Lackowa, Eliaszówka, Jaworzyna Krynicka i Hala Łabowska. To wszystko w soczystej beskidzkiej zieleni, z przyjaciółmi, dziećmi – wszyscy razem! Czterdzieści stóp i stópek. Nie do wiary, ale już czwarty raz nasza dzielna ekipa pięciu zaprzyjaźnionych rodzin wspólnie wyrusza na podbój górskich szlaków. Tym razem w nieco okrojonym składzie, bo najmłodsza Amelka została razem z mamą, żeby walczyć z zapaleniem płuc 🙁 . Zamieszkaliśmy w kameralnym Tyliczu, pozostającym w cieniu sąsiedniej Krynicy Zdroju. Udało nam się razem zdobyć parę szczytów i przejść razem kilkadziesiąt kilometrów. A szlaki są tutaj bardzo beskidzkie i niezbyt zatłoczone mimo długiego weekendu. A jak było? Tylko popatrzcie! Continue reading
Tag Archives: Beskid Niski
Beskid Niski, 2016.02
W ostatnim czasie nie możemy już znieść stresu związanego z odwlekaniem się terminu operacji Grzesia. Do tego jeszcze dwa tygodnie temu dopadła nas grypa i ciągle jesteśmy bardzo osłabieni, a jednocześnie strasznie zagonieni pracą i codziennymi obowiązkami. W tej sytuacji „wyrwany zębami” wypad we dwoje jest po prostu na wagę złota. Ogromne dzięki dla Babć i Dziadków za opiekę nad naszymi cudownymi pociechami!
A jednak grypa może mieć swoje dobre strony… Według pierwotnych planów mieliśmy poplątać się po Beskidzie Żywieckim, ale z racji wyczerpania po infekcji wybieramy cel nieco bliższy i z krótszymi trasami wycieczek – Beskid Niski. To miejsce może niepozorne, ale niewątpliwie warte uwagi. Przepiękne widoki, cisza, spokój, a do tego niesamowita historia tych okolic składają się na szczególną atmosferę, która bardzo nam odpowiada.
Beskid Niski to miejsce szczególnie godne polecenia dla osób zainteresowanych szukaniem śladów dawnej historii i smakowaniem kameralnych, melancholijnych krajobrazów. Beskid Niski ma swój wyjątkowy smak. Nie można pomylić go z żadnym innym pasmem górskim. Oglądając mapę, co chwilę wypatruje się jakieś perełki, do których chciałoby się jechać bocznymi drogami, nie śpiesząc się, zatrzymując co chwilę i szukając śladów przeszłości. Uważamy że to idealny rejon na wypad we dwoje bądź w towarzystwie starszych dzieci. Nie są to tereny dla turystów lubiących przemieszczanie się od schroniska do schroniska dobrze przetartymi szlakami, ale raczej dla tych zainteresowanych burzliwą przeszłością tych wielokulturowych terenów i lubiących długie wędrówki bez schronisk na każdym kroku, dla koneserów wędrówek prawdziwych, kryjących na każdym kroku wiele tajemnic.
3 lutego, środa
Pochmurno, ok. 5 st.
Wyjazd z Warszawy
Dzisiaj jeszcze oboje byliśmy w pracy. Jednak dzięki kilkudniowym wysiłkom związanym z ogarnięciem tematu zakupów, pakowania chłopców i nas samych udało nam się przygotować wszystko do wyjazdu już wczoraj wieczorem. Niestety, praca R. nieco się przedłuża i wyjeżdżamy dopiero o 15:00. Na szczęście humory nam dopisują, a ruch na drogach jest umiarkowany. Dzięki temu już przed 17:00 meldujemy się w znanej nam Pizzerii „Ramzes” w Iłży. Chłopcy pałaszują małą hawajską, a mu szykujemy miejsce na kolację u rodziców R., tylko pijąc herbatkę i kawę. Ceny mają tu umiarkowane, a najeść się i napić można zupełnie nieźle. Z pełnymi żołądkami realizujemy zaimprowizowany naprędce plan M…
Ruiny zamku biskupów krakowskich nocą!
Nie mieliśmy dzisiaj okazji do rozruszania kości, a przed nami jeszcze kilka godzin jazdy. Nikt w tej sytuacji nie protestuje przeciwko krótkiemu spacerkowi. Wejście na strome z tej strony wzgórze zamkowe prowadzi schodami zaczynającymi się naprzeciwko pizzerii. Niby jest już noc, ale światła kilku latarni na tyle mocno oświetlają teren, że nawet nie musimy wyciągać latarki. Dla chłopców taka nocna wyprawa to prawdziwa frajda. Przed samymi ruinami zaskakuje nas widok tablicy z informacjami z niewielkiej stacji meteo na wyświetlaczach. M. – z marnym powodzeniem – próbuje uwiecznić chwile na zdjęciach. Spacerek z dreszczykiem dostarczył nam miłej porcji adrenaliny na dalszą podróż, która minęła bez większych przygód.
Dojazd do Beskidu Niskiego
W Kraczkowej meldujemy się przed 21:00. Jemy wspólną kolację i szykujemy chłopców do snu. Sami potwierdzamy telefonicznie nasz dzisiejszy przyjazd do Wysowej i ruszamy dalej. Ostatnie 100 km ze 170-kilometrowego dojazdu to męczące kluczenie po beskidzkich dróżkach, lasach, polach i wsiach. Nie chcąc powtarzać naszego niedawnego zderzenia z sarenką, jedziemy jeszcze ostrożniej niż zwykle. Ostrożność jest rzeczywiście wskazana, bo kilka razy widzimy sarny i jelenie, dwa razy całe stada tuż obok drogi lub wręcz przebiegające drogę tuż przed nami. Tym razem na szczęście tylko podziwialiśmy piękne zwierzęta.
W Wysowej meldujemy się kilkanaście minut po północy. W naszym przemiłym domku, Malowanej Chacie (zarezerwowanej naprędce dzisiaj przed wyjazdem) trzaska ogień w kominku… Czy potrzeba nam czegoś więcej? Wnosimy bagaże, pijemy ciepłą herbatkę, zaliczamy prysznic i spać!
4 lutego 2016, czwartek
Przelotne opady śniegu i przejaśnienia, do 3 st.
Kaplica pod górą Jawor
Niezbyt wyspani, niedowierzający, gdzie jesteśmy, ale szczęśliwi, budzimy się rano i dopiero przy dziennym świetle doceniamy piękne niskobeskidzkie otoczenie. Przy śniadanku planujemy wycieczki na najbliższe dni. Wychodzimy na spacer dopiero o 11:10. Dzisiaj aklimatyzacja – pierwszy dzień w górach i pierwszy większy wysiłek po grypie. Nie ruszamy samochodu, tylko pieszo schodzimy pod wysowską cerkiew prawosławną św. Michała Archanioła z 1779 r.
Po obowiązkowych fotkach kierujemy się już na południowy-zachód najpierw zielonym szlakiem, a potem drogą prowadzącą do kaplicy na Górze Jawor. Na rozstaju nie ma żadnego znaku, ale nie widać też specjalnie innych wyraźnych dróg w lewo, więc na szczęście trafiamy bez problemu. Podejście nie jest bardzo strome, ale miejscami niesamowicie śliskie – pod warstwą świeżego śniegu jest idealny lód. Idąc bardzo spokojnym tempem, docieramy w nieco ponad godzinę do łemkowskiego miejsca kultu.
Właśnie tutaj, pod Górą Jawor, w 1925 r. Matka Boska objawiała się okolicznym Łemkiniom. Wkrótce potem (w 1929 r.) powstała tutejsza kaplica greckokatolicka. Po Akcji Wisła w 1947 r. kaplicę przejęły na strażnicę Wojska Ochrony Pogranicza. W 1969 r. świątynia została odzyskana. Po remoncie służy jako cerkiew prawosławna Opieki Matki Bożej, należąc do wysowskiej parafii.
Odpoczywamy i posilamy się pod daszkiem przy cudownym źródełku. Co chwile przelatują opady śniegu. Potem robimy zdjęcia tego niezwykle klimatycznego miejsca. Pobliskie krzyże przynoszone przez grupy pielgrzymów przypominają nam Sanktuarium na Świętej Górze Grabarce. Po kilkunastu minutach chłód jednak zmusza nas do wyruszenia w dalszą drogę.
W parę minut docieramy na grzbiet graniczny. Tutaj oślepia nas słońce odbijające się od zaśnieżonych łąk. Widok jest przecudny. Po lewej mamy szczyt góry Jawor, po prawej wzniesienie Cigelki, a przed nami przepiękny widok na masyw najwyższego w Beskidzie Niskim słowackiego szczytu Busov (1002 m n.p.m.) z leżącą u jego (i naszych) stóp wsią Cigelka. Jest bajkowo! Czy my naprawdę tu jesteśmy? Kierujemy się w prawo, podchodząc około kilometra do rozstaju szlaków i turystycznego przejścia granicznego na przełęczy Cigelka. Jest tu wiata zachęcająca do odpoczynku.
My nie zatrzymujemy się tutaj, tylko schodzimy zielonym szlakiem wprost do Wysowej. Początkowo przez piękne buczyny, a dalej wśród pól z widokami na Wysową i jej beskidzkie otoczenie (wypatrujemy nawet domek, w którym mieszkamy). Harmonię widoku psują tylko klockowate budynki sanatoryjne, zwłaszcza ogromna trójkątna „Biawena”, przypominająca sylwetę Titanica rozcinającego beskidzkie wzniesienia.
Wchodząc między zabudowania wypatrujemy z kolei łemkowskie chyże (chaty, w któych pod jednym dachem mieściła się część mieszkalna i pomieszczenia gospodarcze), zwykle już przebudowane.
Spacer po Wysowej-Zdroju
W Wysowej szukamy miejsca na obiad – spacer zaostrzył nam apetyty. Sercem miejscowości jest odnowiony kilka lat temu Park Zdrojowy. Zaskakuje nas jego miła atmosfera. Szczególnie podoba nam się budynek Pijalni Wód Mineralnych. Został on odtworzony 10 lat temu na podstawie dokumentacji dawnej spalonej pijalni, zbudowanej jeszcze w latach międzywojennych. Planujemy zjeść w jednym z sanatoriów, ale wcześniej napotykamy zbudowany kilka lat temu budynek Parku Wodnego. Tutejsza kawiarnia okazuje się świetnym wyborem na dzisiejszy obiad. Wnętrze jest przyjemne, z widokiem na pusty jeszcze o tej porze basen, a sałatka z kurczakiem i kluchy z sosem nasycają nas w zupełności.
Najedzeni, ciesząc się miłym wspólnym spacerkiem, schodzimy jeszcze w kierunku uroczego drewnianego kościoła z pierwszej połowy XX w. Jeszcze tylko małe zakupy i możemy już wracać do ciepłego domku.
Nasze osiągi nie są dzisiaj może imponujące, ale nasza kondycja po grypie jest tragiczna, a poza tym tak miło jest celebrować wspólne chwile!
Nasz czas to 4,5 godziny, przeszliśmy ok. 10 km, pokonując ok. 250 m przewyższenia.
5 lutego 2016, piątek
Po wieczornych opadach śniegu wyraźnie bardziej zimowo, przejaśnienia i ok. 0 st.
Cerkwie, cmentarze, przesiedlona wieś i piękne góry…,
… czyli Beskid Niski w pigułce
Dzisiaj czujemy się już o niebo lepiej. Wstajemy więc nieco wcześniej i ok. 9:00 ruszamy przed siebie. Nasz główny dzisiejszy cel to zdobycie dwóch szczytów, dostępnych szlakami z Regietowa – Rotundy, z jednym z najpiękniejszych cmentarzy z okresu i wojny światowej, i Jaworzyny Konieczniańskiej – jednego z niewielu widokowych szczytów Beskidu Niskiego. Po drodze do Regietowa odwiedzamy jeszcze trzy łemkowskie cerkwie. Bez postojów w takich miejscach pobyt w Beskidzie Niskim nie miałby całego swojego kolorytu…
Zaczynamy od cerkwi Opieki Matki Bożej w Hańczowej. Świątynia pochodzi z 1. połowy XIX w. i obecnie jest czynną świątynią prawosławną.
Szczególnie w pamięć zapada nam jednak cerkiew św. Paraskewy w Kwiatoniu. Zbudowana w 2. połowie XVII w., jest modelowym przykładem cerkwi łemkowskiej typu północno-zachodniego. Świątynia zachwyca swoimi proporcjami – niezależnie od tego, z której strony na nią spojrzeć (chociaż nie można jej spokojnie obejść dookoła, bo sąsiedzi pozagradzali dostęp sznurkami…). Nie dziwne, że wraz z 15 innymi cerkwiami z Polski i Ukrainy została w 2013 r. wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Obecnie budynek jest kościołem filialnym parafii rzymskokatolickiej w Uściu Gorlickim, ale jest wykorzystywany także przez grekokatolików.
Po drodze do Regietowa robimy jeszcze zdjęcie cerkwi św. św. Kosmy i Damiana w Skwirtnem. Podobnie jak poprzednie, świątynia jest przykładem stylu zachodniołemkowskiego i składa się z babińca z wieżą, nawy i prezbiterium.
Teraz już prosto podjeżdżamy w okolicę regietowskiej bazy namiotowej SKPB z Warszawy.
Stąd ruszamy na pierwszą dzisiejszą trasę górską – wejście czerwonym szlakiem na Rotundę. To góra o wyjątkowo regularnym okrągłym, kopulastym kształcie. Jednak to nie walory krajobrazowe nas tutaj przyciągają – przede wszystkim chcemy zobaczyć jeden z najbardziej oryginalnych cmentarzy z okresu I wojny światowej. Beskid Niski jest terenem, na którym znajduje się wyjątkowo dużo tego rodzaju obiektów. Cmentarze wojenne są pozostałością ciężkich walk toczonych na tych terenach w czasie I wojny światowej, m.in. operacji gorlickiej. Wiele z nich stanowi same w sobie dzieła sztuki, ze starannie zaplanowaną kompozycją i przemyślanym usytuowaniem. Cmentarze były projektowane przez znanych artystów i architektów. Zadziwia fakt, że zgodnie chowano na nich poległych żołnierzy wszystkich trzech zwaśnionych armii. Obecnie powojenne cmentarze Beskidu Niskiego są starannie skatalogowane, każdy ma przypisany własny numer, trwają starania o renowację wielu obiektów. Cmentarz na Rotundzie, zaprojektowany przez słowackiego architekta, Duszana Jurkowicza, jako pierwszy został wpisany do rejestru zabytków.
Podejście z Regietowa na Rotundę jest początkowo dość strome i − podobnie jak na wczorajszej trasie − pod świeżym śniegiem czają się lodowe pułapki. Przed szczytem stok wypłaszcza się, a szlak prowadzi przyjemnym trawersem.
100-letni cmentarz położony na szczycie Rotundy (771 m n.p.m.) zachwyca nas i wprawia w zadumę. Nekropolia jest otoczona okrągłym murkiem, dookoła regularnie ułożone są groby indywidualne z krzyżami, a w środku zbiorowe mogiły zwieńczone drewnianymi obeliskami z oryginalnymi krzyżami. W ostatnich latach udało się odbudować kilka z zabytkowych drewnianych wież, a drewno zgromadzone obok cmentarza pozwala mieć nadzieję, że to nie koniec wysiłków zmierzających do przywrócenia dawnego blasku tego miejsca. Szczyt Rotundy nie oferuje widoków, ale z całą pewnością zapada w pamięć!
Dość mocno wieje, ale udaje nam znaleźć zaciszny zakątek pod plandeką okrywającą materiały budowlane do – jak sądzimy – dalszej renowacji cmentarza. Jak dobrze smakują kanapki i gorąca herbata!
Schodzimy tą samą drogą. Droga powrotna mija błyskawicznie. Już nie raz zauważyliśmy, że zimowe warunki na szlaku nie raz usprawniają schodzenie – nie za gruba, równa warstewka śniegu to chyba najlepsza możliwa amortyzacja.
Przed drugą częścią naszej górskiej wycieczki odczuwamy zdecydowaną potrzebę odsapnięcia i ogrzania się. Podjeżdżamy do Stadniny Koni Huculskich Gładyszów w Regietowie Niżnym. Ten prężnie działający ośrodek z sukcesami prowadzi od 1984 r. hodowlę koni huculskich, świadczy też przy okazji wiele usług turystycznych. My korzystamy dziś z oferty Karczmy Huculskiej – tradycyjna chrzanica, naleśniki po łemkowsku i pierogi z kaszą gryczaną sprawiają, że wychodzimy stąd w pełni usatysfakcjonowani.
Tak pokrzepieni możemy realizować drugą część naszego dzisiejszego planu. Podjeżdżamy samochodem do Regietowa Wyżnego i ruszamy przed siebie drogą prowadzącą przez nieistniejącą już dawną łemkowską wieś.
O ile Regietów Niżny nadal tętni życiem – po wysiedleniach urządzono tu PGR i wieś po prostu zmieniła swój charakter, o tyle Regietów Wyżny sprawia wrażenie zapomnianej karty w księdze historii. Na skutek wysiedleń w ramach Akcji Wisła łemkowska wieś po prostu przestała istnieć. O dawnej historii tych terenów świadczą tylko stare drzewa owocowe, ukształtowanie terenu, pozwalające domyślać się dawnego rozlokowania pół, coraz mniej liczne ślady fundamentów i przybudówek. Idziemy pustą drogą, mając przed sobą charakterystyczny melancholijny krajobraz Beskidu Niskiego, i czujemy ciarki na plecach. Aż ma się ochotę iść cicho, żeby nie budzić duchów tej ziemi. Po drodze zatrzymujmy się na chwilę na terenie dawnego cmentarza łemkowskiego. Znajduje się tu niedawno odbudowana XVIII-wieczna czasownia Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja Cudotwórcy, otoczona prawosławnymi krzyżami.
Nieco dalej stajemy na chwilę przy urokliwej kapliczce-dzwonnicy. To współczesny obiekt, zbudowany dla upamiętnienia dawnych mieszkańców tych terenów. Tego typu budowli ma ponoć powstać więcej – gorąco kibicujemy temu pomysłowi!
Po niespełna godzinie nastrojowego spaceru docieramy na Przełęcz Regetowską (646 m n.p.m.), gdzie skręcamy w lewo i idąc czerwono-niebieskim szlakiem granicznym, zaczynamy 45-min podejście na Jaworzynę Konieczniańską. Nachylenie jest dość komfortowe, a droga przez bukowy las bardzo urokliwa, jednak zapadający się pod nogami śnieg dba o zmęczenie w naszych nogach. Wcześniej już też nogi pracowały nam na pełnych obrotach – pod warstewką świeżego śniegu cała droga przez Regietów była pokryta gładziutkim lodem, więc o piruety było nietrudno. Z radością witamy szczyt i perspektywę odpoczynku.
Szczyt Jaworzyny Konieczniańskiej (881 m n.p.m.) jest jednym z niewielu widokowych szczytów Beskidu Niskiego. Prawdę mówiąc, tu również nie można liczyć na niezakłócone niczym panoramy, ale trzeba przyznać, że wyłaniające się zza drzew kolejne beskidzkie szczyty są bardzo malownicze. To wszystko w oprawie śniegu i w świetle późnopopołudniowego słońca. Po co nam skaliste widoki. Jest pięknie. Przed zejściem oglądamy sobie jeszcze przez chwilę w księdze wejść – jak widać tu pełna profeska, a my nawet nie mamy ze sobą marnego długopisu…
Postój na powalonym bukowym pniu z gorącą herbatą to chwila, do której chętnie będzie się wracać…
Wracamy tą samą drogą. Oczywiście mija kilkakrotnie szybciej niż w odwrotnym kierunku. Przy tym już od szczytu cieszymy się na perspektywę ponownego przejścia niezwykle klimatyczną drogą przez opustoszały Regietów Wyżny.
Stajemy pod samochodem zmęczeni, ale w pełni usatysfakcjonowani z dzisiejszego dnia. Łemkowskie wsie i cerkwie, wyjątkowe cmentarze wojenne, melancholijne beskidzkie szczyty. Ach… Słyszeliśmy, że potrzeba czasu, żeby zakochać się w Beskidzie Niskim. My tam zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia.
Nasz czas: Regietów – Rotunda – Regietów: 10:00-11:45, ok. 3 km, 250 m przewyższenia.
Regietów Wyżny – Jaworzyna Konieczniańska – Regietów Wyżny: 13:10-16:15, ok. 9 km, 350 m przewyższenia.
6 lutego 2016, sobota
Cały dzień ok. 0 stopni, z przejaśnieniami
Na Lackową – najwyższy polski szczyt Beskidu Niskiego
Lackowa jest naszym 25. szczytem Korony Gór Polski. Bardzo się cieszymy, że udało nam się dziś zrobić wycieczkę na tę piękną górę, górę z własnym nieprzesłodzonym charakterem. Zorientowanym na bicie rekordów wysokości mogłoby się wydawać, że chodzenie po szczytach Beskidu Niskiego nie jest niczym interesującym. A my wracamy z poczuciem, że mieliśmy dziś – jak to mawiał Tymo – prawdziwą przygodę. Refleksyjna droga przez nieistniejącą wieś Bieliczna, szukanie nieoznakowanej drogi na Przełęcz Pułaskiego, spacer oryginalnie ukształtowanymi partiami szczytowymi Lackowej i dostarczające sporej dawki adrenaliny zejście niemal pionowo w dół na Przełęcz Beskid. Do tego postoje w zimowej aurze i kolejny dzień gdzieś na szlaku we dwoje. Nawet wieczorny ból wszystkich kości witamy z perwersyjną przyjemnością.
Lubimy dojazdy samochodem do punktów wyjścia szlaków w Beskidzie Niskim. Drogi są malownicze i kameralne, a do tego te co krok obecne cerkwie, przypominające o dawnych mieszkańcach tych terenów. Jedziemy dziś, nie spiesząc się i zatrzymując wszędzie tam, gdzie mamy na to ochotę. Wiwat wyjazdy bez dzieci! Ruszamy z Wysowej w kierunku Izb. Nie dajemy rady jednak się powstrzymać przed fotograficznymi postojami po drodze. Zaczynamy od miejscowości Czarna, znanej z zachodniołemkowskiej cerkwi św. Dymitra z 1764 r. M. wyskakuje na zdjęcie, głowiąc się tylko nad dobrym ujęciem – ciemne ściany świątyni słabo odcinają się od zalesionych stoków, kontrastując przy tym mocno z białymi płatami śniegu.
Kolejny postój wypada kawałek dalej, w Brunarach. Tutejsza cerkiew św. Michała Archanioła (podobnie jak ta w Czarnej pełniąca obecnie funkcję kościoła katolickiego) została w 2013 r. wpisana na listę UNESCO razem z grupą innych polskich i ukraińskich drewnianych cerkwi (m.in. z tą w Kwiatoniu).
Kilka kilometrów dalej i za oknami ukazuje się kolejna połemkowska świątynia – cerkiew w Śnietnicy. Po Akcji Wisła przez 50 lat obiekt służył katolikom, ale obecnie stanowi własność kościoła grekokatolickiego. Ostatni samochodowy postój urządzamy sobie w Banicy, oglądając XVIII-wieczną zachodniołemkowską cerkiew św. św. Kosmy i Damiana (obecnie kościół katolicki). Uff, tyle wrażeń, a nawet jeszcze nie dotarliśmy do wyjścia szlaku.
Przejeżdżamy urokliwą widokową drogą przez miejscowość Izby wzdłuż Potoku Banickiego i parkujemy niedaleko rozdroża w Izbach.
Tu zostawiamy samochód i ruszamy na wschód, doliną potoku rzeki Białej. Po prawej dumnie wygląda Lackowa – szkoda, że nie możemy zrobić dobrego zdjęcia – w kadr ciągle wchodzą nam aktualnie rozbudowywane budynki kompleksu hotelowo-stadninowego Końska Dolina. Na szczęście po kilku krokach ślady człowieka nikną. Wchodzimy na teren dawnej połemkowskiej wsi Bieliczna. Po Akcji Wisła wieś jest zupełnie opustoszała. A pomyśleć, że jeszcze w 1900 r. stało tu kilkadziesiąt domów, dookoła tętniło życie. Podobnie jak w Regietowie Wyżnym, przeszłości tych terenów można się teraz tylko domyślać.
Po ok. 2 km spaceru zwracamy uwagę na niepozorną niewielką kamienną budowlę po prawej. Podchodzimy bliżej – i wyciągamy aparat: przy drodze melancholijnie stoi samotna łemkowska kapliczka.
Jeszcze kilka kroków i docieramy do serca dawnej Bielicznej – cerkwi św. Michała Archanioła z 1796 r. Białe ściany świątyni pięknie odcinają się od okolicznych szczytów, dookoła rosną stare drzewa, nieopodal na wzgórzu rozsiadł się stary cmentarz. Klimat Beskidu Niskiego chwyta ze serce.
Po minięciu cerkwi zerkamy na mapę. Droga jest nieoznaczona, ale idąc cały czas wzdłuż potoku powinniśmy dostać się bez problemów na Przełęcz Pułaskiego. Przez chwilę błądzimy w poszukiwaniu dobrej drogi – ruch turystyczny jest tu znikomy, śnieg poprzysypywał ścieżki. Na szczęście po chwili trafiamy na znajome ślady dwóch osób, które trawersem przez pola wyprowadzają nas na wyraźną drogę. No, teraz powinno pójść już bez problemów. Idziemy przez opustoszałe pola, wypatrując przed sobą śladów – nasza dzisiejsza wycieczka jest taka prawdziwa i nieplastikowa…
Po kilkunastu minutach docieramy do granicy lasu. Decyzja jest jedna: ani kroku dalej bez odpoczynku. To niesamowite, jak dobrze smakują kanapki i gorąca herbata po kilkudziesięciominutowym marszu w zimowej aurze.
Po odpoczynku już szybko mija nam droga na Przełęcz Pułaskiego (743 m n.p.m.). Tu łączymy się z granicznym zielono-czerwonym szlakiem. Obecnie zielone znaki nie są już odnawiane, więc należy wypatrywać głównie znaków czerwonych. Skręcamy w prawo i idziemy szerokim duktem wzdłuż granicy.
Po chwili zaczyna się podejście na Lackową. Miejscami nachylenie jest strome, ale ogólnie szlak jest wygodny i szybko zdobywamy wysokość. W rejonach szczytowych zaczyna mocniej wiać. Naciągamy kaptury na głowę i zasuwamy się pod szyję. Za to robi się coraz piękniej. Nie spodziewaliśmy się dziś żadnych widoków, a tu jaka miła niespodzianka! Z prześwitów między drzewami wyłaniają się coraz to nowe beskidzkie szczyty. W dodatku samo ukształtowanie partii szczytowych Lackowej jest bardzo ciekawe. Jej stoki niezwykle stromo opadają na stronę słowacką, a szlak wiedzie przez siebie wąską grzbietową ścieżką. Kilkanaście minut i stajemy na szczycie.
Lackowa (dawna łemkowska Łackowa, od imienia Łacko) to najwyższy polski szczyt Beskidu Niskiego. Z racji swojej wysokości (997 m n.p.m.) bywa nazywana szczytem policyjnym:). Robimy obowiązkowe zdjęcia KGP pod szczytowym szlakowskazem. Z zaskoczeniem zauważamy nieopodal czerwoną skrzyneczkę, mieszczącą w sobie lackowską pieczątkę potwierdzającą wejście. Rewelacyjny pomysł! Czym prędzej podbijamy nasze książeczki KGP i ruszamy na dół bo wieje, oj wieje.
Z Lackowej schodzimy na zachód, w kierunku Przełęczy Beskid. Wcześniej czytaliśmy, że prowadzi tędy najstromszy znakowany szlak w Beskidzie Niskim. Momentami jego nachylenie przekracza 40%. Nie spodziewaliśmy się problemów, zakładając, że warstwa śniegu ułatwi manewr schodzenia. Śniegu było tu jednak jak na lekarstwo, tylko tyle, żeby przykryć skalisto-lodowe pułapki. A nachylenie było naprawdę solidne, jeszcze stopień więcej i trudno byłoby się utrzymać w pozycji pionowej. Zastanawialiśmy się, dlaczego niektórzy nazywają ten szlak mordospadem. No to już wiemy. Kilka razy zaliczamy spotkanie ziemi z czterema literami, kilka razy wyciągamy z kieszeni ręce i schodzimy na czworaka.
To niedługi odcinek, ale bardzo niekomfortowy do schodzenia. Zdecydowanie nie do polecania z dziećmi. Mamy wrażenie, że sytuację można by poprawić odpowiednią korektą przebiegu szlaku, wprowadzając – nie nie, nie schodki – ale po prostu trawersy. Tak czy siak, z radością witamy koniec mordoschodzenia. Z pewnością bardziej optymalnie byłoby dziś przyjąć odwrotny kierunek marszu, tak żeby wchodzić od Przełęczy Beskid, a schodzić na Przełęcz Pułaskiego. Baliśmy się jednak problemów orientacyjnych, tego, czy w zimowych warunkach znajdziemy odpowiednią drogę z Przełęczy Pułaskiego do Bielicznej. I chyba słusznie, bo ścieżka kryła się pod śniegiem, a przebieg drogi do Izb z Przełęczy Beskid nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
Gdy teren się wypłaszcza, rozsiadamy się na nasz ostatni dzisiejszy postój. Teraz już łatwa droga na dół. Po chwili stajemy na Przełęczy Beskid (644 m n.p.m.), gdzie opuszczamy znakowany szlak i skręcamy w prawo w wyraźną drogę wiodącą w kierunku Izb. Odtąd już mamy autostradę. Dwa kilometry przyjemnego spaceru i wracamy do punktu wyjścia – rozdroża w Izbach.
Nasz czas: 10:30 wyjście z Izb, 13:30 Lackowa przez Przełęcz Pułaskiego, 15:15 powrót do Izb przez Przełęcz Beskid. Ok 11 km, 550 m przewyższenia.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w sklepie w Wysowej i kupujemy pamiątki dla Babć i Dziadków – wysowską wodę z trzech ujęć: Henryk, Józef i Franciszek. Podjeżdżamy też samochodem do położonej za Wysową wsi Blechnarka. Dalej już droga utwardzona się kończy, ale wędrowcy mogą dojść prosto aż na Przełęcz Wysowską. W Blechnarce mieszka obecnie niewielu mieszkańców. Jest tu cerkiew z początku XIX w. oraz cmentarz wojenny nr 49, zaprojektowany – podobnie jak ten na Rotundzie – przez Duszana Jurkowicza.
Wieczór spędzamy w domku przy kominku, porządkując zapiski i zdjęcia. Przez moment mamy ochotę zrobić sobie jeszcze spacer do pijalni wód. Sprawdzamy w Internecie, że wieczorami jest już zamknięta. Może to i dobrze. Wrażeń na dziś mamy już dość.
7 lutego 2016, niedziela
Od wczorajszego wieczora silny halny, do 3 st. w górach, niżej do 6 st.
Poranna krzątanina związana ze spakowaniem się w domku mija nam zadziwiająco szybko i sprawnie. Udaje nam się wyjechać ok. 9:30. Oj, trudno jest nam rozstać się z naszą przytulną chatką! Co prawda pocieszamy się tym, że jeszcze cały dzień przed nami, ale trudno wracać do rzeczywistości, jak trudno.
Magura Małastowska i okolice
Podjeżdżamy na Przełęcz Małastowską (604 m n.p.m.). Stąd kierujemy się prosto na kolejny cmentarz wojenny z I wojny światowej, zaprojektowany przez Duszana Jurkowicza. Beskid Niski jest pełen takich miejsc. Cmentarz (nr 60) tworzą nagrobki z drewnianymi krzyżami i jedna drewniana macewa austriackiego Żyda, który także zginął w czasie operacji gorlickiej. Oś cmentarza podkreśla drewniana kaplica z kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.
Na trasie naszej wycieczki będą dziś jeszcze dwa cmentarze. Ruszamy asfaltową drogą prowadzącą w kierunku Nowicy i Uścia Gorlickiego. Wkraczamy w świat zimy. Droga jest pokryta śniegiem i posypana kamyczkami. Ruch na szczęście nie jest zbyt duży. Po chwili do drogi dołączają się żółte i zielone znaki szlaku. Idąc za nimi, dochodzimy drogą do dalszej części naszej dzisiejszej trasy. Po ok. 2 km, za tablicą z dwujęzyczną nazwą wsi Nowica, skręcamy w prawo w wyraźną drogę odgrodzoną szlabanem. Prowadzi nią trasa oznakowana biało-czarnymi kwadratami, charakterystycznymi dla dróg wiodących do zabytkowych cmentarzy.
Znaki po kilkuset metrach kierują nas na leśną ścieżkę prowadzącą na szczyt Magury.
Po drodze mamy okazję zobaczyć jeszcze dwa cmentarze zaprojektowane przez Duszana Jurkowicza. Cmentarz nr 59 zajmuje niewielką powierzchnię. Architekt skorzystał z innego budulca – zarówno ogrodzenie, zwieńczone trójkątną ścianą z krzyżem, jak i (w większości zbiorowe) nagrobki są zbudowane z kamieni.
Przed samym szczytem Magury Małastowskiej zlokalizowany jest z kolei cmentarz nr 58. Ten zajmuje znacznie większą powierzchnię niż jego poprzednik. Tworzą go regularnie ułożone szeregi drewnianych krzyży oraz kamienna piramida, na której kiedyś stał duży drewniany krzyż.
Każdy cmentarz jest inny, ale wszystkie skłaniają do zadumy, a jednocześnie są prawdziwymi dziełami sztuki.
Na szczycie Magury Małastowskiej (813 m n.p.m.) robimy obowiązkowe fotki i kierujemy się w prawo za znakami zielonego i niebieskiego szlaku.
Szeroką drogą prowadzi trasa narciarstwa biegowego, na której nawet spotykamy dwóch narciarzy. Po lewej do naszej trasy dociera wyciąg krzesełkowy. Stwierdzamy, że to bardzo przyjemne miejsce na narty. Zbaczamy na chwilę, żeby wykorzystać przecinkę trasy narciarskiej na zrobienie zdjęcia beskidzkiemu widokowi.
Stwierdzamy, że warunki do szusowania są świetne, dla nas jednak lepszym psychicznym wypoczynkiem jest spacer w spokojnym beskidzkim otoczeniu.
Wracamy na szlak i po kilku minutach meldujemy się w Schronisku PTTK na Magurze Małastowskiej.
Schronisko zostało zbudowane w latach 50. przez brygadę cieśli z Zakopanego z – jak czytamy – drewna z rozbieranych okolicznych domów łemkowskich… Trudno to nawet skomentować. Na każdym kroku kryje się tu dawna burzliwa historia… W jadalni zastajemy tylko przemiłego schroniskowego kota. Wyciągamy więc termos i kanapki i pokrzepiamy się po ok. półtoragodzinnym spacerze. Dopiero przed wyjściem orientujemy się, że można było zamówić jedzenie… krzycząc głośno! Obsługa zaś odbywa się za pomocą przemyślnie skonstruowanej windy. Może następnym razem… Po odpoczynku niebieski szlak sprowadza nas w kilkanaście minut do drogi, którą szliśmy na początku, i do naszego samochodu zaparkowanego na przełęczy. Na tym kończymy część górską dzisiejszego programu i ruszamy na część krajoznawczą.
Nasz czas: 10:00–12:20 łącznie z odpoczynkiem w schronisku, ok. 6 km, 280 m przewyższenia.
Bartne
Przez Małastów i Bodaki dojeżdżamy do jednego z lokalnych „końców świata” – miejscowości Bartne. Takich miejsc jest wiele w Beskidzie Niskim z racji na specyficzne ukształtowanie terenu, pozwalające na prowadzenie dróg głównie dolinami pomiędzy kolejnymi grzbietami górskimi.
Oglądamy najpierw niezwykle malowniczą cerkiew greckokatolicką św.św. Kosmy i Damiana. Powstała ona ok. 1842 r. To kolejny przykład zachodniołemkowskiej świątyni, jaką udało nam się zobaczyć podczas naszego wyjazdu. Świątynia obecnie jest filią Muzeum Dwory Karwacjanów i Gładyszów w Gorlicach. Funkcje sakralne przejęła XX-wieczna cerkiew.
Potem głód prowadzi nas prosto do drugiego (i ostatniego) ze schronisk w Beskidzie Niskim – Bacówki PTTK w Bartnem. Schronisko jest położone niezwykle urokliwie, ale jakoś nie mamy ochoty spędzać tu więcej czasu. Gospodarz, prowadzący wcześniej m.in. Chatę Socjologa, jest dość specyficzny w obejściu. Jego facebookowe wpisy są – przyznajmy – niezwykle oryginalne i pełne autorskich przemyśleń, ale oglądanie wywieszonego na ścianie kolażu przedstawiającego bacówkę z drzewem i podpisem „Wisieć każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej, ale nie o ty chodzi jak wiszenie komu wychodzi” jakoś nie skłania do dłuższych postojów w tym miejscu. Zjadamy bardzo smaczne regionalne pierogi łemkowskie, robimy – na prośbę gospodarza – zdjęcie rusałki pawik na śniegu i na ławce przed schroniskiem, a potem zarządzamy odwrót.
Najpierw mamy ochotę wspiąć się jeszcze na szczyt Magury Wątkowskiej (829 m n.p.m.), po przekalkulowaniu czasu jednak pomysł odrzucamy.
Sękowa
Z Bartnego kierujemy się drogą na Gorlice. Po drodze urządzamy obowiązkowy postój w Sękowej, żeby zobaczyć jeden z najsłynniejszych drewnianych kościołów w Polsce, od 2003 r. figurujący na liście UNESCO. Kościół św. św. Filipa i Jakuba, pochodzący z początku XVI w. (!) zadziwia nas przede wszystkim swoją niespotykaną bryłą. Nie dziwimy się, że przez wielu bywa uznawany za najpiękniejszą drewnianą świątynię. Obchodzimy kościół dookoła, zaglądamy do środka przez dziurkę od klucza. Takie miejsca są naprawdę niezwykłe.
Owczary
Potem podjeżdżamy jeszcze kilka kilometrów, by obejrzeć cerkiew w Owczarach z 1653 r. Grzech byłoby tu nie zajechać, będąc tak blisko. To jedna z najstarszych cerkwi łemkowskich. W 2013 r. została wpisana na listę UNESCO, podobnie jak odwiedzone już przez nas cerkwie w Kwiatoniu i Brunarach Wyżnych. Obecnie – co z przyjemnością odnotowujemy – świątynia jest wykorzystywana jako miejsce kultu zarówno przez wiernych wyznania rzymsko-, jak i grekokatolickiego.
Krempna
Ostatni punkt naszej dzisiejszej wycieczki to miejscowość Krempna. Podjeżdżamy do niej przez Nowy Żmigród, z niepokojem zerkając na palącą się kontrolkę rezerwy paliwa. Jeździmy i jeździmy, a stacji tutaj jak na lekarstwo. No nic, może nie rozkraczymy się gdzieś na środku drogi. Na szczęście jesteśmy bez dzieci, więc wrzucamy na luz. W Krempnej oglądamy kolejną wspaniałą łemkowską cerkiew.
Tutejsza świątynia pochodzi z XVIII w. Wokół skubią trawę kury.
Gdzieś z boku wypatrujemy starą drewnianą chałupę. Chwilo, trwaj.
Niestety, koniec naszej randki zbliża się nieubłaganie. Podjeżdżamy więc pod ostatni nasz dzisiejszy cel – ośrodek muzealny Magurskiego Parku Narodowego. Magurski Park Narodowy został utworzony w 1995 r. dla ochrony unikatowej flory i fauny obszaru przejściowego między Karpatami Zachodnimi i Niskimi. Niestety, nie mamy możliwości zwiedzenia ekspozycji zajmującej duży, nowoczesny budynek. Poza sezonem muzeum jest bowiem w weekendy nieczynne. Dziwimy się trochę temu pomysłowi, bo kiedy jeśli nie w weekend docierają tu turyści poza szczytem turystycznym? Nie nam jednak o tym decydować. Zadowalamy się więc zrobieniem zdjęć na zewnątrz i wracamy do samochodu.
W Nowym Żmigrodzie przepraszamy się z małymi przydrożnymi stacjami paliw. Jeden stres odpada. Teraz już tylko prosta droga do Babci i Dziadka, gdzie czekają na nas starsi chłopcy. Jutro zaraz po śniadaniu pędzimy do Grzesia.
8 lutego 2016, poniedziałek
Dzisiaj wiosna: 8 stopni
Rezerwat przyrody „Skały w Krynkach”
W drodze powrotnej do Warszawy zatrzymujemy się na ciekawy postój niedaleko miejscowości Krynki Małe, położonej między Ostrowcem Świętokrzyskim i Iłżą. Niedaleko Zalewu Brodzkiego, na stoku Doliny Kamiannej znajduje się interesujący rezerwat Skały w Krynkach. Rezerwat chroni odsłonięte bloki piaskowca, ukształtowane przez wiekami na dnie rzeki. Oczywiście rezerwat w żaden sposób nie jest wcześniej oznaczony, wyszukujemy go w Internecie, wypatrując ciekawego miejsca na postój. Chcemy wykorzystać, że jesteśmy bez Grzesia i odpoczynek zimą po drodze może mieć bardziej plenerowy charakter. R. wklepuje współrzędne w nawigację i trafiamy bez większych problemów.
Do rezerwatu można dojść czerwonym szlakiem przecinającym drogę Starachowice-Ostrowiec Świętokrzyski. Zostawiamy samochód na poboczu nieopodal położonego w lesie ośrodka wypoczynkowego i ruszamy za znakami. Po chwili dostrzegamy tablicę informującą o rezerwacie i schematyczną mapkę. Do dwóch głównych grup skał prowadzą znaki czerwonego szlaku. Chłopcy ochoczo ruszają leśną ścieżką przed siebie. Po kilku minutach docieramy do głównej atrakcji – skupiska bloków dolnotriasowego piaskowca. Skały znajdują się w lesie. Ich wielkość nie rzuca może na kolana – osiągają wysokość kilku metrów – ale mają bardzo urozmaicone kształty: w skałach dopatrujemy się podobieństwa do grzybów, ambon, okapów. Dodatkową atrakcją dla dzieci jest możliwość w miarę bezpiecznego wejścia niemal na każdą skałę. Piaskowcowe bloki są na górze wypłaszczone, prawie poziome, i doskonale spełniają się w roli mini-punktów widokowych. Po obejrzeniu dwóch głównych skupisk skał podchodzimy jeszcze chętnie kawałek w drugą stronę, zielonym szlakiem. Doprowadza on do trzeciego skupiska piaskowców, jednak mniej spektakularnego. Opuszczając teren rezerwatu od strony Zalewu Brodzkiego zauważamy mapkę na tablicy informacyjnej, z której wynika, że idąc najpierw czerwonym, potem zielonym szlakiem można zrobić pętelkę – i tak byłoby zrobić najlepiej. My nie wiedzieliśmy o tym i wracaliśmy do zielonego szlaku niepotrzebnie tą samą drogą, ale co tam – spacer był dłuższy.
Taki aktywny postój z zobaczeniem czegoś ciekawego to coś, co wszyscy lubimy najbardziej. Niewiele trzeba, żeby humory wszystkim się poprawiły. Apetyty również – po takim spacerku z przyjemnością zaraz za Iłżą zatrzymujemy się na obiad. A potem już prosto do Grzesia!