Zimowy spacer po lubelskiej starówce
2012.12.21
-12oC, cały dzień trzyma mróz!
Zaczynamy dzisiaj nasz świąteczny wypad do Dziadków do Rzeszowa; towarzyszy nam miły gość – Justynka z Australii!
Chcemy pokazać Justynce coś ciekawego, co można by zobaczyć przy okazji postoju w drodze. Wybór pada na Lublin.
Niestety, docieramy na miejsce dopiero ok. 15:00, a zapadający zmrok, duży mróz i ograniczenie czasowe (nie chcemy dotrzeć do Dziadków zbyt późno) nie pozwalają nam na pełne poznanie uroków tego pięknego miasta. Jednak nawet półgodzinny spacer zaowocował powzięciem solennej obietnicy, że na pewno jeszcze kiedyś tu wrócimy.
Wizytę w Lublinie zaczynamy od przejścia przez imponującą gotycko-barokową Bramę Krakowską, która przenosi nas na bardzo malownicze uliczki starówki.
Kiszki grają nam marsza z głodu, więc kolejnym punktem programu jest wizyta w klimatycznej restauracji Czarcia Łapa, położonej niedaleko bramy. Chłopcy dostają po balonie z helem, co wystarcza im do pełni szczęścia; a my wszyscy rozkoszujemy się pysznym jedzeniem i ciepłem.
Gdy wychodzimy, jest już zupełnie ciemno. Utrudnia to niewątpliwie podziwianie detali architektonicznych (a szkoda, bo na starówce zachowało się mnóstwo pięknych mieszczańskich kamieniczek), choć musimy przyznać, że oświetlone uliczki wyglądają naprawdę bajkowo. Jedyne, co przeszkadza, to siarczysty mróz – właśnie ze względu na niego (Sebuś marznie) zmuszeni jesteśmy ograniczyć zwiedzanie do minimum.
Na chwilę zatrzymujemy się na rynku, gdzie oglądamy budynek ratusza (dawną siedzibę Trybunału Koronnego), przebudowany przez Merliniego w XVIII w. w stylu klasycystycznym (co – jak zgodnie przyznajemy – nadało mu cechy zupełnie „nieratuszowe”).
Potem kierujemy się w kierunku nieodłącznie kojarzonego z Lublinem zamku (XIV, przeb. XIX w. z przeznaczeniem na więzienie). Budowla jest ładnie podświetlona, co podkreśla jej rozmiary i regularność form. Niestety, późna pora nie pozwala nam obejrzeć tego, na co nastawialiśmy się najbardziej – zamkowej kaplicy z XV-wieczną bizantyjską polichromią i słynnego odcisku czarciej łapy na zamkowym stole. Nie chce być inaczej, musimy tu wrócić na dłużej.
Na koniec podchodzimy pod XIV-wieczny kościół dominikanów (przeb. XVI i XVII w.). Zamiast zwiedzania wnętrz świątyni chłopców bardziej zainteresowała naturalnych rozmiarów szopka, urządzona przed wejściem. Szczerze mówiąc, my też chętnie postaliśmy tu dłużej – pod szopką planowany był koncert, więc ustawiono dmuchawy tłoczące ciepłe powietrze – właśnie tego było nam trzeba.
Wracamy tą samą drogą. Opuszczamy starówkę, przechodząc przez pięknie oświetloną Bramę Krakowską. Do samochodu docieramy zziębnięci, ale pełni miłych wspomnień. Na pewno do Lublina jeszcze wrócimy.