Góry Opawskie kojarzyły nam się dotychczas tylko ze zdobytą kilka lat temu Biskupią Kopą. Tymczasem to niewielkie pasmo – najdalej na wschód wysunięty fragment polskich Sudetów – zdecydowanie zasługuje na osobny kilkudniowy wypad. Malownicze wychodnie skalne, pozostałości starych kamieniołomów, ciekawa budowa geologiczna. Szlaki nie są trudne technicznie i długie – znakomicie nadają się na rodzinne wędrówki. Kameralny charakter Gór Opawskich sprawia, że to idealne miejsce na przedłużony weekend. Jeśli będziecie jednak chcieli przedłużyć plan wycieczki o atrakcje pozagórskie, to i przez tydzień nie będziecie się nudzić. Koniecznie zajrzyjcie do Mosznej – taki pałac jak tam można spotkać chyba tylko w baśniach!
Tag Archives: Góry z dziećmi
Beskid Śląski – ekspedycja Barania Góra:), 2015.06
W wypadzie do Beskidu Śląskiego towarzyszą nam cztery zaprzyjaźnione rodziny z dziećmi. Dziesięć osób dorosłych, pięcioro dziewięciolatków, dwóch pięciolatków i trzy kilkumiesięczne maluszki. To nasz pierwszy wyjazd w tak dużym gronie. Wspólna eskapada okazuje się jednak strzałem w dziesiątkę. Dzieci są zachwycone swoim towarzystwem, a i dorośli bardzo miło spędzają czas. Inicjatywa do powtarzania! Dziękujemy wszystkim naszym Towarzyszom za taki przyjemny odpoczynek! My chętnie wróciliśmy do znanych nam z poprzednich wyjazdów szczytów Beskidu Śląskiego – zagospodarowanie turystyczne tego pasma z dużą liczbą schronisk i gęstą siecią szlaków czyni go idealnym celem na rodzinne wypady.
2015.06.03, środa
Upał i słońce:)
Warszawa – Szczyrk
To chyba u nas tradycja, że przed wyjazdem psuje nam się samochód. Tym razem R. odbiera go z warsztatu dopiero w środę tuż przed wyjazdem. Do końca nie wiemy: pojedziemy, czy nie. Nie ma co, nasza bryka dba o nasz poziom adrenaliny.
Po pracy R. i odebraniu samochodu zgarniamy dzieciaki ze szkoły i przedszkola i w drogę.
Wbrew naszym obawom (zaczyna się właśnie czerwcowy „długi weekend”) jedzie się nie najgorzej. Tylko kilka przestojów, poza tym jazda płynna. Jedziemy autostradą do Wiskitek, potem wskakujemy na katowicką.
Mamy dwa postoje – jeden w koszmarnie zatłoczonym McD po wjeździe na „jedynkę” jeszcze przed Częstochową (wycieczki itp.) i jeden w przyjemnym zajeździe 120 km od celu. Wszyscy chłopcy podczas drogi spisują się na medal. Grześ to po prostu wersja demo. Właśnie przebiła mu się druga jedynka – pewnie to tajemnica sukcesu.
Na miejsce docieramy już po ciemku. Wita nas gromada znajomych z dzieciakami. Ale fajnie! Mimo późnej pory starsi chłopcy prawie do 23:00 szaleją na dworze.
Rozpakowujemy się i po pierwszej udaje nam się pójść spać.
Nasza meta to kwatera prywatna na Białym Krzyżu na Przełęczy Salmopolskiej. Jak na nasze potrzeby świetna. Każda rodzina ma swoje niekrępujące lokum, no a dzieciaki bezpieczny trawiasty teren do zabawy.
Nasz czas: 14:50-22:00, ok. 393 km
2015.06.04, czwartek
Dziś sporo chłodniej, ok. 20 stopni, umiarkowane zachmurzenie
Szyndzielnia i Klimczok
W związku z najgorszymi prognozami pogody na dzisiejszy dzień planujemy zacząć od najmniej widokowej wycieczki: trasy trzech schronisk (no, my w końcu odwiedzamy dwa:)
Wjeżdżamy kolejką gondolową na Szyndzielnię. Ten punkt programu jest zawsze atrakcyjny dla dzieci. Przypominamy sobie zachwyt niespełna trzyletniego Tymusia, z którym byliśmy tu po raz ostatni w 2009 r. Z Szyndzielni kierujemy się do schroniska PTTK Klimczok, mijając imponujące rozmiarem schronisko PTTK na Szyndzielni. Z racji Bożego Ciała razem z nami podążają tłumy innych turystów, dziś jednak przeszkadza nam to mniej niż zazwyczaj, bo sami jesteśmy sporą grupą! Starsze dzieci są zachwycone swoim towarzystwem. Z kosturami w rękach naprędce formują swoją „drużynę pierścienia” i nic innego do szczęścia im nie potrzeba. Nasze pięciolatki co krok znajdują „kości dinozaurów”, dziwnie podobne do suchych patyków, i wypatrują z namaszczeniem znaków szlaku. Maluchy w nosidłach spisują się po prostu rewelacyjnie. Zachowanie Gisia oceniamy na szóstkę z plusem!
Postój w schronisku Klimczok przeznaczamy na zjedzenie obiadu i nakarmienie najmłodszych turystów. Mimo dużej liczby gości obsługa spisuje się nadzwyczaj sprawnie. Przy obiedzie przez pomyłkę oddajemy naszą domową łyżeczkę, ale wymieniamy ją na schroniskową – będzie pamiątka!
Po postoju rozdzielamy się – my i dwie inne rodziny z maluszkami wracają z powrotem (po drodze zaliczając widokowy szczyt Klimczoka), dwie pozostałe przedłużają wycieczkę i zahaczają jeszcze o schronisko na Błatniej.
Po południu dzieciaki hasają na miłym terenie dookoła naszej kwatery. A my ich mamy na jakiś czas z głowy – chi chi! Przynajmniej tych starszych:)
Nasz czas: 10:00 wyruszamy samochodami na Szyndzielnię, wjazd kolejką ok. 11:15, o 16:30 wsiadamy z powrotem do samochodu.
2015.06.05, piątek
Pięknie, bezchmurnie, prawdziwa patelnia, trochę wietrznie na grzbietach
Na Skrzyczne
Skrzyczne to najwyższe wzniesienie Beskidu Śląskiego, do tej pory brakujące nam do Korony Gór Polski. Byliśmy na tym szczycie zimą ponad 6 lat temu, ale… wyciągiem przy okazji wyjazdu narciarskiego. Nie liczy się. Teraz honorowo wchodzimy pieszo prosto spod naszej kwatery na Przełęczy Salmopolskiej.
Pierwszy odcinek daje mocno w kość, zwłaszcza podejście na Malinów (1117 m n.p.m.), a potem na Malinowską Skałę (1152 m n.p.m.). No ale plusem jest to, że od razu zdobywamy wysokość i od szczytu Malinowa towarzyszą nam przepiękne widoki na beskidzkie pasma, co bardzo umila wędrówkę. Chyba wszystkim nam idzie się dziś dużo lepiej niż wczoraj, dzieciaków w ogóle nie trzeba poganiać.
Dłuższy postój urządzamy przy Malinowskiej Skale. Ten szczyt znany jest z malowniczej wychodni skalnej, przez wielu uznawanej za jeden z symboli Beskidu Śląskiego. Dzieciaki chętnie zjadają drugie śniadanie, maluchy wychodzą z nosideł. Nasz Gisiek wpada w niemy zachwyt po posadzeniu na trawie. Po chwili w buzi ląduje wszystko – od liści jagód i patyków po – o zgrozo – drobne kamyczki. Przesadzamy więc obywatela piętro wyżej i na kolanach próbujemy go nakarmić czymś jadalnym. Bez większych skutków. Po co tracić czas na jedzenie, skoro świat jest taki ciekawy?
Odcinek od Malinowskiej Skały na szczyt Skrzycznego (1257 m n.p.m.) wiedzie po mocno wypłaszczonym terenie i jest bardzo widokowy, więc wędrówka nim to sama przyjemność. Do tego piękne słońce. Szkoda tylko, że szlakiem idą takie tłumy turystów, no ale to już uroki długiego czerwcowego weekendu. Szczyt Skrzycznego jest ruchliwy jak centrum kurortu. Na tarasie przed schroniskiem trudno o wolny stolik, na szczęście w środku jest dużo spokojniej i udaje się w spokoju zjeść obiad. To pierwszy szczyt KGP Gisia! I najwyższy Sebusia, a drugi pod względem wysokości w kolekcji Tymka! Fajnie, że nam się udało!
Po obiedzie zjeżdżamy wyciągiem w dół do centrum Szczyrku. Dla dzieciaków to duża frajda, a i dla nas spore ułatwienie i uatrakcyjnienie wycieczki. Nawet maluszkom się podoba – Grześ przez całą drogę głośno gada po swojemu i za wszelką cenę usiłuje zjeść poręcz wyciągu (no i zrzucić czapkę z głowy…). Dziwimy się tylko, że 10-miesięczne niemowlę (przewożone oczywiście na kolanach) jest liczone jako odrębna osoba – na dwuosobowym krzesełku obok M. i Grzesia nie mógł pojechać nikt. Na szczęście Janusz przygarnął naszego „osieroconego” Tymusia (wielkie dzięki!).
Po dojechaniu na dolną stację wyciągu rozdzielamy się. Panowie wsiadają do zostawionego wcześniej w Szczyrku samochodu i podjeżdżają pod naszą kwaterę po resztę samochodów, po czym wracają po dziewczyny i dzieciarnię do Szczyrku. Skomplikowana logistyka takie wędrowanie z dziećmi. Ale jaka satysfakcja, gdy wycieczka się uda! Dla nas porównywalna z przejściem alpejskiej ferraty!
Nasz czas: Start 9:30, 13:30 na Skrzycznem, 15:30 na dole
Wieczór spędzamy przy kominku z gitarą. Gisiek koniecznie chce skonsumować puszkę z piwem. Chyba schłodzona idealnie działa na ząbkowanie. Ale nie nie, kochany, nie dla ciebie jeszcze takie przyjemności.
Dzień kończymy nieprzyjemnym zgrzytem z naszą gaździną-gospodynią, na szczęście zakończonym happy endem. Przynajmniej będzie co wspominać!
2015.06.05, sobota
Upał i pełne słońce
Ekspedycja Barania Góra
Dziś pora na tytułową wycieczkę naszego wyjazdu, czyli na wejście na Baranią Górę.
Już długo przed wyjazdem dzieciaki cieszyły się perspektywą szukania źródeł Wisły. O Baraniej Górze niedawno uczyły się w szkole, a teraz miały wszystko zobaczyć na własne oczy.
Wybieramy trasę wejściową najoptymalniejszą dla dzieci – tj. najkrótszą i ze schroniskiem po drodze. Punktem wyjścia jest przysiółek Pietroszonka, położony niedaleko Istebnej. Dojeżdżamy, klucząc po wąskich beskidzkich drogach. Na miejscu niespodzianka: wąziutka droga się kończy, widzimy kilka samochodów powpychanych na pobocze (no, tzw. pobocze), dla nas miejsca na zaparkowanie brak. Na szczęście udaje się (za opłatą) bezpiecznie zostawić samochody w pobliskim gospodarstwie.
Plecaki z bagażników, inwentaryzacja starszaków, maluchy na plecy i w drogę. Najpierw idziemy leśną drogą, potem widokową łąką na skraju lasu, potem znów pięknym lasem. Otacza nas źródliskowy teren, miejscami bardzo podmokły, więc na kilku odcinkach szlak jest ułożony z bali. To lepsze niż plac zabaw. Nawet Sebusiowi, który miał dziś gorszy poranek i w samochodzie stwierdził, że nigdzie nie idzie, humor wyraźnie się poprawia. Ani się oglądamy i stajemy przed Schroniskiem na Przysłopie pod Baranią Górą. Architektura tego dużego budynku kompletnie nie pasuje do gór, ale w jadalni jest bardzo przyjemnie. Odpoczywamy, karmimy Gisia, starszaki wsuwają po lodzie i dalej w drogę. Nie idzie z nami nasza najmłodsza, ośmiomiesięczna turystka – głośnym płaczem oznajmia wszem i wobec rodzicom, że woli dłużej poodpoczywać w schronisku. Jej prawo!
Odcinek od schroniska na szczyt Baraniej Góry jest bardziej męczący. Stroma miejscami, kamienista droga daje popalić, upał nie ułatwia wędrówki. Młodsze dzieci trzeba trochę pozabawiać – gramy z Sebusiem w skojarzenia, w jaka to melodia, w wymyślanie bajek i kilometry mijają. Na szczycie Baraniej Góry wszyscy chętnie zatrzymujemy się na postój.
Ten drugi pod względem wysokości (1220 m n.p.m.) szczyt Beskidu Śląskiego jest doskonałym punktem widokowym – przy dobrej pogodzie widać nawet Tatry! Podziwianie rozległych widoków umożliwia stalowa wieża widokowa, zbudowana wokół betonowego obelisku jeszcze z czasów Austro-Węgier.
Wracamy tą samą drogą. Nasze pięciolatki zamieniają się w wilki i wilczym wyciem straszą mijających nas turystów. Na brak sił świetnie działa woda kosmetyczna w aerozolu – ma magiczne właściwości dodawania sił. Jeden psik i nogi same niosą! Świetny patent na wyprawy z dziećmi (dzięki, Dorota!).
Podczas zejścia mamy jeden niemiły incydent – jedna z koleżanek pechowo potyka się i skarży na ból kostki. Na szczęście zejścia już niewiele. Potem okazuje się, że przyczyną dolegliwości jest złamanie kości strzałkowej. No nie jest to najlepsza pamiątka z wycieczki…
Nasz czas: 10:20-17:30
Pożegnalny wieczór spędzamy przy grillu na dworze. Dzieciaki bawią się po ciemku w chowanego. Jest przemiło. Szkoda, że już tylko czeka nas perspektywa pakowania i powrotu do domu.
*************
Pierwszy wyjazd w takim dużym gronie udał się znakomicie. Dzieciaki były przeszczęśliwe, bo całymi dniami miały swoje towarzystwo, a dorośli mogli choć chwilę odsapnąć. O odpoczynek było trudno tylko rodzicom z niemowlakami – maluszkom towarzystwo rówieśników było jeszcze zupełnie obojętne, a rodzice jak byli, tak byli im co chwilę niezbędni. Z udanych górskich wycieczek zadowoleni byli jednak chyba wszyscy. Niewątpliwie realizację planów bardzo ułatwiła piękna słoneczna pogoda – karmienie i przewijanie w plenerze było dużo łatwiejsze.
Tatry, 2006.09
Po powiększeniu się naszej rodziny najtrudniej nam było przyzwyczaić się do braku górskich wyjazdów. My, którzy dotąd w każdej wolnej chwili wyrywaliśmy się w góry, którzy znaliśmy niemal każdy odcinek polskich i słowackich tatrzańskich szlaków, nagle musieliśmy wejść w rolę rodziców wydeptujących z wózkiem znaną trasę po parkowych alejkach. Nuda… Oczywiście znaleźliśmy szybko nowy konik – aktywną turystykę krajoznawczą z dziećmi – ale góry zawsze były i są dla nas miejscem wyjątkowym.
Nie wiem, kto pierwszy wpadł na pomysł dwóch całodniowych tatrzańskich wypraw tylko we dwoje – grunt, że haczyk szybko został połknięty. Pewnym utrudnieniem było karmienie pięciomiesięcznego Tymka – Młody jadł tylko i wyłącznie mleko mamy. Ale na wszystko znalazła się rada. Po pierwsze: Babcia zgodziła się pojechać z nami i zaopiekować się T. w czasie naszych wycieczek. Po drugie: odpowiednio wcześniej zadbaliśmy o zebranie odpowiedniego zapasu ściągniętego mleka (potem trzeba było tylko dopilnować tego, by zapasy dojechały na miejsce nierozmrożone). I po trzecie: musieliśmy zaakceptować laktator jako nieodłącznego towarzysza naszych górskich postojów.
Cały wyjazd udał się nam wspaniale, choć trzeba przyznać, że wymagał sporo wysiłku i dużego samozaparcia (wykończeni po całodziennej wycieczce w nocy musieliśmy wstawać do dziecka, a M. cały czas karmiła, więc czuła się – delikatnie mówiąc – zmęczona). Za to ściąganie mleka warczącym laktatorem na Przełęczy Zawrat pozostaje niepowtarzalnym przeżyciem 😉
Podsumowując: grunt to solidna organizacja (i oczywiście pomoc otoczenia – gorące podziękowania dla Babci), a to, co wydaje się nierealne z maluchem, może się udać. Continue reading