Jezioro Bodeńskie – trzy kraje, morze możliwości

Rano wycieczka na górski szlak, a po południu plażowanie w scenerii śródziemnomorskiej roślinności. Trzy (a nawet cztery) kraje w zasięgu ręki. Średniowieczne miasteczka i romantyczne winnice. Bogata oferta muzeów. Doskonała infrastruktura turystyczna, bardzo przyjazna dla podróżujących rodzin. Continue reading

Ruiny zamku Altbodman i klasztor Frauenberg – wzgórza widokowe nad Jeziorem Bodeńskim

Jeżeli znudzi Wam się słodkie lenistwo na plażach Jeziora Bodeńskiego, warto ruszyć na szlak. Rejon Bodensee oplata gęsta sieć tras pieszych i rowerowych. Dziś wybieramy jeden z najpopularniejszych szlaków w okolicy zachodniego krańca Jeziora Bodeńskiego, położony ponad miejscowością Bodman – jedną z najstarszych wsi nad Jeziorem Bodeńskim. To właśnie od niej Jezioro Bodeńskie wzięło swoją nazwę! Trasa prowadzi przez dwa wzgórza widokowe  – jedno z ruinami średniowiecznego zamku, a drugie – z pięknie położonym klasztorem Frauenberg. Ciekawa, relaksująca wycieczka z przepięknymi widokami z góry na Jezioro Bodeńskie.

16 sierpnia 2018, czwartek

Kolejny upalny i słoneczny dzień, 30 stopni 😉

Punkty widokowe nad Bodmanem – jedną z najstarszych miejscowości nad Jeziorem Bodeńskim

Typowo wycieczkę zaczyna się „od dołu”, z miejscowości Bodman. Wówczas trasa tworzy zamkniętą pętlę. Dla pełni naszej satysfakcji wolelibyśmy odbyć spacer właśnie w ten sposób, ale ze względu na naszego czterolatka i upalną pogodę wybieramy wersję smart, czyli „od góry” – zresztą polecaną przez turystów odwiedzających Jezioro Bodeńskie z dziećmi. Podjeżdżamy na parking położony powyżej punktów widokowych, a następnie zamiast wchodzić, schodzimy – najpierw na jedno, potem na drugie wzgórze.

Parking mieści się przy skrzyżowaniu lokalnych szutrówek obok przysiółka Bodenwald (co znaczy ni mniej, ni więcej, tylko „Las Bodeński”). Ma mapach Google obok jest miejsce oznaczone Bisonstube Bodenwald. Jest tam knajpka i zagroda żubrów (ale nie odwiedzaliśmy tego miejsca). Spoglądamy tylko z nutką zazdrości na śniadających kamperowców na parkingu i ruszamy w stronę naszego pierwszego celu. Do zejścia mamy raptem kilkadziesiąt metrów wysokości i około pół kilometra szlaku wygodną szutrówką przez las, dający dzisiaj przyjemny cień.

Tablica przy parkingu – wędrowanie ma tutaj długą historię…

Trzeba się rozpatrzeć, gdzie idziemy.

Altbodman

Zamek Altbodman – nasz pierwszy cel (widziany spod klasztoru Frauenberg).

Zamek Altbodman

Po paru chwilach wyłaniają się przed nami piękne ruiny. Właśnie od góry widać zamek w całej okazałości. Budowla wzniesiona na wysokości 627 m n.p.m. pochodzi z I połowy XIV w. Zamek był niegdyś siedzibą władców Bodmanu. Wcześniej na tym miejscu stał inny, starszy zamek – zniszczony na skutek uderzenia pioruna. W Internecie można znaleźć jakieś straszne legendy z tym związane, ale z googlowego tłumaczenia wychodziły tak abstrakcyjne historie, że nawet ich nie przytaczamy ;-). Nowy zamek został zniszczony podczas wojny trzydziestoletniej w XVII w.

Idę dołem, a ty górą…

Pierwsze spojrzenie na ruiny zamku Altbodman.

Altbodman

Ruiny są naprawdę imponujące.

Dzisiaj warownia stanowi jedynie malowniczą ruinę z tarasem widokowym. Widok z góry jest rzeczywiście piękny. Jezioro z wianuszkiem malowniczych miejscowości przy brzegach prezentuje się imponująco!

Wejście na punkt widokowy znajduje się z drugiej strony ruin.

Altbodman

Po ruinach można chwilkę pomyszkować.

Altbodman

Ach, ten lazur nieba!

Te mury niszczeją już ponad trzysta lat.

Wchodzimy na punkt widokowy na murach dawnego zamku Altbodman.

Nawet mój samolot tu był!

Obowiązkowe fotki do rodzinnego albumu:)

Widok jest rzeczywiście piękny, na dole widać dachy miejscowości Bodman, a po prawej na wzgórzu klasztor Frauenberg.

Po drugiej stronie jeziora dostrzegamy Ludwigshafen (drugą część miejscowości Bodman-Ludwigshafen).

Piknik pod stojącą basztą.

Na dobrą miejscówę warto było poczekać!

Z punktu widokowego nieopodal ruin zamku widać też drugi cel naszego dzisiejszego spaceru. Niestety, nie da się przejść tam bezpośrednio, musimy najpierw wrócić po własnych śladach do rozstaju szlaków i skierować się ponownie w dół, ale nieco bardziej na wschód.

Frauenberg

A to nasz kolejny cel w całej okazałości.

Pod górę Grześ korzysta nieco z rodzicielskich środków transportu:)

Klasztor Frauenberg

Tym razem zejście jest nieco dłuższe, ale nadal to spacerek w sam raz dla czteroletnich nóżek Grzesia. Po niespełna kilometrze docieramy na miejsce. Klasztor mieści się w dawnym zameczku należącym do hrabiów nieodległej miejscowości Bodman. Początki budowli sięgają XIV w., przez kolejne wieki budynek był parokrotnie przebudowywany, wreszcie przekazany został cystersom z Salem (tamtejszego klasztoru nie udało nam się odwiedzić podczas tegorocznych wakacji).

Klasztor zajmuje budynek dawnego zameczku, przed laty przekazanego cystersom z Salem.

Sam klasztor trudno ująć na zdjęciu.

Frauenberg

Budynek jest pięknie zadbany.

Obecnie mieści się tu siedziba katolickiej wspólnoty Communitas Agnus Dei. Niemal wszyscy jej członkowie żyją i pracują w klasztorze. Prawie nie uznają własności prywatnej. Społeczność liczy ok. 24 osób. Stara kaplica zamkowa jest otwarta i dostępna dla odwiedzających klasztor turystów. W środku na korytarzu znajdujemy materiały dotyczące zgromadzenia, można też zakupić dewocjonalia i broszury informacyjne o miejscowości Bodman i najbliższej okolicy.

Obecnie zajmuje go katolicka wspólnota Communitas Agnus Dei.

Zabytkowa kaplica z XV-wieczną pietą jest otwarta dla zwiedzających.

Malowidła pod chórem kaplicy.

Kolejne malowidła dostrzegamy na korytarzu.

Samoobsługowe stoisko z dewocjonaliami i miejscowymi broszurami.

Krzyż przed budynkiem dawnego zameczku Frauenberg.

Skromny ogród kwiatowy.

Chwila odpoczynku w cieniu.

Chłopaki, zaraz wracamy! (w górze ruiny zamku Altbodman).

Spomiędzy otaczających klasztor drzew i krzewów można znowu podziwiać piękne widoki na Jezioro Bodeńskie. Nam szczególnie podoba się widok na położony dosłownie pod naszymi stopami Bodman.

Z Frauenbergu równie pięknie widać dachy Bodmana, a po drugiej stronie miejscowość Sipplingen.

Ludwigshafen też jest nieźle widoczne pod nami.

Widok na Bodman jest stąd wyjątkowo uroczy.

Jezioro Bodeńskie

Ostatnie spojrzenie z góry na Jezioro Bodeńskie.

Bodman

Za chwilę zjedziemy na dół poszukać lodów:)

W drodze powrotnej Grześ nam trochę marudzi, bo podejście jest faktycznie dosyć strome. Nasz najmłodszy turysta częściowo pokonuje ten odcinek na naszych rękach (na szczęście nie waży zbyt wiele, hi, hi). Wracamy do samochodu z planem zjazdu do Bodmana na krótki spacer i lody. Zjazd oczywiście się udaje, z resztą planów jest gorzej, bo trudno znaleźć sensowne miejsce do zaparkowania. Rezygnujemy więc, postanowiwszy sobie, że lody zjemy wieczorem w równie uroczym miejscu.

Grześ i tym razem korzysta z transportu tatusiowego.

A starszaki dzielnie wędrują w górę, na parking.

Odwiedziliśmy dzisiaj dwa imponujące punkty widokowe w dawnych zamkach Altbodman i Frauenberg (trasa numer 3, z „górnego” parkingu)

Pożegnanie z Jeziorem Bodeńskim na plaży w Moos

Mimo konieczności sprawnego spakowania się przed planowaną jutrzejszą dłuuugą podróżą powrotną do domu (przejazd razem z postojami to prawie 16 godzin…) robimy jeszcze małą frajdę chłopcom i wracamy na wczoraj poznaną plażę w Moos.

Dzięki płytkiej wodzie nawet Sebuś może tutaj ponurkować w poszukiwaniu muszelek, wodorostów i rybek. R z trudem wyciąga starszaków z wody. W tym czasie Grześ z M. szaleje na placach zabaw. Na koniec oczywiście wszyscy osładzamy sobie perspektywę końca wakacji pysznymi lodami. Staramy się zapamiętać malowniczy widok na nasze Radolfzell, pięknie oświetlane przez promienie zachodzącego słońca. Wakacje nad Jeziorem Bodeńskim to był strzał w dziesiątkę – udały się znakomicie!

Ostatnie plażowanie i całe wakacje się kończą…

Lody niestety też ostatnie.

Jeszcze tylko zabawa w wodnym placu zabaw.

Grześ uwielbia wodę w każdej postaci.

Plac zabaw jest bardzo inspirujący.

Dla większych też coś się znajdzie.

A Tymo usiłował wykopać coś na kształt Jeziora Bodeńskiego.

Grześ też się skusił na lody.

Pfänder – kolejka na widokowe wzgórze nad Jeziorem Bodeńskim

Austrii przypada najkrótszy fragment linii brzegowej Jeziora Bodeńskiego. Jedynym większym miastem jest ok. 30-tysięczna Bregencja. Miasto traktujemy jednak dzisiaj po macoszemu, skupiając się na wjeździe kolejką na Pfänder – wzgórze oferujące chyba najpiękniejszy widok na Jezioro Bodeńskie. Może nie jest to zbyt imponujący szczyt, ale widoki są zdecydowanie warte spędzenia tutaj kilku godzin! Pfänder to jeden z najwyżej położonych punktów widokowych nad Jeziorem Bodeńskim. Po dzisiejszej wycieczce mamy wrażenie, że zagospodarowano go specjalnie z myślą o dzieciach! Nie żałujemy nawet tego, że dojazd z drugiego końca Jeziora Bodeńskiego zajął nam niemal 2 godziny.

Pfänder – widokowe wzgórze nad Jeziorem Bodeńskim w Bregencji

12 sierpnia 2018, niedziela

Piękna, letnia pogoda, 30 stopni i słońce

Po niemieckich kurortach wokół Jeziora Bodeńskiego i szwajcarskich górach przyszła dzisiaj kolej na odwiedzenie austriackiego fragmentu wybrzeża Bodensee. Spośród różnych atrakcji wybraliśmy wjazd kolejką linową na Pfänder – wzgórze położone tuż nad Jeziorem Bodeńskim, oferujące wspaniały widok i na samo jezioro, i na piętrzące się na południu szczyty – od Säntisa do doliny Renu po niemieckie Alpy Algawskie. Potem wybraliśmy się na krótki spacer po zabytkowych zaułkach Bregencji.

Kolejka na Pfänder

Wjazd kosztuje 13 euro za osobę dorosłą (26 euro bilet rodzinny). Mając wykupioną kartę zniżkową Bodensee Erlebniskarte, na szczęście nie musimy już nic płacić – omija nas też długaśna kolejka do kas.

No właśnie, kolejki i tłumy. Co dzień obiecujemy sobie, że wstaniemy wcześniej i ruszymy na wycieczkę przed południową falą. I co dzień nam się nie udaje 😉 Na pewno wjazd na Pfänder o godzinie 8.00 czy 9.00 rano byłby dużo przyjemniejszy, a i poranne światło bardziej sprzyjałoby podziwianiu widoków. We dwoje jeszcze jakoś potrafimy się przestawić na poranne wstawanie, ale na rodzinnych wakacjach wychodzi nam na trzy z dwoma. A dziś co najwyżej na mierny.

Pfänder to jeden z najpiękniejszych punktów widokowych nad Jeziorem Bodeńskim.

Kto późno przychodzi (a właściwie przyjeżdża), ten gapa!

Przyjeżdżając do Bregencji w okolicy południa, musieliśmy dziś stać i w korkach dojazdowych (dojazd z naszego Radolfzell zajął nam prawie dwie godziny…), i mieliśmy wielki problem ze znalezieniem miejsca do zaparkowania – wszystkie większe parkingi były już pozajmowane. W końcu udało się nam zostawić samochód gdzieś przy ulicy (w niedziele bezpłatnie). No, ale takie są uroki przyjeżdżania w szczycie sezonu do miejscowości turystycznej…

Kolejka wjeżdża na szczyt zaledwie w kilka minut. Warto stanąć z tyłu wagonika, bo widoki na Jezioro Bodeńskie są z każdym metrem rozleglejsze i naprawdę zachwycają.

Z przyjemnością zauważamy, że dzieci są na Pfänderze mile widzianymi gośćmi. Wszystko jest tu zorganizowane tak, żeby ułatwić życie podróżującym rodzinom. W budynkach dolnej i górnej stacji kolejki urządzono miniplace zabaw, umilające najmłodszym oczekiwanie na przyjazd wagonika. Pomysłowy plac zabaw znajdziemy też na szczycie, tuż obok wyjścia z kolejki.  W czasie gdy dzieciaki szaleją na huśtawkach i zjeżdżalniach, rodzice na spokojnie mogą cieszyć oko przepysznymi widokami. A popatrzeć naprawdę jest na co!

Oby w każdym budynku kolejki były takie placyki zabaw dla dzieci!

Plac zabaw przy górnej stacji kolejki – Grześ i Sebuś mają gdzie podokazywać!

Stare wagoniki – zupełnie, jak nasze dawne na Kasprowy!

Najpiękniejszy widok na Jezioro Bodeńskie?

Gwiazda nr 1 to oczywiście samo Jezioro Bodeńskie, które z Pfändera wydaje się zaledwie o rzut beretem, tuż pod naszymi stopami. Gdy odwrócimy głowę, jest chyba jeszcze piękniej, bo zmieniamy scenerię na górską. Widok – jak zachwala ulotka informacyjna – obejmuje 240 alpejskich szczytów. Nie liczyliśmy, ale nie ma chyba w tym wielkiej przesady – widzimy przed sobą morze szczytów aż po horyzont. Z góry przepięknie prezentuje się też dolina Renu wypływającego z Alp.

Rano mieliśmy wątpliwości co do sensu prawie dwugodzinnego dojazdu do Bregencji i wahaliśmy się: jechać czy nie jechać. Po obejrzeniu widoku z Pfändera już wątpliwości nie mamy – zdecydowanie było warto!

Wjeżdżając na górę, spoglądamy na piękną starówkę pobliskiego Lindau.

Już z góry zadziwiamy się ujściem Renu wchodzącym daleko w Jezioro Bodeńskie.

Trasy spacerowe zapraszają do dalszej wędrówki.

A piękne widoki powodują, że chciałoby się rzucić wszystko i tam jechać!

Z drugiego punktu widokowego podziwiamy alpejską panoramę.

A gdzie ten szczyt?

Widoki to nie jedyne atrakcje. Rozrywki dla dzieciaków dopiero się rozpoczynają. Wierzchołek Pfändera jest zorganizowany tak, by zapewnić turystom w różnym wieku – również tym najmłodszym – co najmniej pół dnia atrakcji (warto przy kasie wyciągu wziąć mapkę ze schematem ścieżek spacerowych po Pfänderze – na pewno się przyda).

My zaczynamy naszą wycieczkę od honorowego wejścia na sam szczyt wzgórza. Wspinaczka to bardzo mozolna i czasochłonna, bo trwa całe 5 minut – w tyle czasu utwardzona ścieżka wprowadza na wierzchołek. Na szczycie stoi wielki maszt przekaźnikowy oraz budynek gospody. Wierzchołek jest symbolicznie oznaczony krzyżem. Obok ławeczka zachęca do odpoczynku. O dziwo sam szczyt Pfändera jest spokojny – większość ruchu turystycznego koncentruje się w okolicy górnej stacji kolejki.

Obowiązkowo zaliczamy sam szczyt Pfändera (1064 m n.p.m.).

Szkoda, że gasthausowe parasole oszpecają wierzchołek.

Park Alpejskiej Fauny

Po zejściu z wierzchołka idziemy tam, gdzie udaje się większość niedzielnych turystów – na półgodzinną trasę spacerową po Parku Alpejskiej Fauny (Wildpark Rundweg, wstęp bezpłatny). Ścieżka biegnie tuż obok wybiegów alpejskich zwierząt – można zobaczyć koziorożce alpejskie, muflony, świstaki, ale też całkiem znajome dziki. Chętni mogą też pójść do obserwatorium ptaków drapieżnych – o określonych godzinach organizowane są tu pokazy m.in. sokołów i orłów (wstęp 1 euro, płacą tylko dorośli, wejście na drodze Wildpark Rundweg).

Teraz pora na Alpenwildpark.

W Parku Alpejskiej Fauny udało nam się podejrzeć koziorożce.alpejskie.

Jeden nawet wygrzewał się w słońcu.

Inne zwierzaki pochowały się w cieniu – przed nami jelenie, zupełnie jak w mazurskim Kosewie.

Ścieżka spacerowa (Wildpark Rundweg) to wznosi się, to opada.

Austriacy pomyśleli o wszystkim, na dłuższym podejściu zrobili specjalne atrakcje dla dzieci, żeby im się nie nudziło.

Chłopcy od razu przestali narzekać…

Mapka atrakcji mieszczących się na kopule szczytowej Pfändera.

Dzieciakom bardzo podobają się zwierzęta, ale atrakcją nr 1 okazuje się usytuowana mniej więcej w połowie trasy Wildpark Rundweg gigazjeżdżalnia (Rutsche, również bezpłatna). To wielka, zakrętowa rura – na oko co najmniej 20-metrowa. Dzieciaki (samodzielne zjazdy od 6 lat) szaleją na równi z rodzicami – my też próbowaliśmy w niej swoich sił!

Najlepsza atrakcja dla dzieci jest schowana w najdalszym punkcie trasy spacerowej.

Na superową arcydługą zjeżdżalnię dali się namówić wszyscy, nawet rodzice!

Gdyby komuś było mało spacerów, może na szczyt Pfändera wejść pieszo (albo zejść po wjechaniu kolejką) 6-kilometrowym szlakiem – patrząc z kolejki, szlak wydawał nam się łatwy i bardzo przyjemny. My już nie zdecydowaliśmy się na piesze zejście – chcieliśmy jeszcze pobłąkać się trochę po zabytkowym Górnym Mieście w Bregencji. Ale wycieczkę na Pfänder gorąco polecamy. Strona internetowa kolejki: www.pfander.at

Gdy tylko chłopcy pozwolą,  kontemplujemy widoki.

Masyw Alpstein z Säntisem góruje nad doliną Renu.

Wzrok ucieka gdzieś na horyzont.

Kolejny raz przejeżdżający wagonik kolejki przypomina, że pora wracać.

Pod nami Bregencja z pięknym, zadrzewionym molo.

A tu Bregencja na tle masywu Alpstein.

Nad miastem górują wieże kościołów i średniowieczna wieża św. Marcina.

Spacer po Górnym Mieście (Oberstadt) w Bregencji

Górne miasto kontrastuje swoim spokojnym, cichym klimatem z zatłoczonymi rejonami kolejki na Pfänder. Zmotoryzowani mogą tu spokojnie zostawić samochód – w okolicy kolejki na Pfänder szpilki nie ma gdzie wcisnąć, a tu miejsc postojowych jeszcze jest bardzo dużo – gdybyśmy o tym wiedzieli wcześniej, na pewno nie staralibyśmy się gorączkowo upakować naszej ciężarówki w tangramie parkujących pod dolną stacją kolejki aut. To oczywiście opcja godna polecenia głównie dla turystów, którzy chcą połączyć wjazd na Pfänder ze zwiedzaniem miasta.

W drodze do Górnego Miasta spotykamy uroczą fontannę.

Przed nami brama miejska.

Strzegła ona wejścia do Górnego Miasta.

Średniowieczna brama i wieża

Spacer po Oberstadt jest bardzo przyjemny – gdyby dzieciaki nie były już tak zmęczone długim dojazdem i plątaniem się po Pfänderze, chętnie zabawilibyśmy tu dłużej. A tak to przyglądamy się dokładniej tylko najważniejszym zabytkom tej części miasta. Po pierwsze: XV-wiecznej bramie św. Marcina – dawnej bramie obronnej górnego miasta. I po drugie: wieży św. Marcina, położonej tuż obok bramy. Tę dawną wieżę obronną zbudowano w XIII w., a ok. 1600 r nakryto ją charakterystyczną bulwiastą kopułą.

Obecnie wieża służy jako punkt widokowy – za opłatą (3,50 euro dorosły, 7 euro bilet rodzinny) można wejść na górę. Prawdę mówiąc, widok z góry nie jest jakiś specjalnie rozległy – a może to po porównaniu z Pfänderem odnieśliśmy takie wrażenie? W każdym razie jeśli nie chcecie wydawać niepotrzebnie pieniędzy, wystarczy naszym zdaniem obejrzeć wieżę z zewnątrz – by wygląda faktycznie wspaniale.

Bardzo polecamy też zajrzenie do urządzonej obok wieży kaplicy – zachowały się tam piękne XIV-wieczne (i doskonale widoczne) freski. Wieża przypomniała nam nasze odwiedziny w wieży rycerskiej w Siedlęcinie. Tam też są piękne freski, tyle, że o tematyce świeckiej (nasza relacja tutaj).

XIII-wieczna wieża św. Marcina otrzymała barokową kopułę na przełomie XVI i XVII w.

Na jej dolnym poziomie mieści się kaplica.

Ściany kaplicy pokrywają XIV-wieczne freski!

Przypominają nam się freski z wieży rycerskiej w Siedlęcinie.

Na ekspozycji w wieży jest wiele cennych eksponatów, np. dawne stroje kąpielowe!

Widok z wieży na dachy spokojnego Górnego Miasta.

Co jeszcze warto zobaczyć w Bregencji?

W pierwotnych planach chcieliśmy jeszcze bardzo pospacerować po okolicach molo – ponoć to w Bregencji jest wyjątkowo urocze, tonące w kwiatach. W Bregencji zależało nam też na zobaczeniu słynnej pływającej sceny na Jeziorze Bodeńskim (Seebühne), położonej ok. pół kilometra na zachód od molo. No, ale dzieciaki były bez obiadu, zmęczone, już zaczęły się robić marudne – odpuściliśmy.

Romantyczny spacer po molo zamieniliśmy na obiad pod znakiem literki M. z zakrętową zjeżdżalnią, którą zachwycał się Grzesiek. Cóż, podczas podróży rodzinnych bez modyfikacji planów się nie obejdzie. No trudno – pewnym pocieszeniem jest to, że molo pięknie widzieliśmy z Pfändera, z góry.

Bo wycieczka na Pfänder była główną atrakcją dzisiejszego dnia – przepiękne widoki, atrakcje dla dzieci – obowiązkowy punkt programu podczas rodzinnego zwiedzania Bregencji. Nam bardzo się podobało!

Widać też górujące nad miastem wieże kościołów.

*********************

Po przyjechaniu do naszego Radolfzell zaczepia nas starszy pan, sąsiad z ulicy Kapellenweg. Mówi, że bardzo się cieszy, że jesteśmy z Polski, bo on jest wielkim fanem… polskiej muzyki ludowej. Od lat fascynuje się polskim folkiem, założył nawet na Facebooku profil poświęcony tej tematyce – mówi, że to dla niego najpiękniejsza muzyka! Opowiadał też, że przez dwa miesiące mieszkali u niego kiedyś studenci z Polski, chodzili na uniwersytet w Konstancji. Pytał, z jakiego miasta jesteśmy i gorąco nas pozdrawiał. Jakie przyjemne są takie rozmowy i spotkania!

Meersburg – średniowieczne miasteczko i zamek w śródziemnomorskiej scenerii

Tysiącletnie zamczysko z doskonale zachowanymi wnętrzami, położone tuż nad brzegiem Jeziora Bodeńskiego. Miasteczko z ciasnymi uliczkami i kolorowymi szachulcowymi domami. Dookoła winnice i piękna iście śródziemnomorska roślinność. Co to za miejsce, gdzie znajdziemy to wszystko? To Zamek Morza, czyli Meersburg!

5 sierpnia 2018 r., poniedziałek

Upał, skwar i pełne słońce

Meersburg – średniowieczne zamczysko nad Jeziorem Bodeńskim

Na tegorocznych wakacjach każdego dnia trasę wybiera inny nasz chłopak – z trzech sugerowanych przez nas do wyboru. Dziś wybierał Sebuś. Gdy usłyszał, że będziemy zwiedzali tajemnicze zamczysko, a na deser pójdziemy na superancką plażę nad Jeziorem Bodeńskim, nie miał wątpliwości, którą wycieczkę wybierze;-)

Winnice w okolicy Meersburga

Od czego zacząć – czyli parking, informacja i bilety

Z małymi problemami udaje nam się trafić na duży, zadaszony parking przy ulicy Stefen-Lochner-Strasse. Stąd mamy już tylko 5 minut do punktu informacji turystycznej – poza mapą Meersburga można też dostać tu ulotki z rejonu niemal całego Jeziora Bodeńskiego. My dodatkowo załatwiamy tu jeszcze jedną ważną sprawę – kupujemy Bodensee erlebniskarte – nie jest tania, ale w ramach niej mnóstwo atrakcji w okolicy Jeziora Bodeńskiego będziemy mieli gratis. Dzisiaj „oszczędziliśmy” w ten sposób na biletach do zamku (wejście dla rodziny kosztuje 12,80 euro).

Rodzinny spacer przez rynek na taras Nowego Zamku

Spacer przez Meersburg jest bardzo przyjemny – wąskie, pochyłe uliczki są wręcz idealnym plenerem leniwych, wakacyjnych spacerów. Nasz spacer oczywiście leniwy nie jest – Grzesiek jedzie na rowerku biegowym, a uliczki momentami mocno spadają w dół, więc hajda za Grzesiem, stop, uwaga! Potem znowu musimy podejść w górę, więc siły brakuje itp., itd… Ach, te rodzinne wakacje!

W miasteczku można spotkać wiele szachulcowych domów. W drodze do informacji turystycznej:)

Wiele ulic zamieniono w deptaki piesze.

Meersburg przez wiele lat posiadał status wolnego miasta.

Chowamy się w cieniu przed upałem.

Spacer do spokojnych nie należy, bo Grzesiek ciągle gdzieś odjeżdża na tup tupie.

Gdy zamkniemy oczy, możemy poczuć się tu jak wieki temu…

Z punktu informacji turystycznej idziemy na Marktplatz – serce dawnego Meersburga. Stąd warto jeszcze zajrzeć na taras Nowego Zamku (Neues Schloss)  – barokowego pałacu z różową fasadą, trochę przypominającego nam nasze Kurozwęki. Nie na pałac jednak zwracają się oczy wszystkich zwiedzających, ale to, co jest przed nim – przepyszny widok z pałacowego tarasu na Jezioro Bodeńskie, otoczone wianuszkiem miejscowości o iście śródziemnomorskiej atmosferze. Na podziwianie widoków mamy tu trochę czasu, bo Grześ co chwilę wsypuje sobie do butów małe kamyczki, a potem narzeka, że mu niewygodnie. Potem buty zdejmuje, kamyczki wypadają, a on znowu szura nogami i kamyczki z powrotem wpadają. Więc po raz kolejny siadamy i zdejmujemy buty. Ale reszta wycieczki może w tym czasie odsapnąć i cieszyć oczy naprawdę wspaniałymi widokami.

Barokowy Nowy Zamek (Neues Schloss)

Zamkowa kaplica

Meersburg z tarasu Nowego Zamku

Krótki postój na tarasie Nowego Zamku – czemu by nie!

Meersburg zamek

Stary Zamek

Meersburg zamek

Stary Zamek pięknie prezentuje się z tarasu widokowego Nowego Zamku

Zamek w Meersburgu

Stary Zamek – największa atrakcja turystyczna Meersburga – leży tuż obok Nowego Zamku. Koniecznie musicie zajrzeć do środka (bilety kupuje się w budynku położonym naprzeciwko wejścia do zamku; w ramach Bodensee erlebniskarte wstęp gratis, lub bodajże 12,80 euro bilet rodzinny), bo oglądanie zamku tylko z zewnątrz zupełnie mija się z celem – wygląda w sumie dość niepozornie. A tymczasem wnętrza – świetnie zachowane i niektóre naprawdę stareńkie – dają świetne wyobrażenie o tym, w jakich surowych warunkach żyli niegdyś mieszkańcy takich warowni.

Zamek zamieszkiwali niegdyś książęta biskupi. Nie wiadomo dokładnie, kiedy został ufundowany, ale jedna z najpopularniejszych wersji mówi, że już w VII wieku! Z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że warownia pochodzi sprzed 1000 r. – w folderze informacji turystycznej czytamy, że to najstarszy zamieszkały zamek w Niemczech.

Meersburg zamek

Stary Zamek uchodzi za najstarszy zamieszkany zamek w Niemczech!

Zwiedzanie zamku

Spacer po zamkowych zakamarkach wszystkim nam bardzo się podoba. Można pooglądać i reprezentacyjne sale, i lochy, i zamkową łazienkę oraz latrynę, i kuchnię, a także bezdenną zamkową studnię. W komnatach zabytkowe wyposażenie, zbroje rycerskie. Z okien bajkowe (naprawdę bajkowe!) widoki na Jezioro Bodeńskie.

Zamek zwiedza się samemu, podążając za wytyczoną trasą zwiedzania – trzeba wypatrywać czerwonych strzałek (co bardzo podobało się Grzesiowi), ale zgubić się nie sposób. Pomieszczenia, przez które przechodzimy, są oznaczone kolejnymi numerkami i opisane w folderze informacyjnym. Warto kupić taką dodatkową mapkę zwiedzania – kosztuje tylko 1 euro, a jest bardzo przejrzysta (wersje po niemiecku, angielsku, francusku i rosyjsku dostępne w punkcie sprzedaży biletów). Dokładniejsze informacje znajdziecie na stronie internetowej zamku: www.burg.meersburg.de

Przy wejściu XV-wieczny krucyfiks.

Zachowane fragmenty fresków w bramie wejściowej.

Komnata renesansowa pochodzi z XVII w.

Najbardziej zaciekawiła nas zamkowa kuchnia.

Za oknami piękne widoki na Jezioro Bodeńskie.

Malowidła w komnacie z zamkową studnią.

Dziś studnia ma 28 m głębokości.

Z ciekawością przyglądamy się elementom wyposażenia z różnych epok.

Widoki na Jezioro Bodeńskie z zamkowych okien są obłędne!

Obserwujemy promy płynące z Meersburga do Konstancji.

Zamkową łazienkę odtworzono na podstawie starych rycin.

Na zamku zachowało się wiele malowideł naściennych.

Widok z pokoju niemieckiej pisarki, Annette von Droste-Hülshoff.

Hall rycerski.

Zamkowa kaplica z gotyckim ołtarzem i figurą św. Piotra.

Zaglądamy do lochów – tu wrzucano kiedyś niegrzeczne dzieci.

Grzesiu, żartowałam!

Zdjęcie makiety zamku ze sklepu z pamiątkami.

Ostatni rzut oka na Meersburg.

Jezioro Bodeńskie, kąpielisko Aquastadt  w Immenstadt

W drodze powrotnej zatrzymujemy się na bardzo sympatycznym kąpielisku Aquastaadt  w miejscowości Immenstaadt (wstęp gratis w ramach karty Bodensee:)). Ogromna trawiasta plaża, wielgaśne kąpielisko z pływającymi wyspami kąpielowymi, na miejscu jest także kryty basen i brodzik dla dzieci. W pawilonie wejściowym gastronomia (wsuwamy naprawdę smaczną domową pizzę – nasz Google translator zachęca: „teraz domowa pizza z otwartą świeżością ciasto z podłogi cukierniczej” – nie mogliśmy się nie skusić;-) ). Woda w Jeziorze Bodeńskim jest cudownie ciepła, musicie tylko pamiętać, że wejście do wody jest kamieniste – nie ma złocistego piaseczku, znanego z naszych jezior, tylko kamienie, a dalej wodorosty  – w niektórych miejscach może przydać się obuwie kąpielowe. Takiego oczywiście nie mieliśmy – tj. mieliśmy, tylko niezabrane na wakacje zostało w domu;-) Wszyscy pluskamy się z największą przyjemnością. To taka wisienka na torcie naszej dzisiejszej wycieczki.

Plaża Aquastaadt w Immenstaadt.

Teren wydzielony do pływania jest ogromny.

Zaczynamy od pizzy, na głodniaka kąpie się źle!

MiR by Tymo:)

Wyspa Mainau – ogród kwiatów na Jeziorze Bodeńskim

Piękna kwiatowa wyspa-ogród na Jeziorze Bodeńskim. Roślinność zachwyca – większości gatunków nawet nie potrafilibyśmy nazwać. Od ogromnych sekwoi po kwiaty rodem chyba z tajemniczej baśni. Motylarnia z „halą wolnych lotów”, w której wielkie kolorowe motyle latają tuż przed nosami zwiedzających. Pałac. Palmiarnia. Przystań. Niezwykle estetyczne, po prostu piękne zaaranżowanie krajobrazu, cudne widoki na Jezioro Bodeńskie.

Naszym dzieciom szczególnie podobała się motylarnia, a najbardziej ze wszystkiego – rewelacyjny plac zabaw z tratwami, na których samemu można pływać, zwodzonymi mostkami, „maszyną” dla drewnianych kulek, labiryntem z wiszących drągów. Wyspa Mainau to miejsce, gdzie spokojnie można spędzić cały dzień. Warto jednak wejść po 17.00 – bilet wstępu będzie wtedy o połowę tańszy, turystów wielokrotnie mniej, no i kwiatowy ogród w przedwieczornym świetle zaprezentuje się wyjątkowo uroczo. Dla dzieciaków trzy godziny na wyspie to wystarczająco dużo czasu, żeby skorzystać z jej atrakcji, a jednocześnie się nie znudzić.

Wyspa Mainau – kraina kwiatów i motyli

Wyspa Mainau przeszła nasze oczekiwania. Wyspa-ogród – eee tam, myślimy sobie, ogrodów widzieliśmy już wiele, co nas może zaskoczyć? Ale to blisko od nas, duża lokalna atrakcja – jedziemy.

Wyboru tej wycieczki nie żałujemy ani przez chwilę. Z każdym krokiem spacer sprawia nam coraz większą przyjemność – to wspaniałe doświadczenie zanurzenia się w estetykę, w kolory, wielka przyjemność bycia tu i teraz.

Wyspa Mainau – wyspa kwiatów

Na początek garść informacji praktycznych

Wstęp na wyspę Mainau jest dość drogi – bilet dla dorosłego kosztuje 21 euro (ale dzieci do lat 12 wchodzą gratis), bilet rodzinny – 42,50. Warto wydać te pieniądze, zwłaszcza jeżeli chcemy spędzić na wyspie przynajmniej kilka godzin. Jest jednak sposób, żeby zaoszczędzić na biletach. Wchodząc po 17.00, zapłacimy tylko połowę ceny (tzw. late entry) – my z trójką naszych chłopaków zapłaciliśmy właściwie tylko cenę biletu dla jednego dorosłego, co było już zdecydowanie do zaakceptowania (kolejnego dnia kupiliśmy Bodensee erlebniskarte, ale nawet ta karta nie daje możliwości wejścia na Mainau gratis).

Most prowadzący na wyspę Mainau

Towarzyszą nam piękne widoki na Konstancję.

Spotykamy kwiaty, których nigdy w życiu na oczy nie widzieliśmy.

Wyspa jest otwarta od wschodu do zachodu słońca – pilnuje się tu tego co do minuty;-) – np. dziś Mainau trzeba było opuścić do godziny 20.53:) Motylarnia zamykana jest wcześniej – o 19.00, więc jeśli wchodzicie na Mainau po 17.00, trzeba pilnować tej godziny, bo naprawdę szkoda byłoby nie odwiedzić krainy motyli. Wydaje nam się, że można też wypożyczyć przy wejściu wózki-przyczepki dziecięce, ale taką informację trzeba by było jeszcze sprawdzić. Naszemu Grześkowi wzięliśmy ze sobą rowerek biegowy, co było bardzo dobrym rozwiązaniem, bo znacznie usprawniło nam przemieszczanie się. Ogród na wyspie jest ogromny – zajmuje aż 45 hektarów. My sami po przejściu może połowy alejek zrobiliśmy tam dziś ładnych kilka kilometrów.

W ogrodzie Mainau wita gospodarz.

Kompozycje kwiatowe niedaleko wejścia na wyspę.

Zaczynamy do motylarni

Witają nas piękne kompozycje kwiatowe – kwiat, paw i kaczki. Po chwili przechodzimy obok alei platanów. Niedaleko wejścia jest też wielki i bardzo pomysłowy plac zabaw – ale teraz przemknęliśmy tylko obok niego ukradkiem – zależało nam przede wszystkim na zobaczeniu motylarni, która po 19.00 byłaby już zamknięta.

Odwiedzenie motylarni powinno być żelaznym programem każdej wizyty na Mainau. Spacer wśród latających na wyciągniecie ręki motyli – w większości takich, których nigdy w życiu na oczy nie widzieliśmy – to naprawdę gigantyczna frajda! Motylom można łatwo się przyglądać przy „karmidełkach” – pokrojonych cząstkach owoców, na których przysiadają te piękne owady. Najbardziej podobał nam się jeden gatunek motyla – taki ogromny, intensywnie niebieski, latający jak szybowiec – ale on nie chciał przysiąść nigdzie ani na chwilkę – nie pragnął widać zostać uwieczniony na żadnym zdjęciu z wakacji;) Były też motyle zawisające przy kwiatach jak kolibry. Naprawdę rewelacja – trzeba to zobaczyć na własne oczy!

Pomysłowy budynek motylarni.

Wchodzimy do środka zmyślnym tunelem

Czujemy się jak na wędrówce przez tropikalny las.

Motyle najłatwiej obserwować jest przy karmidełkach.

…. ale można wypatrzeć je wszędzie – wystarczy rozglądać się dokoła!

Roślinność motylarni – niemal równie ciekawa co owady.

Nie będziemy udawali, że znamy nazwy motyli, które oglądamy.

Acalypha hispida, jeśli komuś coś to mówi;)

Trasa zwiedzania wije się przez różne urokliwe zakątki.

Raz na moście, raz pod mostem.

Kolejni piękni biesiadnicy

Jedne barwne, inne do złudzenia przypominające liście.

Motyle są od nas na wyciągnięcie ręki.

W motylarni spotkacie piękną roślinność.

Kwiaty jak z bajki.

Niektóre kwiaty zapraszają do siebie motyle.

Inne z nikim nie chcą dzielić się swoją urodą.

Udało nam się nawet zrobić zdjęcie Grzesiowi, a to wcale nie było tu łatwe!

Ten długonogi jak każdy model świetnie zna się na pozowaniu.

A to chyba najbardziej tajemniczy okaz, jaki widzieliśmy.

Tylko Calineczki brak.

Te tajemnicze wisiorki to kokony motyli.

Rety, niektóre wyglądają zupełnie jak liście!

Za chwilę motylarnia powita chyba nowego mieszkańca

Kwiatowe ogrody czy plac zabaw?

Po wyjściu z motylarni mamy dylemat typowy dla większości podróżujących rodzin. My chcielibyśmy robić co innego niż dzieci, a młodsze dzieci – co innego niż te starsze. My chcemy pomyszkować dokładniej po różnych zakamarkach wyspy, obejść ją całą, a młodszym chłopcom w głowie tylko jedno – świetny plac zabaw, który jednak, kurczę, zlokalizowali podczas drogi do motylarni. Wersja kompromisowa – tj. chwila na placu zabaw, a potem szybkie obejście wyspy – odpada: oderwanie każdego kilkulatka po kilku minutach od superwciągającej zabawy na pewno zakończyłoby się histerią, a nie mamy serca chłopców na ten plac zabaw nie puszczać.

W końcu decydujemy się rozdzielić. M. z chłopakami zostaje na placu zabaw, gdzie z dziką frajdą zdobywają wodne zamki, buszują w labiryncie drewnianych trzcin i pływają po wodzie na tratwach, odpychając się drewnianymi drągami. Potem spędzają upojne pół godziny przy konstrukcji dla drewnianych kulek – po umieszczeniu kulki na górze konstrukcji drewniana piłeczka spada w dół zmyślnie skonstruowaną trasą, czemu oczywiście cały czas można się przyglądać, a nawet modyfikować przebieg trasy (cena kulki: 1 euro, do kupienia w automacie obok).

W tym samym czasie w odległej galaktyce….

Pływamy na tratwach!

Przeciągamy się na drugi brzeg.

Skaczemy z kamienia na kamień.

I buszujemy w palowym labiryncie.

Huśtawka sprawdzi się wszędzie!

Rety, kluchy z nieba!

Konstrukcja na drewniane kulki pochłonęła chłopców do reszty.

Kto pamięta Ulicę Sezamkową, ręka do góry!

Wyspa Mainau – cudowny świat roślin

W tym czasie R. idzie na fotograficzny spacer po wyspie. Idzie przez arboretum (gdzie uwagę zwracają przede wszystkim gigantyczne sekwoje – jeszcze nigdy nie widzieliśmy tych pięknych drzew na własne oczy) do barokowego pałacu Mainau – jednego z symboli wyspy. Rzuca okiem na ogród różany, po czym schodzi do cypla ze sfinksem i przystani. Potem południowo-zachodnią stroną wyspy wraca na plac zabaw, w który jakiś czas temu wsiąknęli nasi chłopcy.

Podczas spaceru po wyspie spotykamy kwiatową mapę Jeziora Bodeńskiego!

Naszą uwagę najbardziej przyciągają ogromne sekwoje.

Jeszcze nigdy nie widzieliśmy tych drzew na własne oczy.

W zachodzącym słońcu pałac Mainau prezentuje się wyjątkowo ładnie

Barokowy pałac Mainau to jeden z symboli wyspy.

Przed pałacem – ogród różany.

Czujecie ten zapach letniego wieczoru?

Czyżbyśmy zawędrowali aż do Egiptu?

Można się tu poczuć jak w krajach południowych!

A to wszystko w scenerii pięknych widoków Jeziora Bodeńskiego…

Włoski wodospad kwiatowy.

Po powrocie R. na obchód wyspy rusza skład drugi, czyli M. z Tymem. Tymo od lat znany jest ze swego zamiłowania do roślin, więc z wielką przyjemnością ogląda dywany kwiatowe i okazy rzadkich gatunków drzew, krzewów i kwiatów. Tak wielkich tuj jak na Mainau chyba jeszcze nie widzieliśmy! W takim składzie oblatujemy wyspę w pół godziny – no ale my nie robiliśmy zdjęć i szliśmy naprawdę bardzo szybko.

Mainau opuszczamy kilkanaście minut przed zamknięciem, już przy zachodzącym słońcu. Spacer podobał nam się ogromnie, był też bardzo atrakcyjny i dla kilkulatka Grzesia, i dla nastolatka Tyma. Wspaniały pomysł na wakacyjną wycieczkę. Późne wejście jest godne polecenia jeszcze z innego powodu – mogliśmy cieszyć się spacerem po wyspie nie w południowym upale – do 17.00 w upalne dni jest nad Jeziorem Bodeńskim tak gorąco, że trudno tu wytrzymać. Ciekawi jesteśmy, jak wygląda kwiatowy ogród w innych porach roku – patrząc na posadzone rośliny, domyślamy się, że musi się zmieniać w zależności od sezonu. Chętnie byśmy wrócili tu jeszcze kiedyś!

Wszystko, co dobre, to się szybko kończy – wracamy!

Wieczorem na Mainau spotykamy już tylko nielicznych spacerowiczów.

Opuszczamy Mainau przy zachodzącym słońcu.

Jezioro Bodeńskie, kąpielisko w Radolfzell

Na Mainau byliśmy po południu, a co robiliśmy po śniadaniu? Hmm – to, co moglibyśmy robić na pierwszym dniu rodzinnych wakacji nad Jeziorem Bodeńskim? Oczywiście pobiegliśmy na plażę! Na pierwszy ogień wybraliśmy kąpielisko w miejscowości Radolfzell, w której mieszkaliśmy.

Z tego, co tu widzimy, wydaje się, że trudno nad Jeziorem Bodeńskim o dziką plażę – trzeba szukać tych oznaczonych, w miejscowościach. Na takie kąpieliska wstęp jest płatny (dziś zapłaciliśmy ok. 8 euro za wszystkich), no ale w zamian dostaje się bezpieczne (zazwyczaj bardzo duże) wyznaczone miejsce do kąpania, trawiasty, zadrzewiony i zacieniony teren, przebieralnie, toalety i natryski, punkt gastronomiczny, często też plac zabaw.

Radolfzell – idziemy na plażę!

Momentami prowincjonalnie, momentami wielkomiejsko.

Chłopcy zadowoleni, bo na jednośladach!

Najmłodszy rowerzysta zazwyczaj jedzie pierwszy, rzadziej ciągnie tyły.

Pierwsze spojrzenie na Jezioro Bodeńskie.

Jezioro Bodeńskie, Radolfzell

Hurra! Dotarliśmy wreszcie na plażę w Radolfzell!

Jezioro widziane z wody prezentuje się jeszcze ładniej

Przed kąpielą obowiązkowy prysznic. Grzesiek zachwycony!

Wszędzie dużo trawy i cienia rzucanego przez drzewa

Jezioro Bodeńskie – inauguracyjna kąpiel

Jezioro Bodeńskie – inauguracyjna kąpiel

Zaburzenia siły grawitacyjnej – dziwne rzeczy tu się dzieją!

Kąpiel i spacer w upalnej odsłonie

Kąpiel przyniosła nam dwa zaskoczenia. Po pierwsze: temperatura wody. Była tak ciepła, że nie czuliśmy prawie chłodu podczas wchodzenia – ze 30 stopni jak nic! Po drugie – dno jeziora. Myślisz jezioro, mówisz piasek i przejrzysta woda. A tu zupełnie inna bajka! Przy brzegu dno jest bardzo kamieniste (na płatnych plażach wejście ułatwiają gumowe chodniczki wprowadzające głęboko do wody), dalej zamulone, trochę podobne jak w Balatonie.

Ogólnie przedpołudnie nad wodą spędziliśmy przemiło. Przy okazji wycieczki na plażę przespacerowaliśmy się też przez Radolfzell. Nasz domek znajduje się na obrzeżach miejscowości, więc na plażę mieliśmy prawie 3 km. Poszliśmy pieszo (chłopcy na hulajnogach, Grześ na rowerku biegowym). W końcu żaden inny sposób tak dobrze nie pozna się jakiegoś miejsca jak podczas spacerów na własnych nogach. Powrót w południowym słońcu dał nam jednak dość mocno w kość – było chyba ze 35 stopni, a na trasie cienia niewiele – chętnie odsapnęliśmy trochę przed wycieczką na Mainau.