Kreta, 2007.09

Tymo jeszcze nie ma dwóch lat, więc samolotem lata za darmo. Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Mimo że najbardziej lubimy samodzielnie zorganizowane wyjazdy, tym razem decydujemy się pojechać na tygodniową wycieczkę z biurem podróży na Kretę. Niewątpliwie taka opcja jest dużo bardziej kosztowna niż wersja „hand-made”, wynajęcie samochodu na miejscu dodatkowo kosztuje, a i mieszkanie w hotelu, który niezależnie od zakątka świata wygląda tak samo, niezbyt nam odpowiada, ale ogólnie wyjazd wspominamy bardzo przyjemnie. Pozwolił nam wspaniale naładować się słońcem przez nadchodzącą jesienną słotą.

22 września 2007, sobota

W Polsce ranek chłodny, na Krecie akurat załamanie pogody, 20 stopni i wietrznie

Na Okęciu (5:50-8:50)

Check-in idzie sprawnie, potem spędzamy pół godz., w pokoju dla matki z dzieckiem, gdzie Tymo je śniadanie, a następnie biegamy po strefie wolnocłowej, zaglądamy też do kaplicy. O 7:00 przechodzimy przez bramkę i pozostaje nam czekać tylko na samolot. Ten się spóźnia. Zam. o 7:50 wchodzimy na pokład godzinę później. Na szczęście podglądanie startujących i lądujących samolotów jest dla Tymcia doskonałą rozrywką.

Warszawa-Heraklion (8:50-11:10)

W samolocie Tymo od razu odpływa, więc omijają nas problemy z zatkanymi uszami itp. Na szczęście nie ma kompletu pasażerów, więc mamy dla siebie trzy fotele, w tym osobny dla Tyma, i jest bardzo wygodnie. My z chęcią zerkamy za okno. Pięknie widać polskie i słowackie góry, a potem wzniesienia w Bułgarii lub może Rumunii. W dolinach morza mgieł.

Tymuś budzi się przed lądowaniem i jest bardzo dzielny, siedzi nawet sam przypięty pasem. Na koniec – jak wszyscy – bije brawo pilotom.

Na lotnisku w Heraklionie wszystko idzie sprawnie. Do hotelu podjeżdżamy tylko ok. 15 min autokarem.

Popołudnie

Rozlokowujemy się w hotelu. Standardowy 2-osobowy pokój z wstawionym dziecinnym łóżeczkiem na nasze potrzeby wystarcza w sam raz.

Po obfitym obiedzie czas na powitanie z morzem. Niestety, bardzo silny wiatr szybko zagania nas z powrotem. Hmmm, nie po to jechaliśmy taki kawał drogi, żeby teraz musimy uciekać przed zimnem. Humory poprawia nam naprawdę pyszne jedzenie. Dobrze, że jesteśmy tu tylko tydzień, bo inaczej wrócilibyśmy mocno zaokrągleni. Spośród wszystkich dań Tymo docenia niestety głównie ciasto z masłem i arbuza.

Wieczorem czas na jedną z atrakcji wyjazdów zorganizowanych – minidisco. Możemy sobie psioczyć na takie imprezy, ale fakt jest faktem, że naszemu małemu turyście bardzo się podoba. Szalony animator z Tunezji niezbyt się spisuje, na szczęście kto nie chce, nie musi na niego zwracać uwagi.

Wracając, zahaczamy jeszcze o automat z piłkarzykami, który Tymuś – chyba inspirowany Tuwimem – natychmiast chrzci „zabawką blaszaną”. Po powrocie do pokoju nikt nie ma problemów z zaśnięciem.

Na Okęciu

Na Okęciu

W samolocie Tymo na szczęście zasnął

W samolocie Tymo na szczęście zasnął

A za oknem...

A za oknem…

23 września 2007, niedziela

Bardzo silny wiatr, ok. 22 stopni, nie do wiary, że jesteśmy na Krecie…

Wieje tak, że mało głów nie pourywa, więc rezygnujemy z planów plażowania i postanawiamy zwiedzić okolicę.

Spacer po Ammoudarze (9:00-11:30)

To niewielka miejscowość, przyklejona do Heraklionu, pełniąca głównie funkcję sypialni dla turystów: główna ulica ze sklepami i mnóstwo hoteli. M. próbuje trafić do miejsca, w którym mieszkała w 2000 r., w końcu nam się to udaje. Najważniejsze, że przy okazji ucinamy sobie całkiem długi spacer. W drodze powrotnej oglądamy biednego krokodyla w tawernie k. jednej z tawern. Nawet nie wiemy, kiedy Tymo zasypia w wózku.

Po obiedzie przeglądamy przewodniki i próbujemy podjąć trudną decyzję, co zobaczyć w ciągu najbliższych dni. Najchętniej zostalibyśmy tu z miesiąc…

Po południu wybieramy atrakcję pod Tyma – wybieramy się na przejażdżkę tutejszą „ciuchcią” turystyczną (17:00-18:15). To w istocie ciągnik z wagonami, ale trzeba przyznać, że wygląda bardzo estetycznie i zachęca do przejażdżki. Atrakcyjność trasy może budzić wątpliwości: przejeżdżamy obok elektrowni, złomowiska z krzyczącymi miejscowymi, jeziorka z wrakiem samochodu. Na szczęście dzieci są zachwycone. Sytuację ratuje też postój w pobliskiej niewielkiej wiosce z uroczą kapliczką i miejscowymi zbijającymi leniwie czas w niewielkiej kafejce. Wokół widać gaje oliwne, stada kóz i piękne góry.

Kończąc pierwszy pełny dzień naszego pobytu, stwierdzamy, jak bardzo pozytywnie zaskoczył nas pobyt z naszym półtoraroczniakiem. Nie sprawia żadnych problemów. Jest wesoły i zadowolony. Na kolację zbiega w podskokach, wołając „zupka, zupka!”, w ogóle nie peszy go tłum różnojęzycznych gości.

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Spacer po Ammoudarze

Kolejką turystyczną - okolice Amoudary

Kolejką turystyczną – okolice Amoudary

Kolejką turystyczną - okolice Amoudary

Kolejką turystyczną – okolice Amoudary

Kolejką turystyczną - okolice Amoudary

Kolejką turystyczną – okolice Amoudary

Kolejką turystyczną - okolice Amoudary

Kolejką turystyczną – okolice Amoudary

24 września 2007, poniedziałek

Rano zupełnie pochmurno i wietrznie, potem coraz więcej słońca, 24 stopnie

Tymo na wyjeździe doskonale się rozwija i mówi coraz więcej – zaczyna posługiwać się pełnymi zdaniami („nie ma chlebka, zjadłeś, chlebki dwa!”)! Rano trochę się denerwujemy, bo Tymuś nie chce jeść, wymiotuje, ale wszystko okazuje się tylko niegroźnym podtruciem – do południa już wraca do siebie. W dalszą wycieczką wstrzymujemy się jednak aż do popołudnia, czas do obiadu spędzając na przyhotelowym placu zabaw.

Wczorajszy stacjonarny program rozbudził w nas chęć wybrania się na dalszą wycieczkę. Na nasz dzisiejszy cel obieramy

Heraklion

Z Ammoudary do Heraklionu podjeżdżamy autobusem. Tymo na szczęście zasypia w wózku po drodze. Stolica Krety jest pełna turystów. Na ulicach ścisk i gwar, trzeba bardzo uważać na tutejszych kierowców, którzy niespecjalnie zwracają uwagę na pieszych i jeżdżą w jakiś dziwnie chaotyczny sposób, potęgowany brakiem sygnalizacji świetlnej na ulicach. To wszystko sprawia, że nie mamy ochoty zabawić tu na dłużej.

Urządzamy sobie spacer szlakiem głównych atrakcji miasta: oglądamy katedrę Agios Minas (XIX), kościół Agios Titos, Fontannę Morosini (XVII) ze ścianami ozdobionymi motywami z mitologii greckiej i średniowieczną twierdzę wenecką w porcie (Rocca al Mare, Koules) oraz mury miejskie. Z portu wypłasza nas nasz znajomy porywisty wiatr, więc zarządzamy odwrót na przystanek.

W drodze powrotnej robimy małe zakupy w tutejszym supermarkecie, choć naszym celem jest głownie wydłużenie spaceru, aby Tymo dłużej pospał.

Pierwsze plażowanie udaje nam się dopiero dziś wieczorem. Mimo utrzymującego się wiatru jest naprawdę fajnie: ciepła woda i piasek, piękny zachód słońca. Tymo najpierw wchodzi na plażę niechętnie, ale potem coraz bardziej mu się podoba, nawet odważa się na zamoczenie stópek w wodzie.

Agios Minas (katedra)

Agios Minas (katedra)

Okolice katedry

Okolice katedry

Muzeum ikon, XVI w

Muzeum ikon, XVI w

Agios Titos

Agios Titos

Port z twierdzą Kules, XVI w

Port z twierdzą Kules, XVI w

25 września 2007, wtorek

Nareszcie piękny dzień, 26-29 stopni

Tymcio budzi się ze słowami „wycieczka … samochodem!”, no to wybieramy się na wycieczkę!

Wycieczka do Matali i Fajstos (12:20-18:20, ok. 150 km w obie strony)

Dziś wcześniej R. załatwia wypożyczenie Hyundaia Accent w pobliskiej wypożyczalni. Auto wydaje się w dobrym stanie, ma klimę, nawet udaje nam się dostać fotelik dla dziecka (choć nie grzeszący zbytnią czystością).

Już sama podróż samochodem po Krecie to spore przeżycie. Kierowcy przeważnie jeżdżą jak szaleni, ulica może jednocześnie pełnić funkcję jezdni, parkingu, chodnika i miejsca spotkań. W Mires motocyklista zatrzymuje się na środku ulicy i spokojnie ucina sobie pogawędkę ze znajomym, nie zważając na to, że tamuje cały ruch.

Widoki za to zapierają dech w piersiach. Góry rozciągają się z każdej strony, roślinność jest uboga, uwagę zwraca wszechobecna rdzawa ziemia. Na nawadnianych polach uprawiane są oliwki. Przy drodze co chwila mijamy maleńkie kapliczki. W pewnym momencie przed naszym samochodem nie wiadomo skąd materializuje się stado owiec.

Matala

To malutka miejscowość słynąca z wydrążonych w piaskowej skale grot w klifie, ponoć wykorzystywanych na początku naszej ery jako katakumby. Groty odwiedzamy pojedynczo. Tymo cały czas okupuje tutejszą piaszczystą plażę i z zapamiętaniem wrzuca kamienie do wody. Woda ciepła jak zupa, z dużą siłą wyporu. Kąpiel jest rajska.

Fajstos

W samochodzie Tymuś niestety nie zasypia, w związku z czym w Fajstos jest marudny, wszędzie chce iść SAM, trudno się z nim dogadać… Nie wchodzimy więc na teren wykopaliska archeologicznego, prezentującego odsłonięte ponad 100 lat temu ruiny pałacu z epoki minojskiej, oglądamy tylko część widoczną z zewnątrz. Zachwyca nas malownicze położenie Fajstos – na wzgórzu między pasmami górskimi – i piękna lokalna roślinność.

 

Wycieczka do Matali

Wycieczka do Matali

Matala

Matala

Matala

Matala

Matala

Matala

Matala

Matala

Okolice Matali

Okolice Matali

Festos (ruiny minojskie)

Festos (ruiny minojskie)

Festos

Festos

Figowiec w Festos

Figowiec w Festos

26 września 2007, środa

Bardzo silny wiatr, ok. 22 stopni, nie do wiary, że jesteśmy na Krecie…

Przed południem idziemy wszyscy na plażę. Nareszcie zupełnie nie wieje, a woda jest wprost cudowna (ok. 25 stopni) – cieplejsza niż w przyhotelowym basenie! Tymo z zamiłowaniem grzebie się w piasku, zwłaszcza podoba mu się burzenie piaskowych babek („bach – zepsuła…”)

Aqua Plus (16:00-18:00)

Po południu jedziemy do tutejszego parku wodnego. Kompleks jest bardzo ładnie położony w górskim otoczeniu, zjeżdżalnie naturalnie wkomponowane w zbocza góry, teren tonie w zieleni – jest nawet normalna trawa, nie mówiąc oczywiście o palmach i roślinności śródziemnomorskiej.

Same zjeżdżalnie sprawiają wrażenie nieco przybrudzonych, ale zapewne to zasługa tutejszej wody. Tymuś kąpie się w brodziku i zjeżdża na malutkich zjeżdżalniach, a potem bawi się długo na placu zabaw. My na zmianę wymykamy się na bardziej adrenalinogenne atrakcje (niektóre naprawdę są niezłe…).

Dzień kończymy na przyhotelowym minidisco, gwarantującym mocny sen Tymcia. Rzeczywiście, po powrocie do pokoju nasz mały turysta po prostu pada.

Zwiedzanie zwiedzaniem, popluskać się też fajnie

Zwiedzanie zwiedzaniem, popluskać się też fajnie

AquaPlus.

AquaPlus.

27 września 2007, czwartek

Piękne lato, słońce, 30 stopni

Rano znów plażujemy i pławimy się najpierw w morzu, potem w basenie – Tymusiowi bardzo podoba się tutejszy brodzik.

Po południu (jak to dobrze, że mamy samochód…) jedziemy na wycieczkę do Kret-Aquarium (16:00-18:30)

Atrakcją jest już sama droga dojazdowa, pięknie położona nad morzem. Samo akwarium okazuje się ciekawe i dla nas, i dla Tymusia. Obiekt jest nowoczesny, a akwaria duże i ciekawie zaaranżowane. Od rekinów i żółwi wodnych po langusty, koniki morskie i mieszkańców rafy koralowej. Tymo z zapamiętaniem biega po ciemnych korytarzach i ogląda rybki (choć trochę się dziwimy, gdy potem, po powrocie, na pytanie, co widział, odpowiada „pociąg”…). Wstęp 8€/os., ale nie żałujemy wydanych pieniędzy. Na wychodnym zahaczamy o bogato zaopatrzony sklep z pamiątkami i nie wychodzimy z pustymi rękami.

Wieczór na minidisco. Zabawa dla dzieci przednia. Jeszcze tak ciepło chyba nie było. Ach, jak fajnie. W pokoju Tymo zasypia – z zegarkiem w ręku – w 12 sekund.

CretAquarium  (Kokkini Hani).

CretAquarium (Kokkini Hani).

W CretAquarium  (Kokkini Hani).

W CretAquarium (Kokkini Hani).

CretAquarium  (Kokkini Hani).

CretAquarium (Kokkini Hani).

Przed CretAquarium  (Kokkini Hani).

Przed CretAquarium (Kokkini Hani).

27 września 2007, czwartek

Nadal pięknie, ale znowu trochę wieje, 26 stopni

Wycieczka na Wyżynę Nida w Oros Idi (9:40-13:40)

To przepiękna wycieczka krajobrazowa. Przez 50 km jedziemy niemal non stop pod górę, najpierw zboczami pięknej doliny, dalej serpentynami z niezmiennie pięknymi widokami. Naszą uwagę zwracają podziurawione strzelaniem znaki drogowe – efekt znanej ponoć rozrywki miejscowych. Trzeba zwracać pilną uwagę na miejscowych kierowców, wchodzących w zakręty z piskiem opon, tym bardziej, że droga jest wąska i miejscami bardzo przepaścista, a barierek brak.

Nasz cel to olbrzymi płaskowyż otoczony górami. Wszędzie wokół podzwaniają dzwonki owiec. Po drodze udaje się nam zobaczyć nawet dwie kozy kri-kri. Krajobraz sprawia wrażenie dzikiego i surowego. Na miejscu zastajemy sprawiającą wrażenie prowizorycznej (ale obecnie rozbudowywaną) cafe-tawernę. W pobliżu są też szlaki turystyczne, m.in. ten wiodący do Jaskini Ida, znanej jako Grota Zeusa. Z uwagi na towarzystwo naszego najmłodszego turysty nie ograniczamy się jednak do eksploracji bliższych okolic.

Cała wycieczka jest bardzo widokowa i dostarcza nam fantastycznych wrażeń.

Po obiedzie idziemy na plażę, a wieczorem na pożegnalne mini-disco.

 

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Wyżyna Nida (1500 m n.p.m.).

Droga powrotna.

Droga powrotna.

Droga powrotna.

Droga powrotna.

Domki pasterzy.

Domki pasterzy.

29 września 2007, sobota, dzień wyjazdu

Kreta: 30 stopni, Warszawa: też bardzo ładnie, tylko 10 stopni mniej

Poranne pożegnanie z hotelem

Z łezką w oku jemy ostatnie śniadanie przy basenie. Potem żegnamy się z plażą, morzem, placem zabaw (Tymuś robi „pa-pa”); zabieramy ostatnie rzeczy z pokoju i idziemy na autokar, który ma nas zabrać na lotnisko.

Heraklion-Warszawa (sam lot 12:10-14:40)

Lotnisko w Heraklionie jest szare i zupełnie nieciekawe. Tymo zmęczony – straszna maruda. Na szczęście w końcu zasypia w wózku, nie budzi się nawet jak M. wnosi go na rękach do samolotu. Na pokładzie niestety już nie jest tak różowo. Tym razem wszystkie miejsca są zajęte i musimy gnieździć się we trójkę na dwóch siedzeniach. Tymuś sam nie wie, czego chce – schodzi pod siedzenie, macha do pana z tyłu, wyrzuca słomki i kopie w siedzenie pani z przodu. Na deser zalewamy się wodą z butelki. Na szczęście w końcu dolatujemy do celu.

Sześć dni na Krecie to zdecydowanie za mało, by zwiedzić wyspę, szczególnie gdy plany trzeba dostosowywać do kilkunastomiesięcznego dziecka. To jednak wystarczająco długi okres czasu, by nabrać apetytu na bardziej szczegółowe zwiedzanie i zakochać się w tutejszych górzystych krajobrazach i przyrodzie. Może tu jeszcze wrócimy…

Na koniec jeszcze kilka migawek z plaży

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.

Plaża w Ammoudarze.