28 marca 2016, Poniedziałek Wielkanocny
Do 15 stopni, piękne słońce, drugi dzień prawdziwej wiosny!
Idealna wycieczka na Wielkanoc? Oczywiście Muzeum Pisanki! Jedziemy do Ciechanowca*!
Po wielkanocnej Niedzieli (spędzonej głównie przy stole) z wielką chęcią ruszamy w długą. Zaplanowana wycieczka wymaga wstania przed 7:00; potem musimy jeszcze w miarę sprawnie przetrwać poranek z naszą trójeczką, kilkakrotnie licząc do dziesięciu i starając się nie denerwować. No nic, ważne, że ok. 9:30 udaje nam się wsiąść do samochodu. Jedzie się dobrze i sprawnie – drogi są świątecznie puste, a widoki – zwłaszcza od okolic Broka, gdzie nasza droga zbliża się do Bugu – bardzo malownicze. O 11:20 meldujemy się na parkingu w Ciechanowcu. Od kilkunastu minut czekają tu na nas Babcia i Dziadek, których tym razem nie musieliśmy długo namawiać na wycieczkę. Świeci ciepłe słońce, jest naprawdę miło… ruszamy!
Muzeum Rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu to wyjątkowa placówka. Właściwie można odnieść wrażenie, że to cały konglomerat muzeów, z których każde mogłoby być zwiedzane osobno i stanowić sporą atrakcję samo w sobie. Wart odwiedzenia jest już choćby sam zespół parkowo-pałacowy – dawna siedziba Starzeńskich.
Na teren parku przeniesiono kilkadziesiąt zabytkowych budynków z pogranicza Podlasia i Mazowsza, składających się na ekspozycję skansenową; klasycystyczny XIX-wieczny pałac mieści ekspozycje stałe; w dworku myśliwskim Potockich ma swą siedzibę niezwykle ciekawe Muzeum Pisanki. To jeszcze nie wszystko. Całe muzeum składa się z dziewięciu działów, a samych wystaw stałych nie sposób zliczyć i „ogarnąć”.
Ciechanowieckie muzeum ma niezwykły potencjał turystyczny. Gdy planowaliśmy wycieczkę tutaj, wydawało nam się idealnym celem wypraw z dziećmi. Organizacja zwiedzania okazała się jednak mało przyjazna dla rodzin i trochę nas rozczarowała. Planowaliśmy zobaczyć jedyne w Polsce (i jedno z dwóch w Europie) Muzeum Pisanki (zwłaszcza je – w końcu to dla niego jechaliśmy 130 km w jedną stronę w wielkanocny Poniedziałek:)), Muzeum Weterynarii oraz przespacerować się po terenie skansenu, oglądając we własnym tempie (bo Grześ itp.) zabytkowe budynki. Na miejscu okazało się jednak, że nie można zobaczyć poszczególnych ekspozycji w dowolnym momencie albo o konkretnej godzinie. Wszystko jest zamknięte na głucho. Można tylko dołączyć do przewodnika, który podchodzi z grupą do kolejnych obiektów, opowiada o nich i otwiera je na chwilę, umożliwiając obejrzenie wnętrza lub znajdujących się wewnątrz wystaw stałych i czasowych. Całość zwiedzania w grupie z przewodnikiem trwa ponad 2,5 godziny.
Dla rodziny z dziećmi, zwłaszcza tak małymi jak nasz Grześ (aktualnie rok i osiem miesięcy) to po prostu porażka. Maluchy nie są w stanie grzecznie słuchać niewątpliwie ciekawych, ale jakże długich i szczegółowych opisów pani przewodnik. Jak na złość Grześ wbrew naszym planom nie przespał się w samochodzie i w Ciechanowcu jest wyjątkowo marudny. W związku z tym już od wejścia M. musi się wyłączyć ze zwiedzania i podąża ścieżkami Grzesia.
Od czasu do czasu próbuje narzucić mu własną marszrutę, ale już po kilkunastu minutach kończy się to wrzaskiem i uspokajaniem go przez kolejne kilkadziesiąt minut… Nasza najmłodsza latorośl ma charakter – Grzesiowi nie spodobało się, że przez furtkę, której otwieranie i zamykanie bardzo go zajęło, chcieli przejść ludzie. M. próbuje go uśpić w wózku, bezskutecznie. W końcu Grześ zajmuje się głównie jedzeniem paluszków (zamiast zaplanowanego słoiczka) i wchodzeniem w różne zakamarki, co chwilę włączając syrenę, a M. ogląda Muzeum Rolnictwa… na zdjęciach w domu!
Druga część wycieczki, czyli Dziadkowie oraz R. i starsi chłopcy, dużo bardziej korzystają ze zwiedzania. Dzielnie dotrzymują kroku pani przewodnik, R. stara się o dokumentację fotograficzną. Oglądają najpierw kilka chałup oraz zagrodę szlachecką. Wnętrza rzeczywiście urządzono z dbałością o szczegóły, dzięki czemu można przenieść się w wiek XIX i pierwszą połowę XX wieku.
Potem oglądają dawną własność hrabiostwa Potockich – przeniesiony z Siemion dwór myśliwski z drugiej połowy XIX w.
Wewnątrz mieszczą się cztery wystawy stałe, w tym ta najciekawsza i najbardziej związana z Wielkanocą :
Muzeum Pisanek ze zbiorów prof. Ireny Stasiewicz-Jasiukowej i Jerzego Jasiuka z Warszawy
Państwo Jasiukowie w 2004 r. ofiarowali tutejszej placówce swój zbiór ponad tysiąca pisanek. Od tej pory kolekcja sukcesywnie się rozrasta, swoje dzieła ofiarowują kolejni kolekcjonerzy i pisankarze. Obecnie zbiory liczą już około 2300 egzemplarzy. Różnorodność tworzywa (pisanki – poza tymi „tradycyjnymi” – zrobione są z drewna, metalu, porcelany, szkła i kamieni szlachetnych) i sposobu zdobienia („pisane” woskiem, malowane, oklejane, a nawet „dziurawione” dentystycznym wiertłem) przyprawia o zawrót głowy! Czy może być lepsze miejsce na wielkanocną wycieczkę?
Po obejrzeniu Muzeum Pisanek najchętniej przeszlibyśmy prosto do Muzeum Weterynarii, po czym obejrzeli młyn wodny i obrali kurs na obiad. Niestety, musimy podążać za przewodnikiem i grzecznie wysłuchać szczegółowych opowieści o historii kolejnych obiektów, a czas leci i leci… Następny przystanek to główny budynek Muzeum Rolnictwa – klasycystyczny pałac Starzeńskich.
Zwiedzanie go jest szczególnie niekomfortowe. Grupa zostaje wpuszczona do wnętrza pałacu, po czym pani przewodnik … zamyka na klucz drzwi wejściowe. Wyjście lub wejście jest możliwe tylko w przerwach między oglądaniem kolejnych wystaw. Czy to dlatego, by wszyscy dzielnie wysłuchali do końca? Ale chyba nie do końca zgodne z przepisami dot. bezpieczeństwa przeciwpożarowego…
Tematyka wystaw stałych jest bardzo szeroka, jednak nawet starsi chłopcy nie wytrzymują tak wielkiego nawału kultury i w połowie zwiedzania pałacu odmawiają współpracy, opuszczając budynek w jednej z przerw. Na ich miejsce od razu wskakuje R., myśląc, że w budynku mieści się Muzeum Weterynarii. Srogo się jednak rozczarowuje, bo zamiast ekspozycji weterynaryjnych trafia na kolejne opisy wnętrz i ich wyposażenia oraz na wystawę czasową prezentującą mapy Podlasia z różnych okresów historycznych:)
Starsi chłopcy razem z Babcią i Dziadkiem spędzają chwilę na terenie obok dawnej dworskiej oficyny. M. dalej bezładnie biega za Grzesiem. Grupa zwiedzających pałac, w tym R., zostaje w końcu wypuszczona na zewnątrz i wkrótce już całą rodzinką podziwiamy położony nieopodal „Ogród roślin zdatnych do zażycia lekarskiego”.
Chyba najbardziej zaciekawia on Tymusia, który szczególnie lubi przyrodę, ale chyba dla wszystkich jest interesujący. Ogród podzielono na kilkaset kwater, obsadzonych roślinami według XVIII-wiecznego rejestru roślin leczniczych autorstwa samego patrona muzeum. Ksiądz Krzysztof Kluk, bo o nim tu mowa, to ciechanowiecki proboszcz, sprawujący swoją posługę kapłańską w drugiej połowie XVIII w. Zasłynął swoją zdolnością do niezwykle wnikliwej obserwacji zjawisk społecznych. Jako społecznik przyczyny zacofania i problemów chłopów widział w feudalnym ucisku. Jako naukowiec odnosił sukcesy na polu botaniki i zoologii, przenosząc m.in. na polski grunt systematykę gatunków Linneusza. Niezwykle ciekawa postać.
Po obejrzeniu ogrodu Kluka kierujemy się do kolejnego asa ciechanowieckiej placówki – młyna wodnego. To jedyny drewniany obiekt-tubylec: młyn nie został – jak inne drewniane budynki – przeniesiony do muzeum z innych terenów, tylko oryginalnie wchodził kiedyś w skład tutejszego zespołu zabudowań dworskich. W okresie letnim koło młyńskie poruszane jest wodą, co niewątpliwie stanowi dodatkową atrakcję dla turystów. Ale nawet bez tego jest bardzo ciekawie – młyn jest malowniczo położony, można dokładnie obejrzeć jego wnętrze. Dawną część „przemysłową” zajmują zrekonstruowane urządzenia młyńskie oraz eskpozycja żaren, kół młyńskich, miar i wag. Pani przewodnik tłumaczy m.in. czym różni się mąka razowa (mielona tylko raz) od pytlowej (mielonej 5 do 7 razy). W dawnym mieszkaniu młynarza obecnie mieści się Muzeum Chleba z pięknym, okazałym piecem chlebowym.
Po ponad dwóch godzinach nareszcie doczekaliśmy się – mamy Muzeum Weterynarii. Placówka mieści się w budynku dawnej stajni, którą przez wiele lat zajmowała lecznica weterynaryjna. Po zakończeniu jej działalności środowisku weterynaryjnemu udało się zgromadzić wyjątkową kolekcję eksponatów związanych ze swoją pracą. Poza narzędziami lekarsko-weterynaryjnymi oglądamy m.in. podkowy, zwierzęce figurki wotywne, sprzęt laboratoryjny. Szczególną atrakcją dla chłopców stanowi … maszyna rentgenowska, wykorzystywana w przeszłości przez US Army (Sebuś bardzo intensywnie ją ogląda, szukając inspiracji do swoich prac nad teleportacją:)). Wszyscy na dłużej zatrzymujemy się przed gablotą z prawdziwymi bezoarami (Harry Potter na pewno zabrałby kilka…) – kamieniami powstałymi z sierści zlizywanej przez krowy w okresie linienia. Dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy – np. tego, że do zdiagnozowania ciała obcego w brzuchu zwierzęcia można używać… wykrywacza metali, a wyciągać je przy pomocy magnesu!
Jeżeli myślicie, że opisaliśmy wszystkie wystawy udostępniane przez muzeum w Ciechanowcu, to grubo się mylicie. Pozostało jeszcze co najmniej kilkanaście innych! Nie widzieliśmy chociażby maszyn rolniczych czy ekspozycji „Transport wiejski”… Ogrom tutejszych zbiorów po prostu powala, szkoda jednak, że organizacja zwiedzania nie pozwala na choć trochę samodzielności i elastyczności. Przy wejściu nie dostajemy nawet planu terenu z umiejscowieniem poszczególnych wystaw. Nie ma możliwości obejrzenia konkretnej wystawy w z góry dającym się zaplanować czasie. Dla naszej rodziny z dziećmi w różnym wieku jest to dość uciążliwe. Może warto byłoby choćby w popularnych turystycznie terminach zatrudnić kilka dodatkowych osób, żeby umożliwić stałe otwarcie kilku najpopularniejszych wnętrz… Skoro już marudzimy, to jeszcze dodamy, że bardzo przydałby się choćby mały plac zabaw, albo jakikolwiek inny ukłon w stronę dzieci. Byliśmy już w kilkunastu skansenach w Polsce i innych krajach i wiemy, że można… choćby w konwencji rekonstrukcji dawnych huśtawek. Przecież dzieci i ich rodzice są szczególnie często gośćmi tego typu placówek!
Kwestia nieprzyjaznej organizacji zwiedzania to jednak nasz jedyny zarzut wobec ciechanowieckiego muzeum. Sama jego oferta jest niezwykle bogata i atrakcyjna dla gości w różnym wieku. Już samo Muzeum Pisanki to perełka. Zdecydowanie warto więc odwiedzić Ciechanowiec. Na koniec zadowolona jest nawet M., która mimo że nie ma możliwości spokojnego posłuchania pani przewodnik, po prostu cieszy się piękną wiosenną pogodą i możliwością spędzenia czasu na świeżym powietrzu w malowniczym otoczeniu.
Wycieczkę kończymy wspólnym obiadem w pobliskiej hotelowej restauracji, po czym ruszamy w dwugodzinną podróż powrotną (wydłużoną nieco przez poświąteczne powroty). W domu meldujemy się o 17:30. Cała wyprawa zajęła nam osiem godzin, z czego prawie połowę stanowił dojazd (łącznie 270 km), ale czy dla takich wrażeń nie było warto? Warto, jak zwykle warto!
*Ciechanowiec to urocze podlaskie miasto, położone nad Nurcem, dopływem Bugu, jednak dla porządku (i jako że wycieczka stanowiła wypad z Warszawy) relację zamieszczamy w dziale Mazowsze.