Wyspa Mainau – ogród kwiatów na Jeziorze Bodeńskim

Piękna kwiatowa wyspa-ogród na Jeziorze Bodeńskim. Roślinność zachwyca – większości gatunków nawet nie potrafilibyśmy nazwać. Od ogromnych sekwoi po kwiaty rodem chyba z tajemniczej baśni. Motylarnia z „halą wolnych lotów”, w której wielkie kolorowe motyle latają tuż przed nosami zwiedzających. Pałac. Palmiarnia. Przystań. Niezwykle estetyczne, po prostu piękne zaaranżowanie krajobrazu, cudne widoki na Jezioro Bodeńskie.

Naszym dzieciom szczególnie podobała się motylarnia, a najbardziej ze wszystkiego – rewelacyjny plac zabaw z tratwami, na których samemu można pływać, zwodzonymi mostkami, „maszyną” dla drewnianych kulek, labiryntem z wiszących drągów. Wyspa Mainau to miejsce, gdzie spokojnie można spędzić cały dzień. Warto jednak wejść po 17.00 – bilet wstępu będzie wtedy o połowę tańszy, turystów wielokrotnie mniej, no i kwiatowy ogród w przedwieczornym świetle zaprezentuje się wyjątkowo uroczo. Dla dzieciaków trzy godziny na wyspie to wystarczająco dużo czasu, żeby skorzystać z jej atrakcji, a jednocześnie się nie znudzić.

Wyspa Mainau – kraina kwiatów i motyli

Wyspa Mainau przeszła nasze oczekiwania. Wyspa-ogród – eee tam, myślimy sobie, ogrodów widzieliśmy już wiele, co nas może zaskoczyć? Ale to blisko od nas, duża lokalna atrakcja – jedziemy.

Wyboru tej wycieczki nie żałujemy ani przez chwilę. Z każdym krokiem spacer sprawia nam coraz większą przyjemność – to wspaniałe doświadczenie zanurzenia się w estetykę, w kolory, wielka przyjemność bycia tu i teraz.

Wyspa Mainau – wyspa kwiatów

Na początek garść informacji praktycznych

Wstęp na wyspę Mainau jest dość drogi – bilet dla dorosłego kosztuje 21 euro (ale dzieci do lat 12 wchodzą gratis), bilet rodzinny – 42,50. Warto wydać te pieniądze, zwłaszcza jeżeli chcemy spędzić na wyspie przynajmniej kilka godzin. Jest jednak sposób, żeby zaoszczędzić na biletach. Wchodząc po 17.00, zapłacimy tylko połowę ceny (tzw. late entry) – my z trójką naszych chłopaków zapłaciliśmy właściwie tylko cenę biletu dla jednego dorosłego, co było już zdecydowanie do zaakceptowania (kolejnego dnia kupiliśmy Bodensee erlebniskarte, ale nawet ta karta nie daje możliwości wejścia na Mainau gratis).

Most prowadzący na wyspę Mainau

Towarzyszą nam piękne widoki na Konstancję.

Spotykamy kwiaty, których nigdy w życiu na oczy nie widzieliśmy.

Wyspa jest otwarta od wschodu do zachodu słońca – pilnuje się tu tego co do minuty;-) – np. dziś Mainau trzeba było opuścić do godziny 20.53:) Motylarnia zamykana jest wcześniej – o 19.00, więc jeśli wchodzicie na Mainau po 17.00, trzeba pilnować tej godziny, bo naprawdę szkoda byłoby nie odwiedzić krainy motyli. Wydaje nam się, że można też wypożyczyć przy wejściu wózki-przyczepki dziecięce, ale taką informację trzeba by było jeszcze sprawdzić. Naszemu Grześkowi wzięliśmy ze sobą rowerek biegowy, co było bardzo dobrym rozwiązaniem, bo znacznie usprawniło nam przemieszczanie się. Ogród na wyspie jest ogromny – zajmuje aż 45 hektarów. My sami po przejściu może połowy alejek zrobiliśmy tam dziś ładnych kilka kilometrów.

W ogrodzie Mainau wita gospodarz.

Kompozycje kwiatowe niedaleko wejścia na wyspę.

Zaczynamy do motylarni

Witają nas piękne kompozycje kwiatowe – kwiat, paw i kaczki. Po chwili przechodzimy obok alei platanów. Niedaleko wejścia jest też wielki i bardzo pomysłowy plac zabaw – ale teraz przemknęliśmy tylko obok niego ukradkiem – zależało nam przede wszystkim na zobaczeniu motylarni, która po 19.00 byłaby już zamknięta.

Odwiedzenie motylarni powinno być żelaznym programem każdej wizyty na Mainau. Spacer wśród latających na wyciągniecie ręki motyli – w większości takich, których nigdy w życiu na oczy nie widzieliśmy – to naprawdę gigantyczna frajda! Motylom można łatwo się przyglądać przy „karmidełkach” – pokrojonych cząstkach owoców, na których przysiadają te piękne owady. Najbardziej podobał nam się jeden gatunek motyla – taki ogromny, intensywnie niebieski, latający jak szybowiec – ale on nie chciał przysiąść nigdzie ani na chwilkę – nie pragnął widać zostać uwieczniony na żadnym zdjęciu z wakacji;) Były też motyle zawisające przy kwiatach jak kolibry. Naprawdę rewelacja – trzeba to zobaczyć na własne oczy!

Pomysłowy budynek motylarni.

Wchodzimy do środka zmyślnym tunelem

Czujemy się jak na wędrówce przez tropikalny las.

Motyle najłatwiej obserwować jest przy karmidełkach.

…. ale można wypatrzeć je wszędzie – wystarczy rozglądać się dokoła!

Roślinność motylarni – niemal równie ciekawa co owady.

Nie będziemy udawali, że znamy nazwy motyli, które oglądamy.

Acalypha hispida, jeśli komuś coś to mówi;)

Trasa zwiedzania wije się przez różne urokliwe zakątki.

Raz na moście, raz pod mostem.

Kolejni piękni biesiadnicy

Jedne barwne, inne do złudzenia przypominające liście.

Motyle są od nas na wyciągnięcie ręki.

W motylarni spotkacie piękną roślinność.

Kwiaty jak z bajki.

Niektóre kwiaty zapraszają do siebie motyle.

Inne z nikim nie chcą dzielić się swoją urodą.

Udało nam się nawet zrobić zdjęcie Grzesiowi, a to wcale nie było tu łatwe!

Ten długonogi jak każdy model świetnie zna się na pozowaniu.

A to chyba najbardziej tajemniczy okaz, jaki widzieliśmy.

Tylko Calineczki brak.

Te tajemnicze wisiorki to kokony motyli.

Rety, niektóre wyglądają zupełnie jak liście!

Za chwilę motylarnia powita chyba nowego mieszkańca

Kwiatowe ogrody czy plac zabaw?

Po wyjściu z motylarni mamy dylemat typowy dla większości podróżujących rodzin. My chcielibyśmy robić co innego niż dzieci, a młodsze dzieci – co innego niż te starsze. My chcemy pomyszkować dokładniej po różnych zakamarkach wyspy, obejść ją całą, a młodszym chłopcom w głowie tylko jedno – świetny plac zabaw, który jednak, kurczę, zlokalizowali podczas drogi do motylarni. Wersja kompromisowa – tj. chwila na placu zabaw, a potem szybkie obejście wyspy – odpada: oderwanie każdego kilkulatka po kilku minutach od superwciągającej zabawy na pewno zakończyłoby się histerią, a nie mamy serca chłopców na ten plac zabaw nie puszczać.

W końcu decydujemy się rozdzielić. M. z chłopakami zostaje na placu zabaw, gdzie z dziką frajdą zdobywają wodne zamki, buszują w labiryncie drewnianych trzcin i pływają po wodzie na tratwach, odpychając się drewnianymi drągami. Potem spędzają upojne pół godziny przy konstrukcji dla drewnianych kulek – po umieszczeniu kulki na górze konstrukcji drewniana piłeczka spada w dół zmyślnie skonstruowaną trasą, czemu oczywiście cały czas można się przyglądać, a nawet modyfikować przebieg trasy (cena kulki: 1 euro, do kupienia w automacie obok).

W tym samym czasie w odległej galaktyce….

Pływamy na tratwach!

Przeciągamy się na drugi brzeg.

Skaczemy z kamienia na kamień.

I buszujemy w palowym labiryncie.

Huśtawka sprawdzi się wszędzie!

Rety, kluchy z nieba!

Konstrukcja na drewniane kulki pochłonęła chłopców do reszty.

Kto pamięta Ulicę Sezamkową, ręka do góry!

Wyspa Mainau – cudowny świat roślin

W tym czasie R. idzie na fotograficzny spacer po wyspie. Idzie przez arboretum (gdzie uwagę zwracają przede wszystkim gigantyczne sekwoje – jeszcze nigdy nie widzieliśmy tych pięknych drzew na własne oczy) do barokowego pałacu Mainau – jednego z symboli wyspy. Rzuca okiem na ogród różany, po czym schodzi do cypla ze sfinksem i przystani. Potem południowo-zachodnią stroną wyspy wraca na plac zabaw, w który jakiś czas temu wsiąknęli nasi chłopcy.

Podczas spaceru po wyspie spotykamy kwiatową mapę Jeziora Bodeńskiego!

Naszą uwagę najbardziej przyciągają ogromne sekwoje.

Jeszcze nigdy nie widzieliśmy tych drzew na własne oczy.

W zachodzącym słońcu pałac Mainau prezentuje się wyjątkowo ładnie

Barokowy pałac Mainau to jeden z symboli wyspy.

Przed pałacem – ogród różany.

Czujecie ten zapach letniego wieczoru?

Czyżbyśmy zawędrowali aż do Egiptu?

Można się tu poczuć jak w krajach południowych!

A to wszystko w scenerii pięknych widoków Jeziora Bodeńskiego…

Włoski wodospad kwiatowy.

Po powrocie R. na obchód wyspy rusza skład drugi, czyli M. z Tymem. Tymo od lat znany jest ze swego zamiłowania do roślin, więc z wielką przyjemnością ogląda dywany kwiatowe i okazy rzadkich gatunków drzew, krzewów i kwiatów. Tak wielkich tuj jak na Mainau chyba jeszcze nie widzieliśmy! W takim składzie oblatujemy wyspę w pół godziny – no ale my nie robiliśmy zdjęć i szliśmy naprawdę bardzo szybko.

Mainau opuszczamy kilkanaście minut przed zamknięciem, już przy zachodzącym słońcu. Spacer podobał nam się ogromnie, był też bardzo atrakcyjny i dla kilkulatka Grzesia, i dla nastolatka Tyma. Wspaniały pomysł na wakacyjną wycieczkę. Późne wejście jest godne polecenia jeszcze z innego powodu – mogliśmy cieszyć się spacerem po wyspie nie w południowym upale – do 17.00 w upalne dni jest nad Jeziorem Bodeńskim tak gorąco, że trudno tu wytrzymać. Ciekawi jesteśmy, jak wygląda kwiatowy ogród w innych porach roku – patrząc na posadzone rośliny, domyślamy się, że musi się zmieniać w zależności od sezonu. Chętnie byśmy wrócili tu jeszcze kiedyś!

Wszystko, co dobre, to się szybko kończy – wracamy!

Wieczorem na Mainau spotykamy już tylko nielicznych spacerowiczów.

Opuszczamy Mainau przy zachodzącym słońcu.

Jezioro Bodeńskie, kąpielisko w Radolfzell

Na Mainau byliśmy po południu, a co robiliśmy po śniadaniu? Hmm – to, co moglibyśmy robić na pierwszym dniu rodzinnych wakacji nad Jeziorem Bodeńskim? Oczywiście pobiegliśmy na plażę! Na pierwszy ogień wybraliśmy kąpielisko w miejscowości Radolfzell, w której mieszkaliśmy.

Z tego, co tu widzimy, wydaje się, że trudno nad Jeziorem Bodeńskim o dziką plażę – trzeba szukać tych oznaczonych, w miejscowościach. Na takie kąpieliska wstęp jest płatny (dziś zapłaciliśmy ok. 8 euro za wszystkich), no ale w zamian dostaje się bezpieczne (zazwyczaj bardzo duże) wyznaczone miejsce do kąpania, trawiasty, zadrzewiony i zacieniony teren, przebieralnie, toalety i natryski, punkt gastronomiczny, często też plac zabaw.

Radolfzell – idziemy na plażę!

Momentami prowincjonalnie, momentami wielkomiejsko.

Chłopcy zadowoleni, bo na jednośladach!

Najmłodszy rowerzysta zazwyczaj jedzie pierwszy, rzadziej ciągnie tyły.

Pierwsze spojrzenie na Jezioro Bodeńskie.

Jezioro Bodeńskie, Radolfzell

Hurra! Dotarliśmy wreszcie na plażę w Radolfzell!

Jezioro widziane z wody prezentuje się jeszcze ładniej

Przed kąpielą obowiązkowy prysznic. Grzesiek zachwycony!

Wszędzie dużo trawy i cienia rzucanego przez drzewa

Jezioro Bodeńskie – inauguracyjna kąpiel

Jezioro Bodeńskie – inauguracyjna kąpiel

Zaburzenia siły grawitacyjnej – dziwne rzeczy tu się dzieją!

Kąpiel i spacer w upalnej odsłonie

Kąpiel przyniosła nam dwa zaskoczenia. Po pierwsze: temperatura wody. Była tak ciepła, że nie czuliśmy prawie chłodu podczas wchodzenia – ze 30 stopni jak nic! Po drugie – dno jeziora. Myślisz jezioro, mówisz piasek i przejrzysta woda. A tu zupełnie inna bajka! Przy brzegu dno jest bardzo kamieniste (na płatnych plażach wejście ułatwiają gumowe chodniczki wprowadzające głęboko do wody), dalej zamulone, trochę podobne jak w Balatonie.

Ogólnie przedpołudnie nad wodą spędziliśmy przemiło. Przy okazji wycieczki na plażę przespacerowaliśmy się też przez Radolfzell. Nasz domek znajduje się na obrzeżach miejscowości, więc na plażę mieliśmy prawie 3 km. Poszliśmy pieszo (chłopcy na hulajnogach, Grześ na rowerku biegowym). W końcu żaden inny sposób tak dobrze nie pozna się jakiegoś miejsca jak podczas spacerów na własnych nogach. Powrót w południowym słońcu dał nam jednak dość mocno w kość – było chyba ze 35 stopni, a na trasie cienia niewiele – chętnie odsapnęliśmy trochę przed wycieczką na Mainau.