Muzeum Wsi Radomskiej, Poniedziałek Wielkanocny
17 kwietnia 2017
Dość pogodnie, ale zimno, rano przymrozek, w dzień do 8 st.
Nie lubicie długiego biesiadowania przy świątecznym stole? Wybierzcie się na wycieczkę i koniecznie zabierzcie ze sobą całą rodzinę! A do plecaka wielkanocne baby i mazurki. Gotowi? No to w drogę!
Położone na obrzeżach Radomia Muzeum Wsi Radomskiej to świetne miejsce na półdniowy wypad z Warszawy (podróż zajmuje zaledwie nieco ponad godzinę). To też doskonały pomysł na postój w drodze między północą a południem Polski. Radomski skansen należy do najciekawszych, jakie odwiedzaliśmy – wśród zebranych tu obiektów znajduje się wiele perełek niespotykanych gdzie indziej. W Poniedziałek Wielkanocny nie są pobierane opłaty za wstęp, jednak nie wszystkie wnętrza są udostępnione do zwiedzania. Aktualne informacje najlepiej sprawdzić na stronie skansenu. Przed wycieczką warto pobrać aplikację mobilną z opcją pracy offline (np. na tablet) i interaktywną mapką z ciekawostkami o poszczególnych obiektach – bardzo przydatna dla pobudzenia ciekawości starszych dzieci przed wycieczką! Aplikację można pobrać tutaj.
Do Muzeum Wsi Radomskiej zawitaliśmy już pięć lat temu w celu uczestniczenia w obchodach w Niedzieli Palmowej. Aura spłatała nam jednak wówczas figla: z planów wyszły nici. Krótka relacja tutaj: Niedziela Palmowa w radomskim skansenie. Niedosyt pozostał, więc dziś, kontynuując tradycję wielkanocnych spacerów po mazowieckich skansenach (do tej pory odwiedziliśmy na Wielkanoc m.in. Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu i Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu), zaraz po śniadaniu przyjmujemy azymut na Radom. To przyjemna odmiana po wczorajszym biesiadowaniu. Przy okazji odwozimy kawałek Babcię Stasię i Dziadka Janka, wracających do Rzeszowa. Babcia Urszula i Dziadek Jerzy też dają się namówić na wspólną wycieczkę. Będziemy mieć miły rodzinny spacer, idealny na Święta!
Po niewielkich kłopotach z dojazdem (parking nie znajduje się przy Szydłowieckiej – oficjalnym adresie radomskiego skansenu; trzeba dojechać na ulicę Stawową, wjazd od Krychnowickiej) trafiamy na miejsce ok. 11:00. Muzeum Wsi Radomskiej jest uroczo położone w dolinie rzeki Mlecznej. Dzisiejsze słońce i rozwijające się listki na drzewach tworzą wspaniałą wiosenną atmosferę.
Radomski skansen powstał 40 lat temu i jest stale rozwijany. Około osiemdziesiąt obiektów pochodzących z okolic Radomia zostało zgrupowanych w kilka części. Największy obszar zajmują wiejskie chaty i zabudowania, tworzące całe zagrody, zróżnicowane pod względem miejsca pochodzenia i − jak to w skansenach (…i nie tylko;)) bywa − zamożności właścicieli. Dzisiaj te „różnice klasowe” można było dostrzec także w wielkanocnych ekspozycjach, zdobiących wnętrza mieszkalne. Z biegiem lat, zwiedzając kolejne muzea na otwartym powietrzu, coraz bardziej lubimy takie podglądanie dawnego życia. Dzisiaj szczególnie zostało nam w pamięci jedno wnętrze, bo… był tam straszny bałagan! Zupełnie tak, jakby ktoś przed chwilą wybiegł stamtąd w pośpiechu! A może byli tu przed nami złodzieje? Albo psotny kot poprzewracał wszystko ze stołu?
Prawdziwe perełki są oglądamy jednak w dalszej części spaceru. Zaczyna się od ogromnej sześciokątnej (!) stodoły, pochodzącej z połowy XIX w. z Grójca. To pozostałość po majątku ziemskim oficera carskiego. Forma stodoły nawiązuje do konstrukcji stodół wielkoruskich. Potem im dalej, tym ciekawiej. Wchodzimy na niewielkie wzniesienie, na którym znajduje się najstarszy budynek skansenu – uroczy drewniany kościół z Wojanowa, pochodzący z połowy XVIII w. Wyróżnia go kolorowa polichromia imitująca bogato zdobione wnętrze murowanej (!) barokowej świątyni. W pobliżu kościoła na ławeczce zalanej wiosennym słońcem urządzamy sobie miły postój. Herbata z termosów, kanapki, świąteczne baby i mazurki, no i cała rodzina razem – czegóż można chcieć więcej! Im człowiek starszy, tym bardziej docenia takie zwykłe-niezwykłe wspólne chwile:)
Kawałek dalej na zwiedzających czeka stylowa karczma, urządzona w dawnej kuźni. Dzisiaj w domu czeka na nas wielkanocny obiad, więc próbowanie lokalnych specjałów zostawiamy na inną okazję. Jeszcze chwila i docieramy do najdalej położonej części skansenu. Po prawej stronie dróżki stoi aż pięć wiatraków (niestety tylko dwa ze skrzydłami). Po lewej natomiast dumnie prezentują się zabudowania zespołu dworskiego. Najbardziej zadziwia nas nie sam dwór czy mieszkanie ekonoma, ale absolutnie wyjątkowy dwupiętrowy kurnik z gołębnikiem. Murowany kurnik powstał na planie ośmioboku, a na jego piętrze znajduje się gołębnik. Coś cudownego!
Za zespołem dworskim znajdujemy bardzo ciekawą ekspozycję pszczelarsko-bartniczą. Kolekcja (ok. 200 uli) powstała w latach 60., jeszcze przed założeniem samego skansenu. Potem Muzeum Wsi Radomskiej przejęło kolekcję bartniczą Stefana Rosińskiego z radomskiego Muzeum Regionalnego. Obecnie można tu obejrzeć kilka rodzajów uli. Najstarsze – kłodowe – powstawały w pniach drzew, czasami po prostu przez wycięcie fragmentu drzewa bartnego. Można też zobaczyć słomiane kószki, typowe, choć różnorodne ule ramowe, rzeźbione ule figuralne, a nawet wielorodzinny ul „paśnik”. Bardzo ciekawe są też podobno różne urządzenia pszczelarskie, ale dzisiaj z racji święta nie wszędzie można było zajrzeć.
Wracając, zaglądamy do pawilonu wystawienniczego mieszczącego wystawę maszyn i narzędzi rolniczych. Naszą uwagę przyciągają zwłaszcza kilkudziesięcioletnie ciągniki typu SAM – czyli konstruowane przez samych rolników. Inwencja twórców była rzeczywiście ogromna – niektóre wyglądają jak zabawki, a inne w ogóle nie przypominają typowych traktorów, a bardziej np. maszyny do szycia:).
Dzisiaj po macoszemu potraktowaliśmy najnowszą część skansenu – ekspozycję „Zdarzyło się kiedyś nad wodą”. Tartak, dwa młyny i zagroda pochodzą z terenów nadrzecznych i w Muzeum Wsi Radomskiej zostały rozlokowane wzdłuż Mlecznej. W pobliżu jest też ścieżka przyrodnicza z wieżą widokową na brzegu sporego stawu. Musimy tu jeszcze wrócić!
Wycieczka udała się znakomicie. Pogoda sprzyjała, dzieciaki zachowywały się na medal, nawet Grzesiek dzielnie towarzyszył nam w zwiedzaniu – przeszedł na własnych nóżkach całą trasę spaceru i cały czas tryskał energią. Oczywiście miał znaczny wpływ na program zwiedzania (M. chyba ze trzy razy wchodziła z nim na górę wiatraka, potem co najmniej kilkanaście razy okrążała koło młyńskie, a potem wytrwale szukała kolejnych kałuż, do których nasz najmłodszy turysta pieczołowicie wrzucał kamyczki), ale ogólnie rzecz biorąc, było zupełnie nieźle. Wróciliśmy do domu z poczuciem dobrze wykorzystanego czasu. I głodni. Jak dobrze zasiąść teraz do świątecznego obiadu!