10 listopada 2016, czwartek
Chłopcy jeszcze nie byli w Tatrach (tzn. Tymo był jako pięciomiesięczny, a potem dwuletni berbeć, ale nic z tego nie pamięta), a do tego bardzo podobał im się wypad pociągiem do Wieliczki i Krakowa w czerwcu. Może w takim razie pociągiem do Zakopanego? Tak! Jeżeli tylko któreś z nas wpadnie na taki pomysł, zaraz konkretny plan materializuje w naszym kalendarzu:)
Wyjazd w czwartkowe popołudnie oznaczał konieczność rozpoczęcia przygotowań zaraz po uporządkowaniu rzeczy z poprzedniego wypadu. Odpowiednie zakupy i stopniowe pakowanie się na wyjazd wieczorami zajęły nam prawie tydzień. Ale trudno się dziwić – logistyka wyjazdu w góry z dziećmi w warunkach początku zimy nie jest prosta.
Pociągiem Warszawa – Kraków
Po sprawnym odebraniu dzieciaków ze szkoły i błyskawicznym dopakowaniu się zamawiamy taksówkę i na Zachodnim jesteśmy prawie 20 minut przed odjazdem naszego pociągu.
PKP nie byłoby sobą, gdyby pociąg jadący z Warszawy Wschodniej nie był już tutaj spóźniony o 10 minut… Do tego skład jest strasznie zatłoczony. Z trudem przebijamy się do naszego przedziału, na korytarzach pełno ludzi. To po prostu jedyny skład TLK na trasie zdominowanej przez wygodne, ale strasznie drogie Pendolino. Poza trudnościami z przebiciem się przez zatłoczony korytarz podróż mija nam jednak komfortowo. Chłopcy bardzo polubili pociągi od czasu naszej czerwcowej wycieczki do Wieliczki.
Autobusem Kraków – Zakopane
Kilkadziesiąt minut oczekiwania na autobus spędzamy na hali Małopolskiego Dworca Autobusowego w Krakowie. Trochę przydługo czekamy na zapiekanki w barze, potem jeszcze kolejka w toalecie i w końcu przy autobusie meldujemy się 5 minut przed odjazdem.
W autobsie Szwagropol okazuje się, że – uwaga uwaga – nie ma już siedzących miejsc, mimo że bilety kupiliśmy ponad dwa tygodnie temu. Nie wierzymy własnym uszom. Wyjątkowo niemiły kierowca powołuje się na regulamin, nakazujący zajęcie miejsc 10 minut przed odjazdem. Pozostaje nam przepchnąć się w okolice schodków do toalety i posadzić na nich chociaż chłopców. Sami stoimy wśród innych bagaży i stojących pasażerów.
Z Krakowa wyjeżdżamy przez ponad godzinę z powodu ogromnych korków – to w końcu początek długiego weekendu. Potem podróż mija z niewielkimi przestojami. Pewnie wygodniej byłoby jechać pociągiem, ale nie było bezpośredniego z Warszawy, a z dwoma przesiadkami dojechalibyśmy w efekcie jeszcze później. Na szczęście po około 1,5 godziny zwalniają się stopniowo miejsca. Najpierw siadamy z chłopcami na kolanach, potem już każdy ma swoje miejsce. Za całą podróż chłopaki dostają od nas wielką pochwałę – to już duzi i dzielni turyści!
Cisówka
Nasza zakopiańska meta, w której wynajmowaliśmy pokoje jeszcze za studenckich czasów, poza miłą atmosferą ma ogromną zaletę – mieści się zaledwie kilkaset metrów od dworca. Dzisiaj bardzo to doceniamy. Chłopcy zachwycają się przytulnym apartamentem z antresolą, którą chętnie anektują na swoje potrzeby. Szybko ogarniamy, co niezbędne, i idziemy spać. Myśli o podróży z przygodami i perspektywie rannej wyprawy w góry długo nie dają nam zasnąć…
Nasz czas: PKP Warszawa-Kraków 15:10-17:50.
Autobus Kraków-Zakopane: 18:50-21:50.
11 listopada 2016, piątek
Rano przebłyski słońca, później pochmurno i przelotny śnieg, -5 st. na Kasprowym, na dole ok. 1 st.
Wjazd kolejką na Kasprowy
Niby nic takiego, ale dla naszych chłopców to jednak ogromna atrakcja. Jeździli już różnymi wyciągami, kolejkami gondolowymi i linowo-terenowymi. Ale Kasprowy po przebudowie w 2007 r. to prawdziwie „alpejska” kolejka. Nie odróżnia się od tych, którymi jeździliśmy w Alpach Bawarskich czy Dolomitach. Przy zakupie biletów w przedsprzedaży internetowej w wysokim sezonie niestety nie odstępuje im również ceną (za naszą rodzinkę zapłaciliśmy prawie 300 zł!). Zakup internetowy i możliwość uniknięcia stania w co najmniej kilkudziesięciominutowej kolejce to jednak duża zmiana na plus.
Ale po kolei. W Zakopanem wszystko zaczyna się od busów. Nie inaczej jest dzisiaj. Na główny postój busów przy dworcu mamy dosłownie rzut beretem, rano meldujemy się na przystanku i spokojnie czekamy na odjazd. Na szczęście busy jeżdżą teraz według rozkładu jazdy, a nie czekają na całkowite napełnienie pojazdu, jak to bywało przed laty. Z powodu dzisiejszego Święta Niepodległości zamknięty jest przejazd przy Równi Krupowej i bus musi nadłożyć sporo drogi. Potem jeszcze napotykamy na remont Al. Przewodników Tatrzańskich i koniec końców przez kolejny objazd docieramy do Kuźnic zaledwie 10 minut przed odjazdem naszego wagonika.
Szybko robimy zdjęcie pod starym wagonikiem sprzed przebudowy kolejki i wchodzimy do budynku dolnej stacji. Trudno dopchać się do bramek wejściowych. Chłopców puszczamy przodem i zaraz po ich przejściu pojawia się komunikat „gondola pełna”… Na szczęście obsługa wpuszcza i nas – chłopaki nie muszą jechać sami 🙂 .
Wjazd zajmuje zaledwie kilkanaście minut, ale dla chłopców jest bardzo emocjonujący. Bujanie na słupach, wysokość, na której znajduje się wagon kolejki, wosokogórskie widoki – to wszystko sprawia, że emocji nie brakuje. Dzisiaj góry, przysypane niewielką warstwą świeżego śniegu, prezentują się bardzo pięknie.
Kasprowy – Murowaniec – Kuźnice
Na szczycie inny świat. Śnieg, mróz, wiatr, mgła… Zjadamy po batoniku, robimy pieczątki w książeczkach GOT (pieczątka jest u kontrolera biletów), poprawiamy stuptuty, czapki i szaliki, zakładamy kaptury i w drogę!
Na zewnątrz podmuchy mroźnego wiatru w połączeniu ze sporymi zaspami śniegu i miejscami śliskim szlakiem skutecznie zniechęcają nas od przejścia na przełęcz Liliowe przez Beskid. Idąc z dziećmi, chcemy też uniknąć wychłodzenia ich na silnym wietrze. Po krótkim trawersie zboczy Kasprowego kierujemy się w dół niebieskim szlakiem na Halę Gąsienicową.
Chłopcy są naprawdę zachwyceni wycieczką. Podziwiają ogrom gór i chyba na swój sposób doceniają ich piękno. Bardzo podoba im się schodzenie w chwilami nieco kopnym śniegu, a najbardziej – poślizgnięcia i upadki w biały puch. Na tym odcinku musimy ich głownie hamować, żeby nie schodzili tak szybko, bo na kamieniach połamaliby sobie nogi albo ręce!
Nasz dzisiejszy szlak w porównaniu z innymi wysokogórskimi tatrzańskimi ścieżkami nie jest oczywiście jakoś bardzo porywający, w dużej części prowadzi w okolicy trasy narciarskiej w Kotle Gąsienicowym. Jednak cała otoczka – wjazd kolejką, śnieg, mróz, zimowe widoki – robią swoje. Poza tym, że odcinkami jest nieco ślisko, ścieżka nie sprawia nam problemów ani orientacyjnych (szlak dobrze przedeptany w ostatnich dniach), ani technicznych. Żałujemy jedynie tego, że pułap chmur nie sięga dzisiaj trochę wyżej. Okoliczne szczyty są pochowane w białym mleku spowijającym je od wysokości ok. 1800 m. Jednak nawet mimo to widoki mamy piękne. Szczególnie ciekawie prezentuje się walka słońca i chmur, rozgrywająca się na naszych oczach. Granie są spowite chmurami, ale w Zakopanem świeci słoneczko. Z większych szczytów pokazuje się nam tylko Żółta Turnia, a później Mały Kościelec. Zachwycamy się maleńkimi sopelkami zwisającymi z igieł kosodrzewiny i zamarzającym strumyczkiem i stawem (Mokrą Jamą).
Opowiadając chłopcom o naszych przygodach z wcześniejszych wypraw w Tatry, stopniowo zbliżamy się do Murowańca. To jedno z naszych ulubionych schronisk. Najprzyjemniej jest tu poza sezonem. Dziś oczywiście w obszernej jadalni prawie wszystkie miejsca są zajęte. Rozsiadamy się na godzinę i z lubością delektujemy pysznym jedzeniem. Gulasz, borowikowa i barszcz z pierożkami z mięsem cudownie rozgrzewają, a filet z kurczaka i racuchy z jabłkiem stanowią ukoronowanie przepysznego schroniskowego obiadu.
Hala Gąsienicowa – Kuźnice
W końcu leniwie wstajemy i ruszamy dalej. Trochę opornie idzie nam wędrówka z pełnymi brzuchami pod górę przez następne kilkaset metrów. Trud rekompensują piękne widoki na otoczenie Hali Gąsienicowej. Niestety, nadal nie widać samych szczytów, ale to i tak jedno z naszych ulubionych miejsc, nie tylko w Tatrach!
Potem jest już mniej sielankowo – Sebuś zaczyna coraz bardziej narzekać na bolące palce u nóg. Dziwimy się, bo przecież ma nowe, wypróbowane, wygodne buty. Początkowo ciągniemy go dalej, ale za Przełęczą między Kopami nasz Skarbek zaczyna płakać z bólu. W końcu za Skupniowym Upłazem zatrzymujemy się na chwilę i okazuje się, że na malutkich Sebusiowych paluszkach są już pęknięte wielgaśne bąble… Plasterki przynoszą znaczną poprawę sytuacji i dalej idziemy już bez bólu.
Ostatni odcinek szlaku prowadzi przez las. Ten niby najłatwiejszy fragment okazuje się dzisiaj najmniej wygodny, bo szlak miejscami jest bardzo oblodzony. Ślizgamy się wszyscy, chcąc nie chcąc. Czasami nie wiadomo, kto kogo prowadzi, czy tata Sebusia, czy Sebuś tatę 😉 (R kilka razy uratował się przed przewrotką tylko dzięki temu, że trzymał synka za rękę) Trochę wydłuża nam to czas zejścia, ale i tak poszło nam całkiem sprawnie.
Na koniec już przed samymi Kuźnicami urządzamy sobie małą bitwę na śnieżki. W Warszawie nie wiadomo kiedy zima pozwoli nam na taką przyjemność.
Nasz czas: 10:10–11:45 zejście z Kasprowego do Murowańca, 12:45–15:15 zejście do Kuźnic. Orientacyjnie ok. 8 km i ponad 1000 m przewyższenia w dół.
Wieczorem po dłuższym odpoczynku ruszamy jeszcze na podbój kiosków z pamiątkami przy Krupówkach. Obławiamy się nieźle, bo i rozmaitość towarów jest tutaj niezwykła. Chłopaki przy kramach dostają oczopląsu. Cała ulica z pamiątkami?!! Wow… Spacer i cały wspaniały dzień wieńczy kolacja w przy dźwiękach kapeli góralskiej. Czegóż chcieć więcej od życia?
Obaj chłopcy zasłużyli dzisiaj na szczególną pochwałę. Byli naprawdę bardzo dzielni – turyści na medal! Bardzo się cieszymy, że zabraliśmy ich ze sobą. To naprawdę przyjemne pokazać im to, co sami tak bardzo kochamy. Wychowaliśmy sobie świetnych kompanów:)