18 lipca 2017, wtorek
Słoneczny poranek, od popołudnia przelotne opady, ok. 25 stopni
Innsbruck – stolica Tyrolu
Po wczorajszej wycieczce (oj, czujemy tych 2400 m przewyższenia w nogach…) jakoś tak od rana pałamy silną chęcią do zwiedzenia Innsbrucka;) W sukurs przychodzi nam pogoda – po porannym słońcu od popołudnia aurę urozmaicają przelotne opady. Po leniwym poranku, porządkowaniu zdjęć z wczoraj (rety, ale tam było pięknie!) i budżetowym hand-made obiedzie kluchowo-kiełbasianym na wycieczkę wybieramy się dopiero po południu.
Dziś odwiedzamy Innsbruck – stolicę Tyrolu. Miasto jest pięknie położone nad rzeką Inn, osłonięte ze wszystkich stron wysokimi górami. Mimo swoich rozmiarów (prawie 125 tys. mieszkańców) zabytkowe centrum jest zwarte i najważniejsze zabytki leżą w granicach niezbyt długiego spaceru. Na ulicach kręcą się różnojęzyczny turyści, ale nie ma nieprzyjemnego tłumu; niedaleko starówki można wygodnie zostawić samochód na jednym z podziemnych parkingów – to miasto przyjazne dla turystów, w sam raz na popołudniową wycieczkę. Innsbruck kusi wieloma cennymi zabytkami – nam spodobały się chyba najbardziej zachowane stare szlacheckie domy, zajmujące całe ciągi ulic. Spacerując po kolorowych uliczkach innsbruckiej starówki, można się poczuć jakby się było przeniesionym w czasie.
Spacer po Innsbrucku zaczynamy od okolic łuku triumfalnego, nieopodal którego zostawiamy (na parkingu podziemnym) samochód, i idziemy na północ w stronę centrum. Po prawej stronie mijamy barokowy pałac Altes Landhaus, stanowiący dziś siedzibę sejmu i rządu prowincji. Od skrzyżowania z Anichstrasse ulica Marii Teresy rozszerza się, wyglądem przypominając podłużny plac. Pod kolumną św. Anny, upamiętniającą obronę Tyrolu w 1706 r., rozsiadają się i turyści, i miejscowi. Po chwili skręcamy w lewo w malowniczą Kiesbachgasse. Koniecznie trzeba tu zajrzeć, będąc w Innsbrucku. Wzdłuż całej ulicy wznoszą się wysokie dawne domy szlacheckie. Obecnie w wielu z nich funkcjonują drogie sklepy i eleganckie restauracje, nad ulicę zwieszają się ozdobne szyldy. Każdy z domów jest inny, a jednocześnie wszystkie tworzą razem spójną wielobarwną kompozycję. Naszą uwagę zwraca zwłaszcza Helblinghaus z bogatą rokokową dekoracją. Stąd już tylko krok do słynnego Złotego Daszku (Goldenes Dachl)– jednego z symboli Innsbrucka. Reprezentacyjny powlekany złotem balkon został ukończony już w 1500 r. i miał symbolizować potęgę Habsburgów. Daszek (podobni jak i całą starówkę) najlepiej można obejrzeć z dzwonnicy – wieży dawnego ratusza – naprawdę nie szkoda wydać 4 euro na bilet wstępu. Kolorowe kamienice widziane z góry wydają się wielką wielobarwną makietą. W Innsbrucku oglądamy jeszcze z zewnątrz habsburski zamek Hofburg (możliwe jest także zwiedzanie pięknych wnętrz ze słynną Komnatą Gigantów na czele) i odwiedzamy dwie świątynie, a właściwie jedną z nich – katedrę (piękne barokowe wnętrze, w środku cenny manierystyczny grobowiec arcyksięcia Maksymiliana z pocz. XVII w.). Drugi kościół, na którym bardzo nam zależało (m.in. ze względu na renesansowe mauzoleum cesarza Maksymiliana I i tzw. srebrną kaplicę) – Hofkirche, zastaliśmy … zamknięty. Z wnętrza dobiegały odgłosy organów, czemu nie można było wejść do środka? Czyżby – jak by to sugerowały informacje w przewodniku – do świątyni obowiązywały bilety wstępu, kupione w Tyrolskim Muzeum Sztuk i Tradycji Ludowych? Tego już dziś nie sprawdziliśmy. Pozostało poczucie niedosytu, ale będziemy przynajmniej po co do Innsbrucka wrócić – może z dzieciakami? Chętnie zwiedzimy wtedy rzeczone muzeum ludowe (ponoć jedno z najciekawszych w Europie), pospacerujemy po parku Hofgarten i wjedziemy na punkt widokowy na skoczni narciarskiej.
Ale – aha! – mamy dziś mały sukces – udaje nam się kupić słynne czekoladki Mozartkugeln – widocznie sprzedają je nie tylko w Salzburgu. Kupujemy od razu cztery opakowania – będzie dobra pamiątka dla Dziadków. Chłopcom przywieziemy natomiast ozdobne tyrolskie dzwonki – udało nam się kupić trzy – dla każdego w innym kolorze.