Jezioro Solińskie… kajakiem!

Są takie zakątki w Bieszczadach, w które nie da się dotrzeć piechotą. Jednym z takich miejsc są urokliwe zatoczki Jeziora Solińskiego. Te piękne miejsca można odwiedzić tylko od strony wody. Namawiamy Was na kajak, który umożliwia dotarcie tam, gdzie trudno byłoby dopłynąć nawet żaglówką.

Jezioro Solińskie to jedna z największych atrakcji turystycznych w okolicy Bieszczadów. W sezonie koroną zapory w Solinie spacerują jednak tłumy turystów, a okolice Polańczyka bardziej przypominają zatłoczone kurorty niż zaciszne miejscowości podgórskie.

Wschodnie ramię Jeziora Solińskiego jest znacznie bardziej dzikie. Jest tam dużo mniej ośrodków wypoczynkowych, a im dalej od zapory, tym rzadziej zaglądają tu stateczki wycieczkowe i motorówki. Można znaleźć zatoczkę tylko dla siebie albo pozaglądać w trudno dostępne zakamarki jeziora i naprawdę doświadczyć kontaktu z przyrodą. Taki kajakowy dzień to przepiękne połączenie wody, zalesionych pagórków i skalistych brzegów Jeziora Solińskiego.

Solina – kajakiem po Zatoce Sanu

Jezioro Solińskie to sztuczny akwen, który powstał w latach 60. XX w. Plany budowy zapory na Sanie miały swój początek już w latach 20., jednak II wojna światowa nie pozwoliła na ich realizację. W latach 50. wrócono do tej koncepcji i w 1960 r. zaczęto budowę zapory i elektrowni wodnej, która rozpoczęła pracę 20 lipca 1968 r. Dla kilkuset osób zamieszkujących tereny, które zostały przeznaczone do zalania, był to wielki cios. W wioskach położonych na tym odcinku doliny Sanu i w okolicach dopływów tej pięknej bieszczadzkiej rzeki panował podobno wyjątkowy klimat, było bardzo ciepło, co pozwalało na uprawę wielu gatunków roślin i hodowlę zwierząt.

Po zbudowaniu zapory okolica zmieniła się nieodwracalnie. Trudno to oczywiście jednoznacznie oceniać – powstała atrakcja turystyczna o kluczowym znaczeniu dla całego regionu, a przyroda radzi sobie doskonale w nowych realiach, przynajmniej na terenach wokół wschodniej, mniej zagospodarowanej turystycznie części jeziora, przez którą było nam dane dzisiaj kajakować.

Informacje praktyczne

Wypożyczalnie kajaków są zlokalizowane zwykle w ośrodkach wypoczynkowych, położonych nad brzegami Jeziora Solińskiego. My skorzystaliśmy z usług jednej z wypożyczalni funkcjonujących w miejscowości Olchowiec na malowniczym półwyspie wcinającym się między dwie najbardziej na południe wysunięte odnogi zalewu. Taka lokalizacja pozwalała zrealizować nasze plany odkrywania zakątków wschodniej części Jeziora Solińskiego, zwanej czasami Zatoką Sanu. Cena wypożyczenia dwuosobowego kajaka na cały dzień oscyluje około 100 zł (lato 2020 r.). Wydaje nam się, że warto być na miejscu wcześnie rano, bo kajaków nie jest zbyt dużo, zaraz po nas „wypożyczyły się” kolejne 3 kajaki i w wypożyczalni zostały tylko 2.

Trasę można modyfikować dowolnie, w naszym odczuciu szczególnie warte odwiedzenia są kameralne zatoczki, szczególnie Zatoka Victoriniego i Zatoka Suchego Drzewa oraz Zatoka Teleśnicka jako przykład dłuższej zatoki, która może wręcz przypominać fiord. Koniecznie trzeba opłynąć Wyspę Skalistą z jej zróżnicowaną linią brzegową – od wschodu jej brzegi są strome i skaliste, a od zachodu łagodne, z kameralną żwirową plażą. Zatoka Rajskie również jest mało popularnym miejscem – wody Jeziora Solińskiego tworzą tu coś w rodzaju rozlewisk, sprzyjających gniazdowaniu wodnego ptactwa, widzieliśmy w tej okolicy też bobrowe żeremia.

W piękny lipcowy dzień (w środku tygodnia) na wodach wschodniej części Jeziora Solińskiego błąkały się tylko pojedyncze żaglówki i motorówki, kilka rowerków wodnych, a kajaki można było policzyć na palcach jednej ręki. Pewnie zupełnie inaczej byłoby w okolicach Polańczyka, Jawora, czy Wołkowyi a nawet Chrewtu, ale te okolice z licznymi przystaniami i ośrodkami wypoczynkowymi celowo omijaliśmy.

Spędziliśmy na wodzie i krótkich odpoczynkach na brzegach jeziora łącznie siedem godzin, przepływając około 23 km. Z Olchowca popłynęliśmy na północ wzdłuż wschodnich brzegów tej części Jeziora Solińskiego. Odwiedziliśmy m.in. Zatokę Victoriniego, podpłynęliśmy pod Wyspę Skalistą i wpłynęliśmy do końca Zatoki Teleśnickiej. W drodze powrotnej opłynęliśmy Wyspę Skalistą od zachodu i popłynęliśmy na południe wzdłuż zachodnich brzegów Zatoki Sanu, tym razem zaglądając do Zatoki Suchego Drzewa. Na koniec wpłynęliśmy głęboko w Zatokę Rajską.

Poniżej znajdziecie zdjęcia z naszej wycieczki, a pod nimi odrobinę informacji o wyjątkowych ludziach, którzy związali swoje życie z opuszczonymi terenami na brzegach Jeziora Solińskiego.

Widok na Solinę z plaży w Olchowcu.
Ruszamy – nawet nasz kajak odpowiednio się nazywa:)
Podpływamy do pierwszej skalnej ściany.
Skały są naprawdę imponujące!
Tutaj tak jak w przypadku nadmorskich klifów i tu na skały działa siła fal.
Co roku setki głazów zsuwają się do jeziora.
Zaglądamy do kolejnych zatoczek.
Czasami widoki są jak w nadmorskich lagunach.
Twardsze skały głębiej wcinają się w jezioro.
Woda jak lazur.
Na brzegu kolejnej zatoczki
Kajaki: cudowne połączenie relaksu i sportowego wyzwania!
Na horyzoncie Wyspa Skalista.
Wschodnie brzegi wyspy rzeczywiście są skaliste.
Teraz przyjmujemy kurs na Zatokę Teleśnicką.
Na północnym brzegu Zatoki Teleśnickiej wielkie składowisko łódek.
Wschodni kraniec Zatoki Teleśnickiej.
Wypływając z Zatoki Teleśnickiej…
Najwięcej żaglówek kręci się w okolicy Wyspy Skalistej.
Ach, Solina, Solina, Solina!
Naszą łajbę też trzeba na chwilę wyciągnąć na brzeg.
Mała plaża naprzeciwko wyspy – tylko dla nas!
Prawie jak Chorwacja – w tle Wyspa Skalista:)
A to znany stateczek wycieczkowy Tramp.
Przed dziobem kajaka przemknęło nam stado kaczek.
Na południowo wschodnim horyzoncie majaczy wał Otrytu.
Wracamy wzdłuż wschodniego brzegu Zatoki Sanu.
W jednej z małych zatoczek urządzamy sobie postój na kąpiel.
Woda ma wyraźnie więcej niż 20 st.
Kolor wody potrafi przypominać południowe morza.
Przed nami Olchowiec – stamtąd wypłynęliśmy.
Przed oddaniem kajaka robimy sobie jeszcze małą wycieczkę w kierunku Zatoki Rajskie.
Za pierwszym zakrętem wyłania się Otryt, teraz już znacznie bliżej.
Im głębiej w zatokę, tym bardziej czujemy się jak na Sanie – tylko nurt jest spokojniejszy.
Rozlewiska przyciągają ptactwo wodne.
Bobrowe żeremia z bliska.
Łódki cumujące w pobliżu Olchowca.
Olchowiec – tu zaczęliśmy i tu kończymy naszą przygodę z Soliną.
Kajak oddany – wracamy!

Ludzie Legendy związani z Soliną

Podczas włóczęgi po wodach Jeziora Solińskiego zaciekawiły nas szczególnie historie ludzi związanych z tutejszymi odludnymi zakątkami: skąd się wzięła nazwa Zatoki Victoriniego? Kto mieszka w pustelniczej chatce w Zatoce Suchego Drzewa? Na te pytania koniecznie chcieliśmy znaleźć odpowiedzi. Poniżej informacje, które wydały się nam najbardziej ciakawe:)

Nazwa Zatoki Victoriniego pochodzi od Henryka Victoriniego – legendarnego bieszczadnika, który w latach 50. przyjeżdżał w Bieszczady wraz z kolegą ze studiów weterynaryjnych na sezonowy wypas bydła. Z PGR-u dostawali przydziałowe konie, karabin, stary namiot i surowicę przeciwżmijową, by wypasać w dolinie Sanu stado kilkuset krów. W 1958 r. został zatrudniony na planie film Rancho Texas jako kaskader dublujący Bogusza Bilewskiego w najtrudniejszych scenach jeździeckich. Ekipa filmowa pracowała na terenach dawnej wsi Tworylne, tam też w baraku pozostałym po filmowcach Henryk Victorini prowadził w kolejnych latach stanicę PTTK „Szept” (wycieczkę na dzisiejsze tereny Tworylnego opisujemy tutaj).

W latach 60. Victorini prowadził stanicę turystyczną w Sokolem. Wówczas jej bazę stanowił dawny pałacyk, w którym w okresie międzywojennym ówczesna właścicielka, Aleksandra Brandysowa prowadziła pensjonat i stację turystyczną PTT. I tutaj losy pana Henryka splatają się z Jeziorem Solińskim – wraz z powstaniem zbiornika teren wsi Sokole został zalany. Z materiałów pozostałych po rozbiórce pałacyku Victorini zbudował dom, który do dnia dzisiejszego jest jedyną pamiątką po nieistniejącej wsi.

Przez dziesiątki lat Henryk Victorini mieszkał tutaj i gospodarzył, kontynuując hodowlę bydła i koni, zaczętą jeszcze w czasie, gdy mieszkał w gospodarstwie na terenie Sokolego. Działał też na rzecz ochrony bieszczadzkiej przyrody. Obecnie pan Henryk nie mieszka już nad zalewem – przeniósł się w okolice innej nieistniejącej już wsi – Paniszczowa. Pamiątką po nim pozostaje dom zbudowany z materiałów pozostałych po rozbiórce pałacyku z Sokolego i oczywiście nazwa wyjątkowo uroczej zatoczki Jeziora Solińskiego. Po więcej szczegółów odsyłamy do artykułu „Samotnik znad zatoki”, będącego naszym głównym źródłem informacji o Henryku Victorinim.

Warto dodać, że w okolicy Zatoki Victoriniego malownicze wzgórza zywane Stożkami według niektórych przypominają królewską koronę. Wzgórza są dość dobrze widoczne z okolicy Wyspy Skalistej – my przez chwilę odpoczywaliśmy na brzegu naprzeciwko tej wyspy.

Widok na Zatokę Victoriniego.
W Zatoce Victoriniego kiedyś była plaża nudystów.
Dom Victoriniego jest jedynym pozostałym na miejscu dawnej wsi Sokole.

Kolejnym miejscem, które wyjątkowo nas zaciekawiło była Zatoka Suchego Drzewa. „Tytułowe” drzewo zaskakuje żeglarzy czy kajakarzy, wyłaniając się wprost z toni jeziora. Ten martwy dąb bywa nazywany Drzewem Wisielca, gdyż według miejscowej legendy ktoś tu się kiedyś powiesił. W okolicy przy niskim stanie wody w Jeziorze Solińskim można zobaczyć tzw. martwy las, czyli wystające z wody konary martwych drzew. W Zatoce Suchego Drzewa zauważyliśmy w zaroślach na stromym brzegu chatkę, która wyglądała zupełnie jak chatka pustelnika.

Po zbadaniu tematu okazało się, że to nie zwykła chatka, tylko siedziba królewska! Zamieszkuje ją Juliusz Wasik (Ludomir Karcz), a właściwie Juliusz I Król Włóczęgów. Król Juliusz koronował się zresztą już kilkakrotnie, najpierw był tylko Królem Włóczęgów, a od 2015 r. jest też Królem Bieszczadów. Mieszka pod adresem Horodek 1, czyli na brzegu Zatoki Suchego Drzewa w Bieszczadzkim Naukowym Centrum Futurologii, Prakseologii, Humanistyki. Założył Komitet Nuklearnego Rozbrojenia Świata oraz Światową Uniwersalną Akademię Pokoju. Obie te instytucje organizują sympozja w sprawie… zlikwidowania absurdu, a sam Król Juliusz apeluje o rozbrojenie nuklearne świata. Dąży również do wyzwolenia z potrzeby posiadania.

Podobno zwykle można spotkać pustelnika w okolicy jego chatki. Dzień zwykle zaczyna on od kąpieli w jeziorze, oczywiście nago. Żywi się rybami i potrawami z leśnych roślin i grzybów. Wobec przybyszów bywa nieufny, często jednak udaje się namówić go na wykład, za który zdarza się mu pobierać datki. Ogromnie żałujemy, że nie udało nam się spotkać Króla i namówić go na podzielenie się swoją mądrością. Może uda się następnym razem! Informacje o Królu Juliuszu zbieraliśmy z różnych stron internetowych, trudno polecić konkretne źródło – może Wam uda się takie odnaleźć?

Drzewo Wisielca w Zatoce Suchego Drzewa.
Na korze martwego dębu widać ślady wyższych poziomów wody.

Na pewno na Jezioro Solińskie wrócimy tu jeszcze nie raz. Być może kiedyś uda się odwiedzić Króla Juliusza I w jego siedzibie albo doczytać o innym bieszczadniku – Krzysztofie Brossie, który zamieszkał na terenie dawnej miejscowości Teleśnica Sanna, czyli na dzisiejszym Półwyspie Brossa – naprzeciwko Wyspy Skalistej. Życzymy i Wam podobnych inspiracji i zgłębiania kolejnych tajemnic, jakie poukrywane są w różnych zakątkach Bieszczadów!

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂

Na Przysłup Caryński i Magurę Stuposiańską

Czterogodzinna wycieczka na urokliwy Przysłup Caryński z najpiękniejszym chyba schroniskiem w Bieszczadach i na Magurę Stuposiańską – jeden z bieszczadzkich „tysięczników”. Mimo oznaczeń na niektórych mapach szczyt nie jest już widokowy, jednak z podszczytowych polan południowej kulminacji odsłaniają się ładne widoki na pobliską Połoninę Caryńską i gniazdo Tarnicy. Szlak – szczególnie od strony Widełek – dość rzadko uczęszczany, pozwalający nawet w sezonie cieszyć się samotnością i szumem bukowego lasu.

2020.07.27

Informacje praktyczne

Samochód najwygodniej jest zostawić na parkingu przy polu namiotowym w Bereżkach (parking w sezonie płatny, opłata w punkcie sprzedaży biletów do BdPN; na miejscu bezpłatne sanitariaty), ew. naprzeciw wyjścia szlaku w Widełkach przy punkcie sprzedaży biletów – ale tam jest dużo mniej miejsca.

Opisaną przez nas trasę można pokonywać w obu kierunkach . Szlak zejściowy do Widełek jest dużo wygodniejszy i mniej błotnisty – my tę drogę wybraliśmy na zejście – ale równie dobrze można schodzić przez Przysłup Caryński – wtedy w drodze powrotnej będziecie mogli odpocząć w sympatycznym schronisku Koliba. Szlak do Bereżek jest jednak dużo częściej uczęszczany i bardziej błotnisty. Opisana przez nas pętla domyka się przejściem ok. 2,5 km asfaltem – na początku lub na końcu wycieczki (w zależności od tego, gdzie zostawicie samochód i z której strony będziecie ruszali). Całość trasy wymaga przejścia ok. 12 km i pokonania niecałych 500 m przewyższenia.

Bereżki – Przysłup Caryński

Wycieczkę zaczynamy późno – aż do wczesnego popołudnia padało, więc pogoda nie pozwoliła nam na zrealizowanie całodniowej górskiej trasy. Czterogodzinna wycieczka na Magurę Stuposiańską idealnie sprawdziła się jako plan na popołudnie w Bieszczadach.

Ruszamy z miejscowości Bereżki. Szlak zaczyna się przy polu namiotowym BdPN – pole jest rozległe, dysponuje dwiema solidnymi wiatami i naprawdę przyzwoitymi sanitariatami – może kiedyś się tu zatrzymamy? Idziemy za znakami żółtego szlaku, które najpierw przeprowadzają przez bujną roślinność, a potem wprowadzają w bukowy las. Szło by się nam naprawdę bardzo wygodnie, gdyby nie wszechobecne błoto – fakt, dziś od rana cały dzień padało, a dla warunków górskich na bieszczadzkich szlakach wiadomo, co to oznacza. Szlak w większości wiedzie wzdłuż potoku, dzięki czemu wycieczkę umila przyjemny szmer wody. Kilka razy ścieżka przekracza potoczek. Na naszej trasie od czasu do czasu mijamy turystów schodzących z Koliby, ale nie są to duże ilości ludzi – w porównaniu z najbardziej popularnymi szlakami Bieszczadów nasza trasa może wydać się zaciszna i kameralna.

Bereżki – tu rozpoczynamy wycieczkę
Szlak przechodzi przez teren pola namiotowego.
Potem wchodzi w wąską ścieżką wśród bujnej roślinności.
A następnie wprowadza w bukowe lasy
Po drodze kilka razy przekraczamy potoczki.
Natura dba o piękne dekoracje!

Po  godzinie wędrówki przez bukowy las stajemy na Przysłupie Caryńskim (785 m n.p.m.). To szeroka przełęcz pomiędzy Magurą Stuposiańską i Połoniną Caryńską. Niegdyś znajdował się tu przysiółek bojkowskiej wsi Caryńskie: Przysłup i stąd wzięła się obecna nazwa. Od węzła szlaków do schroniska musimy jeszcze zejść w dół żółtym szlakiem. Po kilku minutach meldujemy się przed najładniejszym naszym zdaniem schroniskiem w Bieszczadach. Schronisko studentów Politechniki Warszawskiej „Koliba” było kiedyś niewielką chatką, ale w 2010 roku zostało rozbudowane i teraz przedstawia się naprawdę imponująco.

Przed nami Koliba Politechniki Warszawskiej.
Nowa Koliba służy turystom od 2010 r.

Przysłup Caryński – Magura Stuposiańska

Przy Kolibie nie zatrzymujemy się na dłuższy postój, tylko od razu ruszamy w stronę Magury Stuposiańskiej – teraz zielonym szlakiem. Z podejścia otwierają się do tyłu piękne widoki na Połoninę Caryńską – z tej perspektywy prezentuje się ona bardzo okazale. Podejście zielonym szlakiem na Magurę prowadzi przez najbardziej chyba stromy odcinek dzisiejszego szlaku – ale na szczęście nie jest on zbyt długi, cieszy nas też mniejsza ilość błota (nareszcie!) i … towarzystwo wygrzanych słońcem malin.

Widok z Przysłupu Caryńskiego na Połoninę Caryńską
Wokół wszystko pachnie …. i bzyczy!
Z Przysłupu Caryńskiego szlak wspina się w kierunku Magury Stuposiańskiej

Im wyżej, tym podejście łagodniejsze. Wkrótce meldujemy się na rozstaju szlaków na niższym, południowym wierzchołku (983 m n.p.m.) Magury Stuposiańskiej. W jego okolicy z zarastającej polany są najpiękniejsze, choć ograniczone widoki, szczególnie pięknie prezentuje się gniazdo Tarnicy z Bukowym Berdem, Krzemieniem i Szerokim Wierchem.

Na wysokości 983 m osiągamy grzbiet.
Widok na gniazdo Tarnicy z okolica węzła szlaków
Widoki przez drzewa są ograniczone, ale urocze.
Rzut oka w stronę Połoniny Caryńskiej.

Ostatni odcinek na główną kulminację prowadzi już łagodnie nachylonym grzbietem, nie ma tu już więc dużego przewyższenia do pokonania. Wkrótce meldujemy się na Magurze Stuposiańskiej (1016 m n.p.m.). To jedna z wielu „magur” w polskich górach. Słowo „magura” ma pochodzenie wołoskie i niegdyś oznaczało odosobnione wzniesienia. Stuposiańska – to już łatwiej, wiadomo, od Stuposian.

Od węzła szlaków szlak idziemy jeszcze ok 15 min, by osiągnąć właściwy wierzchołek Magury Stuposiańskiej
Magura Stuposiańska to jeden z 'tysięczników’ bieszczadzkich.
Widoki z Magury Stuposiańskiej niestety zarosły lasem.

Magura Stuposiańska –Widełki

Prawdziwy turysta nigdy tą samą drogą nie wraca😊, więc godząc się na dwuipółkilometrowy powrót asfaltem z Widełek do Bereżek, wybieramy na zejście niebieski szlak. To była dobra decyzja. Ścieżka długo prowadzi grzbietem, jest łagodnie nachylona, stosunkowo mało błotnista i jeszcze mniej popularna niż szlak z Bereżek na Przysłup Caryński – w drodze powrotnej nie spotykamy już nikogo. Niecałe półtorej godziny marszu i stajemy przy drodze Lutowiska-Ustrzyki Dolne. Na koniec w napotkanym strumyczku myjemy z grubsza nasze buty z tłustego błota, żeby móc jako tako wsiąść „na czysto” do samochodu – to już stały element programu lipcowego pobytu w Bieszczadach😊

Schodzimy niebieskim szlakiem na Pszczeliny.
Droga wiedzie przez bukowy las.

Widełki – Bereżki

Ostatni odcinek do półgodzinny spacer asfaltem z Widełek do Bereżek. Na szczęście trasa Lutowiska-Ustrzyki Górne nie jest jakoś specjalnie uczęszczana wieczorową porą, więc samochody nie są specjalnie uciążliwe. Przy naszym aucie stawiamy się po czterech godzinach od rozpoczęcia wycieczki. Udało nam się zrobić zgrabną szlakową pętelkę – idealną na kryzys kondycji lub dzień krótkiego okienka pogodowego. 🙂

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂

Na Fereczatą, Okrąglik, Płaszę i Paportną

Przepiękna widokowa wycieczka na wspaniałe połoniny Płaszy i Dziurkowca. Okrężna trasa prowadzi przez wiele punktów widokowych – i to zarówno w wejściowej (Fereczata, Okrąglik), jak i w zejściowej drodze (Paportna). Mimo swej atrakcyjności to rzadko odwiedzane szlaki – zapewne ze względu na długość wycieczki – niezależnie od wybranej drogi dojściowej na Płaszę musimy iść kilkanaście kilometrów. W zamian dostaniemy jednak ciszę i spokój na szlaku – nawet w szczycie sezonu turystycznego. Piękne rozległe widoki, trawiaste połoniny, urocze podszczytowe polany – naszym zdaniem to jedna z najpiękniejszych wycieczek w Bieszczadach!

Fereczata – Okrąglik – Płasza – Rabia Skała – Paportna: wycieczka okrężna ze Smereka

2020.07.28

Informacje praktyczne

Samochód można zaparkować w okolicy przystanku autobusowego w Smereku – tam właśnie czerwony szlak opuszcza główną szosę i skręca na Fereczatą. Parkingu brak, ale w pobliżu znajdzie się miejsce do zaparkowania kilkunastu samochodów.

To wycieczka długa i dość męcząca (26 km, ok. 1200 m przewyższenia) – wymaga kilkakrotnego podchodzenia na szczyty i schodzenia na przełęcze. Zdecydowanie nie nadaje się na dzień aklimatyzacyjny. Przejście całości zajęło nam (z kilkoma spokojnymi odpoczynkami) ok. 11 godzin.

Trasa może stworzyć zamkniętą pętlę – my szliśmy od strony Fereczatej, ale chyba równie wygodnie byłoby ją pokonać w odwrotnym kierunku. Na mapce wygląda to tak:

Smerek – Fereczata

Czerwone znaki szlaku odchodzą w okolicy przystanku autobusowego w Smereku. Idziemy za znakami polną drogą – po obu stronach drogi widać działki rekreacyjne – niektóre są naprawdę bardzo malowniczo położone, z pięknymi widokami na Smerek i Połoninę Wetlińską. Czerwony szlak opuszcza po chwili polną drogę i wchodzi do lasu. Zaczynamy powoli zdobywać wysokość  – szlak robi się dość mocno nachylony, ale wchodzenie nie jest zbytnio męczące. Po ok. godzinie i 45 minutach stajemy na szczycie Fereczatej.

Ruszamy ze Smereka. Szlak prowadzi początkowo taką pięknie oświetloną przez poranne słońce drogą.
Niektóre działki w okolicy mają naprawdę piękne położenie.
Smerek. Krzyż w miejscu dawnego cmentarza upamiętnia wysiedlonych mieszkańców.
Po lewej widok na Jawornik, przez który będziemy szli w drodze powrotnej.
Z tyłu zostają połoniny, których szczyty giną na razie w chmurach.
Słońce maluje piękne widoki.
Przez bukowy las na Fereczatą.

Fereczata – Okrąglik

Fereczata (1102 m n.p.m.)  to idealne miejsce na postój. Podszczytowe polany są bardzo widokowe – nad okolicą wyniośle góruje Paportna. Niestety, nie możemy w pełni cieszyć się widokami, bo szczyty chowają się w chmurach. To nic, i tak jest bardzo przyjemnie. Polanki podszczytowe Fereczatej  są gęsto porośnięte borówkami – może w takim razie Fereczata powinna się nazywać Jagodna:) – nazwa „Fereczata” pochodzi przecież od rumuńskiego słowa ferece, oznaczającego paproć.

Na szczycie Fereczatej.
Tutaj urządzamy sobie pierwszy postój.
Widoki niestety przysłaniają chmury – za nimi byłoby widać Płaszę i Paportną.

Za Fereczatą szlak zbiega w dół. Schodzimy na trawiastą przełęcz, a zaraz za nią zaczynamy wspinać się ścieżką przez bukowy las. W pewnej chwili na drodze widzimy małe… słoniątko? dinozaura? kangurka? Wygląda pięknie i cały jest z …buka! Widać pieniek nie tylko nam przypominał jakieś stworzonko, bo ktoś z poczuciem humoru zdążył już dorysować mu oczy:)

Idzie się bardzo przyjemnie i po niecałej godzinie marszu  dochodzimy do grzbietu granicznego tuż przed szczytem Okrąglika.

Pora schodzić – teraz kierujemy się w stronę Okrąglika.
Kolejna kulminacja grzbietu zwieńczona jest takim pięknym kopczykiem.
Tuż za kulminacją spotykamy takie oto urocze bukowe dziwadełko. 🙂
Bieszczadzkie błoto także i dzisiaj gra jedną z głównych ról.
Kląsk, kląsk, kląsk!
Taki szlak przed nami. Co za perspektywa! 🙂
Przed nami kulminacja Okrąglika
Polana na przełęczy przed Okrąglikiem.
To ta sama polana, ale już od strony Okrąglika.

Okrąglik – Płasza

Okrąglik (1101 m n.p.m.) jest miejscem trójstyku, ale nie granicznego😊, tylko górskiego. Na szczycie Okrąglika zbiegają się trzy grzbiety: Fereczatej, pasma granicznego i Jasła. Nasza trasa skręca w lewo, warto jednak wcześniej zrobić małą wycieczkę na szczyt Okrąglika – trzeba skręcić w prawo i podejść na szczyt – wszystko zajmie dosłownie parę minut. Z wierzchołka Okrąglika otwierają się ograniczone, ale ładne widoki na stronę słowacką.

Pod wierzchołkiem spotykamy ubłoconego od stóp do głów sympatycznego rowerzystę. Szczerze podziwiamy śmiałków, którzy na jednośladach pokonują bieszczadzkie błoto. Błoto towarzyszy nam na każdej wycieczce, także dziś – oczywiście nie cały czas, ale po drodze jest sporo miejsc, których przejście jest utrudnione. Omija się je a to z lewej, a to z prawej strony, a to przechodzi po gałęziach, a czasem w ogóle się nie omija, tylko idzie się na wprost, zanurzając buty w błocie i słysząc charakterystyczne tłuste kląskanie. 🙂

Teraz zmieniamy kierunek marszu na południowy i ruszamy dalej grzbietem granicznym.

Tuż przed szczytem Okrąglika skręcamy w lewo w niebieski szlak wiodący pasmem granicznym. Szlak a to prowadzi przez las, a to przecina zarastające polanki, trochę w górę, trochę w dół – na tym odcinku nie jest monotonny. Po słowackiej stronie ciągnie się rezerwat przyrody „Plasa”

Jak zwykle znaczne fragmenty trasy prowadzą przez piękny bukowy las.

Po ok godzinie i 45 minutach od Fereczatej wchodzimy na przyjemną widokową polankę nieco za szczytem Kurników Beskidu (1037 m n.p.m. – jaka oryginalna nazwa, prawda? My od razu ochrzciliśmy ten szczyt Kurnikiem Beskidzkim)😊 Rozsiadamy się tu na kolejny postój. Przed nami ładne widoki na stronę słowacką, słoneczko grzeje – chwile spokojnych odpoczynków w górach są takie przyjemne!

Postój na widokowej polance za szczytem Kurników Beskidu
Widoki otwierają się głównie na słowacką stronę.

Schodzimy teraz w zagłębienie kolejnej głęboko wciętej przełęczy. Za nią ok. 200-metrowe podejście na Płaszę – to zdecydowanie najbardziej męczące podejście na tym odcinku szlaku.

Czyżby to niedźwiedź buszujący w borówkach? 😉
Podejście na Płaszę.
To najdłuższe podejście na tym odcinku szlaku, nie jest jednak specjalnie uciążliwe.

Płasza – Rabia Skała

Jest jednak na co czekać, bo Płasza (1162 m n.p.m.) to jedno z najpiękniejszych miejsc na dzisiejszej trasie – ba, jedno z najpiękniejszych miejsc w Bieszczadach! Nazwa szczytu prawdopodobnie pochodzi z języka rumuńskiego i oznacza łyse miejsce. To bardzo trafne, bo szczyt Płaszy jest pokryty wspaniałą połoniną.

Wierzchołek jest niezwykle widokowy. Możemy cieszyć oczy widokami od Smereka przez Połoninę Wetlińską i Caryńską oraz Jasło aż po słowackie pasma. To jedno z takich miejsc, w których zapomina się o całym górskim zmęczeniu, przestają boleć nogi, a człowieka ogarnia przypływ euforii – wiecie na pewno, o co nam chodzi:)

Widoki z Płaszy są jednak najlepszą nagrodą za wysiłek podejścia.
Widok z Płaszy w stronę zachodnią.
Widok na Jasło i Łopiennik
Schodzimy z Płaszy – przed nami Dziurkowiec i Rabia Skała.

Za Płaszą szlak zbiega w dół trawiastą ścieżką. Pokonujemy jeszcze jeden niewyraźny szczycik, po nim 2o minut podejścia i już stajemy na wierzchołku Dziurkowca (1188 m n.p.m.). To kolejny widokowy wierzchołek na dzisiejszej trasie, kolejne piękne miejsce.  

Wrażenie przestrzeni, oddechu,  niezwykła różnorodność panoramy, wokół trawiaste zbocza – to kwintesencja tego, co kochamy w Bieszczadach. Na Dziurkowcu z niekłamaną przyjemnością zatrzymujemy się na „przerwę obiadową”, ciesząc oczy pięknymi widokami.

Przez przełęcz pod Dziurkowcem wchodzimy na sam Dziurkowiec.
Widok na Słowację z Przełęczy Pod Dziurkowcem.
Przed szczytem Dziurkowca.
Po lewej już widzimy nasz kolejny cel – Paportną.
Spojrzenie spod Dziurkowca w kierunku Płaszy.
Dziurkowiec – ktoś chyba zbyt dosłownie potraktował nazwę szczytu. 😉
Fereczata została już daleeeko z tyłu. Zza niej wychyla się Łopiennik.

Rabia Skała – Paportna – Jawornik

Z Dziurkowca już niedaleko do Rabiej Skały (1199 m n.p.m.). Nazwa szczytu („pstra skała”) nawiązuje do koloru piaskowcowych skał. Przed skrętem na Wetlinę warto podejść jeszcze kilkaset metrów na wschód niebieskim szlakiem granicznym. Już po chwili po prawej stronie zobaczymy taras widokowy. Otwierają się stąd rozległe widoki na słowackie Bieszczady.

Przy okazji możemy podziwiać najbardziej chyba spektakularne urwisko w Bieszczadach – południowe stoki Rabiej Skały są ostro podcięte i spadają niemal pionowo w dół. Kawałek za punktem widokowym w kierunku wschodnim od szlaku odbija w prawo wydeptana ścieżka podprowadzająca do krawędzi urwiska – trzeba jednak bardzo uważać, bo nie jest to oficjalny punkt widokowy, w związku z czym na skraju urwiska nie ma żadnych zabezpieczeń.

Zaraz skręcimy w lewo – Paportna jest coraz bliżej.
Węzeł szlaków na Rabiej Skale.
Taras widokowy na Rabiej Skale.
Dzika ścieżka doprowadza nad skraj urwiska.

Gdy już nacieszymy oczy widokami, wracamy do rozstaju szlaków na Rabiej i opuszczamy pasmo graniczne (dalszą część niebieskiego szlaku granicznego przeszliśmy przy okazji przepięknej wycieczki z Wetliny przez Kremenaros i Rabią Skałę – relacja tutaj). Skręcamy w lewo w żółty szlak prowadzący przez Paportną i Jawornik do Weliny..

Schodzimy na przełęcz za Rabią Skałą, po czym potem podchodzimy na Paportną – jest niemal równie wysoka jak Rabia Skała – ma 1198 m wysokości. Szlak trawersuje Paportną nieco poniżej szczytu. Z polan podszczytowych rozległe widoki – można podziwiać panoramę  od Smereka po Jasło. Nie możemy sobie odmówić przyjemności zatrzymania się tu na jeszcze jeden postój. Ogólnie dziś na wycieczce się nie spieszymy – i to jest cudowne!

Piękne jawory przy szlaku podejściowym na Paportną.
Widok z Paportnej na Jasło.
Polany szczytowe Paportnej zachęcają do odpoczynku.
To się nazywa postój z widokiem!
Rzut oka w stronę Smereka.

Za Paportną żółty szlak zbiega bardzo stromo w dół – odcinek dałby się pewnie we znaki przy podejściu. W półtorej godziny od Rabiej Skały stajemy przy rozstaju szlaków na Jaworniku

Z Paportnej na Jawornik – jawory kradną nasze serca.

Jawornik – Wetlina

Jawornik  (1021 m n.p.m.) to ostatni szczyt na naszej trasie. Odbija stąd zielony szlak do centrum Wetliny, my jednak tym razem trzymamy się żółtego szlaku. Ścieżka przecina polanę szczytową Jawornika (ograniczone widoki), a następnie schodzi w las. Na początku nachylenie jest niewielkie, potem nieco się zwiększa.

Widoki z Jawornika są już ograniczone drzewami.

Żółty szlak zaprowadzi nas aż do Wetliny – połączy się z szosą na wysokości przystanku autobusowego Stare Sioło. Aby dotrzeć do Smereka, skąd rano zaczynaliśmy wycieczkę, będzie trzeba przejść ok. 2,5 km na północny wschód asfaltem.

Nam niespecjalnie uśmiecha się ta perspektywa, więc na wysokości Kiczerki odbijamy w lewo w leśną nieznakowaną drogę prowadzącą do Smereka. Nasza leśna droga po dłuższej chwili połączyła się z solidniejszą asfaltową drogą – a stamtąd krótkim łącznikiem przedostaliśmy się do znaków czerwonego szlaku, którym wędrowaliśmy na początku naszej wycieczki.

Plusem skrócenia drogi było to, że nie musieliśmy przez ostatnie pół godziny dreptać ruchliwym asfaltem: wyszliśmy w Smereku akurat na zostawiony rano samochód. Nie polecamy jednak tej opcji – droga leśna wyglądała na nieużywaną od dłuższego czasu, była zarośnięta, miejscami podmokła, z powalonymi na nią drzewami. Trasa była też dość skomplikowana orientacyjnie – mocno przyglądaliśmy się mapie. Jeśli chodzi o czas, pewnie tak samo szybko byśmy zjawili się w Smereku, wędrując żółtym szlakiem, a następnie główną szosą.

Opuszczamy żółty szlak i skręcamy w nieoznakowaną drogę sprowadzającą do Smereka.
Spotkanie z padalcem.
Idziemy przez wyżłobiony przez wodę wąwóz.

Tak czy siak, zjawiliśmy się przy samochodzie zmęczeni, ale bardzo usatysfakcjonowani wycieczką. Jej atrakcyjność przerosła nasze oczekiwania – zarówno pod względem widokowym, jak i urozmaicenia trasy. Na pewno będziemy tu wracać!

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂

Na widokowe Jasło i graniczny Stryb

Szczyt Jasła to jeden z najlepszych punktów widokowych w Bieszczadach. Różnorodność i rozległość panoramy dorównuje chyba tylko tej z Rawek  – a może nawet ją przewyższa. Panoramiczne widoki 360O pozwalają podziwiać różne masywy górskie Bieszczadów. Jasło jest nieco odsunięte od grzbietu głównego, a przy tym pod względem wysokości przewyższa okoliczne szczyty – nic dziwnego, że widok z wierzchołka zachwyca. Dojście z Przełęczy nad Roztokami Górnymi to trasa pozwalająca szybko wejść na szczyt Jasła, nie pokonując przy tym dużego przewyższenia. Gdy wrócimy na przełęcz i będziemy mieli ochotę na jeszcze jedną wycieczkę, można pokusić się o wypad na położony w paśmie granicznym Stryb – po drodze polany z pięknymi widokami na słowacką stronę oraz Jasło i masyw Hyrlatej.

Na Jasło i Stryb z Przełęczy nad Roztokami Górnymi

29 lipca 2020

Informacje praktyczne

Samochód można zostawić na Przełęczy Nad Roztokami Górnymi, niedaleko wiaty widokowej. Aby tam dotrzeć, trzeba w okolicy Cisnej skręcić na Roztoki Górne, po czym jechać stopniowo zwężającą się drogą aż do przełęczy granicznej – na niektórych mapach jest tam zakaz wjazdu, obecnie (2020 r.) nie obowiązuje.

Każda z wycieczek i na Jasło, i na Stryb, zajmuje (z odpoczynkami) po ok. 3-4 godziny w obie strony, każda też wymaga przejścia po ok. 10 km. To dobry pomysł na dzień z niepewną pogodą  – w żadnym momencie wycieczki nie będziemy dalej niż 1,5 godz. drogi od samochodu, a między dwiema trasami znów znajdziemy się na przełęczy i będziemy mogli zdecydować, czy wybierać się na drugą wycieczkę (i wziąć np. dodatkowe zapasy z bagażnika😊), czy nie – my właśnie z powodu niepewnej, burzowej pogody w taki właśnie sposób zaplanowaliśmy dzień.

Łączne wejście i na Jasło, i na Stryb to trasa ok. 20-kilometrowa, wymagająca pokonania ok. 800-900 m przewyższenia. Na mapce wygląda to tak:

Przełęcz nad Roztokami Górnymi–Jasło

Zaczynamy wycieczkę na Przełęczy nad Roztokami Górnymi (801 m n.p.m.) – głęboko wciętym siodle oddzielającym dwa szczyty pasma granicznego Rypi Wierch i Okrąglik – przez oba wierzchołki dziś będziemy wędrować! Na przełęczy znajduje się granica polsko-słowacka. Niedawno zbudowano tu solidną wieżę widokową, z której ładnie prezentują się słowacka strona Bieszczadów, chroniona w ramach Narodnego Parku Poloniny  – niektórzy turyści przyjeżdzają tu samochodami tylko po to, by wejść na wieżę, inni wędrują na okoliczne szlaki. Tak czy siak, ruch turystyczny jest w tym rejonie stosunkowo niewielki.

Przełęcz nad Roztokami Górnymi – punkt startu obu wycieczek.
Na przełęczy zbudowano solidną wieżę widokową.
Przełęcz Nad Roztokami to węzeł polskich i słowackich szlaków.

Z przełęczy kierujemy się na wschód, za niebieskimi znakami szlaku granicznego (słowackie oznaczenia są czerwone). Przez pierwsze kilkaset metrów idziemy wzdłuż ścieżki historycznej „Szaniec konfederatów barskich”. To bardzo ciekawa historia. Szaniec nad Roztokami Górnymi został zidentyfikowany i opisany zupełnie niedawno, bo dopiero w 2015 r. Stanowił część systemu fortyfikacyjnego, wykorzystywanego przez konfederatów barskich w rejonie przełęczy karpackich. To najwyżej położony szaniec w Polsce! Tych wszystkich ciekawych rzeczy dowiadujemy się z tablic ścieżki historycznej, wzdłuż których prowadzi szlak. Ścieżka została przygotowania w ramach obchodów 100 lat odzyskania przez Polskę niepodległości. Na tablicach znajdują się informacje m.in. o tym, jak wyglądały fortyfikacje nowożytne, jakim ekwipunkiem i uzbrojeniem dysponowali konfederaci barscy i wreszcie – dla tych, którzy już dawno uczyli się historii – czym była konfederacja barska i jaka miała znaczenie w polskich wysiłkach o utrzymanie niezależności od Rosji.

W terenie doskonale widoczny jest dawny szaniec konfederatów barskich
O historii walk konfederacji barskiej i wykorzystywanych przez konfederatów fortyfikacjach informują tablice dydaktyczne.
Szlak na Okrąglik prowadzi przez bukowo-jaworowy las.

Po kilkuset metrach ścieżka historyczna się kończy, ale atrakcje wcale nie. Tuż pod naszymi nogami nagle widzimy ciągnący się na odległości ok. 1 metra pełznący… sznur larw. Przykucamy, zadziwieni tym niezwykłym widokiem. To pleń – niezwykle rzadkie zjawisko, polegające na grupowym przemieszczaniu się larw muchówki z gatunku ziemiórki pleniówki. Kiedyś pleń uważano za zapowiedź złych wydarzeń, dziś budzi przede wszystkim ciekawość – i wiele pytań bez odpowiedzi – czemu powstaje? W jakim celu się przemieszcza? Nadal nie wiadomo. Na zdjęciach, niestety, pleń nie wygląda zbyt spektakularnie – jaka szkoda, że nie nakręciliśmy filmiku!

Przed nami niezwykle rzadkie zjawisko – pleń!

Po ok. 75 minutach marszu stajemy na wierzchołku Okrąglika (1101 m n.p.m.). To ważny punkt węzłowy szlaków – nic dziwnego, tu spotykają się grzbiety pasma granicznego, Jasła i Fereczatej. Wędrowaliśmy nieopodal ledwo dzień wcześniej, podczas wycieczki przez Fereczatą, Płaszę i Paportną do Smereka (cudowna długa widokowa trasa, zobaczcie, opis tutaj) – jak miło jest odwiedzać znajome miejsca!

Widoki na słowacką stronę z jednej z polan, które przecina szlak na Okrąglik.
Rzut oka do tyłu – tak właśnie malowniczo biegnie graniczna ścieżka.
Na szczycie Okrąglika (1101 m n.p.m.)

My tym razem nie idziemy na południe, na Płaszę, tylko skręcamy w lewo w czerwone znaki Głównego Szlaku Beskidzkiego, które prowadzą na Jasło. Podejście z Okrąglika na Jasło jest szybkie i niemęczące – na tym odcinku przewyższenia są minimalne. Pół godziny i stajemy w jednym z najpiękniejszych miejsc w polskich Bieszczadach.

Z Okrąglika kierujemy się na północ.
Widok na grzbiet graniczny – widać m.in. Rypi Wierch i Stryb, na które wejdziemy w drugiej części dnia.
Podejście po malowniczych polanach podszczytowcyh Jasła.
Od punktu przecięcia szlaków pod Jasłem podchodzimy jeszcze kawałeczek na sam szczyt.

Naprawdę nie przesadzimy, gdy powiemy, że ze szczytu Jasła (1153 m n.p.m.) otwiera się widok na całe polskie Bieszczady. Odnajdujemy grzbiet graniczny, Rawki, gniazdo Tarnicy, Połoninę Wetlińską i Caryńską, Łopiennik, Hyrlatą. Jak tu pięknie!

Widok z Jasła. Na lewo Połonina Wetlińska, a za nią Caryńska.
Końcowy odcinek szlaku Przysłup-Jasło
Widok z Jasła. Na pierwszym planie Okrąglik, za nim Płasza.
Na pierwszym planie grzbiet Fereczatej, na dalszym Płasza, Rabia Skała i Paportna.
Małe Jasło z Łopiennikiem w tle.

O ile do tej pory wędrowaliśmy niemal zupełnie w samotności, o tyle na Jaśle spotykamy już kilka grupek innych turystów. Inni w większości dotarli tu żółtym szlakiem (niedawno wyznakowanym, na naszej mapie z 2013 r. jeszcze nie był zaznaczony)  wprowadzającym na Jasło od strony miejscowości Przysłup, gdzie znajduje się stacja kolejki wąskotorowej (relacja z wycieczki bieszczadzką wąskotorówką tutaj). Ostatni odcinek tego szlaku prowadzi przez piękne podszczytowe polany widokowe – warto wyjrzeć na tę stronę Jasła, widok jest naprawdę wspaniały.

Kto ma ochotę, może przedłużyć wycieczkę o wypad na Małe Jasło (1102 m n.p.m.) – wędrówka w obie strony na oko zajmie ok. godziny. My pierwotnie też mieliśmy taki plan, chcąc wytropić m.in. ciemiernik purpurowy – piękny i niezwykle rzadki kwiat, występujący w Polsce niemal wyłącznie w rejonie Małego Jasła właśnie. Plany pokrzyżowała nam jednak pogoda – niebo zaciągnęło się mocniej, zaczęło wiać i kropić, więc w obawie przed zapowiadanymi na dziś burzami zdecydowaliśmy się na odwrót na przełęcz.

Wracamy tą samą drogą. Jest pięknie!

Zejście w stronę Okrąglika przez polanę podszczytową Jasła.
Wracamy tą samą drogą na Okrąglik i Przełęcz nad Roztokami Górnymi.
Przed nami Rypi Wierch – nasz kolejny cel.
Rzut oka na słowacką stronę.
Widoki na słowacką stronę towarzyszą nam często podczas dzisiejszej wędrówki.
Znów schodzimy szańcem konfederatów barskich.
Odpoczynek na Przełęczy Nad Roztokami Górnymi – nabieramy sił przed drugą częścią wycieczki:)

Cała wycieczka na Jasło zajęła nam (z odpoczynkami, czytaniem tablic ścieżki historycznej i robieniem niezliczonej ilości zdjęć…) 3 godziny i 45 minut.

Przełęcz nad Roztokami Górnymi–Stryb

Deszcz na razie tylko postraszył i w drodze powrotnej pogoda znacznie się poprawiła, więc postanowiliśmy zrobić z przełęczy jeszcze jeden wypad, tym razem w drugą stronę – na szczyty leżące w zachodniej części szlaku granicznegoRypi Wierch, Sinkową i Stryb.

Po krótkim odpoczynku po raz drugi dzisiejszego dnia ruszamy więc z Przełęczy nad Roztokmi Górnymi (801 m n.p.m.). Przed nami dwustumetrowe podejście na Rypi Wierch (1003 m n.p.m.) – szlak jest jednak wygonie nachylony i podejście nie jest uciążliwe. Trudy zdobywania wysokości dodatkowo osładzają naprawdę piękne widoki rozciągające się z górnej części polan północno-wschodniego stoku Rypiego Wierchu. Ładnie stąd widać grzbiet Jasła i dziką Hyrlatą – znany bieszczadzki matecznik niedźwiedzi (relacja z wycieczki na Hyrlatą tutaj).

Wejście na Rypi Wierch z Jasłem w tle.

Zachodnia i środkowa część szlaku granicznego są chyba nawet bardziej atrakcyjne niż część wschodnia, ciągnąca się od Kremenarosa po Rabią Skałę (opis wycieczki tą częścią, razem z widokowym wejściem przez Rawki na Dział tutaj) – a już na pewno rzadziej uczęszczane. Zamiast wyraźnej błotnistej drogi wędrujemy wąską, zarastającą ścieżką. Szczególnie przyjemnie wspominamy odcinek przed wierzchołkiem Sinkowej (995 m n.p.m.) – ścieżka przyjemnie prowadzi nad skarpą czy może urwiskiem znajdującym  się tuż obok szlaku po lewej stronie.

Szlak cały czas trzyma się granicy polsko-słowackiej.
Przy szlaku spotykamy pozostałości działań wojennych.
Prześwit ze szlaku za Rypim Wierchem.
Na tym odcinku towarzyszą nam głównie widoki na stronę słowacką.
Bukowi strażnicy graniczni:)
Szlak przechodzi przez zalesiony szczyt Sinkowej.

Za Sinkową ścieżka wyprowadza na  trawiastą przełęcz z ładnymi widokami na słowacką część Bieszczadów, a następnie wspina się Stryb (1011 m n.p.m.) – drugi z naszych dzisiejszych celów. Widok ze Strybu nie jest specjalnie rozległy – szczytowe polany obecnie zarastają, z prześwitów wyłaniają się jednak widoki na Jasło, Hyrlatą i Matragonę. Z chęcią rozsiadamy się tu na kolejny już dziś górski odpoczynek.

Szczyt Strybu jest zarośnięty lasem.
Widok spod Strybu na masyw Hyrlatej.
Odpoczynek pod szczytem Strybu.
Na tym szlaku możemy cieszyć się ciszą i spokojem.

Wracamy tą samą drogą.

Na zejściu z Rypiego Wierchu znów możemy podziwiać imponujący grzbiet Jasła.
Ostatnie spojrzenie na Hyrlatą.
Zejście na Przełącz Nad Roztokami Górnymi.

Przez cały dzisiejszy dzień cieszymy się ciszą i spokojem. Szlaki w okolicy Przełęczy nad Roztokami Górnym nie są często wybierane. Jeśli więc szukacie wyciszenia i odpoczynku od tłumów, warto wybrać Przełęcz nad Roztokami Górnymi jako punkt startowy bieszczadzkiej wycieczki. Trasa na Jasło jest niewątpliwie bardziej atrakcyjna – pod względem widokowym Jasło niemal nie ma sobie równych – ale wycieczka na zachodnią część szlaku granicznego też może znaleźć swoich amatorów – to idealny wybór na samotną włóczęgę w ciągle jeszcze dzikich górach.

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂

Hyrlata – matecznik bieszczadzkich niedźwiedzi

Niedługa, ale ciekawa trasa wprowadzająca na widokowy szczyt Hyrlatej. Będziemy wędrować przez jeden z największych mateczników bieszczadzkich niedźwiedzi – my sami dziś widzieliśmy tropy jednego z nich. To szlak dziki, rzadko uczęszczany –  spotyka się na nim więcej śladów zwierząt niż ludzi. Spacer kończymy w nieistniejącej wsi Solinka – ruiny cerkwi i pozostałości cmentarza są smutną pamiątką powojennej historii tych ziem.

Przez Hyrlatą i nieistniejącą wieś Solinkę

25 lipca 2020

Informacje praktyczne

Samochód można zostawić w okolicy skrzyżowania przed schroniskiem Cicha Dolina (brak dogodnego parkingu) lub na Przełęczy Nad Roztokami Górnymi (również niewiele miejsca do zaparkowania) – ta druga opcja będzie dogodniejsza zwłaszcza wtedy, gdy będziecie chcieli rozszerzyć wycieczkę o wypad na szlak graniczny, w tym na widokowy Stryb i Rybi Wierch. Szlak na Hyrlatą na niektórych mapach nie jest jeszcze zaznaczony – obecnie prowadzi tam zielony szlak (bardzo dobre oznakowanie). Szlak zaczyna się na Przełęczy Nad Roztokami Górnymi, następnie zbiega w stronę schroniska Cicha Dolina i za skrzyżowaniem odbija w ścieżkę w lewo bezpośrednio na Rosochę i  Hyrlatą.

Cicha Dolina- Rosocha–Hyrlata

My zostawiliśmy samochód na Przełęczy Nad Roztokami (na granicy ze Słowacją solidna wieża widokowa), więc na dobry początek dnia do skrzyżowania w Roztokach Górnych (660 m n.p.m.) mieliśmy 20-miniutowy spacer. Roztoki Górne były niegdyś całkiem pokaźną wsią wchodzącą w skład dóbr królewskich, dziś mieści się tu tylko kilka domów i schronisko Cicha Dolina, zlokalizowane w dawnej strażnicy WOP. Wydaje się, że okolica będzie się dalej turystycznie rozwijać – po drodze widzieliśmy ogłoszenia o sprzedaży działek, mijaliśmy też kilka świeżo wybudowanych domów rekreacyjnych – przyjmujących również turystów. 

Po minięciu schroniska Cicha Dolina szlak na Hyrlatą odbija w lewo. Idziemy wąską ścieżką, która po chwili przekracza strumień o wdzięcznej nazwie Roztoczka. Szlak jest znakowany na zielono, kiedyś jednak znaki były niebieskie, w związku z czym od czasu do czasu zdarza się zbłąkany niebieski znak. Po przekroczeniu Roztoczki serca biją nam mocniej, bo na błocie spostrzegamy wyraźnie odciśnięte ślady niedźwiedzi. Niby wiedzieliśmy, że na stokach Hyrlatej znajdują się niedźwiedzie, ale wiedzieć, a zobaczyć świeży trop niedźwiedzia na własne oczy to ogromna różnica! Samego niedźwiedzia przez 20 lat naszych wspólnych wędrówek udało nam się zobaczyć „na żywo” tylko raz, niedaleko Przełęczy Między Kopami w Tatrach, ale tak wyraźne tropy widzieliśmy po raz pierwszy w życiu.

Nasza droga zaczyna wznosić się przez piękny bukowy las. Nachylenie jest spore – na krótkim odcinku zdobywamy ponad 400 m wysokości. Po osiągnięciu grzbietu okolica staje się niezwykle malownicza. Nas za serca łapią przede wszystkim wspaniałe stare jawory, niektóre poozdabiane wielgaśnymi dziuplami – bardzo tu pięknie i dziko – wcale się nie dziwimy, że bieszczadzkie niedźwiedzie wybrały sobie Hyrlatą na swoją siedzibę!

Przełęcz Nad Roztokami Górnymi – widok na słowacką stronę.
Na przełęczy zbudowano niedawno solidną wieżę widokową.
Ruszamy w kierunku Roztok Górnych.
Schronisko Cicha Dolina mieści się w dawnej strażnicy WOP.
Za skrzyżowaniem w Roztokach Górnych szlak na Hyrlatą odbija w lewo.
Serce bije nam mocniej, gdy przed sobą widzimy takie oto tropy
Ślady są świeżo odciśnięte.
Grzbietem w kierunku Rosochy
Zachwycamy się sędziwymi jaworami.
Niektóre są dziuplaste, niektóre puste w środku.
Po osiągnięciu grzbietu ścieżka wznosi się już bardzo łagodnie.
Ostatnie obniżenie terenu przed Rosochą.

Po ok. 1,5 godz. od Przełęczy nad Roztokami stajemy na szczycie Rosochy (1084 m n.p.m.). Ze szczytowych polanek, gęsto porośniętych jagodziskami, roztaczają się rozległe widoki.

Szczyt Rosochy pokrywa widokowa polanka.
Widok z Rosochy na północny wschód.
Rosocha to idealne miejsce na odpoczynek.
Widok z polanki podszczytowej.

Hyrlatą od Rosochy dzieli tylko 30 min niemęczącej wędrówki. Ani się więc oglądamy, jak stajemy pod szczytowym szlakowskazem. Wierzchołek Hyrlatej (1103 m n.p.m.) zajmują borówkowe polany – widoki są bardzo szerokie. Miejsce jest bardzo urocze – w ogóle cała dzisiejsza trasa daje dużą radość z wędrówki.

Bukowym grzbietem wznosimy się w kierunku Hyrlatej.
Hyrlata i oryginalne oznaczenie szczytowe.
Na Hyrlatej (1103 m n.p.m.)
Ławeczka na szczycie Hyrlatej zachęca do odpoczynku.
Widok z Hyrlatej na południowy zachód.
Mijamy wierzchołek Hyrlatej i schodzimy na podszczytową polankę.
Piękne rozległe polany na Hyrlatej – to jeden z najprzyjemniejszych wierzchołków widokowych w Bieszczadach.
Rzut oka w kierunku północy.

Hyrlata – dolina Solinki

Zielony szlak prowadzi dalej grzbietem w kierunku szczytu Berda, my jednak skręcamy w lewo w ścieżkę sprowadzającą w dół doliny Solinki. To odcinek nieznakowany – jeśli zdecydujecie się na ten wariant, trzeba wcześniej dobrze popatrzeć na mapę, jeśli natomiast wolicie trzymać się znaków, równie dobrze można iść dalej na Berdo.

Nasza ścieżka przechodzi obok solidnej ambony – konstrukcja jest obita i ma porządne okna – wygląda na stworzoną do podpatrywania dzikich zwierząt, których zapewne na Hyrlatej nie brakuje. Po porannym natknięciu się na niedźwiedzie tropy dziś co chwilę mieliśmy wrażenie, że na kolejnej borówkowej polance spotkamy króla bieszczadzkich lasów. Gdy patrzeliśmy pod nogi, widzieliśmy więcej śladów zwierząt niż ludzi – saren, jeleni – może nawet wilków?

Na szlaku spotykamy dziś więcej śladów zwierząt niż ludzi.

Ścieżka zbiega w dół przez malowniczą polanę, po czym wprowadza na drogę leśną. Nie ma tu znaków szlaków, ale co kilkadziesiąt metrów na drzewach są przybite odblaski GOPR – pewnie tak, by po ciemku łapały je światła czołówek.

Kawałek za szczytem Hyrlatej opuszczamy znakowany szlak i schodzimy ścieżką w stronę doliny Solinki.
Polany podszczytowe porastają przeróżne gatunki traw.
Na końcu polanki podszczytowej znajduje się solidna ambona do obserwacji zwierząt.
Na tym odcinku szlak nie jest znakowany, ale na drzewach są poprzybijane odblaskowe oznaczenia GOPR.

Przed nami czterokilometrowe zejście w kierunku doliny Solinki. Odkąd weszliśmy na leśną drogę, trasa nie sprawia problemów  orientacyjnych – jedynym utrudnieniem jest wszechobecne błoto – miejscami trzeba się całkiem dobrze nagłowić, by znaleźć optymalne obejście! Droga zejściowa przynosi nam też jedną przygodę – w pewnym momencie tuż obok drogi słyszymy ciężkie człapanie. Zamieramy. Zachowujemy jednak spokój i staramy się głośno rozmawiać – ta taktyka często wystarcza do przepłoszenia niechcianych gości. Jak widać i tym razem okazuje się skuteczna – R. wypatruje tylko przemykający ciemny kształt na drodze przed nami. Nie wiemy, czy to był niedźwiedź, czy tylko podkręcona aurą Hyrlatej nasza wyobraźnia – w każdym razie naprawdę nie mieliśmy ochoty sprawdzać, co tam w lesie człapało.

Najpierw schodzimy leśną ścieżką, która już niedługo zmieni się w rozjeżdżoną leśną drogę.
Błoto było jedyną trudnością w drodze zejściowej.

Zejście z Hyrlatej zajmuje nam nieco ponad godzinę. Wychodzimy nieco powyżej cerkwiska w Solince, prosto na wielki plac do składowania drewna.

Schodzimy do Solinki niedaleko cerkwiska, prosto na wielki plac do składowania drewna.

Z Solinki do Roztok Górnych

Niegdyś Solinka była gwarną wsią, zamieszkałą przez ponad 500 mieszkańców. Wszystko zmieniło się po II wojnie światowej, gdy w ramach akcji Wisła ludność tej i okolicznych wsi wysiedlono, a gospodarstwa zrównano z ziemią. Niemymi świadkami tych smutnych czasów są dziś tylko nieliczne pozostałe nagrobki na dawnym cmentarzu w Solince, pozostałości podmurówki cerkwi i leciwe jawory.

Pozostałości cmentarza w Solince.
Po wojnie w ramach Akcji Wisła wysiedlono stąd kilkudziesięciu mieszkańców.
Zostały dziś tylko fragmenty podmurówki dawnej cerkwi.
Ten piękny jawor zapewne pamięta czasy, gdy Solinka była ludną wsią.
Doliną Solinki – widok w stronę pasma granicznego.

Dojście z Solinki do Roztok Górnych zajmuje ok. godziny. Cały czas trzymamy się głównej utwardzonej drogi.

Zejście doliną Solinki w kierunku Roztok Górnych.
Przełęcz Nad Roztokami Górnymi – tu zaczęliśmy i tu kończymy naszą wycieczkę.

Opcja rozszerzenia wycieczki

W opisanym przez nas wariancie wycieczka ma ok. 16 km długości i wymaga pokonania ok. 650 m przewyższenia – wszystko zajmie Wam ok. 5,5 godz. Gdybyście chcieli przedłużyć wycieczkę, można pokusić się np. o przejście fragmentem szlaku granicznego przez Czerenin , Stryb (piękne widoki!) i Rypi Wierch. Po zejściu z Hyrlatej należałoby cofnąć się w okolice torów kolejki, niedaleko których można dojść do grzbietu granicznego (z tego miejsca to tylko rzut beretem). Następnie niebieskim szlakiem granicznym będziemy kierować się na południowy wschód. Wycieczkę skończymy na Przełęczy Nad Roztokami Górnymi. Ten wariant dodatkowo wydłuży naszą trasę o ok. 2-2,5 godz. My też mieliśmy takie plany, ale pokrzyżowała je burza – zeszliśmy więc już prosto z Solinki utwardzoną drogą do Roztok Górnych, a potem na Przełęcz Nad Roztokami Górnymi, gdzie rano zostawiliśmy samochód (alternatywną wycieczkę z Przełęczy nad Roztokami Górnymi na widokowe Jasło, a potem na Rypi Wierch i Stryb opisujemy w tej relacji).

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂

Pętla z Wetliny przez Dział, Rawki i Kremenaros

Prawdziwa „wyrypa bieszczadzka” prowadząca przez dzikie ostępy puszczy bukowej porastającej pasmo graniczne. Wycieczka obfituje we wspaniałe widoki – począwszy od polan szczytowych Działu, po Małą i Wielką Rawkę,  podszczytowe polany Czoła, Rabią Skałę i Papartną. Trzydziestokilometrowa pętla przeprowadzi Was przez aż 12 bieszczadzkich szczytów. Wielką frajdą jest sama świadomość wędrówki głównym grzbietem Karpat i europejskim działem wodnym. 12 godzin prawdziwie bieszczadzkiej włóczęgi!

Pętla Wetlina – Rawki – Kremenaros – Rabia Skała – Wetlina

23 lipca 2020 r.

Informacje praktyczne

Najważniejsze to pamiętać, że wycieczka naprawdę jest bardzo długa i wymaga dobrej kondycji. Przejście całości (z odpoczynkami) zajmie Wam ok. 12 godzin (w tym pokonacie ok. 1400 m przewyższenia). W związku z tym trasę najlepiej planować na lato, gdy dzień jest długi i nie denerwujemy się, że zastanie nas noc na szlaku. Z całą pewnością nie można wyruszać na ten szlak prosto zza biurka, bo przypłacimy to kontuzją. Pętlę można zrobić w obu kierunkach – każdy ma swoje plusy i minusy. My zaczęliśmy od wejścia przez Dział na Rawki – głównie  z tego powodu, że chcieliśmy mieć szybko za sobą tłoczny odcinek szlaku (Mała Rawka-Kremenaros). Wejście na Dział jest bardzo wygodne i niemęczące – szybko znajdujemy się na dużej wysokości, z której możemy cieszyć oko widokami. Minusem tej kolejności jest to, że na paśmie granicznym znajdujemy się, gdy już jesteśmy zmęczeni. Przejście odcinka Kremenaros- Rabia Skała to 5,5-godzinna wędrówka i to bez możliwości wcześniejszego zejścia znakowanym szlakiem w dolinę. Na tym odcinku szlak graniczny przechodzi przez osiem szczytów, oczywiście podzielanych przełęczami, więc jest sporo schodzenia i podchodzenia, co – jak się domyślacie – jest męczące. Jeśli nie przeszkadza Wam wzmożony ruch turystyczny, równie dobrze można iść w odwrotnym kierunku (uwaga, wejście od Wetliny na Jawornik jest strome i nużące) i na widokowych Rawkach stanąć w pięknym popołudniowym słońcu.

Szlak omija Bacówkę pod Małą Rawką, więc przez cały dzień nie będzie możliwości uzupełnienia zaopatrzenia w jedzenie i picie (na paśmie granicznym nie ma też strumyczków, w końcu to dział wodny:), jedyne źródełko znajdziecie w okolicy Przełęczy pod Czerteżem (jest odpowiedni drogowskaz) – weźcie to pod uwagę przy szykowaniu się na wycieczkę. W razie potrzeby trasę można skrócić, schodząc nieznakowaną drogą z Przełęczy pod Czerteżem w kierunku Wetliny (choć ominiemy wtedy dużo widokowych miejsc). Samochód najdogodniej zostawić w Wetlinie przy punkcie zejścia zielonego szlaku z Jawornika – jest  tam spory bezpłatny parking.

Z Wetliny przez Dział na Rawki

Rano zostawiamy samochód przy zejściu zielonego szlaka z Jawornika –  co oznacza, że na początku wycieczki musimy podejść ok. 10 min szosą w kierunku Ustrzyk Górnych. Ma to jednak ten plus, że na koniec dnia schodzimy prosto do zostawionego na parkingu samochodu. Po ok. kilometrze marszu szosą docieramy do wyjścia szlaku na Rawki przez Dział. Mijamy punkt sprzedaży biletów i zaczynamy podchodzić ścieżką przez bukowy las. Szlak jest idealnie nachylony, więc szybko i stosunkowo bez wysiłku zdobywamy wysokość.

Ruszamy z Wetliny.
Na Dział podchodzimy przez piękny bukowy las.
Urokliwe huby na starych bukowych pniach.
Przechodzimy przez jeden z potoczków spływających ze stoków Działu.

Mimo że podejście na Rawki tą drogą to chyba opcja najdłuższa z możliwych (3,5 h), jest też wyjątkowo malownicza – już po  ok. godzinie dochodzimy na grzbiet Działu – północno-zachodniego ramienia Malej Rawki. Od tej pory co chwilę będą nam towarzyszyć piękne widoki z polan szczytowych na Połoninę Wetlińską i Caryńską oraz pasmo graniczne. Dział ma aż trzy kulminacje (1110, 1141, 1147 m n.p.m.), ale wcięcia między nimi nie są głębokie – niemal niezauważalne. To bardzo przyjemny, widokowy szlak podejściowy, w dodatku dużo bardziej kameralny niż tłumnie uczęszczana trasa z Przełęczy Wyżniańskiej.

Po osiągnięciu grzbietu Działu szlak często prowadzi przez piękne widokowe polany.
Przed nami widać Rawki oraz Kremenaros z pasmem granicznym – tamtędy właśnie będziemy szli.
Po lewej przełęcz między połoninami Wetlińską i Caryńską
Połonina Wetlińska wydaje się o rzut beretem.
Rozstaj szlaków i wiata na Dziale.
Przed nami jak na dłoni Mała – na wprost – i Wielka Rawka – lekko na prawo
Rzut oka do tyłu – tak uroczo właśnie wchodzi się na Rawki przez Dział

Rawki i Kremenaros

Mała Rawka (1272 m n.p.m.) wita nas rozległymi widokami i … tłumem turystów, którzy docierają tu z Przełęczy Wyżniańskiej. Dojście z przełęczy na Rawki jest dużo krótsze, w dodatku prowadzi obok Bacówki pod Małą Rawką – my wędrowaliśmy tędy i wiosną, i jesienią, i zimą, ale w szczycie sezonu zdecydowanie preferujemy spokojniejsze szlaki.

Na Małej Rawce skręcamy w prawo i zmieniamy kolor szlaku z zielonego na żółty. Przed nami 15 minut przyjemnej wędrówki na szczyt Wiekiej Rawki  (1304 m n.p.m.). Z wierzchołka, „ozdobionego” charakterystycznym dawnym betonowym słupem geodezyjnym, rozpościera się  kapitalny widok. Doskonale widać połoniny: Wetlińską i Caryńską,  gniazdo Tarnicy, Bukowe Berdo (relacja z wycieczki na Bukowe Berdo tutaj). Na szczytowym trawiastym zboczu urządzamy sobie bardzo miły odpoczynek na drugie śniadanie.

Tuż przed szczytem Małej Rawki. Towarzyszą nam kapitalne widoki.
Między Małą i Wielką Rawką
Za nami widoczny jak na dłoni Dział i Mała Rawka – po prawej
Na szczycie Wielkej Rawki stoi charakterystyczny betonowy słup geodezyjny.
Widok z Wielkiej Rawki na Połoninę Caryńską
Z Rawki wspaniale prezentuje się Tarnica.
Na Rabią Skałę jeszcze pięć i pół godziny. Jest moc!

Od szczytu Wielkiej Rawki wędrujemy niebieskim szlakiem. Sprawnie docieramy do przecinki granicznej – sąsiadujące ze sobą polskie i ukraińskie słupy graniczne wyglądają bardzo malowniczo – i rozpoczynamy podejście na Kremenaros. To cały czas dość licznie uczęszczany odcinek szlaku, idziemy więc w towarzystwie innych turystów – zagęszczenie ruchu jest jednak bez porównania mniejsze niż w rejonie Tarnicy.

Po 45 minutach stajemy na szczycie Kremenarosa (wycieczkę na Kremenaros i Rawki z Przełęczy Wyżniańskiej opisujemy tutaj). Kremenaros (Krzemieniec, 1221 m n.p.m.) przyciąga turystów jak magnes, bo – mimo że zalesiony i niewidokowy, jest szczytem wyjątkowym – to tu właśnie zbiegają się granice trzech państw – Polski, Słowacji i Ukrainy, z tych trzech państw docierają też na Kremenaros szlaki. Trójstyk jest oznaczony trójkątnym słupem z napisami w trzech językach.

Przed nami nasz następny cel – Kremenaros.
Zejście z Wielkiej Rawki w stronę przecinki granicznej.
Wspaniały widok na ukraińskie Bieszczady
Początkowy odcinek zejścia z Wielkiej Rawki jest bardzo widokowy.
Docieramy do polsko-ukraińskiej granicy
Podejście na Kremenaros
Kremenaros – trójstyk granicy polskiej, słowackiej i ukraińskiej

Pasmem granicznym od Kremenarosa po Rabią Skałę

Wędrówka odludnym pasmem granicznym kusiła nas od dawna. Największym utrudnieniem była długość wycieczki – od Kremenarosa po Rabią Skałę to niemal 5 godzin samej wędrówki grzbietem, bez możliwości wcześniejszego zejścia w dolinę. Całodzienna górska wyrypa ma jednak swój perwersyjny urok – od rana więc cieszyliśmy się na długie godziny na szlaku, zmieniające się widoki i prawdziwe górskie zmęczenie na koniec dnia. Dziś z radością kontynuujemy więc wędrówkę niebieskim granicznym szlakiem z Kremenarosa w kierunku Rabiej Skały.

Idziemy głównym grzbietem Karpat, europejskim działem wodnym, przez piękne stare bukowo-jaworowe lasy. Te cenne przyrodniczo obszary pograniczne są chronione w ramach Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery „Karpaty Wschodnie”. Wędrówka nie nudzi się, bo cały czas a to trzeba podchodzić, a to schodzić. Może to i niepozorny szlak, bo wysokości względne nie są duże, ale skumulowanie zejść i podejść to prawdziwe wyzwanie kondycyjne.

Pierwszym szczytem za Kremenarosem jest Kamienna (1201 m n.p.m.). Warto na chwilę opuścić wyjeżdżoną drogę i wspiąć się na najeżony skałkami wierzchołek (tamtędy właśnie pierwotnie biegł szlak) – z prześwitów odsłaniają się urokliwe widoki w stronę połonin.

Zaczynamy wycieczkę szlakiem granicznym. Tuż obok słupek graniczny nr 1-1!
Pierwszy szczyt za Kremenarosem to Kamienna.

Za Kamienną zbiegamy na przełęcz i zaczynamy podejście na Hrubki (1186 m n.p.m.). Ta nazwa bardzo podoba się dzieciom – „jej, weszliśmy na chrupki!” – zawołali rezolutni chłopcy, wędrujący dziś ze swoimi rodzicami pasmem granicznym. A skoro już o chrupkach mowa…, to my zgłodnieliśmy i na Hrubkim urządziliśmy sobie małą przerwę „obiadową”. Zaszaleliśmy i wzięliśmy dziś ze sobą liofilizat – po dolaniu gorącej wody z termosu chwila moment i pyszna pasta carbonara czeka na zgłodniałych wędrowców. Jaka to frajda zjeść sobie coś ciepłego na całodniowym szlaku!

Szlak prowadzi przez jaworowo-bukową puszczę. Zachwycamy się zwłaszcza jaworami.
Na szczycie Hrubkiego przystajemy na przerwę „obiadową”.

Kolejny szczyt na naszej trasie to Czerteż (1072 m n.p.m.). Od południa dochodzi tu słowacki szlak z Novej Sedlicy. W ogóle Słowaków na szlaku granicznym spotykamy dziś dużo więcej niż Polaków – ale w sumie nic dziwnego: mają więcej dojść, w dodatku te dojścia są krótsze. Z naszych obserwacji wynika, że szlak graniczny często odwiedzają słowaccy turyści długodystansowi – wędrujący z dużymi plecakami, nastawiający się na kilkudniowe przemarsze.

Goździk skupiony jest kwiatem chronionym, występującym w Polsce tylko w Bieszczadach.
Za Hrubkim mijamy grób radzieckiego żołnierza Gładysza
Uwaga! Granica państwa! 🙂

Za Czerteżem nasz szlak zbiega w dół w stronę Przełęczy pod Czerteżem. Z każdym krokiem w dół towarzyszy nam myśl, że straconą wysokość za chwilę będziemy musieli odrabiać – Przełęcz Pod Czerteżem (906 m n.p.m.) to najniższy punkt na granicznym odcinku naszej trasy. W razie kryzysu kondycyjnego można stad zejść w dół nieznakowaną drogą. My jednak dzielnie kontynuujemy wędrówkę w kierunku Rabiej Skały.

Za Przełęczą pod Czerteżem, jak się domyślacie, na zmęczonych wędrowców czeka ściana płaczu. Podejście na szczyt Borsuka (991 m n.p.m.) – nie jest jeszcze specjalnie męczące, schody zaczynają się dopiero za  Przełęczą Pod Borsukiem (955 m n.p.m.). Odcinek wprowadzający na Czoło (1161 m n.p.m.) to chyba najbardziej męczące podejście na całej trasie. Na szczęście jak na zamówienie zaraz za Czołem na zmęczonych wędrowców czekają przepiękne rozległe polany (zw. Bungiłskie) z panoramicznymi widokami – wręcz stworzone do odpoczynku. My tam właśnie kładziemy się na trawie, zamykamy oczy i cieszymy się chwilą – to chyba najprzyjemniejszy odpoczynek dzisiejszego dnia, nawet mimo tego, że podczas leżenia na trawie pogryzły nas mrówki😊. Kto nie chce bawić się w Telimenę i ryzykować spotkania z gryzącymi owadami, może podejść jeszcze kawałek dalej – będzie mógł rozsiąść się w solidnej wiacie (choć przy ładnej pogodzie łąki są zdecydowanie przyjemniejszą opcją).

Za Czerteżem zaczyna się zejście na najniżej położną przełęcz na dzisiejszym odcinku granicznego szlaku.
Przed przełęczą musimy zgubić ok. 170 m wysokości.
Przełęcz pod Czerteżem – znajduje się tu jedyne na tym odcinku szlaku źródełko.
Co zeszliśmy, musimy z powrotem podejść. W drodze na szczyt Borsuka.
Piękne dziuplaste jawory skradły nasze serca.
Polany pod szczytem Czoła zachęcają do odpoczynku.
Wakacje – tylko na plaży! 😉
Tuż obok rośnie piękna lilia złotogłów.

Ostatnim na dziś szczytem w paśmie granicznym jest Rabia Skała (1199 m n.p.m.). Nazwa, pochodząca od słowa „pstry”, prawdopodobnie związana jest z barwą piaskowcowych wychodni skalnych. To właśnie na Rabiej Skale spotkamy tak rzadko spotykaną  w Bieszczadach… przepaść! Urwisko skalne ostro opada w dół na słowacką stronę. Przy szlaku znajduje się taras widokowy – dobrze z niego widać urwiste zbocza Rabiej Skały, z tarasu otwierają się też piękne widoki na słowackie szczyty. Samo urwisko obejrzymy jeszcze lepiej, gdy skręcimy w wydeptaną ścieżkę ok. 50 m przed tarasem widokowym. Można nią dojść do samej krawędzi urwiska, trzeba tylko zachować daleko idącą ostrożność – przed przepaścią nie ma żadnych zabezpieczeń. 

W drodze na kulminację Rabiej Skały.
Za nami na dalszym planie Czoło i piękna podszczytowa polana, na której odpoczywaliśmy.
Taras widokowy na Rabiej Skale.
Widok z Rabiej Skały na słowackie Bieszczady, zwane Bukowskimi Wierchami
Ścieżka doprowadza nad skraj urwiska.
Urwisko spada kilkudziesięciometrową ścianą na południową stronę Rabiej Skały.

Na Rabiej Skale opuszczamy szlak graniczny. Skręcamy w prawo za żółtymi znakami sprowadzającymi w kierunku Wetliny.  Po niedługim czasie wychodzimy na szczytowe polany Paportnej (1199 m n.p.m.). Widok stąd jest wspaniały. Wypatrujemy i odwiedzony przez nas niedawno Łopiennik (link do opisu wycieczki tutaj) i Połoninę Wetlińską i Smerek (opis wycieczki tutaj).

Widok na Paportną – to przez nią wrócimy do Wetliny.
Stoki Rabiej Skały i kulminacja Czoła.
Rozstaj szlaków na Rabiej Skale. Tu skręcamy na Wetlinę.
Podchodzimy na wierzchołek Paportnej przez piękne podszczytowe łąki.
Widok w stronę Małego Jasła.
Przyjemnie tak wędrować w przedwieczornym słońcu.

Za Paportną szlak sprowadza w dół na przełęcz oddzielającą Paportną od Jawornika (1021 m n.p.m.). Zmęczenie daje już o sobie powoli znać, a każdy krok zaczyna być bolesny. Mimo to cieszymy się przedwieczorną wędrówką przez bukowo-jaworowy las.

Na Jaworniku skręcamy w prawo w zielony szlak sprowadzający do Wetliny. Najpierw ścieżka łagodnie prowadzi wśród drzew, potem jednak zaczyna się chyba najmniej przyjemny odcinek dzisiejszej wycieczki. Nachylenie jest nieprzyjemnie duże, więc każdy krok okupujemy bólem stóp i kolan. Na szczęście zejście do Wetliny zajmuje tylko 45 minut. Przy samochodzie stajemy mega zmęczeni, ale w pełni usatysfakcjonowani fantastyczną wycieczką. 12 szczytów, mnóstwo miejsc widokowych,  główny grzbiet Karpat i to cudowne całodzienne oderwanie od wszystkich problemów, które czekają na nas na dole – na pewno wiecie, co mamy na myśli! 🙂

Między Paportną a Jawornikiem.
Zejście z Jaworika do Wetliny. Na początku łagodnie, potem będzie znacznie stromiej.

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂

Na Bukowe Berdo – najdzikszą połoninę w polskich Bieszczadach

Z Mucznego na Bukowe Berdo

Niezwykle widokowa wycieczka na najrzadziej odwiedzaną połoninę w polskich Bieszczadach. Z Bukowego Berda widać niemal wszystkie znane turystom miejsca Bieszczadów Wysokich – od obu połonin: Wetlińskiej i Caryńskiej, po Rawki, Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec. To jeden z najbardziej widokowych bieszczadzkich szlaków! Wycieczkę można rozszerzać – albo o wejście na Tarnicę, albo na Halicz czy Szeroki Wierch.

Informacje praktyczne

Dojście z Mucznego jest najkrótszym dojściem na połoninę – już w 75 min od wyruszenia jesteśmy na grzbiecie. Szlak wiedzie przez bukowy las, ścieżka jest wygodnie nachylona i szybko zdobywa wysokość. Samochód zostawiamy na parkingu przed budynkiem Centrum Promocji Leśnictwa w Mucznem. Parking hotelowy jest – jak oznajmiają znaki – dostępny tylko dla gości. Pozostali zostawiają auta na niewielkim parkingu przy szosie i na poboczach.

Wariant z Mucznego ma tę zaletę, że szybko wprowadza na połoninę, w związku z czym szczególnie polecamy go dla rodzin z dziećmi. Ma też jednak wadę – po wycieczce musimy wrócić w to samo miejsce, z którego wyszliśmy. Jeśli interesuje Was szlak okrężny, można ruszyć z niewielkiej miejscowości Widełki, znajdującej się na południe od Stuposian. Niebieski szlak wprowadzi na Bukowe Berdo. Na przełęczy pod Tarnicą skręcimy następnie w prawo i za znakami czerwonego szlaku przejdziemy przez Szeroki Wierch aż do Ustrzyk Górnych. Końcowy odcinek Ustrzyki Górne-Widełki będziemy musieli pokonać asfaltem (lub postarać się o podwózkę). Jeszcze inny wariant dotarcia na Bukowe Berdo to wyjście z Wołosatego – tak jak na Tarnicę.

My ruszaliśmy na Bukowe Berdo z Mucznego. Po przejściu połoniny rozszerzyliśmy wycieczkę o wypad na Szeroki Wierch (ładny widok na Tarnicę, Caryńską i Bukowe Berdo). Wracaliśmy tą samą drogą. Całość z odpoczynkami zajęła nam 7,5 godz.

Na Bukowym Berdzie w sezonie wakacyjnym jest spory ruch, choć oczywiście nie taki jak na odcinku Przełęcz pod Tarnicą – Tarnica (na najwyższy bieszczadzki szczyt ludzie – mimo epidemii koronawirusa – ciągnęli dziś w sznureczku). Jeśli więc chcecie cieszyć się spokojem, warto wyruszyć na szlak wcześnie rano.

Muczne

Nasz punkt startu to Muczne. Osada wzięła nazwę od potoku, nad którym leży. Woda pewnie niegdyś nie grzeszyła przejrzystością, bo mutny to po ukraińsku mętny. Muczne słynęło kiedyś z ośrodka wypoczynkowego dla dygnitarzy PRL, którzy przyjeżdżali tu na huczne polowania. Te czasy na szczęście odeszły już w przeszłość. Pamiątką dawnych lat jest hotel Muczne – działa do dziś i słynie ze świetnej kuchni – mieliśmy okazję to sprawdzać kiedyś w zimie, gdy wracaliśmy z wycieczki do Sianek (relacja tutaj). Obecnie Muczne jest zagubioną na końcu świata miejscowością. Nie licząc hotelowych gości, zaglądają tu turyści oglądający Zagrodę Pokazową Żubrów (relacja z wycieczki do muczniańskich żubrów tutaj) oraz piechurzy zmierzający na Bukowe Berdo.

Muczne, Ośrodek Promocji Leśnictwa – tu zaczynamy wycieczkę

Muczne – grzbiet Bukowego Berda

Szlak prowadzi drogą przez las. Wejście jest łatwe i mimo że sprawnie zdobywa wysokość, nie męczy.

Szlak dojściowy na połoninę prowadzi przez piękny bukowy las

Bukowe Berdo

Bukowe Berdo to najrzadziej uczęszczana bieszczadzka połonina, ale dzięki temu pozwala poczuć klimat prawdziwie dzikich gór. Słowo berdo niegdyś znaczyło pastwisko. Na połoninie rzeczywiście wypasane były stada z okolicznych wsi – wyobrażacie sobie mieć takie widoki na co dzień? To się dopiero nazywa panoramiczna stołówka! Bukowe Berdo ma doskonałe walory widokowe – panoramy na wszystkie strony zaczynają się już od momentu dojścia na grzbiet połoniny. Atrakcyjność wycieczki podnoszą liczne piaskowcowe wychodnie skalne. To bez dwóch zdań jedno z najpiękniejszych miejsc w Bieszczadach!

Odcinek dojściowy z Mucznego na grzbiet połoniny pokonujemy sprawnie. Już od początku towarzyszą nam inni turyści – oj, w szczycie sezonu na Bukowym Berdzie o samotność będzie trudno.

W nieco ponad godzinę stajemy na szczycie połoniny i od razu dopada nas efekt wow. Jak tu pięknie! Widoki są bardzo szerokie, poprzedzielane dolinami Terebowca i Sanu bieszczadzkie szczyty wyglądają majestatycznie, a panorama zaskakuje głębią. Oczy same uciekają w kierunku Połoniny Caryńskiej – jakaż ona malownicza!

Po osiągnięciu grzbietu skręcamy pod kątem 90 stopni w lewo i zmieniamy kolor szlaku z żółtego na niebieski. Od teraz będziemy wędrowali połoniną. Niemal przez cały czas możemy podziwiać piękne widoki  – poza jednym malowniczym odcinkiem, który przeprowadza przez krzewiastą jarzębinę, porastającą partie szczytowe Bukowego Berda. „Jaka fajna ta puszcza!” – mówi jeden z wędrujących za nami chłopców do swoich rodziców. Czterokilometrową połoninę przechodzi się w ok. godzinkę. Szlak przeprowadza przez wszystkie trzy kulminacje Bukowego Berda – najwyższy punkt ma 1313 m n.p.m. Spacer tym odcinkiem to czysta przyjemność z bycia w górach.

Po 75 minutach wędrówki żółtym szlakiem osiągamy grzbiet połoniny
Od razu otwierają się przed nami szerokie widoki w stronę Połoniny Caryńskiej
Zaczynamy wędrówkę grzbietem Bukowego Berda
Połonina ma 4 km długości i jest niezwykle malownicza.
Partie szczytowe Bukowego Berda porasta krzewiasta jarzębina.
Wędrówkę uatrakcyjniają liczne piaskowcowe wychodnie skalne.
Bukowe Berdo ma trzy kulminacja – przed nami ta najwyższa (1313 m n.p.m.)
Bukowo na Bukowym!
Na pierwszym planie Bukowe Berdo, z tyłu – Połonina Caryńska.
Śniadanie na trawie:)
Wszechobecna zieleń i te piękne fioletowe dzwonki!
Imponujący grzebień Krzemienia
Na Bukowym Berdzie – jak w niebie!
Widok z najwyższej kulminacji Bukowego Berda w kierunku Halicza.

Bukowe Berdo – Przełęcz Goprowska – Szeroki Wierch

Po wejściu na najwyższą kulminację Bukowego Berda (1313 m n.p.m.) można wrócić tą samą drogą, my jednak decydujemy się przedłużyć wycieczkę o wypad na grzbiet Szerokiego Wierchu (1315 m n.p.m.).

W tym celu kontynuujemy spacer niebieskim szlakiem. Najpierw obniżamy się na niewielką przełączkę, a potem wchodzimy na szczyt Krzemienia. Krzemień słynie z pięknych piaskowcowych wychodni skalnych. W panoramie z Krzemienia wyróżnia się Tarnica (1346 m n.p.m.), oddzielona wciętą głęboko Przełęczą Goprowską (1160 m). No właśnie. Przełęcz Goprowska jest największym wyzwaniem na naszej dzisiejszej trasie, bo … trzeba zejść do niej 200 m, by potem to samo 200 m w podchodzić do góry – wyczyn trzeba powtórzyć jeszcze raz w drodze powrotnej:) Jest to dość żmudny odcinek – po ostatnim remoncie szlaku na odcinku Krzemień – Przełęcz Goprowska zrobiono tu eleganckie stopnie z drewnianych poprzecznych belek, ale tych stopni jest od groma. Schodząc, obiecaliśmy sobie, że w drodze powrotnej policzymy, ile tych schodków jest. R. obstawił 800, M. (widać bardziej zmęczona:) – 1000. Chcecie wiedzieć, ile naliczyliśmy? Jedno z nas 901, drugie – 930. Oj, chyba musielibyśmy zejść na dół i policzyć od nowa, żeby dojść do spójnej wersji. W każdym razie w pierwotnych szacunkach bardzo się nie pomyliliśmy:)

Im bliżej Przełęczy Goprowskiej, tym tłoczniej. Nie idzie się tu komfortowo – spacer w tłumach nigdy nie należy do przyjemności, a obecna epidemia COVID-19 dodatkowo potęguje nasze nieprzyjemne odczucia. Na Przełęczy pod Tarnicą (1275 m n.p.m.) ludzi jak mrówek. Kto chce wejść na najwyższy szczyt polskich Bieszczadów, musi dreptać w sznureczku. Wspominamy, jak ostatnio wchodziliśmy na Tarnicę zimą, niemal w samotności – jak tu było pięknie i dziko (relacja z zimowego wejścia na Tarnicę tutaj)! Najpopularniejsze szlaki w górach zdecydowanie najlepiej jest odwiedzać poza sezonem.

Kontynuujemy wędrówkę w kierunku Krzemienia.
Po przekroczeniu Krzemienia otwiera się widok na szerokie siodło Przełęczy Goprowskiej.
Krzemień zostaje za nami.
Z Szerokiego Wierchu rzucamy okiem na szlak na Tarnicę z Wołosatego.
Stąd też widać całą grań Bukowego Berda.
Na północnym wschodzie majaczy Połonina Caryńska.
Morze traw, szczyty pasma granicznego i dalej Ukraina.

Z Przełęczy Goprowskiej na Szeroki Wierch wchodzi się już szybko – i jest nieco mniej tłoczno. Szeroki Wierch (1315 m) to zachodni skraj grupy Tarnicy, również pokryty połoniną. Ma aż cztery kulminacje. Warto wydłużyć spacer o wycieczkę na zachód od pierwszej kulminacji – Połonina Caryńska będzie prezentowała się jeszcze ładniej!

Szczyt Szerokiego Wierchu i Tarnica.
Ze szczytu Szerokiego Wierchu najlepiej widać tłumy sunące na Tarnicę.
Kopa Bukowska i Halicz z okolic Przełęczy pod Tarnicą.

Powrót przez Krzemień i Bukowe Berdo do Mucznego

Wracamy tą samą drogą. Do Przełęczy Goprowskiej tłumy, potem im dalej, tym spokojniej. Po minięciu „ściany płaczu” przed szczytem Krzemienia idzie się już bez większego wysiłku. Najpierw było nam bardzo szkoda, że będziemy wracali tą sama drogą, ale potem nie żałowaliśmy – widoki na połoniny są z Bukowego tak cudne, że w sumie dobrze, że było dane nam popodziwiać je raz jeszcze – tym razem w towarzystwie pięknego popołudniowego słońca.

Z Przełęczy Goprowskiej musimy znowu wejść na Krzemień.
Tych schodów jest ponad 900 – naprawdę, policzcie sami!
No i ponownie podchodzimy na najwyższą kulminację Bukowego Berda.
I znowu Kopa Bukowska i Halicz, tym razem spod Bukowego Berda.
Odpoczynek na stokach Bukowego Berda.
Przed nami jeszcze raz piękny spacer grzbietem Bukowego Berda.
Często towarzyszą nam piaskowcowe wychodnie skalne.
Można się zachwycić…
Bukowe Berdo miejscami jest porośnięte pięknymi krzewiastymi jarzębinami.
Ostatnie spojrzenie na Połoninę Caryńską.

Nasz czas: 7,5 godz, ok. 900 m przewyższenia

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂

Spływ kajakowy Sanem Lesko–Sanok

Myślisz kajak, mówisz Bieszczady? Nie? My też zupełnie nie kojarzyliśmy spływów kajakowych z okolicą Bieszczadów. Tymczasem 24-kilometrowy spływ malowniczym odcinkiem Sanu między Leskiem a Sanokiem dostarczył nam niezapomnianych przeżyć!

Spływ kajakowy Sanem to świetny pomysł na „kondycyjny” dzień w przerwie pomiędzy zdobywaniem kolejnych bieszczadzkich szczytów lub po prostu sposób na spędzenie przyjemnego dnia na łonie natury, z grupą znajomych albo tylko we dwoje 😉 W szczycie sezonu turystycznego na Sanie spotkać można co najwyżej pojedynczych kajakarzy i wędkarzy, zwykle jednak przez wiele kilometrów będziecie płynąć w zupełnej samotności.

Jako typowo nizinni kajakarze trochę obawialiśmy się spotkania z górskim w naszym mniemaniu Sanem. Zupełnie niesłusznie – poniżej Jeziora Solińskiego San nie ma już typowo górskiego charakteru. Zobaczcie, jak cudownie poznawać Bieszczady z perspektywy kajaka!

Kajakiem z Leska do Sanoka – szlakiem wodnym środkowego Sanu

24.07.2020

Wertując mapy w poszukiwaniu szlaków na tegoroczne wycieczki w nieco mniej znane zakątki Bieszczadów, M. zwróciła uwagę na szlak wodny Błękitny San, zaczynający się od ujścia potoku Negrylów, dosłownie kilkanaście kilometrów poniżej źródeł Sanu. Górny odcinek szlaku jest jednak spławny tylko w miesiącach wiosennych, gdy trwają wiosenne roztopy. Gdzie nam zresztą do górskich kajakarzy – fragment Procisne–Rajskie to obowiązkowy odcinek Górskiej Odznaki Kajakowej PTTK!

Co innego środkowy odcinek Sanu, zaczynający się w Zwierzyniu, poniżej Jeziora Solińskiego i Myczkowskiego, a kończący w Przemyślu. To już miejsce odpowiednie dla takich amatorów kajakarstwa jak my. San meandruje tutaj pomiędzy zalesionymi wzgórzami, momentami tworząc malownicze przełomy. Poniżej Przemyśla San jest już typowo nizinną rzeką i po przepłynięciu kolejnych 300 km wpada do Wisły obok Sandomierza.

Informacje praktyczne

Spływ środkowym odcinkiem Sanu jest możliwy tylko przy odpowiednim poziomie wody, najczęściej w okresie od kwietnia do czerwca. Latem po większych deszczach poziom wody w Sanie znacznie się podnosi i wtedy okresowo rzeka jest spławna. Planując wycieczkę kajakową po Sanie, koniecznie skontaktujcie się z jedną z firm organizujących spływy – tam dowiecie się, czy poziom wody jest w danym momencie odpowiedni, czyli umiarkowany. Przy zbyt dużej ilości wody nurt Sanu staje się zbyt burzliwy, a przy niskich poziomach wody szorowalibyśmy dnem kajaka po skałach i kamieniach.

My skorzystaliśmy z usług sanockiej firmy kajaki-sanok.pl, która ma bazę na parkingu przy moście naprzeciwko sanockiego skansenu. Kolejna firma zlokalizowana była poniżej mostu i po przeciwnej stronie Sanu. Podobno fajną opcją jest organizacja wielodniowego spływu od Zwierzynia do Przemyśla lub jeszcze dalej. Baza noclegowa pozwala nawet nie zabierać ze sobą namiotów – może kiedyś skorzystamy z takiej opcji – kto wie?

Sanok – punkt zbiórki. Tu zakończymy nasz spływ Sanem.

Koszt wynajęcia dwuosobowego kajaka na odcinek Lesko–Sanok wynosił w 2020 r. 120 zł (oczywiście z transportem na miejsce startu spływu). Na pokonanie 24 kilometrów trasy potrzeba między 4 a 6 godzin. Faktycznie cały spływ razem z dojazdem busikiem na miejsce startu zajął nam 4 godziny – San bardzo wartko płynie.

W słoneczny dzień koniecznie zabierzcie ze sobą krem z mocnym filtrem – słońce pali na wodzie niemiłosiernie! Mała przekąska i coś do picia też umilą wiosłowanie. I zdecydowanie płyńcie w kapokach – San to rzeka z charakterem i chwila nieuwagi wystarczy, żeby skąpać się w jego miejscami całkiem głębokim i szybkim nurcie.

Nie polecamy tego odcinka Samu jako rodzinnego szlaku kajakowego, przynajmniej dla osób z doświadczeniem pływania tylko po nizinnych rzekach. Niełatwo tutaj o spokojne miejsce na jakiś przymusowy postój, a na niektórych odcinkach nurt jest naprawdę szybki i burzliwy, woda potrafi mocno zachlapać osobę płynącą z przodu, a przecież tam zwykle sadzamy nasze pociechy. Rodzinną kajakową przygodę lepiej zacząć na nizinach.

Spływ Sanem z Leska do Sanoka

Dopiero co wędrowaliśmy do źródeł Sanu wzdłuż polsko-ukraińskiej granicy (link do relacji z tej wycieczki tutaj), tymczasem dzisiaj przez kilka godzin płyniemy szeroko rozlaną rzeką zupełnie nieprzypominającą wąskiego granicznego potoku z pierwszych kilometrów swojego biegu!

Spływ Sanem jest zdecydowanie inny niż nizinne szlaki kajakowe. Rzeka płynie szybciej i mniej meandruje. Wiosłowanie ogranicza się głównie do sterowania kajakiem. Natomiast widoki zmieniają się jak w kalejdoskopie – za kolejnymi zakrętami wyłaniają się piękne zalesione wzgórza, a brzegi porośnięte zielenią ustępują miejsca skalnemu korytu. Przepływając pod mostami, trzymamy się środka nurtu, zachowując jednocześnie bezpieczną odległość od podpór, przy których często gromadzą się naniesione przez grunt konary lub inne potencjalne przeszkody. Najfajniej płynie się przez miejsca, gdzie nurt przyspiesza – czujemy się prawie jak na raftingu!

Ruszamy. Przed nami most w Lesku.
San to piękna trasa kajakowa!
San płynie wartko – nasza prędkość to nawet 10 km na godzinę.

Dzika przyroda na wyciągnięcie ręki

San na odcinku między Leskiem a Sanokiem jest południowo-zachodnim ograniczeniem Gór Słonnych, należących do pasma Gór Sanocko-Turczańkich. W związku z tym na prawym brzegu pojawiają się takie atrakcje jak Skała Wolańska czy rezerwat Góry Sobień wraz z ruinami zamku Kmitów na szczycie. Świetnych wrażeń dostarcza przepłynięcie obok długiej na ponad kilometr wyspy – nurt tutaj się zwęża, co potęguje wrażenie dzikości tego miejsca.

Dolina Sanu jest domem wielu dzikich zwierząt. Dzisiaj udało nam się zaobserwować chyba kilkanaście czapli wypatrujących ryb na nadbrzeżnych konarach. Poza tym spotykaliśmy stadka kaczek, pięknych łabędzi i innych wodnych ptaków. Kilkanaście metrów przed kajakiem przepłynęła nam nawet wydra! Pierwszy raz widzieliśmy to śliczne stworzenie na żywo!

Za chwilę przepłyniemy obok Skały Wolańskiej.
Z kajaka idealnie można podziwiać imponujące odsłonięcia wapiennych skał.
Po chwili Skała Wolańska zostaje za nami.
Po prawej stronie rozciągają się malownicze Góry Słonne
Kto jest spostrzegawczy i znajdzie czaplę na tym zdjęciu? Gdy tylko podpływaliśmy bliżej, czaple natychmiast odlatywały.
Spływ Sanem, czyli góry i kajaki w jednym!
Po minięciu Leska okolica staje się bardziej dzika.
Przed nami most drogi Sanok-Ustrzyki Dolne w Postołowie.
Na większych kamieniach woda kapryśnie się burzy.
Momentami San płynie jednak bardzo spokojnie.
Na spokojnych odcinkach można sobie pozwolić na prawdziwy relaks!
To idealny pomysł na dzień 'kondycyjny’ – pracują tylko ręce, a nogi odpoczywają!
Widok kajakarzy na Sanie nawet w sezonie jest rzadkością.
Co chwilę czaple się zrywają przed nami do lotu.
Na Sanie widoki zmieniają się jak w kalejdoskopie.
Brzegi Sanu są dzikie i zarośnięte.
Od czasu do czasu zdarzają się krótkie odcinki wzburzonej wody – uwaga na chlapanie!
Przed nami góra Sobień z ruinami zamku Kmitów.
Okolice Góry Sobień są objęte ochroną rezerwatową.
Przed nami jedna z największych wysp na Sanie – ma ponad kilometr długości!
My płyniemy lewą odnoga, ale przy niskich stanach wód lepiej się trzymać prawej, szerszej.

Stopień wodny poniżej mostu kolejowego w Zagórzu

Kilkaset metrów za mostem w Zagórzu znajduje się jedyna na naszym odcinku przenioska. Trzeba tu przybić do prawego brzegu i przeciągnąć lub przenieść kajak poniżej rozciągającego się na całej szerokości Sanu stopnia wodnego w okolicy (nie najlepiej widocznej) tablicy ostrzegającej o przeszkodzie. Narastający szum wody powinien ostrzec Was w porę. Nam manewr nie udał się najlepiej…

W ostatnich latach pływaliśmy sporo, ale tylko z dziećmi, więc każde z nas samodzielnie sterowało kajakiem. Dzisiaj w kluczowym momencie nasze wizje manewrowania okazały się zupełnie sprzeczne, z czego zupełnie nie zdawaliśmy sobie sprawy 😉 M. chciała z rozpędem wsunąć się dziobem na płyciznę, a R. chciał wyhamować i pozwolić prądowi dobić nas do brzegu. Jak się domyślacie, to nie mogło się dobrze skończyć 😉 prąd zaczął nas obracać i M., chcąc ratować sytuację, wyskoczyła z kajaka, żeby dociągnąć go do brzegu, mocząc się przy tym zupełnie i zanurzając przy okazji w wodzie nasz aparat. Błotniste w tym miejscu dno dodało jeszcze dramaturgii sytuacji. :)))

Most kolejowy w Zagórzu.
Piękna rodzina łabędzi na razie płynie spokojnie
… ale zaraz podrywa się do lotu.
Kilkaset metrów za mostem kolejowym znajduje się próg wodny – trzeba przenieść kajak.

Już po wyciągnięciu kajaka na brzeg i wstępnym oszacowaniu strat (na szczęście mieliśmy jakieś zapasowe ubrania) okazało się, że właściwe miejsce do wyciągnięcia kajaków było kilka metrów dalej 😉 Na swoje usprawiedliwienie mamy nie najlepsze oznakowanie miejsca przenioski oraz to, że w głowie mieliśmy wizję spadania tyłem albo bokiem z metrowego stopnia wodnego razem z huczącymi wodami Sanu – to dopiero byłaby przygoda, chi, chi!

Próg wodny – my już po przeniosce z przygodami
Zaraz za progiem wodnym z powrotem wodujemy kajak
Teraz już bez przeszkód będziemy płynąć aż do Sanoka.

Sanem przez Sanok

Dalszy odcinek spływu mija równie szybko jak wcześniejsze – taką rzeką jak San płynie się znacznie szybciej niż na przykład mazowieckim Liwcem. Nurt jest tutaj już spokojniejszy niż wcześniej, a większą atrakcją jest tylko wpadająca z lewej strony Osława. Na ostatnich kilometrach przepływamy obok sanockich zakładów przemysłowych, mamy wrażenie, że rzeka nie jest tu już taka czysta jak wcześniej. Potem po lewej stronie mijamy tereny sportowo-rekreacyjne, by w końcu dopłynąć w okolice mostu prowadzącego z miasta do skansenu. Po lewej stronie przy parkingu obsługa pomaga nam bezproblemowo przybić do brzegu i w ten sposób kończy się nasza pierwsza kajakowa przygoda z Sanem – na pewno nie ostatnia!

Spływ środkowym Sanem to atrakcja dla tych, którzy nie mogą się zdecydować, czy góry, czy woda. W naszym odczuciu to też dobre miejsce na pierwszy kontakt z bardziej górską rzeką dla „nizinnych” kajakarzy. A na pewno prawdziwa gratka dla miłośników aktywnej turystyki i kontaktu z dziką przyrodą. Dla nas pozostanie cudownym wspomnieniem wspólnego dnia z niezapomnianymi przygodami 😉

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂

Widokowa Przełęcz Pod Tołstą – pętla z Rajskiego

Macie ochotę na niedługi spacer w okolicach Jeziora Solińskiego? Mamy dla Was propozycję trasy spacerowej na widokową Przełęcz Pod Tołstą. Według nas widoki z przełęczy są nawet lepsze niż te z wieży widokowej na Korbani (a samą Korbanię też można stąd zobaczyć!). Wycieczka prowadzi mało uczęszczanym szlakiem przez piękny stary bukowy las i nieistniejącą już wieś Studenne.

Na Przełęcz Pod Tołstą można też łatwo dostać się od strony Terki, my jednak wyruszyliśmy od strony miejscowości Rajskie, z okolic mostu na Sanie. Jeśli macie ochotę na dłuższą włóczęgę, możecie tak jak my zacząć trasę od spaceru do innej nieistniejącej wsi zagubionej nad Sanem – Tworylnego.

Spacer z Rajskiego przez przełęcz Szczycisko i Przełęcz Pod Tołstą do nieistniejącej wsi Studenne

26 lipca 2020 r.

Informacje praktyczne

Samochód najlepiej zaparkować w okolicy mostu na Sanie w okolicy dawnej miejscowości Studenne. Aby tam dotrzeć, trzeba w Rajskiem, jadąc od strony Polańczyka, skręcić w prawo przed mostem na Sanie. Po ominięciu ośrodków wypoczynkowych położonych wzdłuż Sanu jedziemy bardzo wyboistą drogą aż do skrzyżowania przy kolejnym moście na Sanie. Tutaj można zostawić samochód.

Wariant krótszy to podejście szutrową drogą na południe aż do przełęczy Szczycisko. Tam skręcamy w prawo na znakowany zielono szlak, który trawersuje stoki Połomy. Po niespełna godzinie marszu wychodzimy na polanę, na której zamiast dalej schodzić w stronę Terki, idziemy prosto wzdłuż lasu na wzgórze za biało-czerwonymi znakami i niebiesko-żółtymi oznaczeniami szlaku papieskiego. Trzymając się znaków, przechodzimy przez tereny nieistniejącej wsi Studenne i schodzimy z powrotem w okolicy mostu na Sanie do szutrowej drogi, którą wcześniej szliśmy na przełęcz Szczycisko, zamykając w ten sposób pętlę. Dodatkową atrakcją w ciepły letni dzień może być kąpiel w Sanie w okolicy mostu (dogodne zejście nad wodę znajduje się nieopodal mostu, przy drodze od strony Rajskiego).

Spacer zajmuje około 4 godzin, trzeba pokonać ok. 9 km i 350 m przewyższenia. W połączeniu z wycieczką do Tworylnego to już trasa dwukrotnie dłuższa (choć pokonywane przewyższenie jest tylko niewiele większe). Taki dłuższy wariant można zacząć też z okolicy mostu – trzeba iść wzdłuż Sanu w kierunku wschodnim (opis wycieczki przez Tworylne tutaj).

Szutrówką i zielonym szlakiem na Przełęcz Pod Tołstą

Szutrówka prowadząca w stronę bacówki PTTK Jaworzec pozwala w dosyć łatwy sposób pokonać prawie 200 m przewyższenia do przełęczy Szczycisko. Tam skręcamy w prawo i dalej idziemy już zielono znakowanym szlakiem. Zachwycamy się stareńkimi okazami buków o niesamowicie rozgałęzionych konarach i omszałych korzeniach. Na błotnistej miejscami ścieżce nietrudno spotkać ślady wilków czy jeleni. Zabawa w szukanie najgrubszego drzewa i wypatrywanie śladów na pewno spodoba się nie tylko dzieciom.

Szlak najpierw prowadzi zalesionym grzbietem, a potem, nadal przez bukowy las, trawersuje wschodnie stoki Połomy. Uwaga, po wyjściu z lasu na polanę, nie skręcamy w lewo za znakami szlaku, tylko idziemy dalej prosto na wznoszące się na wysokość 632 m n.p.m. wzgórze Bedrycia. Na zachodzie widać stąd pięknie Korbanię (wycieczkę na jej szczyt z wieżą widokową opisujemy tutaj). Stąd idziemy dalej w stronę Przełęczy Pod Tołstą.

Naszym zdaniem najpiękniejszy widok to ten na wschodnią stronę, otwierający się jeszcze przed Przełączą Pod Tołstą. W oddali widać grzbiety Połoniny Wetlińskiej i Caryńskiej, a bliżej wał Otrytu i oddzielony od niego przez San szczyt Tołsty.

Schodzimy na właściwą Przełęcz Pod Tołstą i zastajemy tam cudowną ławeczkę, tym razem znowu z widokiem na zachód – u naszych stóp rozłożyła się Terka, jedna z najbardziej uroczych bieszczadzkich wsi. To świetne miejsce na odpoczynek przed dalszą częścią spaceru.

Na przełęczy Szczycisko (629 m n.p.m.) wchodzimy na zielony szlak prowadzący do Terki.
Jakież te buki są niezwykłe! Jakie mają korzenie!
Po obu stronach ścieżki rosną piękne stare buki.
Polana widokowa na stokach Bedryci.
Widok w kierunku Korbani.
Widokową polaną trawersujemy stoki Berdyci.
Po drugiej stronie grzbietu otwiera się widok w kierunku połonin.
Pod nami malownicza dolina Sanu.
Widok na Terkę z Przełęczy Pod Tołstą.
Terka przez wielu jest uważana za najładniej położoną bieszczadzką wieś.

Przez tereny nieistniejącej wsi Studenne

Po odpoczynku ruszamy w kierunku wschodnim, trzymając się cały czas znaków: biało-czerwonych kwadratów i niebiesko-żółtych znaków szlaku papieskiego. O tym, że kiedyś znajdowała się tutaj wieś, możemy się domyślać jedynie po pozostałych tu i ówdzie częściowo zdziczałych drzewach owocowych. Podobno owoce z takich drzew to prawdziwy przysmak niedźwiedzi!

Cmentarz w Studennem i miejsce po dawnej cerkwi nie jest w żaden sposób oznaczone, trafiamy tam tylko dzięki dokładnej lokalizacji w aplikacji mapy.cz, którą przy okazji bardzo polecamy – w takich mylnych miejscach ogromnie nam się przydaje! Cmentarz przedstawia raczej smutny obraz, zarysów ziemnych mogił można się tylko domyślać, pozostał tylko jeden stary krzyż. Jest też nowy krzyż z pamiątkową tabliczką, postawiony tu w 2018 r. Odgłosy zbliżającej się od strony połonin burzy sprawiają, że przyspieszamy kroku. Wracamy na znakowaną trasę i schodzimy już sprawnie w stronę Sanu.

Nazwa miejscowości Studenne oznaczała chłodne miejsce – faktycznie, wieś zajmowała wschodnie zbocza wzgórza i docierało tu pewnie trochę mniej słonecznego światła niż np. do sąsiedniej Terki. Zabudowania wsi schodziły kiedyś aż w okolice obecnego mostu na Sanie, przed wojną mieszkało tu około 200 osób.

Jeżeli chcielibyście odwiedzić tylko dawne Studenne i wejść na Przełęcz Pod Tołstą, to możecie z szutrówki prowadzącej na przełęcz Szczycisko skręcić w prawo już kilkaset metrów od mostu – wtedy przez dawne tereny wsi dojdziecie prosto na przełęcz (w odwrotnym do opisanego powyżej kierunku).

Zejście z Przełęczy Pod Tołstą w kierunku Studennego.
Ścieżka jest oznaczona biało-czerwonymi kwadratami.
Dawne Studenne – dziś tej wsi już nie ma.
W latach dwudziestych XX w. stało tu niemal 40 domów.
Obecnie jedyna pozostałością po wsi są ślady po dawnym cmentarzu.
Na miejscu dawnej cerkwi księża z parafii w Górzance postawili w 2018 r. tablicę pamiątkową.
Nazwa 'Studenne’ oznaczała ”zimne miejsce’.
Droga ze Studennego łączy się z biegnącą wzdłuż Sanu szutrówką.
San w okolicy Studennego – tu kończymy wycieczkę.

Na trasę tego spaceru natknęliśmy się przypadkiem, szukając ciekawej drogi powrotnej z Tworylnego. Okazało się, że to bardzo przyjemna trasa, na dodatek w niedzielę w samym szczycie sezonu wakacyjnego nie spotkliśmy na niej żywego ducha (mowa tutaj o odcinku zielonego szlaku trawersującego Połomę i znakowanej ścieżce przez tereny Studennego, bo na szutrówce zdarzają się samochody, rowery i pojedynczy turyści). Wycieczka godna polecania dla amatorów rzadziej uczęszczanych (lecz atrakcyjnych!) bieszczadzkich szlaków.

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj 🙂

Korbania – piękny punkt widokowy niedaleko Jeziora Solińskiego

Kto nie chciałby spojrzeć na Jezioro Solińskie z góry! Wieża widokowa na Korbani oferuje właśnie taką możliwość. Spacer jest niedługi, ale niezwykle atrakcyjny – Korbania to jeden z najlepszych łatwo dostępnych punktów widokowych w Bieszczadach! Poza połyskującą w oddali taflą Soliny można stąd podziwiać całe morze bieszczadzkich szczytów – od Kiczory po Otryt i Połoninę Caryńską. Wycieczka jest niedługa – całość zamyka się w trzygodzinnym spacerze.

Wieża widokowa na Korbani – wejście z Bukowca

2020.07.20

lnformacje praktyczne

Korbania (894 m n.p.m.) to widokowy bieszczadzki szczyt położony bardzo blisko Polańczyka i Jeziora Solińskiego. Na Korbanię można wejść zarówno od strony położonego tuż przy Solinie Bukowca, jak i od strony Polanek – w tym drugim wypadku będziemy przechodzili obok pięknej XVIII-wiecznej cerkwi w nieistniejącej wsi Łopience (opis wycieczki do Łopienki tutaj). Wejście od Bukowca jest jednak krótsze.

Wycieczka na Korbanię to bardzo dobra propozycja dla rodzin z dziećmi – jest krótko, łatwo, a na szczycie czeka ciekawy cel (wieża widokowa, stoły i ławy, schron turystyczny). Na szczyt w żadnym wypadku nie da się jednak wjechać wózkiem – z maluszkami trzeba mieć ze sobą nosidło, starsze dzieci dobrze wyposażyć w solidne górskie buty.

Samochód można zostawić na sporym (i bezpłatnym – przynajmniej tak było w 2020 r.) parkingu. Mamy do wyboru trzy drogi na szczyt. Najkrótszym wejściem jest droga prowadząca na wprost od parkingu (znakowana białymi kwadratami z zielonym przekreśleniem). Czas wg drogowskazu 90 min, my weszliśmy w godzinę.

Dwie inne propozycje to szlaki znakowane biało-czerwonymi kwadratami – jeden prowadzi łukiem po lewej, drugi po prawej stronie drogi wiodącej z parkingu. Oba szlaki zaczynają się w centrum Bukowca, można jednak do nich dotrzeć również z placu parkingowego – wystarczy skręcić w lewo (jeśli decydujemy się na lewy wariant) lub w prawo w drogę rowerową. To nieco dłuższe trasy, ale dużo spokojniejsze – nawet w sezonie pewnie spotkacie na nich tylko pojedynczych turystów albo w ogóle będziecie wędrować w samotności.

Wieża widokowa na Korbani.

Najkrótsze wejście na Korbanię

Ruszamy z parkingu położonego za miejscowością Bukowiec (w miejscu, gdzie znaki zielonej ścieżki krzyżują się z trasą rowerową). Prognozy pogody są niekorzystne – od południa zgodnie zapowiadają burze, dlatego też stawiamy dziś na krótką przedpołudniową wycieczkę. Na parkingu meldujemy się jako jedni z pierwszych – dobrze, że ruszyliśmy tak wcześnie, bo im później, tym spacerowiczów  przybywa.

Przy parkingu pod Korbanią stoi solidna wiata turystyczna – idealna na odpoczynek po wycieczce:)

Z powodu bliskości Jeziora Solińskiego i przepięknej szczytowej panoramy Korbania jest dość popularnym celem wycieczek urlopowiczów spędzających wakacje nad Soliną. Jeśli szukacie spokoju, warto pojawić się na Korbani rano lub późnym popołudniem – lub też zamiast najkrótszej ścieżki spacerowej wybrać nieco dłuższe dojścia okrężnymi szlakami – dużo drogi nie nadłożymy, a tam nawet w sezonie będzie tam cisza i spokój.

Przyparkingowa mapka pozwala zorientować się w przebiegu okolicznych szlaków – łatwo można zorientować się, że na szczyt Korbani prowadzą aż trzy drogi.

Ruszamy pod górę w towarzystwie tylko jednej trzyosobowej rodziny. Stopień błotnistości szlaku w żadnym stopniu nie przypomina błota, z którym dzień wcześniej walczyliśmy pod Łopiennikiem, szlak bieszczadzki szlakiem bieszczadzkim jednak pozostaje i nawet tu miejsca błotniste się zdarzają. Z uśmiechem spoglądamy na idealnie białe buty sportowe naszych towarzyszy. Po chwili słyszymy pytanie: „Czy w TAKĄ pogodę da się tu w ogóle wejść”? Baraniejemy trochę, bo od rana towarzyszy nam lampa i idealnie błękitne niebo, po chwili jednak załapujemy, o co chodzi. O błoto:) Jak widać może być ono ważnym elementem pogody – zwłaszcza w Bieszczadach😊

Ścieżka jest dość mocno, ale równomiernie i wygodnie nachylona, więc szybko zdobywa się wysokość. Cały czas idziemy prosto w górę przez bukowo-jodłowe lasy. 200 m przed wierzchołkiem do naszej drogi z obu stron dochodzą znaki ścieżek spacerowych – to alternatywne drogi na szczyt. Jedną z nich potem zejdziemy z Korbani.

Po kilkuset metrach szlak przekracza Bukowczański Potok.
Trasa na Korbanię wiedzie kamienistą dróżką.
Po drodze mijamy kilka wygodnych miejsc odpoczynku.
W skalnym podłożu pojawiają się łupki.
Ścieżka jest oznaczona zielonymi znakami.

Korbania

Niewysoka Korbania (894 m n.p.m.) jest fantastycznym punktem widokowym – jednym z najlepszych w Bieszczadach. Podziwianie panoram znacznie ułatwiła postawiona w 2014 r. dziewięciometrowa drewniana wieża widokowa. Z lewej strony majaczą Góry Słonne i Jezioro Solińskie, z prawej – najwyższe bieszczadzkie połoniny. Panorama jest zachwycająca!

Szczytowa polana Korbani zachęca do odpoczynku. Nieopodal wieży ustawiono dwie wiaty piknikowe, są tu też ławy i schron turystyczny.

Po godzinie osiągamy nasz cel – szczyt Korbani.
Na wieży widokowej jest nawet ściąga, jak znaleźć poszczególne bieszczadzkie szczyty:)
Na północnym wschodzie można dostrzec Jezioro Solińskie.
A na południowym wschodzie najwyższe bieszczadzkie szczyty.
Mamy szczęście, rano jesteśmy na wieży zupełnie sami.
Można pobawić się w rozpoznawanie poszczególnych szczytów.
U stóp wieży widokowej znajduje się sympatyczna polanka turystyczna.
Na szczycie jest też niewielki schron.
A to jego wnętrze – podpisał się chyba każdy odwiedzający…

Z każdą minuta przybywa turystów na szczycie, więc my uciekamy w poszukiwaniu bardziej zacisznego miejsca. Schodzimy ze szczytu kilkaset metrów na zachód i przysiadamy na soczystej podszczytowej polanie. Jest bosko. Nic nie przeszkadza nam spokojnie leżeć na słońcu i (…) patrzeć na chmury typu cumuls w  kolorze białym. Natomiast niebo jest przy tym niebieskie;)

Idziemy odpocząć po zachodniej stronie szczytu.
Tutaj, z dala od gwarnego wierzchołka, można naprawdę się zregenerować.

Zejście z Korbani lewym (północno-zachodnim) wariantem szlaku

Najkrótsze dojście do parkingu pełne jest innych turystów, więc ok. 200 m za szczytem odbijamy w lewo w szlak spacerowy, który tylko nieco dłuższą drogą sprowadza do Bukowca (uwaga, zmiana oznaczenia szlaku na czerwono-białe kwadraty). Równie dobrze moglibyśmy wybrać prawy wariant – oba są podobnej długości, ale zniechęca nas od niego zalegające w jego początkowej części błoto.

Ścieżka prowadzi przez przyjemny las. Odcinkami jest błotnista, ale właściwie wszystkie bardziej podmokłe miejsca da się wygodnie obejść. Co najważniejsze – nie ma na niej jednak w ogóle ludzi, tylko cisza, spokój i piękny bieszczadzki las. Wszyscy widać wracają prostą i najkrótszą drogą do parkingu.

Schodzimy z Korbani ścieżką oznaczoną biało-czerwonymi kwadratami.
Bieszczadzkie błoto i dzisiaj przypomina o sobie.
Na szlaku zejściowym jest zupełnie pusto – to dobra alternatywa dla najkrótszej drogi od parkingu.

Gdybyśmy cały czas trzymali się znaków szlaku spacerowego, doszlibyśmy do centrum Bukowca. My jednak chcemy wrócić na parking, gdzie rano zostawiliśmy samochód, w związku z tym skręcamy w prawo w szeroką stokówkę – prowadzą tędy znaki szlaku rowerowego. Kilkanaście minut bardzo wygodnego spaceru i stajemy na placu parkingowym – punkcie wyjścia naszej wycieczki.

Na parking sprowadza nas szeroka droga ze znakami szlaku rowerowego.
Taka piękna, nadal zamieszkała chyża – w Bukowcu przy drodze.
Druga nie mniej piękna, tylko czemu ten eternit na dachu…

Werlas – piękne widoki na Jezioro Solińskie

W drodze powrotnej zajeżdżamy jeszcze do miejscowości Werlas – na końcu wsi znajdują się ładne punkty widokowe na Jezioro Solińskie – to przyjemne zakończenie dzisiejszej wycieczki:)

Widoki na Jezioro Solińskie z okolic miejscowości Werlas.
Z daleka widać dobrze, jak duża jest zapora w Solinie.

Więcej propozycji wycieczek po Bieszczadach? Zajrzyjcie tutaj. 🙂