Griffen to niewielka miejscowość w Karyntii, położona tuż przy ruchliwej autostradzie Graz-Klagenfurt. Przyciąga turystów ruinami średniowiecznego (XII w.) zamku na 130-metrowej wapiennej skale. Ruiny to jednak nie wszystko. Ze szczytu wzgórza zamkowego rozciąga się fantastyczny widok na pasmo Karawanek – wapienny łańcuch górski leżący na granicy austriacko-słoweńskiej. Na wielbicieli mocnych wrażeń czeka bardzo trudna (E) ferrata, wprowadzająca na wzgórze z ruinami. Jeśli nie jesteście fanami aż takiej ilości adrenaliny, możecie wybrać się do jaskini znajdującej się pod wzgórzem zamkowym. Jest niewielka, ale ponoć bardzo ciekawa – wyróżnia ją przede wszystkim nietypowa kolorowa szata naciekowa. To wszystko wraz z dogodnym położeniem miejscowości (5 min od autostrady!) sprawia, że Griffen jest wymarzonym miejscem na przerywnik w podróży. My zatrzymaliśmy się w tym miejscu podczas podróży w okolice Neapolu i ta krótka wycieczka okazała się strzałem w dziesiątkę!
Continue readingCategory Archives: Europa we dwoje
Jaskinia Postojna i zamek Predjama – sztandarowe atrakcje turystyczne Słowenii
Te dwie atrakcje znajdą się w każdym folderze turystycznym zachęcającym do odwiedzenia Słowenii – obie są uważane za największe atrakcje turystyczne kraju i obie są z kategorii „naj-”. Szata naciekowa Jaskini Postojnej uznawana jest za jedną z najpiękniejszych w Europie, a Predjamski Grad zajmuje wysokie miejsce na liście najwspanialej położonych zamków na świecie. Oba miejsca są przy tym niezwykle ciekawe dla dzieci – gorąco polecamy je jako cel rodzinnego zwiedzania! Postojną i Predjamski Grad dzieli tylko niewielka odległość, więc z powodzeniem możemy zaplanować odwiedziny w obu tych miejscach podczas jednego dnia.
Continue readingPraga żydowska i husycka – Josefov i okolice Kaplicy Betlejemskiej
Stare Miasto w Pradze to nie tylko rynek staromiejski, kamieniczki, kościoły i ratusz. To także tło historycznych wydarzeń i miejsce, gdzie krzyżowały się kultury i religie.
Wycieczka, którą proponujemy wykracza zdecydowanie poza jednodniowy program zwiedzania miasta. Jeżeli jednak jesteście w Pradze na dłużej, to na pewno nie pożałujecie tych paru dodatkowych godzin, które pozwolą Wam jeszcze bliżej poznać stare miasto i jego historię.
Koniecznie odwiedźcie z nami Józefów z kilkoma synagogami i najstarszym cmentarzem żydowskim w Europie, a jak dacie radę, to powędrujcie też śladami Mozarta i Husa. To wszystko tuż obok wielkomiejskich arterii tętniącego życiem centrum czeskiej stolicy!
Continue readingZamek Praski, Hradczany i wzgórze Petřin
Nad lewobrzeżną częścią Pragi góruje Zamek Praski, dawna rezydencja królów i cesarzy, a dzisiaj siedziba prezydenta Republiki Czeskiej. W obrębie kompleksu zamkowego znajdziemy nie tylko słynną Złotą Uliczkę, którą musi odwiedzić każdy szanujący się turysta, oraz reprezentacyjne pałacowe wnętrza, lecz także wspaniałe świątynie, których historia sięga X wieku – monumentalną katedrę św. Wita oraz bazylikę i klasztor św. Jerzego.
Hradczany są jednym z największych zamkowych kompleksów na świecie i jednym z najbardziej rozpoznawalnych europejskich zabytków. Na hradczańskim wzgórzu znajdziecie także imponujące arystokratyczne pałace, piękne kościoły i klasztory. Na deser po tych wszystkich wspaniałościach warto przespacerować się zielonymi alejkami na pobliskie wzgórze Petřin i wspiąć się na czubek stalowej 65-metrowej wieży, skąd będziemy mogli spojrzeć z góry nawet na wieże katedry św. Wita.
Continue readingPraga w jeden dzień – najpiękniejsze punkty widokowe
Praga to zdecydowanie jedno z najpiękniejszych europejskich miast. Zaskakuje pięknem architektury i rozległością zabytkowego kompleksu. Piękne kamienice, wspaniałe świątynie, wijąca się Wełtawa, urokliwe zakątki – jest tu prostu pięknie i to o każdej porze roku!
Na zwiedzenie Pragi zdecydowanie warto poświęcić więcej niż jeden dzień, jeśli jednak nie dysponujecie dużą ilością czasu, poniżej wersja „the best of” – do „zrobienia” w jeden dzień. Proponujemy spacer szlakiem głównych zabytków ze szczególnym naciskiem na punkty widokowe, pozwalające spojrzeć na to piękne miasto z lotu ptaka. Jeśli możecie zostać w Pradze dłużej, bardziej rozbudowane wersje wycieczek „do pokornikowania” znajdziecie tutaj (Hradczany) i tutaj (Praga husycka i żydowska).
Continue readingPraga w trzy dni
Praga – jedna z najchętniej odwiedzanych stolic europejskich – to miasto, do odwiedzenia którego nikogo nie trzeba namawiać. Pytanie najczęściej więc brzmi nie „czy”, lecz „na ile” do Pragi przyjechać!
Poniżej znajdziecie propozycje wycieczek po Pradze obliczonych na jeden, dwa lub trzy dni – w zależności od tego, jaką ilością czasu dysponujecie. Wersja Praga w jeden dzień – najpiękniejsze punkty widokowe to propozycja dla tych, którzy na pobyt w Pradze mogą poświęcić tylko jeden dzień. Jeśli macie dwa dni, jeden koniecznie przeznaczcie na Hradczany – miejsce ważne dla narodowej tożsamości Czechów i pełne wspaniałych zabytków. Szczęśliwcom dysponującym pełnymi trzema dniami proponujemy dodatkowo powłóczyć się w poszukiwaniu śladów Husytów i Żydów – to będzie dzień na odkrywanie innych kart praskiej historii.
Opis danej wycieczki wyświetli się po kliknięciu w odpowiedni link lub zdjęcie. Udanego pobytu! Na pewno Wam się spodoba! 🙂
Praga w jeden dzień – najpiękniejsze punkty widokowe
Zamek Praski, Hradczany i wzgórze Petřin
Praga husycka i żydowska – Josefov i okolice Kaplicy Betlejemskiej
Alpy Sztubajskie, Tyrol, Austria, 2017.07
Alpy Sztubajskie, 2017.07
To nasz pierwszy wyjazd w Alpy Austriackie. Niby byliśmy już w Alpach Bawarskich i Julijskich, odwiedziliśmy też Dolomity, ale wyprawa w sam środek Alp Wschodnich to trochę co innego. Alpy Sztubajskie zadziwiły nas swoją uniwersalnością. Spodziewaliśmy się wielkich dolin i szczytów z lodowcami niedostępnych dla przeciętnego turysty. Zastaliśmy prawdziwe góry dla każdego. Można tu znaleźć trudne ferraty i ambitne podejścia na trzytysięczniki. Jest mnóstwo szlaków dla typowych górołazów (choćby Stubaier Höchenweg od schroniska do schroniska przez kolejne doliny, przełęcze i szczyty). Są trasy odpowiednie dla rodzin z dziećmi i ludzi w każdym wieku i kondycji. Są intensywnie zagospodarowane okolice kilku kolejek gondolowych, gdzie wytyczono nawet ścieżki w pełni dostępne dla dziecięcych wózków (!) i każdy może poczuć się jak w wysokich górach. Ale są też dzikie i niedostępne miejsca, do których docierają nieliczni. Continue reading
Brno – przystanek w podróży powrotnej z Alp Sztubajskich
24 lipca 2017, poniedziałek
Od rana deszcz, raz bardziej, raz mniej ulewny, ok. 18 stopni
Brno odwiedzamy jako przystanek w podróży powrotnej z Alp Sztubajskich.
Podróż powrotna i postój w Brnie
Zgarniamy się wcześnie rano i z łezką w oku opuszczamy nasz alpejski domek. Tyle wspomnień dołożyliśmy do swojej kolekcji w ciągu minionego tygodnia! Tyle zmęczenia w nogach, tyle pięknych widoków, tyle nowych nazw, nowych miejsc, nowych skojarzeń. W Alpy wrócimy jeszcze na pewno nie raz i na pewno zabierzemy tam dzieci!
Jedzie się niezbyt wygodnie, bo właściwie od Innsbrucka non stop pada, momentami naprawdę intensywnie. Jazda zatłoczoną autostradą przy kiepskiej widoczności wymaga wielkiej koncentracji.
Brno
Na dłuższy postój zatrzymujemy się w Brnie – drugim co do wielkości mieście Czech. To właśnie tutaj Mendel tworzył półtora wieku temu podstawy współczesnej genetyki. Zwiedzanie miast z dziećmi nie jest tym, co tygrysy lubią najbardziej, więc chętnie korzystamy z okazji, że jesteśmy tylko we dwoje. Prawdę mówiąc, Brno nadaje się też na rodzinną wycieczkę – z dzieciakami najlepiej jednak skupić się na okolicy wzgórza zamkowego z mnóstwem przyjemnych alejek, pięknymi punktami widokowymi na miasto, ławeczkami i placem zabaw. I trzeba pokazać dzieciakom słynnego brneńskiego smokokrokodyla, podwieszonego w bramie wjazdowej starego ratusza.
My też zaczynamy nasz spacer po Brnie od zajrzenia na zamek. Górujący nad miastem zamek Špilberk został zbudowany w XIII w., ale obecną postać zawdzięcza przebudowom z XVII i XVIII w., które zamieniły go w obronną twierdzę. W zamku mieściło się niegdyś jedno z najbardziej znanych więzień w monarchii habsburskiej. Ze wzgórza zamkowego otwiera się wspaniały widok na Brno z zabytkowym centrum i wianuszkiem współczesnej zabudowy.
Gdy tylko opuszczamy zamek, zaczyna padać. Gdzie tu się najlepiej schować? Już wiemy, biegniemy do katedry! Wyniosłą gotycką katedrę św. św. Piotra i Pawła zbudowano na wzgórzu Petrov na miejscu dawnej romańskiej bazyliki. Ciekawostką jest to, że katedralne dzwony dzwonią na Anioł Pański o 11:00 zamiast w południe – ta tradycja ma upamiętniać odparcie szwedzkiego najazdu z czasów wojny trzydziestoletniej. Wnętrze świątyni nie wyróżnia się niczym szczególnym, warto jednak zwrócić uwagę na kamienną figurę Madonny z 1300 r. (po prawej stronie przy drzwiach wejściowych). Istnieje też możliwość wejścia na wieżę – warto, bo poza widokiem na miasto z lotu ptaka mamy okazję obejrzenia katedry od podszewki – wiszących wysoko dzwonów, tajemniczej mrocznej przestrzeni między sklepieniem a dachem.
Gdy wychodzimy z katedry, pada już całkiem solidnie. Wyciągamy parasole i kierujemy się na Zelny Trh (Targ Warzywny). Uwagę zwraca głównie niezwykle oryginalna barokowa fontanna z końca XVII w. i kolumna Trójcy Przenajświętszej. Niezmiennie od XVI w. na placu sprzedaje się świeże warzywa, zioła i owoce. My jednak mamy ochotę na coś konkretniejszego – po tygodniu życia na kanapkach z chęcią pozwolimy sobie na porządny obiad. Wchodzimy do zachęcająco wyglądającej restauracji Špalíček, urządzonej w zabytkowych pomieszczeniach starej kamienicy. Wnętrze faktycznie jest bardzo klimatyczne, potem jednak nasze dobre wrażenie pęka jak bańka mydlana. Już nawet nie chodzi o to, że zamiast sałatki ziemniaczanej dostajemy same niedogotowane ziemniaki, a zamiast apfelstrudla nędznego racucha z bitą śmietaną, że nie można płacić kartą, ani nawet o to, że w środku jakoś tak nie jest najczyściej; najgorsze jest to, że zjedzenie obiadu w tym miejscu zajmuje nam bite dwie godziny (czy obsługa może być tak wolna? Okazuje się, że może…), co akurat dzisiaj na rękę nam nie jest. No ale nic, było jak było, trzy na szynach (no, trzy z plusem za klimatyczne wnętrza) za obiad, ale przynajmniej odpoczęliśmy sobie od jazdy samochodem i pobyliśmy trochę we dwoje.
Po obiedzie rozpadało się na dobre. Mimo to dzielnie kontynuujemy nasz spacer. Kierujemy się do niezwykłego budynku starego ratusza – ten zabytek Brna spodobał nam się chyba najbardziej! XIII-wieczny (!) gmach przywodzi nam na myśl średniowieczną wieżę zegarową z rumuńskiej Sighişoary. Warto przyjrzeć się dłużej portalowi gotyckiemu – jedna z jego wieżyczek jest wyraźnie przekrzywiona (i dlatego nazywana bywa „zwiędłym fiołkiem”) – według legend obecną jej postać możemy zawdzięczać mistrzowi kamieniarskiemu, który w ten sposób odwdzięczył się miastu, gdy nie otrzymał zapłaty za swoją pracę. W bramie wjazdowej jest podwieszony słynny brneński krokodyl – „smok”, o którym krążą podobne legendy jak o naszym Smoku Wawelskim (ponoć w rzeczywistości został podarowany przez poselstwo tureckie). Koniecznie trzeba wejść na wieżę ratusza – pięknie stąd widać zabytkową starówkę.
Ostatnim miejscem, jakie odwiedzamy w Brnie, jest Plac Wolności (Námĕsti Svobody) z XVII-wieczną kolumną morową, otoczony zabytkowymi ozdobnymi pałacami i kamienicami. Warto stąd podejść jeszcze kilka kroków do późnogotyckiego kościoła św. Jakuba z najwyższą w mieście wieżą. Świątynia może spodobać się nawet młodszym turystom, a to za sprawą kamiennej figurki przy gzymsie jednego z okien, która pokazuje miastu … swoją gołą pupę. Wiąże się z tym ciekawa legenda – dowiecie się o niej na pewno, odwiedzając Brno.
Wracamy do samochodu, skacząc po kałużach, przemoczeni do suchej nitki. Ale co tam, spacer pod parasolami był bardzo przyjemny; szkoda tylko, że obiad zajął nam tak dużo czasu – Sebuś na pewno zdąży już zasnąć, zanim do niego przyjedziemy.
Brno bardzo nam się spodobało. Miasto ma wiele do zaaferowania – piękna secesyjna zabudowa, wspaniałe kościoły, urokliwe położenie między zielonymi wzgórzami, zamek, fantastyczny średniowieczny gmach ratusza. Mamy tylko wrażenie, że Brno powinno nieco bardziej zadbać o turystów – przy odrobinie starania mogłoby być tętniącym życiem centrum turystycznym tej części Europy. A tak to wydaje się nie do końca dopieszczone (wyjątek stanowią okolice ratusza ze sprawnie działającą informacja turystyczną; ulotki i mapki w wielu językach, w tym po polsku). Wejście na katedralną wieżę brudne i zaniedbane, zabytkowe place pełne parkujących samochodów – trudno uwierzyć własnym oczom, że na środku głównego placu starego miasta urządzono …. komis samochodowy! Na nasze główne wrażenia spory wpływ miała zapewne pogoda – nad głowami cały czas wisiały ciężkie szare chmury, które potem porządnie nas zmoczyły. Nawet jednak takie nie do końca wygładzone Brno ma swój klimat, dla którego chce się tu wracać. Chętnie zajrzymy tu raz jeszcze – np. żeby obejrzeć pominiętą dziś przez nas modernistyczną willę Tudendhat, wpisaną na Listę Światowego Dziedzictw UNESCO. Dzieciom spodobałaby się też pewnie podziemna trasa turystyczna pod placem Zelny Trh.
Brno-Rzeszów
Nie ma o czym pisać. Pada deszcz, a my pędzimy, coraz bliżej naszego Sebusia, przygarniętego pod skrzydła przez Babcię Stasię i Dziadka Janka! Grzesia zobaczymy dopiero następnego dnia – został z Babcią Urszulą i Dziadkiem Jerzym. A Tyma dopiero w niedzielę – wtedy wraca z obozu harcerskiego. Ale będzie opowiadania! Cała nasze wycieczka nie doszłaby do skutku, gdyby nie Babcie i Dziadkowie, którzy spędzili te dni razem ze Swoimi Kochanymi Wnukami. Jesteśmy im za to niezmiernie wdzięczni!
Nasz czas: Neustift-Rzeszów: 6:30-23:00 (w tym trzygodzinne zwiedzanie Brna), ok. 1150 km
Alpy Sztubajskie, dzień 10. Rinnenspitze i Ferrata Höllenrachen – emocje gwarantowane!
23 lipca 2017, niedziela
Rano pogoda, potem kłębiące się chmury, po 16:00 burza, do 20 stopni
Ferrata Höllenrachen i Rinnenspitze
Okolice schroniska Franza Senna mają do zaoferowania kilka krótkich ferrat i interesujących wycieczek, w tym na trzytysięczniki. Wybieramy najbardziej spektakularną z ferrat i niezbyt trudny, widokowy szczyt. Rinnenspitze to świetna góra na pierwszy trzytysięcznik dla osób, które dotąd chodziły najwyżej po Tatrach. Trudności nie przekraczają tych z Orlej Perci i ograniczają się do samej kopuły szczytowej. A fakt zdobycia trzytysięcznika bez podjazdu kolejką może być powodem do dumy ;-). Continue reading
Alpy Sztubajskie, dzień 9. Lodowce Wilder Freigera, czyli o tym, że plany nie zawsze się realizują
21 lipca 2017, piątek
Pochmurny poranek, potem cały dzień się chmurzy, wieczorem burza, do 21 stopni
Lodowce Wilder Freigera
Jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani naszymi tegorocznymi trasami ferratowymi (Ilmspitze, Fernau), teraz marzy nam się trasa na lodowcowy trzytysięcznik. Wybór pada na Wilder Freigera (3418 m n.p.m.) – trasa (jak na trzytysięcznik) jest łatwa, a lodowiec spokojny (trudności F). Wieczorem przygotowujemy raki, czekan i linę; rano zrywamy się wcześnie – mamy do pokonania – bagatela – 2000 m przewyższenia.
Od rana niepokoi nas pogoda – deszcz jakoś tak wisi w powietrzu, ale prognozy nie są złe, idziemy. 0 6:40 ruszamy z przysiółka Ranalt (1303 m n.p.m.) i kierujemy się do schroniska Nürnberger (2278 m) (opis tego odcinka zamieściliśmy tutaj) No ładnie, tysiąc metrów przewyższenia już na pierwszym odcinku… Plany mamy ambitne, więc pilnujemy dobrego tempa. W pewnym momencie spotyka nas miła niespodzianka – na środku naszej drogi staje nam piękna salamandra czarna – płaz żyjący właściwie tylko w Alpach (i Górach Dynarskich). Jest bardzo podobna do naszej salamandry plamistej. Tylko oczywiście plamek jej brak. Po krótkim przerywniku na zdjęcia ruszamy dalej. Mijamy halę B’suchalm (tym razem poza kozami witają nas konie) i nużącymi zakosami wspinamy się na próg doliny. Już, już nam się wydaje, że to ostatni zakos, a przed nami wyrasta następny. Wysokości nie da się oszukać. Przed schroniskiem meldujemy się po 2 godz. 20 min. od ruszenia z parkingu (ale tym razem staraliśmy się iść naprawdę sprawnie). Schronisko Nürnberger to bardzo klimatyczne miejsce. Budynek został zbudowany już w 1886 r., o czym przypomina data wyrzeźbiona na słupie w jadalni. Porządna porcja apfelstrudla popita sokiem malinowym pozwala nam zapomnieć o dotychczasowym zmęczeniu.
Nasz szlak prowadzi teraz pięknymi, podręcznikowymi więc ogładzeniami polodowcowymi, potem ścieżka prowadzi przez głazy w surowym wysokogórskim otoczeniu. Jest bardzo dobrze oznaczona biało-czerwonymi znakami malowanymi na kamieniach. Cały czas intensywnie zdobywamy wysokość, więc wędrówka staje się nieco męcząca. Jedyne, co nas martwi, to pogoda – malownicze chmury wypiętrzają się coraz bardziej i okresowo zasłaniają widok na okoliczne szczyty. W okolicy rozstaju szlaku na Wilder Freiger i do schroniska Sulzenau Hütte robimy sobie krótki postój, po czym ruszamy dalej. Spotykamy po drodze kilka grupek turystów wracających z Freigera – wszyscy zgodnie mówią, że pogoda tam nieciekawa. Ścieżka prowadzi w surowym, skalnym otoczeniu, ale wędrówkę uprzyjemniają pocztówkowe widoki na bliźniacze szczyty Freuerstein i chowające się w ich cieniu szmaragdowe stawy Freigersee.
Nasza ścieżka przecina dwa paty śniegu, po czym wprowadza na skalną grać, która węższym ramieniem wcina się między lodowce Wilder Freigera i Grüblerferner. Widok, jaki otwiera się z góry na lodowce, jest nie do opisania. Jak tak się tu stoi i patrzy na te masy lodu, widać potęgę natury. Po raz pierwszy mamy możliwość dokładnego pooglądania sobie ogromnych alpejskich lodowców w z wielkimi czarno-niebieskimi szczelinami. Turyści bez umiejętności poruszania się po lodowcu mogą sobie podejść do końca znakowanego szlaku tylko po to, żeby z góry popatrzeć na otaczające ich ze wszystkich stron lodowce. Naprawdę warto.
Na skalnej grani szlak znakowany się kończy. Teraz musimy polegać na mapach, wydaptanych ścieżkach i własnym zmyśle orientacyjnym. Nasza trasa nadal prowadzi granią na południe. Znaków szlaku już nie ma, więc to do nas należy poszukanie najbardziej optymalnej trasy, co nie zawsze jest łatwe. Po drodze pokonujemy nasz pierwszy trzytysięcznik (kulminacja 3222 m n.p.m.) zdobyty przez nas „z gleby” – jesteśmy z siebie bardzo dumni! Grań jest wąska i przepaścista, idziemy po głazach i kamieniach niezwiązanych z podłożem – to niezbyt przyjemny odcinek, trzeba zachować uwagę. Po kilkuset metrach nasza trasa sprowadza z grani na lewo na przedeptaną ścieżkę po polu śnieżnym. Dalej trasa na Wildera pokonuje trawersem pole lodowe, przewija się na prawą stronę grani i trawersując szczyt Signalgipfel, wprowadza na wierzchołek.
My dziś, niestety, na sam szczyt nie dotarliśmy. Ok. pół godziny przed celem chmury spowiły wszystko tak dokładnie, że otoczyło nas białe mleko. Przy zerowej widoczności sens wędrowania lodowcem na szczyt Wilder Freigera był mocno wątpliwy. Poczekaliśmy jeszcze chwilę pod granią, czekając na poprawę pogody, ale się nie doczekaliśmy. W tej sytuacji odłożyliśmy emocje na bok, wyciągnęliśmy rozsądek z kieszeni i zawróciliśmy. Może Wilder Freiger wpuści nas do swojego królestwa innym razem.
Mimo rozczarowania (nie udało nam się przecież postawić nogi na szczycie, przez wiele godzin tachaliśmy w plecaku czekan, raki i liny; no tak Wilder Freiger zrobił z nas frajerów – mówi R.) sama wyprawa była dla nas bardzo interesująca. Takich widoków na takie lodowce nie mieliśmy okazji podziwiać nigdzie indziej. W środku lata przenieśliśmy się w świat zimy. No i zdobyliśmy „z gleby” nasz pierwszy trzytysięcznik (ten w grani łączącej się w Freigerem od północnego wschodu)! Wspaniała przygoda.
Droga powrotna mija bez problemów, choć daje o sobie już znać zmęczenie. Nasza dzisiejsza trasa to wspaniała lekcja glacjologii – nie tylko można spojrzeć z góry na ogromne „żyjące” lodowce, lecz także na własne oczy zobaczyć, jak powstaje stawek wytopiskowy czy morena środkowa (w górnej części doliny Langetal pod szczytami Freuerstein) albo jak prosto z lodowców wypływają potoki lodowcowe.
W drodze powrotnej spotykamy bardzo miłych państwa z Polski (pozdrawiamy serdecznie!), którzy od lat rodzinnie przemierzają kolejne odcinki alpejskiej Hohen Weg. Jak miło pogawędzić po polsku – naszych rodaków w Alpach Sztubajskich spotykaliśmy do tej pory bardzo sporadycznie.
W schronisku Nürnberger chcemy zjeść coś na obiad, ale się nie daje – ciepłe posiłki wydają dopiero od 18:00. W takiej sytuacji ratujemy się dużymi radlerami i ciastem czekoladowym i schodzimy do samochodu. Nie będziemy pisali, jak byliśmy zmęczeni po 12 godzinach wycieczki i pokonaniu po 2000 m przewyższenia w górę i w dół. Ale co tam, nogi do góry i sobie odpoczniemy, a wspomnienia zostaną! Zaraz po powrocie do Neugasteig rozpętuje się solidna burza. Za oknem ściana wody, a w głowie myśl – jak dobrze, że zdążyliśmy już wrócić ze szlaku!
Nasza trasa w liczbach: 12 godzin (ok. 6:30-18:30), 2000 m przewyższenia, 15 km