Od ostatniego dłuższego wyjazdu minęło już dobrych kilka miesięcy i z utęsknieniem czekaliśmy na zimowy wyjazd w góry – miały to być pierwsze ferie Tymusia! Wszystko było dopięte na ostatni guzik, ambitne plany spisane, bagaże spakowane, a tu klops – kilka dni przed wyjazdem Tymek dostał wysokiej temperatury. Żadnych innych objawów poza rosnącymi trzonowcami. Pediatra obejrzał Tymka i stwierdził, że nie ma się czym martwić. Rzeczywiście, po lekach przeciwgorączkowych przechodziło jak ręką odjął. Złożyliśmy więc wszystko na karb ząbkowania i – w nerwach bo w nerwach – zdecydowaliśmy się wyjechać.
9 lutego 2007, piątek
Pogoda w kratkę, 2 stopnie, od mżawki po bezchmurne niebo
Zamiast planowanego wyjazdu o świcie, z Warszawy wyruszyliśmy dopiero o 9.30 – do ostatniej chwili obserwowaliśmy uważnie samopoczucie Tymka.
Z punktu widzenia kierowcy droga była wymagająca, ale minęła dość gładko – oczywiście jak na nasze realia: spory ruch i kilka świateł w Warszawie, tiry na katowickiej i mały korek za Częstochową, potem w miarę płynnie na Zakopiance i na deser zmrożona nawierzchnia Oswalda Balzera i zupełnie białe drogi na Słowacji. Dojeżdżamy późno, ok. 22.30, ale jednak dystans był spory (530 km) i trzeba się było zatrzymać na trzy godzinne odpoczynki.
Dużo bardziej martwiliśmy się zdrowiem Tymusia. Pierwsza część podróży minęła bardzo dobrze, był wesoły, bawił się, ale po południu znów złapała go temperatura – skończyło się – jak to u Tyma – wymiotowaniem na fotelik samochodowy i nerwami, zwłaszcza M. Po leku przeciwgorączkowym znów wszystko wróciło do normy. Późnym wieczorem chrzęszczący pod kołami lód budził Tyma, ale M. śpiewała trochę kolędy, trochę kołysanki i tak jakoś dojechaliśmy na miejsce.
10 lutego 2007, sobota
Rano bajkowo, błękitne niebo, potem chmury, 2 stopnie
Dzień zaczynamy od ogarnięcia całego bałaganu, który zostawiliśmy poprzedniego dnia wieczorem, co nie jest łatwe z marudzącym dzieckiem (a bardzo pomaga nam Babcia Urszula, która mieliśmy przyjemność ze sobą porwać).
Tymek ciągle falami gorączkuje, a my się denerwujemy. Skoro plany aktywnego wypoczynku z dzieckiem spaliły na panewce, staramy się chociaż wyrwać na chwilę we dwoje – robimy trzygodzinny wypad na narty na Solisko. Warunki świetne, trasa b. przyjemna – pod tym względem nic się nie zmieniło. Na górze pracują armatki śnieżne, robiąc klimat rodem z marcowej Goryczkowej. Sporo ludzi – widać ogromną różnicę między sezonem a marcem – ale kolejka szybko się przesuwa.
Po południu Tymo czuje się lepiej, mimo to jeszcze nie bierzemy go ze sobą na spacer. Tylko M. z U. ucinają sobie wieczorną przechadzkę do Nowego Szczyrbskiego Jeziora.
11 lutego 2007, niedziela
W nocy około zera i niewielki śnieg, w dzień 4 stopnie i przebłyski słońca
Nareszcie z Tymusiem zauważalnie lepiej, więc wybieramy się wszyscy czworo na niedługi spacer po Szczyrbskim – nie chcemy przesadzić. Docieramy na dworzec kolejki zębatej i „elektryczki”, oglądamy „areał” narciarski, podchodzimy pod skocznie i wyciągi. Tymo oczywiście cały spacer przespał.
Po południu pogoda jest nieco gorsza. Wymykamy się we dwoje na narty na Solisko – tym razem w górę udało nam się złapać skibusa – to jednak znaczne ułatwienie. Szkoda, że chmury zasłaniały Patrię i resztę pięknego górskiego otoczenia.
12 lutego 2007, poniedziałek
B. ładny, słoneczny dzień, zwłaszcza po południu, 2-3 stopnie
Po ciężkiej nocy (Tymo budził się kilkanaście razy) zarzucamy plan wczesnorannej wyprawy na narty i wstajemy dopiero po 8.00. Na narty (Solisko) uciekamy dopiero po spokojnym wspólnym śniadaniu, przed 10.00. W dodatku skibus nie przyjeżdża i musimy iść pieszo – w rezultacie zaczynamy jeździć już po 11.00.
Po południu wychodzimy na spacer wszyscy czworo. Tymuś dopiero od niedawna nie gorączkuje, więc nie porywamy się na żadne dłuższe wyprawy (które wcześniej planowaliśmy). R. z T. spacerują po prostu w okolicach drogi do Popradzkiego Stawu, potem podchodzą pod wyciągi na Solisko. M. i U. w tym czasie wjeżdżają wyciągiem na Solisko – widoki są dziś naprawdę przepiękne, a chcemy, żeby Babcia też miała trochę frajdy z wyjazdu.
Wieczorem jemy wspólną kolację w regionalnej karczmie – gulasz z dziczyzny z knedlem. Pycha.
13 lutego 2007, wtorek
Śnieg z deszczem na zmianę z deszczem ze śniegiem…
Wobec – delikatnie mówiąc – niezachęcającej pogody rezygnujemy ze wspólnej wycieczki z Tymusiem do Popradzkiego Stawu. Tymo nareszcie czuje się świetnie, najada się jak bąk i wesoło baraszkuje, więc decydujemy się na dłuższy wypad we dwoje.
9.45-15.15 Wycieczka do Chaty Plesnivec (↕ ok. 500 m, ↔ 14 km)
Zbójnickim Chodnikiem do Kieżmarskich Żłobów
Parkujemy na płatnym parkingu przy Białej Wodzie. Dojście asfaltem do wyjścia szlaku jest mało przyjemne, ale na szczęście krótkie. Z ulgą docieramy do Zbójnickiego Chodnika. Tu małe rozczarowanie: szlak jest zupełnie nieprzetarty. Ciężko brniemy w mokrym, przepadającym śniegu. Taak, nasze masochistyczne przyjemności. Co chwila zapadamy się w śniegu po kolana. Dodatkowo klimat psuje nieprzyjemna, mokra mżawka. Szczególnie w drodze powrotnej ten odcinek dał na popalić – R. chciał tu nawet nocowaćJ
Żółtym (dolinnym) szlakiem do Chaty Plesnivec
Ścieżką szło przed nami kilka osób, więc jest o wiele wygodniej. Otoczenie niezwykle malownicze – dróżka malowniczo wije się przez las: cudownie jest znów wędrować w dzikiej przyrodzie! Cały czas idziemy dnem doliny. Dopiero ostatni odcinek jest stromy i w warunkach zimowych stanowi pewne wyzwanie. Na szczęście na końcu drogi czeka na nas ciepłe schronisko.
W Chacie Plesnivec („Szarotce”) jesteśmy jedynymi gośćmi, więc klimat jest nieporównanie bardziej górski w porównaniu z naszą ostatnią wizytą (szczyt sezonu i zlot myśliwych…). Grochówka popita herbatą smakuje nieziemsko!
Powrót zielonym (trawersującym) szlakiem to zdecydowanie wygodniejszy i częściej uczęszczany wariant dojścia do schroniska, idzie się naprawdę wygodnie. Przed 16.00 wracamy do Szczyrbskiego.
Wieczorem, już po naszym powrocie, wybieramy się wszyscy razem na spacer po Szczyrbskim.
14 lutego 2007, środa
Rano prószy śnieg, potem piękne słoneczko
Przedpołudnie spędzamy na nartach na Solisku. Na stoku jesteśmy tuż po 9.00, ale to już za późno – przy wyciągach szybko robi się tłok. Z podsłuchanych rozmów kolejkowych wiemy, że w niżej położonych ośrodkach (nawet na dolnych stacjach Chopoku) brakuje śniegu i można jeździć tylko na Łomnicy i w Szczyrbskim… Wytrzymujemy do południa i wracamy do Tymusia.
Po wspólnym obiedzie dzielimy się na podgrupy: chłopaki spacerują dookoła zamarzniętego Szczyrbskiego Jeziora, podziwiając pięknie oświetlone słońcem tatrzańskie szczyty, a dziewczyny biorą samochód i jadą popluskać się w termalnych wodach Aquacity Poprad (przyjemność jest jeszcze większa zimą niż w lecie…). Zauważamy, że gospodarze postarali się o przewijaki i krzesła dla dzieci, jest również brodzik i plac zabaw dla maluchów. Wrócimy tu jeszcze z Tymkiem! Wracamy (z małym pobłądzeniem…) wygrzane i w szampańskich humorach.
15 lutego 2007, czwartek
Rano ładnie, od południa się zachmurza, po południu śnieg, około zera
Tymuś kończy 10 miesięcy!
Tym razem udaje się nam dotrzeć na stok dostatecznie wcześnie i już o 8.30 jesteśmy na nartach (ułatwił nam to Tymo, wstając o 5.30 po przespanej nocy). Dzięki temu możemy cieszyć się doskonałymi warunkami i brakiem kolejek. Koło południa wracamy, bo robi się coraz bardziej tłoczno (na Chopoku już podobno nie da się jeździć).
Po południu wychodzimy na spokojny spacer z Tymusiem. Jemy bardzo smaczny obiad w karczmie nad jeziorem i z pełnymi brzuchami ruszamy na spacer. Okrążamy całą taflę jeziora, idąc cały czas wzdłuż przygotowanego toru dla narciarzy biegowych. Sceneria jest przemiła. Tymo oczywiście przesypia całą wycieczkę.
Wieczorem wyskakujemy we dwoje jeszcze raz na narty. Na początku jeździ się świetnie, ale potem wypłasza nas padający intensywnie mokry śnieg.
16 lutego 2007, piątek
Niebo zachmurzone, ale wysoki pułap chmur, niewielki mróz w okolicy zera
Spokojne spacery z dzieckiem są niezmiernie miłe, ale bardzo ciągnie nas w góry. Po raz kolejny korzystamy więc z towarzystwa nieocenionej Babci i urządzamy sobie wspaniałą zimową wycieczkę.
Drogą Kieżmarską do Zelenego Plesa
Wędrówka tą trasą to sama przyjemność. Idziemy po cienkiej warstwie świeżego, dziewiczego śniegu i oddychamy pełną piersią. Jest bardzo wygodnie: do schroniska dojeżdża skuter śnieżny i szlak jest doskonale widoczny i dobrze ubity. Gdyby Tymo był na sto procent zdrowy, wybralibyśmy się tu z sankami. Zauważamy, że końcowy odcinek szlaku biegnie inaczej niż w lecie, nie dnem doliny, ale trawersując zbocze (wzdłuż kabli telefonicznych). Naszą uwagę przyciąga grupa taterników, wspinających się na lodospady.
Jest pięknie, ale widoczność mizerna. Cokolwiek odsłania się dopiero w okolicach Chaty przy Zielonym Stawie. Robimy kilka zdjęć i wchodzimy się ogrzać do środka. Pałaszujemy przepyszny zestaw z wyprażanym serem. Mniam… Atmosfera kameralna, zresztą zawsze lubiliśmy to schronisko, oprócz nas przewijają się jeszcze tylko ze dwie, trzy osoby.
Na drogę powrotną pierwotnie planowaliśmy obrać inny szlak, przez Białe Stawy, ale zdecydowanie lepiej była przetarta ścieżka na Jagnięcy, co zmyliło nas i przez co zapędziliśmy się bez sensu ok. 150 metrów w górę. W końcu, pokonani, wracamy tę samą trasą. Wracając, spotykamy zdecydowanie więcej turystów (głównie skitourowców).
W drodze powrotnej zahaczamy samochodem o znaną nam dobrze Szczyrbę i zadziwiamy się, jak szybko postępuje budowa autostrady.
Wieczorem M. zostaje z Tymusiem, a R. z kochaną Teściową wybierają się na miłą – a jak! – wycieczkę do Smokowca. Wjeżdżają kolejką na Hrebienok i zjadają pyszne bryndzowe haluszki w Bilikovej Chacie. W kolejce dużo saneczkarzy, ale na Hrebienoku ciemno, pusto i … ślisko.
17 lutego 2007, sobota
Pogoda jak z folderów reklamowych: błękit nieba i -5 stopni
Ostatni dzień pobytu udał się nam jak na zamówienie. Po pierwsze: pogoda była iście bajkowa i po drugie: udało nam się odbyć wycieczkę, którą ze względu na niesprzyjającą aurę musieliśmy kilka razy przekładać.
Zimowy spacer do Chaty przy Popradzkim Stawie (9.15-14.45, w tym 1,5 h w schronisku; ok. 12 km i 250 m przewyższenia).
Trasa, która w warunkach letnich i bez dziecka była dla nas jedynie pierwszym etapem wycieczki, teraz – z 10-miesięczym Tymusiem i w zimie – stała się wspaniałym celem sama w sobie.
Długo myśleliśmy, jak przetransportować Tyma. Wózek mógł się nie sprawdzić na zaśnieżonej górskiej drodze, a w sankach takiemu maluchowi jak nasz Tymuś, śpiącemu przez znaczną część spaceru, mogłoby być nie dość bezpiecznie i wygodnie. Idealnym połączeniem byłyby wózko-sanki… Od myśli do czynu droga krótka i już po chwili mieliśmy przygotowany idealny pojazd na dzisiejszą wycieczkę: górę dziecięcego wózka przymocowaliśmy do sanek. Dodatkowo pojazd wyposażyliśmy w dwie liny: jedną z przodu, do ciągnięcia, i drugą z tyłu – do hamowania, na powrotną drogę, z góry. Mimo że wehikuł wyglądał dość nietypowo i zwracał powszechną uwagę, sprawdził się znakomicie.
Tymo zapewne był nieświadomy niezwykłości pojazdu, a którym przyszło mu podróżować, ale zafascynowały go ośnieżone drzewa: przez niemal połowę drogi leżał z otwartymi oczami i jak zaczarowany patrzył na otoczenie.
Dla nas też cała trasa była po prostu zachwycająca: pogoda i doskonała widoczność sprawiły, że dookoła nas przesuwały się widoki jak z pocztówek. Przy schronisku widzieliśmy ludzi wchodzących na Osterwę – ech, w taki dzień też chciałoby się tam być… Przypominaliśmy sobie nasze wszystkie „wysokotaterne” bezdzieciowe tury. Ale dziś czuliśmy się chyba nawet szczęśliwsi.
W Schronisku przy Popradzkim Stawie zatrzymaliśmy się na długi, półtoragodzinny odpoczynek, głównie żeby wybiegać i nakarmić Tyma. Było nam bardzo wygodnie. W środku nie było tłumu, więc zajęliśmy cały stolik i okoliczne ławy, zalazło się nawet krzesełko do karmienia.
Droga w dół minęła sprawnie i szybko. Dobrze, że z tyłu przyczepiliśmy drugą linę, bo inaczej Tymo ciągle by nas wyprzedzał 😉
Po południu, jeszcze przed pakowaniem, dziewczyny (M. i U.) wyskoczyły na ostatni szybki spacer. Kupiły chłopakom tatrzańskie koszulki w Informacji Turystycznej i podziwiały piękny widok znad brzegów Szczyrbskiego Jeziora.
EPILOG. Po powrocie z wyjazdu okazało się, że gorączka Tymka była spowodowana najprawdopodobniej zapaleniem układu moczowego. W związku z podejrzeniem u niego refluksu, czekały nas długie badania i potem wieloletnie leczenie. Po tych problemach zostało już tylko wspomnienie, ale na zawsze uwrażliwiliśmy się na potrzebę wykonania badania moczu u dziecka w przypadku temperatury niewiadomego pochodzenia. Uczulamy więc na to też innych Rodziców!