Bieszczadzkie babie lato
wrzesień 2012
Jesienna konferencja R. jest dla nas doskonałym pretekstem do wypadu w Bieszczady. Prognozy pogody są bardzo zachęcające, więc cieszymy się tym bardziej. Pierwotnie planujemy wyjechać tylko we dwoje, a chłopców zostawić z Dziadkami, ale tak bardzo cieszą się na wspólny wyjazd, że decydujemy się nieco okroić nasze plany górskie i wyjechać całą rodziną.
26 września 2012, środa
dzień jak wspomnienie lata, 25 stopni i słońce!
Warszawa – Kraczkowa
Rano zwykły dzień, R. idzie normalnie do pracy, a chłopcy do szkoły i przedszkola. M. zostaje w domu i uwija się jak może, by spakować nas wszystkich na wyjazd. Nieco po 15:00 stawiamy się już zwarci i gotowi pod szkołą/przedszkolem, odbieramy chłopaków i w długą!
Wyjazd z Warszawy jest po prostu koszmarny. Dość powiedzieć, że po godzinie ledwo dojeżdżamy z Woli w okolice Okęcia. W pobliżu Tarczyna już wszyscy mamy dosyć, więc zarządzamy postój pod znakiem czerwonego M. Chłopcy przegryzają coś i szaleją na placu zabaw, my wzmacniamy się kawą.
Potem na szczęście jedzie się już lepiej, choć właściwie resztę drogi musimy odbyć po ciemku. Ok. 20:00 zatrzymujemy się w McD w Ostrowcu Świętokrzyskim, dajemy Sebusiowi twarożek na kolację i podziwiamy kolejne rekordy czasu Tyma w labiryncie Gym&Fun. M. spaceruje jeszcze chwilę z Regą i wsiadamy na ostatnią porcję jazdy. Tymo zasypia niemal od razu, za to Sebuś robi wszystko, żeby nie zasnąć. Na szczęście pora dnia robi swoje i w końcu – uff – także w okolicach jego fotelika zalega cisza.
Dojeżdżamy do Rzeszowa i Dziadków ok. 22:30.
27 września 2012, czwartek
aż trudno uwierzyć: 26 stopni (choć wietrznie)
Kraczkowa – Polańczyk – Strzebowiska
Po wczorajszym pośpiechu mamy ochotę na odrobinę relaksu. Nie śpieszymy się zanadto i zabawiamy u Dziadków aż do wczesnego obiadu. Dopiero ok. 12:30 przyjmujemy azymut Bieszczady.
Pierwszy postój wypada około 14:30 w Polańczyku, gdzie R. szybko załatwia swoje sprawy, a M. spaceruje z chłopcami po parku zdrojowym. Przechadzka po leśnych alejkach wśród dostojnych drzew to prawdziwy relaks. Schodzimy stromymi ścieżkami aż nad brzegi zatoczki Jeziora Solińskiego. Chłopaki biegają i wypatrują wśród drzew kolejnych wiewiórek (stwierdzamy ze smutkiem, że widzimy same ciemne, te amerykańskie). Po niedługim czasie dołącza do nas R. i jemy przemiły podwieczorek (ach, te maliny!) na parkowej ławeczce. Delektujemy się miłym ciepłym wiatrem – pewnie to już ostateczne pożegnanie lata.
Zatoka Jeziora Solińskiego w Polańczyku
R. na konferencji, my biegamy po parku zdrojowym w Polańczyku
Przed 16:00 ruszamy w dalszą drogę. Za Polańczykiem skręcamy na Terkę i tym samym wjeżdżamy na boczne drogi. Od razu robi się przepięknie, malowniczo. Koniec września to chyba najwcześniejsza możliwa pora do cieszenia się pięknymi kolorami jesieni w górach. Wybiegani chłopcy odpływają w samochodzie, więc mamy możliwość w ciszy delektować się pięknym krajobrazem.
Docieramy na miejsce przed 17:00. Tym razem na metę wybraliśmy sobie niewielką miejscowość Strzebowiska, która wita nas przepięknym widokiem na Połoninę Wetlińską. Szybko odnajdujemy panią Jolę, która pokazuje nam nasz domek i bierzemy się za szybkie rozpakowywanie. Wynajmujemy dolną kondygnację domku, mamy do dyspozycji dwie sypialenki, aneks kuchenny i obszerny przedpokój z drewnianym stołem; jak na nasze potrzeby super.
Już na miejscu. Widoki na Połoninę Wetlińską ze Strzebowisk
Połonina Wetlińska wieczorową porą z tarasu naszego domku
Chłopaki długo biegają po zielonym terenie dookoła domku (niewielki, ale miły plac zabaw, miejsce na ognisko i – o zgrozo – stawek, który natychmiast lokalizuje Sebuś), a potem Tymo sprawnie uzupełnia część zadań, które dziś robiłby w szkole.
Wieczorem panowie wybierają się na krótki spacer po okolicy, a M. kończy nas rozpakowywać.
Idziemy spać z wielką nadzieją, że prognozowane na jutro załamanie pogody pozwoli nam odbyć wycieczkę w góry.
28 września 2012, piątek
pogoda znowu cudowna, ok. 22oC i słoneczko, chociaż rano powietrze ostre
Wieczorem przeżyliśmy chwile grozy, gdy usłyszeliśmy czyjeś kroki na tarasie górnego apartamentu (który jest nad naszym sufitem) i baliśmy się, że to złodzieje… Dopiero rano wyjaśniło się, że to przyjechali w nocy nowi goście.
Na szczęście zapowiadane załamanie pogody okazało się bardzo krótkie, tylko nad ranem chwilę popadało, potem szybko się rozpogodziło i pogoda zafundowała nam przepiękną, ciepłą złotą polską jesień.
Budzimy się rano i wyglądamy przez okno…
Przełęcz Wyżnia – Chatka Puchatka
Dzisiejszą wycieczkę rozpoczęliśmy na Przełęczy Wyżniej, kierując się żółtym szlakiem na Połoninę Wetlińską do schroniska Chatka Puchatka.
Zaskoczyła nas naprawdę duża liczba turystów na szlaku, zwłaszcza jak na zwykły wrześniowy piątek. Szło sporo osób w średnim i „mocno średnim” wieku oraz kilka dużych grup.
Szlak wygodny, w przeważającej części szeroką kamienistą drogą. Otoczenie niezwykle malownicze – znaczna część trasy wiedzie przez piękne jesienne buczyny, a na końcu odsłaniają się po prostu bajkowe widoki na obie połoniny, okolice Tarnicy i pozostałe okoliczne szczyty. Cieszymy się słońcem i prawdziwie letnią pogodą.
Pomnik ku pamięci Harasymowicza
Nasz cel przed nami
Z Przełęczy Wyżniej do Chatki Puchatka. Droga jak autostrada
Czas na pierwszy postój
Wyżej odsłaniają się widoki jak z bajki
Połonina Wetlińska w tle
Jesień na Połoninie Wetlińskiej
Chłopcy liczą szczyty na horyzoncie
Połonina Caryńska o rzut beretem
Po nacieszeniu oczu widokami kierujemy się na odpoczynek do Chatki Puchatka. Schronisko jest położone przepięknie, a brak wody, prądu i spartańskie warunki nadają mu niepowtarzalny klimat. Zgodnie stwierdzamy jednak, że miejsce byłoby jeszcze przyjemniejsze, gdyby gospodarz zadbał bardziej o porządek i czystość…
Zjadamy dość drogi żurek (jedyne, co było do jedzenia) i popijamy herbatą z cytryną.
Chatka Puchatka
W drewnie mieszka leśny duszek…
Droga powrotna mija bardzo sprawnie. Dokarmiamy jeszcze Sebusia na punkcie widokowym na Przełęczy Wyżniej i wracamy samochodem do domku.
Nasz dzisiejszy spacer to świetna trasa na spacer z dziećmi: ma dobre nachylenie (choć kamienie na drodze mogą być dla małych nóżek męczące) i jest najkrótszym dojściem na połoninę.
Tymuś bez problemu wchodzi i schodzi całą trasę, bawiąc się patykami i słuchając opowieści M. Sebuś w górę sporo jedzie w nosidełku, ale z czasem się rozkręca i coraz więcej idzie na własnych nóżkach. W dół schodzi już samodzielnie około 2/3 trasy, zmęczenie okazuje właściwie już na ostatniej prostej.
Najlepszą zabawę chłopcy mieli ze zrywaniem owoców głogu, które Sebuś ochrzcił mianem „bomb bomb”.
Nasz czas: (9:30-14:00 w obie strony z odpoczynkami)
Bieszczadzka jesień
Czas z powrotem
Zejście na Przełęcz Wyżnią. Jest czadowo!
Gdzie są 'bomby bomby’…
Braterska miłość
Zejście na Przełęcz Wyżnią
Podziwiamy widoki na Caryńską i Tarnicę
Bieszczadzkie klimaty
Połonina Caryńska i Tarnica z Przełęczy Wyżniej
Po południu S. ucina sobie zasłużoną drzemkę w domku, a Tymuś uzupełnia lekcje ze szkoły i biega na świeżym powietrzu po terenie dookoła domku.
Wypad do Bacówki pod Honem
Po małym podwieczorku wybieramy się jeszcze odwiedzić kolejne bieszczadzkie schronisko.
Jedziemy do Cisnej i podjeżdżamy w pobliże Bacówki pod Honem. Podchodzimy z chłopcami ostatni dość stromy kawałek drogą (ok. 300 m), żeby jeszcze trochę zmęczyć ich przed spaniem.
Schronisko położone na polanie, odznacza się prawdziwie górską atmosferą, a przy tym, w przeciwieństwie do poprzedniego, jest zadbane i czyste.
Jemy pyszne naleśniki z serem (domowym) i dżemem, popijamy herbatką (za rozsądną cenę) w oryginalnej jadalni, gdzie „ubrania wiszą na suficie”, jak to powiedział Sebuś – na ścianach i suficie powieszone są koszulki z pamiątkowymi wpisami gości.
Do domu wracamy już o zmroku i podziwiamy panoramę połonin w świetle księżyca w pełni…
Popołudniową wycieczkę czas zacząć
Z Cisnej do Bacówki pod Honem to tylko kilka kroków
Bacówka pod Honem
Bacówka pod Honem – świetne miejsce na kolację
Pełnia księżyca nad Bieszczadami
29 września 2012, sobota
rano przepięknie i słonecznie, potem się trochę chmurzy, ale i tak temperatura letnia, do 21 stopni
Ranek mamy gorący, bo oprócz standardowego wyszykowania się na wycieczkę musimy się jeszcze spakować do domu i na nocleg do Dziadków. Mimo to udaje nam się dość sprawnie zebrać i już o 9:30 wskakujemy zwarci i gotowi do samochodu.
Spacer do Bacówki pod Małą Rawką
Pierwotnie planujemy wejść aż na Małą Rawkę, ale z uwagi to, że Sebuś jest niewyraźny i znów coś mocniej kaszle (w końcu kończy się na Bactrimie…) i że musimy wrócić w okolice Rzeszowa na 16:00 na urodzinowy obiad kuzynki chłopców, Gabrysi, skracamy spacer do około kilometrowego podejścia do Bacówki pod Małą Rawką. Może i dobrze się stało, bo nie śpieszymy się, pozwalaliśmy chłopakom na ich małe szczęścia w postaci wypatrywania owoców głogu (wspominane już „bomby bomby”) i wrzucania kamieni do wody, a my mogliśmy do woli delektować niezwykle malowniczymi okolicami obu połonin w jesiennej szacie. Jest naprawdę przepięknie… Zadziwia nas duża ilość ludzi na szlakach, turyści głównie w średnim i starszym wieku, przewija się też sporo studentów. Czujemy się jak w środku wakacyjnego sezonu na tatrzańskich ścieżkach.
Spojrzenie na Połoninę Wetlińską (wczoraj tam byliśmy!)
W drodze do Bacówki pod Małą Rawką
Do zdjęcia gotowi, start!
Widok na okolice Tarnicy
Przyszły turysta górski w pełnej krasie
Krok w krok za starszym bratem
Jesienny stok Rawki
Jesienne pejzaże
Bacówka pod Małą Rawką wita nas przytulnym wnętrzem i przepysznymi naleśnikami z jagodami. Aaach… Objadamy się jak bąki.
Bacówka pod Małą Rawką przed nami!
Bacówka pod Małą Rawką
Bacówka pod Małą Rawką
Droga zejściowa mija szybko, do parkingu mamy blisko, a chłopcom w dół jak zawsze maszeruje się znacznie sprawniej.
Nasz czas: 10:15-12:45
Ach, ta jesień
Jesienne barwy
Ostatnie spojrzenie na jesienne Bieszczady
Z parkingu pod Małą Rawką jedziemy już prosto do Dziadków. Sebuś zasypia niemal natychmiast, Tymusia pod koniec też morzy sen. Droga przez Bieszczady cieszy oczy, potem tylko męczą nas coraz to nowe zakręty i kolejne obszary zabudowane. 180 km jedziemy 2,5 godziny.
Po południu świętujemy wszyscy 13. urodziny Gabrysi. A my cieszymy się, że udało nam się wyrwać na ten wyjazd i zobaczyć w pięknym jesiennym słońcu niezwykle malownicze bieszczadzkie krajobrazy. W Bieszczady wrócimy na pewno jeszcze nie raz, bo ciągną, oj ciągną!