3 sierpnia 2016, środa
Rano słoneczko, ale szybko się chmurzy i przez całe popołudnie leje, 18 st.
Plan na dzisiaj to Randers, Vikingcentret Fyrkat oraz okolice fiordu Mariager. Plany niestety krzyżuje nam pogoda i ostatecznie udaje nam się tylko wizyta w tropikalnym zoo. Dojazd do Randers dzięki autostradzie zajmuje tylko godzinę. Podjeżdżamy bezpośrednio pod główną (i jak się potem okazuje jedyną…) atrakcję dzisiejszego dnia.
Randers Regnskov (www.regnskoven.dk) opisywane jest jako tropikalne ZOO. Trzy szklane kopuły kryją roślinność i zwierzęta z trzech kontynentów: Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Dodatkowo w przejściach urządzono dodatkowe ekspozycje. Mamy tu węże i pająki, nocne zoo oraz akwarium. Czyli trochę śledzie, gwoździe i inne delikatesy, ale ogólnie pomysł dobry. Cena, niestety, jak to w Danii wysoka, płacimy 580 DKK za wszystkich (choć i tak okazało się, że bilety dla dzieci są tańsze o 20 koron niż według przewodnika). Ogólnie wejścia do różnych atrakcji są bardzo drogie, można powiedzieć, że są głównym dodatkowym kosztem pobytu.
Dzisiaj jednak podstawowym problemem nie były zwierzęta, tylko ludzie. A właściwie tłumy ludzi, którzy zjechali się tutaj pewnie z powodu prognozowanego załamania pogody (przynajmniej tak nam się wydaje, bo jeżeli zawsze są takie tłumy, to odradzamy wizyty w tym miejscu!). Na początku nie możemy znaleźć miejsca na parkingu, a potem jest tylko gorzej. Kolejka po bilety, tłum ludzi w każdym przejściu, brak możliwości spokojnego zrobienia zdjęcia czy nakarmienia dziecka. Ogólnie ciężkie przeżycie z naszą gromadką.
Nie możemy jednak powiedzieć, że nam się nie podobało. Przy wejściu bierzemy książeczki, w których dzieci (i nie tylko) mogą zaznaczać, które zwierzęta udało im się już zauważyć. Dzielnie więc wypatrujemy zwierząt, które w kopułach poruszają się albo zupełnie swobodnie, albo w wydzielonych przestrzeniach. Oglądamy m.in. gibony, lemury, różnokolorowe ptaki, węże, pająki, latającego lisa, aligatory a nawet prawdziwego smoka – warana z Komodo! Idąc wśród bujnej roślinności, musimy to przejść przez strumień, to „wspiąć się” po głazach. Szczególnie zapada nam w pamięć mrównik afrykański – coś pomiędzy świnią a mrówkojadem (zresztą bywa określany jako prosię ziemne). Przeurocze stworzenie.
W kopułach jest gorąco i duszno – trzeba naprawdę lekko się ubrać. Można zabrać własną „wałówkę” – są specjalne pomieszczenia przy kopule „Azja”, gdzie można w miarę spokojnie zjeść i odpocząć od gorącej wilgoci, a nawet wyjść na zewnętrzny teren z placem zabaw. Poza tym w pobliżu wejścia jest spora część gastronomiczna.
Randers Regnskov jako całość naprawdę nam się podobało. Dzisiaj jednak ogromnym problemem, przynajmniej dla nas, był tłum ludzi. Grześ nie mógł pobiegać sobie swobodnie (choć i tak mu się podobało), a po kilkudziesięciu minutach zrobił się zmęczony i senny. W efekcie nie zobaczyliśmy akwarium i kopuły „Ameryka Południowa”, tylko ewakuowaliśmy się do samochodu w padającym już od około pół godziny deszczu. Na szczęście starsi chłopcy zdążyli kupić świetne pamiątki – muchołówki – mięsożerne rośliny!
Po wizycie w tropikalnym zoo obieramy azymut na kolejną zaplanowaną atrakcję – Vikingecenter Fyrkat, mając nadzieję, że deszcz szybko minie. Niestety, ulewa jeszcze nabiera na sile, więc szybko rezygnujemy z planów turystycznych. Nawałnica utrudnia nawet jazdę samochodem, przez strugi deszczu niewiele widać, a silny wiatr próbuje nas zepchnąć z drogi… Jedziemy prosto do domu na obiad. Tak, tak – wczoraj udało nam się przygotować fasolkę po bretońsku, która jest jedną z ulubionych potraw w naszej rodzinie, więc pozostaje tylko odgrzać posiłek i siadać do stołu!
Nasz czas: 10:30 – 14:50, w tym dwie godziny w Randers; 210 km w obie strony
Po obiedzie R. z S. jadą do Aalborga zrobić większe zakupy, bo zapasy jedzenia już naprawdę nam się kończą. Duńskie ceny przyprawiają czasami o zawrót głowy, ale w supermarkecie nie jest już tak strasznie drogo jak w restauracjach (przebitka razy 1,5 do 2, a nie kilkakrotna). W drodze powrotnej obowiązkowe tankowanie na pobliskiej lokalnej automatycznej stacji, gdzie w godzinach popołudniowych cena diesla jest naprawdę przyzwoita (mniej niż 4,50 po przeliczeniu na złotówki).
Grześ przespał się w drodze powrotnej, więc potem całe popołudnie i wieczór łobuzował! Chłopcy upolowali w domku dwie muchy, którymi nakarmili swoje muchołówki. Rewelacyjne rośliny – one naprawdę zamykają swoje liście pułapkowe, jak poczują zdobycz!
Wieczorem, gdy już się rozpogadza, Tymo namawia M. na krótki wypad na plażę.