Rezerwat Źródła Rzeki Łyny im. profesora Romana Kobendzy
1 lipca 2017, sobota
Dość chłodno, porywisty wiatr, prześwieca słońce, do 20 st.
To jedno z takich miejsc, o których nie wiedzieliśmy, że istnieją, a jak już do nich zawitaliśmy, to poczuliśmy, że czekają specjalnie na nas, są jak z bajki. Piękna przyroda, unikatowa w skali europejskiej nizinna erozja wsteczna, wspaniała trasa turystyczna. Wybieracie się z dzieciakami w okolice Mazur lub jedziecie nad morze? Koniecznie trzeba tu zajrzeć!
Łynę odwiedzamy przy okazji podróży z Warszawy do Krynicy Morskiej. Jadąc nad morze, jak zwykle wahamy się, czy jechać autostradą czy krajową siódemką. Czas przejazdu w okolice Zatoki Gdańskiej jest podobny, ale decydujemy się na siódemkę, bo po drodze łatwiej zatrzymać się na jakiś turystyczny postój.
Rezerwat źródeł rzeki Łyny wypada dokładnie w połowie drogi, kilka kilometrów za Nidzicą. Zbaczamy z ekspresówki i po kilkuset metrach jesteśmy w innym świecie. Wąska, mazurska, trochę dziurawa droga w pięknym szpalerze drzew prowadzi nas do przeuroczej miejscowości Łyna. Jest tu kościół z 1726 r. i niewielki cmentarz z okresu I wojny światowej, trochę kwater agroturystycznych. Czas płynie dużo wolniej. Przejeżdżamy miejscowość i kierujemy się na położony półtora kilometra dalej parking.
Powtórnie odwiedzamy to miejsce 4 lipca 2018 r., w drodze powrotnej z Krynicy do Warszawy. Tym razem towarzyszy nam piękne słońce i upał. Poza tym niewiele się zmieniło, nie licząc otwartego dwa miesiące temu sklepiku z napojami, słodyczami i pamiątkami w osadzie przy młynie. Miejsce jest nadal odludne i dosłownie dziko piękne.
Rezerwat przyrody „Źródła rzeki Łyny” im. prof. Romana Kobendzy
Po wyjściu z samochodu z wrażenia głos nam odbiera. Niby nic takiego, ale jakie piękne! Ciągnące się po horyzont pagórkowate pola „gryki jak śnieg białej”. Niemal w tym samym czasie zaczynamy mówić Mickiewiczowską Inwokacją. Jeszcze nie weszliśmy do rezerwatu, a już trudno nam schować aparat. Grzesiek, całkowicie pochłonięty kamyczkami, którymi wysypany jest parking, pozwala nam nawet na chwilę oddechu.
Z parkingu do rezerwatu prowadzi odnowiona kamienista droga. Schemat szlaków prowadzących przez rezerwat nie jest zbyt czytelny (kolory szlaków są wyblakłe, nie ma dobrych punktów odniesienia, a wyraźnie pomogłoby to w orientacji). Trzeba iść prosto utwardzoną drogą przez las, która doprowadzi nas do granic rezerwatu. Po ok. 15 minutach spaceru docieramy do Osady Łyńskiego Młyna. Czy uwierzycie, że rzeka została w tym miejscu spiętrzona (dla potrzeb lokalnego młyna) już w XIV w.? Osada stanowi od niedawna własność Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Planowane jest utworzenie Muzeum Źródeł Rzeki Łyny i lokalnego centrum badawczo-dydaktycznego. Budynek dawnego młyna jest już pięknie odnowiony, inne jeszcze czekają na renowację. Spoglądamy chwilę na spiętrzone wody Łyny tworzące malownicze leśne jeziorko i ruszamy na pętlę wokół obszaru źródliskowego rzeki Łyny (za młynem trzeba skręcić w prawo).
Nasz szlak podchodzi stromo pod górę przez piękny mieszany las, a my od razu czujemy się jak w górach. Grzesiek dziarsko maszeruje przed siebie z kieszeniami obładowanymi kamieniami, które zamierza wrzucać do pierwszej napotkanej po drodze kałuży. Po chwili od wygodnie poprowadzonego szlaku odłączają się drewniane schodki sprowadzające na tarasik widokowy. Tu czeka na nas główna dzisiejsza atrakcja. Wydawać by się mogło, że taras to po prostu zejście wprost w… środek niewielkiego bagienka, ale nic bardziej mylnego. Ten niepozorny błotnisty krąg to właśnie jedno ze źródeł wysiękowych. Na obszarze kilkudziesięciu metrów kwadratowych woda przesącza się na powierzchnię i spływa malutkim strumyczkiem. Przez lata skały i gleba są wymywane tak, że źródło powoli się cofa, tworząc w zboczu spore, półkoliste nisze – tzw. cyrki dolinne. To jest właśnie proces erozji wstecznej, który zwykle można zaobserwować tylko w górach. Na obszarze nizin to ewenement na skalę europejską! Niestety, bardzo trudno jest ująć to zjawisko na zdjęciach – trzeba tu przyjechać i zobaczyć wszystko na własne oczy!
Takich źródeł widać z naszej ścieżki dobrych kilka, a w okolicy jest ich znacznie więcej. Rezerwat obejmuje dość rozległą dolinę z licznymi bocznymi wąwozami, wyjątkowo malowniczo porośniętą pięknym, miejscami ponad 100-letnim lasem mieszanym.
Na naszym dzisiejszym szlaku czeka na nas jeszcze jedna ciekawostka – staropruski kurhan. Miejsce jest dobrze oznaczone tablicami informacyjnymi. To regularne wzgórze, charakterystyczne dla dawnych miejsc kultu. Kurhan był świętym miejscem dla Prusów zamieszkujących niegdyś te ziemie. Czy wiecie, że na szczycie tego wzgórza do tej pory nie chce wyrosnąć żadne drzewo, a jak już wykiełkuje, to usycha w ciągu kilku miesięcy? Musi się tu kryć jakaś tajemnica!
Okolice źródeł Łyny fascynować musiały ludzi od bardzo dawna. Już w XIV w. spiętrzono wody Łyny dla potrzeb lokalnego młyna. Do dzisiaj przetrwało też kilka legend związanych z Łyną. Jedna z nich opowiada o pięknej Lanie, która nieszczęśliwie zakochała się w młodzieńcu. Jej łzy miały zapoczątkować bieg uroczej Łyny. Inna historia mówi o córce Króla Tysiąca Jezior i jej mężu Jaśku. Ich szczęśliwe małżeństwo zakończyło się tragicznie. Jaśka przygniotło drzewo, a Łyna uratowała mu życie, zrywając z ogrodu ojca życiodajny kwiat. Złamała w ten sposób zasadę zabraniającą powrotu do wodnego świata osobie, która zdecydowała się go opuścić. Za karę kochanka została zamieniona w piękną rzekę, a Jaśko na swoją prośbę został przemieniony w wierzbę, zwieszającą do nurtu rzeki swoje gałązki (pełny tekst legendy jest dostępny na przykład tutaj).
Po ok. półtorej godziny niespiesznego spaceru stawiamy się z powrotem przy samochodzie. Wycieczka była niezwykle miła. Szlak (żółty, potem zielony) poprowadzony jest wygodnie po (miejscami całkiem stromo jak na tereny nizinne) nachylonych zboczach doliny Łyny. Ścieżka jest jednak bardzo wygodnie i bezpiecznie wytrasowana, z licznymi schodkami, podestami i kładkami, praktycznie cały czas z poręczą. My wspomagaliśmy się nosidłem, ale terenowy wózek dałby radę (poza schodkami sprowadzającymi na tarasy i kładki widokowe i jeżeli nie byłoby więcej błota niż dzisiaj), chociaż byłoby o raczej duże wyzwanie dla szofera takiego pojazdu – nosidło lub chusta lepiej się sprawdzą.
Grześ zszedł na własnych nóżkach do młyna, potem chwilkę wędrował w nosidle, a dalej znowu maszerował sam, wypatrując kolejnych „kałuż”, do których mógłby powrzucać choć kilka kamyków. Na koniec, już w samochodzie (R. wyjechał kilkaset metrów na spotkanie nieco zmęczonego piechura) spałaszował resztę drugiego śniadania i chętnie wpakował się do swojego fotelika, żeby odpocząć podczas drugiej połowy przejazdu nad morze. I o to chodziło!
Atrakcyjność rezerwatu przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. To obowiązkowy punkt programu dla mniej lub bardziej zapalonych przyrodników lub geografów. Równie zadowoleni będą wszelkiej maści miłośnicy leśnych spacerów i rodzice z dziećmi, którym nie będzie szkoda około półtorej godzinki na spokojne zwiedzenie rezerwatu. Wybiegane dzieci na pewno lepiej zniosą dalszą drogę nad morze lub jezioro.
Łyna, największa rzeka województwa warmińsko-mazurskiego, nie jest dopływem Wisły. Kieruje swe wody na północny wschód i wpada ponad 250 km dalej do Pregoły, już na terenie Obwodu Kaliningradzkiego, a dalej jej wody docierają oczywiście do Bałtyku. Malowniczość swych źródeł zawdzięcza ostatnim zlodowaceniom. Dzisiejsza wycieczka całkowicie nas zaskoczyła swoją atrakcyjnością. Koniecznie musicie tu zajrzeć!