Dzisiejszy dzień to ukoronowanie naszego pobytu w Górach Opawskich. To kolejny szczyt należący do Korony Gór Polski. Biskupia Kopa (890 m n.p.m.) to najwyższe wzniesienie polskiej części Gór Opawskich i najwyższy szczyt województwa opolskiego. Pasmo to po czeskiej stronie znane jest jako Zlatohorska vrchovina i zaliczane jest do pasma górskiego Jesioników. Na szczycie Biskupiej Kopy znajduje się czeska kamienna wieża widokowa (poza sezonem wejścia tylko w weekendy), umożliwiająca podziwianie bardzo rozległej panoramy na pasmo Jesioników i Opolszczyznę.
Biskupia Kopa – pętla z Jarnołtówka
2 listopada 2018, piątek
Piękny jesienny dzień, ok. 15 st.
Biskupią Kopę zdobyliśmy już ładnych kilka lat temu z niespełna pięcioletnim Tymkiem zimą 2011 r. Wchodziliśmy wtedy znacznie krótszym zielonym szlakiem od strony Czech (nasza relacja tutaj). Teraz powtarzamy wejście dłuższym, polskim szlakiem w pięknej jesiennej aurze.
Najkrótszy szlak na Biskupią Kopę
Najkrótsze dojście na szczyt Biskupiej Kopy to szlak od czeskiej strony. Jeżeli chcemy jednak wejść na szczyt polskimi szlakami, to najkrótsze i najwygodniejsze będzie podejście z okolicy ośrodka wczasowo-rehabilitacyjnego „Ziemowit” w Jarnołtówku. Znajdziecie tam duży parking dla samochodów (cena 8 zł za osobówkę, ale dzisiaj nikt nie pobierał opłat), kilkadziesiąt metrów wcześniej jest też spora łąka po prawej stronie drogi, gdzie parkuje wiele samochodów.
Z tego miejsca nie prowadzi początkowo żaden szlak. Trzeba po prostu iść szutrową drogą prosto w górę. Niektóre skrzyżowania są dobrze oznaczone, inne nie bardzo. W każdym razie nie skręcamy w lewo w stronę żółtego szlaku (bo to dojście w stronę Piekiełka), tylko idziemy lekko w prawo. Na drogowskazach pojawia się nazwa „Droga Amalii” i strzałki z czasem dojścia do schroniska. Dopiero po kilkuset metrach znaki żółte dołączają do naszej trasy i dalej prowadzą już wzdłuż naszej wygodnej leśnej drogi. Od schroniska na szczyt wejście czerwonym szlakiem.
Szlaki na Biskupią Kopę
Jest wiele innych wariantów wejścia na szczyt. Z centrum Jarnołtówka można podejść żółtym szlakiem (częściowo pokrywającym się z naszą dzisiejszą trasą) albo trzymać się czerwonych znaków (wariant bardziej dziki, ale z rozleglejszymi widokami). Można też ruszyć z parkingu przed polaną Cicha Dolina w Pokrzywnej, ale wtedy przed nami nieco dłuższa (ale bardzo ciekawa) pętla żółtym szlakiem z odcinkiem czerwonych znaków przed i za szczytem. To przejście można zacząć albo skończyć Gwarkową Percią (łatwiej zacząć, bo wtedy słynną drabiną wchodzimy w górę).
Możliwe (chociaż najdłuższe) jest wejście z parkingu na wschodnim krańcu Pokrzywnej. Prowadzący stamtąd czerwony Główny Szlak Sudecki wiedzie przez Szyndzielową Kopę, widokową Zamkową Górę oraz Przełęcz Srebrną i Srebrną Kopę. Schodząc, można też zahaczyć o Piekiełko i wrócić niebieskim szlakiem przez Gwarkową Perć. My mieszkaliśmy w Jarnołtówku, więc stąd właśnie wyruszyliśmy na szlak. Wchodziliśmy łagodnym żółtym szlakiem od strony ośrodka Ziemowit (Drogą Amalii i Ścieżką Langego), schodziliśmy bardziej na zachód czerwonym szlakiem (stromiej, ale po ostatniej wycince drzew w górnej części bardzo widokowo) Najlepiej sami popatrzcie na mapę i zaplanujcie pętlę pod Wasze możliwości i upodobania 😉
Złe miłego początki
Podjeżdżamy na parking przy ośrodku Ziemowit. To co prawda tylko niespełna 2 kilometry od naszej kwatery, ale kto idzie z dziećmi, ten wie, że warto nieco skrócić podejście i zredukować pozostałe do zdobycia przewyższenie o około 100 m 😉
Grzesiek od początku jest marudny, więc od razu pakujemy go do nosidła. Po chwili zaczyna marudzić, że jest mu zimno. Stawiamy go więc na nogi, żeby się rozgrzał. Wszystkim nam robi się już gorąco przy podchodzeniu, a Grześ w kurtce nadal marudzi, że zimno – coś tu wydaje się podejrzane! Do tego nasz najmłodszy turysta wcale nie pała entuzjazmem do marszu, co nie jest dla niego typowym zachowaniem – jeszcze wczoraj chętnie i szybko pokonywał kolejne kilometry.
Zatrzymujemy się na herbatkę i małe co nieco i podejmujemy decyzję o zmianie planów. R z Grzesiem schodzą na dół, bo samopoczucie młodego wskazuje na początek jakiejś infekcji. Starsi chłopcy z M. maszerują dalej. Nie tak to miało wyglądać, ale dzieci zawsze zgotują nam jakąś niespodziankę 🙁
Na pocieszenie zostają przepiękne jesienne widoki…
Wygodna i szybka trasa na Biskupią Kopę – wejście żółtym szlakiem z okolicy ośrodka Ziemowit
Dalsza droga do schroniska i szlak na szczyt mijają bardzo sprawnie. Po połączeniu się ze znakowanym szlakiem cały czas trzymamy się żółtych znaków. Na trasie nie ma trudności technicznych – idziemy niemal cały czas wygodną stokówką, a wysokość zdobywa się szybko. Kolory jesieni dookoła są przepiękne.
Od rozdroża przy kapliczce droga nosi nazwę „ścieżki Langego” – od nazwiska dawnego burmistrza Prudnika, inicjatora wybudowania pod Biskupią Kopą schroniska w latach 20. XX w. Stąd już naprawdę niedaleko. Raz, dwa i przed nami schronisko – weszliśmy z chłopcami chyba w czasie jeszcze szybszym niż mapowy i to wcale specjalnie się nie spiesząc!
Żółty szlak doprowadza do Górskiego Domu Turysty „Pod Biskupią Kopą”. Teraz wstępujemy tu tylko na chwilkę – na dłuższą wizytę przyjdzie czas w drodze powrotnej.
Przy schronisku odbijamy w prawo i idziemy chwilkę aż do połączenia z czerwonym granicznym szlakiem. Tu skręcamy w praco – przed nami jeszcze ok. 15-minutowe łagodne podejście na wierzchołek.
Szczyt Biskupiej Kopy
Biskupia Kopa (890 m n.p.m.) to najwyższy szczyt Gór Opawskich i najwyższe wzniesienie województwa opolskiego. Oryginalna nazwa „Biskupia Kopa” pochodzi od biskupów wrocławskich, którzy w XV w. otrzymali te ziemie od króla węgierskiego Macieja Korwina.
Na wierzchołku po czeskiej stronie stoi kamienna wieża widokowa – jeśli tylko będziecie mieli możliwość, koniecznie na nią wejdźcie. Na szczycie Biskupiej Kopy drzewa skutecznie zasłaniają widok i dopiero 18-metrowa wieża pozwala cieszyć się naprawdę szeroką panoramą ma czeskie Jesieniki i ziemię opolską. Biskupia Kopa – jak to wierzchołek w wysuniętym paśmie – jest bardzo dobrym punktem widokowym. Tym bardziej żałujemy, że nie możemy w chłopakami w pełni cieszyć się widokami – poza sezonem wieża jest otwierana tylko w weekendy, więc dziś (piątek) zostajemy ją zamkniętą .
No trudno, pozostaje nam zadowolić się widokami z prześwitów drzew i oglądaniem wieży od dołu. Zauważamy, że od naszej ostatniej wizyty tutaj w zimie 2011 r. wieża została odremontowana. Jest pięknie odmalowana, pojawił się też na niej wizerunek Franciszka Józefa, jak na konstrukcję jego imienia przystało. Kamienną wieżę wzniesiono bowiem w 1898 r. dokładnie w 50-lecie panowania cesarza.
Poprzedniczka kamiennej konstrukcji – 13-metrowa drewniana wieża – przetrwała tylko kilka lat – niedługo po zbudowaniu została zniszczona przez wichurę. Obecna, kamienna, jak w bajce o trzech świnkach i złym wilku podmuchów wiatru się nie boi i już grubo ponad 100 lat stoi na Biskupiej Kopie. Po wojnie ze względu na bliskość granicy państwa była zamknięta dla turystów, dopiero w latach 90. ponownie otwarła swoje podwoje. Szkoda, że dziś nie mogliśmy na nią wejść. Cóż, będzie trzeba wejść jeszcze raz na Biskupią Kopę – tym razem koniecznie z Grześkiem i może w cieplejszej porze roku?
Po obowiązkowej sesji fotograficznej do książeczek Korony Gór Polski ruszamy na dół. Do schroniska zbiegamy chyba w 10 minut – naprawdę szybciutko.
Górski Dom Turysty „Pod Biskupią Kopą” (850 m n.p.m.)
To jedyne schronisko w Górach Opawskich niedługo będzie obchodziło stulecie swojego istnienia – zostało otwarte w 1924 r. Już podczas naszej pierwszej wizyty zimą 2011 roku ujęło nas przytulną atmosferą. Wyróżnikiem schroniska są drewniane rzeźby stojące przed budynkiem oraz… wisząca pod sufitem kolekcja krawatów. Biada każdemu gościowi, który zawita tutaj przystrojony w zwis męski – przecież w górach to zupełnie nie przystoi! Nieszczęśnik musi liczyć się z tym, że gospodarz schroniska krawat z szyi mu zdejmie i pod sufitem zawiesi. Informuje o tym zresztą stosowna tabliczka, zawieszona w jadalni:
„Oświadcza się wszem, wobec i każdemu z osobna,
Że kto na Kopę w krawacie wejdzie, temu hańba okropna,
Albowiem każdy prawdziwy wie turysta,
Że krawat w górach to bzdura oczywista.”
Jak widać po całkiem pokaźnej krawatowej kolekcji, wielu już takich zhańbionych było. Bardzo żałujemy, że tym razem w wycieczce nie towarzyszył nam R. – M. przecież przy sobie żadnego krawata nie miała. Chętnie byśmy sprawdzili na własnej skórze, czy zwyczaj jest nadal żywy!

Nie przychodźcie tu pod krawatem! Chyba, że chcecie powiększyć schroniskową kolekcję krawatów obciętych zbyt eleganckim turystom.
Schronisko ma również własną legendę – o złośliwym skrzacie Ludoszy, który zwabił biednego Jaśka obietnicami złota i kosztowności, a potem zamienił nieszczęśnika w głaz. Przed schroniskiem mieliśmy zresztą okazję spotkać i skrzata, i głaz, a nawet przykuć się do niego kajdanami – żeby poczuć się unieruchomionym jak biedny Jaśko.
Zamawiamy z chłopakami porządne, zasłużone obiady. Po takim odpoczynku aż się chce ruszać dalszą drogę!
Zejście z Biskupiej Kopy do Jarnołtówka czerwonym szlakiem
To nieco bardziej męczący (stromszy w początkowym odcinku) wariant niż szlak żółty, który testowaliśmy rano. Ma jednak inne zalety – ścieżka jest bardziej dzika i w górnej części niezwykle widokowa. Po niedawnej klęsce kornika niemal w pień wycięto lasy w okolicach Biskupiej Kopy. Nasilenie problemów z kornikiem zaczęło się w 2014 roku. Efekty rzucają się w oczy każdemu odwiedzającemu Góry Opawskie turyście – tu, gdzie niegdyś wędrowało się przez las, teraz świecą gołe zbocza. Samo schronisko przecież nie tak dawno jeszcze stało w lesie, a teraz wokół ogromne połacie pustej przestrzeni – aż nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom!
Jeśli można mówić o jakichś plusach obecnej sytuacji, to może o tym, że obecnie leśnicy próbuję odtwarzać tradycyjne mieszane drzewostany zamiast mało odpornej monokultury świerkowej, która królowała tu jeszcze niedawno. Miejmy nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli więc cieszyć się pięknym, mocnym lasem. Na razie tym, czym z całą pewnością możemy się cieszyć, są wspaniałe, rozległe widoki. I właśnie szlak czerwony, sprowadzający z Biskupiej Kopy do Jarnołtówka pozwala radować się nimi w całej okazałości. Szlak sprowadza najpierw przecinką graniczną na widokowy wierzchołek Grzebienia, a potem odbija w prawo i sprowadza przez przetrzebione lasy w dół w kierunku Jarnołtówka.
W Jarnołtówku stawiamy się po ok. godzinie spokojnego schodzenia. W górę na parking przy Ziemowicie podjechaliśmy samochodem, teraz schodzimy na sam dół na nogach. Ma to swoje dobre strony, bo możemy dokładnie przyjrzeć się Jarnołtówkowi. Miejscowość jest pięknie położona na przełomowym odcinku Złotego Potoku. Po drodze oglądamy ciekawostkę – XIX-wieczny pocztowy słup milowy. Jarnołtówek leżał na odnodze pieszej trasy pocztowej z Wiednia do Wrocławia. Słupy pocztowe stawiano co pół mili pruskiej (1 mila pruska = ok. 7,5 km). W Jarnołtówku zachował się właśnie jeden z nich. Z samochodu na pewno takiej ciekawostki byśmy nie wypatrzyli.
Nasz czas: 9:30 – 14.00, przewyższenie ok. 500m, dystans 8km, – cała wycieczka w bardzo spokojnym tempie, z postojami
Po południu R., znudzony siedzeniem z Grześkiem z domku, wyrywa się samotną powtórkę naszej dzisiejszej trasy, z tą modyfikacją, że wchodzi w górę szlakiem czerwonym, a schodzi, a raczej zbiega, żółtym, no i w schronisku zatrzymuje się na żurek, a nie na drugie danie;-) Nie wiemy, jak R. to zrobił, ale całość przeszedł w niecałe półtorej godziny ze średnią prędkością 7 km/h (oczywiście nie licząc postoju na żurek…). I nie oszukiwał, bo zdjęcie ze szczytu ma! I lokalne piwo ze schroniska przyniósł 😉