Bieszczadzka Gwiazdka część II – zapomniane wsie

 30.12.2013, poniedziałek

Odczuwalnie chłodniej, z przebłyskami słońca, ok. 4 stopni

Jaworzec

Nasyceni miejskimi atrakcjami, nabieramy ochoty na spacer w przyrodzie. Jako nasz cel obieramy Bacówkę PTTK Jaworzec. W Kalnicy skręcamy w lewo, po czym po przejechaniu kawałka parkujemy samochód na poboczu i dalej idziemy już pieszo. Droga wiedzie uroczą bieszczadzką doliną wzdłuż biegu Wetliny, widoki cieszą oczy. Walory turystyczne tego spaceru podnosi dodatkowo fakt, że wiedzie on po terenie dawnej wsi Jaworzec, której mieszkańcy (ponad 500 osób) zostali po wojnie wysiedleni na tereny północno-wschodniej Polski. Obecnie po dawnej wsi nie został ani jeden budynek, zabudowania spalono, zniszczono nawet cerkiew. Obecność zdziczałych drzew owocowych może tylko świadczyć o istnieniu w tym miejscu kilkadziesiąt lat temu wcale niemałej wsi. Wzdłuż drogi rozstawiono niedawno tablice informacyjne, z których turysta może dowiedzieć się o historii Jaworzca i o tym, w jakiej jego części aktualnie się znajduje. Continue reading

Bieszczadzka Gwiazdka część I – Baligród, Lesko, Solina, Sanok

Niedziela, 22 grudnia 2013

Pogoda iście wiosenna: nawet do 8 stopni i słońce

Warszawa-Kraczkowa

Po wczorajszym zamieszaniu (całe pakowanie przeplatane lataniem do lekarza z chłopakami i podawaniem im leków…) uznajemy, że wyjazd o 9:15 to sukces.

Jedzie się bardzo dobrze, nie ma tirów, a pogoda piękna. Zatrzymujemy się dwukrotnie: raz w Radomiu na drugie śniadanie (na skierowane do chłopców pytanie, co będą jedli, Sebuś odpowiada, że cukier…)), raz na stacji benzynowej ok. 80 km od Rzeszowa. Mimo to stawiamy się u Dziadków już przed 15:00, czyli cała droga zajmuje nam ok. 5,5 godziny. Zjadamy przepyszny obiad, M. sobie trochę odpoczywa, chłopaki wyładowują nadmiar energii, zostawiamy Regusię i dalej w drogę.

Kraczkowa-Bystre

Zgodnie z naszymi przewidywaniami chłopaki zaraz zasypiają. Nam się jedzie w sumie bez problemów, choć już nie tak dobrze jak wcześniej – jest ciemno i droga jest dużo gorsza. Przejechanie 120 km zajmuje ok. 2 godzin. Na miejscu jesteśmy o 19:45.

Ośrodek Leśna Polana, Bystre

Mamy wszystko, czego dusza zapragnie. Wygodny, ciepły dwupoziomowy domek z kominkiem i piękny las dookoła. Na miejscu zastajemy nawet pozostałości śniegu – niestety pewnie wszystko się stopi w najbliższych dniach.

 

Poniedziałek, 23 grudnia 2013

Od rana wszystko płynie, ok. 5 stopni, rano pochmurno, potem słońce

Rano z przyjemnością wyglądamy przez okno i oglądamy leśnie widoki.

Po śniadaniu idziemy na rekonesans po najbliższej okolicy. Chłopaki mają mnóstwo frajdy, ślizgając się po oblodzonej drodze – jednak dzieciom niewiele do szczęścia potrzeba. Podchodzimy pod ośrodek narciarski przy ośrodku Bystre – wyciąg chodzi, mamy nadzieję, że w kolejnych dniach chłopakom uda się wypróbować tutejsze trasy. Dzieciaki wypatrują stromą drogę w dół, idealną do zjeżdżania na jabłuszkach, po czym oddają się temu zajęciu przez najbliższe pół godziny. Są przeszczęśliwi. Ściągamy ich dopiero wtedy, gdy zauważamy, że buty Tyma są kompletnie przemoczone.

Bystre. Na spacer!.

Bystre. Na spacer!.

Ośrodek narciarski Bystre.

Ośrodek narciarski Bystre.

Ośrodek narciarski Bystre.

Ośrodek narciarski Bystre.

Jabłuszkowy raj.

Jabłuszkowy raj.

Jabłuszkowy raj.

Jabłuszkowy raj.

Jabłuszkowy raj.

Jabłuszkowy raj.

Lokalne klimaty.

Lokalne klimaty.

Tylko na takiego bałwanka starczyło nam śniegu.

Tylko na takiego bałwanka starczyło nam śniegu.

Artyzm w pełnej krasie.

Artyzm w pełnej krasie.

A ile radości!.

A ile radości!.

Po powrocie do domu i ubraniu towarzystwa w suche ciuchy podporządkowujemy się sygnałom wysyłanym przez nasze burczące brzuchy i wybieramy się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca na obiad. Ulotki zostawione w naszym domku informują o dwóch pizzeriach w Baligrodzie, ale – ku naszemu wielkiemu niezadowoleniu – jednej nie znajdujemy w ogóle, drugą z trudem, a i tak potem okazuje się (jeszcze) zamknięta. Realizujemy więc Plan B i ruszamy w kierunku wypatrzonego na mapie schroniska PTTK Kropiwne w Bystrem. Plan B również okazuje się niewypałem – przejeżdżamy drogą w jedną i w druga stronę parę kilometrów, a schroniska jak nie było, tak nie ma (potem okazuje się, że jego strona internetowa nie działa – czyżby schronisko było już zamknięte?). W końcu lądujemy na obiedzie w restauracji ośrodka wypoczynkowego Bystre. Nie ma tego złego – najadamy się do syta, jest smacznie i nie przesadnie drogo.

Po południu rozpakowujemy zakupy zrobione przy okazji w Baligrodzie i trochę się lenimy.

Chłopaki wybierają się jeszcze na spacer po ciemku „naszą” drogą dalej do góry. Jest straszna chlapa, więc wracają dość szybko.

Wieczorem słuchamy przy kominku audiobooka o Zezi i Gillerze – jest bardzo miło.

 

Wtorek, 24 grudnia 2013, Wigilia

Nie do wiary: 8 stopni i słońce

Po śniadaniu zgarniamy rzeczy potrzebne na dwa dni i o 9:15 wyruszamy do Dziadków w kierunku na Rzeszów. Na miejscu jesteśmy niewiele przed południem.

O 16:00 zaczynamy uroczystą Wigilię. Objadamy się niemiłosiernie, przychodzi Mikołaj, ani się spostrzegamy i robi się wieczór. Chłopcy pięknie bawią się ze starszym kuzynem, a nastoletnia Gabrysia chętnie chwilami zajmuje się Sebuniem – na wieczór mamy dzieciaki z głowy.

 

Środa, 25 grudnia 2013

Wiosennej pogody cd – temperatura dochodzi nawet do 10 stopni

Dzień zaczynamy Mszą Świętą w kościele farnym w Łańcucie. Potem czas na świąteczny obiad – obżarstwa ciąg dalszy. Miło spędzać rodzinne święta, ale po dwóch dniach za stołem chętnie wyrywamy się o 15:00 do naszego bieszczadzkiego domku. Po dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Wita nad domek wygrzany kominkowym ciepłem – pani gospodyni zajrzała tu wcześniej, żeby napalić przed naszym przyjazdem.

Spędzamy prawdziwie świąteczny wieczór – zawieszamy nastrojowe światełka, śpiewamy kolędy przy kominku, przychodzą nawet dwie grupy kolędników. Dopiero czujemy, że odpoczywamy.

Z powrotem po świętach. Kolędowy wieczór.

Z powrotem po świętach. Kolędowy wieczór.


 

26.12.2013, czwartek

Iście wiosenna aura, 10 stopni, Tymo nawet wypatrzył stokrotki na trawniku

Baligród

Jako że z nart nici, przerzucamy się na zwiedzanie i piesze wycieczki. Dziś przed południem wybieramy się na spacer do położonego tuż obok Baligrodu. Parkujemy przy rozległym rynku, którego układ sięga XVII w. Chłopaki od razu biegną do stojącego na środku czołgu. Co prawda po Bieszczadach jeździły czołgi innego typu, jednak chłopców to nie zraża –  uważnie badają szczegóły konstrukcyjne pojazdu.

Rynek w Baligrodzie.

Rynek w Baligrodzie.

Chłopcy studiują budowę czołgu.

Chłopcy studiują budowę czołgu.

Następnie kierujemy kroki do położonego kilkaset metrów dalej kirkutu. Cmentarz jest przepięknie położony na wzgórzu – już sama malowniczość terenu i piękny widok z góry na Baligród mogłyby być dobrą motywacją do wycieczki w te stronę. Chłopcy biegają po trawiastych pagórkach, a M. idzie z bliska obejrzeć kirkut. Kilkadziesiąt macew (najstarsza z pocz. XVII w.) jest zarośniętych trawą, część zachowała się w dobrym, część w dużo gorszym stanie. Cały teren jest zaniedbany. Pofałdowane krajobrazy przywodzą nam na myśl Bobową. Takie miejsca w wyjątkowy sposób skłaniają do refleksji i do wyciągania nie zawsze pozytywnych wniosków…

Na baligrodzki kirkut.

Na baligrodzki kirkut.

Kirkut w Baligrodzie.

Kirkut w Baligrodzie.

Kirkut w Baligrodzie.

Kirkut w Baligrodzie.

M. z kirkutu wypatruje chłopaków.

M. z kirkutu wypatruje chłopaków.

Widok na Baligród z góry.

Widok na Baligród z góry.

Tutejsze pagórki są stworzone do biegania.

Tutejsze pagórki są stworzone do biegania.

Tutejsze pagórki są stworzone do biegania.

Tutejsze pagórki są stworzone do biegania.

Po odwiedzeniu kirkutu chłopaki zabawiają chwilę na nieco podniszczonym placu zabaw w centrum Baligrodu, a M. idzie zrobić zdjęcie XIX-wiecznej cerkwii Uśpienia – największej murowanej cerkwi w Bieszczadach (świątynia przeszła ostatnio generalny remont). Potem podjeżdżamy jeszcze pod (niezbyt spektakularne) pozostałości wałów XVII-wiecznego zamku Balów (ród rycerski z XIV w.; miasto nazwane na cześć jego założyciela) i przejeżdżamy obok dwóch położonych niemal naprzeciw siebie kościołów katolickich – starego i nowego, w którym obecnie odbywają się nabożeństwa.

Murowana Cerkiew Uśnięcia (XIX), Baligród.

Murowana Cerkiew Uśnięcia (XIX), Baligród.

Opuszczamy Baligród, myśląc o dawnej bogatej i różnorodnej kulturze tego rejonu – dziś współistnienie obok siebie niemal w idealnej równowadze Żydów, grekokatolików, katolików i Bojków pozostaje tylko wspomnieniem, o którym przypominają baligrodzkie zabytki.

Żernica Wyżna

Drugi punkt dzisiejszego programu urzekł nas, gdy tylko wypatrzyliśmy go na mapie. Kawałek za Baligrodem w prawo odgałęzia się droga w kierunku dawnej wsi – obecnie już niemal zupełnie wyludnionej, po 4 km doprowadza do cerkiewki (1800 r), po czym kończy się. Taki lokalny koniec świata. Całość oprawiona w piękne pofałdowane krajobrazy. Niesamowicie malownicze miejsce. Chłopaki biegają wesoło zaraz po wypuszczeniu ich z samochodu – po spędzeniu dwóch dni za stołem dziś rozsadza ich energia.

Wracając zahaczamy jeszcze o baligrodzki cmentarz wojenny.

Cerkiew w Żernicy Wyżnej.

Cerkiew w Żernicy Wyżnej.

Żernica Wyżna - lokalny koniec świata.

Żernica Wyżna – lokalny koniec świata.

Bieszczadzka pasieka na końcu świata.

Bieszczadzka pasieka na końcu świata.

Cmentarz wojenny w Baligrodzie.

Cmentarz wojenny w Baligrodzie.

Napis jest wymowny...

Napis jest wymowny…

Popołudniowy spacer w kierunku Roztok Dolnych

Po południu wybieramy się na spacer leśną drogą w pobliżu naszego ośrodka. Grudniowy dzień jest bardzo krótki i zaraz po 15:00 robi się szaro. Droga jest błotnista, z pozostałościami  lodu. Mimo to spacer jest bardzo przyjemny. Sielanka kończy się w momencie, gdy Sebuś przewraca się jak długi na brejowatą drogę, przemaczając sobie dokumentnie spodnie. Nie ma wyjścia, zawracamy.

Wieczorny spacer w kierunku Roztok Dolnych.

Wieczorny spacer w kierunku Roztok Dolnych.

Wieczór przy kominku z grami i innymi rodzinnymi rozrywkami rekompensuje nam jednak skróconą przechadzkę. Znów nawiedzają nas dwie grupy kolędników – dziś otwieramy im już mniej chętnie:)

 

27.12.2013, piątek

Pogoda nie do wiary: 13 stopni i słońce – wiosna

Lesko

Dzisiejsza wycieczka do Leska satysfakcjonuje nas pod wszelkimi względami – od przyrodniczych po architektoniczno-kulturowe. Atrakcje są położone niedaleko od siebie i spacer po mieście nie jest forsujący nawet dla małych dzieci. Miasteczko jest urokliwe, a słynna leska synagoga na długo zostaje w pamięci.

Wizytę w Lesku zaczynamy od podjechania samochodem na parking w pobliżu słynnego Kamienia Leskiego. Ścieżka po chwili doprowadza do imponującej grzędy skalnej – odkryta skała ciągnie się przez kilkadziesiąt metrów, osiągając miejscami wysokość nawet 20 m. Ścieżki umożliwiają obejście skały dookoła. Taki spacer pozwala na docenienie jej rozmiaru, jest przy tym bardzo atrakcyjny dla chłopców. Wycieczka do rezerwatu przyrody Kamień Leski to żelazny punkt programu, szczególnie z dziećmi.

Rezerwat Kamień Leski.

Rezerwat Kamień Leski.

Szlak jak w górach.

Szlak jak w górach.

Kamień Leski w pełnej okazałości.

Kamień Leski w pełnej okazałości.

Oglądamy go z każdej strony.

Oglądamy go z każdej strony.

Kamień Leski - imponujące rozmiary.

Kamień Leski – imponujące rozmiary.

Drzewa przy nim wydają się niewielkie.

Drzewa przy nim wydają się niewielkie.

Po leśnym spacerze podjeżdżamy do centrum Leska. Parkujemy na Nowym Rynku i ruszamy na spacer. Zaraz po wyjściu z samochodu lokalizujemy ładny budynek XIX-wiecznego ratusza z ciekawym „dłutowatym” dachem. Potem kierujemy się w kierunku słynnej leskiej synagogi (XVI/XVII w.). Widzieliśmy ją już wielokrotnie w różnych publikacjach turystycznych i bardzo cieszyliśmy się, że zobaczymy ją wreszcie na własne oczy. Budynek, wyróżniający się niezwykle oryginalną okrągłą wieżą, łączył funkcje kultowe z obronnymi. Obecnie nie służy już celom religijnym (mieści galerię bieszczadzkiej sztuki), ale jego niezwykła sylwetka nadal przyciąga wzrok. Niedaleko synagogi, na wzgórzu znajduje się jeden z najcenniejszych cmentarzy żydowskich w Polsce, z nagrobkami nawet z XVI w. Brama jest zamknięta, ale przechodząca pani podpowiada nam, do którego domu trzeba zapukać, by uzyskać klucz (żółty budynek po przeciwnej stronie ulicy). Chętnie korzystamy z okazji i wchodzimy na teren kirkutu. Usytuowanie na wzgórzu, wśród starych drzew sprawia, że miejsce jest niezwykle malownicze, jednak widok zniszczonych, porosłych mchem i niekiedy poprzewracanych macew składnia do smutnych refleksji. Tymo pyta, dlaczego obecnie nie ma kto dbać o żydowskie groby. Odpowiadamy, jak umiemy…

Ratusz w Lesku (kon. XIX).

Ratusz w Lesku (kon. XIX).

Szkoda, że fontanna nieczynna...

Szkoda, że fontanna nieczynna…

Synagoga w Lesku (XVI-XVII).

Synagoga w Lesku (XVI-XVII).

Synagoga w Lesku (XVI-XVII).

Synagoga w Lesku (XVI-XVII).

Bramę kirkutu zastajemy zamkniętą.

Bramę kirkutu zastajemy zamkniętą.

Na szczęście udaje nam się wejść.

Na szczęście udaje nam się wejść.

Leski kirkut.

Leski kirkut.

Leski kirkut.

Leski kirkut.

Około południa zaczyna nam burczeć w brzuchach, więc dobrze się składa, że na ul. Moniuszki lokalizujemy przyzwoitą pizzerię. Pokrzepieni pizzą i dużą porcją sałatek chętnie ruszamy dalej. Podchodzimy pod późnogotycki (XVI w.) kościół parafialny (barokowa dzwonnica w remoncie), po czym cofamy się na kameralny, zadrzewiony stary rynek. Na balkonie jednej z otaczających go kamienic R. wypatruje opisywaną w przewodniku kratę z motywem menory, stanowiącą niegdyś … część wyposażenia leskiej synagogi. Ostatnim punktem programu podczas pobytu w Lesku jest zahaczenie o XVI-wieczny zamek Kmitów (obecnie pensjonat), sąsiadujący z miłym parkiem zamkowym.

Późnogotycki kościół parafialny.

Późnogotycki kościół parafialny.

Stary rynek.

Stary rynek.

Kamienica z balustradą pochodzącą z synagogi.

Kamienica z balustradą pochodzącą z synagogi.

Zamek Kmitów (XVI).

Zamek Kmitów (XVI).

Cała wycieczka do Leska jest przesympatyczna.

W drodze powrotnej do Bystrego zajeżdżamy w Baligrodzie na myjnię samochodową. M. podziwia heroiczne zmagania R. z tłustym bieszczadzkim błotem, które aż za dobrze zadomowiło się na karoserii naszego samochodu.

Późnym popołudniem chłopaki podchodzą jeszcze pod wyciąg narciarski na Dzidową i palą po ciemku zimne ognie.

Wieczorem kolejna sesja przy kominku ze szwedzkim serialem Millenium – mamy możliwość dobrze utrwalić sobie książkę.

 

28.12.2013, sobota

Wieczorem nawet na chwilę złapał przymrozek, ale potem znowu ciepło, piękny wiosenny i słoneczny dzień, do 12 st.

Solina

Wykorzystujemy ten – prawdopodobnie już ostatni – tak słoneczny dzień na spacer nad „bieszczadzkim morzem”. Już sam dojazd drogą wijącą się wśród wzgórz sprawia nam dużą frajdę. Spacer po długiej na ponad 600 metrów koronie zapory w promieniach zimowego (a jakby wiosennego…) słońca to naprawdę wielka przyjemność! Nawet podmuchy wiatru są dzisiaj całkiem ciepłe.

W stronę Jaworu idziemy prawie sami, okolica przystani też jest zupełnie opustoszała. Po krótkim odpoczynku na ławeczce (chłopcy piją soczki, wszyscy wygrzewamy się na słoneczku) ruszamy z powrotem. Tym razem na zaporze jest już więcej spacerowiczów. Chłopcy urządzają wyścigi, a Sebuś opowiada przygodnym turystom o dzidzi, od której będzie starszy, a która teraz jest u mamy w brzuchu:)

Zapora w Solinie.

Zapora w Solinie.

Rzut oka na drugą stronę zapory.

Rzut oka na drugą stronę zapory.

Jezioro Solińskie.

Jezioro Solińskie.

Konstrukcja zapory budzi respekt.

Konstrukcja zapory budzi respekt.

Uśpiona przystań.

Uśpiona przystań.

Zapora w Solinie.

Zapora w Solinie.

Chłopcy szaleją...

Chłopcy szaleją…

Ciekawe, do czego służą te urządzenia...

Ciekawe, do czego służą te urządzenia…

Potem buszujemy przez chwilę po kramach w poszukiwaniu jakiejś sensownej pamiątki. Planowaliśmy nowe poduszeczki, ale w końcu za namową chłopców decydujemy się na „pukawki”, strzelające gumowymi korkami na nitce. Chłopcy są przeszczęśliwi i cały dzień bawią się nową zabawką. Tymuś stwierdza nawet, że to najlepsza pamiątka, jaką kiedykolwiek miał!

Kramy w Solinie.

Kramy w Solinie.

Na koniec idziemy do restauracji w pobliżu głównego parkingu. Wczesny obiad poprawia nam humory. Tymuś zjada ulubione spaghetti, Sebuś pierogi ruskie, a my barszcz z uszkami i placki ziemniaczane z gulaszem. Budynek ośrodka jest dość niepozorny, ale w środku zadbany, a z okien restauracji jest piękny widok na jezioro Solińskie i otoczenie zapory.

Naprawdę warto zajrzeć do Soliny, bo ogrom największej zapory w Polsce budzi prawdziwy respekt, a jezioro i otaczające je wzgórza są przepiękne. Niestety, sama najbliższa okolica zapory to po prostu totalny odpustowy chaos. W porównaniu z tym zakopiańskie Krupówki są po prostu świetnie zorganizowane… Niestety tu i tu króluje komercja i nie są to wymarzone miejsca do spokojnego wypoczynku i obcowania z naturą. Na szczęście brzegi jeziora solińskiego są dostatecznie długie, żeby znaleźć jakąś zaciszną zatoczkę…

Wracając do domu, zatrzymujemy się na chwilę w Średniej Wsi, by sfotografować najstarszy w Bieszczadach drewniany,  XVI-wieczny kościół Narodzenia NMP i rzucić okiem na położony obok park podworski z okazami kilkusetletnich dębów i lip.

Kościół Narodzenia NMP w Średniej Wsi, XVI w.

Kościół Narodzenia NMP w Średniej Wsi, XVI w.

Chłopcy o dziwo nie zasypiają w drodze powrotnej. W ogóle należy im się duża pochwała, bo nie marudzili, tylko dzielnie (nawet ze sporymi harcami…) pokonali trasę ok. trzykilometrowego spaceru. Świetni z nich kumple.

Po południu, chcąc skorzystać z reszty słonecznego dnia, wychodzimy przed 15:00 na spacer drogą w kierunku Rabego. Nadal miejscami przeszkadza strasznie kleiste błoto, więc zawracamy w okolicy skrętu do starego kamieniołomu. Spacer zaczynamy i kończymy na należącym do naszego ośrodka placu zabaw, a największą atrakcją znowu są zimne ognie, rozświetlające zapadający zmrok.

Przedwieczorny spacer.

Przedwieczorny spacer.

Zimne ognie.

Zimne ognie.

Potem delektujemy się spokojnym wieczorem z chłopcami, m.in. oglądamy początek „Strażników marzeń”. Potem oczywiście kolejna część „Millennium”… Kominek grzeje aż za bardzo, więc nauczeni wczorajszym doświadczeniem (było tak gorąco, że Sebuś i my nie mogliśmy spać…) nie dokładamy zbyt wiele do ognia.

 

29.12.2013, niedziela

W nocy b. silny wiatr, dzień znów z częstymi przebłyskami słońca i temperaturą w okolicy 10 stopni

Sanok

Niedzielę przeznaczamy na wycieczkę do tego pięknie położonego nad Sanem miasta. Zaczynamy od dwugodzinnego spaceru po jednym z największych i najciekawszych w Polsce skansenów. Sanockie muzeum budownictwa ludowego wyróżnia się arcyciekawą ekspozycją etnograficzną – na pagórkowatym, częściowo zalesionym terenie można zobaczyć przykłady budownictwa bojkowskiego, łemkowskiego, a także typowego dla zamieszkujących tereny bardziej na północ Pogórzan i Dolinian. Dla chłopaków wycieczka do sanockiego skansenu to przede wszystkim miły spacerek – biegają, rozładowując nadmiar energii, cieszą się lizakami i przerwą na małe co nieco, chętnie zaglądają do udostępnionych wnętrz. Obaj są doskonałymi kompanami – jesteśmy dumni zwłaszcza z Sebusia, który – mimo że jest naszym najmłodszym turystą – ma dziś chyba najwięcej siły i bez problemu spędza dwie godziny na nogach (drugą połowę dystansu niemal bez przerwy biegną razem z Tymkiem). Dla nas oglądanie obiektów zgromadzonych w skansenie to prawdziwa gratka – cały teren jest podzielony na działy (zrekonstruowany małomiasteczkowy galicyjski rynek, Bojkowie, Łemkowie, Pogórzanie, Dolinianie oraz dział poświęcony historii wydobycia i przetwarzania ropy naftowej), co ułatwia turyście zorientować się, co akurat ogląda. Najbardziej zapada nam w pamięć XVIII-wieczna bojkowska cerkiew grekokatolicka z Grąziowej (z oryginalnym dachem, bez kopuł, przypominającym stóg siana) oraz  – również bojkowska – maleńka, prześliczka cerkiewka z Rosolina (XVIII w.), efektowna łemkowska cerkiew grekokatolicka z Ropek (pocz. XIX w.) z pięknymi drewnianymi kopułami oraz drewniany kościół  z Bączala Dolnego (XVII); chętnie oglądamy też rekonstrukcję małomiasteczkowego rynku – gdy oglądaliśmy taki rynek w litewskim skansenie w Rumszyszkach, narzekaliśmy, że w polskich skansenach najczęściej można zobaczyć tylko budynki wiejskie. Wszyscy kończymy spacer zadowoleni. Żałujemy tylko, że skansenowa karczma jest poza sezonem nieczynna (pilnuje jej tylko biały, wyjątkowo spasiony kot); chłopcy też pewnie doceniliby jakiś ukłon w stronę dzieci typu ludowy plac zabaw itp. Ale ogólnie rzecz biorąc, wizyta w sanockim skansenie jest bez dwóch zdań warta polecenia rodzicom z dziećmi w każdym wieku.

Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku.

Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku.

Wypasiony strażnik skansenu...

Wypasiony strażnik skansenu…

Skansenowa karczma (w zimie nieczynna...).

Skansenowa karczma (w zimie nieczynna…).

Galicyjski Rynek.

Galicyjski Rynek.

Na Galicyjskim Rynku.

Na Galicyjskim Rynku.

Na Galicyjskim Rynku.

Na Galicyjskim Rynku.

Na Galicyjskim Rynku.

Na Galicyjskim Rynku.

Można nawet spojrzeć z lotu ptaka.

Można nawet spojrzeć z lotu ptaka.

Bojkowskie chaty.

Bojkowskie chaty.

Spacer po sektorze bojkowskim.

Spacer po sektorze bojkowskim.

Zaraz będzie lekcja pt. Jak działał młyn wodny.

Zaraz będzie lekcja pt. Jak działał młyn wodny.

Cerkiew bojkowska z Graziowej (XVIII).

Cerkiew bojkowska z Graziowej (XVIII).

Cerkiew bojkowska z Graziowej (XVIII).

Cerkiew bojkowska z Graziowej (XVIII).

Wewnątrz piękny ikonostas.

Wewnątrz piękny ikonostas.

Cerkiew bojkowska z Rosolina (XVIII).

Cerkiew bojkowska z Rosolina (XVIII).

Zaglądamy do wnętrza.

Zaglądamy do wnętrza.

Cerkiew bojkowska z Rosolina (XVIII).

Cerkiew bojkowska z Rosolina (XVIII).

Przechodzimy do kolejnego sektora.

Przechodzimy do kolejnego sektora.

Łemkowska chata.

Łemkowska chata.

Łemkowska wieś.

Łemkowska wieś.

Cerkiew łemkowska z Ropek (pocz. XIX).

Cerkiew łemkowska z Ropek (pocz. XIX).

Dzwon cerkiewny odkopany w 2006 r.

Dzwon cerkiewny odkopany w 2006 r.

Wnętrze cerwki z Ropek.

Wnętrze cerwki z Ropek.

Cerkiew łemkowska z Ropek (pocz. XIX).

Cerkiew łemkowska z Ropek (pocz. XIX).

Odpoczynek pod dawną karczmą (kon. XIX).

Odpoczynek pod dawną karczmą (kon. XIX).

Sanok z terenu skansenu.

Sanok z terenu skansenu.

Sektor naftowy.

Sektor naftowy.

Sektor Pogórzan.

Sektor Pogórzan.

Czy ktoś widział dom w kropki.

Czy ktoś widział dom w kropki.

Zagroda Pogórzan.

Zagroda Pogórzan.

Coś dla małych strażaków.

Coś dla małych strażaków.

Dochodzimy do wioski Pogórzan Wschodnich.

Dochodzimy do wioski Pogórzan Wschodnich.

Kościół z Bączala Dolnego (XVII).

Kościół z Bączala Dolnego (XVII).

Spacer na świeżym powietrzu wszystkim zaostrza apetyty. Podjeżdżamy do centrum Sanoka i dalsze zwiedzanie zaczynamy od położonej na rynku regionalnej karczmy, oferującej dania bojkowskie, łemkowskie i ukraińskie. To miejsce, w którym wizyty nie będą żałować wszyscy miłośnicy prawdziwych, zapomnianych smaków. Próbujemy zupy łewesz, chlipców, hreczanyków i stolników – kto jest ciekawy, jak smakują te zagadkowe potrawy, sam powinien spróbować. Chłopaki pałaszują pierogi (ruskie i z mięsem) z mąki razowej. Palce lizać.

Karczma regionalna ma pierwszeństwo.

Karczma regionalna ma pierwszeństwo.

Posileni regionalnymi specjałami chętnie spacerujemy po sympatycznym sanockim rynku (kamieniczki XIX, XX w.). Odnajdujemy kościół franciszkanów (XVII, i XVIII, przeb. XIX w.), chłopcy oglądają urządzoną przed nim szopkę; lokalizujemy  ratusz, wyglądamy na zamkniętą dla ruchu samochodowego ul. 3 Maja. Po wizycie na rynku przenosimy się pod sanocki zamek (XIV, przeb. XVI w.). Z tej niegdyś imponującej budowli przetrwało do dzisiejszych czasów tylko skrzydło. Nie decydujemy się na obejrzenie ogromnej kolekcji ikon (XV-XIX w.) oraz wystawy malarstwa Beksińskiego, uznając, że byłoby to już po całym dniu na nogach zbyt trudne wyzwanie dla chłopców, ale wchodzimy na urządzony na miejscu niezachowanej baszty punkt widokowy, z którego rozlega się bardzo malownicza panorama na San i pofalowany krajobraz Gór Słonnych.

Sanocki rynek.

Sanocki rynek.

Zachodnia pierzeja rynku.

Zachodnia pierzeja rynku.

Ratusz w Sanoku.

Ratusz w Sanoku.

W tle kościół Franciszkanów (XVII, XVIII).

W tle kościół Franciszkanów (XVII, XVIII).

Rynek to świetne miejsce do pobiegania.

Rynek to świetne miejsce do pobiegania.

Zamek w Sanoku (XIV, przeb. XVI).

Zamek w Sanoku (XIV, przeb. XVI).

Widać miejsce po dawnej studni.

Widać miejsce po dawnej studni.

Obrońcy sanockich murów.

Obrońcy sanockich murów.

Obrońca Sebuś.

Obrońca Sebuś.

Widok na San i Góry Słonne.

Widok na San i Góry Słonne.

Wracając na parking, spoglądamy jeszcze na położoną niedaleko zamku XVIII-wieczną cerkiew Trójcy Świętej.

Sanok to przesympatyczne miasto, oferujące turystom w każdym wieku dużo do zobaczenia. Rodzinom z dziećmi szczególnie polecamy wizytę w sanockim skansenie i odwiedzenie podzamkowego punktu widokowego z urzekającą panoramą, na pewno nie będzie się też  żałować spróbowania dawnych specjałów w regionalnej karczmie.

Po południu chłopaki jadą na 18:00 na mszę do Leska. Wracają witani ciepłym ogniem z kominka. Wieczorem kończymy naszą przygodę z sagą Millennium.

Ćmielów

Żywe Muzeum Porcelany w Ćmielowie

2013.09.29

10 st. C, pochmurno

W drodze powrotnej od Dziadków z Rzeszowa zahaczyliśmy o miejsce, które nęciło nas już od dawna: Żywe Muzeum Porcelany w Ćmielowie. Ćmielowskie wyroby znane są chyba niemal w każdym zakątku Polski, a także daleko poza granicami naszego kraju. Do niedawna rarytas zobaczenia na własne oczy procesu produkcji porcelany dostępny był tylko dla VIPów i innych szczęśliwców. Na szczęście sytuacja zmieniła się parę lat temu – Żywe Muzeum Porcelany jest obecnie otwarte dla wszystkich turystów i pozwala spędzić aktywnie i ciekawie czas – w zakładzie z ponad dwustuletnią historią można prześledzić (także na własnej skórze – tak tak, to nie pomyłka) cały proces produkcji porcelanowych wyrobów, zajrzeć do największego w Polsce pieca do wypalania porcelany, obejrzeć wystawę ćmielowskich wyrobów – wielką gratkę dla miłośników designu, a także uczestniczyć w warsztatach ceramicznych i wykonać własną niepowtarzalną pamiątkę z tego miejsca.

Myliłby się ten, kto by pomyślał, że dzieci w tym miejscu będą – było nie było – jak słoń w składzie porcelany – nic bardziej mylnego. To wymarzone miejsce dla najmłodszych. Nasi chłopcy byli zachwyceni tym, że w części muzealnej wszystkiego można było samemu dotknąć – ba, pani pozwoliła nawet zepsuć gotową figurkę. Sebuś potem z upodobaniem grzebał łapką w skorupkach, Tymo natomiast miał niepowtarzalną szansę podpisać się na porcelanowym kubku pod pilnym okiem ćmielowskiej malarki.

Witamy w Żywym Muzeum Porcelany

Witamy w Żywym Muzeum Porcelany

Dawne maszyny robią wrażenie na chłopcach

Dawne maszyny robią wrażenie na chłopcach

Nie, dawny bęben jest nie do ruszenia

Nie, dawny bęben jest nie do ruszenia

Takiego miejsca na pewno nie spotyka się często...

Takiego miejsca na pewno nie spotyka się często…

Małpki dbają o pozytywne wibracje

Małpki dbają o pozytywne wibracje

Ławka nawet wygodna

Ławka nawet wygodna

Przed nami dawny piec do wypalania porcelany

Przed nami dawny piec do wypalania porcelany

Sebuś szuka śladów ognia

Sebuś szuka śladów ognia

Piec ma 10 metrów średnicy - w środku całkiem wygodnie

Piec ma 10 metrów średnicy – w środku całkiem wygodnie

Sebuś bada zawartość nocnika

Sebuś bada zawartość nocnika

Wyjście z pieca na czas wypału zamurowywano

Wyjście z pieca na czas wypału zamurowywano

Możemy własnoręcznie sprawdzić, z czego powstaje porcelana.

Możemy własnoręcznie sprawdzić, z czego powstaje porcelana.

Tymo bada, co podobne do mąki, a co do piasku

Tymo bada, co podobne do mąki, a co do piasku

M. wypełnia formę porcelanową masą

M. wypełnia formę porcelanową masą

R. wylewa nadmiar masy

R. wylewa nadmiar masy

Tu można nawet psuć!

Tu można nawet psuć!

Laleczka z saskiej - nie - z ćmielowskiej porcelany

Laleczka z saskiej – nie – z ćmielowskiej porcelany

Stanowisko do szkliwienia

Stanowisko do szkliwienia

Praca wymaga cierpliwości i aptekarskiej dokładności

Praca wymaga cierpliwości i aptekarskiej dokładności

Ćmielowska malarka

Ćmielowska malarka

Tymo próbuje swoich sił

Tymo próbuje swoich sił

Gotowe!

Gotowe!

Kto słyszał o różowej porcelanie...

Kto słyszał o różowej porcelanie…

Jak oryginał

Jak oryginał

Po obejrzeniu części muzealnej przemiła pani zabrała nas na warsztaty ceramiczne. Nie trzeba się obawiać o swoje artystyczne zdolności – niezależnie od kocowego efektu zabawa jest znakomita i dla dużych, i dla małych. Wspólnym rodzinnym wysiłkiem udało nam się ulepić cztery róże. Końcowy efekt naszej pracy zapakowaliśmy w tekturowe pudełka, starając się zapamiętać instrukcję postępowania na najbliższy tydzień (najpierw 7-dniowe suszenie, potem 40-minutowe wypalanie).

Warsztaty ceramiczne

Warsztaty ceramiczne

Robimy nasze róże

Robimy nasze róże

Wystawa to raj dla miłośników designu

Wystawa to raj dla miłośników designu

Nas najbardziej ujął ''komplet bezuszny''

Nas najbardziej ujął ”komplet bezuszny”

... i ten piękny wazon - liść

… i ten piękny wazon – liść

Porcelanowe figurki ze słynną leżącą kotką

Porcelanowe figurki ze słynną leżącą kotką

Świetnie ujęty ruch

Świetnie ujęty ruch

Cała wycieczka dostarczyła nam fantastycznych wrażeń – Żywe Muzeum Porcelany jest godne polecenia każdemu, ale to chyba rodziny z dziećmi będą się bawić tu najlepiej. Jak to dobrze, że są ludzie, którzy wpadają na takie dobre pomysły i potrafią je potem urzeczywistnić.

Opuszczając Ćmielów, nie możemy się pohamować przed kupnem małej pamiątkowej figurki. Biały i czarny kotek nie jest tani, ale po ustawieniu na półce w kuchni ciągle chce się na niego patrzeć.

Opatów

Opatów – nad i pod ziemią 

2010.09.22

 

Opatów jest miejscem naszego postoju w drodze przy okazji wrześniowego wyjazdu do Dziadków. Warto zatrzymać się na chwilę na trasie Radom-Rzeszów i zajrzeć do Opatowa, bo kryją się tu zabytki naprawdę wielkiej klasy.Zaczynamy  od nakarmienia chłopaków i przewinięcia Sebusia na miłych drewnianych ławach pod pozostałościami miejskich murów obronnych, a potem wybieramy się na krótki spacer po mieście.

Postój w Opatowie.

Postój w Opatowie.

Przechodzimy przez pięknie zachowaną, renesansową Bramę Warszawską (pocz. XVI w.), po czym oglądamy imponującą romańską (!) kolegiatę Św. Marcina (XII w.), kryjącą słynny renesansowy Lament Opatowski: na nagrobku kanclerza Krzysztofa Szydłowieckiego płaskorzeźba przedstawia kilkadziesiąt osób (w tym króla Zygmunta Starego) rozpaczających po jego śmierci. Spacer kończymy na opatowskim rynku.

Opatów, resztki murów obronnych.

Opatów, resztki murów obronnych.

Opatów, Brama Warszawska, XVI w.

Opatów, Brama Warszawska, XVI w.

Opatów, Kolegiata Św. Marcina, XII w.

Opatów, Kolegiata Św. Marcina, XII w.

Rynek w Opatowie.

Rynek w Opatowie.

Imponujące zabytki Opatowa same w sobie nie stanowią na pewno atrakcji  dla małych dzieci. My sprzedaliśmy chłopakom tę wycieczkę jako „postój na pobieganie”. Rzeczywiście, po Opatowie pobiegać się dało całkiem nieźle, a co więcej – pod kolegiatą Tymo znalazł sobie krawężnik, po którym namiętnie chodził, a na schodach sprowadzających pod mury – pochylnię, z której świetnie można było zbiegać. W sumie wszyscy wsiedliśmy do samochodu zadowoleni: i my, i wybiegane chłopaki.

 

Podziemna trasa turystyczna w Opatowie

2012.01.08

Kolejny postój w Opatowie urządzamy nieco ponad rok później, w drodze powrotnej ze styczniowej wizyty u Dziadków. Tym razem bierzemy na cel podziemną trasę turystyczną.

Zwiedzamy ciąg korytarzy i piwnic, drążonych od średniowiecza w miękkiej lessowej skale. Podziemia służyły jako składy opatowskim kupcom, pełniły też funkcje obronne, umożliwiając miejscowej ludności schronienie przed wrogiem.

Pani przewodnik bardzo kompetentnie i dużo opowiada o opatowskich podziemiach (i – co nam się bardzo podoba – o innych atrakcjach turystycznych regionu). Słuchamy m.in. o historii zabezpieczenia podziemi (chłopcom bardzo się spodobała opowieść o tym, jak na opatowskim rynku zapadł się autokar), o dramatycznych losach Białej Damy, która do dziś pojawia się w opatowskich podziemiach (jak kilka razy gaśnie światło, wniosek jest jeden: to Biała Dama je wyłącza. Chłopaki zapalają swoje latarki i są przeszczęśliwi), o krzemieniu pasiastym, o opatowskich powiązaniach Wincentego Kadłubka, o nietoperzach śpiących w podziemiach…

Chłopcom chyba najbardziej podoba się to, że mają swoje latarki i mogą nimi świecić po ciemnych kątach:) Dla nas wycieczka również jest interesująca. Godziny spędzonej w podziemiach nie uznajemy za straconą. Zwiedzając podziemny Opatów, widzimy go bardziej autentycznym niż ten na powierzchni ziemi (oczywiście nie mówiąc o kolegiacie i Bramie Warszawskiej). Przy tym atrakcje tego typu to świetny pomysł na nieturystyczną pogodę (taką jak dziś).

Podziemna Trasa Turystyczna w Opatowie - wejście.

Podziemna Trasa Turystyczna w Opatowie – wejście.

Podziemna Trasa Turystyczna w Opatowie - wejście.

Podziemna Trasa Turystyczna w Opatowie – wejście.

Podziemna Trasa Turystyczna w Opatowie - wejście.

Podziemna Trasa Turystyczna w Opatowie – wejście.

Podziemna Trasa Turystyczna w Opatowie.

Podziemna Trasa Turystyczna w Opatowie.

Biała Dama ... aaaaa!.

Biała Dama … aaaaa!.

Wspomnienia zabezpieczania podziemi.

Wspomnienia zabezpieczania podziemi.

Ojej, schody jak w latarni!.

Ojej, schody jak w latarni!.

Oświetlenie jest nastrojowe.

Oświetlenie jest nastrojowe.

Podziemna Trasa Turystyczna w Opatowie.

Podziemna Trasa Turystyczna w Opatowie.

Schodzimy i schodzimy, a ciągle w dół.

Schodzimy i schodzimy, a ciągle w dół.

Oj, jak by Sebuś chętnie pokręcił!.

Oj, jak by Sebuś chętnie pokręcił!.

Rety, kamienie! Uwaga, rzucam!.

Rety, kamienie! Uwaga, rzucam!.

 

Puławy

Zespół pałacowo-parkowy w Puławach

2008.07.10

 

Piękny klasycystyczno-romantyczny zespół pałacowo-parkowy w Puławach odwiedzamy w drodze na rodzinne wesele. Tymo zjada drugie śniadanie na parkowej ławce, po czym razem z R. zajmuję strategiczną pozycję przy Absolutnie Fascynującym Wężu Ogrodowym przez puławskim pałacem Czartoryskich (XVII w.), a M. obchodzi cały park i zajmuje się dokumentacją fotograficzną.

Park i romantyczne budynki parkowe (Świątynia Sybilli z XVIII w., Domek Gotycki z pocz. XIX w.) są naprawdę urzekające, a skarpa nad łachą wiślaną – bardzo malownicza. Fakt, jest piękna pogoda, przed pałacem rosną przepiękne kwiaty, Tymo, przylepiony do fontanny, zapomniał o samochodowych histeriach, a zmęczona jazdą Rega grzecznie idzie na smyczy: wszystko to pomaga nam cieszyć się życiem i docenić uroki puławskiego parku. Mamy trochę problemów ze znalezieniem toalety, ale po wypatrzeniu urzędu stanu cywilnego dochodzimy (słusznie) do wniosku, że to musi był strzał w dziesiątkę. Na pożegnanie wsuwamy po czekoladowym lodzie, co wszystkim dodatkowo poprawia humory, i dalej w drogę.

Do Puław.

Do Puław.

Pałac Czartoryskich.

Pałac Czartoryskich.

Zespół pałacowo-parkowy w Puławach.

Zespół pałacowo-parkowy w Puławach.

Zespół pałacowo-parkowy w Puławach.

Zespół pałacowo-parkowy w Puławach.

Zespół pałacowo-parkowy w Puławach.

Zespół pałacowo-parkowy w Puławach.

Schody rampowe.

Schody rampowe.

Przed Pałacem Czartoryskich.

Przed Pałacem Czartoryskich.

Przed Pałacem Czartoryskich.

Przed Pałacem Czartoryskich.

Przed Pałacem Czartoryskich.

Przed Pałacem Czartoryskich.

Wychodzimy.

Wychodzimy.

Nałęczów

Park Zdrojowy w Nałęczowie

2008.05.25

 

Na trasie Zwierzyniec-Warszawa urządzamy sobie dwugodzinny postój w Parku Zdrojowym w Nałęczowie.

Park jest bardzo rozległy, a zabytkowe budynki sanatoryjne (XVIII, XIX w.) pięknie poodnawiane. Oglądamy barokowo-klasycystyczny pałac Małachowskich (XVIII w.), zatrzymujemy się przy urokliwym parkowym stawie z łabędziami. Musi być tu naprawdę przyjemnie w słoneczny dzień (dziś, niestety, jest deszczowo, wietrznie i zimno). Palmiarnia z pijalnią sympatyczna, choć niewielka.

Park Zdrojowy w Nałęczowie - wchodzimy.

Park Zdrojowy w Nałęczowie – wchodzimy.

Park Zdrojowy w Nałęczowie - wchodzimy.

Park Zdrojowy w Nałęczowie – wchodzimy.

W Palmiarni.

W Palmiarni.

W Palmiarni.

W Palmiarni.

Park Zdrojowy w Nałęczowie.

Park Zdrojowy w Nałęczowie.

Park Zdrojowy w Nałęczowie.

Park Zdrojowy w Nałęczowie.

Głodni, szukamy sensownej restauracji na obiad, ale szybko okazuje się, że mamy prosty wybór: albo jedzenie dań z grilla na dworze z wysokim ryzykiem przelotnego deszczu, albo wydanie bajońskich sum w jedynej parkowej restauracji. W końcu lądujemy w pijalni czekolady Wedla. Trochę odstrasza cenami (niewielki kawałek ciasta za 15 zł), ale raz na jakiś czas można zaszaleć. Czekolada jest naprawdę pyszna, a przy tym to miejsce z klimatem. Tymo siedzi za stołem szczęśliwy, cały umorusany czekoladą. Wsuwamy sernik, szarlotkę i dalej w drogę!

Pijalnia czekolady Wedla.

Pijalnia czekolady Wedla.

Czekoladowy Tymuś.

Czekoladowy Tymuś.

Lublin

Zimowy spacer po lubelskiej starówce

2012.12.21

-12oC, cały dzień trzyma mróz!

 

Zaczynamy dzisiaj nasz świąteczny wypad do Dziadków do Rzeszowa; towarzyszy nam miły gość – Justynka z Australii!

Chcemy pokazać Justynce coś ciekawego, co można by zobaczyć przy okazji postoju w drodze. Wybór pada na Lublin.

Niestety, docieramy na miejsce dopiero ok. 15:00, a zapadający zmrok, duży mróz i ograniczenie czasowe (nie chcemy dotrzeć do Dziadków zbyt późno) nie pozwalają nam na pełne poznanie uroków tego pięknego miasta. Jednak nawet półgodzinny spacer zaowocował powzięciem solennej obietnicy, że na pewno jeszcze kiedyś tu wrócimy.

Wizytę w Lublinie zaczynamy od przejścia przez imponującą gotycko-barokową Bramę Krakowską, która przenosi nas na bardzo malownicze uliczki starówki.

Brama Krakowska (XIV), Lublin

Brama Krakowska (XIV), Lublin

Wchodzimy na starówkę w Lublinie

Wchodzimy na starówkę w Lublinie

Rzut oka na Bramę Krakowską z drugiej strony

Rzut oka na Bramę Krakowską z drugiej strony

Kiszki grają nam marsza z głodu, więc kolejnym punktem programu jest wizyta w klimatycznej restauracji Czarcia Łapa, położonej niedaleko bramy. Chłopcy dostają po balonie z helem, co wystarcza im do pełni szczęścia; a my wszyscy rozkoszujemy się pysznym jedzeniem i ciepłem.

Restauracja to to, czego nam trzeba

Restauracja to to, czego nam trzeba

Jak dobrze...

Jak dobrze…

Gdy wychodzimy, jest już zupełnie ciemno. Utrudnia to niewątpliwie podziwianie detali architektonicznych (a szkoda, bo na starówce zachowało się mnóstwo pięknych mieszczańskich kamieniczek), choć musimy przyznać, że oświetlone uliczki wyglądają naprawdę bajkowo. Jedyne, co przeszkadza, to siarczysty mróz – właśnie ze względu na niego (Sebuś marznie) zmuszeni jesteśmy ograniczyć zwiedzanie do minimum.

Na chwilę zatrzymujemy się na rynku, gdzie oglądamy budynek ratusza (dawną siedzibę Trybunału Koronnego), przebudowany przez Merliniego w XVIII w. w stylu klasycystycznym (co – jak zgodnie przyznajemy – nadało mu cechy zupełnie „nieratuszowe”).

Lubelski ratusz (XVI, XVII, przeb. XVIII)

Lubelski ratusz (XVI, XVII, przeb. XVIII)

Potem kierujemy się w kierunku nieodłącznie kojarzonego z Lublinem zamku (XIV, przeb. XIX w. z przeznaczeniem na więzienie). Budowla jest ładnie podświetlona, co podkreśla jej rozmiary i regularność form. Niestety, późna pora nie pozwala nam obejrzeć tego, na co nastawialiśmy się najbardziej – zamkowej kaplicy z XV-wieczną bizantyjską polichromią i słynnego odcisku czarciej łapy na zamkowym stole. Nie chce być inaczej, musimy tu wrócić na dłużej.

Zamek (XIV, przeb. XIX)

Zamek (XIV, przeb. XIX)

Na koniec podchodzimy pod XIV-wieczny kościół dominikanów (przeb. XVI i XVII w.). Zamiast zwiedzania wnętrz świątyni chłopców bardziej zainteresowała naturalnych rozmiarów szopka, urządzona przed wejściem. Szczerze mówiąc, my też chętnie postaliśmy tu dłużej – pod szopką planowany był koncert, więc ustawiono dmuchawy tłoczące ciepłe powietrze – właśnie tego było nam trzeba.

Wycieczka baczność!

Wycieczka baczność!

Kościól Dominikanów (XIV, przeb. XVI, XVII)

Kościól Dominikanów (XIV, przeb. XVI, XVII)

Szopka przy Kościele Dominikanów

Szopka przy Kościele Dominikanów

Wracamy tą samą drogą. Opuszczamy starówkę, przechodząc przez pięknie oświetloną Bramę Krakowską. Do samochodu docieramy zziębnięci, ale pełni miłych wspomnień. Na pewno do Lublina jeszcze wrócimy.

Brama Krakowska po zmroku

Brama Krakowska po zmroku

Żegnamy Lublin ostatnim zerknięciem na Bramę Krakowską

Żegnamy Lublin ostatnim zerknięciem na Bramę Krakowską

Wojciechów

Muzeum Kowalstwa w wieży ariańskiej

30 września 2012, niedziela                                     

rano deszcz, potem piękne słońce, choć znacznie chłodniej, 16 stopni

Do Wojciechowa wracamy przy okazji jesiennego pobytu u Dziadków (połączonego z dwudniowym wypadem w Bieszczady) – urządzamy sobie tu postój w drodze powrotnej do Warszawy.

Właściwie wstępnie nie planowaliśmy już o nic zahaczać, tylko jechać prosto do domu, ale takie rozwiązania chyba nie leżą w naszej naturze… Już kilka kilometrów za Rzeszowem R. proponuje zajrzeć do wieży ariańskiej w Wojciechowie. Miejsce znane nam jest już z naszej wcześniejszej wycieczki do Nałęczowa, widnieje też na naszej liście rzeczy „do obejrzenia”. Nikogo nie trzeba specjalnie namawiać. Chłopcy zresztą od rana dopytywali się, czy dziś też będzie jakaś „wyprawa”.

Postój w Wojciechowie  satysfakcjonuje całą rodzinę. My zwracamy uwagę przede wszystkim na samą późnogotycką wieżę ariańską (1. poł. XVI w.), pełniącą niegdyś funkcje mieszkalne i obronne; natomiast chłopcy na każdym kroku szukają okazji do psot. Na szczęście wszystkim podoba się niewielkie, ale ciekawe Muzeum Kowalstwa (jedyne w Polsce), urządzone na najwyższej kondygnacji budynku.  Można w nim zobaczyć tradycyjny warsztat kowala z paleniskiem, miechem (którego działanie sprawdza ku swej wielkiej uciesze Tymo) i kowalskimi narzędziami. Naszą uwagę najbardziej przykuwają jednak kunsztowne wyroby sztuki użytkowej, wytwarzane przez kowali podczas corocznych lipcowych spotkań. Co roku pracom przewodzi inny temat: a to krzesła, a to lustra, a to świeczniki, a to dachowe kurki. Z pewnością warto odwiedzić Wojciechów właśnie podczas tej imprezy, ale już samo oglądanie tych przedmiotów wystawionych w muzeum naprawdę cieszy oczy.

Wieża Ariańska (XVI w.) w Wojciechowie

Wieża Ariańska (XVI w.) w Wojciechowie

Wchodzimy do środka

Wchodzimy do środka

Od wejścia zwracają uwagę piękne detale

Od wejścia zwracają uwagę piękne detale

Naprawdę prześliczne...

Naprawdę prześliczne…

Lustra - temat Warsztatów Kowalskich 2012

Lustra – temat Warsztatów Kowalskich 2012

 Jest na czym oko zaczepić

Jest na czym oko zaczepić

Wchodzimy do Muzeum Kowalstwa

Wchodzimy do Muzeum Kowalstwa

Muzeum Kowalstwa w Wojciechowie

Muzeum Kowalstwa w Wojciechowie

Takim rybkom wody nie trzeba wymieniać

Takim rybkom wody nie trzeba wymieniać

R. tłumaczy, co to są zawiasy

R. tłumaczy, co to są zawiasy

Kowal potrafi wyczarować nawet obraz

Kowal potrafi wyczarować nawet obraz

Warsztat pracy kowala

Warsztat pracy kowala

Tymo nadaje się do zawodu

Tymo nadaje się do zawodu

Po obejrzeniu Muzeum Kowalstwa sympatyczna pani sprowadza nas na niższą kondygnację, gdzie w jednej sali urządzono muzeum regionalne. Prezentowane eksponaty wpisują się w temat „jak to drzewiej bywało”. Nam najbardziej podoba się makieta średniowiecznego grodziska, którego wojciechowska wieża w kolejnych wiekach stała się częścią, natomiast na chłopców jak lep na muchy działa stoisko z pamiątkami. Natychmiast wypatrują małe drewniane „kowalskie” młoteczki. Kupujemy im, a niech się cieszą (nota bene S. wyłamuje swojemu młotkowi trzonek już na schodach zejściowych z muzeum, co jednak nie odbiera mu całej radości).

Chłopcy nie przepuszczą stoiska z pamiątkami

Chłopcy nie przepuszczą stoiska z pamiątkami

Rekonstrukcja dawnego grodziska

Rekonstrukcja dawnego grodziska

Wizytę w Wojciechowie kończymy przemiłym piknikiem na drewnianych stołach ustawionych na terenie dawnego grodziska. Doskonale stąd widać dawne wały grodziska. Jesienne barwy drzew sprawiają, że chwila ma swój niepowtarzalny klimat. Chłopcy dają nam chwilę wytchnienia, bo bez reszty zajmują ich jabłka pospadane z rosnącej na terenie grodziska jabłonki. Przez cały ten czas jesteśmy jedynymi turystami odwiedzającymi Wojciechów.

Piknik pod Wieżą Ariańską

Piknik pod Wieżą Ariańską

Piknik pod Wieżą Ariańską - jesteśmy tylko my!

Piknik pod Wieżą Ariańską – jesteśmy tylko my!

Ostatnie spojrzenie na wojciechowską wieżę

Ostatnie spojrzenie na wojciechowską wieżę

Wieża ariańska i muzeum kowalstwa w Wojciechowie nie stanowią na pewno sztampowych atrakcji tłumnie odwiedzanych przez turystów. Ale tym bardziej warto tu zajrzeć. Duch historii czający się w późnogotyckiej wieży, pozostałości dawnego grodziska, ciekawe dla całej rodziny muzeum kowalstwa z dobrze zaopatrzonym stoiskiem z pamiątkami – czy to nie gotowy przepis na idealny przerywnik w podróży?