Salzburg, twierdza Hohensalzburg

Twierdza Hohensalzburg

Jak głosi legenda, w VII w. św. Rupert, uznawany za założyciela miasta, miał uderzyć laską pasterską w salzburskie skały i spowodować wypłynięcie z nich słonej wody, w ten sposób odkrywając bogate złoża solne. Salzburg – miasto soli, pięknie położone na przełomie uroczej alpejskiej rzeki Salzach, jest głównie znany jako miasto Mozarta. Piękno zabytkowego centrum, z wpisaną na listę UNESCO starówką, wabi tu każdego roku tysiące turystów. To jedno z najpiękniejszych miast, jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Dokładniej zwiedzaliśmy je podczas wakacji 2017 r. we dwoje (opis i bogata fotorelacja tutaj – zobaczcie, jaki Salzburg jest piękny latem!), dziś – z dziećmi – ograniczyliśmy się od odwiedzenia twierdzy Hohensalzburg. Robi wrażenie!

28 grudnia 2017, czwartek

Od rana pada śnieg, ok. zera stopni

Zwiedzenie twierdzy to świetny pomysł dla wszystkich, którzy dysponują niewielką ilością czasu na wizytę w Salzburgu – to taki „Salzburg w pigułce” – poza odwiedzeniem bardzo ciekawej warowni będziemy mieli też okazję podziwiania zachwycającej panoramy miasta z kilku punktów widokowych. Szczerze polecamy taki plan wszystkim zwiedzającym Salzburg z dziećmi – najmłodsi zazwyczaj nie gustują w oglądaniu kościołów, a w twierdzy atrakcji będzie co niemiara. Wspaniałym zwieńczeniem rodzinnej wizyty w Salzburgu będzie przechadzka promenadą wzdłuż rzeki Salzach i spacer po pięknych ukwieconych ogrodach Mirabell – no, ale one mają urok głownie w ciepłych porach roku.

Twierdza została zbudowana przez książąt-arcybiskupów na dolomitowym szczycie Góry Mniszej (Mönchsberg). Góruje 120 m nad lustrem rzeki Salzach, a widok z góry na miasto jest naprawdę przepiękny. Budowa zaczęła się w XI w, ale w kolejnych stuleciach warownia była rozbudowywana. Wzmacniano jej walory obronne, jednocześnie przekształcając ją w wygodną rezydencję dla arcybiskupów.

Do zamku można dostać się na dwa sposoby – albo podejść pieszo (ok. kilkunastu minut z placu katedralnego), albo wybrać przejażdżkę kolejką linowo-terenową (bilety obejmują również zwiedzanie zamku, 26 euro – bilet rodzinny). Wybraliśmy tę drugą opcję ze względu na jej większą atrakcyjność dla dzieci i mocno niezachęcającą pogodę.

Na górę można dostać się pieszo lub wjechać kolejką (widoczna z prawej strony).

Dziś wybieramy kolejkę linowo-terenową.

Na górze zadziwia nas rozległość całego założenia – przedmurze zamku tworzy niemal całe małe miasteczko. Najeżony flankami zamek o wybitnie obronnym położeniu prezentuje się naprawdę imponująco. Największe wrażenie wywierają na nas jednak przepiękne widoki na stary Salzburg, wtulony między wzgórza i przecięty zakręcającą tu rzeką Salzach. Z góry doskonale widać mnogość zabytkowych kościołów, a jest ich w Salzburgu naprawdę wiele.

Z góry można podziwiać strategiczne położenie warowni.

Przedmurze przypomina małe miasteczko.

Rozmach całości bardzo nas zaskoczył.

Z prześwitów wygląda kaplica św. Grzegorza.

Widok na górny zamek.

Na wysuniętym fragmencie bastionu znajdziemy fantastyczny taras widokowy.

My podziwiamy raczej groźne osadzenie zamku na skale.

Widoki na Salzburg są naprawdę zachwycające. Na pierwszym planie katedra.

Teraz dobrze widać kościół św. Piotra i kościół franciszkański.

Widok zachwyci nawet młodszych turystów.

Sprawdzamy, czy w zamkowej studni mieszka echo.

Pomnik księcia biskupa Leonharda von Keutschach, XVI w.

Kaplica św. Grzegorza

Zaglądamy do wnętrza kaplicy.

Sądząc po monetach, wiele osób chciało tu wrócić w przyszłości:)

Zamek miał pełnić funkcje i obronne, i rezydencyjne.

Kolejka do muzeum zamkowego. Oj, chyba nie będziemy stali…

Stare armaty nadal wycelowane są w stronę miasta.

Dziś pełnią funkcję głównie pleneru turystycznego.

Szczyt sezonu turystycznego robi swoje – zwiedzamy zamek w tłumie innych turystów. Kolejka do wejścia do Muzeum Zamkowego jest tak długa, że w końcu rezygnujemy, poprzestając tylko na spacerze po warowni. Na pewno warto jednak zwiedzić zamkowe komnaty – szczególnie nam szkoda, że nie udało się zobaczyć Złotej Izby ze słynnym gotyckim (!) piecem kaflowym.

Salzburska twierdza nigdy w swojej 900-letniej historii nie została zdobyta.

Herb Salzburga

Bez problemu dostajemy się za to na ekspozycję marionetek, urządzoną w jednej z zamkowych sal – w Salzburgu odbywały się niegdyś słynne przedstawienia kukiełkowe. Chłopcom bardzo się podobało, mogli też spróbować swoich sił w ożywianiu szmacianych aktorów.

Za zamku mieści się muzeum marionetek.

Można tu oglądać zabytkowe lalki z Teatru Marionetek w Salzburgu.

… i samemu spróbować swoich sił w tym fachu – a proste to nie jest!

Scena powrotu Mozarta do Salzburga

Stanowiska interaktywne – kto uwolni biskupa? Mamy już dwóch chętnych.

Poznajemy tajniki pracy lalkarza.

Dawny plakat zapraszający na przedstawienie marionetkowe.

Po odwiedzeniu zamku obieramy kurs na sprawdzoną podczas naszej poprzedniej wizyty w Salzburgu włoską knajpkę Trattoria Domani niedaleko Kajetanerplatz. Nie jest tu może najtaniej, ale objadamy się jak bąki – nie wiemy, czy podczas tego wyjazdu jeszcze pozwolimy sobie na taką rozpustę😊

Ostatni punkt programu to zakup pysznych czekoladek Mozartkugeln – to nadziewane m.in. nadzieniem pistacjowym czekoladowe kulki z charakterystycznym wizerunkiem Mozarta. Ostatnio zagapiliśmy się i nie kupiliśmy ich w Salzburgu, musieliśmy na nie polować w innych miejscach w Austrii. Receptura czekoladek jest niezmienna od 1890 r. Są naprawdę przepyszne – rozkochają w sobie każdego łasucha😊

Spacer po Salzburgu warto zakończyć przechadzką nad rzeką Salzach

Czekoladki Mozartkugeln – najlepsza pamiątka z Salzburga!

Szczególna pochwała należy się dzisiaj Grzesiowi, bo przeszedł na własnych nóżkach ponad cztery kilometry, w ogóle nie narzekając, i z grubsza nie utrudniał nam oglądania salzburskiej twierdzy. Nie wzięliśmy ze sobą nosidła, bo pierwotny plan zakładał wizytę w podsalzburskim skansenie. Po drodze jednak prószący śnieg zamienił się w siąpiący deszcz, wymuszając zmianę planów. Mamy nadzieję, że na skansen trafi nam się lepsza pogoda 😉.

Z biegiem dnia śniezy coraz bardziej…

Przepraszamy się z łańcuchami…

Wieczorne szaleństwa na śniegu

Jeden już znokautowany w bitwie na śnieżki

Jak widać, trup ściele się gęsto:)

Enns – najstarsze miasto w Austrii

Enns – najstarsze miasto w Austrii – idealne na przystanek w podróży

To niewielkie miasteczko w Górnej Austrii ma wielowiekową historię – jest uznawane za najstarsze miasto kraju. Już starożytni Rzymianie założyli tu obóz wojskowy, a samo miasto było stolicą rzymskiej prowincji Lauriacum. Pozostałości z tego okresu nie dotrwały do naszych czasów, ale możemy cieszyć się nieco starszymi zabytkami. Gotycko-renesansowe domy mieszczańskie są naprawdę bardzo piękne. Enns ma również dwie średniowieczne świątynie – kościół parafialny  (St. Marien) i bazylikę św. Wawrzyńca. Prawdziwą wizytówką miasta jest jednak XVI-wieczna wieża – dzwonnica miejsca – można wspiąć się po stromych schodach na samą górę i z lotu ptaka podziwiać panoramę miasteczka.

Do Enns zaglądamy przy okazji wyjazdu zimowego w Alpy Salzburskie – to świetne miejsce na przystanek w podróży – prawie nie trzeba zbaczać z drogi, a jego kameralna atmosfera nie czyni go uciążliwym do zwiedzenia z dziećmi.  

26 grudnia 2017, wtorek

Gdy przyjeżdżamy, robi się już ciemno i czas nas goni, ograniczamy więc spacer do odwiedzenia serca miasta. Kierujemy się prosto do najbardziej znanej budowli Enns – 60-metrowej spektakularnej wieży-dzwonnicy miejskiej. Wieża została wybudowana w poł. XVI w. Kto pokona 167 stromych stopni, może się cieszyć piękną panoramą miasta. My tego dziś nie sprawdziliśmy na własnej skórze – na górę co prawda wdrapaliśmy się, i to wszyscy (brawo dla Grześka! – schody strome, ale czterolatek powinien sobie poradzić – oczywiście z odpowiednią asystą😊), ale przejrzystość powietrza była dziś bardzo kiepska.

Nawet jednak bez widoków z lotu ptaka odwiedzenie dzwonnicy jest bardzo ciekawe. Kto zajrzy do środka, może obejrzeć z bliska wielkie dzwony miejskie (nadal działają! – specjalna lampka zapala się 2 min przed dzwonieniem – ze względu na hałas zwiedzający nie mogą wtedy przebywać w pobliżu). Po drodze na górę mija się też dawne mieszkanie dzwonnika-obserwatora, który jeszcze 100 lat temu z góry obserwował okolicę, wypatrując sygnałów zagrożeń i pożarów. Jeśli ktoś chce się poczuć jak w dawnych czasach, może tu zamieszkać nawet dzisiaj – w dawnym mieszkaniu dzwonnika urządzono gustowny apartament (www.turmhotel.at) z charakterystycznym kwadratowym łożem pośrodku – to gość decyduje, w którą stronę chce spać, a pod stopami ma całe Enns.

Wieża miejska to symbol Enns i jej potężna bryła dominuje w panoramie.

Ogrom konstrukcji sprawia, że w głowie się kręci!

Zaczynamy więc od obowiązkowej wspinaczki po 167 stopniach.

Po drodze są wzloty i upadki.

Są też ostre zakręty.

Podziwiamy nadal pracujący mechanizm zegarowy.

Po kilkunastu minutach meldujemy się na punkcie widokowym.

Może to stara płyta nagrobna? Kamienne płyty na galeryjce zwracają naszą uwagę.

Podziwianie widoków utrudnia gęstniejąca mgła.

Z tej perspektywy kamienice wydają się małe jak makiety.

Pora schodzić.

Poza zegarem podziwiać można też piękne dzwony.

Schody zachowano praktycznie w oryginalnym kształcie.

Nie samą wieżą Enns stoi

W miasteczku bardzo dobrze zachowały się też średniowieczne mury i fortyfikacje miejskie. Po obejrzeniu dzwonnicy idziemy w kierunku jednej z zachowanych wież – Wieży Kobiet. Na piętrze budowli znajduje się kaplica rycerzy św. Jana z zachowanymi średniowiecznymi freskami – niestety, dziś była zamknięta, więc musieliśmy obejść się smakiem. Wracając do samochodu, zaglądamy jeszcze na teren zamku Enns (Schloss Ennsegg). Stara warownia została wzniesiona w okolicach już ok. 900 r., w XVI w. zbudowano jednak nowy zamek. Z uwagi na ograniczenia czasowe nie zwiedzaliśmy wnętrz zamku.

Urocze kamieniczki przy rynku.

XIV-wieczna Wieża Kobiet z zajmującą górny poziom kaplicą to jeden z najciekawszych elementów zachowanych średniowiecznych fortyfikacji.

Zamek Ennsegg – spojrzenie zza murów.

Dziedziniec zamku Ennsegg.

Punkt widokowy na murach miejskich po wschodniej stronie miasteczka.

Sielskie miasteczko spowija dzisiaj romantyczna mgła.

Wizytę w Enns kończymy obiadem. W drugi dzień świąt w małym miasteczku nie możemy wybierać-przebierać w lokalach gastronomicznych. Lądujemy w kebabo-pizzerii. Toalety brak, ale jedzenie jest niezłe.

Gdy zapada zmrok, w Enns robi się jeszcze piękniej.

Wieczorem cały rynek jest pięknie oświetlony.

Wszyscy chętnie zjadamy coś ciepłego przed dalszą drogą.

***

A teraz: jak to było z tą drogą?

Do Enns zajechaliśmy podczas samochodowej rodzinnej podróży w Alpy Salzburskie. Wyjechaliśmy z Warszawy dzień wcześniej. Do popołudnia jeszcze świętowaliśmy  – zjedliśmy świąteczny obiad u Babci i Dziadka itp. Ruszyliśmy dopiero po południu, po drzemce Grzesia. Prawdę mówiąc, nie wyrobilibyśmy się chyba wcześniej – pakujemy się na ostatnią chwilę mimo solennych postanowień, że tym razem zaczniemy wcześniej i nie będziemy się spieszyć – taaak, obiecanki cacanki, a wychodzi jak zawsze…

Sprawy nie ułatwiają różne kłody pod nogami. Sebuś zaczyna świąteczny weekend temperaturą 39 stopni, więc jedzie na antybiotyku. Angina to zdecydowanie nie było to, czego w tym momencie potrzebowaliśmy (reszta rodziny kicha i prycha, funkcjonując w pakiecie z jakimś paskudnym wirusem). Potem R. męczy się kilka godzin z zamocowaniem relingów na dachu. No, w końcu udaje nam się jakoś ogarnąć i wpakować niezliczoną ilość bambetli do bagażnika. O 16:30 ruszamy na naszą zimową przygodę z zamiarem zatrzymania się na nocleg w Bohuminie – tuż za granicą z Czechami.

Warszawa-Bohumin

Jedzie się bezproblemowo, choć zasadniczo nie lubimy jeździć po ciemku, zwłaszcza jak samochód jest zapakowany po dach i przez tylną szybę niewiele widać. Dwa postoje „technologiczne” na stacji, potem dwa przystanki przed granicą w ramach polowania na winiety – niestety, w pierwszy dzień świąt nawet punkty „Kantor Winiety 24 h” są zamknięte. Wreszcie udaje nam się kupić winiety na stacji tuż przed granicą. O 21 jesteśmy już w Czechach.

16:30-21:15, ok. 400 km

Nocleg w Bohuminie

Bohumin to niewielka miejscowość tuż za polską granicą. Penzion  „U staré pekárny” jest bardzo dobrym miejscem na nocleg po drodze. Za rozsądną cenę mamy gigantyczny trzypokojowy apartament w 100-letniej kamienicy. Na miejscu można też wykupić śniadania w cenie 3 euro/os. Warto. Jedyny zarzut, jaki możemy mieć, jest taki, że w naszym apartamencie było zimno – gospodarze musieli włączyć ogrzewanie tuż przed naszym przyjazdem, więc ciepło zrobiło się dopiero nad ranem. Następnym razem poprosimy ich, żeby odkręcili grzejniki nieco wcześniej – wtedy będzie bez zastrzeżeń. Dobry stosunek cena-jakość, polecamy.

Bohumin – nocujemy w ponadstuletniej kamienicy

Bohumin-Enns

Po śniadaniu i porannym ogarnięciu udaje nam się opuścić Bohumin nieco przed 10:00. Szału nie ma, ale jakoś nie mieliśmy wielkiej ochoty na wcześniejszą pobudkę w świąteczny dzień. Drogi nie są tak puste jak wczoraj, ale na warunki jazdy narzekać nie możemy. Zatrzymujemy się na postój na bocznej polnej drodze gdzieś w Czechach. Tak wypoczywa się dużo lepiej niż na „odpoczywalniach” przyautostradowych, które wszystkie wyglądają tak samo i gdzie kości można rozruszać tylko na trasie samochód-toaleta. Z wielką przyjemnością ucinamy sobie spacer 10 minut w jedną, 10 w drugą stronę, przekąszając kanapki, popijając herbatę z termosu i błocąc sobie buty😊

Postój na czeskim pustkowiu

Nareszcie można rozprostować nogi – dużo lepiej niż na stacji benzynowej!

Drugi postój udaje nam się spędzić w sposób dużo bardziej turystyczny – zajeżdżamy do austriackiego Enns.

Enns-Abtenau

Ostatnia część podróży mija bezproblemowo, choć jazda po ciemku i bez dobrej widoczności w tylnym lusterku (bagaże, bagaże, bagaże…) oczywiście do przyjemności nie należy. Na miejscu stawiamy się ok. 19.30, po dwóch godzinach od opuszczenia Enns i 9,5 godz. od wejścia do samochodu w Czechach (samej jazdy nieco ponad 6 godzin). Od jutra przygodę w Alpach Salzburskich czas zacząć!

Alpy Salzburskie zimą

Alpy Salzburskie –  świetny pomysł na rodzinne ferie

Chcecie wyjechać z dzieciakami  na narty w Alpy, ale nie wiecie, od czego zacząć? Polecamy Alpy Salzburskie. Stosunkowo niedaleko, niedrogo, a  bardzo atrakcyjnie. Głównym ośrodkiem narciarskim w okolicy jest Dachstein West. Nie należy on może do najbardziej znanych kompleksów narciarskich w Alpach, ale jest przyjazny dla rodzin. Jest oczywiście dużo większy niż znane nam polskie ośrodki, ale ma ludzki rozmiar – jego skalę można ogarnąć – w sam raz na pierwszy raz. Dachstein West jest otoczony wianuszkiem mniejszych satelitarnych ośrodków. Karnety w nich są dużo tańsze niż w Daschtein West, a też można sobie przyzwoicie pojeździć.

Nas w Alpy Salzburskie, szczerze mówiąc,  przyciągnęły jednak nie narty, lecz fantastyczne atrakcje turystyczne. Od kopalni soli, których zwiedzanie przypomina wizytę w parku rozrywki, po widokowe jeziora, piękne rodzinne trasy spacerowe i zwiedzanie magicznego Salzburga.

Poniżej znajdziecie propozycje rodzinnych wycieczek na 10-dniowy zimowy wyjazd (wystarczy kliknąć na dany dzień, a pojawi się pełna fotorelacja). Mieszkaliśmy w uroczym przysiółku Wagner obok Abtenau. Nasze wycieczki obejmowały nie tylko pobliskie Tennengebirge, lecz także Alpy Berchtesgadeńskie i Salzkammergut-Berge.

Enns – najstarsze miasto w Austrii (przystanek w podróży)

Dzień 1. Abtenau – rekonesans turystyczny, narciarski i saneczkowy

Dzień 2. Salzburg, twierdza Hohensalzburg

Dzień 3. Postalm – największa hala w austriackich Alpach

Dzień 4. (i 7. ). Ośrodek narciarski Dachstein West

Dzień 5. Jezioro Königsee – najpiękniejsze jezioro Bawarii?

Dzień 6. Skansen Ziemi Salzburskiej (Salzburger Freilichtmuseum) i Hallein – kolebka „Cichej nocy”

Dzień 8. Hallstatt – wizytówka Austrii

Dzień 9. Kopalnia soli Salzbergwerk w Berchtesgaden – znów wyskakujemy do Niemiec

Dzień 10. Dolne Jezioro Gosau – jeden z najbardziej znanych górskich plenerów w Austrii

Dzień 11. Gmunden i Gmundenberg – gdyby komuś pięknych widoków było jeszcze mało 🙂 

Wyjeżdżając zimą w Alpy Salzburskie, trzeba pamiętać, ze cześć atrakcji jest wtedy niedostępna dla zwiedzających. Jeżeli więc spodoba komuś się tutaj w zimnej porze roku, to pewnie tak jak my pomyślicie też o letnim wyjeździe w te strony! Listę wybranych atrakcji turystycznych zamkniętych dla turystów w lecie przedstawiamy poniżej.

Wybrane rodzinne atrakcje Alpach Salzburskich, niedostępne do zwiedzenia zimą:

Wzdłuż Doliny Salzach:

  1. Wąwóz Liechtenstein (położony za Bischofshofen)
  2. Wąwozy Salzachöfen i Lammeröfen
  3. Jaskinia Eisriesenwelt
  4. Wodospady w Golling (przy okazji warto też zobaczyć 500-letni kościół w Golling)
  5. Zjeżdżalnia grawitacyjna na stoku Karkogel
  6. Zamek Hohenwerfen
  7. Kopalnia soli w Hallein, opisywana jako najstarsza na świecie. Na trasie zwiedzania są drewniane zjeżdżalnie, rejs po podziemnym jeziorze, przekraczanie podziemnej granicy z Niemcami (w zimie czynna, ale krótsze godziny otwarcia). Dzieci od 4 lat.

Północ regionu:

  1. Dwa skanseny: Domów na Palach i Wędzarnia w Mondsee
  2. Rejs parowcem z Gschwendt do St. Wolfgang
  3. Kolejka na Schafberg. Zębata, albo – jeszcze lepiej – parowa! Widok na 7 jezior.
  4. „Orle Gniazdo” Hitlera na grzbiecie Kehlstein w Alpach Berchtesgadeńskich

Okolice masywu Dachstein:

  1. Kopalnia soli w Hallstatt z wjazdem kolejką linowo-terenową i punktem widokowym ponad miastem (można też wejść pieszo – zajmuje to ponad godzinę, wejście zaczyna się obok kościoła za cmentarzem i kaplicą).
  2. Jaskinie: Lodowa i Mamucia w masywie Dachstein. Dojeżdża tam kolejka Krippenstein, którą można też dotrzeć na piękny punt widokowy na lodowiec Dachstein i do punktu wyjścia ciekawych górskich szlaków.
  3. Zamek Trautenfels

Radstadter Tauern:

  1. Zamek Mautendorf (audioprzewodnik, interaktywne punkty). Na dziedzińcu plac zabaw – pole gier rycerskich, jest też kolekcja pułapek na myszy.
  2. Pociąg z parową lokomotywą na trasie Mauntendorf–Tamsweg (mauntendorf.at)

 W każdej porze roku można natomiast jeszcze zobaczyć m.in.

  1. St. Gilgen (m.in. Muzeum Instrumentów Muzycznych)
  2. St. Wolfgang (m.in. piękny kościół z cennym wyposażeniem)
  3. Traunkirchen. Kaplica Johannesberg na skale. Kościół z amboną rybaka, piękne widoki i procesja Bożego Ciała po jeziorze.
  4. Attersee z kościołem z XV w. Ze wzgórza kościelnego piękny widok. Niedaleko nad jeziorem o tej samej nazwie przyjemne kąpieliska.
  5. Bad Ischl (kurort, budynki zdrojowe itp.)
  6. Ogród zoologiczny Cumberland (za Gmunden na wschód) w naturalnym otoczeniu (wildparkgruenau.at)
  7. Obok Salzburga wjazd na widokowe wzgórze Gaisberg samochodem i kolejka na Untersberg
  8. Purgg (freski romańskie)

 

Fryburg Bryzgowijski – tylko tutaj zwiedzanie na bosaka!

Które dziecko nie lubi brodzić nogami w wodzie? A gdybyście wyobrazili sobie miasteczko, którego starówkę można zwiedzać, maszerując do kostek w przyjemnej chłodnej wodzie? Niemożliwe? Ależ jak najbardziej możliwe – trzeba tylko przyjechać do Fryburga!

13 sierpnia 2017, niedziela

Piękny, wakacyjny dzień, 24 stopnie i słoneczko

Fryburg Bryzgowijski

Stare otwarte kanały,  zwane Bächle, służyły niegdyś do nawadniania miejskich ogrodów, miały też istotne znaczenie jako element ochrony przeciwpożarowej. Świetnie zachowały się do dziś, dostarczając gigantycznej frajdy wszystkim najmłodszym turystom odwiedzającym Fryburg. To Bächle były dziś oczywiście największą atrakcją dla naszych chłopców😊 Warto tu zajrzeć, spędzając wakacje w Schwarzwaldzie – Fryburg ma podobno najcieplejszy klimat w całych Niemczech!

Kanały niegdyś służyły do nawadniania ogrodów, zapewniały też ochronę przed pożarem.

Co powiecie na takie zwiedzanie miasta?

Miasto przez wieki pozostawało pod panowaniem Habsburgów, po reformacji było jednym z największych bastionów wiary katolickiej. Najbardziej znanym zabytkiem Fryburga jest doskonale zachowana ogromna gotycka katedra, która jakimś cudem ocalała z bombardowań II wojny światowej. Podobnie jak większość turystów, my też rozpoczynamy zwiedzanie Fryburga od odwiedzenia tej przepięknej świątyni. O dziwo, oglądanie wnętrza okazuje się interesujące dla wszystkich naszych dzieci – nawet trzyletni Grześ ogólnie zachowywał się bardzo przyzwoicie, upodobał sobie przechadzanie się wzdłuż długich rzędów ławek i oglądanie pięknych witraży; no, może sielanka skończyła w momencie, w którym postanowił wykąpać się w ogromnej misie z wodą święconą i zaczął wkładać palce do nosa maszkaronów zdobiących płyty nagrobne, sprawdzając, czy mają katar – ale przecież nawet najlepszym zdarzają się wpadki😉 Starszym chłopcom można już całkiem sporo poopowiadać o stylach architektonicznych i elementach wyposażenia kościoła. Dziś bardzo podoba im się znajdowanie na starych witrażach symboli dawnych cechów – butów (szewcy), nożyczek (krawcy) czy bochenków chleba (piekarze).

Piękna gotycko-romańska katedra to największa atrakcja turystyczna Fryburga.

Romański budynek rozbudowywano w stylu gotyckim. Dobudowano m.in. gotyckie prezbiterium.

To jedna z niewielu wież nieprzebudowywanych po okresie średniowiecza.

Świątynia jest ogromna. Całość mieści się w kadrze dopiero z puntku widokowego na Wzgórzu Zamkowym nad miastem.

Widzicie ten frapujący element dekoracji? Brno widać nie ma widać monopolu na gołe pośladki;)

Niesamowite gotyckie prezbiterium ze sklepieniem sieciowym.

Piękna późnogotycka ambona.

Bardzo podobają nam się gotyckie rzeźby.

Wydają się pełne emocji.

XIII-wieczne witraże z zachowanym oryginalnym kolorowym szkłem.

Zespół naturalnej wielkości rzeźb przedstawiających Ostatnią Wieczerzę

Sielanka rodzinnego zwiedzania kończy się w momencie, w którym Grzesiek postanawia się wykąpać…

Katedra jest naprawdę zachwycająca. Wyobraźcie sobie już samą kruchtę wieży z ponad 400 rzeźbami z XIII w.?! Budowę świątyni rozpoczęto ok. 1200 r. Najpierw romańska, potem rozbudowywano ją w stylu gotyckim. Ogromne wrażenie wywiera piękne gotyckie prezbiterium, można je obejść (trzeba wcześniej kupić bilet – warto, bo to doskonała okazja do obejrzenia pięknych bocznych kaplic). Bardzo żałujemy, że z powodu remontu zamknięte było wejście na wieżę – podobno dobrze stąd widać Fryburg, Kaiserstuhl i Wogezy.

Zachwycająca kruchta w wieży. Na tympanonie narodziny i męka Chrystusa oraz Sąd Ostateczny.

Zachowało się tu ponad 400 rzeźb z końca XIII w.!

Po obejrzeniu katedry pora na spacer po starówce. Przechadzka jest bardzo przyjemna – dzieciaki nie marudzą, zachwycone brodzeniem w kanałach Bächle. My wodą nie idziemy, ale też nie narzekamy – chodniczki są pięknie brukowane drobnymi kamyczkami, tu i ówdzie widać misternie poukładane mozaiki, wykonane z kamieni ogładzonych przez wody Renu.

Zaczynamy oczywiście od placu katedralnego, gdzie uwagę naszą zwraca (poza katedrą, rzecz jasna😊) gotycki budynek Historycznego Domu Towarowego. Potem kierujemy się w stronę Bramy Szwabskiej, stanowiącej pozostałość średniowiecznych umocnień. Warto stąd zajść na nabrzeże Gewerbekanal – dzieciaki ucieszą się z odnalezienia głowy krokodyla, groźnie wystającej z wody. Krokodyl znaleziony, możemy iść w kierunku placu ratuszowego. R. biega z aparatem, fotografując Nowy Ratusz i XVI-wieczne kamienice mieszczańskie, w których kiedyś miał siedzibę uniwersytet. Dzieciaki w tym czasie wesoło chlapią się w wodzie – oj, Grzesiowi chyba trzeba będzie zmienić spodenki na suche 🙂

Z katedry wychodzimy na Plac Katedralny.

Średniowieczny budynek Historycznego Domu Towarowego podobał nam się chyba najbardziej.

Klimat Fryburga urzeka.

Dzieci zwracają uwagę na co innego. Już wypatrzyły wodę. A będzie jej coraz więcej!

Mamo, mamo, mogę zdjąć buty? Możesz, możesz!

Kanały Bächle to największa atrakcja dla małych turystów.

Można brodzić w nich nogami, można puszczać łódeczki – co kto chce!

Drogą 'wodną’ można zwiedzić niemal całą starówkę. Dzieci będą zachwycone!

Piękne mozaiki na chodnikach to jeden z wyróżników Fryburga.

Oberlinden. W tle Brama Szwabska.

Brama Szwabska to pozostałość dawnych średniowiecznych fortyfikacji.

Idąc wzdłuż kanału, można wypatrzeć nawet głowę groźnego krokodyla!

Dama z jednorożcem – jedna z najstarszych dekoracji w mieście.

Dama z jednorożcem zdobi budynek Nowego Ratusza.

XVI-wieczny budynek Starego Ratusza.

Nasz spacer po starówce kończymy przejściem niezwykle fotogenicznej ulicy Franciszkańskiej. Przy XVI-wiecznej kamienicy pod numerem 3, zwanej Domem pod Wielorybem, ukrywał się kiedyś Erazm z Rotterdamu, uciekając do Bazylei po okresie reformacji.

Konsynuujemy spacer niezwykle malowniczą ulicą Franciszkańską.

Niektórzy konsekwentnie trzymają się szlaku mokrej stopy.

Widać już słynny Dom pod Wielorybem z pocz. XVI w.

Po reformacji ukrywał się tu Erazm z Rotterdamu.

Kończymy spacer po starówce, czas wreszcie założyć buty.

Gotowi na dalsze zwiedzanie!

Ostatni rzut oka na fryburską katedrę.

Ostatni punkt naszego pobytu we Fryburgu to wjazd kolejką na wzgórze zamkowe (Schlossberg). Nazwa pochodzi od zamku, który niegdyś zajmował szczyt wzniesienia – budowla została zburzona w XVIII stuleciu; obecnie turyści cenią sobie to miejsce jako punkt widokowy na miasto i okolicę. Ogólnie atrakcja okazuje się niewypałem – bilety na kolejkę linowo-terenową są horrendalnie drogie (16,5 euro za naszą rodzinę w obie strony). W przewodniku pisali, że na samym szczycie jest wieża widokowa z pięknym widokiem na Fryburg i okolicę, więc mozolnie wspinamy się ścieżką w górę (20 min w jedną stronę, można wjechać wózkiem dziecięcym, ale wymaga to od rodzica niezłej kondycji😉), tylko po to, żeby przekonać się, że wieża z powodu remontu jest wyłączona z użytkowania (nie było o tym żadnej informacji na dolnej stacji kolejki). No ale nic, nie zawsze wszystko się udaje, sam spacer i tak był przyjemny. Na zakończenie pobytu we Fryburgu w przyparkingowym sklepie kupujemy sobie lody. Takie małe szczęście dla dzieciaków😊

Starówka Fryburga leży w cieniu Wzgórza Zamkowego (Schlossberg).

Połowę drogi można wjechać kolejką linowo-terenową.

Kiedyś na tej trasie kursowały malutkie gondolki.

Widok na katedrę z górnej stacji kolejki.

My dzielnie wchodzimy na sam szczyt – stoi tam wieża widokowa, z której rozciąga się wspaniały widok na miasto i okolicę.

Na szczycie wzgórza stał niegdyś zamek, zniszczony przez Francuzów w XVIII w.

Wieża widokowa niestety zamknięta – ale szkoda!

Trudno, spoglądamy na Fryburg z prześwitów między drzewami.

Widok na południowe dzielnice miasta.

Wzgórze zamkowe z częścią staromiejską łączy urokliwa kładka dla pieszych.

Fryburg to świetny cel rodzinnego spaceru. Dorosłych zachwyci przepiękna romańsko-gotycka  katedra i sielska atmosfera staromiejskich uliczek, dzieci będą się cieszyć brodzeniem w płytkich kanałach – z tego powodu wycieczkę dobrze zaplanować na ciepły dzień, bo inaczej pozbawimy najmłodszych podstawowej atrakcji Fryburga.

Po powrocie Grześ był tak zmęczony, ze zasnął, nie zdążywszy nawet wejść na łóżko.

 

Triberg – najwyższe wodospady w Niemczech. Spacer na wychodnię skalną Rappenfelsen

Wizyta w Tribergu to obowiązkowy punkt programu wakacji w Schwarzwaldzie. Miasto umiejętnie podkreśla to, z czego słynie, czyli długą tradycję produkowania zegarów z kukułką. Jeśli dodamy do tego najwyższe wodospady w Niemczech i największy na świecie zegar z kukułką, nie będzie nas trzeba długo namawiać do odwiedzenia tego miejsca.
Continue reading

Muzeum Mercedes-Benz w Stuttgarcie – wysmakowana podróż w czasie

Historia motoryzacji zamknięta w jednym budynku. Muzeum Mercedes-Benz – od konia i powozu z silnikiem po bolidy Formuły 1. Do tego szczypta megalomanii – rozwój produktów z logo trójramiennej gwiazdy przedstawiono bowiem na tle postępu technologicznego i zmian kulturowo-społecznych od końca XIX w. 😉 A wszystko dopięte na ostatni guzik z iście niemiecką solidnością. Świetna zabawa gwarantowana – od najmłodszych po dorosłych i to nie tylko dla fanów motoryzacji!

8 sierpnia 2017, wtorek

Dzień frontowy z przelotnymi opadami, ok 20 stopni

Muzeum Mercedes-Benz w Stuttgarcie

Budzi nas deszczowa pogoda, więc rano długo zastanawiamy się, jaką atrakcję na dziś wybrać. Najpierw mamy jechać do zamku Hohenzollernów w Jurze Szwabskiej, ale widząc ciężkie krople rozbijające się o przednią szybę naszego samochodu, przestawiamy nawigację na Stuttgart.

Długi dojazd (ponad półtorej godziny w jedną stronę) umilamy sobie jak zawsze słuchaniem muzyki – na szczęście wszyscy nasi chłopcy to uwielbiają. Na tym wyjeździe rozsmakowujemy się w świetnej wspólnej płycie Czesława i doskonałej orkiestry barokowej Arte dei Suonatori – podoba się równie mocno i nam, i dzieciom (choć chyba każdemu z nieco innych powodów 😉 ). Niedawno odkryliśmy też rewelacyjny polski duet folkowy Paula i Karol – również podoba się całej rodzinie.

No ale miało być o Stuttgarcie. Tym razem nie zwiedzamy miasta, tylko koncentrujemy się na – uwaga, uwaga – muzeum Mercedes-Benz. Wiedzieliśmy, że jest atrakcyjne, ale nie spodziewaliśmy się, że aż tak bardzo! Wychodzimy zachwyceni – wszyscy panowie od najmłodszego do najstarszego, duża dziewczynka też😊

Muzeum Mercedes-Benz

Budynek Muzeum Mercedesa w Stuttgarcie to atrakcja sama w sobie.

Zbiory przedstawiające historię motoryzacji od pierwszego patentu na automobil Kara Benza z 1886 po modele z czasów współczesnych przyprawiają oczywiście o zawrót głowy, ale nie mniej zachwyca fantastyczna architektura budynku. Muzeum Mercedesa zbudowano w 2006 r. z ogromnym rozmachem. Budynek o fasadzie ze stali i szkła, zaprojektowany przez holenderskich projektantów z pracowni UN studio, już sam w sobie jest niezwykle atrakcyjnym obiektem turystycznym.

Muzeum Mercedes-Benz

Ekspozycja jest zaprezentowana na dziewięciu kondygnacjach i 16 500 metrów kwadratowych.

Muzeum Mercedes-Benz

Zjeżdża po nas winda – kapsuła czasu.

Wjeżdżamy na wysokość 34 metrów, cofając się do roku 1886.

Zwiedzanie zaczyna się nietypowo, bo od wjazdu windą na ósmą kondygnację, na wysokość 34 metrów. Stąd dwie łagodnie nachylone spiralne trasy sprowadzają na sam dół, przeprowadzając zwiedzających przez historię motoryzacji (z perspektywy Mercedesa oczywiście) – od pierwszego opatentowanego w 1886 r. przez Karla Benza automobilu do współczesnych modeli o przeróżnych przeznaczeniach (modele osobowe, sportowe, wyścigowe, specjalistyczne). Historia motoryzacji splata się z historią technologiczno-kulturową ostatnich 120 lat – na ścianach przypominane są wielkie przełomowe odkrycia i doniosłe zmiany kulturowe. Poza trasą uporządkowaną chronologicznie, druga spiralna trasa (można zwiedzać ją równolegle z tą pierwszą) jest zorganizowana tematycznie – na kolejnych piętrach zapoznajemy się z historią masowej turystyki, oglądamy pojazdy ratunkowe, ciężarowe czy pancerne limuzyny VIPów.

Wystrój muzeum dopracowany jest w najdrobniejszych szczegółach. Obsługa uważna, ale miła i nienarzucająca się. Na dole sklep z firmowymi gadżetami, bar i restauracja. Jedyne, do czego można mieć zastrzeżenia, to mała ilość interaktywnych eksponatów przygotowanych z myślą o dzieciach. Całość wystawy jest jednak tak bogata, że pewnie nawet tego nie zauważycie. Pasjonat motoryzacji spokojnie może tu spędzić cały dzień. My ograniczamy się do dwóch godzin – ale to naprawdę minimum pozwalające na jedynie pobieżne zapoznanie się z ekspozycją – żałowaliśmy, że nie dysponujemy większą ilością czasu.

Cesarz Wilhelm II powiedział, że wierzy w konia – automobil to przemijająca fanaberia.

Witają nas pierwsze zmotoryzowane powozy.

Pierwszy jednocylindrowy silnik Daimlera z 1885 r., tzw. Grandfather Clock.

Do tradycyjnych powozów wkładano silnik Grandfather Clock.

Trasa zwiedzania prowadzi łagodnie nachyloną spiralą.

Na kolejnym piętrze stoją pojazdy z początku XX wieku.

Mercedes-Simplex 60 PS z 1903 r.

Po prostu piękne!.

Pierwszy współczesny automobil (właściwie jego płyta podłogowa) z 1900 r.

A to już ekspozycja tematyczna. Autobus z lat 60. – jeździł w Buenos Aires.

Mercedes-Benz 320 z lat 30. XX w.

To cudo z początku XX w. stało się prototypem londyńskich piętrowych autobusów.

Spróbujcie pokręcić kierownicą bez systemu wspomagania!.

Schodzimy niżej, przyglądając się ponadstuletnim silnikom szybowcowym.

Kolejna kondygnacja. Schodzimy i robimy wielkie woooow!.

Sportowe auta z lat 20. XX w. Fiu, fiu, fiu!.

Kręcimy sprężarką doładowującą z 1933 r.

Grzesiek też świetnie sobie radzi!.

Kolejna kondygacja, kolejna epoka w rozwoju motoryzacji.

Za oknami panoramiczne widoki na Stuttgart.

Zaglądamy na tematyczną wystawę aut ciężarowych.

Najciekawsze są oczywiście te starsze modele.

Architektura budynku niezmiennie zachwyca.

Wracamy na trasę chronologiczną, która wprowadza nas w szalone lata 50.

Kultowy Mercedes 300 SL.

Cudeńka, naprawdę cudeńka.

Design chwyci za ze serce nie tylko fanów motoryzacji.

Kolejna wystawa tematyczna – pojazdy ratunkowe i specjalistyczne.

Jak Wam się podoba taki wóz strażacki?

Uznanie chłopców znalazła całkiem współczesna śmieciarka.

…bo można było wejść do środka!.

Historia motoryzacji prezentowana jest z odniesieniem do najważniejszych wydarzeń w dziejach kultury i technologii XX w.

Badania nad bezpieczeństwem mają długą tradycję.

Wśród pojazdów znanych osobistości odnajdujemy Papamobile Jana Pawła II Mercedes-Benz 230 G z 1980 r.

Trójramienna gwiazda symbolizuje pojazdy zdolne poruszać się na lądzie, w wodzie i w powietrzu.

Na jednej z niższych kondygnacji prezentowane są współczesne modele.

A na koniec – coś na deser – wyścigowe mercedesy!.

Ekspozycja przypomina tor wyścigowy.

Symulator wyścigów samochodowych jest dodatkowo płatny.

Najciekawsze są te starsze auta wyścigowe – ten mógł rozwijać prędkość 280 km na godzinę.

To pierwszy model, który przekroczył granicę 200 km. Pochodzi z … 1909 r

Niektóre modele wyglądają jak żywcem wyjęte z Gwiezdnych Wojen.

Na nas wszystkich muzeum Mercedesa wywarło ogromne wrażenie (choć trzyletniemu Grzesiowi brakowało nieco ekspozycji, w których mógłby wszystkiego dotykać i do wszystkiego wchodzić). Już sam wjazd windą był nie lada przeżyciem – filmy wyświetlane na ścianie muzeum przeniosły nas aż do 1886 r., do początków motoryzacji – mogliśmy się poczuć jak podczas podróży w czasie (tym bardziej, że sama winda przypomina swoim wyglądem kapsułę kosmiczną). Na górze powitał nas … koń – prototyp środka komunikacji, potem śledziliśmy kolejne etapy powstawania nowoczesnych aut – od pierwszych automobili po współczesne modele zeroemisyjne i auta wyścigowe. Chętni (min. 140 cm wzrostu) mogą spróbować swoich sił w symulatorze wyścigu samochodowego (atrakcja osobno płatna, dość długa kolejka). Muzeum opuściliśmy z głowami tak pełnymi wrażeń, jak byśmy odbyli najprawdziwszą podróż w czasie. Must see.

Więcej informacji można znaleźć tutaj

Muzeum Mercedes-Benz

Opuszczamy muzeum pełni wrażen jak po prawdziwej podóży w czasie. Można tu spędzić cały dzień.

Do domku wracamy dość późno, w dodatku głodni jak wilki – M. ratuje sytuację upichconą naprędce fasolką po bretońsku. Wieczorem R. wybiera się na zakupy uzupełniające – na lodówce już od wczoraj coraz wyraźniej świeci się lampka rezerwy😊

Baden-Baden i północna część Schwarzwaldu

Być w Schwarzwaldzie i nie odwiedzić Baden-Baden – to byłoby niewybaczalne! Większość tutejszych budynków pamięta czasy belle époque. W XIX w. Baden-Baden stawało się letnią stolicą Europy. Bywali tutaj najbogatsi i najbardziej wpływowi ludzie z całego kontynentu. Dzisiaj także na deptakach i uliczkach mieszają się języki z różnych stron Europy. Często słychać rosyjski, ale też francuski, włoski, hiszpański. Bardzo tu międzynarodowo. Obawialiśmy się tłumów, a było całkiem kameralnie, oczywiście jak na światowej sławy kurort!

7 sierpnia 2017, poniedziałek

Pięknie, cieplutko – do 27 stopni

Baden-Baden i północna część Schwarzwaldu

Minusem dzisiejszego planu dnia jest długi dojazd z naszego Kienbronn. Razem z tankowaniem i wizytą w myjni samochodowej podróż zajmuje prawie 2 godziny. Parkujemy w samym centrum miasta, na parkingu Kongresshaus (wjeżdżając od strony autostrady, trzeba przejechać przez tunel pod miastem i kierować się według drogowskazów na tenże parking, cena 1,5 euro za godzinę, 15 za dobę). W promieniu kilometra mamy większość atrakcji kurortu.

Najpierw kierujemy się w stronę Lichtentaler Allee. To najpiękniejszy deptak Baden-Baden, prowadzący nad brzegiem rzeki Oos. Żwirową aleją między pięknymi drzewami można przejść parę kilometrów na południe, aż do opactwa w Lichtenthal. Dzisiaj nie zdążyliśmy tego zrobić. Nie zobaczyliśmy też otwartego w 2004 r. Muzeum Friedera Burdy, w którym można obejrzeć obrazy Picassa i powojennych artystów ze Stanów (np. Pollocka) i Niemiec. W Baden-Baden można też zwiedzić Narodową Galerię Sztuki (Staatliche Kunsthalle). Cóż, może następnym razem… Z dziećmi i tak byłoby trudno delektować się ekspozycją;-)

Prosto z parkingu kierujemy się w stronę głównych zabytków kurortu. Promenada wzdłuż rzeki Oos nie przytłacza, jest przyjemnie kameralna, między drzewami wyłaniają się piękne gmachy hoteli. Można odnieść wrażenie, że niewiele się tu zmieniło od czasów belle époque. Skręcamy w lewo za strzałkami na Kurhaus i wchodzimy w elegancką, pełną butików aleję. Oglądanie sklepowych wystaw może przyprawić o zawrót głowy. Bawimy się w poszukiwanie najbardziej absurdalnych cen – kto da więcej?

Wychodzimy z podziemnego parkingu Kongresshaus i taki widok mamy przed oczami

Wzdłuż rzeczki Oos urządzono urokliwą trasę spacerową – można dojść aż do Lichtenthal.

Kto nie lubi spacerów, może wybrać przejażdżkę bryczką.

Gmach teatru przy alei Lichtentaler.

Serce Baden-Baden bije w… kasynie

Na początku naszego spaceru oglądamy dom zdrojowy (Kurhaus) – neoklasycystyczny gmach z lat 20. XIX w. W jego prawym skrzydle znajduje się najstarsze i najbardziej luksusowe kasyno w Niemczech. Ten najbardziej reprezentacyjny gmach miasta nie zatrzymuje jednak na dłużej naszej uwagi – cóż, zawartość portfeli nie ta;) Zajrzeliśmy do środka tylko na chwilę, bo Grześ nie był akurat skłonny porzucić wrzucania kamyczków do kratek odpływowych przed budynkiem…

Baden-Baden

Dom zdrojowy – Kasyno to serce Baden-Baden.

Baden-Baden

Miasto zdobią piękne kompozycje kwiatowe.

Kolejny punkt naszego spaceru to pijalnia wód mineralnych (Trinkhalle). Budynek robi na nas duże wrażenie. Na ścianach zewnętrznej galerii pod kolumnadą można podziwiać piękne obrazy ilustrujące lokalne legendy. Wreszcie udaje nam się zapakować Grzesia do wózka (tylko dzięki lizakowi – które dziecko ich nie lubi, to świetny patent na chwilę spokoju podczas zwiedzania zazwyczaj nudnych dla dzieci miast!). Po spacyfikowaniu Młodego szybszym krokiem przechodzimy na prawy brzeg Oos.

Baden-Baden

Piękny budynek pijalni wód.

Malowidła ścienne przedstawiają lokalne legendy.

A my nie zabawiamy tu dłużej i kierujemy się na przeciwny brzeg rzeki Oos.

Starówka, czyli luksusowe butiki i malownicze zaułki

Urokliwymi wąskimi uliczkami wspinamy się pod górę, mijając wystawy sklepów najlepszych światowych marek. Idziemy m.in. przez Lange Strasse i Hirschstrasse, unikając w ten sposób wnoszenia wózka po schodach. W końcu docieramy na zaskakująco pusty i spokojny Marktplatz na tyłach dostojnego gmachu późnogotyckiej kolegiaty. Grześ wysiada z wózka i z zachwytem biegnie do poidełka-fontanny, której woda spływa wprost na chodnik. Jest cieplutko, jak fajnie chlapać się na bosaka! Nie mamy serca odmawiać Grześkowi tej przyjemności, więc atak na Nowy Zamek (Neues Schloss) przypuszczają tylko R. ze starszymi chłopcami.

Dawna rezydencja margrabiów Badenii znajduje się obecnie w prywatnych rękach, taras jest jednak ogólnodostępny. Już samo wejście tutaj jest bardzo przyjemne. Schody prowadzą przez urocze zakamarki, sprawiające, że czujemy się jak w krajach południowej Europy. Chłopców ciekawią wygrzewające się na ścianach budynków jaszczurki i usiłujące utrzymać się na pionowych ścianach rośliny, nawet nasze poczciwe dziewanny potrafią tego dokonać. W ogrodach widać kilkumetrowe rododendrony i araukarie. Do Nowego Zamku warto jednać podejść przede wszystkim ze względu na widok. Z zamkowego tarasu pięknie widać dolinę Oos i miasto Baden-Baden przycupnięte wśród schwarzwaldzkich wzgórz.

Stroma uliczka wprowadza na Marktplatz.

Czujemy się jak w śródziemnomorskim miasteczku.

Urokliwy zbieg dwóch ulic.

Marktplatz z późnogotycką kolegiatą.

Nad nami góruje renesansowy Nowy Zamek – zaraz tam wejdziemy.

Pięknie widać stąd kolegiatę.

I całe Baden-Baden, położone w dolinie rzeki Oos.

Na tyłach łaźni rzymskich znajduje się piękny śródziemnomorski ogród.

Nasi kuracjusze zaraz będą chyba zażywać kąpieli leczniczych.

Wycieczka na zamek zakończona, Grzesiek wychlapany, więc już w komplecie schodzimy w stronę Römerplatz. Przechodzimy obok zbudowanego w 1877 r. pięknego pałacu Friedrichsbad. Mieści on ekskluzywne, kilkunastoetapowe łaźnie rzymsko-irlandzkie. Dla nas niestety niedostępne, bo wstęp jest możliwy dopiero od 14 rż. (kąpiele nago). W podziemiach budynku można oglądać (niestety według informacji pani z recepcji łaźni tylko w godzinach 15-16) częściowo odrestaurowane łaźnie rzymskie (Römische Badruinen) z multimedialnymi prezentacjami dawnego wyglądu. W pobliżu znajduje się także kąpielisko Caracalla-Therme, znacznie tańsze i dostępne dla dzieci powyżej 7 lat.

Zbliża się pora obiadu, gdzie by tu coś zjeść? Zamiast udać się do wcześniej upatrzonej kebabo-pizzerii, dajemy się skusić podrzędnej knajpie umiejętnie podszywającej się pod lokalną badeńską restaurację. Jedzenie drogie, niezbyt smaczne, nieakceptowane przez Grzesia… Ale na plus miłe stoliki z widokiem na pobliskie uliczki, zupełnie jak we Włoszech. Grześ ma gdzie spacerować, więc oczekiwanie na posiłek też mija bezproblemowo.

Odrestaurowany budynek łaźni rzymskich.

W budynku łaźni można poza zażywaniem kąpieli obejrzeć pozostałości łaźni z czasów rzymskich.

Obiad – najlepiej przy stolikach na ulicy!

W Baden-Baden można spokojnie spędzić calutki dzień. Niestety Grześ w samochodzie nie spał i w wózku (znając jego tegoroczne zwyczaje) na pewno nie zaśnie, więc z bólem serca rezygnujemy ze spaceru słynną promenadą wzdłuż Oos i wracamy na parking.

Aby osłodzić sobie nieco nie do końca zrealizowane plany turystyczne, postanawiamy wrócić do naszego domku w Kienbronn bardziej czasochłonną, ale za to malowniczą drogą nr 500. Schwarzwaldhochstrasse prowadzi wzdłuż całego Schwarzwaldu, mijając wiele miejsc interesujących turystycznie i punktów widokowych. Wspinamy się długim podjazdem w okolice najwyższego szczytu północnej części Schwarzwaldu – Hornisgrinde (1164 m n.p.m.). Za oknami piękne lasy i chwilami rozległe widoki. Po drodze oglądamy dwie główne atrakcje w okolicy: Mummelsee i Allerheiligen.

Punkt widokowy na północy Schwarzwaldu

Mummelsee

Niewielkie jeziorko polodowcowe rozsiadło się na wysokości 1036 m n.p.m., prawie pod samym szczytem Hornisgrinde. Zatrzymaliśmy się tutaj z myślą o krótkiej kąpieli dla chłopców. Miejsce jednak nie jest szczególnie godne polecenia. Parking spory, chociaż i tak trudno znaleźć wolne miejsce. Samo jezioro okazało się maleńkie i niespecjalnie urocze, bo po prostu otoczone lasem. Możliwości kąpieli brak. Ale przemysł turystyczny wyciska z okolicy, ile się tylko da. Ogromne sklepy z pamiątkami, duży górski hotel z restauracją na tarasie i barem szybkiej obsługi na dole, stoliki porozstawiane nad brzegiem jeziora, wypożyczalnia rowerków wodnych i łódek, no i oczywiście tłumy ludzi…

Ale są też plusy. Na przykład przyjemny plac zabaw, możliwość zanurzenia nóg w przyjemnej wodzie czy przespacerowania się wokół jeziorka. Na koniec kawałek schwarzwaldzkiego tortu i wszyscy są zadowoleni! Chłopcy kupili sobie pamiątki, więc w dobrych humorach ruszamy w dalszą drogę.

Zaglądamy nad brzegi Mummelsee- niewielkiego jeziorka polodowcowego.

Jeziorko nie nadaje się do kąpieli, ale można po nim popływać na rowerach wodnych.

Chłopców satysfakcjonuje nawet możliwość pobrodzenia po brzegu.

Degustacja słynnego tortu schwarzwaldzkiego.

Świetnie zaopatrzony sklep z pamiątkami nie może się obejść bez symbolu Schwarzwaldu – zegarów z kukułką.

Ruiny w Allerheiligen

Po krótkim błądzeniu (z powodu nie do końca precyzyjnych drogowskazów) wreszcie trafiamy na właściwy parking. Dojście zajmuje dosłownie kilka minut asfaltową drogą. Grześ zbiegając, zalicza glebę i obciera oba kolana, ale nasz trzyletni turysta dzielnie znosi niewygody.

O tej porze (zbliża się 18:00) przy ruinach plączą się tylko pojedyncze osoby. Jest kameralnie, wręcz refleksyjnie. Początki klasztoru sięgają głębokiego średniowiecza, a czasy największego rozkwitu przypadają na XVIII w. Później budynki klasztorne trzykrotnie trawił pożar, a na koniec w wieżę uderzył piorun. W 1816 r. zdecydowano o częściowej rozbiórce budynków. Na szczęście niedługo później w regionie zaczęła się rozwijać turystyka, dzięki czemu zachowano pozostałości, które możemy oglądać do dzisiaj.

Allerheilingen

Można tu oglądać ruiny XIII-wiecznego klasztoru.

To niezwykle malownicze miejsce.

Opactwo zostało zniszczone przez pożary i uderzenie pioruna.

Miejscami zachowały się pozostałości dawnych sklepień.

Klasztor przeżywał swoją świetność w XVIII stueciu.

Dziś dawnej świetności możemy się tylkko domyślać.

W ruinach jesteśmy tylko małymi mróweczkami.

Ruiny klasztowu Wszystkich Świętych w Allerheilingen – jedno z pięknych zapomnianych miejsc.

Około dwa kilometry dalej znajdują się jeszcze ciekawe wodospady Allerheiligen. Nasz Grzesiek jednak jest już bardzo marudny, bo nadal nie zasnął, nawet w samochodzie, a i chłopcy też już są zmęczeni po całym turystycznym dniu. Rezygnujemy więc z tej atrakcji i przyjmujemy kierunek dom.  I tak mieliśmy dziś przebogaty dzień, dzień pełen schwarzwaldzkich wrażeń!

Nasz czas: 9:30–19:30. Cztery godziny spędziliśmy w Baden-Baden, godzinę nad Mummelsee i pół godziny przy ruinach w Allerheiligen. Same przejazdy (ponad 200 km) zajęły około 4 godziny (plus tankowanie i myjnia).

Schiltach – najbardziej fotogeniczne schwarzwaldzkie miasteczko

6 sierpnia 2017, niedziela

Słonecznie, po południu do 23 stopni

Wczoraj wieczorem położyliśmy tylko dzieciaki do łóżek i padliśmy. Rano obudził nas widok stosów toreb do rozpakowania. Ponieważ po wczorajszej podróży zupełnie nie chciało nam się śpieszyć, urządziliśmy sobie leniwe przedpołudnie. Chłopcy chętnie biegali po wspaniałym terenie naszej agroturystyki, a M. ogarniała bagaże. Nasi gospodarze przynieśli nam 10 świeżutkich jajek – akurat na obiadową jajecznicę! Potem położyliśmy Grześka spać w łóżeczku i w efekcie wybraliśmy się na wycieczkę dopiero po południu. Rzadko na wakacjach funkcjonujemy tak leniwie – od czasu do czasu warto urządzić sobie taki eksperyment😉

Schiltach

To niewielkie, ale niezwykle malownicze schwarzwaldzkie miasteczko, leżące tuż obok naszego Kienbronn. Brak tu może odosobnionych, wyróżniających się zabytków – właściwie całe miasteczko jest jednym wielkim zabytkiem – na starym mieście pięknie zachowały się XVI-wieczne domy szachulcowe. Warto zatrzymać się dłużej na oryginalnym trójkątnym pochylonym ryneczku. Możemy wyobrazić sobie, że przenieśliśmy się na koniec XVIII w. – od 1971 r, kiedy to miasto trawił wielki pożar, miejsce to pozostało niezmienne. Na środku rynku stoi miejska fontanna – wzmianki o niej pojawiały się już w XV w, trzy stulecia później została odrestaurowana. Doskonałym zwieńczeniem popołudniowego spaceru jest chlapanie się w rzece Kinzig, przepływającej przez serce Schwarzwaldu. Chłopcy mieli tylko pochodzić po wodzie, ale (w przypadku Tymka i Sebka) – skakanie po kamieniach zakończyło się niezamierzoną kąpielą w ubraniu😊

Przez Schiltach przepływa jedna z głównych rzek Schwarzwaldu – Kinzig.

Gotowi na zwiedzanie!

Hauptstrasse – jedna z głównych ulic Schiltach.

Skręcamy w boczną uliczkę prowadzącą w kierunku ratusza.

W Schiltach pięknie zachowała siś kilkusetletnia szachulcowa zabudowa.

Pochyły trójkątny rynek jest bardzo oryginalny.

Rynek pozostaje w niezmienionym kształcie od pożaru w 1791 r.

Fontanna na rynku była już wzmiankowana w XV w.

Stara zabudowa jest niesamowicie harmonijna.

Do kamienic prowadzą piękne kolorowe drzwi.

Nad uliczkami zwieszają się stare szyldy.

Wąskie uliczki są zupełnie nieprzystosowane do transportu samochodowego.

Kolejne piękne drzwi – takie spotykaliśmy dziś na każdym kroku.

W drodze powrotnej kolejny raz zaglądamy na rynek.

Znów kierujemy się w stronę Hauptstrasse.

W perspektywie ulicy wieża kościoła ewangelickiego – jednego z największych w Badenii.

A na deser – chlapanie w rzece Kingiz.

Za nami prawdziwie schwarzwaldzkie widoki.

Chłopaki okupują rzeczne kamienie.

Nawet Grześ dał się skusić na zabawy w rzece.

Rothenburg – podróż do średniowiecza i Kienbronn – schwarzwaldzka sielanka

5 sierpnia 2017, sobota

Podróż do Schwarzwaldu, dzień 2.

Rothenburg jest naszym przystankiem w podróży ze Szwajcarii Saksońskiej do Schwarzwaldu.

Pięknie zachowane średniowieczne miasteczko, idealne miejsce na rodzinny spacer. Z dziećmi nie musimy przecież szczegółowo zwiedzać kościołów czy oglądać detali architektonicznych – wystarczy przejść się wąskimi uliczkami, przy których stoją kolorowe szachulcowe kamieniczki, przystanąć na urokliwych placach ze starymi fontannami i wyobrazić sobie, że żyjemy w innej epoce. Continue reading

Alpy Sztubajskie, Tyrol, Austria, 2017.07

Alpy Sztubajskie, 2017.07

To nasz pierwszy wyjazd w Alpy Austriackie. Niby byliśmy już w Alpach Bawarskich i Julijskich, odwiedziliśmy też Dolomity, ale wyprawa w sam środek Alp Wschodnich to trochę co innego. Alpy Sztubajskie zadziwiły nas swoją uniwersalnością. Spodziewaliśmy się wielkich dolin i szczytów z lodowcami niedostępnych dla przeciętnego turysty. Zastaliśmy prawdziwe góry dla każdego. Można tu znaleźć trudne ferraty i ambitne podejścia na trzytysięczniki. Jest mnóstwo szlaków dla typowych górołazów (choćby Stubaier Höchenweg od schroniska do schroniska przez kolejne doliny, przełęcze i szczyty). Są trasy odpowiednie dla rodzin z dziećmi i ludzi w każdym wieku i kondycji. Są intensywnie zagospodarowane okolice kilku kolejek gondolowych, gdzie wytyczono nawet ścieżki w pełni dostępne dla dziecięcych wózków (!) i każdy może poczuć się jak w wysokich górach. Ale są też dzikie i niedostępne miejsca, do których docierają nieliczni. Continue reading