2015.07.22, środa
Rano chwilkę pochmurno po niewielkim nocnym deszczu, potem słonecznie i 28 stopni
Rysy – Polska – Słowacja
Prognozy znowu są dobre, więc co robić? Grzechem byłoby marnować taką okazję… Wstajemy o 4:25 i po śniadanku i dojeździe ruszamy z Palenicy Białczańskiej o 6:10. Bardzo sprawnie wchodzimy do schroniska (o 7:50), szybko pałaszujemy szarlotkę i o 8:15 idziemy dalej. O tej porze Morskie Oko wygląda po prostu jak piękny górski staw, a nie środek kurortu – staramy się je zapamiętać bez tłumów na brzegach.
Ruszamy. Szczyty Mięguszowieckie wyglądają do nas zza drzew.
Podejście do Czarnego Stawu pod Rysami jak zwykle daje w kość. Dzisiaj jednak mamy miły przerywnik – spotykamy pasącego się w ziołoroślach tuż obok szlaku jelonka, którego jednogłośnie nazywamy Rogasiem z doliny Roztoki.
Po drodze do Czarnego Stawu spotkaliśmy jelonka – Rogaś z Doliny Roztoki pomylił doliny!
Czarny Staw pod Rysami.
Szlak na Rysy jest… przede wszystkim bardzo nużący. Przyjemnie obchodzi się Czarny Staw, a potem są po prostu monotonne zakosy. Z początku nawet wygodne, wyżej coraz bardziej strome, a ścieżka jest często pouszkadzana przez niewielkie osuwiska. Po drugie: to jeden z najbardziej zatłoczonych szlaków w Tatrach. Mimo wczesnej pory idziemy w sznureczku, jak mrówki podążające do mrowiska. W połowie drogi zachodzimy w głowę: jak tu zrobić siku? – to kolejne wyzwanie czekające na turystów.
Im wyżej, tym piękniejsze widoki.
Zbliżenie na dwóch głównych aktorów tej sceny.
Tam wczoraj byliśmy! Szczyty Mięguszowieckie i Kazalnica.
Końcówka prowadzi skalnym, momentami eksponowanym terenem. To miła odmiana po dwóch godzinach monotonnego zdobywania wysokości zakosami. Cała trasa jest pieczołowicie, może nawet nadmiernie, poubezpieczana, ale to zrozumiałe, wziąwszy pod uwagę natężenie ruchu turystycznego. Naszym zdaniem największym zagrożeniem na tym szlaku w sezonie letnim i przy suchej skale są właśnie inni ludzie. Oczywiście często spotyka się uprzejmych turystów, stosujących zasady górskiego savoir-vivre’u, ale pełno także wyprzedzających na chama i przepychających się typów, mogących stanowić zagrożenie dla siebie i dla innych w eksponowanym terenie. Pewne trudności sprawia również wymijanie się z turystami idącymi z naprzeciwka – była to przyczyna kilku naszych dzisiejszych wymuszonych postojów. To zdecydowanie trasa do pokonywania poza sezonem turystycznym, ale przy dobrych warunkach i suchej skale.
I zmęczenie, i uciążliwe warunki na szlaku wynagradzają nam jednak przepiękne widoki. Początkowo widzimy głównie Czarny Staw, Morskie Oko i ich bliskie otoczenie. Wraz z wysokością jednak perspektywa się zmienia i stopniowo poszerza. Zza grani wygląda Krywań i Hruby. Z przyjemnością spoglądamy na odwiedzoną wczoraj Kazalnicę i drogę na Przełęcz pod Chłopkiem – tam było tak miło i kameralnie!
Od teraz aż na sam szczyt towarzyszą nam ubezpieczenia.
Dobrze czasem obejrzeć się do tyłu.
Na szlaku ruch jak na Marszałkowskiej.
W górę, w górę…
Zdarzają się przestoje – tu przepuszczamy schodzących.
Przed nami ostatnia prosta.
Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami zostały daleeeeko w dole.
Na szczycie Rysów (2499 m n.p.m.) jak zwykle sporo ludzi, ale daje się zrobić zdjęcia i chwilę rozejrzeć – a widoki są przecudne! Robimy zdjęcia z myślą o KGP i… nie chcąc wracać, rozmijając się z dziesiątkami ludzi na usianym łańcuchami szlaku, spontanicznie decydujemy się na zejście na słowacką stronę. To była trafiona decyzja! A przy tym mamy okazję przypomnieć sobie szlak odwiedzony 10 lat wcześniej:)
Widok na słowacki wierzchołek. W tle Gerlach.
Panorama z Rysów – warta wysiłku.
Po słowackiej stronie ruch też duży, ale przebieg ścieżki pozwala na w miarę bezproblemowe rozmijanie się. Dość sprawnie schodzimy przez Przełęcz Waga do Chaty pod Rysami. Sporo tutaj się zmieniło – schronisko od dwóch lat jest znowu czynne po przebudowie (zw. z położeniem w miejscu zagrożonym lawinami). Chata została zbudowana na specjalnych fundamentach i cała pokryta blachą. Pijemy herbatę i zdobywamy trochę Euro (dopóki nie zobaczyliśmy tłumów na polskim szlaku, nie planowaliśmy zejścia na tę stronę…).
Schodzimy na Przełęcz Waga (2337 m n.p.m.).
Piękne otoczenie Schroniska pod Wagą (2250 m n.p.m.).
Schronisko pod Wagą (2250 m n.p.m.).
Zachwycamy się poczuciem humoru naszych południowych sąsiadów. W tutejszym Wolnym Królestwie Rysów można skorzystać z „Panoramickiej” toalety, a w oczekiwaniu na nią pobujać się na wymyślnie skonstruowanej ławeczce. Można też wypożyczyć rower (na przykład do zdjęcia…), a nawet zjechać na dół autobusem (jest przystanek, czyli „zastavka” z bardzo śmiesznym rozkładem jazdy!).
Oj, mają tu poczucie humoru. Była też wypożyczalnia rowerów.
Schronisko zostaje za nami.
Z żalem opuszczamy Królestwo Rysów.
Na dłużej zatrzymujemy się nieco niżej przy szlaku, wygłodniali zjadamy resztę kanapek i ruszamy, marząc już o obiedzie w schronisku przy Popradzkim Stawie. Szlak zejściowy jest dość wygodny – nachylenie przyjemne dla zmęczonych już nóg. Zaskakuje nas przebudowany odcinek szlaku z umocnieniami – zmieniono nieco przebieg ścieżki, żeby częściowo oddzielić od siebie wchodzących i schodzących. Dalej miłe przejście obok Żabich Stawów i zakosy sprowadzające na niższe piętro Doliny Mięguszowieckiej. Oglądając widoki, przypominamy sobie nasz ponad dwutygodniowy wyjazd w słowackie Tatry Wysokie sprzed 10 lat – to bardzo przyjemne.
Schodzimy do Żabiej Doliny Mięguszowieckiej.
Żabią Doliną Mięguszowieckią.
Mięguszowiecki Potok.
Nieco dłuży nam się ostatni odcinek zejścia, jesteśmy już głodni i zmęczeni. Zaskakuje nas kolejna zmiana – kilkadziesiąt metrów przed „starym” schroniskiem nad Popradzkim Stawem zbudowano nowy budynek – Majlathovą Chatę. Aby nie przedłużać, zjadamy już tutaj gulaszową i szybko ruszamy dalej – i dobrze, bo tylko dzięki temu udaje nam się zdążyć na elektryczkę i autobus do Polski. Do Szczyrbskiego Jeziora schodzimy czerwonym szlakiem, dobrze znaną nam trasą ścieżki edukacyjnej „Lesom medzi plesom a plesom”. Idziemy naprawdę sprawnie, a i tak nie udaje nam się urwać ani minuty z drogowskazowych 55 minut przejścia.
Widok na otoczenie Doliny Mięguszowieckiej.
Wypatrujemy opisywanych przez Nykę busów do Zakopanego, ale niestety ich nie znajdujemy. Znając porę odjazdu ostatniego autobusu ze Smokowca, kupujemy bilet na elektryczkę (wyjazd o 17:20) i przez całą drogę zastanawiamy się, czy uda nam się zdążyć, bo przejazd (16 km) trwa pełne 40 minut. Na szczęście bez problemu zdążamy i po kolejnych 50 minutach jazdy o 19-ej jesteśmy na Łysej Polanie i pozostaje nam jeszcze tylko spacerek po samochód na parking na Palenicy… Uff… Ale była przygoda!
Z czystym sumieniem możemy polecić taką kombinowaną wycieczkę na Rysy. Zejście na słowacką stronę pozwala uniknąć schodzenia z niezbyt bezpiecznym rozmijaniem się ze stadami ludzi na polskim szlaku.
Szlak na Rysy z polskiej strony zdecydowanie nie jest dla każdego – potrzebna jest dobra kondycja (najlepiej być już też zaaklimatyzowanym), obycie ze skałą, umiejętność korzystania ze sztucznych zabezpieczeń i… niezbyt rozwinięty lęk wysokości, bo szlak jest przepaścisty. Przede wszystkim potrzeba jednak choćby odrobiny zdrowego rozsądku – może niech każdy, kto chce wejść na Rysy, poczyta dobre opisy szlaku i oceni swoje umiejętności. A widoki są przepiękne. Dla nich warto!
Nasze czasy: Palenica – Rysy: 6:10–12:15 Rysy–Szczyrbskie Pleso: 12:30–17:00
Dystans: 25 km. Przewyższenie: >1500 m w górę i >1200 m w dół
2015.07.23, czwartek
Rano upał i parno, od południa burze
Hala Gąsienicowa – Rówień Waksmundzka – Stara Roztoka
Po wczorajszej trasie jesteśmy – delikatnie mówiąc – zmęczeni. Prognozy jednak zapowiadają załamanie pogody od popołudnia i na kolejne dni, a w naszych planach jest jeszcze jeden fragment Orlej, na którym nigdy wcześniej nie byliśmy – od Granatów na Krzyżne. Co robić, …po raz szósty zrywamy się z łóżka bladym świtem i wędrujemy na szlak.
Od dawna uważamy szlak przez Boczań za wygodniejszą (i przy tym piękniejszą widokowo) drogę wejściową na Halę Gąsienicową, więc i tym razem kierujemy się na lewo. Jak zawsze szybko tędy zdobywamy wysokość. Na grzbiecie Skupniowego Upłazu zaczyna jednak bardzo nieprzyjemnie wiać. Podmuchy wiatru towarzyszą nam aż do Karczmiska – są tak silne, że momentami ledwo utrzymujemy się bez ruchu w pionowej pozycji, a ziarenka piasku nieprzyjemnie wciskają się do oczu i biją po nogach. Takie warunki studzą nieco nasz zapał dzisiejszego przejścia Orlej.
Skupniów Upłaz i Nosal.
Przed nami Hala.
Już widać zielony dach Murowańca.
Murowaniec.
W Murowańcu przy pysznej szarlotce i herbacie (ale tu drogo, rety!) robimy burzę mózgów, co robić dalej. Sprawdzamy aktualne modele ICM – prognozowane opady przesunęły się na wcześniejszą porę, a w dodatku ten nieprzyjemny wiatr… To nie jest dobry dzień na Orlą. Zaraz jednak przychodzi nam do głowy Plan B – przejście szlakiem przez Rówień Waksmundzką do Starej Roztoki. Szliśmy tym szlakiem na naszym miesiącu miodowym 12 lat wcześniej i miło zapamiętaliśmy go jako piękną, pustą, dziko wijącą się ścieżkę przez las.
To dobra odmiana po wczorajszej „rysostradzie”. Przez większą część czasu idziemy zupełnie sami – na całym szlaku (nie licząc przecinania szosy do Moka, oczywiście) spotykamy tylko kilkanaście osób. Dookoła las, pachnące kwiaty na dawnej polanie Pańszczyca, przekraczanie malowniczych potoków, piękne widoki z Równi Waksmundzkiej i potem, podczas trawersów, na Dolinę Białej Wody. Ale przyjemnie…
W pierwszej części wycieczki słońce praży gorącem jak z pieca. Początkowo mamy dysonans, że nie poszliśmy na wycieczkę graniową. Niedługo potem okazuje się jednak, że podjęliśmy słuszną decyzję. Momentalnie się chmurzy, zaczyna grzmieć i padać. Ostatnie pół godziny pokonujemy w pelerynach i stup-tutach.
Szlak jest pusty i dziki.
Na stokach Żółtej Turni
Widok na Koszystą.
Piękny szlak przez dawną polanę Pańszczycę.
Pszczoły się uwijają.
Polana Waksmundzka.
Rozstaj szlaków na Równi Waksmundzkiej.
Zejście z Polany pod Wołoszynem.
Dolina Białki.
Burza nad Tatrami Wysokimi.
Na obiad schodzimy do Schroniska Stara Roztoka. Schodząc, nie możemy nadziwić się, jakie szkody poczynił tu kornik. Kiedy byliśmy tu ostatnim razem, szlak wił się zakosami przez las. Teraz wokół mamy uschnięte i powalone drzewa, odsłaniające szersze widoki. Przyroda jednak od razu zapełnia pustkę – wzdłuż szlaku wyrosła już bujna roślinność, korzystająca z odzyskanego słońca.
Lubimy Starą Roztokę. Jest tu sympatycznie, kameralnie. Zawsze można smacznie zjeść. Teraz, po zmianie właścicieli, schronisko ma zmodernizowany ganek, a i w środku jest jaśniej – nowe jasne stoły, odnowione ściany, nowe toalety. Postój tutaj to sama przyjemność.
Schronisko PTTK na polanie Roztoka.
Wracamy do szosy przez zniszczony las.
Koniec wycieczki to półgodzinne wtopienie się w tłum schodzący szosą na parking Palenica – tego nie przeskoczymy.
Dziś nareszcie jesteśmy wcześniej w pokoju, więc nadrabiamy zaległości w zapiskach i zdjęciach.
Nasz czas: 7:20–15:20. Dystans: ok. 20 km, przewyższenie ok. 850 m
2015.07.24, piątek
Rano pochmurno i parno, potem burze z ulewami
Dolina Kościeliska – Przełęcz Iwaniacka – Dolina Chochołowska
Dzisiejsza pogoda nie pozwala na wycieczki graniowe. Rano śpimy więc dłużej – uwaga uwaga – aż do 6:00, a po śniadaniu jedziemy do Trsteny na Słowację wykupić lekarstwa dla Dziadka Janka. Potem podjeżdżamy do Kir i ruszamy Doliną Kościeliską.
Mimo naszych obaw nie ma jakiegoś przerażającego tłumu. Oczywiście idzie wielu turystów, mijamy wycieczki, ale nie ma tragedii – może gorsza pogoda skłoniła część turystów do zostania w domu.
Im dłużej chodzimy po Tatrach, tym bardziej doceniamy urodę Doliny Kościeliskiej. Piękne skalne otoczenie, malowniczy potok, urokliwe polany i hale – Wyżnia Kira Miętusia, Stare Kościeliska, Hala Pisana. Widzimy szarotki rosnące na wapiennej skale. Żeby tylko cieszyć się tu samotnością – jak kiedyś w kwietniu, gdy przyjechaliśmy na krokusy. No ale cóż, jesteśmy w pełni sezonu.
Doliną Kościeliską.
W Schronisku Ornak jemy szarlotkę i pijemy herbatę. Zgodnie stwierdzamy, że w naszym rankingu szarlotek tatrzańskich ta z Ornaka zajmuje niezmiennie pierwsze miejsce.
Schronisko Ornak.
Po zatankowaniu pysznych kalorii ruszamy dalej, kierując się na Przełęcz Iwaniacką. Z Małej Polanki i Wielkiej Polany Ornaczańskiej roztaczają się piękne widoki na otoczenie Bystrej. Słońce walczy z chmurami, jest gorąco i parno. Wchodzi się ciężko. Tuż przed Przełęczą Iwaniacką (1459 m n.p.m.) po raz pierwszy łapie nas deszcz. Tym razem nie trwa długo, przeczekujemy go, siedząc na kamieniu, ale nie rozsiadamy się na przełęczy, tylko schodzimy na dół. Pokonywaliśmy już dwukrotnie tę trasę, ale zawsze w odwrotnym kierunku. Nie wiedzieliśmy więc, że górny odcinek szlaku jest tak bardzo widokowy. Widoki na otoczenie Doliny Chochołowskiej w oprawie górskich kwiatów są bardzo urokliwe. Wokół szlaku widać świeże ślady po zrywce drewna.
Widok z Małej Polanki Ornaczańskiej w stronę Bystrej.
Za nami Tomanowa Przełęcz.
Doliną Iwaniacką.
Prawdziwe przygody zaczynają się na połączeniu ze szlakiem z Doliny Chochołowskiej. Tym razem łapie nas burza, ale ulewa nie daje łatwo za wygraną – pada chyba ponad godzinę. Najgorsze momenty przeczekujemy, kuląc się pod pelerynami. Patrzymy ze współczuciem na przemykających drogą turystów, zmoczonych do suchej nitki. My w odpowiednim ekwipunku nie przemoczyliśmy się jakoś bardzo.
Wreszcie w deszczu docieramy do schroniska. Ścisk, że igły nie ma gdzie wcisnąć. Ze wszystkich kapie woda, tworząc mokrą warstwę na podłodze. Z trudem znajdujemy miejsce do siedzenia. Obiad (oczywiście tradycyjnie ‘poprawiony’ szarlotką) pałaszujemy w okamgnieniu.
Schronisko Chochołowskie – wybawienie od ulewy.
Gdy wychodzimy, już nie pada. Powrót odpoczywającą po deszczu Doliną Chochołowską ma w sobie wiele uroku. Do góry unosi się mokra mgiełka, chochołowskie szałasy wyglądają zza zakrętu.
Polana Chochołowska po deszczu
Szałasy na Polanie Chochołowskiej.
Mnichy Chochołowskie.
Charakterystyczna mgiełka nad Potokiem Chochołowskim.
Przed Siwą Polaną skręcamy na szlak łącznikowy do Kir.
Ostatni odcinek to powrót szlakiem łącznikowym odchodzącym na wysokości Siwej Polany i prowadzącym do Kir. To już miły spacerek porównywalny do Drogi pod Reglami. M. tylko trochę kuśtyka – pamiątką po wczorajszym uciekaniu przed burzą są bolesne bąble na nogach.
Wieczorem z zadowoleniem stwierdzamy, że poprawili na jutro prognozę pogody – może uda nam się wybrać na Granaty i Krzyżne?
Nasz czas: Kiry: 10:30, Schronisko Ornak: 11:35, Przełęcz Iwaniacka: 13:25, Schronisko w Dol. Chochołowskiej: 15:30 (wcześniej kilkakrotne przeczekiwanie deszczu), Kiry: 18:10.
20,5 km, ok. 700 m przewyższenia
2015.07.25, sobota
Od rana ładnie, w górach silne porywy wiatru, ale też słońce, przed wieczorem deszcz
Prognozy pogody nie dawały początkowo nadziei na dłuższą wyprawę, ale wczoraj wieczorem coś się zmieniło i pojawiła się szansa na ostatnią zaplanowaną przez nas trasę! W związku z tym znowu zrywamy się o 4:40…
Przez Granaty na Krzyżne
Ruszamy z Kuźnic. Dzisiaj dla odmiany wchodzimy przez Jaworzynkę. Od lat byliśmy przekonani, że przez Boczań wchodzi się lepiej, a tu niespodzianka: wchodzimy sporo szybciej niż ostatnio (dokładnie 1,5 godziny). Może więc równe rozłożone nachylenia szlaku nie jest najważniejsze? A może po prostu jesteśmy już dobrze rozchodzeni. Na stokach Kopy Magury widzimy dwie sarenki posilające się pyszną trawą i ziołami… Śliczne!
Na Halę przez Dolinę Jaworzynki.
Już widać zielony daszek Murowańca.
Widok na Kasprowy z Hali Gąsienicowej.
Po tradycyjnej porannej schroniskowej szarlotce (ta w Murowańcu jest najdroższa ze wszystkich i całkiem przeciętna smakowo) ruszamy dalej.
Obowiązkowy starterek górski.
Ludzi na szlaku ze względu na porę dnia jest niewiele. Sprawnie mijamy Czarny Staw Gąsienicowy, podchodzimy na kolejny próg doliny i zostawiamy w tyle Zmarzły Staw. W pobliżu rozstaju w Koziej Dolince robimy kolejny postój. Wchodząc wyżej, spotykamy przy szlaku parę kozic, które pozują nam do zdjęcia, nie wykazując specjalnego lęku przed ludźmi. Już o 10:30 docieramy na grań.
Do Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Otoczenie Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Widok na Czarny Staw Gąsienicowy.
Tu rozdziela się szlak na Kozią i Zawrat.
Zmarzły Staw.
Widok z Koziej Dolinki.
Kozia Dolinka zostaje za nami.
Gospodyni terenu.
Grań od Świnicy po Kozi Wierch.
Dzisiaj przechodzimy ostatnią część Orlej Perci. Środkową przeszliśmy pięć lat temu, a tę najbardziej zachodnią dokładnie tydzień temu. Idziemy przez Zadni, Pośredni i Skrajny Granat, zastanawiając się, czy nie zejść z tego ostatniego na dół – na niebie kłębi się coraz więcej chmur. Po jeszcze jednym sprawdzeniu dokładnej prognozy pogody (i naradzie z miłym panem napotkanym na szlaku) idziemy dalej. Z prognoz i obserwacji wynika, że pogoda wytrzyma jeszcze co najmniej dwie godziny.
Widok na Zadni Granat z Pośredniego.
A przed nami Skrajny Granat.
Czekają nas też Buczynowe Turnie.
Słynny krok nad szczeliną.
Uff, udało się!
Nie żałujemy podjętej decyzji – pogoda pozostaje stabilna jeszcze przez pięć godzin, a my bez problemu dokańczamy „zwiedzanie” Orlej Perci. Bardzo podoba nam się dzisiejsza trasa – sporo wspinaczki, często wymagającej zwiększonej uwagi. Łańcuchy i klamry są tam, gdzie trzeba. Jednocześnie co chwilę oglądamy przecudne widoki – czy można chcieć czegoś więcej?
Szlakiem z Granatów na Krzyżne.
Szlakiem z Granatów na Krzyżne.
Widok na Tatry Wysokie.
Hura! Przed nami Krzyżne!.
Warto jednak zaznaczyć, że do przejścia Orlej Perci z prawdziwą przyjemnością potrzebowaliśmy 13 lat chodzenia po szlakach wysokogórskich i ferratach. Wcześniejsze zapuszczenie się na ten szlak skończyłoby się niechybnie „telegrafami” w nogach. To zdecydowanie nie trasa na początek przygody z Tatrami. Gorąco popieramy przy tym projekt przekształcenia tego szlaku w via ferratę!
Dłuższy postój robimy sobie dopiero pod szczytem Kopy nad Krzyżnem. Znajdujemy tam dobrą osłonę przed silnymi porywami wiatru i piękne widoki.
Widok z Kopy nad Krzyżnem w kierunku Granatów.
Tędy prowadzi szlak na Krzyżne z Murowańca.
Postój na Kopie nad Krzyżnem.
Szlak z Krzyżnego do „Piątki” jak zwykle jest trochę niewygodny i nużący, bo mimo ogólnego zejścia trzeba, niestety, sporo podchodzić w górę.
Przedni i Wielki Staw w ,,Piątce”.
Schodzimy z Krzyżnego do ,,Piątki”.
Dolina Roztoki i Opalone.
Wielki Staw.
W schronisku pięciostawiańskim jemy pyszny obiad, a na deser ciasto jagodowe – po prostu bajka i na dodatek ceny sporo niższe niż w Murowańcu!
Wraz z pierwszymi kroplami deszczu wychodzimy w kierunku Doliny Roztoki. Zdążamy zejść z zakosów, zanim na dobre zaczyna padać. Dalej już do samej Palenicy idziemy w deszczu. Wracając, przypominamy sobie cały nasz bajkowy pobyt. Jesteśmy bardzo z siebie dumni, że udało nam się przejść takie ciekawe wielogodzinne i trudne trasy!
Po powrocie do Zakopca od razu idziemy po oscypki dla nas i dla Rodziców, a potem już pozostaje nam tylko pakowanie i ogarnianie się przed jutrzejszym wczesnym wyjazdem. Całe te osiem dni było jak piękny sen – tyle, że prawdziwy!
Nasz czas: dojście do grani: 6:15–10:30, Zadni Granat–Krzyżne: 10:30–13:00, Krzyżne – „Piątka”: 13:30–15:10, „Piątka”–Palenica: 15:50–17:30
Dystans: 24 km, przewyższenie: ok. 1600 m