Säntis – najwyższy szczyt północnej Szwajcarii

Säntis – gwiazda masywu Alpstein – to najbardziej rozpoznawalny szczyt całej tej grupy górskiej – łatwo wypatrzyć go z daleka dzięki charakterystycznej sylwetce (i maszcie telekomunikacyjnym na górze;-) ). To jednocześnie najwyższy wierzchołek wapiennego masywu Aplstein i najbardziej znany punkt widokowy w północno-wschodniej Szwajcarii. Widok ze szczytu jest rzeczywiście niebywale rozległy i bogaty – obejmuje aż 6 krajów, widać dwa jeziora: Bodeńskie i Zuryskie oraz całe morze szczytów alpejskich i tych z przedgórza Alp.

Continue reading

Schronisko Aescher i jaskinie Wildkirchli w Szwajcarii – górska rodzinna wycieczka jak z bajki

Na okładce książki „Destinations of a lifetime” National Geographic widnieje wystrzelająca 100 metrów do góry skała z wkomponowanym w nią drewnianym domkiem. To słynne schronisko Aescher, obok którego poprowadzi nasza dzisiejsza trasa. Przejdziemy też przez jaskinie z jednymi z najstarszych śladów osadnictwa na terenie dzisiejszej Szwajcarii, powędrujemy wąską ścieżką u podnóży urwistych skał, odwiedzimy starą górską pustelnię i … – przede wszystkim będziemy cieszyć oczy przepięknymi widokami – wapienne skały wystrzelają tu do góry niemal jak w Dolomitach.

Tego wszystkiego można doświadczyć w ramach krótkiej, ok. trzykilometrowej wędrówki po płaskowyżu Ebenalp. Przewyższenie niewielkie, bo na płaskowyż wjedziemy kolejką linową. Wycieczka dla wszystkich – w każdym wieku i o zaledwie przyzwoitej kondycji, również dla rodziców z kilkulatkami (ścieżka jest miejscami przepaścista, ale dobrze zabezpieczona poręczami ze stalowych lin, bez trudności technicznych). Na krótkim dystansie oferuje cały kalejdoskop wrażeń!

Continue reading

Meersburg – średniowieczne miasteczko i zamek w śródziemnomorskiej scenerii

Tysiącletnie zamczysko z doskonale zachowanymi wnętrzami, położone tuż nad brzegiem Jeziora Bodeńskiego. Miasteczko z ciasnymi uliczkami i kolorowymi szachulcowymi domami. Dookoła winnice i piękna iście śródziemnomorska roślinność. Co to za miejsce, gdzie znajdziemy to wszystko? To Zamek Morza, czyli Meersburg!

5 sierpnia 2018 r., poniedziałek

Upał, skwar i pełne słońce

Meersburg – średniowieczne zamczysko nad Jeziorem Bodeńskim

Na tegorocznych wakacjach każdego dnia trasę wybiera inny nasz chłopak – z trzech sugerowanych przez nas do wyboru. Dziś wybierał Sebuś. Gdy usłyszał, że będziemy zwiedzali tajemnicze zamczysko, a na deser pójdziemy na superancką plażę nad Jeziorem Bodeńskim, nie miał wątpliwości, którą wycieczkę wybierze;-)

Winnice w okolicy Meersburga

Od czego zacząć – czyli parking, informacja i bilety

Z małymi problemami udaje nam się trafić na duży, zadaszony parking przy ulicy Stefen-Lochner-Strasse. Stąd mamy już tylko 5 minut do punktu informacji turystycznej – poza mapą Meersburga można też dostać tu ulotki z rejonu niemal całego Jeziora Bodeńskiego. My dodatkowo załatwiamy tu jeszcze jedną ważną sprawę – kupujemy Bodensee erlebniskarte – nie jest tania, ale w ramach niej mnóstwo atrakcji w okolicy Jeziora Bodeńskiego będziemy mieli gratis. Dzisiaj „oszczędziliśmy” w ten sposób na biletach do zamku (wejście dla rodziny kosztuje 12,80 euro).

Rodzinny spacer przez rynek na taras Nowego Zamku

Spacer przez Meersburg jest bardzo przyjemny – wąskie, pochyłe uliczki są wręcz idealnym plenerem leniwych, wakacyjnych spacerów. Nasz spacer oczywiście leniwy nie jest – Grzesiek jedzie na rowerku biegowym, a uliczki momentami mocno spadają w dół, więc hajda za Grzesiem, stop, uwaga! Potem znowu musimy podejść w górę, więc siły brakuje itp., itd… Ach, te rodzinne wakacje!

W miasteczku można spotkać wiele szachulcowych domów. W drodze do informacji turystycznej:)

Wiele ulic zamieniono w deptaki piesze.

Meersburg przez wiele lat posiadał status wolnego miasta.

Chowamy się w cieniu przed upałem.

Spacer do spokojnych nie należy, bo Grzesiek ciągle gdzieś odjeżdża na tup tupie.

Gdy zamkniemy oczy, możemy poczuć się tu jak wieki temu…

Z punktu informacji turystycznej idziemy na Marktplatz – serce dawnego Meersburga. Stąd warto jeszcze zajrzeć na taras Nowego Zamku (Neues Schloss)  – barokowego pałacu z różową fasadą, trochę przypominającego nam nasze Kurozwęki. Nie na pałac jednak zwracają się oczy wszystkich zwiedzających, ale to, co jest przed nim – przepyszny widok z pałacowego tarasu na Jezioro Bodeńskie, otoczone wianuszkiem miejscowości o iście śródziemnomorskiej atmosferze. Na podziwianie widoków mamy tu trochę czasu, bo Grześ co chwilę wsypuje sobie do butów małe kamyczki, a potem narzeka, że mu niewygodnie. Potem buty zdejmuje, kamyczki wypadają, a on znowu szura nogami i kamyczki z powrotem wpadają. Więc po raz kolejny siadamy i zdejmujemy buty. Ale reszta wycieczki może w tym czasie odsapnąć i cieszyć oczy naprawdę wspaniałymi widokami.

Barokowy Nowy Zamek (Neues Schloss)

Zamkowa kaplica

Meersburg z tarasu Nowego Zamku

Krótki postój na tarasie Nowego Zamku – czemu by nie!

Meersburg zamek

Stary Zamek

Meersburg zamek

Stary Zamek pięknie prezentuje się z tarasu widokowego Nowego Zamku

Zamek w Meersburgu

Stary Zamek – największa atrakcja turystyczna Meersburga – leży tuż obok Nowego Zamku. Koniecznie musicie zajrzeć do środka (bilety kupuje się w budynku położonym naprzeciwko wejścia do zamku; w ramach Bodensee erlebniskarte wstęp gratis, lub bodajże 12,80 euro bilet rodzinny), bo oglądanie zamku tylko z zewnątrz zupełnie mija się z celem – wygląda w sumie dość niepozornie. A tymczasem wnętrza – świetnie zachowane i niektóre naprawdę stareńkie – dają świetne wyobrażenie o tym, w jakich surowych warunkach żyli niegdyś mieszkańcy takich warowni.

Zamek zamieszkiwali niegdyś książęta biskupi. Nie wiadomo dokładnie, kiedy został ufundowany, ale jedna z najpopularniejszych wersji mówi, że już w VII wieku! Z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że warownia pochodzi sprzed 1000 r. – w folderze informacji turystycznej czytamy, że to najstarszy zamieszkały zamek w Niemczech.

Meersburg zamek

Stary Zamek uchodzi za najstarszy zamieszkany zamek w Niemczech!

Zwiedzanie zamku

Spacer po zamkowych zakamarkach wszystkim nam bardzo się podoba. Można pooglądać i reprezentacyjne sale, i lochy, i zamkową łazienkę oraz latrynę, i kuchnię, a także bezdenną zamkową studnię. W komnatach zabytkowe wyposażenie, zbroje rycerskie. Z okien bajkowe (naprawdę bajkowe!) widoki na Jezioro Bodeńskie.

Zamek zwiedza się samemu, podążając za wytyczoną trasą zwiedzania – trzeba wypatrywać czerwonych strzałek (co bardzo podobało się Grzesiowi), ale zgubić się nie sposób. Pomieszczenia, przez które przechodzimy, są oznaczone kolejnymi numerkami i opisane w folderze informacyjnym. Warto kupić taką dodatkową mapkę zwiedzania – kosztuje tylko 1 euro, a jest bardzo przejrzysta (wersje po niemiecku, angielsku, francusku i rosyjsku dostępne w punkcie sprzedaży biletów). Dokładniejsze informacje znajdziecie na stronie internetowej zamku: www.burg.meersburg.de

Przy wejściu XV-wieczny krucyfiks.

Zachowane fragmenty fresków w bramie wejściowej.

Komnata renesansowa pochodzi z XVII w.

Najbardziej zaciekawiła nas zamkowa kuchnia.

Za oknami piękne widoki na Jezioro Bodeńskie.

Malowidła w komnacie z zamkową studnią.

Dziś studnia ma 28 m głębokości.

Z ciekawością przyglądamy się elementom wyposażenia z różnych epok.

Widoki na Jezioro Bodeńskie z zamkowych okien są obłędne!

Obserwujemy promy płynące z Meersburga do Konstancji.

Zamkową łazienkę odtworzono na podstawie starych rycin.

Na zamku zachowało się wiele malowideł naściennych.

Widok z pokoju niemieckiej pisarki, Annette von Droste-Hülshoff.

Hall rycerski.

Zamkowa kaplica z gotyckim ołtarzem i figurą św. Piotra.

Zaglądamy do lochów – tu wrzucano kiedyś niegrzeczne dzieci.

Grzesiu, żartowałam!

Zdjęcie makiety zamku ze sklepu z pamiątkami.

Ostatni rzut oka na Meersburg.

Jezioro Bodeńskie, kąpielisko Aquastadt  w Immenstadt

W drodze powrotnej zatrzymujemy się na bardzo sympatycznym kąpielisku Aquastaadt  w miejscowości Immenstaadt (wstęp gratis w ramach karty Bodensee:)). Ogromna trawiasta plaża, wielgaśne kąpielisko z pływającymi wyspami kąpielowymi, na miejscu jest także kryty basen i brodzik dla dzieci. W pawilonie wejściowym gastronomia (wsuwamy naprawdę smaczną domową pizzę – nasz Google translator zachęca: „teraz domowa pizza z otwartą świeżością ciasto z podłogi cukierniczej” – nie mogliśmy się nie skusić;-) ). Woda w Jeziorze Bodeńskim jest cudownie ciepła, musicie tylko pamiętać, że wejście do wody jest kamieniste – nie ma złocistego piaseczku, znanego z naszych jezior, tylko kamienie, a dalej wodorosty  – w niektórych miejscach może przydać się obuwie kąpielowe. Takiego oczywiście nie mieliśmy – tj. mieliśmy, tylko niezabrane na wakacje zostało w domu;-) Wszyscy pluskamy się z największą przyjemnością. To taka wisienka na torcie naszej dzisiejszej wycieczki.

Plaża Aquastaadt w Immenstaadt.

Teren wydzielony do pływania jest ogromny.

Zaczynamy od pizzy, na głodniaka kąpie się źle!

MiR by Tymo:)

Wyspa Mainau – ogród kwiatów na Jeziorze Bodeńskim

Piękna kwiatowa wyspa-ogród na Jeziorze Bodeńskim. Roślinność zachwyca – większości gatunków nawet nie potrafilibyśmy nazwać. Od ogromnych sekwoi po kwiaty rodem chyba z tajemniczej baśni. Motylarnia z „halą wolnych lotów”, w której wielkie kolorowe motyle latają tuż przed nosami zwiedzających. Pałac. Palmiarnia. Przystań. Niezwykle estetyczne, po prostu piękne zaaranżowanie krajobrazu, cudne widoki na Jezioro Bodeńskie.

Naszym dzieciom szczególnie podobała się motylarnia, a najbardziej ze wszystkiego – rewelacyjny plac zabaw z tratwami, na których samemu można pływać, zwodzonymi mostkami, „maszyną” dla drewnianych kulek, labiryntem z wiszących drągów. Wyspa Mainau to miejsce, gdzie spokojnie można spędzić cały dzień. Warto jednak wejść po 17.00 – bilet wstępu będzie wtedy o połowę tańszy, turystów wielokrotnie mniej, no i kwiatowy ogród w przedwieczornym świetle zaprezentuje się wyjątkowo uroczo. Dla dzieciaków trzy godziny na wyspie to wystarczająco dużo czasu, żeby skorzystać z jej atrakcji, a jednocześnie się nie znudzić.

Wyspa Mainau – kraina kwiatów i motyli

Wyspa Mainau przeszła nasze oczekiwania. Wyspa-ogród – eee tam, myślimy sobie, ogrodów widzieliśmy już wiele, co nas może zaskoczyć? Ale to blisko od nas, duża lokalna atrakcja – jedziemy.

Wyboru tej wycieczki nie żałujemy ani przez chwilę. Z każdym krokiem spacer sprawia nam coraz większą przyjemność – to wspaniałe doświadczenie zanurzenia się w estetykę, w kolory, wielka przyjemność bycia tu i teraz.

Wyspa Mainau – wyspa kwiatów

Na początek garść informacji praktycznych

Wstęp na wyspę Mainau jest dość drogi – bilet dla dorosłego kosztuje 21 euro (ale dzieci do lat 12 wchodzą gratis), bilet rodzinny – 42,50. Warto wydać te pieniądze, zwłaszcza jeżeli chcemy spędzić na wyspie przynajmniej kilka godzin. Jest jednak sposób, żeby zaoszczędzić na biletach. Wchodząc po 17.00, zapłacimy tylko połowę ceny (tzw. late entry) – my z trójką naszych chłopaków zapłaciliśmy właściwie tylko cenę biletu dla jednego dorosłego, co było już zdecydowanie do zaakceptowania (kolejnego dnia kupiliśmy Bodensee erlebniskarte, ale nawet ta karta nie daje możliwości wejścia na Mainau gratis).

Most prowadzący na wyspę Mainau

Towarzyszą nam piękne widoki na Konstancję.

Spotykamy kwiaty, których nigdy w życiu na oczy nie widzieliśmy.

Wyspa jest otwarta od wschodu do zachodu słońca – pilnuje się tu tego co do minuty;-) – np. dziś Mainau trzeba było opuścić do godziny 20.53:) Motylarnia zamykana jest wcześniej – o 19.00, więc jeśli wchodzicie na Mainau po 17.00, trzeba pilnować tej godziny, bo naprawdę szkoda byłoby nie odwiedzić krainy motyli. Wydaje nam się, że można też wypożyczyć przy wejściu wózki-przyczepki dziecięce, ale taką informację trzeba by było jeszcze sprawdzić. Naszemu Grześkowi wzięliśmy ze sobą rowerek biegowy, co było bardzo dobrym rozwiązaniem, bo znacznie usprawniło nam przemieszczanie się. Ogród na wyspie jest ogromny – zajmuje aż 45 hektarów. My sami po przejściu może połowy alejek zrobiliśmy tam dziś ładnych kilka kilometrów.

W ogrodzie Mainau wita gospodarz.

Kompozycje kwiatowe niedaleko wejścia na wyspę.

Zaczynamy do motylarni

Witają nas piękne kompozycje kwiatowe – kwiat, paw i kaczki. Po chwili przechodzimy obok alei platanów. Niedaleko wejścia jest też wielki i bardzo pomysłowy plac zabaw – ale teraz przemknęliśmy tylko obok niego ukradkiem – zależało nam przede wszystkim na zobaczeniu motylarni, która po 19.00 byłaby już zamknięta.

Odwiedzenie motylarni powinno być żelaznym programem każdej wizyty na Mainau. Spacer wśród latających na wyciągniecie ręki motyli – w większości takich, których nigdy w życiu na oczy nie widzieliśmy – to naprawdę gigantyczna frajda! Motylom można łatwo się przyglądać przy „karmidełkach” – pokrojonych cząstkach owoców, na których przysiadają te piękne owady. Najbardziej podobał nam się jeden gatunek motyla – taki ogromny, intensywnie niebieski, latający jak szybowiec – ale on nie chciał przysiąść nigdzie ani na chwilkę – nie pragnął widać zostać uwieczniony na żadnym zdjęciu z wakacji;) Były też motyle zawisające przy kwiatach jak kolibry. Naprawdę rewelacja – trzeba to zobaczyć na własne oczy!

Pomysłowy budynek motylarni.

Wchodzimy do środka zmyślnym tunelem

Czujemy się jak na wędrówce przez tropikalny las.

Motyle najłatwiej obserwować jest przy karmidełkach.

…. ale można wypatrzeć je wszędzie – wystarczy rozglądać się dokoła!

Roślinność motylarni – niemal równie ciekawa co owady.

Nie będziemy udawali, że znamy nazwy motyli, które oglądamy.

Acalypha hispida, jeśli komuś coś to mówi;)

Trasa zwiedzania wije się przez różne urokliwe zakątki.

Raz na moście, raz pod mostem.

Kolejni piękni biesiadnicy

Jedne barwne, inne do złudzenia przypominające liście.

Motyle są od nas na wyciągnięcie ręki.

W motylarni spotkacie piękną roślinność.

Kwiaty jak z bajki.

Niektóre kwiaty zapraszają do siebie motyle.

Inne z nikim nie chcą dzielić się swoją urodą.

Udało nam się nawet zrobić zdjęcie Grzesiowi, a to wcale nie było tu łatwe!

Ten długonogi jak każdy model świetnie zna się na pozowaniu.

A to chyba najbardziej tajemniczy okaz, jaki widzieliśmy.

Tylko Calineczki brak.

Te tajemnicze wisiorki to kokony motyli.

Rety, niektóre wyglądają zupełnie jak liście!

Za chwilę motylarnia powita chyba nowego mieszkańca

Kwiatowe ogrody czy plac zabaw?

Po wyjściu z motylarni mamy dylemat typowy dla większości podróżujących rodzin. My chcielibyśmy robić co innego niż dzieci, a młodsze dzieci – co innego niż te starsze. My chcemy pomyszkować dokładniej po różnych zakamarkach wyspy, obejść ją całą, a młodszym chłopcom w głowie tylko jedno – świetny plac zabaw, który jednak, kurczę, zlokalizowali podczas drogi do motylarni. Wersja kompromisowa – tj. chwila na placu zabaw, a potem szybkie obejście wyspy – odpada: oderwanie każdego kilkulatka po kilku minutach od superwciągającej zabawy na pewno zakończyłoby się histerią, a nie mamy serca chłopców na ten plac zabaw nie puszczać.

W końcu decydujemy się rozdzielić. M. z chłopakami zostaje na placu zabaw, gdzie z dziką frajdą zdobywają wodne zamki, buszują w labiryncie drewnianych trzcin i pływają po wodzie na tratwach, odpychając się drewnianymi drągami. Potem spędzają upojne pół godziny przy konstrukcji dla drewnianych kulek – po umieszczeniu kulki na górze konstrukcji drewniana piłeczka spada w dół zmyślnie skonstruowaną trasą, czemu oczywiście cały czas można się przyglądać, a nawet modyfikować przebieg trasy (cena kulki: 1 euro, do kupienia w automacie obok).

W tym samym czasie w odległej galaktyce….

Pływamy na tratwach!

Przeciągamy się na drugi brzeg.

Skaczemy z kamienia na kamień.

I buszujemy w palowym labiryncie.

Huśtawka sprawdzi się wszędzie!

Rety, kluchy z nieba!

Konstrukcja na drewniane kulki pochłonęła chłopców do reszty.

Kto pamięta Ulicę Sezamkową, ręka do góry!

Wyspa Mainau – cudowny świat roślin

W tym czasie R. idzie na fotograficzny spacer po wyspie. Idzie przez arboretum (gdzie uwagę zwracają przede wszystkim gigantyczne sekwoje – jeszcze nigdy nie widzieliśmy tych pięknych drzew na własne oczy) do barokowego pałacu Mainau – jednego z symboli wyspy. Rzuca okiem na ogród różany, po czym schodzi do cypla ze sfinksem i przystani. Potem południowo-zachodnią stroną wyspy wraca na plac zabaw, w który jakiś czas temu wsiąknęli nasi chłopcy.

Podczas spaceru po wyspie spotykamy kwiatową mapę Jeziora Bodeńskiego!

Naszą uwagę najbardziej przyciągają ogromne sekwoje.

Jeszcze nigdy nie widzieliśmy tych drzew na własne oczy.

W zachodzącym słońcu pałac Mainau prezentuje się wyjątkowo ładnie

Barokowy pałac Mainau to jeden z symboli wyspy.

Przed pałacem – ogród różany.

Czujecie ten zapach letniego wieczoru?

Czyżbyśmy zawędrowali aż do Egiptu?

Można się tu poczuć jak w krajach południowych!

A to wszystko w scenerii pięknych widoków Jeziora Bodeńskiego…

Włoski wodospad kwiatowy.

Po powrocie R. na obchód wyspy rusza skład drugi, czyli M. z Tymem. Tymo od lat znany jest ze swego zamiłowania do roślin, więc z wielką przyjemnością ogląda dywany kwiatowe i okazy rzadkich gatunków drzew, krzewów i kwiatów. Tak wielkich tuj jak na Mainau chyba jeszcze nie widzieliśmy! W takim składzie oblatujemy wyspę w pół godziny – no ale my nie robiliśmy zdjęć i szliśmy naprawdę bardzo szybko.

Mainau opuszczamy kilkanaście minut przed zamknięciem, już przy zachodzącym słońcu. Spacer podobał nam się ogromnie, był też bardzo atrakcyjny i dla kilkulatka Grzesia, i dla nastolatka Tyma. Wspaniały pomysł na wakacyjną wycieczkę. Późne wejście jest godne polecenia jeszcze z innego powodu – mogliśmy cieszyć się spacerem po wyspie nie w południowym upale – do 17.00 w upalne dni jest nad Jeziorem Bodeńskim tak gorąco, że trudno tu wytrzymać. Ciekawi jesteśmy, jak wygląda kwiatowy ogród w innych porach roku – patrząc na posadzone rośliny, domyślamy się, że musi się zmieniać w zależności od sezonu. Chętnie byśmy wrócili tu jeszcze kiedyś!

Wszystko, co dobre, to się szybko kończy – wracamy!

Wieczorem na Mainau spotykamy już tylko nielicznych spacerowiczów.

Opuszczamy Mainau przy zachodzącym słońcu.

Jezioro Bodeńskie, kąpielisko w Radolfzell

Na Mainau byliśmy po południu, a co robiliśmy po śniadaniu? Hmm – to, co moglibyśmy robić na pierwszym dniu rodzinnych wakacji nad Jeziorem Bodeńskim? Oczywiście pobiegliśmy na plażę! Na pierwszy ogień wybraliśmy kąpielisko w miejscowości Radolfzell, w której mieszkaliśmy.

Z tego, co tu widzimy, wydaje się, że trudno nad Jeziorem Bodeńskim o dziką plażę – trzeba szukać tych oznaczonych, w miejscowościach. Na takie kąpieliska wstęp jest płatny (dziś zapłaciliśmy ok. 8 euro za wszystkich), no ale w zamian dostaje się bezpieczne (zazwyczaj bardzo duże) wyznaczone miejsce do kąpania, trawiasty, zadrzewiony i zacieniony teren, przebieralnie, toalety i natryski, punkt gastronomiczny, często też plac zabaw.

Radolfzell – idziemy na plażę!

Momentami prowincjonalnie, momentami wielkomiejsko.

Chłopcy zadowoleni, bo na jednośladach!

Najmłodszy rowerzysta zazwyczaj jedzie pierwszy, rzadziej ciągnie tyły.

Pierwsze spojrzenie na Jezioro Bodeńskie.

Jezioro Bodeńskie, Radolfzell

Hurra! Dotarliśmy wreszcie na plażę w Radolfzell!

Jezioro widziane z wody prezentuje się jeszcze ładniej

Przed kąpielą obowiązkowy prysznic. Grzesiek zachwycony!

Wszędzie dużo trawy i cienia rzucanego przez drzewa

Jezioro Bodeńskie – inauguracyjna kąpiel

Jezioro Bodeńskie – inauguracyjna kąpiel

Zaburzenia siły grawitacyjnej – dziwne rzeczy tu się dzieją!

Kąpiel i spacer w upalnej odsłonie

Kąpiel przyniosła nam dwa zaskoczenia. Po pierwsze: temperatura wody. Była tak ciepła, że nie czuliśmy prawie chłodu podczas wchodzenia – ze 30 stopni jak nic! Po drugie – dno jeziora. Myślisz jezioro, mówisz piasek i przejrzysta woda. A tu zupełnie inna bajka! Przy brzegu dno jest bardzo kamieniste (na płatnych plażach wejście ułatwiają gumowe chodniczki wprowadzające głęboko do wody), dalej zamulone, trochę podobne jak w Balatonie.

Ogólnie przedpołudnie nad wodą spędziliśmy przemiło. Przy okazji wycieczki na plażę przespacerowaliśmy się też przez Radolfzell. Nasz domek znajduje się na obrzeżach miejscowości, więc na plażę mieliśmy prawie 3 km. Poszliśmy pieszo (chłopcy na hulajnogach, Grześ na rowerku biegowym). W końcu żaden inny sposób tak dobrze nie pozna się jakiegoś miejsca jak podczas spacerów na własnych nogach. Powrót w południowym słońcu dał nam jednak dość mocno w kość – było chyba ze 35 stopni, a na trasie cienia niewiele – chętnie odsapnęliśmy trochę przed wycieczką na Mainau.

 

Muzeum Erwina Hymera – muzeum podróży

Takiego miejsca przepuścić nie mogliśmy! Ludzkie pragnienie, by poznawać, doświadczać, podróżować zalazło swoje urzeczywistnienie w koncepcji domu na kółkach – najpierw przyczepy, potem kampera. Muzeum Erwina Hymera – założyciela fabryki kamperów Hymer – jest czymś znacznie więcej niż wędrówką przez coraz to nowsze modele przyczep kempingowych i kamperów. To miejsce zaprasza nas w prawdziwą podróż przez kraje i kontynenty – i wcale nie jest to górnolotne określenie z ulotki promocyjnej, zresztą zobaczycie sami! Muzeum jest superatrakcyjne dla dzieci – szczerze polecamy wszystkim podróżującym rodzinkom! Continue reading

Szwajcaria Frankońska i nie tylko

Szwajcaria Frankońska (Frankenjura) to prawdziwa mekka wspinaczy. Na tutejszych wapiennych skałkach wytyczono tysiące dróg wspinaczkowych. Na dwudniowy pobyt z dziećmi proponujemy jednak nieco inne atrakcje. Granitowy labirynt skalny Luisenburg w sąsiednim paśmie górskim Fichtelgebirge oraz Jakinia Diabła i kolejki grawitacyjne w okolicy miasteczka Pottenstein zachwyciły nie tylko naszych chłopców! Continue reading

Teufelshohle Jaskinia Diabła Pottenstein

Jaskinia Diabła (Teufelshöhle) i kolejki grawitacyjne w Pottenstein

Półtorakilometrowa Jaskinia Diabła (Teufelshöhle), położona w miejscowości Pottenstein, to jedna z najdłuższych jaskiń w Niemczech. Piękna szata naciekowa i wyjątkowo urokliwe położenie wśród dolomitowych skałek w samym sercu Szwajcarii Frankońskiej jak magnes przyciągają tu rzesze turystów. Podróżujecie z dziećmi? Warto przedłużyć wycieczkę o wizytę na położonym tuż obok centrum rekreacyjno-sportowym Sommerrodelbahnen Pottenstein z bardzo fajnymi letnimi torami saneczkowymi i widokowym, ażurowym mostem „Skywalk”, zawieszonym 65 m nad powierzchnią ziemi. Kto nie gustuje w takich atrakcjach, powinien odwiedzić urocze miasteczko i XI-wieczny zamek Pottenstein, przepięknie położony na szczycie dolomitowej grupy skalnej.  Continue reading

Luisenburg – granitowy labirynt skalny

Ilu z nas myśli, gdzie zabrać dzieci, żeby wspólnie spędzić czas? Żeby było rodzinnie, ciekawie, najlepiej na łonie przyrody. I może żeby to nie była kolejna wizyta na placu zabaw w najbliższym parku. Labirynt skalny Luisenburg zafascynuje każde dziecko, od dwulatka po nastolatka! A dodatkowo będzie to przyjemny rodzinny czas! Zobaczcie, jak tam jest fajnie!

Continue reading

Görlitz – po drugiej stronie Nysy Łużyckiej

O tym, że granice bywają czymś najzupełniej sztucznym, świetnie można się przekonać, spacerując po mieście granicznym Görlitz-Zgorzelec. Do 1945 r. oba miasta stanowiły jeden organizm. Od kilkudziesięciu lat funkcjonują jako dwa miasta w dwóch państwach z granicą na Nysie Łużyckiej. Oba bardzo ciekawe turystycznie. Tym razem spacerujemy po części niemieckiej – Görlitz. To drugie pod względem wielkości miasto Saksonii zachowało rekordową ilość zabytków z różnych epok – aż 3,5 tysiąca (!) budynków figuruje w rejestrze zabytków. Miasto po prostu nie zostało zniszczone podczas II wojny światowej. Dzięki temu obecnie jest bardzo atrakcyjne turystycznie – można cieszyć się niezmienionym dawnym układem przestrzennym i przeplatanką stylów architektonicznych – od gotyku przez renesans i barok aż po modernizm.

Görlitz – niemiecka część miasta granicznego Görlitz-Zgorzelec

1 sierpnia 2018

Zapewne niewielu turystów wybierze Görlitz jako cel sam w sobie, ale miasto to świetnie może sprawdzić się jako turystyczny przerywnik w podróży – jeśli komuś akurat będzie po drodze ;-). My zajechaliśmy do Görlitz przy okazji podróży na nasze rodzinne wakacje do Frankonii i nad Jezioro Bodeńskie (pełna relacja z wycieczek po tym arcyciekawym regionie już wkrótce wyląduje na stronie!).

Mieliśmy wyjechać raniutko, skoczyło się jak zwykle – start około południa. Z rodzinnym pakowaniem nikt chyba jeszcze do końca nie wygrał;) Jazda autostradami – choć nużąca – mijała dość szybko. Zatrzymaliśmy się tylko raz w okolicach Wrocławia na obiad w sympatycznym (i już wcześniej sprawdzonym przez nas) barze Es8 i potem na dotankowanie jeszcze przed granicą.

Obsuwa z wyjazdem miała jednak swoje plusy – w Görlitz, gdzie zaplanowaliśmy turystyczny postój, stawiamy się późnym popołudniem. O tej porze nie jest już gorąco (a upał tego dnia był niemiłosierny) i światło jest lepsze do zdjęć, no i nawet za parking nie musimy płacić! Ha, takie z nas cwaniaki! Cały spacer po Görlitz zajmuje nam tylko nieco ponad godzinę. Wszyscy chętnie prostujemy nogi, a Grzesiek nawet jeździ trochę na rowerku biegowym.

Samochód zostawiamy zaraz za obwarowaniami dawnego miasta, tuż obok kościoła św. Piotra (po 18.00 parking bezpłatny). Stąd tylko kilka minut i jesteśmy na starym mieście, a i na plac zabaw blisko, ale to zostawiamy sobie na deser ;-).

Spacer po Görlitz

Sceneria spaceru jest wyjątkowo urokliwa – po renowacjach z ostatnich lat zabytki Görlitz prezentują się wyjątkowo wspaniale. Można się tylko domyślać, jak bogate było to miasto w minionych stuleciach – dobrobyt zawdzięczało handlem urzetem barwierskim – niepozorną, ale bardzo cenną rośliną z rodziny kapustowatych, z której pozyskiwano niegdyś niebieski barwnik indygo.

Pamiątką dawnych czasów jest magazyn rośliny barwierskiej (magazyn naturalii, dom urzetu) – jeden z najstarszych budynków miasta. Już w XIV w mieścił się tu browar, potem szkoła, drukarnia, w następnych latach dalej zmieniał swoje przeznaczenie. Od XVI w. funkcjonował jako miejski magazyn urzetu właśnie.

Najstarszy świecki budynek w Görlitz – dom urzetu.

Stare miasto w Görlitz

Zaczynamy od dokładniejszego przyjrzenia się okazałej sylwecie późnogotyckiego kościoła św. Piotra, funkcjonującego od XIV w. jako główny kościół miejski. Wyróżnikiem kościoła są jasne, neogotyckie wieże ze sztucznego kamienia, zbudowane w 1891 r. Naszą uwagę jednak bardziej niż wieże przyciąga piękny XIII-wieczny portal zachodni (pierwotnie romański, przebudowany w stylu późnogotyckim).

Kościół św.św. Piotra i Pawła od XV w. funkcjonował jako głowny kościół miejski.

Piękny portal zachodni.

Portal powstał na miejscu dawnego, romańskiego.

Został przebudowany na późnogotycki.

Neogotyckie wieże zostały dobudowane dopiero pod koniec XIX w.

Spod kościoła przechodzimy na Dolny Rynek. Po drodze mijamy piękny neorenesansowy budynek Nowego Ratusza z pocz. XX w. oraz oryginalną, starą wagę miejską z trzema renesansowymi piętrami.

Kierujemy się w stronę Dolnego Rynku.

Po drodze podziwiamy okazały Nowy Ratusz.

… i starą wagę miejską

Dolny Rynek – dawny plac handlowy – to prawdziwe serce Görlitz. Rozległy, otoczony ze wszystkich stron pięknymi kamienicami bogatych mieszczan. Na środku fontanna Neptuna, na wprost – dawny XIV-wieczny ratusz z wysoka wieżą. W okolicy mnóstwo knajpek i restauracji, w tym co najmniej kilka z polską kuchnią (pyzy, pierogi, łazanki…) – spokojnie można zaplanować tu obiad.

Görlitz

Dolny Rynek – Untermarkt – serce Görlitz.

Charakterystyczna wieża ratusza.

Każdego turystę interesuje zapewne co innego…

XVI-wieczne schody otaczają posąg Sprawiedliwości.

Po prawej herb Macieja Korwina, króla Węgier.

Rynek otaczają mieszczańskie kamienice z arkadami.

Kamienice wokół rynku po renowacji błyszczą.

Muzeum miejskie mieści się w pięknej barokowej kamienicy.

Inne kamienice też są bogato zdobione.

Uwagę zwracają nawet bramy!

Prosto z Dolnego Rynku idziemy na Górny Rynek (Obermarkt) – znacznie mniej reprezentacyjny, ale również sympatyczny. Na Górnym Rynku wyróżnia się kościół pw. Świętej Trójcy – dawny XIII-wieczny kościół zakonny, przebudowywany w kolejnych trzech stuleciach. Tu kończymy nasz spacer. Choć właściwie jeszcze nie do końca.

Z Dolnego Rynku przeszliśmy na Górny Rynek.

Görlitz

Oba rynki są połączone deptakiem.

Wzrok przyciąga smukła wieża kościoła Trójcy Świętej.

Sebuś nawiązuje nowe znajomości.

Ostatni rzut oka na mieszczańskie kamieniczki i wieże kościoła św.św. Piotra i Pawła.

Nad brzegiem Nysy Łużyckiej

Na zakończenie idziemy w miejsce równie atrakcyjne, choć z zupełnie innych powodów;-) – na pomysłowy plac zabaw przy brzegu Nysy Łużyckiej. Chłopaki szaleją na zjeżdżalniach, zaaranżowanych na średniowieczne zamczysko, a my patrzymy na malowniczą panoramę polskiego Zgorzelca tuż za rzeką.

Ostatni punkt programu podczas wizyty w Görlitz.

Takiej huśtawki jeszcze nie widzieliśmy. Głaz na linie – buja się że hej!

Spacer wzdłuż granicznej Nysy Łużyckiej spodoba się każdemu.

Jedno miasto, dwa państwa… Dziwnie się czasem historia toczy…

Po zrealizowaniu takiego planu do samochodu zadowoleni wsiadamy wszyscy – i my, i dzieci. Bardzo dobrze zrobił nam taki postój po kilku godzinach monotonnej jazdy samochodem. Teraz jeszcze dwie i pół godziny i powinniśmy stawić się na naszej mecie we Frankonii ( i rzeczywiście, o 21.30 byliśmy na miejscu, po 9 godzinach od wyruszenia z domu i przejechaniu 815 km).

Görlitz  to świetny cel turystycznego spaceru, nawet z dziećmi. Starówka nie jest rozległa – właściwie wszystkie najciekawsze zabytki skupiają się wokół dwóch placów. Na małych turystów czekają pomysłowo zaaranżowane place zabaw (w okolicy starówki widzieliśmy co najmniej dwa – oba drewniane, „średniowieczne”). Całej rodzinie na pewno spodoba się spacer malowniczym brzegiem granicznej Nysy Łużyckiej – polski Zgorzelec widać stąd jak na dłoni!

Nikiszowiec – dawne osiedle górnicze Katowic

O tym, jak układ urbanistyczny może zaczarować przestrzeń, czyli spacerkiem po Nikiszowcu

20 lipca 2018, piątek

Nikiszowiec jest miejscem, które pokazuje, że układ architektoniczny może zaczarować rzeczywistość. Niesamowicie spójne, przemyślane, a przy tym jakże funkcjonalne! Cieszące oko konsekwentną stylistyką dawne osiedle górnicze mogłoby inspirować wielu współczesnych deweloperów. Aż trudno uwierzyć, że te stylowe budynki z czerwonej cegły z jaskrawoczerwonymi obramowaniami okien zostały niegdyś zbudowane jako mieszkania robotnicze. Cały układ urbanistyczny Nikiszowca figuruje w rejestrze zabytków i od 2011 r. jest chroniony jako Pomnik Historii.

Nikiszowiec – dawny Nikischschacht – został zaprojektowany przez Emila i Georga Zillmanów jako osiedle mieszkaniowe dla pracowników tutejszej kopalni. Nikiszowiec został zbudowany ponad sto lat temu przez koncern górniczy Giesche.

Na osiedle składa się dziewięć trzykondygnacyjnych bloków po ok. 165 mieszkań w każdym z nich. Bloki tworzyły wieloboki z wewnętrznymi dziedzińcami. Nazywane „familiokami” budynki z czerwonej cegły z jednolicie czerwonymi obramowaniami okien układały się w harmonijne kwartały.

Układ osiedla był starannie zaplanowany. Mieszkańcom miało zostać dostarczone wszystko, co niezbędne do życia. W podwórzach budynków urządzano chlewiki, stawiano nawet piece chlebowe. Poza blokami w osiedlu zbudowano dodatkowo szkołę (budynek pełni swoje funkcje do dziś) i szpital. Całość stworzyła niespotykany, bardzo spójny układ architektoniczny. Jego niespotykana wartość została potwierdzona wpisem do rejestru zabytków. Od 2011 r. Nikiszowiec jest też chroniony jako Pomnik Historii.

Spacer warto zacząć od odwiedzin w punkcie informacji turystycznej, usytuowanym w budynku filii Muzeum Historii Katowic przy ulicy Rymarskiej. Można bezpłatnie wypożyczyć audioprzewodnik po Nikiszowcu, obowiązkowo trzeba poprosić o plan osiedla Nikiszowiec wraz z miniprzewodnikiem i planem ścieżki edukacyjno-spacerowej.

My też tak robimy, ale głód kieruje nas najpierw na obiad do restauracji Śląska Prohibicja. Tanio nie jest, ale jedzenie jest pyszne, wystrój też wysmakowany, niegryzący się z klimatem dawnego Nikiszowca. Zraz wołowy z kluskami śląskimi i modrą kapustą – byłoby grzechem zjeść coś innego, będąc w takim miejscu! Najedzeni z dziką radością oddajemy się przyjemności spaceru po Nikiszowcu.

Nikiszowiec. Przed oddaniem się przyjemności spaceru postanawiamy najpierw coś zjeść.

Rolada wołowa z kluskami śląskimi i modrą kapustą – w takim miejscu grzechem byłoby zjedzenie czegoś innego.

Sercem Nikiszowca jest Plac Wyzwolenia. Pełni funkcję nieformalnego nikiszowieckiego rynku. Dominantą placu jest ceglany kościół św. Anny z 1927 r. Budulec jest taki sam jak otaczających budynków, co pogłębia wrażenie niesamowitej spójności. Przed dalszym spacerem warto podejść do wagonika górniczego znajdującego się tuż kościołem. Najciekawszy jest jednak nie sam wagonik, ale to, co stoi na nim – maleńka makieta Nikiszowca. Dopiero patrząc na osiedle z lotu ptaka, widzimy, w jak niezwykle harmonijny i przemyślany sposób zostało zbudowane. Widziane z góry, przypomina amfiteatr ze „sceną” w miejscu kościoła św. Anny. Dzięki takiemu rozplanowaniu z każdego zakątka osiedla można było szybko dostać się na centralny plac.

Nikiszowiec

Sercem Nikiszowca jest przestronny Plac Wyzwolenia.

Kościół św. Anny – duchowe serce Nikiszowca – został zbudowany w 1927 r.

Kościół św. Anny podobnie jak otaczające go familoki zbudowany został z czerwonej cegły.

Warto podejść do wagonika stojącego przed kościołem.

Nikiszowiec

Na makiecie widać niezwykły „amfiteatralny” układ osiedla

Plac Wyzwolenia był niegdyś centrum handlowym – odbywały się tu jarmarki, w arkadowych podcieniach mieściły się sklepy – zresztą są tu także dziś i nawet mają dopasowane do całości witryny – szacun! Ciąg sklepów pod arkadami nazywany był potocznie „komzonami”.

Sklepy w arkadowych podcieniach placu nazywane są „komzonami”.

Będąc na Placu Wyzwolenia, koniecznie trzeba zwrócić uwagę na budynek poczty. Odnajdziecie go na pewno, by wyróżnia go jeden z najbardziej charakterystycznych motywów Nikiszowca. O czym mowa? Oczywiście o słynnej mozaice z secesyjnymi różami, obecnej na chyba wszystkich materiałach informacyjnych o Nikiszowcu.

Poczta mieści się w budynku dawnej karczmy

Nikiszowiec

Mozaikowe secesyjne róże to jeden z najczęściej fotografowanych detali w Nikiszowcu.

Z Placu Wyzwolenia warto skierować się na południowy zachód, w ulicę św. Anny. To chyba najbardziej znana ulica Nikiszowca – ma już na swoim koncie nawet kilka ról filmowych. Jej perspektywę zamyka sylweta nikiszowicekiego kościoła Św. Anny. Idąc w drugą stronę, ulica wyprowadzi nas poza osiedle, na ulicę Szopienicką. Warto tak właśnie pójść.

Kościół św. Anny tak jak całe osiedle został zaprojektowany przez Emila i Jerzego Zillmannów.

Ulicą św. Anny można dojść poza obręb osiedla, na ul. Szopienicką.

Bloki były połaczone ze sobą zadaszonymi nadwieszkami, przerzuconymi nad ulicami.

W Nikiszowcu wybudowano dla górników i ich rodzin dziewięć trzykondygnacyjnych bloków – 'wielobloków’

Przy ulicy Szopienickiej mieści się bowiem kolejny zabytkowy zespół obiektów – szyb „Pułaski”, obejmujący m.in. nadszybie z wieżą wyciągową i inne budynki, m.in. warsztat, sortownię i łaźnię. Szyb jest wykorzystywany do dziś jako główny szyb kopalni Wieczorek. To jeden z szybów, z których powodu wybudowano osiedle górnicze. Górników z Nikiszowca i pobliskiego Giszowca do pracy nieodpłatnie dowoziła wąskotorowa kolejka Balkan. Ulgowe przejazdy przysługiwały również rodzinom pracowników – na niespełna czterokilometrowej trasie kolejka przewoziła kiedyś dziennie nawet ponad 8 tys. pasażerów! Balkan kursował aż do 1977 r. Przed szybem „Pułaski” stoją dziś dwa zachowane wagoniki kolejki.

Zabytkowy zespół obiektów szybu Pułaski.

Dwa zachowane wagoniki dawnej kolejki Balkan, wożącej niegdyś robotników do pracy.

Nie zdążyliśmy zobaczyć budynku modernistycznego dawnego ratusza z 1931 r., dawnej siedziby urzędu gminy Janów, do której należał Nikiszowiec. Kilkaset metrów dalej, przy ul. Oswobodzenia mieści się Galeria Szyb Wilson – największa prywatna galeria sztuki współczesnej w Polsce. W budynku byłego szybu kopalni „Wieczorek” odbywa się wiele koncertów, przedstaiwń, targów i oczywiście wystaw. Właśnie teraz odbywa się tam Art Naif Festiwal, na którym prezentowane są prace malarzy nieprofesjonalnych z całego świata!

Odnosimy wrażenie, że właśnie w takich miejscach jak Nikiszowiec bije serce Śląska. Jeśli przejeżdżacie koło Katowic, warto zaplanować tu przerwę w podróży. Nikiszowiec jest też dobrym miejscem na spacer dla rodzin z maluchami – po osiedlowych uliczkach prawie nie jeżdżą samochody, w zacienionych dziedzińcach można znaleźć place zabaw. Cudowna jest spójna stylistyka – wszystkie obramowania okien są odmalowane na świeży czerwony kolor. Informacja turystyczna jest dobrze zorganizowana i działa sprawnie. Opracowano ścieżkę spacerową, do której można dostać mapkę. Jest też przyzwoite zaplecze gastronomiczne, Widać, że Nikiszowiec zaczyna być rozpoznawalny i przyciągać turystów – spotykaliśmy dziś grupę turystów anglojęzycznych. Pojawiają się też inicjatywy kulturalne – miejsce naprawdę żyje!

Nadwieszka, czyli zadaszony mostek łączący sąsiadujące ze sobą bloki.

W osiedlu panuje niesamowity ład i harmonia architektoniczna

Wyróżnikiem osiedla są pomalowane na czerwono obramowania okien.

Zamykamy oczy i przenosimy się kilkadziesiąt lat wstecz…

Kwiaty pięknie ubarwiają surowość czerwonej cegły.

Jeden z zaułków Nikiszowca.

A przy okazji kolejnego przejazdu przez Śląsk planujemy wizytę w Giszowcu – pobliskim osiedlu mieszkalnym zaprojektowanym w nawiązaniu do idei miasta – ogrodu!