Południowy Schwarzwald – Jeziora Schluchsee i Titisee

Ostatniego dnia naszego pobytu w Schwarzwaldzie wracamy do południowej części regionu, jednak tym razem nie podążamy szlakiem najwyższych widokowych szczytów, tylko największych jezior – Schluchsee i Titisee. To pierwsze jest jeziorem zaporowym i stanowi największy schwarzwaldzki zbiornik wodny. To drugie ma pochodzenie polodowcowe i urokliwie chowa się wśród zielonych wzgórz. Położone przy jego brzegu Titisee-Neustadt i Hinterzarten to gwarne i pełne turystów kurorty-uzdrowiska. 

W obu jeziorach można się kąpać, ale brzegi nie wszędzie nadają się do kąpieli (np. nad jeziorem Titisee kąpieliska znajdziemy po północnej stronie) – najlepiej sprawdzić na mapie, gdzie wyznaczono miejsca do kąpieli. Osoby, które chcą uciec od gwaru kurortów, mogą wybrać kąpiel w znacznie mniejszym jeziorze Windgfäll-weiher, położonym nieco na północ od Schluchsee.

17 sierpnia 2017, czwartek

Częściowe zachmurzenie, ok. 23 stopni

Południowy Schwarzwald – jeziora Schluchsee i Titisee 

 

Po raz kolejny wybieramy się na południe Schwarzwaldu i po raz kolejny mamy podobne obserwacje na temat różnic między północą i południem Czarnego Lasu.

Południe słynie z najwyższych widokowych szczytów, z których niezalesionych wierzchołków rozciągają się spektakularne widoki. Są tu najbardziej znane schwarzwaldzkie jeziora. Te atrakcje jak magnes przyciągają turystów, stąd też trudniej tu o samotność na szlakach. Jednocześnie rzeźba terenu jest nieco inna. Mimo wyższej wysokości względnej częściej spotyka się tu szczytowe wypłaszczenia, przypominające nam nieco nasze Góry Izerskie.

Środkowy Schwarzwald nie może się pochwalić najwyższymi szczytami, a wierzchołki wzniesień najczęściej porasta las (na kilku szczytach podziwianie panoram umożliwiają wieże widokowe), jednak też jest tu bardzo malowniczo. To tu – jak nam się wydaje – bije serce Czarnego Lasu. Jadąc wąskimi lokalnymi dróżkami co chwilę spotyka się tradycyjne domy schwarzwaldzkie jakby żywcem wyjęte ze skansenu. Drogi są puste, uroczo wiją się przez leśne wzniesienia – to raj dla rowerzystów.

My dziś jedziemy na południe Schwarzwaldu. Naszym głównym celem są największe jeziora – chłopcy bardzo ucieszyli się perspektywą orzeźwiającej kąpieli. My z kolei liczymy na piękne widoki, urozmaicone taflami niebieskiej wody.

Zaczynamy od odwiedzenia jeziora Schluchsee. Kąpanie zostawiamy na później, teraz celujemy w najlepszy punkt widokowy na okolicę – wieżę widokową Riesenbühl  (1097 m n.p.m.). Wieża znajduje się na południe od miejscowości Schluchsee. Samochód można zostawić na leśnym parkingu. Na szczyt, na którym stoi wieża widokowa, można dojść leśną drogą, a potem – za znakami – ścieżką przyjemnie wijącą się wśród jeżyn i malin. Spacer w górę zajmuje ok. pół godziny i wymaga pokonania ok. 100 m przewyższenia. Wieża jest bardzo solidna. Pięknie stąd widać jezioro Schluchsee i okolicę. I przy wieży, i przy parkingu są przyjemne miejsca odpoczynku. Idealne miejsce na krótki spacer z dziećmi.

Samochód zostawiamy na leśnym parkingu na obrzeżach Schluchsee.

Nieopodal urządzono miłe miejsce odpoczynku.

Cel naszego spaceru wyłania się zza drzew.

Bzzzzzz!

Potem skręcamy w prawo w ścieżkę wprowadzającą na szczyt wzniesienia.

Drzew coraz mniej.

Wokół polne kwiaty, maliny i jeżyny.

Kto zmęczony, siada, kto nie – prosto na górę!

Ze ścieżki otwierają się urokliwe widoki na Schluchsee.

Wieża Riesenbühlturm – jesteśmy!

Konstrukcja zadziwia swoją solidnością.

Wszyscy dzielnie wchodzimy na górę.

…podziwiając coraz szersze widoki

Wieża rozsiadła się na wysokości 1097 m n.p.m.

Pięknie stąd widać Schluchsee.

To największy zbiornik wodny w Schwarzwaldzie.

Ściąga z panoramy – dla tych, którzy nie wiedzą, co widzą.

Na wieży podoba się i tym dużym, i tym małym!

Schwarzwaldzkie widoki chwytają za serce.

U podnóża wieży urządzono zadaszone miejsce odpoczynku.

Z racji pięknej pogody wybraliśmy kamienie.

Oststni rzut oka na wieżę Riesenbühl.

…i pora na dół.

Górna część ścieżki oferuje piękne widoki na jezioro.

Tu widoki się kończą – zaraz wkroczymy w las.

A w lesie – równie pięknie!

Sesja Rodzice by Tymo:)

Trasa naszego spaceru.

Na jezioro Schluchsee patrzyliśmy z góry, więc jezioro Titisee postanawiamy zobaczyć z perspektywy tafli jego wody😊 – wybieramy się na kąpielisko w znanym uzdrowisku Titisee-Neustadt. Na mapie sprawa wydawała się prosta, plaża z kąpieliskiem zaznaczona była na północno-zachodnim brzegu jeziora. Najpierw zajechaliśmy na parking położony obok miasta, ale daleko od jeziora, potem nawigacja zaprowadziła nas na parking dla… autobusów! Na szczęście w końcu zaufaliśmy naszym nosom geografów i przejechaliśmy przez miasto, kierując się w stronę brzegu jeziora. Tuż za parkiem zdrojowym zobaczyliśmy parking z napisem „Badestelle”, co niezmiernie nas ucieszyło!

Plaża w Titisee

Parking płatny 2 euro za pierwszą, kolejne 1 euro za kolejną godzinę płatny z góry w parkomacie. Nie ma zbyt wiele miejsca, ale nam się akurat trafiło i to w cieniu! Plaża jest bardzo przyjemna, zejście po drobnych kamyczkach, dno stopniowo zagłębia się w toń jeziora. Przy nabrzeżu jest obszerny, trawiasty teren do plażowania. Do tego sympatyczne, drewniane przebieralnie, toalety i stoisko z lodami i przekąskami. Obok wypożyczalnia sprzętu wodnego. Część terenu zagrodzona – budowane są jeszcze prysznice, więc będzie pełna kulturka ;-).

My oczywiście zaliczamy pobyt z przygodami. Jeszcze przed dotarciem na plażę Grześ tak się nam wyrywa do jeziora, że w końcu zalicza wywrotkę na betonowy chodnik i ponownie rozbija sobie oba kolana, które właśnie prawie się zagoiły od upadku w Allerheiligen. Jego krzyki słyszy chyba całe Titisee. Potem Sebusia boleśnie żądli osa. I jak tu się zrelaksować w takich okolicznościach przyrody? 😉

Jezioro Titisee – świetne miejsce na kąpiel!

Można brodzić nogami w chłodnej wodzie.

… a można kąpać się na całego!

Najpierw spacer górski, potem kąpiel – wymarzony wakacyjny dzień.

A na deser – oczywiście lody!

Bo strasznie tu fajnie!

Taki okaz grzyba mijamy po drodze do Kienbronn!

W końcu M. wyskoczyła, żeby utrwalić go na zdjęciu.

Jest zjawiskowy!

Sama kąpiel jest jednak bardzo przyjemna i sprawia starszym chłopcom (w tym R.) wiele frajdy. W tym czasie M. brodzi z Grzesiem przy brzegu, wrzucając kamyczki do wody i zajmując się tymi podobnymi maluchowo-jeziornymi atrakcjami. Nie chce nam się opuszczać Titisee, zwłaszcza, że mamy w perspektywie wieczorne pakowanie, skomplikowane przez dwa noclegi po drodze. Czy Wy też tak nie lubicie pakowania przed podróżą powrotną?

A wieczorem – pakujemy się do domu. Żeby tylko nie zapomnieć Grzesia!

Europa-Park – rodzinna królowa rozrywki

Najlepszy park rozrywki? Najwyższy i najszybszy rollercoaster w Europie? Do wyścigu staje kilka europejskich parków, a Europa-Park zajmuje miejsce w ścisłej czołówce.

15 sierpnia 2017, wtorek (update sierpień 2018)

Europa-Park

Ten największy park tematyczny w Niemczech kusi ponad 100 atrakcjami rozmieszczonymi na blisko 100 hektarach powierzchni, w tym kilkunastoma rollercoasterami (w tym jedną z trzech najwyższych kolejek górskich w Europie – kolejką Silver Star). Całość została ujęta w konwencję oprowadzania turystów po różnych krajach Europy – park dzieli się na kilkanaście części, z których każda jest związana tematycznie z innym europejskim krajem. Znajdziemy typowe zabytki, style architektoniczne czy symbole z różnych stron naszego kontynentu. Nawet oferta restauracji jest dopasowana tematycznie do danej części parku – we Włoszech możemy zajadać się pizzą, w Skandynawii zjeść smaczną rybę, a w Niemczech spróbować kiełbasy, precli i wybornego piwa. Szkoda oczywiście, że zapomniano o Polsce i innych krajach naszej części Europy – miejmy nadzieję, że przy kolejnej rozbudowie ta luka zostanie uzupełniona.

Tak, tak, tak właśnie wygląda procesja do świątynii rozrywki w wakacyjny dzień.

Europa-Park – wchodzimy!

Cały park rozrywki to świetnie zaplanowana i doprowadzona do perfekcji w działaniu machina rozrywkowa. Swoje miejsce znajdą tu rodziny z małymi i nieco starszymi dziećmi, ale też młodzież i dorośli. Wszystkie atrakcje umieszczono w pięknej scenerii architektury pochodzącej z kilkunastu europejskich krajów oraz pięknie zadbanej roślinności i cieków wodnych – jeziorek, rzek i strumieni. Atrakcji starczyłoby na kilka dni, a spędzenie tutaj nawet kilkunastu godzin z trójką dzieci nie zmęczyło nas tak bardzo, jak się tego spodziewaliśmy (po zeszłorocznym doświadczeniu Legolandu z dwuletnim Grzesiem niespecjalnie ciągnęło nas do kolejnego parku rozrywki, a tymczasem po jednym dniu spędzonym w Europa-Parku mieliśmy ochotę na więcej!).

Szczerze podziwiamy organizację wszystkiego pod względem logistycznym. Odpowiednia ilość toalet, punktów gastronomicznych, miejsc wypoczynku dla tysięcy ludzi. Bardzo podobały nam się też niektóre rozwiązania organizacyjne. Na przykład kolejki do najbardziej obleganych atrakcji są poukrywane wewnątrz konstrukcji rollercoasterów lub wręcz w specjalnie stworzonych do tego celu budynkach (jak w przypadku kolejki Silver Star). Podczas oczekiwania można zobaczyć krótkie prezentacje reklamowe czy gadżety związane z tematyką atrakcji. Dobrym pomysłem są też strefy stworzone specjalnie z myślą o najmłodszych, czyli Irlandia czy Zaczarowany Las Braci Grimm. Wytchnienie znajdą tam nie tylko dzieci, ale też ich rodzice ;-).

Główne wejście wprowadza w krainę Niemiec.

Europa-Park ma nawet swój ratusz.

Po doświadczeniu nabytym wczoraj (korek do Europa-Parku zaczynał się jeszcze na autostradzie, nie dostaliśmy się nawet na parking), dziś postanawiamy wstać i wyjechać jeszcze wcześniej. Pobudka o 5:00, dzieciaki o 6:00, wyruszamy o 7:20. To tylko 40 minut wcześniej niż wczoraj, ale przekłada się na co najmniej dwugodzinny zysk czasu – stawiamy się na parkingu o 8:45, a przed 9:00 już jesteśmy za bramą i możemy zacząć całodzienną zabawę, unikając stania w parokilometrowym korku dojazdowym i kolejek do bramy głównej. O tej porze ludzi już jest bardzo dużo, ale ruch jest płynny.

Wyprawa do parku rozrywki z trójką dzieci, z których każde jest w innym wieku i ma zupełnie inne upodobania i oczekiwania co do odwiedzanych atrakcji, to prawdziwe wyzwanie. Tymo to już nastolatek, interesują go tylko najszybsze i największe kolejki, ale samego go jeszcze nie puścimy. Sebuś chętnie towarzyszyłby starszemu bratu, jednak czasami trudno przełamać mu własny strach przed rozmachem rollercoasterów. W sumie można by z nim odwiedzić prawie wszystkie atrakcje parku. Natomiast Grześ to jeszcze małe dziecko. Wprawdzie prawie niczego się nie boi i zadziwiająco dobrze znosi całkiem szybkie i szalone karuzele, jednak ze względu na wiek i wzrost może wchodzić tylko do części atrakcji, a dodatkowo często potrzebuje czasu na wyciszenie i odpoczynek.

Żegnamy Niemcy, ruszamy w stronę Irlandii.

Europa-Park

Słynna kolejka Eurosat pędzi w całkowitej ciemności na podbój kosmosu.

Dotarliśmy aż do Skandynawii!

Od Skandynawii niedaleko do Islandii.

Pora na Szwecję.

No właśnie: troje dzieci, a nas tylko dwoje. Musimy się rozdzielić. Na zmianę jedno z nas spędza czas w długich kolejkach skrytych we wnętrzu ogromnych konstrukcji rollercoasterów, towarzysząc Tymkowi w oczekiwaniu na krótki, ale przynoszący najwięcej emocji przejazd. Drugie natomiast zalicza kolejne miłe atrakcje, próbując dopasować je do gustów Grzesia i Sebusia. Na szczęście Sebuś jest dzisiaj skłonny do kompromisów, a do zwykłych karuzel nie ma długich kolejek. Potem robimy inną kombinację, łącząc ze sobą starszych chłopców, podczas gdy drugie z nas opiekuje się Grzesiem. Okazuje się to jednak trudniejsze, bo Tymo nie chce odpuścić wizyt w najbardziej ekstremalnych atrakcjach, których jednak nieco obawia się Sebek. O kompromis dużo trudniej.

Gdy R. z Tymkiem czeka w kolejce do najpopularniejszych rollercoasterów, M. z młodszymi chłopcami cieszy się iście bajkowymi atrakcjami.

Puppet boat ride.

Teraz pora na przyjemne Elf Ride.

Wycieczka w świat elfów bardzo podoba się chłopcom.

W kolejce do Volo da Vinci możemy pooglądać modele różnych projektów Leonardo.

Volo da Vinci – podróżujemy maszyną latającą!

Z góry wypatrujemy R. z Tymkiem, którzy odbyli właśnie szaloną przejażdżkę kolejką Silver Star.

W Irlandii jest dużo atrakcji dla najmłodszych, tu łódeczki Sheep Rock.

Przyjemna przechadzka przez wodny ogród na granicy Irlandii i Wielkiej Brytanii.

Ruchome lustra oszukują nasze zmysły.

Crazy Taxi – idealne już dla trzylatków!

Pegasus – łagodniejszy rollercoaster dla czterolatków i starszych.

Szalone taksówki to zabawa dla całej rodziny.

W sumie nasze młodsze pociechy zaliczają, lekko licząc, po ponad dwadzieścia przejazdów, a Tymo tylko kilka (za to tych najbardziej ekstremalnych). Wszyscy są jednak bardzo zadowoleni, chociaż oczywiście opuszczamy Europa-Park z poczuciem niedosytu. Na zobaczenie wszystkich atrakcji parku jeden dzień to stanowczo za mało. Spędziliśmy tu 11 godzin, a do niektórych części parku nawet nie dotarliśmy! Chciałoby się odwiedzić jeszcze niejedno miejsce. Najnowsze, wyjątkowo oblegane Voletarium, kolejki na terenie Szwajcarii, wyprawa w kosmos mknącym w ciemności rollercoasterem Eurosat, spływ pontonami i inne wodne atrakcje czy jedna z najnowszych kolejek – Arthur. Dzieciaki chętnie pobawiłyby się na jednym z wodnych placów zabaw – następnym razem weźmiemy dla nich stroje kąpielowe. Musimy tu jeszcze wrócić – może w przyszłym roku?

Przejażdżka Wodanem może napędzić niezłego stracha.

Kto tak szaleje na rollercoasterach ? – to nasz Sebuś – w drugim rzędzie!

Z pewną obawą zostawiamy chłopców samych w samolocie.

Ale radzą sobie znakomicie!

Samodzielność górą – do samochodzików też nie wolno nam wchodzić.

Przejażdżka Monorailem umożliwia popatrzenie na Europa-Park z góry.

Teraz pora na rejs tratwą.

To Jungle Rafts w Adventure Land.

Płyniemy przez osadę na wodzie.

Płyniemy przez osadę na wodzie.

Teraz pora na wielkie buju…

…czyli statek Vindjammer w Skandynawii.

Do Posejdona była strasznie długa kolejka.

Do Grecji udało nam się zajrzeć po drodze.

Nie mamy szczęścia do wodnych atrakcji – Atlantica też dzisiaj nie dla nas.

Na Fjord Rafting też poczekamy na następny raz.

Z założenia nie przepadamy za rozbuchanymi produktami przemysłu rozrywkowego, ale Europa-Park to produkt naprawdę z najwyższej półki. Nie wyobrażamy sobie, żeby ktoś tu przyjechał i wyszedł rozczarowany.

Za przewodnikami i poradnikami powtórzymy radę, żeby przyjechać tu wczesnym rankiem (a najlepiej oczywiście poza sezonem) i zaczynać zwiedzanie od najbardziej oddalonych krajów i atrakcji – rano jest tam najmniej ludzi. U nas przeważyła dzisiaj chęć przejechania się słynnym Silver Starem i od niego zaczęliśmy zabawę. Później trzeba było już czekać do niemal każdej większej atrakcji, więc do najdalszych zakątków parku po prostu nie dotarliśmy. Nie uczestniczyliśmy też w różnorodnych pokazach i wydarzeniach artystycznych, których codziennie odbywa się co najmniej kilkanaście. Wow, naprawdę wow!

Na zakończenie dnia –  Parada Eda Euromyszki

To był miły akcent na koniec pobytu.

Dzieci zachwycone, my też, niech żyje Europa -Park!.

Europa-Park to miejsce, w którym można spokojnie spędzić kilka dni, nie nudząc się. Na razie nam jednak wystarczy jeden dzień –  w kolejnych latach Grześ będzie jeszcze lepszym kumplem. Dzisiaj spędziliśmy prawie 11 godzin na miejscu. To i tak bardzo dużo, zważywszy na fakt, że Młody nawet na chwilę nie zdrzemnął się w dzień, mimo usilnych starań R., który urządził mu w samochodzie całkiem wygodne łóżko. Zasnął za to w drodze powrotnej i spał potem ponad 12 godzin jak zabity;-). My wróciliśmy tak pełni wrażeń, jak tylko można sobie wyobrazić. Mega atrakcja dla całej rodziny!

Europa-Park

Silver Star nadal mknie nad parkingiem.

Europa-Park

Ostatni śmiałkowie załapują się na przejazdy – za chwilę zamykają!

Europa-Park w sierpniu 2018 – update

Zadowoleni z zeszłorocznej wizyty, wracamy do jednego z największych europejskich parków rozrywki. W Rust w sumie niewiele się zmieniło. Można odnieść wrażenie, że gospodarze skupiają się już na przyszłorocznej premierze zupełnie nowego, całorocznego parku wodnego Rulantica. Logo nowego parku widoczne jest w wielu miejscach, są specjalne pokazy o tej nazwie itp. Z nowości największą jest zupełnie nowa odsłona kolejki Eurosat – CanCan Coaster. Niestety przy tej atrakcji ciągle trwają ostatnie prace – nie jest jeszcze dostępna dla odwiedzających (stan na połowę sierpnia 2018).

W 2018 r. ponownie zawitaliśmy do Europa-Parku!

W tym roku zmienia się nieco nasze podejście do spędzania czasu w parku rozrywki. Nasz najmłodszy Grześ skończył już 4 lata, dzięki czemu wspólnie możemy odwiedzić znacznie więcej atrakcji. Nie musimy już rozdzielać się na wiele godzin, żeby zaspokoić potrzeby dzieci w różnym wieku. Skupiamy się na rodzinnych atrakcjach dostępnych od 4 lat i 100 cm wzrostu. A Europa-Park oferuje wiele takich możliwości!

Tym razem dobrze już wiedzieliśmy, co i jak:)

Znów odbyliśmy podróż przez wybrane europejskie kraje.

Rano zaczynamy od przemieszczenia się parkowym ekspresem aż do Hiszpanii (oczywiście chodzi o najbardziej oddalony od wejścia obszar tematyczny parku). Tam jedziemy szaloną karuzelą Columbus. Ta niepozorna atrakcja dostarcza całkiem przyjemnych wrażeń, dzięki możliwości dowolnego obracania stateczku względem kierunku jazdy oraz efektom świetlnym (ciemność, burza itp.). Również na terenie Hiszpanii, tuż obok jest druga schowana w budynku karuzela – też dostępna od 4 lat i 100 cm wzrostu i atrakcyjna dla każdego!

W Hiszpanii płynęliśmy wzburzonymi wodami Columbusa.

Podobało się wszystkim!

Dalej szalejemy na wielkiej łańcuchowej karuzeli w Austrii, a potem ruszamy do Skandynawii na Fjord Rafting (nie jest przejazd z dużą dawką adrenaliny, ale zachlapywanie z różnych stron daje okazję do mnóstwa rodzinnej zabawy!) i Windjammer (evergreen – statek rozhuśtujący się prawie do pionu do przodu i do tyłu).

W Austrii lataliśmy na karuzeli Wiener Wellenflieger.

W Skandynawii udało nam się przetrwać szalony rafting.

Rozdzielamy się tylko parę razy na pojedyncze atrakcje. M. z Tymem wracają na strasznie trzęsącego i pędzącego Wodana, a potem jeszcze dwa raz umożliwiamy Sebusiowi i Tymsiowi przejażdżkę na nieco poważniejszych rollercoasterach – zaliczamy w ten sposób Swiss Bob Run i Euro-Mir. Szczególnie ta druga kolejka, utrzymana w klimacie podróży w kosmos i zjazdu przez zakamarki stacji kosmicznej, wydaje się niedoceniana (patrząc na czasy oczekiwania), a dostarcza ciekawych wrażeń.

Szwajcaria zaczarowała nas swoim klimatem

Nawet pawilony wejściowe do poszczególnych atrakcji były zaaranżowane w spójnym klimacie.

Zaraz pojedziemy kolejką Swiss Bob Run

Zjazd przypomina tor bobslejowy

Wszyscy (chociaż w podgrupach) jedziemy bardzo fajnym rodzinnym rollercoasterem Pegasus. Grześ po przejeździe pędzącą 65 km/h kolejką krzyczy: „Dlaczego tak wolno i tak krótko! I dlaczego nie wpadłem na koniec do wody?!”. Przed kolejnymi atrakcjami domaga się: „tylko żeby była szalona”!

Rollercoaster Pegasus najbardziej podobał się Grześkowi – był wystarczająco szalony:)

Po ponad godzinnym oczekiwaniu M. i T. na przejazd Wodanem świadomie rezygnujemy z najbardziej popularnych kolejek, bo uznajemy, że strata czasu na czekanie jest warta 2 minut przejazdu. Lepiej wspólnie spędzić miło czas! Najdłużej czekaliśmy 45 minut, żeby przejechać się wspólnie jedną z najnowszych kolejek – Arturem. To taki „fabularny” rollercoaster. Po drodze możemy poczuć się jak uczestnicy kilku scen inspirowanych filmem „Artur i Minimki”. Sam przejazd odbywa się na podwieszonych krzesełkach, trochę podobnych do wyciągu krzesełkowego, który dodatkowo przekręca się w różne strony, jadąc bokiem, tyłem, wolno lub chwilami całkiem szybko. A przejazd trwa niemal trzykrotnie dłużej niż na większości kolejek, bo aż 4,5 minuty! Naprawdę świetna rodzinna rozrywka!

Wyczekaliśmy się w kolejce do Arthura – ale było warto!

Arthur przenosi nas w krainę Minimoysów.

Po wyjściu z kolejki na młodszych czekają bajkowe zjeżdżalnie.

Przespacerowaliśmy się przez zaczarowany las braci Grimm.

Kibicowaliśmy babci w trzepaniu poduszek.

W przemieszczaniu się po Europa-Parku bardzo pomagają pociągi i kolejki.

Na koniec udaje nam się dostać do Voletarium. Otwarta w zeszłym roku atrakcja nie jest co prawda rollercoasterem, ale dostarcza bardzo przyjemnych wrażeń. Możemy poczuć się, jakbyśmy odbywali lot jedną z pierwszych na świecie latających maszyn, Voletusem 2. Przelatujemy nad pięknymi górami i miastami Europy.  Podróż kończymy pokazem sztucznych ogni nad Europa-Parkiem. Wszystkich szczegółów nie zdradzamy, bo warto mieć chociaż małe niespodzianki! To świetna atrakcja na zakończenie pobytu w parku, a sklep z pamiątkami przy wyjściu jest bardzo dobrze zaopatrzony. Chłopaki kupują sobie latające heliballe po 25 euro, wyczerpując wyjazdowy budżet z niewielką nadwyżką ;-).

Zeszłoroczna nowość – Voletarium – lecimy przez Europę, by w końcu wylądować… wiadomo gdzie!

Do zobaczenia jeszcze kiedyś!

 

Schiltach – najbardziej fotogeniczne schwarzwaldzkie miasteczko

6 sierpnia 2017, niedziela

Słonecznie, po południu do 23 stopni

Wczoraj wieczorem położyliśmy tylko dzieciaki do łóżek i padliśmy. Rano obudził nas widok stosów toreb do rozpakowania. Ponieważ po wczorajszej podróży zupełnie nie chciało nam się śpieszyć, urządziliśmy sobie leniwe przedpołudnie. Chłopcy chętnie biegali po wspaniałym terenie naszej agroturystyki, a M. ogarniała bagaże. Nasi gospodarze przynieśli nam 10 świeżutkich jajek – akurat na obiadową jajecznicę! Potem położyliśmy Grześka spać w łóżeczku i w efekcie wybraliśmy się na wycieczkę dopiero po południu. Rzadko na wakacjach funkcjonujemy tak leniwie – od czasu do czasu warto urządzić sobie taki eksperyment😉

Schiltach

To niewielkie, ale niezwykle malownicze schwarzwaldzkie miasteczko, leżące tuż obok naszego Kienbronn. Brak tu może odosobnionych, wyróżniających się zabytków – właściwie całe miasteczko jest jednym wielkim zabytkiem – na starym mieście pięknie zachowały się XVI-wieczne domy szachulcowe. Warto zatrzymać się dłużej na oryginalnym trójkątnym pochylonym ryneczku. Możemy wyobrazić sobie, że przenieśliśmy się na koniec XVIII w. – od 1971 r, kiedy to miasto trawił wielki pożar, miejsce to pozostało niezmienne. Na środku rynku stoi miejska fontanna – wzmianki o niej pojawiały się już w XV w, trzy stulecia później została odrestaurowana. Doskonałym zwieńczeniem popołudniowego spaceru jest chlapanie się w rzece Kinzig, przepływającej przez serce Schwarzwaldu. Chłopcy mieli tylko pochodzić po wodzie, ale (w przypadku Tymka i Sebka) – skakanie po kamieniach zakończyło się niezamierzoną kąpielą w ubraniu😊

Przez Schiltach przepływa jedna z głównych rzek Schwarzwaldu – Kinzig.

Gotowi na zwiedzanie!

Hauptstrasse – jedna z głównych ulic Schiltach.

Skręcamy w boczną uliczkę prowadzącą w kierunku ratusza.

W Schiltach pięknie zachowała siś kilkusetletnia szachulcowa zabudowa.

Pochyły trójkątny rynek jest bardzo oryginalny.

Rynek pozostaje w niezmienionym kształcie od pożaru w 1791 r.

Fontanna na rynku była już wzmiankowana w XV w.

Stara zabudowa jest niesamowicie harmonijna.

Do kamienic prowadzą piękne kolorowe drzwi.

Nad uliczkami zwieszają się stare szyldy.

Wąskie uliczki są zupełnie nieprzystosowane do transportu samochodowego.

Kolejne piękne drzwi – takie spotykaliśmy dziś na każdym kroku.

W drodze powrotnej kolejny raz zaglądamy na rynek.

Znów kierujemy się w stronę Hauptstrasse.

W perspektywie ulicy wieża kościoła ewangelickiego – jednego z największych w Badenii.

A na deser – chlapanie w rzece Kingiz.

Za nami prawdziwie schwarzwaldzkie widoki.

Chłopaki okupują rzeczne kamienie.

Nawet Grześ dał się skusić na zabawy w rzece.

Szwajcaria Saksońska – most Bastei i Labirynt

Szwajcaria Saksońska to nasz przystanek w podróży na rodzinne wakacje do Schwarzwaldu. Jak tam jest pięknie! Na razie zobaczyliśmy tylko słynny most Bastei i szukaliśmy drogi w skalnym Labiryncie, ale ten jeden dzień tylko zaostrzył nam apetyty. Na pewno jeszcze tu wrócimy!

 

4 sierpnia 2017, piątek

Częściowe zachmurzenie, ok. 25 stopni – idealna pogoda na wakacje

Szwajcaria Saksońska

Szukając miejsca na nocleg po drodze do Schwarzwaldu i wertując przewodniki, zobaczyliśmy na zdjęciach miejsca jak z bajki: most Bastei,  rozsiadłą na szczycie wzgórza twierdzę Königstein, meandrującą Łabę, której dolina została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Szwajcaria Saksońska, zwana też Saską Szwajcarią, obejmuje niemiecką część Gór Połabskich i oferuje jedne z najpiękniejszych krajobrazów w Niemczech. Część obszaru chroniona jest w formie parku narodowego. Krajobraz  Szwajcarii Saksońskiej jest bardzo zróżnicowany. Szczególnie malownicze są skały z piaskowca, które w wyniku erozji uzyskały niezwykle wymyślne kształty. Malownicze ściany skalne wystrzelają niemal pionowo do góry –  to raj dla wspinaczy i miłośników pięknych krajobrazów. Wytyczono tu wiele szlaków zarówno na krótkie spacery, jak i na wielogodzinne i wielodniowe wycieczki. Przez jeden dzień Szwajcarii Saksońskiej absolutnie nie można zwiedzić –można jedynie się przekonać, że człowiek chętnie tu wróci raz jeszcze, i to jak najszybciej!

W ogóle bardzo nam się podobają wschodnie Niemcy, zwłaszcza jak już zjedziemy z autostrady. Miasteczka i wioski są takie autentyczne, gdzieniegdzie podniszczone. Wszędzie dużo starej szachulcowej zabudowy, przy wąskich uliczkach stoją urokliwe stare kościółki z wysokimi wieżami.

Szwajcaria Saksońska – co wybrać na jeden dzień pobytu z dziećmi?

Do Szwajcarii Saksońskiej przywabił nas – jak zapewne wielu turystów przed nami – fantastyczny most Bastei. Nie chcieliśmy tu jednak zaglądać w najbardziej obleganych godzinach – ta jedna z największych atrakcji turystycznych wschodnich Niemiec w sezonie letnim przyciąga dzień w dzień tysiące turystów. Przeciskanie się w tłumie może jednak obrzydzić nawet najpiękniejsze miejsce – decydujemy się więc odłożyć Bastei na wieczór. Będzie i pusto, i światło będzie lepsze. Wybieramy miejsce dużo mniej popularne, ale niesamowicie atrakcyjne dla dzieci – grupę skał zwaną Labiryntem.

Labirynt – fantastyczne formacje skalne na północ od miejscowości Rosenthal-Bieletal

Z punktu widzenia dziecka to lepsze niż najlepszy plac zabaw! Z punktu widzenia dorosłego: możliwość obejrzenia ciekawych naturalnych formacji skalnych, przypominających nasze Błędne Skały. Niedługa, ale bardzo atrakcyjna trasa. Żelazna atrakcja turystyczna dla rodzin z dziećmi! Ścieżka kluczy między piaskowcowymi skałami o najwymyślniejszych kształtach, przeciska się przez wąskie szczeliny i ciemne tunele. W odnalezieniu trasy zwiedzania pomagają strzałki z kolejnymi numerkami – od 1 do 29. Jeśli jakieś przejście oceniamy jako za trudne dla nas lub dla naszych pociech, można bez problemu je obejść i znaleźć własną, łatwiejszą ścieżkę.

Trasa jest świetna dla dzieci w każdym wieku (choć maluchów z oczu nie można tu spuścić – w wielu miejscach można spaść), w ograniczonym stopniu nadaje się dla dziecięcych wózków. W wąskich przejściach trudno zmieścić się z plecakiem lub nosidłem (ale zawsze można znaleźć bezproblemowe obejście). Spacer po Labiryncie (tempem rodzinnym:) zajmuje ok. półtorej godziny. Grupa skał „Labirynt” znajduje się na północ od miejscowości Rosenthal-Bieletal. Nam dojazd zajął sporo czasu – ze względu na remonty i zamknięcia drogi w okolicy miejscowości Leupoldis-Hain musieliśmy szukać objazdów, ale w normalnych warunkach powinno dojechać się bezproblemowo. Samochód można zostawić na leśnym parkingu.

Wszyscy nasi chłopcy są zachwyceni wycieczką. Tymo odważnie wspina się na najwyższe skały, Sebuś dzielnie przeciska się przez ciemne przesmyki, Grześ nie boi się niczego – jeśli tylko trzyma za rękę Mamę lub Tatę😊

Skalny Labirynt znajduje się nieco na północ od miejscowości Rosenthal Bielatal.

Można się tu dostać, jadąc drogą S169.

To wielka frajda dla dzieci!

Ścieżka turystyczna kluczy pomiędzy skałami.

To jedna z głównych atrakcji na trasie – drabinka doprowadza do wąskiego, ciemnego przesmyku między skałami.

…. którym musimy się przecisnąć!

Dzieciaki są zachwycone.

Po drugiej stronie czeka na nas R. z Grześkiem – oni poszli łatwiejszą drogą.

Oj, chyba w zejściu będzie musiał pomóc Tata.

W znalezieniu drogi przydatne są strzałki z kolejnymi numerkami.

Halo, chłopaki, jak ja mam do Was przejść?

Grześka nie zraża konieczność wdrapywania się na kolejne głazy.

Z prawej strony zaczaił się na nas zaklęty w skałę potwór z jednym okiem.

Znaleźliśmy świetną miejscówę na drugie śniadanie.

Uwaga! Snajperzy na skałach!

Piaskowce przybierają fantastyczne kształty.

Skały podziurawione przez erozję jak szwajcarski ser.

To bardzo fotogeniczna wycieczka.

Ścieżka wprowadza w kolejny tunel skalny. Grześ dzielnie idzie na pierwszy ogień.

Dzieciom bardzo podobają się takie tajemnicze przejścia.

Nasz dzisiejszy hit. Tylko Grzesiek poszedł nie tam, gdzie trzeba.

Profesjonalista komponuje kolejny kadr.

A co jest największą frajdą?

Przeskakiwanie kolejnych głębokich szczelin!

Atrakcja na koniec – wąziutki przesmyk skalny. Plecaki na głowy!

Po południu jemy obiad, który przywieźliśmy sobie jeszcze z domu, i kładziemy Grześka spać na drzemkę do łóżeczka – jutro planujemy przejazd do Schwarzwaldu, Biedak, pewnie znów spokojnie sobie nie pośpi.

Most Bastei

Ten wyjątkowo fotogeniczny most, zawieszony nad lustrem Łaby, to chyba najbardziej znana atrakcja Szwajcarii Saksońskiej. To jeden z niewielu przykładów sytuacji, kiedy ingerencja człowieka w krajobraz nie zeszpeciła otoczenia, a wręcz przeciwnie – dodała krajobrazowi wiele tajemniczości i wzbogaciła go o  baśniowy wymiar. Nazwa pochodzi od formacji skalnej, nazwanej „basztą” (bastei) właśnie. Skała góruje niemal 200 m nad lustrem Łaby. To miejsce o długich tradycjach turystycznych – pierwszy drewniany most przerzucono w tym miejscu niemal 200 lat temu – kładka połączyła Bastei z pozostałościami średniowiecznego zamku Neurathen. Z mostu dobrze widać znane formacje skalne: Lilienstein i Pfaffenstein oraz słynną twierdzę Königstein zajmującą całą wierzchowinę wzgórza Königstein (360 m n.p.m.).

Szwajcaria Saksońska

Słynny most Bastei widziany z jednego z pierwszych punktów widokowych.

Szwajcaria Saksońska

Natura i dzieło rąk ludzkich tworzą tu harmonijną całość.

Te skały mają ponad 100 m wysokości!

Szwajcaria Saksońska

Most stoi prawie 200 m powyżej poziomy przepływającej tuż obok Łaby.

Zwiedzanie w tłumie odbiera Bastei wiele uroku. Rozwiązanie = przyjechać tu wcześnie rano lub wieczorem. U nas pierwsza opcja odpada, jednak druga doskonale zdaje egzamin. Przyjeżdżamy na parking przed 18:30. Towarzyszą nam tylko nieliczni turyści Dodatkowy atut wybrania tej pory dnia to piękne światło – fotografie wyjdą dużo ładniej niż w południe. Na spokojne pospacerowanie po Bastei oraz odwiedzenie ruin twierdzy i okolicznych punków widokowych potrzeba ok. 2 godzin (ale można zaplanować też okrężny kilkugodzinny spacer). Samochód można zostawić na dużym płatnym parkingu, znajdującym się ok. 10 min drogi od Bastei.

Późne popołudnie to świetna pora na spacer po moście Bastei.

…chociaż część skał już pogrążyła się w wieczornym cieniu.

Kurort Rathen rozłożył się nad Łabą.

Łaba płynie prawie 200 m pod nami.

Most zamyka imponująca formacja skalna.

Z cyklu „prawie jak”… Dunajec w Pieninach!

Szwajcaria Saksońska

Twierdza Königstein majaczy na horyzoncie.

Będąc na moście Bastei, koniecznie trzeba odwiedzić pozostałości średniowiecznej twierdzy Neurathen (wstęp dodatkowo płatny, jednak wieczorem nie są już pobierane opłaty). Zwiedzanie jest niesamowicie atrakcyjne pod względem widokowym – to spacer po wierzchołkach strzelistych piaskowcowych skał, połączonych ze sobą mostkami. Z twierdzy nie zachowało się prawie nic, jednak odpowiednie tablice (również w języku polskim) informują o dawnym rozkładzie architektonicznym warowni.

Idziemy na spacer po pozostałościach twierdzy Neurathen.

Tutejsze kładki i schodki przypadły do gustu chłopakom.

Szwajcaria Saksońska

Mijamy kolejny punkt widokowy na most.

Szwajcaria Saksońska

Tamte kolosy też są niczego sobie.

Kolejna metalowa kładka.

A co tam jest? … Anioł!

A na co patrzy Grześ? Oczywiście na jadący w dole pociąg!

Szwajcaria Saksońska

Jeszcze tylko jedno spojrzenie z punktu widokowego na most i twierdzę.

Wszyscy nasi chłopcy są dziś wyjątkowo dzielnymi kompanami. Starsi chłopcy chętnie zajmują się fotografowaniem (do tego głownie służą im komórki na wyjazdach), dla Grześka bardziej atrakcyjne są schodki i kamyczki. O wejście do nosidła prosi dopiero po półtorej godziny spaceru (a przed południem całą trasę w labiryncie przeszedł na własnych nogach).

Tak dzisiejszą wycieczkę zapamiętał Sebuś. Polecamy namawianie dzieciaków do pisania dzienników podróży. Taka pamiątka jest bezcenna:)

Nasz czas (bez dojazdów): Labirynt: ok. 11.30-13.30; Bastei: 18:30-20:30

 

Szwajcaria Saksońska – prolog,

czyli jak tam dotarliśmy

Wyjeżdżając na wakacje z dziećmi dalej niż 1000 km (lub dłużej niż 10 godzin jazdy), zwykle planujemy nocleg po drodze. Gdy w przewodniku po Niemczech zobaczyliśmy zdjęcie słynnego mostu Bastei, od razu wiedzieliśmy, gdzie zatrzymamy się tym razem😉Zmobilizowaliśmy się do wygospodarowania dodatkowego pół dnia wolnego w pracy, dzięki czemu mamy dodatkowy cały dzień (piątek) na zwiedzanie!

3 sierpnia 2017, czwartek

Podróż do Schwarzwaldu, dzień 1.

R wraca z pracy o 12:00, M. finalizuje trwające od kilku dni pakowanie i ok. 14:00 wyjeżdżamy. Kierunek: Szwajcaria Saksońska!

Zatrzymujemy się na placu postojowym przy ekspresówce S8 ok. 30 km przed Wrocławiem. Najlepszą zabawką starszaków okazują się foliowe worki puszczane na wietrze. Świetnie się bawimy w „Baloniku nasz malutki” i „Idzie zuch, wicher dmucha”. Jak to czasem niewiele trzeba, żeby było fajnie.

Postój nr 1 na ekspresówce przed Wrocławiem

Kolejny postój robimy na stacji w Bolesławcu przy granicy polsko-niemieckiej (trzeba zjechać ok. kilometr z autostrady, ale jest dużo taniej). Jemy zapiekanki i hotdogi, siedząc na krawężniku przy samochodzie. Grzesiek pierwszy raz w życiu je hotdoga! Jednak trzylatek a dwulatek to zupełnie inna bajka.

Ekskluzywna kolacja przed granicą polsko-niemiecką

Po zjeździe z autostrady droga prowadzi przez tajemnicze wąwozy między porośniętymi lasem skalnymi ścianami. Przy zapadającym zmroku wszystko wydaje się bardzo tajemnicze. Przejeżdżamy przez Bad Schandau – główny ośrodek turystyczny Szwajcarii Saksońskiej. Baśniowa atmosfera sprawia, że pięknie podświetlony w nocy punkt widokowy na zboczu nad Łabą przypomina Sebusiowi rzecznego potwora. Na miejsce docieramy nie bez przygód, ale o tym za chwilę ;-).

Nasz przejazd: 14:00-22:00, 630 km

 

Nasza meta,

czyli nocleg z przygodami

Dwa noclegi zaplanowaliśmy spędzić w malutkim domku przy granicy z Czechami. Nasza Krysia (tak ochrzciliśmy głos w naszej nawigacji) prowadzi nas dzielnie aż do ostatniego miasteczka. W Reinhardtsdorf-Schöna każe nam skręcić w ślepą uliczkę. Dopiero po chwili znajdujemy właściwy skręt na naszą drogę. A ta ciągnie się i ciągnie. W końcu wyprowadza nas z miejscowości i wprowadza do lasu. O matko, gdzie my jedziemy? Stromą i wąziutką dróżką zjeżdżamy aż na dworzec kolejki podmiejskiej (S-Bahn). Zatrzymujemy się, patrzymy – widać numer 102, ale domku ze zdjęć ani śladu…

Jest już po 22:00, ciemno…Rzucamy się do komórek, żeby sprawdzić jeszcze raz adres. Na Airbnb stoi jak nic 102… Na szczęście w końcu znajdujemy też indywidualną stronę gospodarza ferienhaus-elisabeth.de i tam okazuje się, że to 102D. Ta jedna literka dodatkowo oznacza, że musimy zawrócić i podjechać kilkaset metrów z powrotem w górę. Tam już znajdujemy główny dom (zajęty przez innych gości) i nasz domek ukryty za nim. Szybko kłądziemy dzieci, sami zasypiamy po ogarnięciu niezbędnych rzeczy już po północy.

Reinhardtsdorf-Schöna, Bahnhofstrasse 102.

Jest całkiem przytulnie, wygodnie i czysto. Może poza łazienką (brak kabiny, woda z prysznica leci na całą podłogę). Ogólnie dobre wykorzystanie stosunkowo niewielkiej powierzchni. Grześ śpi w naszym łóżeczku turystycznym, chłopcy na dwóch „górnych” łóżkach, my pod nimi na rozkładanej kanapie.

Czar pryska o 7:30 rano. Z sąsiedniego większego domu do wynajęcia słychać każdy hałas, bo dzieli nas tylko ok. półtora metra – okna w okna. A po 8:00 zaczynają się naprawdę wielkie hałasy – ktoś wali w nasze ściany i sufit! No tak, w nocy zauważyliśmy rusztowania dookoła domku. Przez cały dzień trwa rozbiórka istniejącego dachu – nie do wiary – w NASZYM DOMKU! – hałas jest straszny, do tego tuż pod oknami spadają części dachu i plączą się wytatuowani fachmani z gołymi klatami. W sumie samo życie, ale gospodarz ani nie uprzedził nas przed przyjazdem, ani nie przeprosił w trakcie pobytu za utrudnienia. Natomiast nie omieszkał uprzedzić dwa dni temu, że za pościel trzeba zapłacić 10 euro za osobę… Szkoda gadać! Napiszemy odpowiednią opinię na Airbnb…

Remont dachu. O zgrozo! Na naszym domku!

Te niedogodności zepsuły ogólne wrażenie, bo sam domek był całkiem wygodny i (w porównaniu z innymi noclegami w okolicy) niedrogi – kosztował 104 euro za dwa noclegi (plus koszty pościeli). Z drugiej strony jednak – zostanie w naszej pamięci!

Schwarzwald – wymarzone miejsce na wakacje z dziećmi

sierpień 2017

Rok temu po chłodnych wakacjach w Danii (dwa tygodnie na Półwyspie Jutlandzkim opisujemy tutaj) zapragnęliśmy cieplejszej lokalizacji. Otwieramy rodzinny koncert życzeń! My najbardziej chcielibyśmy spędzić lato w górach, wśród pięknej przyrody i zwiedzić kilka interesujących zespołów staromiejskich; dzieci, zachwycone zeszłorocznym Legolandem, proszą o park rozrywki i możliwość popluskania się w jeziorze. Jak pogodzić nasze potrzeby? Patrzymy na mapę Europy i jest! And the winner is …. Schwarzwald! Po drodze odwiedzimy zjawiskową Szwajcarię Saksońską i średniowieczny Rothenburg. Szykuje się smakowity wyjazd! Continue reading

Dania, dzień 15. Kolding i Ogród Geograficzny.

12 sierpnia 2016, piątek

Deszczowo, ale nareszcie cieplej, 19 stopni

Kolding

Na dzień pożegnalny zaplanowaliśmy wycieczkę wymagającą krótkiego dojazdu – położone niedaleko od nas Kolding, główny ośrodek miejski tej części Jutlandii.

Spragnieni odpoczynku (taaaak, coś już jakby zmęczeni jesteśmy tymi rodzinnymi wakacjami:)), zaczynamy nietypowo – nie od zwiedzenia starówki, ale od spaceru po położonym na obrzeżach miasta Ogrodzie Geograficznym (Geografisk Have). To niezwykle przyjemne miejsce, wprost wymarzone na rodzinną wycieczkę. Pod nazwą „Ogród Geograficzny” kryje się rozległy ogród botaniczny. Na sporym obszarze rośnie tu ponad 2000 gatunków roślin z różnych części świata. Park jest podzielony na sektory tematyczne. Mamy Chiny, Japonię, Europę, różne części kontynentu amerykańskiego. Dodatkowo wielką ozdobą parku jest największe w Europie północnej rozarium. Wyprawa do Ogrodu Geograficznego to sama przyjemność. Dzieci mogą bezpiecznie biegać po malowniczych, krętych alejkach. Grzesiowi można pozwolić na więcej swobody, nareszcie może sam wybierać ścieżki – wystarczy, żeby kątem oka mieć go na oku. Roślinność jest naprawdę bardzo interesująca, nawet dla botanicznych laików – imponujący zagajnik bambusowy zwróci chyba uwagę każdego. A jak fajnie można się w nim chować! Alejki same zachęcają do spaceru. Miłe ławeczki i altanki zapraszają do pikniku i odpoczynku. Na terenie ogrodu są też pomysłowe place zabaw – oprócz takiego „tradycyjnego” jest też wielka piaskownica z koparkami, do których się wsiada i samemu obsługuje, oraz plac zabaw „dżungla”, gdzie atrakcje dla dzieci wykonane zostały niemal wyłącznie z lin i drewna.

Wchodzimy do Ogrodu Geograficznego w Kolding

Wchodzimy do Ogrodu Geograficznego w Kolding

Miłorząb za nami, idziemy dalej

Miłorząb za nami, idziemy dalej

Ta gęstwina to zagajnik bambusowy

Ta gęstwina to zagajnik bambusowy

Wśród bambusów można się świetnie chować

Wśród bambusów można się świetnie chować

Tak wielkich rododendronów jeszcze nie widzieliśmy

Tak wielkich rododendronów jeszcze nie widzieliśmy

W części azjatyckiej spotykamy nawet skały i jaskinie

W części azjatyckiej spotykamy nawet skały i jaskinie

W jaskiniach urządzono specjalnie przystosowane ścieżki

W jaskiniach urządzono specjalnie przystosowane ścieżki

Chłopców zadziwił tulipanowiec

Chłopców zadziwił tulipanowiec

W rozarium

W rozarium

Grześ nie ogląda się na nikogo i po prostu biegnie przed siebie...

Grześ nie ogląda się na nikogo i po prostu biegnie przed siebie…

Przebiegł już taaak daleko.

Przebiegł już taaak daleko.

Czasami wraca. Ale nie zawsze.

Czasami wraca. Ale nie zawsze.

Zakątek hortensji

Zakątek hortensji

Plac zabaw 'dżungla' zapewnia świetną zabawę

Plac zabaw 'dżungla’ zapewnia świetną zabawę

Można pochodzić dookoła

Można pochodzić dookoła

... spróbować przejść ścieżką przez liany.

… spróbować przejść ścieżką przez liany.

... i odpocząć się w hamaku. Jeśli ktos da radę się tam dostać:)

… i odpocząć się w hamaku. Jeśli ktos da radę się tam dostać:)

Próbujemy przeczekać deszcz. Ale miejscówka nam się trafiła!

Próbujemy przeczekać deszcz. Ale miejscówka nam się trafiła!

Osobną atrakcją Ogrodu Geograficznego jest Kolding Miniby, czyli park miniatur przedstawiający starą zabudową Kolding. Spacerując jego uliczkami, można poczuć się jak Guliwer w krainie liliputów. Celem inicjatorów Miniby było odtworzenie w skali 1:10 wyglądu Kolding z lat 1860-1870. Prace nad budową miniatur nadal trwają i mają zakończyć się w ok. 2026 r. Cały spacer po Ogrodzie Geograficznym w Kolding był niezwykle sympatyczny. Właściwie jedyne, co nam przeszkadzało, to mżawka dokuczająca w drugiej części wycieczki – na chwilę udało nam się schować przed nią w sympatycznej przeszklonej altanie na środku ogrodu różanego. W tej sytuacji było to idealne miejsce na drugie śniadanie. W parku, jak w atrakcjach turystycznych Danii, można w wielu miejscach swobodnie zjeść przyniesione ze sobą jedzenie.

Kolding Miniby

Kolding Miniby

 Miniatury w skali 1 do 10 odtwarzają wygląd Kolding z lat 1860-1870.

Miniatury w skali 1 do 10 odtwarzają wygląd Kolding z lat 1860-1870.

Po spacerze Grześ zasypia w samochodzie, a my podjeżdżamy do centrum miasta. Tym razem M. zostaje na parkingu z naszym najmłodszym śpiącym turystą, a chłopcy robią sobie godzinny spacer po sercu Kolding. Oglądają (niestety tylko z zewnątrz) potężny Koldinghus (początki XIII w., potem przebudowywany) – średniowieczny zamek górujący nad resztą miasta, XIII-wieczny kościół św. Mikołaja, ratusz; znajdują kilka pięknych starych szachulcowych budynków. Cały czas lekko pada, więc nie przedłużamy wycieczki i ruszamy potem prosto do samochodu.

A to już prawdziwe Kolding. XIII-wieczny kościół św. Mikołaja

A to już prawdziwe Kolding. XIII-wieczny kościół św. Mikołaja

Ratusz w Kolding

Ratusz w Kolding

Na starówce można spotkać stare kolorowe domki

Na starówce można spotkać stare kolorowe domki

Zrekonstruowany Koldinghus - dawna siedziba królów Danii

Zrekonstruowany Koldinghus – dawna siedziba królów Danii

Po południu kolejny obiad w domu i pożegnalny spacer po Hejlsminde. Gdyby ktoś tak mógł się za nas wieczorem poogarniać i spakować…

Dania, dzień 14. Zabytkowe Ribe i podróż morskim dnem do serca morza wattów – wyspa Mandø.

11 sierpnia 2016, czwartek

16 stopni i pochmurno

Ribe

Stareńkie Ribe to jedno z najlepiej zachowanych zabytkowych miast Danii. Słynie głównie z majestatycznej romańskiej katedry, uznawanej za jeden z najciekawszych kościołów Danii, i zabytkowej szachulcowej zabudowy. W letnie wieczory ubrany w dawny strój latarnik zapala na ulicach prawdziwe dawne latarnie. Jak my lubimy takie klimaty…

Nasza dzisiejsza wycieczka do Ribe jest przesympatyczna. Starsi chłopcy (strategicznie wyposażeni w lizaki na początku spaceru – nasz stary sprawdzony patent:)) ogłosili chyba między sobą zawieszenie broni, a Grześ jest dzisiaj wyjątkowo łaskawy. Chętnie spaceruje razem z nami, zadowolony pcha swój wózek, nie krzyczy i nawet nie ucieka w inną stronę niż my. Wyjątkowo wyglądamy dziś wszyscy sielankowo i nikt za nami ze zgrozą się nie ogląda:) W dodatku jesteśmy pozytywnie zaskoczeni ilością turystów – w Ribe nie ma tłumów, dzięki czemu spacer jest dużo przyjemniejszy. Możemy przystawać, oglądać stare, powykrzywiane szachulcowe domy, kolorowe drzwi, bibeloty w okienkach bez ryzyka stratowania przez innych. W dodatku zabytkowe centrum Ribe nie jest zbyt duże – to spacer odpowiedni nawet dla rodzin z młodszymi dziećmi.

Samochód zostawiamy na sporym bezpłatnym parkingu przy Danhostelu i ruszamy przed siebie, przechodząc przez urokliwą rzekę Ribe Å. Kilkaset metrów spaceru i jesteśmy w sercu starówki. Po drodze znajdujemy piękną zabytkową oberżę Weis Stue, pamiętającą początki XVII w. Oglądamy też ceglany budynek starego ratusza (pocz. XVI w.), przypominający trochę swoją sylwetką budowle sakralne, siedzibę dawnych biskupów Ribe i Tårnborg – ceglany zameczek z XVI w., ładnie wkomponowany pomiędzy szachulcowe domy. Spacer wąskimi ulicami Ribe jest wyjątkowo miły. M. zachwyca się kolorowymi drzwiami domów, chłopcy – wysokimi kolorowymi różami rosnącymi przy ulicy.

Urokliwa Ribe Å.

Urokliwa Ribe Å.

Oberża Weis Stue stoi tu od 400 lat.

Oberża Weis Stue stoi tu od 400 lat.

Stylowy szyld zaprasza, by wejść do środka

Stylowy szyld zaprasza, by wejść do środka

 Ribe zachowało tradycyjną szachulcową zabudowę

Ribe zachowało tradycyjną szachulcową zabudowę

Budynek starego ratusza, na nim gniazdo bocianów, jak na Miasto Bocianie przystało

Budynek starego ratusza, na nim gniazdo bocianów, jak na Miasto Bocianie przystało

Odpoczynek w takim miejscu to prawdziwa przyjemność

Odpoczynek w takim miejscu to prawdziwa przyjemność

Grzesiek o dziwo idzie grzecznie obok wózka

Grzesiek o dziwo idzie grzecznie obok wózka

M. zachwycała się kolorowymi drzwiami

M. zachwycała się kolorowymi drzwiami

Co dom, inne kolory

Co dom, inne kolory

Chłopcom podobały się natomiast róże rosnące przy ulicy

Chłopcom podobały się natomiast róże rosnące przy ulicy

Trudno nam schować aparat

Trudno nam schować aparat

Najważniejszym zabytkiem Ribe jest jednak potężna romańska katedra, najstarszy kościół w Danii (XII w.). Dokładniej ogląda ją M. ze starszymi chłopcami; R. wraca do samochodu w celu nakarmienia, przewinięcia i przydrzemania Grzesia. Najpierw obchodzimy świątynię dookoła. Chłopcy zwracają uwagę, że jest położona dużo bardziej w dole niż inne budynki na rynku – poziom gruntu był kiedyś 1,5 m niżej. Znajdujemy cenny romański portal, ozdobiony kamiennymi rzeźbami, a potem kierujemy się do środka – chcemy zobaczyć wnętrze, ale przede wszystkim spojrzeć na Ribe ze szczytu kamiennej wieży. Już samo wejście na wieżę to atrakcja nie lada. Po drodze mija się dwa potężne katedralne dzwony, mechanizm zegara z kołami zębatymi i – uwaga uwaga – wielką pozytywkę wygrywającą melodie z kościelnej wieży. Wszystkie mechanizmy można obserwować podczas pracy. Widok z góry oczywiście jest bardzo ciekawy. Po zejściu z wieży oglądamy jeszcze wnętrze świątyni. Zwracamy uwagę na freski z XVI-XVII w., zabytkowe stalle i piękną XV-wieczną chrzcielnicę. Wydawałoby się, że zwiedzanie kościołów nie należy do ulubionych zajęć dzieci. A wyobraźcie sobie, że chłopcy zapytani, co najbardziej podobało im się z dzisiejszej wycieczki, powiedzieli, że wejście na wieżę katedry.

Katedra w Ribe to najstarszy kościół w Danii

Katedra w Ribe to najstarszy kościół w Danii

Romańska świątynia powstała w XII w.

Romańska świątynia powstała w XII w.

Św. Ansgar, założyciel pierwszego kościoła w Ribe

Św. Ansgar, założyciel pierwszego kościoła w Ribe

Słynny romański portal ze sceną zdjęcia z krzyża

Słynny romański portal ze sceną zdjęcia z krzyża

Chrustus królujący wśród aniołów. Obie płaskorzeźby z ... XII w.

Chrustus królujący wśród aniołów. Obie płaskorzeźby z … XII w.

Niesamowite różnice w kolorach kolumn

Niesamowite różnice w kolorach kolumn

Wchodzimy na wieżę katedry w Ribe

Wchodzimy na wieżę katedry w Ribe

Po drodze oglądamy zabytkowy mechanizm zegara

Po drodze oglądamy zabytkowy mechanizm zegara

Ale najbardziej urzekła nas pozytywka, czy raczej wielka pozytywa

Ale najbardziej urzekła nas pozytywka, czy raczej wielka pozytywa

Z góry pięknie widać kościół św. Katarzyny z XIII w.

Z góry pięknie widać kościół św. Katarzyny z XIII w.

W oddali widać też wyspę Mandø - tam zaraz będziemy jechali

W oddali widać też wyspę Mandø – tam zaraz będziemy jechali

Wnętrze katedry w Ribe

Wnętrze katedry w Ribe

500-letnie stalle, w tle chrzcielnica z XV w.

500-letnie stalle, w tle chrzcielnica z XV w.

Zachowały się nieliczne średniowieczne freski

Zachowały się nieliczne średniowieczne freski

Opuszczamy Ribe i ruszamy w kierunku wyspy Mandø. To niewielka wysepka, położona nieco na północ od opisywanej już przez nas wyspy Rømø. Od swojej koleżanki różni się tym, że jest dużo mniejsza, zamieszkana zaledwie przez garstkę mieszkańców, oraz brak jej połączenia z Półwyspem Jutlandzkim groblą. Na wyspę można dostać się jedynie podczas odpływu morza. Wiedzie tam wtedy nieutwardzona kamienisto-błotnista droga, która po przypływie chowa się pod wodą. Uwaga, przed wycieczką trzeba dobrze sprawdzić godziny przypływów i odpływów na dany dzień (np. na http://www.dmi.dk), bo inaczej może spotkać nas niemiła niespodzianka – przymusowe uwięzienie na Mandø albo powrót łodzią lub śmigłowcem:). Przejażdżka na Mandø oznacza niemiłosierne ubłocenie samochodu (my, mądrzy, właśnie wczoraj skorzystaliśmy z myjni…), ale ponad 10-kilometrowa przejażdżka przez – było nie było – dno morskie to przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Trzeba jechać ostrożnie, kamienie na drodze nie są związane z podłożem. Wspaniałe doświadczenie przyrody i zdrowa dawka adrenaliny. Ci, którzy nie chcą wybierać się tam własnym samochodem, mogą dostać się na wyspę na specjalnych przyczepach ciągniętych przez traktory. Bilet można wykupić w Centrum Morza Wattów (Vadenhavnscentret) Dookoła przestrzeń i ptaki. Widzieliśmy nawet dziś ostrygojada. Oj, ciągnęło nas jeszcze raz na morze wattów, ciągnęło. To jedno z takich magicznych miejsc w Danii…

Tak wygląda droga prowadząca na Mandø

Tak wygląda droga prowadząca na Mandø

Do morza radzimy nie wjeżdżać:)

Do morza radzimy nie wjeżdżać:)

Teraz wody nie ma, ale sytuacja zmieni się diametralnie za 6 godzin

Teraz wody nie ma, ale sytuacja zmieni się diametralnie za 6 godzin

W drodze na Mandø

W drodze na Mandø

Watty to raj dla ptaków

Watty to raj dla ptaków

W rejonie Mandø wypasane są wielkie stada owiec

W rejonie Mandø wypasane są wielkie stada owiec

Te panie właśnie uciekły nam sprzed samochodu

Te panie właśnie uciekły nam sprzed samochodu

Wiatrak na Mandø pracował aż do wybuchu II wojny światowej

Wiatrak na Mandø pracował aż do wybuchu II wojny światowej

Nadal jest w pełni sprawny

Nadal jest w pełni sprawny

Ścieżka wijąca się przez wydmy

Ścieżka wijąca się przez wydmy

...doprowadza nad brzeg morza

…doprowadza nad brzeg morza

Wał chroniący Mandø przed znaczniejszymi przypływami

Wał chroniący Mandø przed znaczniejszymi przypływami

Na wyspę można przeprawić się przyczepą ciągniętą przez traktor

Na wyspę można przeprawić się przyczepą ciągniętą przez traktor

W tle morza wattów - katedra w Ribe. Na wyższej wieży dziś byliśmy.

W tle morza wattów – katedra w Ribe. Na wyższej wieży dziś byliśmy.

Pożegnanie z morzem wattów.

Pożegnanie z morzem wattów.

Lepiej nie przekraczać bez wiedzy o poziomie morza

Lepiej nie przekraczać bez wiedzy o poziomie morza

Na Mandø nie zabawiamy długo – szczyt odpływu już dawno za nami. Podjeżdżamy więc tylko pod zabytkowy XIX-wieczny wiatrak i wyskakujemy na szybki spacerek wydmami, z których odsłaniają się szerokie widoki na morze wattowe. Warto było tu przyjechać. Niesamowite miejsce. Człowiek ma tu dużo mniej do powiedzenia niż księżyc, słońce i słona woda…

Po południu pichcimy obiad w domu (Małgosiu, dziękujemy za pyszną wałówę na wynos!), z czego bardzo cieszą się nasze portfele (ceny w duńskich restauracjach są naprawdę bardzo wysokie). Wieczorem chłopaki wybierają się jeszcze na spacer na plażę w Hejlsminde. Spacer piękny, szkoda tylko, że pogoda nie pozwala na pochlapanie się w morzu.

Wieczór na plaży w Hejlsminde

Wieczór na plaży w Hejlsminde

Dania, dzień 13. Najwyższe wzniesienia Danii i Pojezierze Silkeborskie, Jelling – kolebka duńskiej państwowości.

10 sierpnia 2016, środa

Zimno, 16 stopni (czy to naprawdę sierpień?), ale przynajmniej specjalnie nie pada:)

Najwyższe wzniesienia Danii – Pojezierze Silkeborskie

Uwaga, uwaga, dziś ekspedycja górska – zaliczamy kolejny szczyt do Korony Europy! Ekwipunek gotowy, przygotowanie kondycyjne jest, ruszamy!

Ruszamy, ale na co? Pałeczka najwyższego punktu kraju przez lata przechodziła z miejsca na miejsce. Przez lata za najwyższe wzniesienie uchodził Himmelbjerget, potem Yding Skovhøj, następnie Ejer Bavnehøj, a od 2004 r. oficjalnie za najwyższy punkt kraju uchodzi Møllehøj. Górzysko to okazałe, ma całe … 170,86 m n.p.m., a gdyby ktoś nie wiedział, czego szukać, łatwo byłoby je przeoczyć. To na które wchodzimy? Najlepiej na wszystkie!

Zaczynamy od Ejer Bavnehøj. To miejsce ważne dla świadomości narodowej Duńczyków, pamiętające wiele narodowych manifestacji. Na szczyt… wjeżdża się samochodem. Na szczycie wzgórza znajduje się wieża widokowa, oferująca również możliwość wjazdu windą:) Z górskiego zmęczenia na razie więc nici. Pod Ejer Bavnehøj karmimy w samochodzie Grześka, sami zjadamy drugie śniadanie, pakujemy człowieka do nosidła i ruszamy za znakami czerwonego szlaku. Nie spodziewajcie się długiej wycieczki. Po 5 minutach stajemy na kolejnym „szczycie” – wzniesieniu Møllehøj. To obecnie oficjalnie uznawany najwyższy punkt Danii. Nazwa pochodzi od młyna stojącego na szczycie jeszcze na początku XX w. No, dwa szczyty zaliczone, dobrze nam idzie, pora na kolejny. Kilka minut jazdy samochodem na północ i mamy kolejne wzniesienie – Yding Skovhøj. Wierzchołek jest zalesiony, ale ładne widoki rozciągają się na granicy lasu, przy szosie. Ostatni punkt „górskiej” części dnia to Himmelbjerget – „Niebiańskie Wzgórze”. Wzniesienie leży w sercu malowniczego Pojezierza Silkeborskiego. Mimo że jest znacznie niższe od swoich kolegów, oferuje chyba najpiękniejsze widoki. Dopiero tu widać, że wzgórze to naprawdę wzgórze, w dodatku panoramy wzbogacone są w piękne silkeborskie jeziora. Na szczycie wznosi się zabytkowa wieża widokowa, umożliwiająca szeroki widok na okolicę. Widok przypomina nam nieco nasz Suwalski Park Krajobrazowy. Na dole dzieciaki mogą wyszaleć się na sympatycznym placu zabaw. Bardzo przyjemne miejsce. Tym razem uroki Himmelbjerget podziwiają R. i starsi chłopcy – M. zostaje w samochodzie ze śpiącym Grzesiem.

Wieża widokowa na szczycie Ejer Bavnehøj

Wieża widokowa na szczycie Ejer Bavnehøj

Na szczyt wchodzi nawet Grześ!

Na szczyt wchodzi nawet Grześ!

Widok na Pojezierze Silkeborskie

Widok na Pojezierze Silkeborskie

...i zalesiony szczyt Yding Skovhøj.

…i zalesiony szczyt Yding Skovhøj.

Grześ dał się złapać na zdjęciu

Grześ dał się złapać na zdjęciu

... i nie dał się złapać czarownicy

… i nie dał się złapać czarownicy

...bo bracia zabrali jej miotłę!

…bo bracia zabrali jej miotłę!

Jesteśmy na dachu Danii - Møllehøj!

Jesteśmy na dachu Danii – Møllehøj!

Sto lat temu stał tu wiatrak, stąd nazwa, a został tylko kamień młyński

Sto lat temu stał tu wiatrak, stąd nazwa, a został tylko kamień młyński

Wracając na Ejer Bavnehøj...

Wracając na Ejer Bavnehøj…

...zbieramy kwiatki

…zbieramy kwiatki

...dla mamy

…dla mamy

... i dla Grzesia!

… i dla Grzesia!

Widok spod szczytu Yding Skovhøj

Widok spod szczytu Yding Skovhøj

Piękna wieża widokowa na Himmelbjerget

Piękna wieża widokowa na Himmelbjerget

Widoki z tej wieży nie jest może tak rozległy jak z Ejer Bavnehøj.

Widoki z tej wieży nie jest może tak rozległy jak z Ejer Bavnehøj.

... ale za to bez porównania ładniejsze

… ale za to bez porównania ładniejsze

Przypomina nam się Suwalski Park Krajobrazowy

Przypomina nam się Suwalski Park Krajobrazowy

Plac zabaw w konwencji Himmelbjerget

Plac zabaw w konwencji Himmelbjerget

Cztery szczyty zdobyte, pora kończyć górską część naszej dzisiejszej wycieczki. Opuszczamy malownicze Pojezierze Silkeborskie i przenosimy się do Jelling. To miejsce niezwykłe, szczególnie ważne dla Duńczyków (jak dla nas Ostrów Lednicki czy Kiernów dla Litwinów), a jednocześnie skrywające jeden z najcenniejszych zabytków z okresu wikingów. To właśnie stąd pochodziła dynastia, która zjednoczyła pod swoim panowaniem Jutlandię i okoliczne wyspy (jej potomkinią jest panująca obecnie królowa Mąłgorzata II !). Władający w Jelling Gorm Stary był ostatnim pogańskim władcą – jego syn Harald Sinozęby przyjął chrzest w czasie podobnym do Polski (X w). Obecnie w Jelling można oglądać dwa kurhany z X w., XII-wieczny kościół i prawdziwą perełkę – dwa tysiącletnie kamienie pokryte pismem runicznym (wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO) – to właśnie na nich po raz pierwszy pojawia się nazwa „Dania”.

Jelling - kolebka duńskiej państwowości

Jelling – kolebka duńskiej państwowości

Tutejszy gród otaczała prawie półtorakilometrowa palisada - dziś tylko symboliczna.

Tutejszy gród otaczała prawie półtorakilometrowa palisada – dziś tylko symboliczna.

Tutaj każdy może się poczuć jak król

Tutaj każdy może się poczuć jak król

Kurhan i kościół w Jelling

Kurhan i kościół w Jelling

Wchodzimy na kurhan - przypomina nam się litewski Kiernów.

Wchodzimy na kurhan – przypomina nam się litewski Kiernów.

Wnętrze kościoła w Jelling - w prezbiterium freski z XII w.

Wnętrze kościoła w Jelling – w prezbiterium freski z XII w.

Kamienie z Jelling - wpisane na listę UNESCO

Kamienie z Jelling – wpisane na listę UNESCO

Większy kamień to najstarszy piśmienny dokument zjednoczenia państwa i przyjęcia chrześcijaństwa.

Większy kamień to najstarszy piśmienny dokument zjednoczenia państwa i przyjęcia chrześcijaństwa.

Mniejszy kamień z runicznym napisem upamiętniającym Thyrę, żonę Gorma.

Mniejszy kamień z runicznym napisem upamiętniającym Thyrę, żonę Gorma.

Spacer po zabytkach Jelling jest miły również dla dzieci – atrakcyjne jest dla nich już samo wejście po schodkach na kurhany. Prawdziwym hitem okazuje się jednak położone nieopodal muzeum. Najpierw starszych chłopców wołami trzeba tam zaciągać, a potem za nic nie chcą wyjść. Placówka jest w pełni interaktywna i urządzona z wielkim smakiem. Można poczuć się jak prawdziwy wojownik wikingów, posłuchać dawnych legend, powalczyć w ogniu. Jednak prawdziwym hitem okazuje się leżący wiking z nożami, siekierami i strzałami wbitymi w różne części ciała. Jak za którąś się pociągnie, wyświetla się krwawa plama i informacja, ile czasu upływało między zadaniem danej rany a śmiercią wojownika. Chłopcy – o zgrozo – są zachwyceni. Na dachu muzeum urządzono taras widokowy. Można obejrzeć wszystkie zabytki z góry, a także popatrzeć przez magiczną lornetkę. Widać przez nią Jelling, ale nie takie, jak jest teraz, tylko takie, jak wyglądało tysiąc lat temu. Jelling naszym zdaniem powinno być absolutnie żelaznym punktem programu podczas pobytu w Danii.

Nowoczesne muzeum w Jelling - zupełnie darmowe!

Nowoczesne muzeum w Jelling – zupełnie darmowe!

Multimedialne prezentacje pochłaniają chłopców

Multimedialne prezentacje pochłaniają chłopców

Wnętrza są bardzo nowoczesne, a ekspozycja w pełni interaktywna.

Wnętrza są bardzo nowoczesne, a ekspozycja w pełni interaktywna.

Chłopców całkowicie pochłonęło odkrywanie jak długo umiera się po zadaniu różnych rodzajów ran...

Chłopców całkowicie pochłonęło odkrywanie jak długo umiera się po zadaniu różnych rodzajów ran…

Z tarasu muzeum dzięki specjalnej lunecie można zobaczyć jak wyglądały dawno temu.

Z tarasu muzeum dzięki specjalnej lunecie można zobaczyć jak wyglądały dawno temu.

Pożegnalne spojrzenie na kurhan i kościół w Jelling

Pożegnalne spojrzenie na kurhan i kościół w Jelling

Po zwiedzeniu Jelling jedziemy do Kolding. Mieszka tu Michał z Lisbeth i małą Leą, u których spędzamy bardzo miłe popołudnie (dziękujemy i pozdrawiamy serdecznie!).

Wieczorem pilnie nadrabiamy zaległości w zapiskach i zdjęciach. Oj, chyba jutro musimy sobie zrobić wreszcie luźniejszy dzień.

Dania, dzień 12. Okolice fiordu Ringkøbing: wydma Blaabjerg, latarnia Lyngwig, niesamowite rzeźby z piasku w Søndervig.

9 sierpnia 2016, wtorek

Pogoda jak zwykle:), tylko zimnica – w porywach 16 stopni.

Okolice fiordu Ringkøbing

Dziś urządzamy sobie wycieczkę na zachodnie wybrzeże – nieregularne, porośnięte roślinnością wydmy ciągnące się aż po horyzont to nasz ulubiony element duńskich krajobrazów. Tym razem odwiedzamy okolice fiordu Ringkøbing, słynące z pięknych piaszczystych plaż nad Morzem Północnym. Fiord jest oddzielony od morza tylko wąskim przesmykiem lądu o długości 35 km. Z jednej strony woda, z drugiej strony woda. Już sama jazda samochodem i wyglądanie za okno to przyjemność.

W drodze do celu zatrzymujemy się na chwilę przy wysokiej wydmie Blaabjerg, położonej na południe od Ringkøbing. Jest porośnięta lasem i ma całe 64 m wysokości, ale ze szczytu rozlega się rozległy widok na okolicę. Największy plus postoju jest jednak taki, że resetujemy dzieciaki. 15-minutowe wyjście na przelecenie się po schodkach na górę i na dół wydmy zapewnia nam spokojną kolejną porcję w samochodzie. Długie dojazdy wszystkim dają się we znaki – zazwyczaj po godzinie i starszaki, i Grzesiek zaczynają dostawać głupawki. Całe szczęście, że wszystkie nasze pociechy są miłośnikami muzyki – to bardzo pomaga pokonywać kilometry. Ostatnio na fali jest świetna najnowsza płyta Końca Świata – „God Shave the Queen”. Podskakuje nawet Grzesiek.

Na szczycie wydmy Blabjerg. 64 m n.p.m.

Na szczycie wydmy Blabjerg. 64 m n.p.m.

Widoki trochę przesłania las

Widoki trochę przesłania las

Ale po zbliżeniu można się dopatrzyć naszego ulubionego typu wybrzeża w Danii

Ale po zbliżeniu można się dopatrzyć naszego ulubionego typu wybrzeża w Danii

Nasz kolejny cel to latarnia w Nørre Lyngwig, położona niedaleko miejscowości Hvide Sande (Biały Piasek) – najpopularniejszego kurortu na tym odcinku wybrzeża. Latarnia jest usytuowana na szczycie killkunastometrowej wydmy, a i sama ma niczego sobie wysokość (38 m). Kilka minut wspinaczki po wąskich krętych schodach (bardzo niewygodne rozmijanie się z turystami idącymi w przeciwnym kierunku – w sezonie nie warto ciągnąć na górę najmłodszych dzieci), przeciśnięcie się przez niziutkie drzwi prowadzące na taras widokowy, przyzwyczajenie się do porywów wiatru i … wow! Widok z latarni to po prostu bajka. Nieregularne wzniesienia wydm, na których roślinność nieustannie walczy z piaskiem odzyskującym swoje terytorium, miedzy wydmami zagubione urocze domki, z jednej strony Morze Północne, z drugiej fiord. Aaaach… Szkoda, że na górę weszła tylko M. ze starszakami – R. dostał misję nakarmienia Grześka w samochodzie. Oczywiście widoki zostaną na zdjęciach, ale to nie to samo.

Latarnia Lyngwig

Latarnia Lyngwig

...czyli Lyngwig Fyr

…czyli Lyngwig Fyr

Piękna nawet wewnątrz

Piękna nawet wewnątrz

Panorama ze szczytu urzeka. To nasze ukochane widoki z Danii.

Panorama ze szczytu urzeka. To nasze ukochane widoki z Danii.

Chciałoby się zamieszkać w takim domku...

Chciałoby się zamieszkać w takim domku…

Te dróżki aż się proszą, żeby nimi przejść.

Te dróżki aż się proszą, żeby nimi przejść.

Czas schodzić

Czas schodzić

Na parkingu pod latarnią spotykamy się z Krzysiem i Małgosią, którzy specjalnie dla nas zorganizowali sobie wolny dzień w pracy – jak to miło spotkać rodzinę gdzieś daleko od domu! Gorące pozdrowienia i podziękowania za przemiły wspólny dzień!

Spod latarni, prowadzeni przez „tubylców” Krzysia i Małgosię, przenosimy się na północny kraniec fiordu, do niewielkiej miejscowości Søndervig. Największą atrakcją Søndervig jest odbywający się corocznie festiwal rzeźby w piasku. Jadąc tutaj, spodziewaliśmy się pojedynczych rzeźb wyeksponowanych na plaży, tymczasem rzeczywistość przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Sercem piaskowej ekspozycji jest wysoka na 7 m i ciągnąca się przez … 200 m półkolista piaskowa ściana, na której wyrzeźbiono piaskowe kompozycje. Co roku zmienia się temat przewodni. W tym roku inspiracją jest Afryka. Efekt końcowy urzeka, zarówno z punktu widzenia artystyczno-estetycznego, jak technicznego. Rozmach całości jest zadziwiający. Poszczególne rzeźby stworzyli artyści z różnych krajów. Zadbano o odtworzenie najdrobniejszych detali – zaznaczone są nawet cienie przedstawionych postaci, różne elementy krajobrazu są wykonane z piasku o różnych odcieniach. Poza piaskową ścianą umieszczono również wolnostojące rzeźby. Całość pochłonęła 12 tysięcy ton piasku. To zadziwiające, że te kompozycje są w stanie przetrwać kilka miesięcy na wolnym powietrzu, a składają się tylko z piasku i wody. Piasek do rzeźbienia jest oczywiście wcześniej odpowiednio przygotowywany, utrwalany wodą, umieszczany w drewnianych konstrukcjach, ustawianych jedna na drugiej. Dziwimy się, że żaden z naszych przewodników po Danii (mamy trzy różne) nie wspomniał o piaskowych rzeźbach w Søndervig – to atrakcja pierwsza klasa, i to dla całej turystów w każdym wieku! Dotarliśmy tu tylko dzięki Krzysiowi i Małgosi – naszej mieszkającej w Danii rodzinie. Na miejscu można też samemu spróbować swoich sił w tworzeniu piaskowych rzeźb – jest do tego celu wyznaczony specjalny teren. Frajda dla dzieci i dorosłych.

Międzynarodowy festiwal rzeźby z piasku w Søndervig

Międzynarodowy festiwal rzeźby z piasku w Søndervig

W tym roku festiwal został zorganizowany po raz 14.

W tym roku festiwal został zorganizowany po raz 14.

Główna część ma 200 m długości i 7 m wysokości!

Główna część ma 200 m długości i 7 m wysokości!

Sępia uczta widziana z góry

Sępia uczta widziana z góry

W zasadzce czyhają na nas lwy

W zasadzce czyhają na nas lwy

Można tu obcować z prawdziwą sztuką

Można tu obcować z prawdziwą sztuką

Na placu jest też kilka mniejszych kompozycji

Na placu jest też kilka mniejszych kompozycji

Motonosorożec

Motonosorożec

Z serii 'tu byłem'. Nie mogliśmy się powstrzymać

Z serii 'tu byłem’. Nie mogliśmy się powstrzymać

Sceny na głównej bryle zmieniają się jak w kalejdoskopie

Sceny na głównej bryle zmieniają się jak w kalejdoskopie

A Grzesia to i tak wcale nie interesuje!

A Grzesia to i tak wcale nie interesuje!

Na koniec można samemu spróbować swoich sił w rzeźbie w piasku

Na koniec można samemu spróbować swoich sił w rzeźbie w piasku

Grzesiek na gwałt potrzebuje drzemki i marudzi, więc nie zabawiamy w Søndervig tyle, ile byśmy chcieli i po obejrzeniu zdjęć wskakujemy do samochodu. Młody od razu zasypia, a my jedziemy do Herning. U Małgosi i Krzysia spędzamy bardzo miłe popołudnie. I objadamy się za wszystkie czasy:) Dziękujemy!

Wieczorem wpada Michał (szczególnie gorące pozdrowienia od M.:*) Do północy wspominamy przy piwie dawne czasy.

Dania, dzień 11. Legoland – inaczej być nie może!

8 sierpnia 2016, poniedziałek

Typowa duńska pogoda, słońce i przelotne deszcze, do 18 st., po południu 14 st…

Legoland w Billund

Być z dziećmi w Danii i nie pojechać do Legolandu? Toż to byłoby rodzicielskie kamikaze! Zaciskamy zęby i jedziemy, usilnie walcząc z chęcią zostawienia Grzesia na ten dzień samego w domu.

Wstajemy ok. 6:30 i wyjeżdżamy parę minut po 9:00. Mimo że na miejscu jesteśmy tylko kilkanaście minut od otwarcia, musimy odstać ok. pół godziny w kolejce po bilety. Warto było jednak skorzystać z zakupu online, ale do końca nie byliśmy pewni ani dnia wizyty, ani wyjazdu do Danii w ogóle. Cóż, mówi się trudno i grzecznie stoi w kolejce. Na szczęście wszystko idzie sprawnie i już parę minut po 11:00 możemy oddawać się pierwszym atrakcjom.

Przez cały dzień mamy zajęcia w podgrupach. Jedno z nas na zmianę biega za Grześkiem (co w zatłoczonym Legolandzie jest naprawdę dość uciążliwe…), drugie – zalicza atrakcje dla starszych chłopców. Tak trudno jest pogodzić potrzeby dzieci w różnym wieku… W parku rozrywki jest to szczególnie widoczne.

Poprzednikami znanych na całym świecie klocków są drewniane zabawki, tworzone przez bezrobotnego stolarza z Billund w latach 30. XX w. Swojej fabryce nadał nazwę Lego od słów Leg godt, czyli baw się dobrze.

Legoland w Billund został otwarty w 1968 r. Jest stale rozbudowywany. W tym roku powstała część Lego Ninjago, w ubiegłym Polar Land z przesympatycznymi pingwinami w „zatoce”, w której można podglądać ich szaleństwa, także pod wodą. Do zbudowania klockowych budowli wykorzystano – bagatela – kilkadziesiąt milionów klocków lego. Sercem parku jest najstarszy Miniland, gdzie odtworzono wiele duńskich budowli i znanych miejsc świata. Wiele elementów się porusza, samemu można wprawiać w ruch niektóre elementy konstrukcji. To obecnie trochę niedoceniana część parku – większość odwiedzających jak magnes przyciągają kolejki i karuzele (do których trzeba czekać środnio pół godziny za każdym razem…), ale warto chociaż na chwilę przejść się jego uliczkami. Maleńkie domki, miniaturowe prawdziwe drzewa, poruszające się pojazdy zafascynują każdego. To tu bije prawdziwe serce Legolandu!

Wchodzimy do Legolandu

Wchodzimy do Legolandu

Miniland to najstarsza część Legolandu

Miniland to najstarsza część Legolandu

Kopenhaski Nyhavn zbudowany z lego

Kopenhaski Nyhavn zbudowany z lego

Wieloma elementami można samemu sterować

Wieloma elementami można samemu sterować

Przenosimy się do Amsterdamu

Przenosimy się do Amsterdamu

Oglądamy platformę wiertniczą na Morzu Północnym

Oglądamy platformę wiertniczą na Morzu Północnym

A to Skagen, przez które przejeżdżaliśmy w zeszłym tygodniu

A to Skagen, przez które przejeżdżaliśmy w zeszłym tygodniu

W Minilandzie odwzorowano najsłynniejsze budynki z różnych stron świata

W Minilandzie odwzorowano najsłynniejsze budynki z różnych stron świata

Nawet Grzesiowi się podobało

Nawet Grzesiowi się podobało

Na ulicach rosną miniaturowe drzewka

Na ulicach rosną miniaturowe drzewka

Ludziki lego toczą swoje życie

Ludziki lego toczą swoje życie

Cały dzień upłynął nam pod znakiem kolejnych atrakcji. Tymka najbardziej ciągnęło na kolejki górskie, Sebek koniecznie chciał zobaczyć najnowsze atrakcje z Lego Ninjago, podobały mu się też takie normalne karuzele. Uciążliwe były kolejki do każdej większej atrakcji, często przekraczające pół godziny. Ale w sumie w siedem godzin przejechaliśmy się większością kolejek i karuzel.

Atrakcje Legolandu - Kraina Piratów

Atrakcje Legolandu – Kraina Piratów

To jeden z nowszych działów

To jeden z nowszych działów

Przed obiadem starszaki szaleją na kolejkach. Nasza ulubiona - Polar X-plorer

Przed obiadem starszaki szaleją na kolejkach. Nasza ulubiona – Polar X-plorer

A Grześ… jego najchętniej zostawilibyśmy w domu:) Jedno z nas było stale uwiązane do opieki nad nim. Zajmował się głównie uciekaniem w tłum. Zupełnie nie dawał sobie pokazać czegokolwiek, tylko stale miał swój własny plan działania, który całkowicie odbiegał od naszego – ratunku! Najgorzej znosił czekanie w kolejce do konkretnej atrakcji. Zwykle nie był w stanie doczekać się na swoją kolej. W sumie „zaliczył” chyba cztery różne karuzele – i jeżeli już udało się doczekać do rozpoczęcia jazdy, to był naprawdę zachwycony. Po obiedzie uciął sobie drzemkę w samochodzie na parkingu.

W tym czasie Grześ bawi się w Duplolandzie

W tym czasie Grześ bawi się w Duplolandzie

Plac zabaw nawiązuje do klocków Duplo

Plac zabaw nawiązuje do klocków Duplo

Jak się naciśnie guziczek, zwierzątka się odzywają

Jak się naciśnie guziczek, zwierzątka się odzywają

Z samymi starszymi dziećmi mielibyśmy dzisiaj prawdziwą frajdę. Są w bardzo dobrym wieku, bo Sebuś „na styk” załapywał się już na wszystkie atrakcje (dla tych najbardziej ekstremalnych granicą jest zwykle 120 cm wzrostu), a Tymo interesował się także tymi dla nieco młodszych dzieci.

Sebuś, niestety, został pożarty

Sebuś, niestety, został pożarty

 Idziemy do Świata Ninjago. To najnowsza atrakcja Legolandu, z 2016 r.

Idziemy do Świata Ninjago. To najnowsza atrakcja Legolandu, z 2016 r.

Chyba dotarliśmy do Egiptu

Chyba dotarliśmy do Egiptu

... i spotkaliśmy archeologów

… i spotkaliśmy archeologów

Zatoka pingwinów. Szyba umożliwia obserwację nad wodą i pod wodą

Zatoka pingwinów. Szyba umożliwia obserwację nad wodą i pod wodą

Dla chętnych przejażdżka po sawannie. Zwierzęta oczywiście z lego

Dla chętnych przejażdżka po sawannie. Zwierzęta oczywiście z lego

W Nawiedzonym Domu straszą legoduchy

W Nawiedzonym Domu straszą legoduchy

Starsi chłopcy spisali się na medal

Starsi chłopcy spisali się na medal

A Grzesia trzeba było zamknąć w biurze szeryfa.

A Grzesia trzeba było zamknąć w biurze szeryfa.

Nasza wyprawa wraz z dojazdem trwała ponad 10 godzin, wyszliśmy dopiero po 18:00, po zakończeniu działania wszystkich ruchomych urządzeń (uwaga, godziny otwarcia i pracy kolejek zmieniają się w zależności od sezonu).

Wróciliśmy do domu zmęczeni, ale pełni wrażeń – niezależnie od tego, czy ktoś lubi czy nie takie atrakcje, Legoland warto zobaczyć – to jeden z największych na świecie parków rozrywki, imponuje rozmachem i – wbrew pozorom – wszechstronnością. Najbardziej uciążliwe są tłumy w sezonie turystycznym. Dzieci łatwo stracić z oczu, do wszystkich atrakcji trzeba czekać. My zaczęliśmy spotkanie z Legolandem od wizyty w kolejkach położonych na końcu parku – to był naprawdę dobry pomysł, bo większość zwiedzających „zaliczała” atrakcje w takiej kolejności, a jakiej je napotykała. Poszliśmy też na obiad stosunkowo wcześnie, ok. 12:30 – potem trudno było znaleźć miejsce w lokalach gastronomicznych.

Starsi chłopcy wrócili zachwyceni. Mogliby chyba całe wakacje spędzić na karuzelach w Legolandzie. My też chętnie spędziliśmy tam jeden dzień, ale jutro z wielką radością przeniesiemy się w spokojniejsze okolice:)