Dania, dzień 10. Wyspa Rømø i park narodowy Morze Wattów (Morze Wattowe)

7 sierpnia 2016, niedziela

Aż do wieczora pada i wieje. O matko…

Pogoda w zeszłym tygodniu wydawała nam się taka sobie, ale zmieniliśmy opinię na jej temat, gdy zobaczyliśmy prognozy na nadchodzący tydzień. Nie dość, że zimno, to jeszcze deszczowo. Brrr. Ale nie po to przecież przyjechaliśmy do Danii, żeby siedzieć w domu. Odważnie więc pakujemy się do samochodu i mimo deszczu wyruszamy na wycieczkę.

Zawsze najbardziej fascynują nas atrakcje przyrodnicze, więc tydzień na południu Jutlandii inaugurujemy wycieczką do parku narodowego Morze Wattów (Vedehavet). Ochroną zostały tu objęte obszary występowania wattów, czyli – inaczej mówiąc – osuchów – obszarów suchego lądu odsłaniających się podczas odpływów (fazy przypływów i odpływów zmieniają się co ok. 6 godzin, aktualne dane można sprawdzić m.in. na stronie http://www.dmi.dk). Nie licząc walorów krajobrazowych, teren jest niezwykle interesujący dla miłośników ptaków. Odsłaniające się dno morskie to idealna stołówka dla ok. 12 milionów skrzydlatych gości. Morze Wattów stanowi jeden z najcenniejszych rezerwatów ornitologicznych Europy. Znaczenie tego terenu podkreśla wpisanie obszaru Morza Wattów na listę UNESCO – najpierw znalazła się tam część niemiecko-holenderska, od 2014 r. również duńska.

Naszym dzisiejszym celem jest wyspa Rømø (choć za serce duńskiego Morza Wattów uznawana jest oddana przyrodzie wyspa Mandø). Ze stałym lądem łączy ją kilkukilometrowa grobla, po której poprowadzono drogę. Od momentu wjechania na nią widoki stają się bajkowe. Najpierw stada owiec, potem osuchy odsłaniane przez wycofujące się morze, ze starczącymi rzędami drewnianych palisad i setkami stołujących się ptaków. Nawet padający deszcz nie psuje wrażeń wizualnych.

Kierujemy się na lokalny koniec świata – do portu Havenby. Tu kończy się wyspa i kończy się droga. Ruch jest jednak znaczny – wielu przyjezdnych właśnie w Havenby kieruje się na prom. Gdy wysiadamy z samochodu, pada i wieje. Robimy więc tylko krótki spacer do portu i na przyplażową promenadę. M. z Tymusiem schodzą nad wodę. Wodorosty odsłonięte przez wycofujące się morze wyglądają jak wielkie pokłady sałaty. Niesamowite.

Droga na wyspę Rømø prowadzi groblą wśród wattów

Droga na wyspę Rømø prowadzi groblą wśród wattów

Watty podczas odpływu oglądamy już z samochodu

Watty podczas odpływu oglądamy już z samochodu

Port w Havenby

Port w Havenby

Glonowa sałatka pozostawiona dla nas przez odpływ

Glonowa sałatka pozostawiona dla nas przez odpływ

Palisady chronią przed sztormem i pomagają gromadzić żyzne osady..

Palisady chronią przed sztormem i pomagają gromadzić żyzne osady..

W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy XVIII-wiecznym luterańskim Rømø Kirke, po czym kierujemy się na jedną z największych atrakcji wyspy – plaży uznawanej za największą w Europie! Rzeczywiście, jest co podziwiać. W okolicy kurortu Lakolk plaża ma ponad 700 metrów szerokości! Po prostu wjeżdża się na nią normalnie samochodem i parkuje, gdzie chce. Trzeba tylko pamiętać o godzinach przypływów – w Internecie pełno zdjęć samochodów otoczonych wodą, których właściciele zapomnieli na czas wrócić do auta. Na plaży spędzamy niewiele czasu. Z podziwem patrzymy na kąpiących się nielicznych śmiałków i dziesiątki ludzi uprawiających kitesurfing. Silny wiatr niesie ze sobą drobinki deszczu i piasku – pogoda jest ohydna. Najmniej przejmuje się nią chyba Grześ – z zapamiętaniem biega po plaży i wydaje się bardzo zadowolony.

Wjeżdżamy na plażę w Lakolk

Wjeżdżamy na plażę w Lakolk

 Jesteśmy już na plaży, a do morza jeszcze kilkaset metrów

Jesteśmy już na plaży, a do morza jeszcze kilkaset metrów

Budka ratowników na plaży w Lakolk

Budka ratowników na plaży w Lakolk

 Czas wracać, za 700-metrową plażą widać pas wydm

Czas wracać, za 700-metrową plażą widać pas wydm

 Jeszcze raz zatrzymujemy się na grobli, żeby spojrzeć na watty

Jeszcze raz zatrzymujemy się na grobli, żeby spojrzeć na watty

...i widzimy, jak setki ptaków uwiajają się na dnie morza

…i widzimy, jak setki ptaków uwiajają się na dnie morza

Gorąco polecamy wszystkim miłośnikom przyrody i oryginalnych krajobrazów odwiedzenie Morza Wattów! Aż dziw bierze, że przewodniki poświęcają mu tak niewiele (lub wcale) miejsca. Dzieci też będą zadowolone z wycieczki. Jeśli pogoda będzie odpowiednia i pozwoli się im brodzić na bosaka po błotnistych płyciznach, wypatrując skarbów poodsłanianych przez morze, szczęście zapewne będzie stuprocentowe. Tego aspektu nam dzisiaj bardzo brakowało, ale cóż – nie można mieć wszystkiego.

Do samochodu wracamy mokrzy i zmarznięci, więc rezygnujemy z planów podjechania na Mandø i kierujemy się prostu do domku. Grześ w samochodzie od razu zasypia. Po południu dla wyrównania budżetu pichcimy obiad w domu (oryginalne danie, którego podstawą są kluchy, parówki i keczup smakuje wszystkim:)), a potem R. ze starszymi chłopcami jadą do Kolding na ostatnie – mamy nadzieję – zakupy spożywcze na tym wyjeździe.

Dania, dzień 9. Århus, w tym magiczne Den Gamle By – skansen Stare Miasto

6 sierpnia 2016, sobota

Pomimo kiepskich prognoz jest całkiem ładnie, 20 st., przelotne opady tylko w Århus

Dzień przeprowadzki jest ciężki. Rano wstajemy o 6:00 a i tak udaje nam się wyjechać dopiero tuż przed 10:00. Trzeba zjeść śniadanie, dopakować resztę rzeczy itp. A przy tym wszystkim starszaki podniecone zbliżającym się Legolandem, a Grześ standardowo niezależny i dynamiczny. Uroki rodzinnego życia… Dzisiejszy przejazd nie jest długi. To tylko 3 godziny jazdy. A w środku drogi mamy Århus – drugie co do wielkości miasto Danii, więc musimy to wykorzystać!

Århus – Den Gamle By i spacer do katedry

Początkowe kłopoty ze znalezieniem wolnego miejsca parkingowego kończą się happy endem – udaje nam się zaparkować na niewielkim osiedlowym (bezpłatnym!) parkingu przy ul. Carl Blochs Gade.

Wizytę w Århus zaczynamy od Den Gamle By – prawdziwej perełki, miejsca, które absolutnie trzeba odwiedzić w Danii. Den Gamle By to skansen duńskiej architektury miejskiej. W to miejsce przez dziesięciolecia przenoszono stare budynki z różnych miast kraju. Całość odtwarza piękne duńskie miasteczko, położone nad rzeką, stanowiąc obecnie niezależną dzielnicę Århus. Bilety wstępu nie są może najtańsze, ale na to akurat zdecydowanie warto wydać pieniądze.

Po zachodniej stronie skansenu odtworzono klimat XVIII i XIX wieku, w środkowej części rok 1927, a we wschodniej lata 70. Detale takie jak wyposażenie sklepów, stare samochody w garażach czy przedmioty widoczne w oknach pozwalają naprawdę odczuć atmosferę dawnych czasów. Czuje to nawet nasz Tymo, któremu dzisiejszy spacer bardzo się podoba. Sam kilkakrotnie to powtarza, a zwykle nie jest zbyt wylewny w takich kwestiach:) Den Gamle By to nie zwykła starówka, to prawdziwa podróż w czasie. Idziemy tętniącymi życiem ulicami, obok nas przejeżdżają bryczki, spacerują ludzie w dawnych strojach, nawet kasa w sklepie z pamiątkami działa „na korbkę”! W cukierni kupujemy bardzo smaczne ciastka, zaglądamy do wnętrza kilku budynków (niektóre pochodzą z XVI w.). Można by tu spędzić ładnych parę godzin, niestety, podróżując z dwulatkiem, na takie luksusy nie możemy sobie pozwolić.

Den Gamle By - skansen Stare Miasto w Aarhus

Den Gamle By – skansen Stare Miasto w Aarhus

Po ulicach jeżdżą powozy

Po ulicach jeżdżą powozy

Zabytkowe domy poprzenoszono tu z różnych miejsc w Danii

Zabytkowe domy poprzenoszono tu z różnych miejsc w Danii

Zadbano tu o każdy szczegół

Zadbano tu o każdy szczegół

Można się przeprawić promem na drugą stronę

Można się przeprawić promem na drugą stronę

W Aarhus można przeżyć podróż w czasie

W Aarhus można przeżyć podróż w czasie

Den Gamle By to chyba najprzyjemniejszy zakątek Aarhus

Den Gamle By to chyba najprzyjemniejszy zakątek Aarhus

Wszyscy pracownicy poprzebierani są w dawne stroje

Wszyscy pracownicy poprzebierani są w dawne stroje

Plac zabaw też jest stylowy

Plac zabaw też jest stylowy

Grześ dziś nie jest zbyt cierpliwy w nosidełku, a na nóżkach kieruje się w zupełnie innym niż zaplanowany przez nas kierunku i nie oglądając się na nas, pędzi biegiem przed siebie. Nie straszny mu tłum i obce miejsca. Mimo to (a może właśnie dlatego) staramy się w miarę sprawnie przejść większość ulic, na koniec zostawiając wizytę na klimatycznym placu zabaw. Tymo i Seba korzystają z wielkiej huśtawki w kształcie łodzi i próbują swoich sił w chodzeniu na szczudłach. Niestety, Grzesia nie satysfakcjonuje karuzela (pan z obsługi za długo uruchamiał mechanizm, można się zdenerwować, prawda?…) i włącza swoją syrenę, zmuszając nas do opuszczenia cudownego skansenu. Nasz rogaty aniołek robi się senny, więc pakujemy go do nosidła i kierujemy się w stronę centrum miasta.

Chłopcy dzisiaj koniecznie chcą zjeść pizzę, jednak początkowo na naszej trasie (idziemy ulicą Vestergade) nie ma w ogóle restauracji. Im bliżej centrum, tym jednak więcej lokali dookoła. Najwięcej spotykamy knajpek oferujących różne odmiany burgerów, w których lubują się Duńczycy. Do tego chcemy znaleźć jakieś żarcie na wynos, żeby dało się zjeść, idąc ze śpiącym Grzesiem (o matko, ile to trzeba się nagimnastykować, podróżując z małymi dziećmi:)). W końcu udaje nam się znaleźć coś odpowiedniego – zatrzymujemy się w „Ali Babie”, kebabo-pizzerii, niezbyt może wyględnej z zewnątrz (nie ma nawet stolików i miejsc siedzących), ale chyba popularnej wśród miejscowych. Zamawiamy tu gigantyczną pizzę „family”, którą dostajemy zapakowaną na wynos w… czterech kartonach. We czworo zjadamy nieco ponad połowę, a resztę kończymy na kolację i jeszcze mamy trochę na jutro! Było smacznie i niedrogo.

Podczas oczekiwania na pizzę M. z chłopcami siedzą na schodkach knajpy i obserwują strumień przechodniów (to wbrew pozorom b. miła i pouczająca rozrywka:)), a R. z Grzesiem w nosidle (może Młody przyśnie…) obchodzi okolicę, fotografując (niestety tylko z zewnątrz, bo w środku odbywa się ślub) ogromną katedrę (XIII w. przebudowana w XV w.) i pokryty freskami budynek Teatru Miejskiego. Wcześniej obejrzeliśmy też kościół NMP (Vor Frue Kirke, pełnił funkcję pierwszej katedry) – również z XIII-XV w., z odkrytą niedawno kryptą kościoła romańskiego z 1060 r. W naszym składzie nie możemy oczywiście spokojnie pozwiedzać. Ale syrenę włączyłby niewyspany Grzesiek, gdybyśmy nagle zaczęli zatrzymywać się, by studiować detale architektoniczne… Chodząc po mieście możemy jednak poczuć prawdziwie wielkomiejską atmosferę. Mijamy kolejne „rynki”: Kloster Torv, Lille Torv i wreszcie trójkątny Store Torv przed katedrą.

W drodze powrotnej planowaliśmy jeszcze wspiąć się na wieżę XX-wiecznego ratusza, żeby obejrzeć szeroką panoramę miasta, ale zmęczony Grzesiek i coraz gęstszy deszcz (do niewielkich opadów już się przyzwyczailiśmy, tym razem jednak pada trochę mocniej i dłużej niż zwykle…) zmuszają nas do porzucenia pierwotnych planów i powrotu prosto do samochodu. Wracamy przez Aboulevarden, po drodze spoglądając na Mølle Parken oraz niezwykle ciekawy budynek Muzeum Sztuki ARoS z tęczową ogromną przeszkloną promenadą na dachu.

Kościół Marii Panny (Vor Frue Kirke) - najstarsza świątynia w Aarhus (XI w., przeb.)

Kościół Marii Panny (Vor Frue Kirke) – najstarsza świątynia w Aarhus (XI w., przeb.)

Na pocz. XIII w. funkcję katedry przejęła Aarhus Domkirke

Na pocz. XIII w. funkcję katedry przejęła Aarhus Domkirke

Aarhus Teater mam już ponad 100 lat.

Aarhus Teater mam już ponad 100 lat.

Słynny budynek Muzeum Sztuki ARoS. Oj, przeszłoby się po tej tęczy na górze...

Słynny budynek Muzeum Sztuki ARoS. Oj, przeszłoby się po tej tęczy na górze…

Przy samochodzie chłopcy jeszcze chwilę szaleją w przyjaznym miejskim otoczeniu, na hamakach i ściankach wspinaczkowych w pobliżu parkingu. Karmimy Grzesia, znowu korzystając z patentu z podgrzewaniem słoiczka w gorącej herbacie z termosu. Potem z lekkim niedosytem, ale bardzo zadowoleni że udało się zobaczyć choć tyle, ile zobaczyliśmy, kończymy odwiedziny w Århus. Miasto w miły sposób pozostanie w naszej pamięci. Rzeczywiście zasługuje na to, by w 2017 roku przejąć od Wrocławia pałeczkę Europejskiej Stolicy Kultury!

Århus – Hejlsminde

Dalsza droga mija bezproblemowo i po niespełna półtorej godziny odbieramy z oddziału firmy Novasol klucze do naszego domku w Hejlsminde. Nasza druga meta jest chyba lepsza niż pierwsza. Domek równie funkcjonalny, ale o wiele jaśniejszy wewnątrz. Teren też przyjemny – chłopcy korzystają z niego przez dwie godziny (nareszcie mamy słoneczne popołudnie!), a my przez cały wieczór próbujemy się ogarnąć. Jak zwykle zapiski i selekcję zdjęć kończymy po północy.

Hejlsminde wita

Hejlsminde wita

Wieczorem chłopcy wypróbowują pamiątkę z Den Gamle By

Wieczorem chłopcy wypróbowują pamiątkę z Den Gamle By

Pisanie prawdziwym atramentem i stalówką!

Pisanie prawdziwym atramentem i stalówką!

Dania, dzień 8. Fyrkat – dawna forteca wikingów.

5 sierpnia 2016, piątek

Dzisiaj mamy szał pogodowy – 22 stopnie i pada tylko raz!

Po wczorajszej eskapadzie (i przed jutrzejszym transferem na południe Jutlandii) dziś odpoczywamy. Po śniadaniu Grześ ucina sobie drzemkę, a M. ogarnia zaległe pranie, prasowanie, zdjęcia itp. W tym czasie R. ze starszymi chłopcami idą na miły spacer na plażę i do portu w Egense. Chłopakom najbardziej podoba się zbieranie muszelek – te tutaj bywają inne niż na naszych polskich plażach. Szkoda, że jest tak zimno i nie możemy bardziej skorzystać z uroków morza. W ostatnich dniach co chwilę padało, więc chłopcy też niezbyt nacieszyli się sympatycznym trawiastym terenem przy naszym domku. Dziś nadrabiają zaległości.

Spacer na plażę nad Kattegatem. Przy porcie jest miły plac zabaw

Spacer na plażę nad Kattegatem. Przy porcie jest miły plac zabaw

Ta koparka zrobiła furorę

Ta koparka zrobiła furorę

Plaża nad Limfjordem

Plaża nad Limfjordem

Skarby ze spaceru

Skarby ze spaceru

Obiad dziś jemy w domu. Może „obiad” to zbyt szumna nazwa dla porządnej porcji jajecznicy, kluchów i ogórków kiszonych, ale chłopcy zgodnie stwierdzają, że tak dobrego jedzenia nie jedli od dawna:) A my wyrównujemy nieco budżet po wygórowanych cenach biletów wstępu z minionego tygodnia.

Fyrkat – dawna forteca wikingów

Po południu wybieramy się do niewielkiej miejscowości Hobro, położonej malowniczo u końca fiordu Mariager. Główną atrakcją turystyczną jest Fyrkat – doskonale zachowane ślady osady wikingów z końca X w. Świetnie widać wały ziemne otaczające dawną fortecę (można urządzić sobie nimi spacer). Na terenie osady zaznaczono kamieniami położenie dawnych budynków. Widać, że osadę przecinały dwie prostopadłe drogi, prowadzące do czterech bram wejściowych. Wizyta w Fyrkat to atrakcja dla całej rodziny – dla nas ma walor historyczny, dla dzieci to po prostu miły i bezpieczny plener do pobiegania. Wokół pasą się owce (uwaga na miny!), nad całością powiewa flaga Danii. Miejsce z klimatem.

Fyrkat. Aby wejść na teren dawnej osady, trzeba przejść przez takie oto urocze miejsce

Fyrkat. Aby wejść na teren dawnej osady, trzeba przejść przez takie oto urocze miejsce

Odtworzony budynek z czasów wikingów

Odtworzony budynek z czasów wikingów

Centralne miejsce zajmowało palenisko

Centralne miejsce zajmowało palenisko

Można zobaczyć makietę dawnej osady

Można zobaczyć makietę dawnej osady

Gdzieś na horyzoncie widać wikińską łódź

Gdzieś na horyzoncie widać wikińską łódź

Wały miały średnicę 120 m

Wały miały średnicę 120 m

Schodkami można dostać się na koronę wałów

Schodkami można dostać się na koronę wałów

Kamienie zaznaczają usytułowanie dawnych budynków

Kamienie zaznaczają usytułowanie dawnych budynków

Owce, owce, owcze wszędzie

Owce, owce, owcze wszędzie

Ciekawe, czy uda się to rozplątać?

Ciekawe, czy uda się to rozplątać?

Niedaleko dawnej fortecy (ok. kilometra na północ) urządzono ekspozycję poświęcona życiu w epoce wikingów (Vikingegården Fyrkat – tu też kupuje się bilety do obejrzenia osady Fyrat). Dużą atrakcją są odtworzone wikińskie domostwa. My, niestety, przyjeżdżamy tu akurat w porze zamykania placówki (17:00), więc musimy zadowolić się zrobieniem kilku fotek przez bramę.

Do domu wracamy okrężną widokową drogą przez Mariager i Hadsund. Na tym odcinku droga poprowadzona jest brzegiem fiordu Mariager. Nad brzegiem pasą się konie, co chwilę wyłaniają się porciki, widoki przepiękne. Chcemy jeszcze wejść na widokowe wzgórze Hohøj, ale jakoś nie udaje nam się trafić. Może to i dobrze – wieczorem czeka nas pakowanie. Brr, to chyba najmniej przyjemna strona wyjazdów:)

 Jedziemy wzdłuż fiordu Mariager. W tle widać Hadsund

Jedziemy wzdłuż fiordu Mariager. W tle widać Hadsund

Okolice Egense - wracamy do domu

Okolice Egense – wracamy do domu

Dania, dzień 7. Park Narodowy Thy, Vestervig Kikre, latarnia Lodbjerg, Nørre Vorupor, klif Bulbjerg.

4 sierpnia 2016, czwartek

Cały dzień na przemian przelotne opady i słońce, do 21 stopni

Pogoda w Danii nie rozpieszcza – zależało nam, by na wycieczkę do Parku Narodowego Thy, położonego na północnym-zachodzie Jutlandii, towarzyszyła nam słoneczna aura, ale prognozy nie pozostawiają nadziei na taki luksus. Na dziś nie zapowiadają przynajmniej opadu frontowego – jedziemy!

Rano jakoś nie możemy się zmobilizować do wcześniejszej pobudki – zrobienie śniadania, posprzątanie i naszykowanie całej naszej ekipy na całodzienny wyjazd zajmują nam czas aż do 11:00. Dojazd mamy długi, dwugodzinny, ale bardzo zależy nam na odwiedzeniu tego najstarszego duńskiego parku narodowego. Nie należy się spodziewać bardzo odległych dat – park utworzono dopiero w 2008 roku. Ochroną zostały objęte zwłaszcza cenne ekosystemy wydmowe – mieszkańcy tych okolic od lat musieli walczyć z wędrującymi piaskami, które zasypywały wszystko, do czego tylko dociera wiatr. Sposobem walki z naturą było obsadzanie wydm roślinnością, która potrafi je zasiedlić i utrzymać się w niesprzyjających warunkach (nasadzenia określane są tu mianem „plantacji”). Trawiaste wydmowe pagórki ciągnące się aż po horyzont to niezwykle oryginalny widok. W Parku Narodowym Thy można też spotkać czyste jeziora z wyznaczonymi miejscami do kąpieli, jest też wiele miejsc do obserwacji ptaków. Wokół piękna przyroda, niewiele ludzi – to jest to, co lubimy najbardziej.

Sielankowa atmosferę oczywiście doprawia dziegciem nasze towarzystwo z tylnego siedzenia. Tak trudno czasami zapanować nad chłopackim żywiołem, zapewnić Grześkowi szansę drzemki wtedy, kiedy trzeba, biegać za nim, dbaąc jednocześnie o potrzeby starszych, studzić kłótnie starszaków, a do tego myśleć, co chcemy zobaczyć, gdzie trzeba podjechać, co ze sobą zabrać… Ale za to wieczorem, jak już towarzystwo śpi, a my oglądamy zdjęcia, to stwierdzamy, że niczego nie żałujemy. Ano, taka karma.

Dziś pierwszy postój urządzamy niedaleko miejscowości Vestervig, położonej na południowy zachód od Thisted. Tuż obok drogi 527 leży chyba najbardziej znany romański kościół Jutlandii – Vestervig Kikre. Świątynia, zbudowana na wzniesieniu górującym nad otoczeniem, powstała zaraz po przejęciu chrześcijaństwa przez Danię (potem wielokrotnie przebudowywana). Zwracamy uwagę zwłaszcza na tajemnicze maski i postacie zwierząt widoczne na ścianach świątyni. Aż ciarki przechodzą, gdy się na nie patrzy. Przypominają nam się maski widoczne na naszej (niewiele przecież młodszej) katedrze w Inowrocławiu, które oglądaliśmy dwa lata wcześniej z maleńkim Grzesiem. Być może to echa kultów pogańskich, a może maski miały odstraszać złe duchy? Nie znaleźliśmy na ten temat informacji, a szkoda. Vestervig Kikre to atrakcja oczywiście głównie dla nas, ale dzieciaki też chętnie wychodzą z samochodu. M. zostaje z G., który z upodobaniem biega po niezwykle pomysłowym kolistym parkingu. Po raz kolejny testujemy podgrzewanie słoiczka w gorącej herbacie z termosu (którą to potem sami wypijamy) – patent sprawdza się doskonale.

Jedziemy wzdłuż Limfjordu

Jedziemy wzdłuż Limfjordu

Vestervig Kirke - jeden z najsłynniejszych romańskich kościołów w Danii

Vestervig Kirke – jeden z najsłynniejszych romańskich kościołów w Danii

Vestervig Kirke, XI w., przeb.

Vestervig Kirke, XI w., przeb.

Maski jak w katedrze z Inowrocławiu

Maski jak w katedrze z Inowrocławiu

Vestervig Kirke - wnętrze

Vestervig Kirke – wnętrze

Żegnamy największy wiejski kościół Europy Północnej

Żegnamy największy wiejski kościół Europy Północnej

Parking w Vestervig też jest wyjątkowy

Parking w Vestervig też jest wyjątkowy

Następny punkt programu to położona niewiele dalej (już w granicach parku narodowego) latarnia Lodbjerg Fyr. Latarnia została zbudowana w 1863 i działa po dziś dzień. Niegdyś na tym pustkowiu mieszkał latarnik z rodziną, dziś oczywiście wszystko jest zautomatyzowane. Otoczenie latarni jest bardzo przyjemne, a widok z góry na wybrzeża Morza Północnego i otaczającą część parku narodowego – naprawdę przepiękny. R. ze starszakami wchodzą na górę, w tym czasie Grześ fascynuje się zestawem wiadro plus pompa, a M. patrzy z coraz większą zgrozą na lądujące w wodzie kamyczki, błoto na bluzce Grzesia i moknące buty:)

Wjeżdżamy do PN Thy

Wjeżdżamy do PN Thy

 Latarnia Lodbjerg została zbudowana w 1863 r.

Latarnia Lodbjerg została zbudowana w 1863 r.

Starszym chłopcom bardzo się podobało

Starszym chłopcom bardzo się podobało

Widok na Morze Północne z latarni Lodbjerg

Widok na Morze Północne z latarni Lodbjerg

Chciałoby się ruszyć na tutejsze szlaki..

Chciałoby się ruszyć na tutejsze szlaki..

A tymczasem Grześ tapla się w wodzie

A tymczasem Grześ tapla się w wodzie

Coś dla ciała i coś dla umysłu!

Coś dla ciała i coś dla umysłu!

Latarnia Lodbjerg na pożegnanie

Latarnia Lodbjerg na pożegnanie

Po odwiedzeniu latarni jedziemy nieco na północ, do miejscowości Nørre Vorupor. To obecnie miejscowość wypoczynkowa z wyśmienitym kąpieliskiem nad Morzem Północnym, a jednocześnie stara wioska rybacka. Odwiedziny w Nørre Vorupor zaczynamy od obiadu przy knajpie niedaleko głównego wejścia na plażę. Słony rachunek jest dla nas nauczką – następnym razem będziemy jeść na obrzeżach miejscowości:). Grześ zaczyna marudzić – zdecydowanie potrzebuje drzemki. R. wsiada więc z nim do samochodu i robi usypiającą rundkę po okolicy. W tym czasie M. z chłopcami robią krótki spacer na plażę. Kolorowe kutry stanowią niezwykle malowniczy plener. Na plaży zwracamy uwagę zwłaszcza na ogromne kraby wyrzucone na brzeg. Urządzamy sobie też spacer po molo wyprowadzającym w morze. Woda jest dziś wzburzona, więc fale rozbijają się wściekle o konstrukcję wdzierającą się w ich terytorium, a piasek z plaży bije igiełkami w każdy odkryty skrawek ciała.

Zejście na plażę w Norre Vørupor

Zejście na plażę w Norre Vørupor

Plaża w Norre Vørupor

Plaża w Norre Vørupor

Tak dużych krabów jeszcze nie widzieliśmy

Tak dużych krabów jeszcze nie widzieliśmy

Kolory są przepiękne

Kolory są przepiękne

Kąpielisko nad Morzem Północnym wygląda jak hotelowy basen

Kąpielisko nad Morzem Północnym wygląda jak hotelowy basen

Molo na plaży w Norre Vørupor

Molo na plaży w Norre Vørupor

Z plaży przeganiają nas porywiste podmuchy wiatru

Z plaży przeganiają nas porywiste podmuchy wiatru

Wydmowy krajobraz Norre Vørupor

Wydmowy krajobraz Norre Vørupor

Pożegnanie z Norre Vørupor

Pożegnanie z Norre Vørupor

Z wędrującymi piaskami walczono przez nasadzenia wydmowej roślinności

Z wędrującymi piaskami walczono przez nasadzenia wydmowej roślinności

Opuszczamy Nørre Vorupor i jedziemy na północny-wschód, w okolice dwóch największych jezior w parku. Urządzone są tu świetne leśne place zabaw. Nie są one oznaczone na „normalnej” mapie, nie można też znaleźć o nich informacji w przewodnikach – najlepiej wejść na stronę parku Thy (http://eng.nationalparkthy.dk/) i sprawdzić lokalizację na dokładniejszej mapce. Zatrzymujemy się na parkingu przy jeziorze Vandet Sø. Grześ nadal śpi, więc M. zostaje z nim w samochodzie, a starsi chłopcy pod nadzorem R testują uroki pomysłowego placu zabaw. Jest orczyk, zjeżdżalnia, huśtawki, pomysłowe drewniane konstrukcje – dobrze, że zaczyna padać, bo dzieci byłoby trudno stąd wyciągnąć.

Leśny plac zabaw nad jeziorem Vandet Sø

Leśny plac zabaw nad jeziorem Vandet Sø

Do budowy atrakcji dla dzieci wykorzystano naturalne materiały

Do budowy atrakcji dla dzieci wykorzystano naturalne materiały

Droga w parku narodowym Thy

Droga w parku narodowym Thy

Z łezką w oku opuszczamy Thy – selekcja atrakcji to bolesny proces… Gorąco polecamy odwiedzenie tego zakątka Danii, szczególnie turystom ceniącym sobie kontakt z naturą i podróżowanie z mapą w ręku. Przewodniki albo o PN Thy nie wspominają, albo poświęcają mu dwa słowa, a tymczasem dla nas to jedna z największych atrakcji Jutlandii Północnej – zaraz po Grenen i ruchomych piaskach Rubjerg Knude!

Wracając do domu, zatrzymujemy się jeszcze raz przy klifie Bulbjerg, położonym na północny wschód od Thisted. Granitowy klif, którego wysokość dochodzi do 47 metrów, opada stromą ścianą w dół. Ścieżki spacerowe prowadzą górą klifu, ale też sprowadzają na jego podnóże, na plażę. Widoki są przepiękne. W okolicy klifu można też oglądać niemieckie bunkry z okresu II wojny światowej. Wrażenia z postoju nieco psuje kapryśna aura. Jak przyjeżdżamy, leje i wieje. R. ze starszakami trochę chowają się po bunkrach, a jak deszcz ustaje, idą na krótki spacer. W tym czasie po raz kolejny M. karmi Grzesia w samochodzie słoiczkiem podgrzanym w termosowej herbacie. Na parkingu spotykamy parę turystów z Polski. Miło porozmawiać po polsku – na północy Danii spotykamy bardzo niewielu Polaków, w zasadzie mijamy samych Duńczyków i Niemców.

Okolice klifu Bulbjerg. Chowamy się przed deszczem w bunkrach

Okolice klifu Bulbjerg. Chowamy się przed deszczem w bunkrach

Widok z klifu Bulbjerg w kierunku wschodnim

Widok z klifu Bulbjerg w kierunku wschodnim

Jak tu malowniczo, mimo pogody...

Jak tu malowniczo, mimo pogody…

Niemieckie bunkry z okresu II wojny światowej wpasowane w ukształtowanie terenu.

Niemieckie bunkry z okresu II wojny światowej wpasowane w ukształtowanie terenu.

Widok z klifu w kierunku zachodnim

Widok z klifu w kierunku zachodnim

 Z góry idealnie widać wydmy porośnięte roślinnością

Z góry idealnie widać wydmy porośnięte roślinnością

Klif Bulbjerg

Klif Bulbjerg

Gęsta sieć ścieżek w okolicy klifu umożliwia dokładne spenetrowanie terenu

Gęsta sieć ścieżek w okolicy klifu umożliwia dokładne spenetrowanie terenu

Ostatnia porcja jazdy i nareszcie wracamy do domu. Jest 21:00. Uff, ale mieliśmy dzień pełen wrażeń!

Nasz czas: 11:00-21:00, ok. 360 km

Dania, dzień 6. Randers Regnskov – tropikalne zoo.

3 sierpnia 2016, środa

Rano słoneczko, ale szybko się chmurzy i przez całe popołudnie leje, 18 st.

Plan na dzisiaj to Randers, Vikingcentret Fyrkat oraz okolice fiordu Mariager. Plany niestety krzyżuje nam pogoda i ostatecznie udaje nam się tylko wizyta w tropikalnym zoo. Dojazd do Randers dzięki autostradzie zajmuje tylko godzinę. Podjeżdżamy bezpośrednio pod główną (i jak się potem okazuje jedyną…) atrakcję dzisiejszego dnia.

Randers Regnskov (www.regnskoven.dk) opisywane jest jako tropikalne ZOO. Trzy szklane kopuły kryją roślinność i zwierzęta z trzech kontynentów: Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Dodatkowo w przejściach urządzono dodatkowe ekspozycje. Mamy tu węże i pająki, nocne zoo oraz akwarium. Czyli trochę śledzie, gwoździe i inne delikatesy, ale ogólnie pomysł dobry. Cena, niestety, jak to w Danii wysoka, płacimy 580 DKK za wszystkich (choć i tak okazało się, że bilety dla dzieci są tańsze o 20 koron niż według przewodnika). Ogólnie wejścia do różnych atrakcji są bardzo drogie, można powiedzieć, że są głównym dodatkowym kosztem pobytu.

Dzisiaj jednak podstawowym problemem nie były zwierzęta, tylko ludzie. A właściwie tłumy ludzi, którzy zjechali się tutaj pewnie z powodu prognozowanego załamania pogody (przynajmniej tak nam się wydaje, bo jeżeli zawsze są takie tłumy, to odradzamy wizyty w tym miejscu!). Na początku nie możemy znaleźć miejsca na parkingu, a potem jest tylko gorzej. Kolejka po bilety, tłum ludzi w każdym przejściu, brak możliwości spokojnego zrobienia zdjęcia czy nakarmienia dziecka. Ogólnie ciężkie przeżycie z naszą gromadką.

Nie możemy jednak powiedzieć, że nam się nie podobało. Przy wejściu bierzemy książeczki, w których dzieci (i nie tylko) mogą zaznaczać, które zwierzęta udało im się już zauważyć. Dzielnie więc wypatrujemy zwierząt, które w kopułach poruszają się albo zupełnie swobodnie, albo w wydzielonych przestrzeniach. Oglądamy m.in. gibony, lemury, różnokolorowe ptaki, węże, pająki, latającego lisa, aligatory a nawet prawdziwego smoka – warana z Komodo! Idąc wśród bujnej roślinności, musimy to przejść przez strumień, to „wspiąć się” po głazach. Szczególnie zapada nam w pamięć mrównik afrykański – coś pomiędzy świnią a mrówkojadem (zresztą bywa określany jako prosię ziemne). Przeurocze stworzenie.

Randers Regnskov mieści się w trzech kopułach

Randers Regnskov mieści się w trzech kopułach

Zaczynamy od odwiedzenia Afryki

Zaczynamy od odwiedzenia Afryki

Pod dachem odtworzono nawet wodospady

Pod dachem odtworzono nawet wodospady

Nad głowami swobodnie latają ptaki

Nad głowami swobodnie latają ptaki

Można popodglądać ogromne żółwie

Można popodglądać ogromne żółwie

... i różne gatunki węży

… i różne gatunki węży

Sebuś wypatrzył wielkiego pająka ptasznika

Sebuś wypatrzył wielkiego pająka ptasznika

Ten na szczęście jest za szybą

Ten na szczęście jest za szybą

Kopuła Azja. Waran z Komodo - największa współczesna jaszczurka

Kopuła Azja. Waran z Komodo – największa współczesna jaszczurka

Rudawka wielka, zwana też latającym lisem, faktycznie lata swobonie nad głowami

Rudawka wielka, zwana też latającym lisem, faktycznie lata swobonie nad głowami

Więszkość ptaków lata wolno w kopułach

Więszkość ptaków lata wolno w kopułach

 Prawie jak w dżungli

Prawie jak w dżungli

Zbliżamy się do wyjścia

Zbliżamy się do wyjścia

W kopułach jest gorąco i duszno – trzeba naprawdę lekko się ubrać. Można zabrać własną „wałówkę” – są specjalne pomieszczenia przy kopule „Azja”, gdzie można w miarę spokojnie zjeść i odpocząć od gorącej wilgoci, a nawet wyjść na zewnętrzny teren z placem zabaw. Poza tym w pobliżu wejścia jest spora część gastronomiczna.

Randers Regnskov jako całość naprawdę nam się podobało. Dzisiaj jednak ogromnym problemem, przynajmniej dla nas, był tłum ludzi. Grześ nie mógł pobiegać sobie swobodnie (choć i tak mu się podobało), a po kilkudziesięciu minutach zrobił się zmęczony i senny. W efekcie nie zobaczyliśmy akwarium i kopuły „Ameryka Południowa”, tylko ewakuowaliśmy się do samochodu w padającym już od około pół godziny deszczu. Na szczęście starsi chłopcy zdążyli kupić świetne pamiątki – muchołówki – mięsożerne rośliny!

Po wizycie w tropikalnym zoo obieramy azymut na kolejną zaplanowaną atrakcję – Vikingecenter Fyrkat, mając nadzieję, że deszcz szybko minie. Niestety, ulewa jeszcze nabiera na sile, więc szybko rezygnujemy z planów turystycznych. Nawałnica utrudnia nawet jazdę samochodem, przez strugi deszczu niewiele widać, a silny wiatr próbuje nas zepchnąć z drogi… Jedziemy prosto do domu na obiad. Tak, tak – wczoraj udało nam się przygotować fasolkę po bretońsku, która jest jedną z ulubionych potraw w naszej rodzinie, więc pozostaje tylko odgrzać posiłek i siadać do stołu!

Nasz czas: 10:30 – 14:50, w tym dwie godziny w Randers; 210 km w obie strony

Po obiedzie R. z S. jadą do Aalborga zrobić większe zakupy, bo zapasy jedzenia już naprawdę nam się kończą. Duńskie ceny przyprawiają czasami o zawrót głowy, ale w supermarkecie nie jest już tak strasznie drogo jak w restauracjach (przebitka razy 1,5 do 2, a nie kilkakrotna). W drodze powrotnej obowiązkowe tankowanie na pobliskiej lokalnej automatycznej stacji, gdzie w godzinach popołudniowych cena diesla jest naprawdę przyzwoita (mniej niż 4,50 po przeliczeniu na złotówki).

Grześ przespał się w drodze powrotnej, więc potem całe popołudnie i wieczór łobuzował! Chłopcy upolowali w domku dwie muchy, którymi nakarmili swoje muchołówki. Rewelacyjne rośliny – one naprawdę zamykają swoje liście pułapkowe, jak poczują zdobycz!

Owadożerne muchołówki to najlepsza pamiątka z Randers

Owadożerne muchołówki to najlepsza pamiątka z Randers

Wieczorem, gdy już się rozpogadza, Tymo namawia M. na krótki wypad na plażę.

Wieczorny spacer na plażę w Egense

Wieczorny spacer na plażę w Egense

Można znaleźć prawdziwe morskie skarby

Można znaleźć prawdziwe morskie skarby

Niczym biżuteria

Niczym biżuteria

Dania, dzień 5. Kattegatcentret w Grenaa, Ebeltoft, Park Narodowy Mols Bjerge: Agri Bavnehøj i Poskær Stenhus – komnata funeralna z 2000-3000 r. p.n.e.

2 sierpnia 2016, wtorek

Znów czasem słońce, czasem deszcz, do 20 stopni

Wczoraj jechaliśmy na północ, to dziś na południe. A co! Na pierwszy ogień idzie Grenaa – największa miejscowość półwyspu Mols. Magnesem przyciągającym turystów jest zwłaszcza oceanarium Kattegat Centret. Największą atrakcją ekspozycji jest wielki basen z rekinami, pod dnem którego poprowadzono panoramiczny tunel – oglądanie wielkich rekinów przepływających tuż nad głową to przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Ciekawym pomysłem są też akwaria, w których można zanurzać ręce i dotykać odpowiednio dobranych gatunków ryb i krabów – dzieciaki są zachwycone. Poza tym ośrodek nieco nas rozczarowuje – spodziewaliśmy się nie wiadomo czego, a samo oceanarium nie jest specjalnie duże. Poza tym mamy świeże porównanie do naszego gdyńskiego akwarium, które odwiedzaliśmy z chłopcami półtora roku temu – naprawdę nie mamy się czego wstydzić, mamy w Polsce ekspozycję na prawdziwie europejskim poziomie. Choć fakt, chodzenie wśród rekinów to fantastyczna atrakcja i wyróżnik Kattegat Center.

Pobyt w oceanarium do łatwych nie należy, bo Grześ urządza swoją popisową histerię. Wielki zachwyt związany z moczeniem rąk w „dotykowych” akwariach przeszedł płynnie w wielką złość, gdy M. stanowczo nie pozwoliła Grzesiowi wykąpać się całemu razem z rybkami. Oj, trudno podróżować z dwulatkiem. Są chwile cudowne, gdy wszystko przebiega gładko i człowiek ma poczucie, że złapał Pana Boga za nogi, a są chwile, gdy ze zmęczenia i rodzicielskiej frustracji ręce opadają. Grześ nie przespał się w samochodzie, bo starszaki go zagadywały, więc był zmęczony; potem w oceanarium nie mógł zjeść swojego obiadowego słoiczka, bo obsługa w punktach gastronomicznych nie dysponowała mikrofalówką. Przynajmniej my zjedliśmy po panini z kurczakiem i mozzarellą. Szybki obiad zaliczony. Potem chcieliśmy jeszcze popatrzeć na karmienie rekinów, ale przy basenach był taki tłok, że nic nie było widać. No trudno, może uda się innym razem. Wizytę w Kattegat Centret kończymy odwiedzeniem sklepu z pamiątkami. Chłopcy mają swój określony budżet na pamiątki z wakacji, a do tej pory nie mieli okazji go uszczuplić. R. w tym czasie ewakuuje się do samochodu z Grzesiem, który w ciszy i swoim foteliku od razu zasypia.

Kattegat Centret

Kattegat Centret

Największa atrakcja dla dzieci to akwaria, do których można wkładać ręce. Kto oglądał 'Gdzie jest Dori'? :)

Największa atrakcja dla dzieci to akwaria, do których można wkładać ręce. Kto oglądał 'Gdzie jest Dori’? 🙂

Największa atrakcja dla wszystkich - basen z rekinami.

Największa atrakcja dla wszystkich – basen z rekinami.

Pod basenem poprowadzono widokowy tunel

Pod basenem poprowadzono widokowy tunel

Te rybki witają i żegnają turystów

Te rybki witają i żegnają turystów

Spotykamy profesjonalnych fotomodeli

Spotykamy profesjonalnych fotomodeli

Malownicze Grenaa

Malownicze Grenaa

Ze śpiącym Grześkiem jedziemy na południe półwyspu, do parku narodowego Mols Bjerge. Atrakcje przyrodnicze to dla nas zawsze największa frajda na wyjazdach. Po drodze M. wyskakuje jeszcze na chwilę z aparatem, by przejść się po Ebeltoft. To niezwykle urokliwe miasteczko, położone nad zatoką Ebeltoft Vig. Na kameralnej starówce można pospacerować wąskimi, brukowanymi uliczkami. Przy kamieniczkach z muru pruskiego kwitną kolorowe malwy. Na uroczym rynku wdzięczy się malutki ratusz. Niewątpliwą atrakcją Ebeltoftjest też cumująca przy nabrzeżu fregata Jylland, uznawana za najdłuższy drewniany żaglowiec na świecie.

Urokliwa zabudowa Ebeltoft

Urokliwa zabudowa Ebeltoft

Na rybku wzrok przyciągta ratusz - ponoć najmniejszy na świecie

Na rybku wzrok przyciągta ratusz – ponoć najmniejszy na świecie

Fregata Jylland - najdłuższy drewniany żaglowiec na świecie

Fregata Jylland – najdłuższy drewniany żaglowiec na świecie

Herbata z termosu (którą potem wypijemy) grzeje obiadek Grzesia - trzeba sobie jakoś radzić

Herbata z termosu (którą potem wypijemy) grzeje obiadek Grzesia – trzeba sobie jakoś radzić

Park narodowy Mols Bjerge to raj dla rowerzystów i miłośników pustych dróg, wijących się wśród malowniczych krajobrazów. W okolicy jest wiele miejsc widokowych i szlaków turystycznych. My z konieczności ograniczamy się do dwóch atrakcji. Pierwsza z nich to wzgórze Agri Bavnehøj. Na szczyt w kilka minut wprowadza sympatyczna ścieżka. Wysokość wzgórza nie jest powalająca, ale z góry rozlega się piękny rozległy widok na wzgórza parku narodowego i wybrzeże od Aarhus po Ebeltoft. Podoba się nawet Grzesiowi – zbieganie po ścieżce prowadzącej ze wzgórza to atrakcja w sam raz na małe nóżki.

Wchodzimy na Agri Bavnehoj

Wchodzimy na Agri Bavnehoj

 Z każdym krokiem bardziej malowniczo

Z każdym krokiem bardziej malowniczo

Hopsa hopsa w nagrodę za dzilelne maszerowanie

Hopsa hopsa w nagrodę za dzilelne maszerowanie

Wysokość n.p.m. nie jest oszałamiająca (137 m), ale widoki piękne

Wysokość n.p.m. nie jest oszałamiająca (137 m), ale widoki piękne

Atrakcję nr 2 stanowi Poskær Stenhus – to niezwykle ciekawy przykład komnaty funeralnej, szacowanej na 2000-3000 r. p.n.e. Grobowiec jest otoczony 23 głazami (24. głaz dawny właściciel terenu podobno wykorzystał do celów kamieniarskich, na szczęście potem go powstrzymano). Wszyscy – od najmłodszego do najstarszego – jesteśmy bardzo usatysfakcjonowani odwiedzeniem tego miejsca, choć pewnie każdy z innych powodów:)

Poskær Stenhus

Poskær Stenhus

Tymo próbuje podnieść kamień stropowy

Tymo próbuje podnieść kamień stropowy

Sebuś znalazł najlepszą miejscówę

Sebuś znalazł najlepszą miejscówę

Wejście do komnaty funeralnej

Wejście do komnaty funeralnej

Serce boli, że musimy opuszczać malowniczy Nationalpark Mols Bjerge, ale wieczór zbliża się nieubłaganie. Po drodze jeszcze z pewnego oddalenia robimy zdjęcie ruinom zamku Kalø. Zamek powstał na przełomie XIII i XIV w. Kiedyś więziony w nim był nawet Gustaw Waza, późniejszy władca Szwecji. Do dzisiejszych czasów zachowały się tylko ruiny i 700-letnia droga po grobli.

Ruiny zamku Kalø z 700-letnią groblą

Ruiny zamku Kalø z 700-letnią groblą

Każdego dnia obiecujemy sobie, że wrócimy wcześniej, tymczasem znów jest późno i znów po ogarnięciu chłopaków oraz zapisków i zdjęć zastaje nas północ. Ale co zrobić, skoro wokół tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia?…

Nasz czas: 10:30-19:15, ok. 380 km

Dania, dzień 4. Przylądek Grenen – tam, gdzie Bałtyk spotyka się z Morzem Północnym; kościół pod piaskiem, klify Rubjerg Knude, Lokken.

1 sierpnia 2016, poniedziałek

W porywach do 20 stopni, króciutkie przelotne deszcze.

Powoli przyzwyczajamy się do duńskiej pogody. Codziennie przez większą część dnia świeci słońce, przysłaniane uroczymi (i bardzo fotogenicznymi) chmurkami. Do tego raz na kilka godzin powstaje większa lub po prostu ciemniejsza chmura, z której przez chwilę, maksymalnie kilkanaście minut pada. Czasami deszcz potrafi być ulewny, chociaż dookoła widać błękitne niebo. Dodatkowo stałym elementem pogody jest wiatr, którego porywy bywają naprawdę silne, szczególnie na zachodnim wybrzeżu. Słupek termometru nie wychyla się specjalnie powyżej 20 stopni, ale jak słońce przygrzeje, ma się wrażenie, że jest cieplej niż w rzeczywistości.

Dzisiaj budzi nas piękne słońce, więc decydujemy się na jedną z dłuższych zaplanowanych tras – ruszamy na sam północny kraniec Danii (a właściwie Jutlandii).

Przylądek Grenen – tam, gdzie zaczyna się Bałtyk

Naszym głównym celem jest przylądek Grenen, czyli najbardziej na północ wysunięty fragment Danii. Ten piaszczysty cypel oddziela Skagerrak (z zachodu) od Kattegatu (ze wschodu). Wody Morza Północnego mieszają się tu z wodami Bałtyku, tworząc jedyny w swoim rodzaju spektakl. Ze względu na silne prądy obowiązuje tu ścisły zakaz kąpieli

Nieco zmęczeni półtoragodzinnym dojazdem, kierujemy się prosto na płatny (w godzinach 9-18; 11 DKK za godzinę) parking. Testujemy (skutecznie) podgrzewanie obiadku dla Grzesia w herbacie z termosu. Jakoś trzeba sobie radzić:) R czeka na podgrzanie zupki, chodząc z Grzesiem po najbliższych wydmach, a potem karmi i przewija Grzesia. W tym czasie M. z chłopcami polują na zdjęcie pięknej latarni stojącej nieopodal. Znajdują urocze miejsce na bałtyckiej plaży, bardzo blisko parkingu, skąd latarnia wygląda o wiele korzystniej niż od strony szosy.

Latarnia morska na przylądku Grenen

Latarnia morska na przylądku Grenen

Plaża w okolicy latarni, po wschodniej stronie przylądku

Plaża w okolicy latarni, po wschodniej stronie przylądku

Widok na latarnię jest najpiękniejszy od strony morza.

Widok na latarnię jest najpiękniejszy od strony morza.

Wszyscy korzystamy z toalet (bezpłatnych – do tej pory w Danii nie spotkaliśmy się ze zwyczajem płacenia za toalety) i ruszamy żółtą trasą na koniec cypla. To najkrótsza i najbardziej uczęszczana trasa w tej okolicy, ale warto wiedzieć, że jest jeszcze kilka szlaków pozwalających lepiej poznać przyrodnicze i historyczne walory tego miejsca. Kto nie lubi spacerów, może podjechać na kraniec przylądka na przyczepie ciągniętej przez traktor.

Najpierw przechodzimy przez spore wydmy, zarośnięte nieco inną niż na naszym wybrzeżu roślinnością. Od razu rzucają się w oczy niemieckie bunkry z czasów II wojny światowej (przy innych trasach też można je oglądać). Bardzo rozbawia nas umieszczony na nich przez dowcipnych wandali napis „Zimmer frei”… Chyba rozśmieszył nawet tutejszych włodarzy, bo nie został usunięty, a turyści chętnie robią sobie z nim zdjęcie.

Bunkry są pozosałościami hitlerowskich fortyfikacji

Bunkry są pozosałościami hitlerowskich fortyfikacji

Na skraj cypla prowadzi ok. półtorakilometrowa ścieżka

Na skraj cypla prowadzi ok. półtorakilometrowa ścieżka

Gdyby ktoś nie mógł znaleźć noclegu...

Gdyby ktoś nie mógł znaleźć noclegu…

Za wydmami odsłania się widok na plażę i… sznur ludzi idących na kraniec Danii. Na szczęście tłum nie jest bardzo uciążliwy, bo plaża w tym miejscu szeroka. Korzystamy z przyjemnego słońca, zdejmujemy buty i idziemy boso samym brzegiem Bałtyku. Jak przyjemnie… I nawet nie tak zimno. Starsi chłopcy bardzo dzielnie maszerują, a Grzesia dobrze otulamy kocem, bo wieje coraz silniej. Ze spaceru w wodzie cieszymy się wszyscy, z nosidełka dobiegają radosne okrzyki Grzesia na widok nadpływających fal. Jakże jesteśmy zdziwieni, gdy zauważamy na plaży odpoczywającą fokę. Musiała być chyba bardzo zmęczona, skoro nie odstraszyły jej te tłumy…

 Na plaży spotykamy młodą fokę

Na plaży spotykamy młodą fokę

Niedługo później ucieka do morza

Niedługo później ucieka do morza

Po około pół godziny marszu docieramy na sam kraniec cypla. Piaszczysta łacha wcina się głęboko w morze. Widok spienionych fal nacierających na siebie z dwóch stron jest jedyny w swoim rodzaju. Dodatkowo oba morza mają dzisiaj inny kolor. Bałtyk jest mniej wzburzony, ale posępnie szary, a Morze Północne bardziej błękitne, lecz spienione. Wody Skagerraku są też, o dziwo, wyraźnie cieplejsze. Każdy chce zrobić zdjęcie na samym „końcu Danii” z jedną nogą w jednym morzu, a drugą w drugim, więc jest spory tłok i zamieszanie. Pewnie lepiej byłoby przyjechać tu wcześnie rano lub wieczorem, ale w naszym składzie to byłoby trudne. Sebuś korzysta z naszej nieuwagi i wchodzi w wodę o krok za daleko, dokumentnie mocząc spodnie. Na szczęście mamy zapasowe, więc nie musi wracać mokry do samochodu.

Kraniuszek Grenen. Tu spotykają się ze sobą dwa morza

Kraniuszek Grenen. Tu spotykają się ze sobą dwa morza

Kolor Morza Północnego (po lewej) wyraźnie inny niż Bałtyku

Kolor Morza Północnego (po lewej) wyraźnie inny niż Bałtyku

Kraniec Grenen od strony Morza Północnego

Kraniec Grenen od strony Morza Północnego

Zaliczyliśmy plażę nad Bałtykiem, teraz pora na Morze Północne

Zaliczyliśmy plażę nad Bałtykiem, teraz pora na Morze Północne

Kto nie lubi spacerów, może podjechać gustownym pojazdem

Kto nie lubi spacerów, może podjechać gustownym pojazdem

Zimny wiatr i coraz ciemniejsze chmury zmuszają nas do odwrotu. Jakoś nie zachęcała nas podróż traktorami z przyczepami, które cały czas transportowały ludzi z parkingu i z powrotem. Po kilkunastu minutach w końcu łapie nas deszcz. Jak zwykle w Danii trwa on krótko, choć jest dość rzęsisty. Przed samym parkingiem mokniemy jeszcze raz. Takie uroki tutejszej aury.

Wracamy do samochodu

Wracamy do samochodu

Co to za wariaci w pelerynach w pełnym słońcu. Po prostu chwilkę wcześniej padało

Co to za wariaci w pelerynach w pełnym słońcu? Po prostu chwilkę wcześniej padało:)

Główną część naszej wycieczki kończymy „obiadem”. Tym razem zadowalamy się kiełbaskami i burgerami. Taki posiłek nie rujnuje budżetu (chociaż lepiej nie przeliczać wszystkiego na złotówki…), a smakuje całkiem przyzwoicie, zwłaszcza po przejściu ponad trzech kilometrów po piachu. Cała wizyta na przylądku Grenen zajęła nam prawie 2,5 godziny.

Z powodu późnej pory (zbliża się 15) i rozbudowanych dalszych planów omijamy samo Skagen. Ta stara wioska rybacka ponad sto lat temu stała się kolebką ruchu artystycznego, tzw. Szkoły Skagen. Obecnie to znany kurort z galeriami i muzeami.

Kościół pod piaskiem (Den Tilsandede Kirke)

Podjeżdżamy na parking oddalony o kilkaset metrów od naszego kolejnego celu. Ścieżką przez zarośnięte wydmy dochodzimy szybko do pozostałości kościoła św. Wawrzyńca, który od XVI w. był sukcesywnie zasypywany przez wędrujące piaski. Świątynię ostatecznie zamknięto w 1795 r., a do dzisiaj pozostała jedynie częściowo przysypana wieża. Z daleka wygląda ciekawie, ale z bliska trochę rozczarowuje, szczególnie widok z góry, który „testuje” M. z Sebkiem. Gdybyśmy tu jednak nie zajrzeli, to myślelibyśmy, że wiele straciliśmy.

 Idziemy zobaczyć kolejną ciekawostkę - kościół zasypiany piaskiem.

Idziemy zobaczyć kolejną ciekawostkę – kościół zasypiany piaskiem.

Kościół pod piaskiem, czyli świątynia św. Wawrzyńca (XIV w., zamnięta XIX w.)

Kościół pod piaskiem, czyli świątynia św. Wawrzyńca (XIV w., zamnięta XIX w.)

Można wejść na kościelną wieżę

Można wejść na kościelną wieżę

Widok z wieży

Widok z wieży

W tym czasie Grześ przed wejściem wyrabia zaległe kilometry

W tym czasie Grześ przed wejściem wyrabia zaległe kilometry

Niesamowite porośnięte trawą wydmy na południowy zachód od Skagen

Niesamowite porośnięte trawą wydmy na południowy zachód od Skagen

Czas goni, a chcemy jeszcze zobaczyć piękne klify w okolicy miejscowości Lønstrup na północno-zachodnim wybrzeżu. Siłą rzeczy musimy odpuścić białą wydmę w Råbjerg i podglądanie orłów w rezerwacie ornitologicznym Tuen. Tak trudno dokonać selekcji wszystkich ciekawych rzeczy… Udaje nam się tylko utrwalić wyjątkowo piękne porośnięte wydmy nieco na południowy-zachód od Skagen.

Klify Rubjerg Knude (na pd.-zach. od Lønstrup)

Zdjęcia klifów z latarnią w tle, widziane w internetowej relacji z Danii (pozdrowienia dla autorów bloga http://2013dania.blogspot.dk/!), zafascynowały nas tak bardzo, że postanawiamy znaleźć miejsce, z którego zostały zrobione. Kierujemy się na Lønstrup, a stamtąd za drogowskazem na Maarup Kirke i… udaje się! Sam kościół, zupełnie jak u nas w Trzęsaczu, znalazł się na samej krawędzi klifu i został stąd przeniesiony w 2008 r. Widok stąd jest po prostu genialny! To naprawdę trzeba zobaczyć na własne oczy! Wrażenia podrasowuje niesamowicie silny wiatr, który porywa drobinki piasku i wznosząc się z całą siłą w górę klifu, tworzy jakby małą burzę piaskową. Wystarczy krótkie otwarcie drzwi samochodu i wszystko w środku pokrywa się pyłem. Szkoda, że nie da się tego ująć na zdjęciach… Na klifach przycupnęła zagubiona wśród wydm piękną latarnia Rudbjerg Knude Fyr. Po prostu bajka.

Mårup Kirke. Kościół rozebrano w 2008 r.

Mårup Kirke. Kościół rozebrano w 2008 r.

Zostały tylko stare nagrobki

Zostały tylko stare nagrobki

Klif Rubjerg Knude

Klif Rubjerg Knude

Latarnia Rubjerg Knude już nie działa, zasypana przez piaski.

Latarnia Rubjerg Knude już nie działa, zasypana przez piaski.

Klif w kierunku północnym

Klif w kierunku północnym

Mieliśmy w planie jeszcze spacer do samej latarni, ale czas coraz bardziej goni, jest już prawie 18:00. Przejeżdżając obok parkingu, z którego w kilkanaście minut można dojść pod latarnię, rzucamy tylko tęskne spojrzenia w kierunku ogromnych gór piachu i samej latarni. Przy dzisiejszym wietrze i tak nie udałoby się nam dojść tam z małym Grzesiem, bo wiatr naprawdę wciskał piasek wszędzie (z samochodu musieliśmy go wymiatać po przyjeździe do domku…).

Lokken: samochodem na … plażę!

Na sam koniec zajeżdżamy jeszcze do Lokken, gdzie plaża nad Morzem Północnym jest na tyle twarda i szeroka, że można na nią wjechać samochodem. Naprawdę! Grześ z powodu przenikliwego wiatru nie wychodzi z samochodu, tylko wcina trzeci już dzisiaj posiłek siedząc w foteliku (tym razem swoim, wcześniej na podkładce Tymka). Starszakom wiatr nie straszny. Chętnie oddają się swojej nowej pasji – poszukiwaniu coraz to nowych rodzajów muszelek. Inne morze, to i muszle inne!

Na plażę w Lokken można wjechać samochodem

Na plażę w Lokken można wjechać samochodem

Po plaży jeszcze nie jeździliśmy

Po plaży jeszcze nie jeździliśmy

Latarnia i klif Rubjerg Knude od strony południowej

Latarnia i klif Rubjerg Knude od strony południowej

Raj dla kitesurferów

Raj dla kitesurferów

Na plaży w Lokken

Na plaży w Lokken

Wiatr nam nie straszny!

Wiatr nam nie straszny!

Duński akcent na pożegnanie Lokken

Duński akcent na pożegnanie Lokken

Nareszcie możemy skierować się do domu. Zaliczamy jeszcze tylko mały stres na stacji benzynowej, bo nie możemy znaleźć portfela. Na szczęście zguba znajduje się na dnie plecaka. Przy okazji kilka słów nt. stacji paliw. Poza koniecznością płacenia kartą (tankowanie poprzedza autoryzacja karty płatniczej w automacie) ceny na stacjach zmieniają się w zależności od pory dnia. I to nawet o 7-8%! Dodatkowo stacji jest stosunkowo niewiele, szczególnie przy autostradzie (tam też oczywiście jest najdrożej), więc trzeba pilnować, by bak nie opróżniał się do końca.

Nasz czas: 10:40-19:40, w tym ponad połowa czasu i ok. 310 km samochodem

Dania, dzień 3. Aalborg i Lindholm Høje.

31 lipca 2016, niedziela

W porywach do 21 stopni, przelotne deszcze.

Rano za oknem budzi nas chłodna aura – już wczoraj zakochaliśmy się w spokojnych, melancholijnych duńskich krajobrazach, ale tutaj jest jednak o 10 stopni zimniej niż aktualnie w Polsce – w tym trudno się zakochać:). Na dodatek wszyscy trzej chłopcy kaszlący – Tymo podzielił się z rodzeństwem swoją pamiątką z obozu harcerskiego. Cóż, nie może być za słodko. Po wczorajszych samochodowych atrakcjach dziś kryterium wyboru celu wycieczki wybieramy jednogłośnie – ma być nie za daleko:) Naszą duńską przygodę zaczynamy od Aalborga – głównego miasta Jutlandii Północnej.

Po drodze Grześ zasypia w samochodzie, więc musimy zmienić plany. Spacer po centrum Aalborga spada na drugie miejsce w dzisiejszym rozkładzie jazdy i zaczynamy dzień od wizyty na Lindholm Høje. To położone na północnych obrzeżach Aalborga wzniesienie zajmowała od V do X w. osada wikingów. Z tego okresu zachowało się cmentarzysko, uformowane z setek głazów. Głazy ułożone są w koła, trójkąty, owale. Pomiędzy nimi pasą się owce. Ze wzgórza rozlega się malowniczy widok na okolicę. Aż ciarki przechodzą, gdy człowiek uświadomi sobie, że cmentarzysko zachowało się przez ponad 1000 lat. Przez kilka wieków było zasypane kilkumetrową warstwą piachu – cmentarzysko odkryto dopiero w XIX w. Piękne miejsce, w jakiś taki spokojny sposób opowiadające dawną historię tych ziem, a jednocześnie idealne do zwiedzania z dziećmi w każdym wieku. Nam od razu przypominają się nasze suwalskie polodowcowe głazowiska Bachanowo i Rutka, no to przecież zupełnie inna bajka – przyrodnicza, a nie archeologiczna. Lindholm Høje zwiedzamy na raty – najpierw R. z chłopcami (M. czeka ze śpiącym Grzesiem w samochodzie), potem M.

Lindsholm Høje.

Lindsholm Høje.

W pobliżu szczytu wzgórza najstarsze grobowce w kształcie trójkątów

W pobliżu szczytu wzgórza najstarsze grobowce w kształcie trójkątów

Cały teren wzgórza został skutecznie zaminowany... bee!

Cały teren wzgórza został skutecznie zaminowany… bee!

Podobało nam się. Nawet bardzo!

Podobało nam się. Nawet bardzo!

Grześ już po drzemce, więc z Lindholm Høje przenosimy się do centrum Aalborga. Po raz kolejny program zwiedzania ustala najmłodszy członek naszej rodziny – człowieka trzeba nakarmić, więc w pierwszej kolejności szukamy czegoś, gdzie można by coś zjeść. Prawie od razu na naszej drodze wyrasta litera M. Wchodzimy. Mało to smacznie i regionalnie, ale chociaż budżetowo. No, nareszcie możemy zacząć zaplanowany na rano spacer po Aalborgu. Zwiedzanie miast z dziećmi jak wiadomo nie należy do przyjemności. Największe atrakcje turystyczne Aalborga są jednak zlokalizowane blisko siebie, w granicach niezbyt długiego spaceru.

Nasz wzrok przyciąga zwłaszcza najbardziej okazały budynek miasta – XVII-wieczny dom dawnego kupca Jensa Banga. Starsi chłopcy chętnie szukają na elewacji maszkaronów pokazujących języki dawnym włodarzom miasta. Języki znalezione! (choć Sebuś szukał ich długo – potem wyjaśniał, że myślał, że chodziło o języki duńskie i polskie). Potem przenosimy się pod gotycką katedrę św. Budolfa (XIV w., przeb.). Zabytki sakralne jednak niezbyt interesują chłopców – oni mają swoje hity. Starszaki wypatrują stymulator wiatru – niepozorna budka kryje urządzenie tworzące wiatr o różnej mocy – naciskając odpowiednie przyciski, można wybrać każdy z 12 stopni w skali Beauforta. Przy dziesiątce nawet Tymo ledwo utrzymuje się w pozycji pionowej. Bardzo fajnie ktoś pomyślał. Z kolei Grześ za punkt honoru przyjmuje wejście do fontanny zanim M. zdąży do złapać. Na szczęście tym razem potyczka kończy się wynikiem 1:0 dla mamy. Potem przechodzimy obok dawnego klasztoru św. Ducha i kierujemy się w stronę Aalborghus – zamku z muru pruskiego. Po drodze zabawiamy chwilę dłużej na ciekawie zaaranżowanym nabrzeżu fiordu. Mamy tu i ogólnodostępny basen, i platformę widokową zbudowaną w kształcie dziobu statku. Grześ robi hopsasa, hopsasa i zapomina o wszystkich smutkach:) R. fotografuje jeszcze budynek centrum wystawienniczego, zaprojektowany przez Jørna Utzona, autora projektu znanej opery w Sidney. Tutejsza realizacja jest jednak dużo bardziej niepozorna.

Aalborg. Dom Jensa Banga, za nim żółty ratusz...

Aalborg. Dom Jensa Banga, za nim żółty ratusz…

...w kierunku którego maszkarony wystawiają języki!

…w kierunku którego maszkarony wystawiają języki!

Widok w dół ul. Østeragade

Widok w dół ul. Østeragade

Katedra Św. Budolfa (XIV-XVIII w.).

Katedra św. Budolfa (XIV-XVIII w.).

Odlatujemy! - symulator wiatru w akcji.

Odlatujemy! – symulator wiatru w akcji.

Klasztor Św. Ducha (XV w.)

Klasztor św. Ducha (XV w.)

Urocze uliczki Aalborga

Urocze uliczki Aalborga

Nabrzeże Limfjordu

Nabrzeże Limfjordu

Wchodzimy na efektowną platformę widokową

Wchodzimy na efektowną platformę widokową

Można się tu poczuć jak na statki

Można się tu poczuć jak na statku

Trochę niepozorny, ale jednak zamek (XVI w.)

Trochę niepozorny, ale jednak zamek (XVI w.)

 Plac u wylotu Østeragade.

Plac u wylotu Østeragade.

 Østeragade

Østeragade

Dzisiejszą wycieczkę kończymy wjazdem na wieżę obserwacyjną, zlokalizowaną na południowy-zachód od centrum. 105-metrowa konstrukcja jest dość stara, a na szczyt wjeżdża skrzypiąca winda, jednak mimo to decydujemy się kupić drogie bilety wstępu – na wieżę przyciągnęła nas głównie chęć zobaczenia z góry cieśniny Limfjord. Widok rzeczywiście jest piękny i bardzo rozległy. Na szczycie wieży znajduje się też restauracja, jednak my ograniczamy się tylko do podziwiania panoram.

Wieża widokowa w Aalborgu

Wieża widokowa w Aalborgu

Widok na Limfjord w kierunku wschodnim

Widok na Limfjord w kierunku wschodnim

Późne popołudnie leniwie spędzamy w domku. Chłopcy zaśmiewają się, oglądając Kevina, który został sam w domu, Grześ ucina sobie jeszcze jedną drzemkę.

Wieczorem idziemy na plażę w „naszym” Egense. Ku naszemu zaskoczeniu stwierdzamy, że brzegi Kattegatu są zarośnięte trzcinami – niewielką plażę urządzono jedynie w okolicy portu. Brak tu białego piasku, w wodzie jest mnóstwo wodorostów, ale brzegi porośnięte różnokolorowymi trawami tworzą bardzo malowniczy plener. Starsi chłopcy z upodobaniem szukają muszelek – te tutaj są dużo większe niż u nas. Grześ zapamiętale wrzuca do wody kamienie, patyki, piach i wyrzucone na brzeg wodorosty. Najchętniej wrzuciłby samego siebie. Wracamy ze spaceru, postanawiając sobie, że nad morze będziemy chodzili codziennie.

Wieczorny spacer. Kattegat jak jezioro

Wieczorny spacer. Kattegat jak jezioro

Plaża w Egense

Plaża w Egense

Dania, dzień 1 i 2. Podróż i Miniatur Wunderland w Hamburgu.

29 lipca 2016, piątek

Parno i burzowo, 27 stopni

Według planów mieliśmy wyjechać o 5:00 rano. Dobre, nie? Plany planami, pakowanie do późnej nocy potrafi je skutecznie pokrzyżować. Tak się dzieje i tym razem. Wyjazd o 8:00 i tak uznajemy za sukces, tym bardziej, że rano Grzesiek, dwulatek-buntownik, urządza popisowe wycie (widać rodzice znów czymś mu podpadli…), skutecznie utrudniając skupienie się na czymkolwiek. (Czy Wy też tak macie, że w takich momentach zastanawiacie się, po co Wam to wszystko, ten wyjazd, pakowanie itp.?)

Wszystko wzięte? Okna pozamykane? Stan dzieci się zgadza? OK, jedziemy!

Warszawa – Hamburg

Ze względu na długość dojazdu na północ Jutlandii (ponad 1300 km) uznajemy, że rozsądnie będzie podzielić trasę na dwa dni. Dzisiejszy plan to dojechanie do Hamburga („Hamburgera”, jak zgodnie ochrzcili go chłopcy).

Jazda autostradą mija sprawnie, ale jest dość żmudna i przez nasilony ruch wymaga ciągłej uwagi. Ale broń Boże nie narzekamy – kilometry lecą. Gdy zbliża się pora jedzenia Grzesia, na liczniku mamy już ich ponad 200 i chętnie zatrzymujemy się na postój. Plac zabaw przy stacji benzynowej i ławeczki na świeżym powietrzu są właśnie tym, czego potrzebujemy do szczęścia. Chętne zapamiętamy to miejsce (nieco ponad 200 km od Warszawy) – niby zwykły MOP ze stacją paliw i restauracją, ale teren jest przestronny, stoliki i plac zabaw są w sporym oddaleniu od stacji, obok rosną drzewa – namiastka natury, dzieciaki mają gdzie pobiegać. O ile na tym postoju odpoczęliśmy, o tyle drugi chcieliśmy zakończyć jak najszybciej. Zatrzymujemy się tuż przed zjazdem na Słubice, chcąc zatankować i zjeść jeszcze w Polsce. Po zajechaniu na stację stwierdzamy, że taką decyzję podjął chyba co drugi podróżny. Kolejki do tankowania, kolejki do kas, ogólnie nerwowa atmosfera, zupełnie nie sprzyjająca postojowi z dziećmi. Grzesiek nie chce siedzieć przy stoliku na dworze, tylko ucieka między samochody… Ratunku!

Postój 2. Wyszaleją się, to spokojniej posiedzą w samochodzie

Postój 2. Wyszaleją się, to spokojniej posiedzą w samochodzie

Ruch na niemieckich autostradach też jest znaczny, ale jedziemy bez większych utrudnień. Chłopcy zwracają uwagę na inne znaki drogowe i słupy energetyczne. Wokół trawa, pola, lasy, fermy wiatrowe, droga prosta, samochód za samochodem. Trzeci postój to podwieczorek na przyautostradowym parkingu. Miejsce nie jest wymarzone, ale przynajmniej nie ma tłoku. Grześ ma sobie gdzie pobiegać – ostatnio fascynują go zwłaszcza kratki odpływowe (i uciekanie w stronę przeciwną do kierunku wybranego przez mamę). Sebuś trajkocze jak najęty. Tymo zaczytany w „Baśnioborze”.

Przed nami ostatnia prosta

Przed nami ostatnia prosta

Po postoju jeszcze półtorej godziny jazdy i bez problemu trafiamy do zarezerwowanego wcześniej hostelu w Hamburgu (M. strategicznie odpowiednio wcześniej zmieniła się za kierownicą z R.:)) AO Hostel nie oferuje luksusów, nie należy się tez nastawiać na szczególną atmosferę, bo budynek jest duży, położony tuż przy ulicy i nie grzeszy wymyślną architekturą, ale 4-osobowy pokój jest czysty i na potrzeby przespania się jedną noc w zupełności nam wystarcza. Jutro chcielibyśmy wstać wcześnie – ciekawe, czy tym razem się uda:)

Nasz czas: 8:00-18:30, 850 km

 

30 lipca 2016, sobota

22 stopnie, przelotne opady

Rano w miarę sprawnie zjadamy śniadanie i wymeldowujemy się z hotelu. Na 10:00 mamy zarezerwowane bilety na atrakcję-niespodziankę dla chłopców – obowiązkowy punkt programu dla wszystkich zwiedzających Hamburg z dziećmi i dla każdego fana makiet kolejowych! Miniatur Wunderland (http://www.miniatur-wunderland.de/) – bo o nim mowa – to powstająca od 2000 r. największa makieta kolejowa na świecie (rekord wpisany do księgi Guinnessa)! Obecnie w jej skład wchodzi ponad … 15 km torów, a modele zajmują prawie 1500 m2.

Tu właśnie mieści się Miniatur Wunderland

Miniatur Wunderland mieści się w zabytkowej dzielnicy spichlerzy

Miniaturowe składy to jednak nie wszystko. Najciekawsze jest to, że pociągi jeżdżą w prawdziwym miniaturowym świecie. Możemy przenieść się w austriackie Alpy z kolejką linową, tunelami, strzelistymi wiaduktami i fabryką czekolady, obejrzeć życie fikcyjnego miasta Knuffingen, poprzyglądać się pracy lotniska, zobaczyć Hamburg z lotu ptaka, a nawet zwiedzić Stany Zjednoczone z Wielkim Kanionem i Skandynawię z miniaturowymi zbiornikami wodnymi, po których pływają statki. Po ulicach chodzą ludzie, jeżdżą samochody, toczy się życie – mamy i koncert z tysiącami fanów, i mecz na stadionie, i wesołe miasteczko, i pracujące fabryki, nawet wypadki samochodowe na ulicach i zawody traktorów w Bawarii. Mając w pamięci wspomnienia z warszawskiego Muzeum Kolejnictwa, spodziewaliśmy się po prostu wielokrotnie większej makiety. Tymczasem rozmach hamburskiego Wunderlandu przyprawia o zawrót głowy. Możnaby tu spokojnie spędzić kilka godzin, przyglądając się poszczególnym fragmentom makiety.

Szwajcaria

Szwajcaria

Czekaliśmy, aż tym tunelem przejedzie pociąg, i doczekaliśmy się!

Czekaliśmy, aż tym tunelem przejedzie pociąg, i doczekaliśmy się!

W miniaturowym świecie toczy się życie.

W miniaturowym świecie toczy się życie.

Tysiące fanów bawi się na koncercie

Tysiące fanów bawi się na koncercie

Można poobserwować pracę lotniska

Można poobserwować pracę lotniska

Jak normalne miasto, tylko ludzie trochę za duzi

Jak normalne miasto, tylko ludzie trochę za duzi

Są wielkie stacje wielkich kolei...

Są wielkie stacje wielkich kolei…

...i place budowy

…i place budowy

Tłumy ludzi na ulicach

Tłumy ludzi na ulicach

Odwiedziliśmy nawet Wielki Kanion

Odwiedziliśmy nawet Wielki Kanion

Skandynawia

Skandynawia

Co kawałek poukrywane są budzące uśmiech scenki rodzajowe – gdzieś chowa się para kochanków, toaleta św. Mikołaja jest zajęta przez bałwanka, nad ulicą lata Superman, jest nawet UFO. W planach jest dalsza rozbudowa makiety – ma powstać m.in. plansza nt. Australii, Włoch i Wielkiej Brytanii.

Skandynawia

Skandynawia

Zdarzył się wypadek. Na szczęście leci już Superman.

Zdarzył się wypadek. Na szczęście leci już Superman.

 Na uliacach dzieją się różne scenki rodzajowe.

Na uliacach dzieją się różne scenki rodzajowe.

Mamy nawet awarię kanalizacyjną

Mamy nawet awarię kanalizacyjną

Co 15 min zapada noc

Co 15 min zapada noc

Makieta rozświetla się tysiącami światełek

Makieta rozświetla się tysiącami światełek

No tak, znowu korek. Przepędzają bydło.

No tak, znowu korek. Przepędzają bydło.

Najefektowniej w nocy prezentuje się wesołe miasteczko.

Najefektowniej w nocy prezentuje się wesołe miasteczko.

Starsi chłopcy nie mogą oczu oderwać od ruchomych modeli. Najbardziej podoba im się to, że naciskając odpowiednie przyciski, samemu można uruchamiać poszczególne elementy makiety – np. wprawiać w ruch walczących rycerzy, dzieci na wesołym miasteczku czy duchy w zamkowych podziemiach. Grześ to dużo trudniejszy zwiedzający. Najpierw – chyba przytłoczony tłumem i skalą wszystkiego – za nic z wózka nie daje się wyciągnąć i szybko się nudzi. Potem mamy zwrot o 180 stopni – najchętniej biega wzdłuż całego korytarza, po kilku sekundach ginąc z oczu R., robiącego za nim ze spacerówką w jednej ręce szalony slalom między zwiedzającymi. Z „kolejowych” atrakcji najbardziej podobają się Grzesiowi tory ukryte pod przeszklonym fragmentem podłogi – tamtędy też co chwilę przejeżdżają pociągi!

Kończymy zwiedzanie pełni wrażeń, ale bardzo zmęczeni. Najgorszy jest chyba wszechobecny tłum ludzi. Trudno się przepchnąć do co ciekawszych fragmentów makiety. Trzeba bacznie pilnować dzieci, bo naprawdę łatwo zgubić je z oczu. Odwiedziny tutaj na pewno byłyby znacznie przyjemniejsze poza sezonem. Odpoczywamy dopiero w części gastronomicznej. O dziwo tu pusto i spokojnie, przestrzeń jest urządzona z pomysłem – sala ze stolikami przypomina wnętrze pociągu, a do tego to miejsce przyjazne dla dzieci – mamy dziecięce kino, i mini plac zabaw, i wszystkie niezbędne wygody. W ogólnodostępnej mikrofalówce samemu można podgrzać słoiczek dla malucha. Wszyscy chętnie wsuwamy – a jakżeby inaczej w Niemczech – po kiełbasce i preclu.

Wizyta w Miniatur Wunderland to świetna propozycja dla rodzin z dziećmi. Dodatkowym walorem wycieczki jest usytuowanie makiety w niesamowicie klimatycznej dawnej dzielnicy spichrzowej Hamburga. Widok na surową ceglaną zabudowę, przeoraną kanałami portowymi, to wyrafinowany, smakowity kąsek.

Dzielnica spichlerzy w Hamburgu

Dzielnica spichlerzy w Hamburgu

Hamburg – Egense

Po opuszczeniu Hamburga jesteśmy pewni, że niespełna 500-kilometrowa trasa autostradami pójdzie nam szybko i przyjemnie i popołudnie powitamy już na tarasie w naszym duńskim domku. Tymczasem – pewnie ze względu na nasilenie wakacyjnego ruchu – czeka nas niemiła niespodzianka. Zaraz za Hamburgiem zaczynają się parokilometrowe zatory na autostradzie. Gigantyczne korki mają kilka kulminacji, chyba najgorzej jest przed Kanałem Kilońskim i granicą niemiecko-duńską. W korkach – lekko licząc – spędzamy grubo ponad 3 godziny, a nasza średnia prędkość nawet po całym dniu pozostaje niższa niż na legendarnej trasie z Radomia do Rzeszowa. Lepiej robi się dopiero po przekroczeniu granicy. Dwa razy zatrzymujemy się na przyautostradowych postojach, raz w Niemczech, i raz (hotdogi w ramach obiadu – ale tu drogo…) już w Danii. Na miejsce docieramy dopiero po 20:00, po … 8 godzinach jazdy.

Bez problemu odbieramy klucze do naszego domku w filii firmy Novasol w Øster Hurup, a potem gładko trafiamy do naszej mety w Egense (wiwat nasza nawigacja – „Krysia”). To mała miejscowość położona na północno-wschodniej Jutlandii niedaleko Aalborga. Domek (ul. Koraldybet 12) może nie jest bardzo wyględny z zewnątrz – śmiejemy się, że wyglądem przypomina nieco stodołę – w środku jest jednal bardzo przestronny, wygodny i przytulny. Dookoła zielona trawka, cisza, spokój, nikogo za oknem, morze w zasięgu kilkuminutowego spaceru. Uff, nareszcie można odpocząć.

Nasz czas: 12:00-20:20, ok. 450 km

Dania, Półwysep Jutlandzki, 2016.08

Jeśli nie Legoland, to co?

Jeśli dzieci będą nalegać na wycieczkę do Legolandu, nie oponujcie. Ale przeznaczcie na Legoland tylko jeden dzień, a resztę czasu – na poznawanie uroków Półwyspu Jutlandzkiego. Zwiedzanie Jutlandii nie jest może szczególnie popularne wśród polskich turystów, a tymczasem ten rejon Danii ma wiele do zaoferowania. Rzeźbione wiatrem dzikie zachodnie wybrzeże, magiczne Grenen – miejsce spotkania dwóch mórz, Morze Wattów – raj dla ornitologów i … amatorów spacerów morskim dnem, urokliwe stare szachulcowe miasteczka. Objeździliśmy Jutlandię wzdłuż i wszerz i wróciliśmy pełni wrażeń. Jedyne „ale” to pogoda – w ciągu dwóch tygodni nie było ani jednego dnia bez deszczu. No cóż, z pogodą po prostu nie trafiliśmy – gdyby do długich wycieczek dołożyć morskie kąpiele pewnie w ogóle nie chciałoby się nam wracać do domu!

Relacje z poszczególnych dni poniżej. Zapraszamy!

Dzień 1 i 2. Podróż i Miniatur Wunderland w Hamburgu.

W miniaturowym świecie toczy się życie.

Dzień 3. Aalborg i Lindholm Høje.

Podobało nam się. Nawet bardzo!

Dzień 4. Przylądek Grenen – tam, gdzie Bałtyk spotyka się z Morzem Północnym; kościół pod piaskiem, klify Rubjerg Knude, Lokken.

Niedługo później ucieka do morza

Dzień 5. Kattegat Centret w Grenaa, Ebeltoft, park narodowy Mols Bjerge: Agri Bavnehøj i Poskær Stenhus – komnata funeralna z 2000-3000 r. p.n.e.

Tymo próbuje podnieść kamień stropowy

Dzień 6. Randers Regnskov – tropikalne zoo.

Nad głowami swobodnie latają ptaki

Dzień 7. Park Narodowy Thy, Vestervig Kikre, latarnia Lodbjerg, Nørre Vorupor, klif Bulbjerg.

Plaża w Norre Vørupor

Dzień 8. Fyrkat – dawna forteca wikingów.

Kamienie zaznaczają usytułowanie dawnych budynków

Dzień 9. Århus, w tym magiczne Den Gamble By – skansen Stare Miasto.

W Aarhus można przeżyć podróż w czasie

Dzień 10. Wyspa Rømø i park narodowy Morze Wattów.

Budka ratowników na plaży w Lakolk

Dzień 11. Legoland – dzieci by nam nie darowały:)

Ludziki lego toczą swoje życie

Dzień 12. Okolice fiordu Ringkøbing: wydma Blaabjerg, latarnia Nørre Lyngwig, niesamowite rzeźby z piasku w Søndervig.

W tym roku festiwal został zorganizowany po raz 14.

Dzień 13. Najwyższe wzniesienia Danii i Pojezierze Silkeborskie, Jelling – kolebka duńskiej państwowości.

Widok spod szczytu Yding Skovhøj

Dzień 14. Zabytkowe Ribe i podróż morskim dnem do serca morza wattów – wyspa Mandø.

Pożegnanie z morzem wattów.

Dzień 15. Kolding i Ogród Geograficzny.

 Miniatury w skali 1 do 10 odtwarzają wygląd Kolding z lat 1860-1870.

Dzień 16. Powrót do domu. Zamek Ludwigslust w Niemczech.

Rzeźby na kaskadzie symbolizują rzeki Stör i Rögnitz