Iłża

Iłża w kilku odsłonach

lipiec 2016

Z czym Wam się kojarzy Iłża? Nam głównie z ruinami XIV-wiecznego zamku biskupów krakowskich, położonymi malowniczo na wzniesieniu górującym na drogą. Pisaliśmy już też o dwóch zabytkowych kościołach i o niezwykle ciekawym dawnym piecu garncarskim. A czy wiecie, że w Iłży można też pójść na plażę? Nad zalewem, utworzonym na rzece Iłżance, utworzono strzeżone kąpielisko, jest też niezbędna infrastruktura turystyczna, mała gastronomia, wypożyczalnia sprzętu, a nawet domki campingowe. Po liftingu przeprowadzonym parę lat temu miejsce wypiękniało. Zbudowano pomosty widokowe, zadaszoną wiatę, siłownię plenerową, a dla najmłodszych – bezpieczny (ogrodzenie) i atrakcyjny plac zabaw tuż nad brzegiem wody. Idealne miejsce na relaks w podróży z dziećmi. Sprawdziliśmy to na własnej skórze, urządzając tu postój na drodze Rzeszów-Warszawa.

Iłża - zalew na Iłżance

Iłża – zalew na Iłżance

Nad zalewem jest cała niezbędna infrastruktura turystyczna

Nad zalewem jest cała niezbędna infrastruktura turystyczna

Kilka lat temu wybudowano pomosty widokowe

Kilka lat temu wybudowano pomosty widokowe

Zalew w Iłży. Świetny na odpoczynek w drodze.

Zalew w Iłży. Świetny na odpoczynek w drodze.

Nad zalewem jest strzeżone kąpielisko

Nad zalewem jest strzeżone kąpielisko

Grzesiek od razu wypatrzył plac zabaw nad brzegiem zalewu

Grzesiek od razu wypatrzył plac zabaw nad brzegiem zalewu

No a Sebuś...

No a Sebuś…

...zachwycony postojem!

…zachwycony postojem!

A to jeszcze nie wszystkie atrakcje Iłży. Przejazd Starachowicką Koleją Wąskotorowa na odcinku Iłża- Marcule wciąż jeszcze przed nami!

sierpień 2010

Wiele razy przejeżdżaliśmy przez Iłżę na trasie Warszawa-Rzeszów i zawsze zwracaliśmy uwagę na doskonale widoczne z drogi ruiny zamku biskupów krakowskich (pierw. XIII w.), zbudowanego na górującym nad miastem wapiennym wzgórzu.

Na postój w Iłży decydujemy się w pewną sierpniową niedzielę, przy okazji zabierania Tymusia z wakacji u Babci i Dziadka. Parkujemy u podnóża zamkowego wzgórza i stromą ścieżką wspinamy się na sam szczyt. Oj, Tymo lubi takie atrakcje. Niestety, po dotarciu pod zamkową wieżę okazuje się, że punkt widokowy na samym jej szczycie jest już nieczynny. Fakt, jest późne popołudnie. Wchodzimy więc tyle, ile się da: kręte schodki poprowadzone na zewnątrz wieży wprowadzają mniej więcej do połowy jej wysokości.

Z biskupiego zamku pozostało niewiele, właściwie tylko dobrze zabezpieczona wieża, ale malownicze położenie ruin i piękny widok na dolinę rzeki Iłżanki i Lasy Iłżeckie sprawiają, że jest to miejsce  absolutnie godne polecenia.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłża-ruiny zamku z XIV w.

Iłżę na pewno odwiedzimy jeszcze nie raz w przyszłości. Musimy przecież wejść na sam szczyt wieży, zwiedzić dwa zabytkowe kościoły i obejrzeć ogromny, unikatowy piec garncarski.

 

lipiec 2012

 

Wracając z wakacji na Węgrzech nareszcie weszliśmy na szczyt wieży iłżeckiego zamku!

Tym razem wracamy z wakacji na Węgrzech.

Tym razem wracamy z wakacji na Węgrzech.

Dziś musimy wejść na samą górę!.

Dziś musimy wejść na samą górę!.

Na wieży iłżeckiego zamku.

Na wieży iłżeckiego zamku.

kwiecień 2013

 

Następna okazja krótkiego postoju w Iłży nadarzyła się  w kwietniu 2013 roku, podczas powrotu z weekendowego wyjazdu do rodziców R. Dziś przekonujemy się, że to miasto ma dużo więcej do zaoferowania niż znane (i bardzo malownicze) ruiny zamku biskupów krakowskich.

Zaparkowaliśmy ma głównym parkingu przy drodze przelotowej i pospacerowaliśmy chwilę przylegającymi do rynku wąskimi uliczkami, starając się poczuć na własnej skórze zachowany średniowieczny układ urbanistyczny. Zajrzeliśmy do kościoła farnego Wniebowzięcia NMP (pierwotnie gotycki, wielokrotnie przebudowywany, np. w XVI i XVII w.). Niestety, akurat odbywała się tam msza, więc nie mieliśmy możliwości podziwiać bogatego barokowego wystroju świątyni.

Witamy w Iłży po raz kolejny.

Witamy w Iłży po raz kolejny.

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Kościół farny Wniebowzięcia NMP (przeb. XVI-XVII).

Dzwonnica z baszty miejskiej!.

Dzwonnica z baszty miejskiej!.

Potem chłopcy zapakowali się do samochodu i podjechali pod imponujący, XIX-wieczny piec garncarski, będący pamiątką wspaniałych garncarskich tradycji regionu (M. ten dystans przebyła z Regą pieszo – i bardzo dobrze, bo mogła pooddychać Iłżą poza głównym szlakiem komunikacyjnym). Chłopcy biegali dookoła kamiennej konstrukcji, my z zaciekawieniem zaglądaliśmy do środka.

Szukamy pieca...

Szukamy pieca…

Piec garncarski, XIX

Piec garncarski, XIX

Piec garncarski, XIX w.

Piec garncarski, XIX w.

Można było wypalać mniejsze lub większe rzeczy.

Można było wypalać mniejsze lub większe rzeczy.

Spacerek świetnie podziałał na apetyty chłopców – pizza, która była następnym punktem programu, zniknęła z talerzy w szybkim tempie.

Czas wrzucić coś na ząb.

Czas wrzucić coś na ząb.

Na koniec cofnęliśmy się trochę i podjechaliśmy do położonego nieopodal zamku XV-wiecznego kościoła Św. Ducha. Wiele razy tamtędy przejeżdżaliśmy, a nie mieliśmy żadnej dokumentacji fotograficznej – trzeba było to naprawić! Warto zatrzymać się dłużej w tym miejscu również po to, by zatrzymać oko na dłużej na parterowym XVIII-wiecznym budynku szpitalnym (obecnie mieszczącym Muzeum Regionalne).

Kościół Św. Ducha (XV w,, przeb.).

Kościół Św. Ducha (XV w,, przeb.).

Budynek XVIII-wiecznego szpitala.

Budynek XVIII-wiecznego szpitala.

Tablica erekcyjna (widać insygnia biskupie).

Tablica erekcyjna (widać insygnia biskupie).

Pod Kościołem Św. Ducha...

Pod Kościołem Św. Ducha…

Ruiny zamku biskupów krakowskich prezentują się okazale.

Ruiny zamku biskupów krakowskich prezentują się okazale.

... z różnych miejsc Iłży.

… z różnych miejsc Iłży.

Na pewno zatrzymamy się tu z chłopcami jeszcze nie raz – wdrapywanie się na wzgórze zamkowe to świetna przerwa w podróży na trasie Warszawa-Rzeszów. Musimy też kiedyś odpocząć na plaży nad zalewem na Iłżance – taki plan na pewno spodoba się dzieciakom!

 

Iłżeckie klimaty.

Iłżeckie klimaty.

Iłżeckie klimaty.

Iłżeckie klimaty.

Beskid Wyspowy i okolice, 2015.12/2016.01

Okres świąteczno-noworoczny to dla nas bardzo dogodny czas na wyjazd. Oboje możemy bez problemu wziąć wtedy urlop w pracy, dzieci mają wolne w szkole. Jedyny minus to znacznie nasilony ruch turystyczny i chyba najwyższe w roku ceny noclegów. Jedyne antidotum na te problemy to obranie nienajpopularniejszego kierunku podróży. W tym roku jednogłośnie wybór pada na Beskid Wyspowy. Co prawda jego najwyższe wzniesienie, Mogielicę, mieliśmy przyjemność osobiście poznać w listopadzie 2012 roku podczas kilkudniowego wypadu we dwoje, ale przecież to pasmo ma o wiele więcej do zaoferowania niż rejon Mogielicy. Zmotoryzowani piechurzy bez problemu mogą też stąd zrobić wypad w Gorce i Beskid Makowski. Plan pobytu rozpisany, jedziemy! Przyjmujemy kierunek na Kasinę Wielką, w której planujemy zadekować się u podnóża Śnieżnicy, tuż przy dolnej stacji wyciągu krzesełkowego. Co prawda śniegu na razie zupełnie brak, ale co nam szkodzi żywić nadzieję na nagłą zmianę pogody?

 

26 grudnia 2015, sobota

Nie do wiary: 14 stopni i słońce! (ale silny wiatr)

Po wigilijnym świętowaniu w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia ledwo mamy siłę ruszać się z przejedzenia, ale plany jutrzejszego wyjazdu nie pozostawiają nam wyboru. Musimy uwijać się, żeby zdążyć się spakować, i to żwawo! R. zapewnia M. chwilę spokoju bez dzieci wieczorem – razem z chłopcami przeistaczają się w kolędników i uzbrojeni we flet i trójkąt bieżą śpiewać kolędy Dziadkom, Sąsiadom i Przyjaciołom. Około północy udaje nam się jako tako ogarnąć, więc plany porannego wyjazdu nabierają realnych kształtów.

Warszawa–Kasina Wielka, 10:20-17:20, ok. 410 km

Zgrzeszylibyśmy, gdybyśmy dziś narzekali na jazdę. Ze względu na komfort i bezpieczeństwo jazdy tradycyjnie wybieramy trasę przez Katowicką. Jedzie się szybko i sprawnie, bez towarzystwa tirów, w idealnych warunkach pogodowych. Jedyne, co wydłuża podróż, to postoje. Plan optymalny, czyli dociągnięcie przez pierwszą porcję aż do McD w Częstochowie, niestety spalił na panewce – Grześ wbrew naszym nadziejom nie zasnął w samochodzie, zmuszając nas do zatrzymania się już po 140 km od domu.

Nie przepadamy za postojami w McD. Dużo ludzi, no i nie za bardzo jest co wybrać z menu. Nawet dzieciaki wolą o dziwo „normalny” obiad. Dziś jednak, z racji na świąteczną datę, nie ryzykujemy całowania klamki innej restauracji i parkujemy pod literką M. Chyba tylko Tymo cieszy się ze swojego hamburgera. Sebuś dziś jest jakoś na anty nastawiony do jedzenia, podobnie zresztą jak Grześ, nad którym musimy bardzo popracować, żeby zjadł swój słoiczkowy obiadek.

Drugi i ostatni postój urządzamy sobie tuż przed zjazdem z autostrady. Bistro przy stacji Orlen jest bardzo przyjemne. Rozgrzewamy się ciepłą zupą i herbatą, Grześ również je swój podwieczorek (podobnie jak poprzednio wystawiając na wielką próbę cierpliwość M….).

O 17:20 jesteśmy na miejscu. Na lokum obraliśmy sobie tym razem Stację Kasina w Kasinie Wielkiej. Są tu niezwykle klimatyczne apartamenty, urządzone w XIX-wiecznym budynku dworca Galicyjskiej Kolei Transwersalnej. Obecnie na wielu odcinkach polskiego fragmentu tej trasy ruch kolejowy został wstrzymany (na odcinku Rabka – Kasina Wielka urządzane są w sezonie letnim przejazdy turystyczne), zniszczeniu uległa też większość zabytkowych budynków dworców. Na szczęście ten w Kasinie ocalał i po odremontowaniu znakomicie służy celom turystycznym. Jest czyściutko, gospodarze umiejętnie, ale nienachalnie potrafią wyeksponować ciekawą historię tego miejsca, z okien widać stację wyciągu na Śnieżnicę. Miejsce absolutnie do polecania!

Mieszkamy w XIX-wiecznym budynku dworca

Mieszkamy w XIX-wiecznym budynku dworca

Stylowa klatka schodowa

Stylowa klatka schodowa

Stylowa klatka schodowa

Stylowa klatka schodowa

Stacja Kasina na dobranoc

Stacja Kasina na dobranoc

Widoki z okna

Widoki z okna

Widoki z okna

Widoki z okna

Po przyjechaniu – jak to zawsze – kryj się lotnik. Na szczęście Grześ jest łaskawy i nie wymaga wielkiego zabawiania, starsi chłopcy oczywiście też już sami zajmują się sobą, więc udaje nam się rozpakować i nawet zapisać wrażenia z dzisiejszego dnia. Rano chętnie porozglądamy się dokładniej po okolicy – dziś po przyjechaniu było ciemno, choć oko wykol:)

 

27 grudnia 2015, niedziela

Pogody wiosennej cd. 14 stopni i słońce…

Do schroniska PTTK na Kudłaczch

W nocy Grześ co chwilę się budzi – właśnie rosną mu dolne trzonowce i noce bywają trudne, w dodatku M. czuje się jakaś podziębiona. Nasze humory jednak zdecydowanie poprawiają się po wyjrzeniu przez okno. Z jednej strony widać „ozdobiony” wyciągiem narciarskim stok Śnieżnicy i biegnące na wyciągnięcie ręki tory kolejowe, z drugiej – niezwykle malowniczy widok na wzniesienia Beskidu Wyspowego w oprawie błękitnego nieba.

Widok z naszego okna na Beskid Wyspowy

Widok z naszego okna na Beskid Wyspowy

Tak pięknego dnia nie można spędzić inaczej niż na górskim spacerku. Po błyskawicznym przejrzeniu planu wycieczek wybór pada na schronisko PTTK na Kudłaczach. Dojście niedługie, w sam raz na dzień aklimatyzacyjny.

Podjeżdżamy samochodem przez Trzemeśnię i Porębę aż na Przełęcz Granice i ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku wschodnim. Nasza cała droga biegnie łagodnie nachyloną leśną drogą przez ładny las mieszany. Wszystkim humory dopisują. Grześ jak tylko widzi nosidło, od razu chce do niego wejść. Chyba jeszcze pamięta nasze letnie eskapady. Chłopcy chętnie rozmawiają z nami i bawią się w różne gry śpiewane i słowne. Wspólne piesze wycieczki to doskonała okazja do spędzenia z nimi czasu; z nimi, nie obok siebie, do czego tak mało okazji mamy na co dzień. Droga mija sprawnie i przyjemnie. Tymo dziarsko rwie do przodu, Sebuś szuka kolejnych znaków szlaku. Pogoda iście wiosenna. Znajdujemy nawet baziową gałązkę! W okolicy schroniska z prześwitów odsłaniają się malownicze widoki w kierunku Babiej Góry. Dojście od przełęczy do schroniska zajmuje nam (bardzo spacerowym tempem) ok. 50 minut (11:20-12:10).

Ruszamy z przełęczy Granice

Ruszamy z przełęczy Granice

Tam idziemy!

Tam idziemy!

Do schroniska PTTK na Kudłaczach

Do schroniska PTTK na Kudłaczach

Bardzo przyjemne nachylenie dla dzieci

Bardzo przyjemne nachylenie dla dzieci

Znaleźliśmy oznaki wiosny - Tymo trzyma gałązkę bazi

Znaleźliśmy oznaki wiosny – Tymo trzyma gałązkę bazi

Widok na pasmo Babiej Góry

Widok na pasmo Babiej Góry

Schronisko przed nami

Schronisko przed nami

W schronisku PTTK na Kudłaczach zatrzymujemy się na ciepły posiłek. Dobrze, że nie dotarliśmy tu później – zajmujemy ostatni wolny stolik, potem nadchodzący spacerowicze mają problem ze znalezieniem miejsc. Fakt, jadalnia jest niewielka (schronisko na Kudłaczach to jedno z najmniejszych schronisk PTTK, gabarytowo mniejsze nawet od bacówek-moskałówek), a słoneczny niedzielny poświąteczny dzień to idealna okazja do górskiego spaceru. Schronisko jest ładnie położone między szczytami Łysiny i Działka. Niektórzy zaliczają jego położenie do Beskidu Wyspowego, inni do Makowskiego – ale czy to takie ważne? Przed schroniskiem jest spory trawiasty teren z ławami oraz miejsce na rozbicie namiotów – zapewne jest tu bardzo przyjemnie w ciepłej porze roku. Miło spędzamy czas. Grześ, wypuszczony z nosidła, nadrabia „zaległe” kilometry, biegając pomiędzy ławami. Wcześniej spaceruje z R. po okolicach schroniska i razem ze starszymi chłopcami huśta się na przyschroniskowym placu zabaw. Jak dobrze, że gospodarze pomyśleli o dzieciach. Mała rzecz, a cieszy. Grześ chyba przeczuwał, że będą huśtawki, bo przez całą drogę do góry w nosidle wołał „buju”:) Wracamy tą samą drogą.

Schronisko PTTK na Kudłaczach

Schronisko PTTK na Kudłaczach

Jak dobrze, ze jest plac zabaw

Jak dobrze, ze jest plac zabaw

Na terenie pola namiotowego

Na terenie pola namiotowego

Korzenie lepsze niż plac zabaw

Korzenie lepsze niż plac zabaw

Schodzimy tą samą drogą

Schodzimy tą samą drogą

Widok na pasmo Babiej Góry bis. M. znalazła lepsze miejsce na zdjęcie

Widok na pasmo Babiej Góry bis. M. znalazła lepsze miejsce na zdjęcie

Po południu R. zabiera starszych chłopców na mszę do Mszany Dolnej.

Z nazbieranych wcześniej na wycieczce gałązek jodłowych i bazi robimy wyjątkowy stroik świąteczny…

Nasz oryginalny świąteczny stroik - z baziami!

Nasz oryginalny świąteczny stroik – z baziami!

Potem już tylko kolacja, zerkanie na prognozy modeli ICM i zastanawianie się, co by tu jutro zrobić – jak my lubimy takie problemy!

 

28 grudnia 2015, poniedziałek

Cały dzień pochmurno, mgliście i siąpi deszcz, ok. 8 st.

Noce ostatnio co jedna, to gorsza; już jesteśmy tacy niewyspani – kiedy te czwórki wreszcie wyrosną Grzesiowi? A tu jeszcze od rana pogoda jak w listopadzie… Co tu robić?

Wkrótce po śniadaniu Grześ idzie spać, a R. ze starszymi chłopcami jadą na duże zakupy – podczas pakowania nie wszystko udało się zmieścić do bagażnika naszej bryki. Po rozpakowaniu zakupów i zjedzeniu drugiego śniadania pogoda nadal jest kiepska, ale co to byłby za dzień spędzony tylko na zakupach? Postanawiamy zmobilizować się i jednak gdzieś pojechać.

Rabka-Zdrój

Niewątpliwie mamy szczęście do spacerowania po Rabce w jesiennej aurze… Ostatnio byliśmy tutaj trzy lata temu w listopadzie. Wtedy po górskiej trasie postanowiliśmy jeszcze wieczorem wyrwać się na spacer. Niestety, wszystko oglądaliśmy pod osłoną nocy. Dzisiaj też nie możemy w pełni docenić walorów tutejszego parku zdrojowego, zrewitalizowanego w 2011 r. W pełnej krasie prezentuje się on zapewne w ciepłych porach roku, kiedy kwitną kobierce różnorodnych kwiatów w tutejszych 10 ogrodach tematycznych. W grudniu, niestety, nie działa też tężnia (niewielka, ale ciekawa), chętni mogą jednak odpocząć w kameralnej pijalni wody i spróbować wody z ujęcia „Helena”.

Spacer pod parasolami jest mimo wszystko całkiem przyjemny. Opowiadamy chłopcom o uzdrowiskowych tradycjach Rabki, o tym, że miasto jest nazywane Miastem Dzieci Świata, że jest tu jedyny w Polsce pomnik Świętego Mikołaja (położony przy prawie stuletnim budynku dworca). W trakcie przechadzki przestaje padać, a do pełni szczęścia brakuje nam jeszcze tylko… toalety! Na szczęście w pobliżu ul. Chopina znajdujemy i taki przybytek. O dziwo całkiem przyzwoity i darmowy. Chłopcy (zwłaszcza Grześ) z upodobaniem biegają po dachu szaletów (położonym tuż powyżej poziomu alejek parkowych) – to chyba największa atrakcja popołudnia!

Tężnia i pijalnia wód w rabczańskim parku zdrojowym

Tężnia i pijalnia wód w rabczańskim parku zdrojowym

Park zdrojowy, Rabka Zdrój

Park zdrojowy, Rabka Zdrój

Dalej schodzimy ul. Chopina w kierunku rabczańskiego deptaku z nadzieją, że znajdziemy w tej okolicy jakąś sensowną restaurację. Przeczucie nas nie myli. Jak tylko mijamy amfiteatr, przed oczami ukazuje się napis „Restauracja Kawiarnia Zdrojowa”. Dobra nasza! Przed wejściem oglądamy jeszcze sympatyczną fontannę, ozdobioną siedmioma figurami słoni, wykonanymi z brązu. Zwierzaki wesoło zadzierają trąby do góry. Niestety, nie możemy podziwiać fontanny w pełnej krasie – w zimie oczywiście jest nieczynna, nie widać też kolorowej mozaiki układającej się w herb Rabki-Zdroju (całość jest zadaszona na zimę). Cóż, trzeba przyjechać tu w lecie.

Amfiteatr przy deptaku spacerowym

Amfiteatr przy deptaku spacerowym

Rabczański deptak

Rabczański deptak

Sympatyczna fontanna ze słoniami

Sympatyczna fontanna ze słoniami

Na obiad najadamy się jak bąki. Żeby tylko móc wyjąć Grzesiowi na chwilę baterie z pupy i mieć możliwość chwilę posiedzieć spokojnie… Tymczasem jedno z nas ciągle musi za nim biegać. Na domiar złego Grześ ciągle wynajduje sobie chyba najgorsze możliwe zajęcia. Najpierw chce sam prowadzić swój wózek i wjeżdżać nim we wszystkie krzesła. Potem chce plastikowym krzesełkiem jeździć po całej restauracji. Potem zabiera się za rozbieranie choinki. A gdy tylko łagodną perswazją próbujemy nakłonić go do zmiany zajęcia, ryczy. Ratunku! Obok nas widzimy rodzinę z niemowlakiem i niewiele starszym bratem. Biedni, wszystkie atrakcje mają jeszcze przed sobą…:)

Po obiedzie wracamy do samochodu przez ładnie oświetlony park zdrojowy. Rozpogodziło się, przestało padać, ale nad ziemią unosi się wilgotna mgiełka. Jakoś tak bardzo malowniczo wokół.

Park zdrojowy wieczorem

Park zdrojowy wieczorem

Głosujemy na najładniejszą świąteczną ozdobę

Głosujemy na najładniejszą świąteczną ozdobę

Choinka chyba wygrywa

Choinka chyba wygrywa

Wieczorem chłopcy – jak codziennie na wyjeździe – rysują wspomnienia z minionego dnia. Dziś obaj wybrali sobie na temat oświetlony park zdrojowy. Potem do późnego wieczora kipią energią. Widać brakuje im w nogach górskiej przebieżki… Jako zabawka na wyjeździe najlepiej sprawdzają się tradycyjne drewniane klocki (prezent dla Grzesia od Cioci Majki – dziękujemy!) – niesamowicie kreatywne zajęcie i dla starszaków, i dla Grzesia.

 

29 grudnia 2015, wtorek

Chłodniej, ale nadal pochmurno i mgliście, 2 st.

Grześ nareszcie trochę lepiej spał w nocy. Wieczorem jednak bardzo długo zasypiał, zabawiając przy okazji starszaków swoim śpiewem: „A-a-a, ne ne ne”. Rano z kolei obudził wszystkich radosnymi okrzykami: „A-a-a bach!”, wyrzucając z łóżeczka smoczki i maskotkę-księżyc (na które też, jako rzeczy związane ze spaniem, mówi „a-a-a”).

Dzisiaj z racji niezbyt górskiej pogody za cel naszej kolejnej wycieczki obieramy Sekcję Utrzymania i Napraw Taboru Zabytkowego „Skansen” w Chabówce, zwaną potocznie Skansenem Taboru Kolejowego w Chabówce.

Obiekt mieści się w dawnej parowozowni w Chabówce. Można tu obejrzeć ponad pięćdziesiąt parowozów, a także kilka pługów odśnieżnych, kilkadziesiąt wagonów pasażerskich i towarowych oraz inne urządzenia, ogółem 135 zabytkowych obiektów.

Minusem ekspozycji jest tylko nieco chaotyczne rozmieszczenie eksponatów i brak jakichkolwiek elementów interaktywnych. Naszym zdaniem warto byłoby przynajmniej część ekspozycji skomponować w pewną całość, np. rozpoczynając od maszyn parowych – prekursorów silników parowych, a kończąc na lokomotywach spalinowych i elektrycznych. Ewentualnie za pomocą numerków skierować turystów na taką trasę z odpowiednią mapką. Ale w sumie to tylko drobna niedoskonałość.

Chłopcy są bardzo zaciekawieni poszczególnymi parowozami i wagonami. Wchodzą we wszystkie dostępne zakamarki, zaglądają do wnętrza lokomotyw. Tymusiowi szczególnie podoba się lokomobila, a Sebusiowi – wagon z toaletą:)

SKansen Taboru Kolejowego w Chabówce - rozpoczynamy zwiedzanie

SKansen Taboru Kolejowego w Chabówce – rozpoczynamy zwiedzanie

Skoro wokół tyle pociągów, chłopcy też robią pociąg

Skoro wokół tyle pociągów, chłopcy też robią pociąg

Mamy wyjątkowy sentyment do wąskotorówek

Mamy wyjątkowy sentyment do wąskotorówek

Sebuś sprawdza, gdzie sypało się węgiel

Sebuś sprawdza, gdzie sypało się węgiel

Niemiecki parowóz wąskotorowy z 1918 r.

Niemiecki parowóz wąskotorowy z 1918 r.

Lokomobila szczególnie spodobała się Tymkowi

Lokomobila szczególnie spodobała się Tymkowi

Polski silnik parowy z 1921 r.

Polski silnik parowy z 1921 r.

Mijamy coraz to inne eksponaty

Mijamy coraz to inne eksponaty

To pług odśnieżny wyprodukowany w Ostrowcu Świętokrzyskim w 1942 r.

To pług odśnieżny wyprodukowany w Ostrowcu Świętokrzyskim w 1942 r.

Koło żurawia kolejowego

Koło żurawia kolejowego

Kolejowe impresje

Kolejowe impresje

Jak w ilustracjach do 'Lokomotywy' Tuwima

Jak w ilustracjach do 'Lokomotywy’ Tuwima

To dopiero jeden rząd eksponatów. Wchodzimy w kolejną alejkę

To dopiero jeden rząd eksponatów. Wchodzimy w kolejną alejkę

Koła w ruch...

Koła w ruch…

Niemiecki parowóz z 1921 r.

Niemiecki parowóz z 1921 r.

Niewątpliwie największą atrakcją związaną ze skansenem są przejazdy zabytkowym taborem, ciągniętym przez spektakularne parowozy. Trasa zabytkowych składów prowadzi do stacji Kasina Wielka, w budynku której mieszkamy! Poza kursami pociągów retro skansen jest również współorganizatorem wielu imprez, np. „Parowozjady”, czy „Nocy muzeów”. Niestety, takie atrakcje są dostępne tylko w sezonie letnim. Bardzo żałujemy, że w czasie naszego pobytu nie możemy uczestniczyć w przejeździe takiego zabytkowego pociągu, albo chociaż zobaczyć parowozu „pod parą”, ale cóż – będziemy mieli motywację, żeby wrócić jeszcze w te strony!

Grześ zasypia nam niestety tuż przed Chabówką i R. zostaje z nim w samochodzie na „dospanie”. Gdy nasz najmłodszy miłośnik pociągów się budzi, M. ze starszakami kończy już zwiedzać prawie cały skansen. Załapuje się jeszcze na obejrzenie kilku parowozów, chociaż najbardziej podoba mu się… wchodzenie po schodkach do wagonu! Chyba pociągi kojarzy głównie z nowoczesnymi składami kursującymi pod naszym oknem 😉

Jest i nasz najmłodszy miłośnik kolei!

Jest i nasz najmłodszy miłośnik kolei!

Chłopcom bardzo podobał się stary wystrój wagonów

Chłopcom bardzo podobał się stary wystrój wagonów

Ciekawe, czy Sebuś da radę sam poruszyć parowóz

Ciekawe, czy Sebuś da radę sam poruszyć parowóz

Bo Grześ na pewno!

Bo Grześ na pewno!

Pizzeria Jako w Chabówce

To miejsce zasługuje na osobny nagłówek. Naprawdę! Ale po kolei.

Wszystkim kiszki już zaczynają grać marsza z głodu, więc szybko wycofujemy się na z góry upatrzone pozycje do wypatrzonej po drodze pizzerii. Niepozorny z zewnątrz lokal okazuje się niebywałą gratką dla miłośników pociągów. Wystrój sali nawiązuje do wnętrza wagonu – stoliki to jakby przedziały, oświetlenie to stylizowane elementy zwrotnic, na środku pod przeszkloną podłogą są umieszczono na oryginalnych podkładach kolejowych prawdziwe tory, a na nich – jeżdżący model pociągu. Do tego wszystkiego z końca sali świecą groźnie światła nadjeżdżającego pociągu. To po prostu kultowe miejsce! Ogromne brawa dla pomysłodawcy tego wystroju!

A pizza też jest niczego sobie. Zamawiamy „tylko” jedną dużą i jedną małą, ale objadamy się wszyscy jak bąki!

Pizzeria Jako w Chabówce - wystrój na medal!

Pizzeria Jako w Chabówce – wystrój na medal!

Wieczorny spacer u podnóża Śnieżnicy

Po południu chłopcy kipią energią i dopominają się o wyjście z latarkami na „rekonesans” po najbliższej okolicy. Takich kompanów sobie wychowaliśmy, ha! Gdy wychodzimy, jest już ciemno. Niespodziewanie zrobiło się też bardzo zimno. Temperatura zjechała na minus (co skrzętnie wykorzystują gospodarze wyciągu – ku naszej uciesze armatki śnieżne pracują pełną parą), wieje silny wiatr. W związku z tym R. z Grzesiem podchodzi tylko pod dolną stację wyciągu i wraca do domu, a M. z chłopcami ucina sobie wieczorny spacer do głównej drogi w Kasinie. Idąc, zabawiamy się w zgadywankę „prawda czy fałsz”, po drodze widzimy też dwie grupy kolędników. Jest bardzo miło, tylko zimno, ale zimno!

Stacja Kasina wieczorową porą

Stacja Kasina wieczorową porą

Wieczorem kładziemy dzieciaki spać i przy dobrym winku spoglądamy na prognozy pogody, planując kolejne wyprawy w zimowej już aurze. Jak my lubimy te momenty, gdy dzieci już śpią i można choć na krótką chwilkę pożyć sobie w swoim rytmie… Zwłaszcza na wyjeździe, gdy nie ma prania, sprzątania, gotowania, etc. Chwilo trwaj!

 

30 grudnia 2015, środa

Od dziś inna pora roku: -6 stopni i słońce

Spacer do Bacówki na Maciejowej

Wita nas słoneczny, mroźny poranek – po dwóch dniach siąpiącego deszczu błękitne niebo przyjmujemy z radością. Wszyscy, i my, i starsze dzieci, mamy ochotę na spacerek w górach. Jedyny problem to transport Grzesia w solidnie ujemnej temperaturze – ostatnie dni przyzwyczaiły nas do temperatur rzędu plus 10 i teraz boimy się, że Grzesiek zmarznie nam w nosidle. Rozwiązujemy ten problem, zabierając ze sobą dwa grube koce do opatulenia małego podróżnika i ubierając go o kilka warstw grubiej.

Nasz cel to sympatyczna Bacówka na Maciejowej. Co prawda byliśmy już tu we dwoje w listopadzie 2012 r. w ramach wieczornej przebieżki po wycieczce na Mogielicę, ale wtedy było zupełnie ciemno , padał deszcz i w sumie poza wnętrzem schroniska niczego innego nie widzieliśmy. Sami więc chętnie powtarzamy tę trasę. Bacówka położona jest co prawna w paśmie Gorców, ale dojazd od nas jest tu tak samo bliski jak do szlaków Beskidu Wyspowego.

Podjeżdżamy samochodem do Rabki-Zającówki i odbijamy w prawo czarnym szlakiem. Gwoli ścisłości, najpierw wyrusza M. ze starszymi chłopcami, a R. zostaje ze śpiącym Grzesiem w samochodzie, planując zarzucenie go na plecy, jak tylko się obudzi, i sprawne dogonienie reszty wycieczki. To rozwiązanie ma jeszcze jeden plus, a mianowicie minimalizuje czas spędzony przez Grzesia na mrozie – Sebuś jednak idzie dużo wolniejszym tempem niż pozostali. Po krótkim odcinku szlaku prowadzącym drogą między zabudowaniami ścieżka zaczyna stromo forsować zbocza Maciejowej (815 m n.p.m.). Idziemy wzdłuż trasy narciarskiej, poprowadzonej ze szczytu Maciejowej. Armatki śnieżne pracują pełną parą – faktycznie, rok chyli się ku końcowi, a tu śniegu ani grama – jakie to straty dla właścicieli wyciągów. Chłopcy mają frajdę z chwilowej armatkowej śnieżycy. Prosto w oczy świeci nam słońce, zapewniając naturalną fototerapię grudniowego przygnębienia. Jedyne zakłócenie sielanki to konieczność ciągłego mobilizowania Sebusia do marszu– na tym odcinku szlaku nachylenie jest naprawdę spore, więc spacer wymaga nieco wysiłku.

Czarnym szlakiem z Rabki-Zającówki na Maciejową

Czarnym szlakiem z Rabki-Zającówki na Maciejową

Na szlaku zawsze znajdzie się coś ciekawego

Na szlaku zawsze znajdzie się coś ciekawego

Armatki śnieżne zadbały o zimowe akcenty

Armatki śnieżne zadbały o zimowe akcenty

Mróz prawdziwy, ale śnieg sztuczny

Mróz prawdziwy, ale śnieg sztuczny

R. dogania M. i chłopców zaraz po połączeniu czarnego i czerwonego szlaku na grzbiecie Maciejowej. Teren wypłaszcza się, w starszaki wstępuje więc nowa energia. Dobrze, że nie szliśmy tą trasą w minionych dniach – głębokie błotniste koleiny na drodze nie zachęcają do marszu w deszczowe dni. Teraz wszystko jest zmrożone i idzie się bajkowo. 20 minut marszu przez las i naszym oczom ukazuje się znajomy widok – Bacówka na Maciejowej. Nazwa jest trochę myląca, bo przecież Maciejowa została już daleko za nami, ale czy to ważne? Teraz wszystko wygląda inaczej niż w listopadowy wieczór. Przede wszystkim widać piękne widoki na Tatry na południu i na Beskid Wyspowy na północy. Po drugie: w ogóle wszystko widać w świetle dnia. I otoczenie bacówki, i samą bryłę budynku.

R. z Grzesiem już dobili do reszty

R. z Grzesiem już dobili do reszty

Ostatni zakręt przed schroniskiem

Ostatni zakręt przed schroniskiem

Jak tu malowniczo...

Jak tu malowniczo…

Gorczańskie klimaty - Taterki na horyzoncie

Gorczańskie klimaty – Taterki na horyzoncie

Bacówka PTTK na Maciejowej

Bacówka PTTK na Maciejowej

Bacówka PTTK na Maciejowej - wchodzimy

Bacówka PTTK na Maciejowej – wchodzimy

Niesłusznie martwiliśmy się, czy w środku się ogrzejemy. Gospodarze napalili w kominku i w jadalni, dodatkowo zalanej słońcem, jest chyba z 25 stopni. Udaje nam się zająć chyba najlepszy, bo największy stolik. W naszym składzie komfortowe miejsce do spokojnego nakarmienia Grzesia jest bardzo ważne – ostatnio Grzesiek przy jedzeniu byle czym się rozprasza i karmienie go bywa niełatwe. Z biegiem czasu do bacówki docierają kolejni goście. Jak dobrze, ze mamy gdzie siedzieć. Sam budynek jest niewielki – to typowa bacówka-moskałówka z lat 70. Pomyśleć, że wg planów takich bacówek w polskich górach miało być grubo ponad 100 – zapoznajemy się z ich planowanym rozmieszczeniem, czytając ciekawą tablicę na ścianie. W końcu zbudowano niewiele ponad 10. Byliśmy już w bacówce Jaworzec, pod Małą Rawką, pod Honem, pod Bereśnikiem, nad Wierchomlą, na Przełęczy Okraj, przy nieczynnej bacówce pod Trójgarbem; mamy w planach bacówkę na Krawców Wierchu i na Rycerzowej – a to tylko garstka z tych planowanych.

Postój z całą naszą ekipą to nie jest bułka z masłem. Grzesia trzeba nakarmić (co łatwe nie jest), przewinąć, czymś zabawić, w międzyczasie zamawiając jedzenie, nadzorując starszaki, mobilizując Sebusia do jedzenia, no i samemu wrzucając coś na ząb. Tym razem wszystko przebiega jakoś bezboleśnie. Jedzenie jest pyszne – szczególnie godne polecenia są racuchy z jagodami, w których to jagodach szczególnie rozsmakował się Grześ – jadł, aż mu się uszy trzęsły, zagryzając skwarkami i cebulką z pierogów Tymka. Cóż, o gustach się nie dyskutuje:) Wnętrze bacówki jest bardzo przyjemne i stylowe – jest tu wiele rzeźbionych elementów wyposażenia, wykonanych przez absolwentów zakopiańskiego Liceum Sztuk Plastycznych. Inni turyści miło się uśmiechają.

Jak dobrze się ogrzać!

Jak dobrze się ogrzać!

Ale pyszne te jagody!

Ale pyszne te jagody!

O ile postój mija bezproblemowo, potem już tak różowo nie jest. Najgorszy punkt programu to zapakowanie Grześka do nosidła razem z zimowym opatuleniem. Wyje, jakby go ze skóry obdzierali. Jak my byśmy chętnie wyrwali się w góry choć na chwilę we dwoje, żeby nie musieć ciągle żyć na stend baju… Na szczęście jak tylko R. rusza, Grześ zadowolony uspokaja się. Przez wzgląd na temperaturę R. po raz kolejny rusza z kopyta, nie oglądając się na M. i chłopców. Umawiamy się przy samochodzie.

Pokrzepieni, zadowoleni i gotowi do zejścia

Pokrzepieni, zadowoleni i gotowi do zejścia

Taterki raz jeszcze

Taterki raz jeszcze

Iść, ciągle iść, w stronę... Babiej Góry

Iść, ciągle iść, w stronę… Babiej Góry

Droga w dół mija chłopakom – dosłownie i w przenośni – w podskokach. Jeśli pod górę to M. musiała mobilizować do marszu, teraz jest odwrotnie – ledwo może za nimi nadążyć. T. mówi „jak ja lubię góry”, Sebuś podśpiewuje Mikołajowe „hoł hoł hoł”.

Wracamy do naszej dworcowej mety

Wracamy do naszej dworcowej mety

Popołudnie i wieczór

Od dwóch dni na prośbę gospodarzy musieliśmy ograniczać zużycie wody. Dzisiaj po powrocie do domu okazuje się, że problemy z wodą są naprawdę poważne. Z kranu nie kapie już nawet kropla… Dowiadujemy się, że jakakolwiek woda będzie za 3 godziny, a naprawa być może jutro. Cóż… musimy to jakoś przetrwać.

Grześ chwilę drzemie w domu, a R. z chłopcami jedzie do Mszany na uzupełniające zakupy. Kupujemy większą ilość wody w razie dalszych problemów z jej dostępnością w apartamencie i oczywiście trochę fajerwerków na jutro!

 

31 grudnia 2015, czwartek

Piękna zima, szkoda, że bez śniegu, ok. -4 st.

Podczas tego wyjazdu (podobnie jak latem w Pieninach) chłopcy są zachwyceni górskimi spacerami. W związku z tym dzisiaj planujemy kolejny. Ze względu na mróz celami naszych spacerów są schroniska – można ogrzać się, zjeść coś ciepłego i przewinąć Grzesia. Wyszukujemy na mapie możliwie najkrótsze drogi dojściowe, uwzględniając najsłabsze ogniwo naszej ekipy, czyli Grzesia, który siedząc w nosidle bez ruchu w mroźny dzień, mógłby zmarznąć.

Z Obidowej do schroniska Stare Wierchy

Trzy lata temu odwiedziliśmy to schronisko we dwoje – schodziliśmy do Obidowej po wycieczce na Turbacz. Teraz też zaczynamy spacer od końca wsi Obidowa. Powstał tu spory parking jako zaplecze trasy narciarstwa biegowego na Turbacz. Dzisiaj samochodów prawie nie ma. Grześ przespał się po drodze, więc z parkingu ruszamy razem.

Po obowiązkowym płaczu Grzesia przy pakowaniu do nosidła (nie pasują mu koce, którymi go owijamy ze wszystkich stron…) idzie nam się bardzo dobrze. R. z Grzesiem i Tymem wchodzą sprawnym tempem i po pół godziny meldują się pod schroniskiem. R. pozwala Giśkowi rozprostować kości i doświadczyć kontaktu z minimalną warstewką śniegu na ławkach. M. musi się dopasować do tempa Sebunia (dziś droga mija im wyjątkowo wesoło – wymyślają historię o Maleszkowym czerwonym krześle, tylko że tym razem jest to czerwone krzesełko do karmienia, któremu tylko Grześ może wydawać rozkazy), ale i tak wkrótce stawiamy się w komplecie w schronisku.

Zielonym szlakiem z Obidowej na Stare Wierchy

Zielonym szlakiem z Obidowej na Stare Wierchy

Gorczański widok

Gorczański widok

Sebuś z M. zamykają peleton

Sebuś z M. zamykają peleton

Prawdziwe lodowce na szlaku

Prawdziwe lodowce na szlaku

Polany przy szlaku są bardzo malownicze

Polany przy szlaku są bardzo malownicze

Jeszcze dwa kroki i po lewej mamy schronisko!

Jeszcze dwa kroki i po lewej mamy schronisko!

Schronisko Stare Wierchy

Schronisko Stare Wierchy

Grześ, R. i T. dotarli tu pierwsi

Grześ, R. i T. dotarli tu pierwsi

Obie sale schroniska są dzisiaj pełniutkie (Sylwester…) i z wielkim trudem udaje nam się znaleźć miejsce, żeby usiąść. Na szczęście się udaje. Wędrując zimą z Grzesiem, najważniejszy okazuje się ciepły i spokojny kąt do nakarmienia i pobiegania. Wszyscy chętnie pałaszują obiad, chłopcy sami kupują widokówki i podstemplowują książeczki GOT – z uśmiechem stwierdzamy, że to dla nich naturalny element pobytu w schronisku.

Jadalnia przeluźnia się dopiero pod koniec naszego odpoczynku

Jadalnia przeluźnia się dopiero pod koniec naszego odpoczynku

W drodze powrotnej chwilę jeszcze zabawiamy na przyschroniskowej polanie – huśtamy się na huśtawce, Tymo rozbija kijkiem lód na kałuży, Grześ biega własnymi ścieżkami. Schronisko Stare Wierchy rozlokowało się na rozległej gorczańskiej polanie na wysokości 968 m n.p.m. Przy ładnej pogodzie dobrze stąd widać Tatry – dziś też rozkoszujemy się ich widokiem. Jest jednak zimno, więc pora wracać. Droga powrotna mija błyskawicznie. Główną atrakcją dla starszaków jest lód pokrywający miejscami drogę – S. nazywa go „lodowcem”. Obaj chłopcy rozbijają lód kijkami i przeskakują przez zamarzłe na drodze strumyczki. Stawiamy się przy samochodzie tuż przed 15:00, po ok. 3 godzinach od wyjścia. Trasa to niespełna 200 m przewyższenia i ok. 3,5 km w obie strony. W sam raz na zimowy dzień dla naszej rodzinki.

Przed schroniskiem. Grześ idzie w swoją stronę

Przed schroniskiem. Grześ idzie w swoją stronę

Tatry z polany Stare Wierchy

Tatry z polany Stare Wierchy

Czas z powrotem. Ale jestem zapakowany...

Czas z powrotem. Ale jestem zapakowany…

Wracamy do Obidowej

Wracamy do Obidowej

Wesoło nam!

Wesoło nam!

Wieczór jest wyjątkowy, bo sylwestrowy! Pożegnanie starego roku zaczynamy od odpalenia fajerwerków kupionych dzień wcześniej w Mszanie Dolnej. Nie obywa się bez przygód – najpierw R. dzielnie walczy z zapałkami (i świeczką), ciągle gasnącymi na wietrze, potem wpada na przyparkingowy płotek. Chłopcy są jednak zachwyceni, szczególnie Tymo. Robimy transparent 2015/2016, gramy w kalambury, chwilę tańczymy. Grześ dzielnie towarzyszy nam do 23:20 i nawet próbuje uczestniczyć w grze w kalambury – jaki on jest pocieszny! Tuż przed północą zaczynamy wielkie odliczanie i wkrótce witamy Nowy Rok! Ostatni punkt programu to oglądanie przez okno fajerwerków w okolicy, a mamy u stóp całą Kasinę, więc widok jest naprawdę piękny. Życzymy sobie głównie zdrowia i spokoju, oby nie zabrakło ich w tym nadchodzącym roku! Niedługo potem idziemy spać, bo wiadomo, że chłopcy jutro nie pośpią wiele dłużej niż zwykle – taki już nasz los:)

Sylwester w Kasinie Wielkiej

Sylwester w Kasinie Wielkiej

 

1 stycznia 2016, piątek

Nadal mróz, ok. -5 st., słonecznie

Panowie są dzisiaj względnie łaskawi i wstają o 8:00, czyli godzinę później niż zwykle. Niestety niemiłą niespodzianką jest całkowity brak wody w kranach. Jakoś radzimy sobie z tą sytuacją i ok. 11:30 ruszamy na wycieczkę.

Z racji terminu (Nowy Rok) chcemy mieć pewność, że znajdziemy gdzieś otwartą restaurację. Obieramy więc kurs na największe pienińskie uzdrowisko, czyli Szczawnicę. Co prawda byliśmy w Pieninach niedawno, na pożegnanie lata, ale wtedy nastawialiśmy się głównie na chodzenie po górach, nie zostawiając sobie czasu na zwiedzanie i leniwe spacery. Szczawnicę oglądaliśmy głównie w przelocie, z samochodu.

Grześ w samochodzie zasypia, więc przed zatrzymaniem się w Szczawnicy robimy jeszcze krótki postój w Krościenku. Tj. – gwoli ścisłości – tylko M. robi tu postój fotograficzny – panowie ze śpiącym Grzesiem krążą samochodem po pobliskich uliczkach. M. fotografuje największy krościeński zabytek, czyli częściowo gotycki kościół Wszystkich Świętych (XIV-XVI w.), znany z cennych naściennych polichromii. Na jednej z nich można oglądać trzy diabły trzymające w rękach cyrograf. Świątynia jednak jest zamknięta, więc M. może oglądać jej wnętrza tylko zaglądając przez kraty. Potem obchodzi przestronny rynek, otoczony niskimi kolorowymi domami, wśród których wyróżnia się jako najbardziej okazały budynek XIX-wiecznego ratusza, zbudowanego w stylu pienińskim. Na rynku uwagę zwraca też stylowa studnia, postawiona tu w latach 90. z okazji 650. rocznicy założenia Krościenka.

Krościenko - studnia upamiętnia 650-lecie założenia osady

Krościenko – studnia upamiętnia 650-lecie założenia osady

Kościół Wszystkich Świętych (XIV-XVI w.), częściowo gotycki

Kościół Wszystkich Świętych (XIV-XVI w.), częściowo gotycki

Wnętrze Kościoła Wszystkich Świętych, polichromie z XIV - XVI w.

Wnętrze Kościoła Wszystkich Świętych, polichromie z XIV – XVI w.

Ratusz w Krościenku, XIX w.

Ratusz w Krościenku, XIX w.

Po obejrzeniu Krościenka jedziemy już prosto do Szczawnicy. Miejsce parkingowe znajdujemy na płatnym parkingu w samym centrum przy ul. Zdrojowej. Zwiedzanie Szczawnicy zaczynamy od … pilnego poszukiwania restauracji. Grześ jest już głodny, a Sebuś bardzo potrzebuje odwiedzić toaletę. Kolejne mijane przez nas lokale są totalnie zapełnione. Zrezygnowani docieramy aż do Placu Dietla. Na szczęście znajdujemy miejsce w chyba najbardziej reprezentacyjnym szczawnickim lokalu – w połączonej z budynkiem pijalni wód Café „Helenka”.

Pomnik Henryka Sienkiewicza przy ul. Zdrojowej

Pomnik Henryka Sienkiewicza przy ul. Zdrojowej

Park Górny z ul. Zdrojowej

Park Górny z ul. Zdrojowej

Plac Dietla

Plac Dietla

Szczawnicka Pijalnia w Domu nad Zdrojami

Szczawnicka Pijalnia w Domu nad Zdrojami

Cafe Helenka i Dom nad Zdrojami

Cafe Helenka i Dom nad Zdrojami

To świetne miejsce na obiad lub przekąskę dla rodziny z dziećmi. Stoliki nie są rozstawione zbyt ciasno, udaje się zmieścić wózek, a Grześ ma gdzie pospacerować (z kawiarnianej sali można przejść bezpośrednio do niewielkiej pijalni wód mineralnych); jest nawet przewijak. W menu nie ma typowych dań obiadowych, ale francuskie tarty i włoskie kluchy bardzo nam i chłopcom odpowiadają. Nieodzownym elementem jest jak zwykle płacz Grzesia przy ubieraniu i pakowaniu do wózka, cóż, my też nie lubimy zimy i wielowarstwowych ubrań… Tymo jest za to bardzo pomocny i sam załatwia kupno pamiątkowych aniołków w pijalni.

Wnętrze pijalni w Domu nad Zdrojami

Wnętrze pijalni w Domu nad Zdrojami

Czekamy na obiad w Cafe Helenka

Czekamy na obiad w Cafe Helenka

Starsi chłopcy nie stwarzają nam większych problemów podczas wycieczek. W ramach dodatkowej atrakcji dla nich decydujemy się jeszcze na wjazd wyciągiem krzesełkowym na Palenicę (719 m n.p.m.). To jedna z głównych atrakcji Szczawnicy. Po drodze kupujemy jeszcze w kiosku jabłuszka dla chłopaków z nadzieją, że na naszym stoku uda się pozjeżdżać na sztucznym śniegu. M. zostaje na dole z Grześkiem, a pozostali chłopcy wjeżdżają na Palenicę. Przejazd wyciągiem to spora atrakcja. Dodatkową adrenalinę zapewnia zawiśnięcie na dyndającym krzesełku nad sporą przepaścią, gdy wyciąg zatrzymuje się na chwilę.

Na górze przyciąga uwagę widok pracujących pełną parą armatek śnieżnych i spore zaspy śniegu. Przez tę „krainę lodu” – jak szczyt Palenicy ochrzcili chłopcy – schodzimy kilkadziesiąt metrów w kierunku siodła Maćkówka. W świetle zachodzącego słońca podziwiamy widok na Tatry oraz okoliczne pienińskie szczyty. Wypatrujemy znane nam z sierpniowych wycieczek Sokolicę i Wysoką.

Widoki z Palenicy

Widoki z Palenicy

Zachód słońca nad Tatrami

Zachód słońca nad Tatrami

Stok Szafranówki już naśnieżają

Stok Szafranówki już naśnieżają

Widoki z Palenicy, od Tatr po Sokolicę

Widoki z Palenicy, od Tatr po Sokolicę

Podskoki z radości

Podskoki z radości

Ze względu na czekającego na dole w mrozie Giśka szybko wracamy do wyciągu i zjeżdżamy. Chłopcy trochę mają pietra, chyba odzwyczaili się już od wyciągów, a tutejsza trasa jest dość mocno eksponowana. Na dole stwierdzają jednak, że chcą wjechać na górę jeszcze raz!

Szczawnica widziana z wyciągu

Szczawnica widziana z wyciągu

Grześ w tym czasie spaceruje w okolicy potoku Grajcarek. Niespecjalnie ogląda się przy tym na M., powstrzymującą go usilnie przed wpadnięciem do wody. Wspólnie pakujemy go znowu do wózka (zazwyczaj przy tym punkcie programu wyje) i bez zbędnej zwłoki idziemy w stronę samochodu. Po drodze kupujemy jeszcze oscypki, starszaki nie mogą powstrzymać się przed skubnięciem chociaż jednego.

Spacer z obiadem i atrakcjami zajął nam niespełna trzy godziny (dojazd dodatkowo ponad godzinę w każdą stronę). Można by spędzić tutaj na pewno o wiele więcej czasu. Przyjemny byłby zwłaszcza spacer po Parku Górnym i Parku Dolnym oraz wzdłuż Grajcarka i Dunajca. Chętnie też spróbowalibyśmy którejś z leczniczych wód. Szczawnica jest niezwykle urokliwa. Okolice Parku Górnego są bardzo spójne architektonicznie i ładnie prezentują się po renowacji. W budynkach zdrojowych można dopatrzeć się stylu szwajcarskiego, wprowadzanego przez wielkiego propagatora Szczawnicy – Józefa Szalaja. Na pewno jeszcze tu wrócimy!

Wieczorem R. z chłopcami idą jeszcze wypróbować jabłuszka na świeżo naśnieżonym stoku. Jabłuszka sprawdzają się doskonale, gorsze są natomiast wiadomości od obsługi stacji narciarskiej, że ośrodek zostanie uruchomiony prawdopodobnie dopiero w dniu naszego wyjazdu… Całe szczęście, że w wyjazdach zimowych nie skupiamy się tylko na nartach – zazwyczaj w okolicy jest aż nadto interesujących rzeczy do obejrzenia.

 

2 stycznia 2016, sobota

Co dzień, to zimniej, dziś mróz sięga -10 stopni

Szczyrzyc i okolice

Dziś odwiedzają nas Dziadek Janek i Babcia Stasia. Pierwotnie planujemy iść z nimi na górski spacer do Młodzieżowego Domu Rekolekcyjnego na Śnieżnicy. Niestety, jest tak zimno, że to plany zupełnie nieodpowiednie dla transportowanego w nosidle Grzesia. Wcielamy więc w życie plan B, czyli odwiedzenie opactwa cystersów w Szczyrzycu.

Oglądaliśmy już opactwa cystersów w Wąchocku i Jędrzejowie. Teraz przyszła kolej na Szczyrzyc. Mogłoby się wydawać, że to wycieczka zupełnie nieatrakcyjna dla dzieci. A jest wręcz przeciwnie! Nasi chłopcy – od najmniejszego do największego – wracają do domu pełni wrażeń. Wycieczkę zaczynamy od obejrzenia Diablego Kamienia i leśnej pustelni. Aby się do nich dostać, najpierw musimy wspiąć się dość stromo przez las na zalesiony pagórek wznoszący się nad doliną Stradomki. Idziemy trasą drogi krzyżowej – kolejne stacje są umieszczone na drzewach. To miejsce mało znane, a ze wszech miar warte odwiedzenia. Diabli Kamień to potężny piaskowcowy ostaniec (przypominający nam bardzo skałę z Leska) o długości 55 m i wysokości siegającej 25 m. Jego nazwa wywodzi się z legendy, wg której przywlókł go tu sam diabeł. Tuż obok znajduje się maleńka kapliczka z XIX w oraz niewielki drewniany budynek pustelni – ostatni z jej mieszkańców, Zygmunt Młynek, mieszkał tu aż do 1995 r., sypiając w otwartej trumnie. Niestety, konflikty z właścicielką ziemi spowodowały, że obecnie pustelnia jest niezamieszkała.

Idziemy pod Diabli Kamień

Idziemy pod Diabli Kamień

Towarzyszą nam malowane na drewnie stacje drogi krzyżowej

Towarzyszą nam malowane na drewnie stacje drogi krzyżowej

Obok pustelni stoi niewielka kaplica pw. MB Niepokalanie Poczętej

Obok pustelni stoi niewielka kaplica pw. MB Niepokalanie Poczętej

Wnętrze kaplicy

Wnętrze kaplicy

Kapliczka i pustelnia ze ścieżki okrążający Diabli Kamień

Kapliczka i pustelnia ze ścieżki okrążający Diabli Kamień

Diabli Kamień w pełnej okazałości

Diabli Kamień w pełnej okazałości

Podobno są na nim odciski czarcich palców i kopyt

Podobno są na nim odciski czarcich palców i kopyt

Nam bardzo przypominał się Kamień Leski

Nam bardzo przypominał się Kamień Leski

Wszystkim uczestnikom wycieczki to miejsce bardzo się podoba. Grzesiowi też, pod warunkiem jednakże, że może robić to, co sam chce. A chce otwierać i zamykać furtkę do pustelni, otwierać i zamykać, otwierać i zamykać. Za nic nie chce za to iść tam, gdzie kieruje się R. Jego protesty słyszą chyba cystersi w Szczyrzycu. Do tego ta zima, czapki i grube kombinezony. To nie jest to, co kilkunastomiesięczni turyści lubią najbardziej.

Po obejrzeniu pustelni i Diablego Kamienia podjeżdżamy pod zespół cysterski w Szczyrzycu. Szczyrzyckie opactwo jest jedynym nieprzerwanie działającym opactwem na ziemiach polskich od jego powstania w XIII w. W skład zespołu klasztornego wchodzi barokowy XVII-wieczny kościół NMP Wniebowziętej i św. Stanisława, powstały w wyniku rozbudowy pierwotnej świątyni z kamienia łupanego, a także XVII-wieczne zabudowania klasztorne, dom opata oraz… cysterski browar (nadal wytwarzający wg tradycyjnej receptury piwa Opackie, Przeora i Grodzisko:)). W przyklasztornym kościele znajduje się otaczany szczególną czcią XVI-wieczny obraz Matki Bożej Szczyrzyckiej autorstwa nieznanego artysty.

Opactwo cystersów w Szczyrzycu

Opactwo cystersów w Szczyrzycu

Kościół NMP Wniebowziętej i św. Stanisława (XVII w.)

Kościół NMP Wniebowziętej i św. Stanisława (XVII w.)

A to cysterski browar

A to cysterski browar

Klasztorne arkady

Klasztorne arkady

Cysterski zespół klasztorny z perspektywy dzwonnicy

Cysterski zespół klasztorny z perspektywy dzwonnicy

Dla dzieci najbardziej atrakcyjna jest jednak żywa szopka, w tym roku po raz drugi urządzona przez cystersów w pomieszczeniu w arkadach klasztoru. Można zobaczyć tu zwierzęta hodowane przez cystersów – kucyki, króliki, owce, gołębie, perliczki, kury, gęsi i kaczki oraz egzotyczne papużki. Dzieci są zachwycone, zwłaszcza te młodsze. Grześ w szopce nie zamarudził ani przez moment – tym razem widocznie trafiliśmy w jego gusta. Ciągle chciał tylko całować się ze wszystkimi zwierzątkami i oblizywać ogrodzenia i klatki. Ratunku! Każdy rodzic powinien chyba mieć nad głową aureolę…

Żywa szopka u szczyrzyckich cystersów

Żywa szopka u szczyrzyckich cystersów

Żywa szopka u szczyrzyckich cystersów

Żywa szopka u szczyrzyckich cystersów

Chłopcom najbardziej spodobały się sympatyczne koniki

Chłopcom najbardziej spodobały się sympatyczne koniki

Grzesiowi podobało się wszystko

Grzesiowi podobało się wszystko

Po powrocie z wycieczki wyjątkowo jemy dziś obiad na miejscu – zajadamy się specjałami przywiezionymi przez Babcię Stasię. Potem Dziadkowie odjeżdżają.

Późnym popołudniem M. ze starszymi chłopcami wybiera się jeszcze na spacer. Tym razem idziemy wzdłuż torów kolejowych w kierunku wschodnim. Poza sezonem zimowym „nasza” linia kolejowa jest w ogóle nieczynna, więc możemy cieszyć się taką niecodzienną wycieczka przy zachowaniu pełni bezpieczeństwa. Czy ktoś szedł kiedyś po torach przez las w mroźny zimowy wieczór? Nie? My też szliśmy tak po raz pierwszy. A to przeżycie jedyne w swoim rodzaju! Jeden z chłopców na zmianę był „lokomotywą” – szedł na przedzie, świecąc latarką. W połowie wycieczki wypaliliśmy sobie zimne ognie. Ale było fajnie! Wracając, zahaczyliśmy jeszcze o stok Śnieżnicy – chłopcy zrobili po kilka zjazdów na jabłuszkach. Do domu przygnało nas przenikliwe zimno oraz informacja, że woda w kranie znowu się kończy – trzeba będzie się pośpieszyć z myciem chłopców. Gdyby nie „wodne” niedogodności, Stacja Kasina byłaby chyba zimową metą naszych marzeń.

Stacja Kasina. Bo wszystkie drogi stąd prowadzą na tory!

Stacja Kasina. Bo wszystkie drogi stąd prowadzą na tory!

Chłopcy nie przepuszczą okazji pojabłuszkowania

Chłopcy nie przepuszczą okazji pojabłuszkowania

U podnóża Śnieżnicy wreszcie zima

U podnóża Śnieżnicy wreszcie zima

Szybciej, żeby zdążyć zjechać jeszcze raz.

Szybciej, żeby zdążyć zjechać jeszcze raz.

 

3 stycznia 2016, niedziela

U nas nadal -10, w Pieninach -8

Wycieczka do Niedzicy

Siarczysty mróz nie odpuszcza, do tego odczucie zimna okresowo wzmaga dość silny wiatr. Taka aura dość mocno krzyżuje nam plany górskich wycieczek z Grzesiem w nosidle – skoro i tak nie ma śniegu na narty, to już chyba wolelibyśmy cieplejsze temperatury.

Dziś rano jest tak zimno, że od razu wykluczamy plan jakiegokolwiek dłuższego spaceru. W związku z tym kierujemy się do Niedzicy zwiedzić Zamek Dunajec. Ta warownia szczyci się prawie 700-letnim rodowodem – została wzniesiona w pierwszej połowie XIV w. Bez przerwy była zamieszkana, co pozwoliło jej dotrwać w tak dobrym stanie do czasów współczesnych. Pieczę nad zamkiem aż do 1945 r. sprawowały węgierskie rody – w czasach swojego powstania niedzicka warownia chroniła północne granice Węgier. Obecnie opiekę nad zamkiem sprawuje Stowarzyszenie Historyków Sztuki, a jego wnętrza zostały zaadoptowanie na muzeum.

Ostatnio w Niedzicy byliśmy w sierpniu, przy okazji pienińskiego pożegnania lata, ale nie zwiedzaliśmy warowni. Wtedy było – bagatela – 45 stopni cieplej, więc oddawaliśmy się typowo letnim przyjemnościom: popłynęliśmy w rejs po Jeziorze Czorsztyńskim, sprawdzaliśmy uroki niedzickiego kąpieliska, a potem pojechaliśmy do Szczawnicy na spacer do Schroniska pod Bereśnikiem.

Po dość długim dojeździe (ze współczuciem patrzymy na korek stojący na Zakopiance od strony Zakopanego…) parkujemy na przyzamkowym parkingu. Naszą uwagę zwraca grubaśny zabezpieczony pień kilkusetletniego „dębu Palocsayów”, wg legendy mającego żyć tak długo, jak długo trwać będzie linia węgierskiej dynastii Horváthów. Obecnie wewnątrz pnia można oglądać rzeźbę Józefa Janosa z podhalańskiego Dębna. Po zaopatrzeniu się w bilety (niestety, musimy wracać się do kasy, znajdującej się przy wjeździe na parking, ale jest tu dość duży wybór  pamiątek dla dzieci) kierujemy się do baszty wiodącej na dziedziniec zamku dolnego. Chłopcy z uśmiechem wypatrują znak ostrzegający przed duchami. Miła pani otwiera dla nas całą okutą bramę wejściową – jak dla królów:) – normalnie wchodzi się przez niewielką furtę. Takie zaszczyty przypadają nam za sprawą Grzesia, a właściwie jego wózka – inaczej trudno byłoby nim przejechać przez wysoki próg. Zaraz po przejechaniu przybramnej baszty Grześ żegna się jednak ze swoim pojazdem i dalej podróżuje już na własnych nóżkach (…i na rękach M.). Zwiedzanie zamku wymaga pokonania wielu schodów, więc jest absolutnie nieodpowiednie dla dziecięcych wózków. Grześ cały czas wybiera oczywiście własne ścieżki, więc M. ma ograniczone możliwości dokładnego badania detali architektonicznych i elementów wystroju wnętrz. Ogląda za to ze szczegółami liny odgradzające części niedostępne do zwiedzania („buju”) i drewniane schody wiodące na wyższe kondygnacje (wchodzimy w górę i w dół, w górę i w dół)… R. na szczęście dba o dokumentację fotograficzną – tak naprawdę przyjrzymy się wszystkiemu na komputerze w domu. Cóż, los rodziców…

Zamek w Niedzicy

Zamek w Niedzicy

Wchodzimy na zamek w Niedzicy

Wchodzimy na zamek w Niedzicy

Zwiedzanie zaczynamy od malowniczego dziedzińca dolnego zamku. Niegdyś w tej części warowni były izby dla załogi, teraz znajduje się tu dom pracy twórczej i pokoje hotelowe. Potem po schodach przechodzimy do zamku górnego. Duże wrażenie wywiera na wszystkich studnia wydrążona w litej skale na głębokość ponad 60 m – można zajrzeć do środka (całość jest podwójnie zabezpieczona kratami) i spróbować porozmawiać z echem – wrażenie jest niesamowite. Dalej oglądamy kaplicę, izbę straży, pomieszczenie tortur, sypialnię i komnaty mieszkalne – na chłopcach największe wrażenie robi stylowa „tronowa” toaleta. Dużą atrakcją dla zwiedzających jest też możliwość oglądania malowniczych pienińskich widoków z tarasów widokowych.

Dziedziniec dolnego zamku

Dziedziniec dolnego zamku

60-metrowa studnia na dziedzińcu górnego zamku

60-metrowa studnia na dziedzińcu górnego zamku

Dziedziniec górnego zamku

Dziedziniec górnego zamku

Pieniński widok z tarasu na górnym zamku

Pieniński widok z tarasu na górnym zamku

Izba strażników

Izba strażników

Pomieszczenia górnego zamku - sedes tronowy

Pomieszczenia górnego zamku – sedes tronowy

Fragment Księgi Gumisiów...

Fragment Księgi Gumisiów…

Sala tortur w kazamatach górnego zamku

Sala tortur w kazamatach górnego zamku

Kazamaty górnego zamku - kogo zakujemy w dyby...

Kazamaty górnego zamku – kogo zakujemy w dyby…

Pomieszczenia mieszkalne tzw. zamku średniego

Pomieszczenia mieszkalne tzw. zamku średniego

Idziemy na taras widokowy

Idziemy na taras widokowy

Taras widokowy

Taras widokowy

Taras widokowy

Taras widokowy

Na tarasie widokowym

Na tarasie widokowym

Po zwiedzeniu zamku wszyscy mamy w głowie jedno: obiad. Kierujemy więc swe kroki do wypatrzonej już z parkingu karczmy Hajduk, urządzonej w dawnym domu rządcy. Serwują tu bardzo smaczne jedzenie. Wszyscy pięcioro jemy ze smakiem – nawet Grześ poprawia swoją słoiczkową zupkę pierogami z jagodami, zagryzanymi kawałkami drobiowego fileta.

Pień „dębu Palocsayów”, w tle karczma Hajduk w domu rządcy

Pień „dębu Palocsayów”, w tle karczma Hajduk w domu rządcy

W ramach pożegnania Niedzicy idziemy jeszcze na krótki spacer w kierunku plaży nad Jeziorem Czorsztyńskim, na której chłopcy pluskali się kilka miesięcy temu. W sierpniu było tu gwarno i tłoczno, teraz plaża i port są pogrążone we śnie. Widoki na pienińskie szczyty są jednak tak samo malownicze w lecie, jak i w zimie.

Zamek w Czorsztynie

Zamek w Czorsztynie

Stąd kilka miesięcy temu wypływaliśmy w rejs po j. Czorsztyńskim

Stąd kilka miesięcy temu wypływaliśmy w rejs po j. Czorsztyńskim

Ostatnie spojrzenia na zamek w Niedzicy

Ostatnie spojrzenia na zamek w Niedzicy

Ostatnie spojrzenia na zamek w Niedzicy

Ostatnie spojrzenia na zamek w Niedzicy

Droga powrotna mija szybciej – młodsi chłopcy zasypiają w samochodzie, a my zastanawiamy się nad planem na ostatnie dwa dni – spektakularnego ocieplenia jakoś nie widać…

Wieczorem R. z chłopcami jedzie jeszcze na mszę do Mszany Dolnej, a M. zostaje z Grzesiem. Grześ na wyjeździe zrobił się jeszcze bardziej operatywny niż dotąd. Wszystko chce robić SAM i doskonali coraz to nowe umiejętności – ostatnio fascynuje go m.in. otwieranie wszystkich klamek, odkręcanie nakrętek kosmetyków i wyjmowanie rzeczy z lodówki. Dziś zaczął sam „czytać” książkę – usiadł ze swoją ulubioną „Kolędą myszki” Osieckiej i w swoim języku czytał na głos. Refren powtarzał bezbłędnie – „bim bim bom!”, kiwając się przy tym do przodu i tyłu. Wszystkich nas tym rozbroił. Takie chwile wiele rekompensują…

 

4 stycznia 2016, poniedziałek

Cały czas mróz, ale po ostatnich doświadczeniach dzisiejsze bezwietrzne -7 st. wydaje nam się już całkiem przyzwoitą temperaturą…

Nieznaczne ocieplenie pozwala nam na zaplanowanie kolejnego górskiego spaceru. Dzisiaj wreszcie przyszedł czas na pobliską Śnieżnicę.

Wycieczka na Śnieżnicę

Podjeżdżamy na drugą stronę góry, na przełęcz Gruszowiec, skąd wychodzą szlaki na Śnieżnicę i położony po drugiej stronie przełęczy Ćwilin. Kierujemy się niebieskim, a następnie zielonym szlakiem w stronę Ośrodka Rekolekcyjnego na Śnieżnicy. Wcześniej telefonicznie zamówiliśmy sobie obiad w tamtejszej stołówce (w sezonie nie trzeba rezerwować posiłków).

Wejście jest bardzo wygodne, dość strome, ale prowadzi drogą, którą dojeżdżają terenowe samochody. Z powodzeniem poradziłby sobie tutaj dobry terenowy wózek, dzisiaj jednak zanieśliśmy Grzesia w nosidle. To zaledwie ok. 150 m przewyższenia i ok. 1,5 km odległości, więc dojście zajęło nam tylko 40 minut spokojnym tempem.

Wyruszamy z przełęczy Gruszowiec

Wyruszamy z przełęczy Gruszowiec

Ostatnie opatulanie Grzesia

Ostatnie opatulanie Grzesia

Nie sposób pomylić szlak

Nie sposób pomylić szlak

W prawo odgałęzia się szlak na Śnieżnicę

W prawo odgałęzia się szlak na Śnieżnicę

Początki Ośrodka Rekolekcyjnego na Śnieżnicy sięgają okresu międzywojennego. Ośrodek powstał z inicjatywy Sodalicji Mariańskiej, a właściwie założyciela polskiego odłamu tej organizacji, ks. Józefa Winkowskiego. Od 1930 r. do wybuchu II Wojny Światowej odbywały się tutaj turnusy kolonijne dla chłopców z całej Polski. Celem księdza była poprawa zdrowia i jednocześnie integracja młodzieży z różnych części kraju, z terenów wszystkich trzech zaborów. Po wojnie teren przejęła w dzierżawę YMCA, po wielu zmianach zarządów ośrodek podupadł i groziła mu likwidacja. Po 1989 r. reaktywowano Sodalicję (zdelegalizowaną po wojnie) i ośrodek udało się uratować. Obecnie stopniowo się rozwija i pięknieje, w 2000 r. wybudowano kościół, który zastąpił drewnianą kaplicę. Młodzieżowy Ośrodek Rekolekcyjno-Rekreacyjny (pełna nazwa) w naszych oczach promienieje spokojem i nastraja do refleksji, umożliwiając zgodnie z zamysłem organizatorów kontakt z piękną górską przyrodą.

Przed nami nasz cel

Przed nami nasz cel

Ośrodek Rekolekcyjny na Śnieżnicy

Ośrodek Rekolekcyjny na Śnieżnicy

Ośrodek Rekolekcyjny na Śnieżnicy

Ośrodek Rekolekcyjny na Śnieżnicy

Dziś mamy okazję zobaczyć sporą jadalnię, ogrzewaną kominkiem. Jesteśmy jedynymi gośćmi. Najadamy się po uszy żurkiem i gulaszem, płacąc dosłownie grosze (42 zł za dwie dorosłe i dwie dziecięce porcje!). Samoobsługowo kupujemy kartki, które chłopcy stemplują razem z naszymi książeczkami GOT. Grześ biega po całej jadalni, ładnie zjada swój obiadek i poprawia surówką z czerwonej kapusty:)

Chłopcy pieczołowicie podbijają pocztówki

Chłopcy pieczołowicie podbijają pocztówki

Turyści zasłużyli na gorącą herbatę

Turyści zasłużyli na gorącą herbatę

Przy suficie wiszą świąteczne ozdoby

Przy suficie wiszą świąteczne ozdoby

Dalsza część wycieczki przebiega już w podgrupach. R. z młodszymi chłopcami schodzi tą samą drogą do samochodu na przełęczy i jedzie do Kasiny. Natomiast M. z Tymkiem ruszają na szczyt Śnieżnicy (1006 m n.p.m.). Zostawiają ośrodek rekolekcyjny za sobą i idą wygodną, szeroką drogą przez las mieszany. Po drodze przez chwilę towarzyszą nam (M. i T.) leśne stacje drogi krzyżowej. Ze zdziwieniem rozglądamy się po lesie. Brak nawet śladowych ilości śniegu o tej porze roku i przy takiej temperaturze jest zaiste niebywały. Pod nogami dywan bukowych liści, jak w listopadzie.

W drodze na Śnieżnicę. Mijamy stacje drogi krzyżowej

W drodze na Śnieżnicę. Mijamy stacje drogi krzyżowej

Tron dla strudzonych wędrowców

Tron dla strudzonych wędrowców

Po ok. pół godziny docieramy do górnej stacji wyciągu narciarskiego na Śnieżnicę (piękne widoki!). Czytamy tablicę informacyjną nt. rezerwatu przyrodniczego na Śnieżnicy, chroniącego cenne drzewostany bukowe.

Spod górnej stacji wyciągu roztacza się przepiękny widok

Spod górnej stacji wyciągu roztacza się przepiękny widok

Tu nasz szlak pod ostrym kątem odbija w prawo. Ścieżka jest szeroka i wygodna, o niemęczącym nachyleniu. Rozmawiamy o szkole, książkach, gramy w 10 pytań i zagadki – wycieczka z naszą najstarszą pociechą to już naprawdę sama przyjemność. Po kolejnych 20 minutach stajemy na wypłaszczonym szczycie Śnieżnicy (1006 m n.p.m.). Nazwa Śnieżnicy pochodzi od długo zalegającego płatu śniegu w partiach szczytowych. Dziś tej etymologii na pewno byśmy się sami nie domyślili – wokół tylko szarości i brązy. Na szczycie Śnieżnicy jest spory drewniany krzyż i ławeczka dla strudzonych podróżnych. Niestety, wierzchołek jest zalesiony, więc nie możemy cieszyć oczu widokami. Urządzamy sobie za to krótki (…mróz…), ale bardzo miły postój z gorącą herbatą z termosu i bezkarnym (bo na górskiej wycieczce:)) uzupełnieniem czekoladowych kalorii.

Teraz już prosto na szczyt Śnieżnicy

Teraz już prosto na szczyt Śnieżnicy

Na szczycie Śnieżnicy (1006 m n.p.m.)

Na szczycie Śnieżnicy (1006 m n.p.m.)

Postój herbatkowo-czekoladowy

Postój herbatkowo-czekoladowy

Wracamy tą samą drogą do rozwidlenia szlaków przy górnej stacji wyciągu krzesełkowego, po czym kierujemy się już prosto w dół na Stację Kasina. Początkowo idziemy brzegiem sztucznie ośnieżonej trasy narciarskiej. Miło idzie się po wyratrakowanym śniegu – można choć na chwilę przenieść się w krainę zimy. Niestety, po chwili z wygodnej trasy zganiają nas ratraki – widać gospodarze gorączkowo przygotowują się do otwarcia trasy narciarskiej. Nie chcemy grać w uciekających przed ratrakami, więc chcąc nie chcąc, skręcamy w las, trafiając zupełnie przez przypadek na rowerową trasę do downhillu. Ta ekstremalna kasińska atrakcja została otwarta w 2012 r. Trasa należy ponoć do jednej z najtrudniejszych w Polsce. Wcale nas to nie dziwi – w niektórych miejscach pokonanie jej pieszo nastręczyło nam dziś trudności, a widok zakrętów, mostków i skoczni przyprawiał o zawrót głowy. Na ośnieżoną trasę udaje nam się wrócić dopiero na samym dole. W Stacji Kasina stawiamy się po ok. 50 min. od opuszczenia szczytu Śnieżnicy.

Schodzimy. Najpierw udaje nam się iść trasą narciarską

Schodzimy. Najpierw udaje nam się iść trasą narciarską

Potem przeganiają nas ratraki i trafiamy na tor do downhillu

Potem przeganiają nas ratraki i trafiamy na tor do downhillu

Czerwona trasa wzdłuż wyciągu nie jest na razie naśnieżana

Czerwona trasa wzdłuż wyciągu nie jest na razie naśnieżana

Ostatnia prosta. Stacja Kasina przed nami

Ostatnia prosta. Stacja Kasina przed nami

Jak miło tak móc się poruszać. Wracamy i czujemy każdy mięsień w nogach. Brak ruchu jest dla nas (M. i R.) chyba jedną z najbardziej uciążliwych rzeczy przy małych dzieciach. R., pozazdrościwszy M. i T. górskiego spaceru, postanawia sam też dla kondycji wejść do górnej stacji wyciągu krzesełkowego i z powrotem. Wraca cały szczęśliwy po ok. 45 min. i pokonaniu ok. 300 m przewyższenia.

Stoki Śnieżnicy z wieczornego wypadu R.

Stoki Śnieżnicy z wieczornego wypadu R.

Wieczorem całą rodziną wybieramy się jeszcze na dwór odpalić nasze pozostałe z Sylwestra fajerwerki. Odchodzimy kawałek wzdłuż torów, szukając bezpiecznego miejsca. Taki mini pokaz to wielka atrakcja dla chłopców. Wszyscy żałujemy, że jutrzejszy dzień będzie ostatnim dniem naszego pobytu.

 

5 stycznia 2016, wtorek

Dziś zmiana aury: mróz nie przekracza -5 i prószy śnieżek

Uwaga uwaga – po czterech dniach naśnieżania dziś wreszcie otworzyli stok na Śnieżnicy! A my jutro wyjeżdżamy… Buuu… No ale może lepiej późno niż wcale.

Narty na Śnieżnicy

To największe wydarzenie dzisiejszego dnia ustawia cały nasz rozkład jazdy. Zaraz po śniadaniu R. dzwoni do szkółki narciarskiej i umawia chłopców na przedpołudniowe lekcje. Najpierw Tymuś, potem Sebuś jeżdżą z sympatycznym panem Michałem. R. korzysta z okazji i sam wypożycza sobie narty na godzinę. Ilości homeopatyczne narciarstwa mamy w tym roku, ale co zrobić – po prostu Grześ musi szybko urosnąć.

Tymo szybko przypomina sobie umiejętności z zeszłego roku, Sebuś zjeżdża z samej góry i jest bardzo podekscytowany samym faktem jeżdżenia na wyciągu i na nartach – aż trudno przez to mu się skupić. Umawiamy mu jeszcze jedną lekcję na wieczór – trzeba kuć żelazo, póki gorące.

Narty na Śnieżnicy. Nareszcie!

Narty na Śnieżnicy. Nareszcie!

Pierwszy lekcję zaczyna Tymo

Pierwszy lekcję zaczyna Tymo

W tym czasie M. z Grzesiem plączą się trochę w okolicy wyciągu i Stacji Kasina. Potem Grześ zjada obiadek i idzie spać. Nie mając możliwości wybrania się razem na obiad po nartach chłopców, M. przyrządza danie na winie (co się nawinie, to do garnka:)) z tego co mamy. Raz dwa i wszyscy jemy wyszukane „penne kasińskie”, czyli makaron z parówkami, keczupem i oscypkiem. Palce lizać.

Wycieczka na Ćwilin (M. + T.)

Po obiedzie M. w domu wysiedzieć nie może, więc naprędce organizuje chętnych na wycieczkę na Ćwilin – drugi co do wysokości szczyt Beskidy Wyspowego (1072 m n.p.m.). (Prawdę mówiąc, wczoraj wieczorem razem z R. mieliśmy największą ochotę pójść gdzieś tylko we dwoje – nawet padła propozycja, czy nie zostawić Tyma jako opiekuna dla młodszego rodzeństwa:), przecież sprawdziłby się idealnie, nieprawdaż?) Od razu zgłasza się Tymo. Skład drużyny skompletowany, jedziemy.

O 14:00 ruszamy z poznanej wczoraj przełęczy Gruszowiec (660 m n.p.m.) – parkujemy pod tym samym barem od wdzięcznej nazwie „Pod Cyckiem” – tylko tym razem kierujemy się w przeciwną stronę. Śnieżnica i Ćwilin przyglądają się sobie jak lustrzane odbicia oddzielone przełęczą – może stąd etymologicznie Ćwilin to (z niem.) bliźniak? O ile wczorajsza trasa miała optymalne rozłożenie nachylenia i wysokość zdobywało się „przy okazji”, o tyle dziś mamy wrażenie, jakby ścieżka sprawdzała, przy jakim nachyleniu odpadniemy w dół. Faktycznie, szlak z Gruszowca na Ćwilin na bardzo małym dystansie pokonuje ponad 400 m różnicy wysokości. Podejście jest wyjątkowo mozolne, a szlak – zostawiony w bardzo – hmmm – naturalnym stanie. Idziemy po usypujących się spod nóg mniejszych i większych kamykach. Zabawiamy się zagadkami i grą w inteligencję, ale po kilkudziesięciu minutach oboje mamy dość. Dodatkowo idziemy dziś w presji czasu – wyszliśmy dość późno i chcemy zdążyć wrócić przez zmrokiem. Tymo jest zmęczony – co chwilę pada sakramentalne pytanie „ile jeszcze?”. W okolicy ostrego zakrętu szlaku w lewo tuż przed szczytem brakuje znaków szlaku – próbujemy iść ścieżką na wprost, potem – jak by wynikało z mapy – drogą w lewo, a znaków nie widać. Robi się już szarawo, więc w tej sytuacji jedyną racjonalną decyzją jest odwrót. Do zdobycia Ćwilina zabrakło nam dziś tylko ok. 20 m wysokości i pół godziny zapasu czasowego… No nic, wrócimy tu innym razem.

Z przełęczy Gruszowiec na Ćwilin

Z przełęczy Gruszowiec na Ćwilin

Idziemy szlakiem papieskim

Idziemy szlakiem papieskim

Zaczyna się robić stromo

Zaczyna się robić stromo

Z podejścia na Ćwilin pięknie widać masyw Śnieżnicy

Z podejścia na Ćwilin pięknie widać masyw Śnieżnicy

Gramy w inteligencję. Część ciała na 'i'...

Gramy w inteligencję. Część ciała na 'i’…

Miejsce, w którym WŁadysław Kowalczyk, znany beskidzki przewodnik, zmarł na atak serca podczas wycieczki na Ćwilin

Miejsce, w którym WŁadysław Kowalczyk, znany beskidzki przewodnik, zmarł na atak serca podczas wycieczki na Ćwilin

Tymo sprawdza 'elevation gain'

Tymo sprawdza 'elevation gain’

Partie szczytowe Ćwilina

Partie szczytowe Ćwilina

Zasłużony postój

Zasłużony postój

Droga w dół zajmuje nam dużo mniej czasu (ok. 50 min.), ale wymaga dużej uwagi. Na takim nachyleniu kamienie usypujące się spod nóg, dodatkowo przysypane śniegiem, działają jak śliska pułapka, więc uważamy na każdy krok. Idąc, wymyślamy historię o Ćwilińskim Dziadzie, który zamieszkuje szczyt góry i nie chce wpuścić obcych do swojego królestwa. Najpierw próbuje przepłoszyć ich złowrogim skrzypieniem drzew, potem sypie kamienie na stromy szlak, a jeśli i to nie skutkuje, zmywa znaki szlaku. Biedny Dziad, chodzi w japonkach i pasiastej spódnicy i pewnie dlatego wstydzi się pokazywać gościom. Ale może w lecie śpi? Będziemy musieli to sprawdzić.

Przy samochodzie stawiamy się o 16:20. Samego szczytu nie zdobyliśmy, ale za to przygoda była pierwsza klasa.

Wracamy prosto w zapadający zmrok

Wracamy prosto w zapadający zmrok

Wieczorem Sebuś idzie na jeszcze jedną lekcję na nartach (Tymo po wyprawie na Ćwilin zalega na kanapie i jakoś już nie wyraża chęci, ciekawe dlaczego?). Idzie mu świetnie, jeździ już sam coraz szybciej, a pan instruktor bardzo go chwali. Szkoda, że na nartach mogliśmy pojeździć dopiero ostatniego dnia. Ale w sumie to drobiazg, najważniejsze, że dzieci były zdrowe – a wyjazd i tak był bardzo udany! Dodatkowego „smaczku” nadawał mu sam fakt mieszkania w dworcowym budynku „Stacji Kasina” pod samą Śnieżnicą i na końcu świata – to naprawdę miejsce z klimatem!

*****

Beskid Wyspowy to niedocenione i niepopularne, a bardzo atrakcyjne pasmo górskie. Nie ma tu może skalistych szczytów i spektakularnych widoków, ale krajobraz jest niezwykle malowniczy i urozmaicony. Podejścia bywają strome i wymagające, a gęsta sieć szlaków umożliwia zaplanowanie różnorodnych wycieczek. Zadowoli to zarówno turystów poszukujących ścieżek na rodzinny półdniowy spacer z dziećmi, jak i piechurów spragnionych kilkudniowych wypraw z przerwą na nocowanie w schronisku. Opuszczamy Beskid Wyspowy, mając świadomość, że dwie jego największe atrakcje ciągle jeszcze na nas czekają – obserwatorium astronomiczne na Lubomirze (no dobra, to Beskid Makowski…) oraz dla wielu kultowy szczyt Lubonia z najbardziej chyba oryginalnym polskim schroniskiem. I dobrze! Będziemy musieli wrócić tu niebawem – może uda nam się wziąć udział w organizowanych przez obserwatorium nocnych pokazach nieba? To byłaby gratka nie lada!

Kołacinek – w Krainie Świętego Mikołaja

Kraina Świętego Mikołaja w Kołacinku

Kołacinek to niewielka miejscowość w województwie łódzkim, ożywiona w 2007 r. za sprawą otwartego tu Parku Jurajsko-Botanicznego „Dino-Park”, ściągającego w tygodniu tłumy dzieciaków z wycieczek szkolnych, a w weekendy – rodziców poszukujących atrakcji dla swoich pociech. Na czas listopada i grudnia park dinozaurów zmienia się w Krainę Świętego Mikołaja. Brawo za pomysłowość dla organizatorów, którym dość skutecznie udało się w ten sposób przedłużyć sezon turystyczny i zwabić dodatkowych gości. Czy warto tam jechać, by spotkać na żywo sympatyczne wcielenie Świętego i towarzyszące mu bajkowe postaci? Postanowiliśmy to sprawdzić.

21.11.2015, sobota

W ramach rekompensaty za niepojechanie z nami na listopadową włóczęgę po Bieszczadach (relacja tutaj; Sebuś rozchorował się i został u Babci Stasi i Dziadka Janka) obiecujemy naszemu sześcioletniemu turyście wyjazd tylko we troje i tylko dla niego. Po szybkim przeskanowaniu atrakcji położonych w pobliżu Warszawy, a jednocześnie już za dziecinnych dla Tymka, wybór pada na Krainę Świętego Mikołaja w Kołacinku (http://www.krainamikolaja.pl/).

W sobotę przed południem podrzucamy naszą najmłodszą i najstarszą latorośl do Babci Urszuli i Dziadka Jerzego, wskakujemy z Sebusiem do samochodu i w drogę!

Trzeba przyznać, że dzięki autostradzie podróż z Warszawy jest bardzo komfortowa i szybka. Humorów nie psują nam nawet ciężkie krople deszczu, których wycieranie przy prędkości 130 km/h przypomina walkę z wiatrakami. Dobra godzinka i jesteśmy na miejscu. Przez chwilę błądzimy po bocznych drogach – nasza smartfonowa nawigacja, ustawiona na „Dino-Park Kołacinek”, wywozi nas do środka lasu i oznajmia, że jesteśmy u celu. Włączenie alternatywnej nawigacji (ochrzczonej przez nas niedawno „Panią Krysią”) w naszym samochodzie po chwili rozwiązuje sprawę. Kilka minut i stajemy na właściwym parkingu.

Wchodzimy do Krainy Świętego Mikołaja

Wchodzimy do Krainy Świętego Mikołaja

Przygodę z Krainą Mikołaja rozpoczynamy od przejścia przez „bajkową ścieżkę” – wzdłuż wijącego się chodniczka wybudowano kilka domków, zamieszkałych przez bohaterów znanych bajek. Mamy domek Królewny Śnieżki, Czerwonego Kapturka, Trzech Świnek, Calineczki. Przypomina nam się Leśny Park Niespodzianek w Ustroniu. Niestety, tu nic nie jest interaktywne – można po prostu oglądać poszczególne aranżacje i poczytać streszczenia odpowiednich bajek pozamieszczane na tablicach.

To chyba Bałwanek Olaf. W tle zaczarowany młyn

To chyba Bałwanek Olaf. W tle zaczarowany młyn

Wrota do Krainy Bajek

Wrota do Krainy Bajek

Każdy domek - inna bajka

Każdy domek – inna bajka

Rozpoznajemy Czerwonego Kapturka.

Rozpoznajemy Czerwonego Kapturka.

Królewna Śnieżka

Królewna Śnieżka

Po przejściu ścieżki doganiamy grupę oprowadzaną przez przewodnika – panią w przebraniu Czerwonego Kapturka (przewodnik rusza z grupami o każdej pełnej godzinie). Dołączamy do grupy i razem z nią zaglądamy do chatki Dziadka Mroza (który potem chętnie pozuje do zdjęć z dziećmi).

Przed domkiem Dziadka Mroza

Przed domkiem Dziadka Mroza

Tuż obok znajduje się domek Świętego Mikołaja. Oba domki przypominają połączenie wystroju skansenowego z budownictwem działkowym. Świętego w środku nie ma, ale można pozaglądać do pomieszczeń. Dzieci chętnie patrzą, gdzie Mikołaj śpi, a gdzie odpisuje na listy.

Mamy i domek Świętego Mikołaja

Mamy i domek Świętego Mikołaja

Tu Mikołaj śpi

Tu Mikołaj śpi

Kapturek-Przewodnik mówiła, że przy kominku ładnie wychodzą zdjęcia

Kapturek-Przewodnik mówiła, że przy kominku ładnie wychodzą zdjęcia

Po obejrzeniu domków czas nas gwóźdź programu – spotkanie ze Świętym. Po drodze mijamy jeszcze szopkę z naturalnej wielkości postaciami Świętej Rodziny (jak widać dla każdego coś miłego) i po chwili stajemy przed dwoma białymi namiotami. W pierwszym z nich mieści się Sekretariat Mikołaja z biurkiem, kominkiem i saniami zaprzężonymi w renifera. W drugim, nazwanym Salą Tronową, na złoconym tronie siedzi Święty Mikołaj we własnej osobie. Trzeba przyznać, że potrafi miło porozmawiać z dziećmi – bierze chętnych na kolana, wypytuje o wymarzone prezenty itp. Sebuś bardzo rezolutnie opowiada o swoich marzeniach, a także sugeruje Mikołajowi, co powinien przynieść dla Sebusiowych dwóch braci oraz mamy i taty!

Przed nami gwóźdź programu

Przed nami gwóźdź programu

Nareszcie spotkanie z Mikołajem!

Nareszcie spotkanie z Mikołajem!

Ostatnia atrakcja to odwiedzenie „białego namiotu” – dużej ogrzewanej hali. Jest tu punkt gastronomiczny (zamawiamy naleśniki i kawę), stoisko z pamiątkami (dość duże, choć musimy sporo się nagłowić, żeby wybrać sensowne pamiątki dla chłopców), plac zabaw ze zjeżdżalniami, kuleczkami itp., stanowiska do air-hokeja, automaty sprzedająca kuleczki i inne wabiki. Mamy też dodatkowe atrakcje – młyn do mielenia złych uczynków, duży basen z kuleczkami i mennica Świętego Mikołaja. Niestety, trzeba za nie dodatkowo płacić, nie widać w pobliżu żadnej osoby z obsługi, więc z nich rezygnujemy.

Hala z gastronomią

Hala z gastronomią

Dodatkowo płatna mennica Św. Mikołaja

Dodatkowo płatna mennica Św. Mikołaja

Na deser małpi gaj

Na deser małpi gaj

Spokojne obejrzenie całości z szaleństwami Sebusia na placu zabaw i jedzeniem naleśników zajmuje nam ok. 2 godzin.

Kraina Świętego Mikołaja to dla dorosłych atrakcja wątpliwa. Za dość wysoką cenę (za naszą trójkę płacimy na wstępie 70 zł) oferuje w sumie niewiele. Poszczególne składniki otoczenia gryzą się z sobą – obok zimowych dekoracji stoi wielki dinozaur, bajkowa ścieżka przypomina alejkę w przydomowym ogródku, postawione obok siebie domek Mikołaja, Dziadka Mroza i szopka ze Świętą Rodziną też stanowią dość dziwną mieszankę. Na pewno całość prezentowałaby się dużo lepiej w zimowej scenerii. Ale trzeba przyznać, że dzieci bawią się dobrze. Sebuś wyszedł bardzo zadowolony i dopytywał, czy przyjedziemy tu jeszcze kiedyś. Obsługa jest sympatyczna – i Czerwony Kapturek-Przewodnik, i Święty Mikołaj znają się na rzeczy i potrafią rozmawiać z małymi gośćmi. My w sumie też dobrze się bawimy – po prostu wrzucamy na luz i nie traktujemy niczego poważnie. Ale najważniejszą wartością dzisiejszej wycieczki jest poświęcenie czasu tylko Sebusiowi. A przy tym sam wyjazd jest dla nas jak zawsze miły. Pozwala na przełamanie rutyny i subiektywne przedłużenie weekendu. Choćby i z kołacińskim Mikołajem!

 

Pałuki, 2014.08 – pierwsza wyprawa w pełnym składzie! (2+3)

Wakacjami na Pałukach inaugurujemy wyjazdy w pełnym rodzinnym składzie – z trójką dzieci. Trzy tygodnie wcześniej do naszej rodzinki dołącza najmłodszy jej członek – nasz synek Grześ. Tym samym ten wyjazd jest rekordowy również pod innym względem – na żadnym wcześniejszym wyjeździe nie byliśmy jeszcze z takim maluszkiem. Wymusza to na nas istotne ograniczenia w planie pobytu, ale mimo to udaje nam się bardzo dużo zobaczyć i aktywnie spędzić czas. Bardzo ułatwia nam to dobry terenowy wózek, komfortowe też jest karmienie piersią – jedzonko jest zawsze na miejscu i na każde zawołanie. Te wakacje są dla nas absolutnie wyjątkowe. Mimo że chyba jak żadne wcześniejsze wymagają z naszej strony ogromnego zaangażowania i perfekcyjnej organizacji, a czas dla siebie ograniczony jest do minimum, z każdym kolejnym spędzonym wspólnie dniem czujemy coraz większą satysfakcję – uczymy się być razem mimo tak różnych potrzeb każdego z nas. Cieszymy się, że ten wyjazd doszedł do skutku – do końca nie wiedzieliśmy, czy uda nam się wyjechać – w związku z problemami zdrowotnymi Grzesia M. dużo czasu spędziła z nim w szpitalu. Wspólne wakacje są doskonałym odreagowaniem trudnych chwil. Co prawda nie jest łatwo, ale nie zamienilibyśmy tylu wyjątkowych rodzinnych wspomnień na leżenie plackiem w ciepłych krajach!

 

Rekonstrukcja osady łużyckiej (VIII w p.n.e.).

Pałuki część, I – śladami przeszłości

 

Czy to Bydgoszcz, czy Amsterdam...

Pałuki część II – od Bydgoszczy do Pobiedzisk

Mazury część II – Jeziora: Śniardwy, Niegocin, Ołów, Bełdany, Łuknajno i inne

9 sierpnia 2015, niedziela

Rano burze, potem nieco chłodniej, 25 stopni

A jednak można powitać z radością zachmurzone niebo na wakacjach. Po wczorajszym ukropie chmury za oknem i odgłosy burzy witamy niemal brawami. Rano pada i nie bardzo da się gdziekolwiek pójść, więc R. z chłopcami jedzie do Mikołajek i robi uzupełniające zakupy. Potem idziemy na obiad do naszej tawerny. Dopiero po podwieczorku Grzesia wybieramy się na wycieczkę.

Nasza marina po burzy.

Nasza marina po burzy.

Przed wycieczką trzeba zatankować. Sebuś wybrał pierogi ruskie.

Przed wycieczką trzeba zatankować. Sebuś wybrał pierogi ruskie.

Korzystając z chłodniejszego dnia, dziś jedziemy do Kosewa Górnego obejrzeć fermę zwierząt jeleniowatych, prowadzoną przez PAN. Placówka zajmuje się badaniami nad jeleniami szlachetnymi, jeleniami sika oraz danielami, można tu spotkać też pasące się muflony. Nie jest to co prawda miejsce tak przyjazne dzieciom jak Park Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie (pod koniec zwiedzania Sebuś i inne młodsze dzieci wydają się już trochę znudzone), ale z drugiej strony możliwość oglądania pasących się zwierząt w prawie-naturalnym środowisku to atrakcja jedyna w swoim rodzaju. Gisiek zwiedza w nosidle – oglądanie fermy ma charakter mocno terenowy, więc pokonanie trasy wózkiem byłoby bardzo trudne – w końcu, znużony, zasypia.

Kosewo - ferma jeleniowatych. Zwierzęta pasą się na pięknie położonych pastwiskach letnich.

Kosewo – ferma jeleniowatych. Zwierzęta pasą się na pięknie położonych pastwiskach letnich.

Idziemy w zwartej grupie - ma przypominać stado.

Idziemy w zwartej grupie – ma przypominać stado.

Najpierw spotykamy jelenie szlachetne.

Najpierw spotykamy jelenie szlachetne.

Potem stado jeleni sika.

Potem stado jeleni sika.

Budynek IP PAN, mieszczący małe muzeum.

Budynek IP PAN, mieszczący małe muzeum.

Można tu obejrzeć kolekcję poroży.

Można tu obejrzeć kolekcję poroży.

To prawie jak szałas!.

To prawie jak szałas!.

Na koniec idziemy oglądać daniele.

Na koniec idziemy oglądać daniele.

Daniele pozwalają podejść całkiem blisko.

Daniele pozwalają podejść całkiem blisko.

Wracamy dość późno, więc czasu starcza tylko na wieczorny orczyk. Kąpiel w jeziorze zostawimy już na jutro.

Wieczorami po prostu padamy na twarz. Grześ ostatnio zrobił się bardzo absorbujący. Jest w ciągłym ruchu, wchodzi wszędzie tam, gdzie nie trzeba i frustruje się, gdy tylko nie pozwala mu się robić tego, na co ma akurat ochotę, głośno wyrażając przy tym swoje niezadowolenie. A nie zawsze wie, na co ma ochotę. Wtedy też ryczy. A starsi chłopcy też cały czas mają swoje potrzeby. O rety… Rośnij, Grzesiu, rośnij!


10 sierpnia 2015, poniedziałek

Nareszcie komfort termiczny, do 25 stopni, niewielkie zachmurzenie

Dziś wycieczka do Popielna – niewielkiej wioski nad Jeziorem Śniardwy. Popielno jest znane z hodowli konika polskiego, prowadzonej przez stację badawczą PAN. Lubimy takie atrakcje. Jest kameralnie i zielono. Już sam dojazd jest atrakcyjny – przeprawiamy się przez Jezioro Bełdany niewielkim promem, mieszczącym zaledwie trzy samochody. Wokół biało od żaglówek – w najbliższym otoczeniu naliczamy ich aż 20!

Promem przez Bełdany - płyniemy do Wierzby.

Promem przez Bełdany – płyniemy do Wierzby.

W Popielnie parkujemy tuż obok zabytkowego XIX-wiecznego budynku spichlerza, w którym obecnie działa muzeum. Na pastwiskach dookoła można zobaczyć głównych bohaterów Popielna – koniki polskie ze stada stajennego. Oprócz nich są jeszcze dziko żyjące zwierzęta na rozległych terenach rezerwatu. Patrząc na koniki polskie, przypominamy sobie naszą wizytę we Floriance na Roztoczu. Byliśmy tam wtedy z dwuletnim Tymusiem i też oglądaliśmy te zwierzęta. Koniki polskie są dalekimi potomkami niegdyś dziko żyjących tarpanów – ostatnie sztuki przetrwały właśnie w zwierzyńcu Zamojskich na Roztoczu.

Zabytkowy spichlerz (XIX w.), mieszczący muzeum w Popielnie.

Zabytkowy spichlerz (XIX w.), mieszczący muzeum w Popielnie.

Stajnie w Popielnie.

Stajnie w Popielnie.

Wypatrujemy koników polskich.

Wypatrujemy koników polskich.

Ten chyba ma ognisty temperament.

Ten chyba ma ognisty temperament.

Chcemy wykupić chłopcom lekcję jazdy konnej, ale niestety wszystkie dzisiejsze terminy są już zarezerwowane. W związku z tym ruszamy na jedną z dwóch poprowadzonych w okolicach Popielna ścieżek dydaktycznych. Chłopcy ruszają dziarsko, „doładowani” lodami kupionymi w barze w Porcie Popielno. Z drogi wypatrujemy zabytkowe mazurskie chaty z początku XX w. Spacer mamy miły, ale ścieżka nie jest nijak oznaczona. Nawet pani z muzeum nie jest nam w stanie powiedzieć, jak mamy iść. No to kto ma wiedzieć? Posiłkujemy się telefonicznym zdjęciem schematu przebiegu ścieżki i mapą internetową. Nieco skracamy trasę z powodu prac leśnych. Grześ smacznie śpi w wózku.

Zabytkowe 100-letnie chałupy.

Zabytkowe 100-letnie chałupy.

W poszukiwaniu ścieżki dydaktycznej.

W poszukiwaniu ścieżki dydaktycznej.

Tymo coś zapamiętale fotografuje.

Tymo coś zapamiętale fotografuje.

Po spacerze wszyscy jesteśmy jednomyślni: trzeba się wykąpać! Jesteśmy przecież nad brzegiem największego jeziora Polski, więc okazja nie byle jaka. Kąpielisko w Popielnie jest wprost stworzone dla dzieci. Łagodne piaszczyste zejście, długa płycizna pełna nagrzanej wody, obok malowniczy porcik jachtowy. Starsi chłopcy pływają jak małe rybki. Gisiek z zapamiętaniem brodzi nóżkami przy brzegu i próbuje wszystkiego, co można znaleźć na piachu – od kamieni po patyki. O nie!

Kameralny porcik w Popielnie.

Kameralny porcik w Popielnie.

Kąpiel w Jeziorze Śniardwy.

Kąpiel w Jeziorze Śniardwy.

Ideał mazurskiego kąpieliska.

Ideał mazurskiego kąpieliska.

Po kąpieli z chęcią pałaszujemy smaczny obiad w przyportowym barze – kartacze, pierogi, naleśniki – dla każdego coś dobrego.

Po tych wszystkich atrakcjach Grześ już się rozmarudza, więc z bólem serca rezygnujemy z dokładniejszego zwiedzania stacji. Szczególnie szkoda nam, że nie udaje się zobaczyć jedynej w Polsce hodowlanej fermy bobrów. No nic, może następnym razem.

Wracamy tą samą drogą.

Wracamy tą samą drogą.

Po południu – ta dam! – R. ze starszymi chłopcami idzie na rundkę kajakiem po Jeziorze Tałty. Tymo pływał już w zeszłym roku na obozie letnim i z wiosłowaniem radzi sobie całkiem dobrze, ale dla Sebusia to pierwszy raz. M. próbuje położyć Gisia spać w domu, ale próby spalają na panewce. Ładuje więc obywatela do wózka i bawi się w paparazzo – strzela chłopakom kilka pamiątkowych fotek z pomostu. Wiosłują naprawdę przyzwoicie, więc wstydu nie ma! Już nie możemy się doczekać, aż wreszcie będziemy mogli wybrać się na spływ z prawdziwego zdarzenia całą rodziną!

Panowie popłynęli - ten malutki kajaczek to oni.

Panowie popłynęli – ten malutki kajaczek to oni.

Dzielni kajakarze z Jeziora Tałty.

Dzielni kajakarze z Jeziora Tałty.

Dzielni kajakarze z Jeziora Tałty.

Dzielni kajakarze z Jeziora Tałty.


11 sierpnia 2015, wtorek

Powrót upału, ale w przyjemnej wersji, do 31 st.

Giżycko

Będąc na Mazurach, nie sposób tu nie przyjechać. To w końcu jeden z największych tutejszych kurortów. A Twierdza Boyen to obowiązkowy punkt programu zwiedzania tego miasta, zwłaszcza z dziećmi. Ale po kolei.

Wjeżdżając do miasta, zatrzymujemy się, żeby zrobić zdjęcie unikatowemu obrotowemu mostowi (XIX w.) nad Kanałem Łuczańskim. Przy okazji spoglądamy na tutejszy zamek krzyżacki – po odnowieniu i dobudowaniu trzech skrzydeł i kolejnej baszty to teraz nowoczesny Hotel St. Bruno. Styl budowli uległ nieznacznej zmianie, ale w sumie lepsze to niż powolne popadanie zabytku w ruinę.

Giżycko. Ręczna konstrukcja obrotowa mostu sięga korzeniami XIX w.

Giżycko. Ręczna konstrukcja obrotowa mostu sięga korzeniami XIX w.

Potem przyjeżdżamy w okolice portu i plaży miejskiej. Parkujemy na ogromnym darmowym parkingu przy ul. Kolejowej. Są bezpłatne toalety i da się znaleźć nawet miejsce w cieniu! Wow! Ale człowiekowi niewiele do szczęścia potrzeba:) Ruszamy oczywiście prosto na plażę nad Jeziorem Niegocin. R. z Grzesiem zostaje w cieniu, a starszaki z M. idą się wykąpać. Cała plaża jest duża i przyjemna. Kąpielisko jednak nie jest najlepsze – kamieniste i zatłoczone – ale chłopakom to wystarcza do szczęścia. Grześ baraszkuje na trawce w cieniu, bawiąc się patykami, trawą itp., a R. próbuje zapobiec połknięciu kawałków patyków, petów i innych śmieci 😉

Najpierw na plażę! Sebuś - siłacz - trzyma napis.

Najpierw na plażę! Sebuś – siłacz – trzyma napis.

Kąpiel w Jeziorze Niegocin.

Kąpiel w Jeziorze Niegocin.

Tuż po południu idziemy na obiad. Nie mamy już czasu na poszukanie lepszego lokalu (Grześ jest już bardzo głodny), więc lądujemy w barze przy plaży. Jakość zarówno lokalu, jak i jedzenia pozostawia wiele do życzenia, chłopcy jednak cieszą się z pizzy. Największym problemem są tylko wszędobylskie osy (dokuczają z dnia na dzień coraz bardziej, także w naszym domku) i marudzący przy jedzeniu Grześ.

Czekając na obiad...

Czekając na obiad…

Po obiedzie idziemy na krótki spacer. Przede wszystkim odwiedzamy giżyckie długie betonowe molo. Bardzo podobają nam się widoki na plażę i jezioro. To naprawdę przyjemne miejsce. Przez kładkę nad portem i linią kolejową wracamy do samochodu. Chłopcy na chwilę zatrzymują się z M. przy miłej fontannie na nowym osiedlu, a R. w tym czasie załatwia pilne zakupy w aptece. Grześ jest bardzo marudny, bo nie pospał sobie (chłopcy obudzili go po kilkunastu minutach drzemki w samochodzie, wrrr…), więc rezygnujemy z wejścia na wieżę ciśnień, która obecnie jest pięknym punktem widokowym. Zadowalamy się widokami z molo i kładki, przez którą wracaliśmy do miasta.

Spacer betonowym molo. Powrót umożliwia kładka dla pieszych.

Spacer betonowym molo. Powrót umożliwia kładka dla pieszych.

Port w Giżycku.

Port w Giżycku.

A to molo prawie-z-lotu-ptaka.

A to molo prawie-z-lotu-ptaka.

Wyjeżdżając, trafiamy na moment, kiedy kanałem przepływają jachty i statki, a most jest obrócony – dzięki temu utrwalamy go także w tej pozycji. Konstrukcja pochodzi z końca XIX w. i jest to jedyne takie rozwiązanie w Polsce!

Twierdza Boyen

To miejsce absolutnie trzeba odwiedzić. Pruska twierdza z połowy XIX w. jest nieźle zachowana, a przede wszystkim bardzo dobrze zagospodarowana i w przyjazny sposób udostępniona dla zwiedzających (czego zupełnie nie można było powiedzieć o Wilczym Szańcu). Parking za darmo, bilety nie odstraszają ceną, w dodatku mamy zniżkę dzięki Karcie Dużej Rodziny. Przy poszczególnych obiektach umieszczono informacje na ich temat (czego bardzo brakowało w Gierłoży).

Twierdza Boyen dziś będzie nasza!.

Twierdza Boyen dziś będzie nasza!.

Wycieczkę zaczynamy od… lodów! To zawsze poprawia humory i dodaje sił. Chłopcom szczególnie podoba się wchodzenie do wnętrza udostępnionych do zwiedzania budynków, na przykład piekarni z nieźle zachowanymi pozostałościami pieca. Ciekawe jest dla nas też przyjrzenie się całej strukturze twierdzy. Miała ona nie tylko dobre właściwości obronne, ale też była przygotowana do autonomicznego funkcjonowania przez wiele miesięcy w razie oblężenia. Stąd obecność spichlerzy czy piekarni. Zaskoczyła nas niewielka ilość zwiedzających – pewnie w upały ludzie wolą leżeć na plaży. Naszym zdaniem to miejsce naprawdę trzeba odwiedzić – dla nas to największa atrakcja Giżycka!

Wita groźny wartownik.

Wita groźny wartownik.

Rzut oka na Bramę Giżycką.

Rzut oka na Bramę Giżycką.

STanowisko obserwacyjne. Sebuś sprawdza, co w środku.

Stanowisko obserwacyjne. Sebuś sprawdza, co w środku.

Z góry można docenić ogrom całego założenia.

Z góry można docenić ogrom całego założenia.

Schodzimy z wałów.

Schodzimy z wałów.

Wnętrza mają surowy urok.

Wnętrza mają surowy urok.

Budynek piekarni.

Budynek piekarni.

Znajdujemy dawne piece.

Znajdujemy dawne piece.

Między piekarnią i schronem piechoty.

Między piekarnią i schronem piechoty.

Brama Kętrzyńska.

Brama Kętrzyńska.

Widok na kaponierę i Bramę Giżycką - kończymy zwiedzanie.

Widok na kaponierę i Bramę Giżycką – kończymy zwiedzanie.

Wieczorem jeszcze M. z Tymem kąpią się w jeziorze, a R. z Grzesiem towarzyszy Sebuniowi w jeżdżeniu na orczyku.


12 sierpnia 2015, środa

Upału cd., do 32 st.

Kajakiem na kąpiel

Dzisiaj znowu bardzo upalny dzień, więc M. zostaje przed południem w domu, żeby Grześ wyspał się spokojnie w łóżeczku. R. z chłopcami rusza w tym czasie na nieco dłuższy „rejs” kajakiem. Płyniemy półtora kilometra w kierunku Rynu, a potem cumujemy w miłej zatoczce, gdzie urządzamy sobie kąpiel. Na wodzie o wiele mniej odczuwamy upał. Wracamy po niespełna dwóch godzinach.

Kajakiem po Tałtach bis.

Kajakiem po Tałtach bis.

Kajak nie odpłynie, możemy się kąpać!.

Kajak nie odpłynie, możemy się kąpać!.

Zamek w Rynie i Jezioro Ołów

Zgłodniali jedziemy do Rynu z myślą o obiedzie w zamkowej Restauracji Refektarz. Po wczorajszej walce z osami i niezbyt miłych dla podniebienia daniach postanawiamy zaszaleć – w końcu ta restauracja została zaliczona do grona najlepszych w Polsce. Korzystamy przy okazji z zamkowego parkingu i możemy przejść się po wnętrzach, które pachną historią. W sali restauracyjnej czuje się ducha minionych wieków – tutaj jadali bracia zakonni ponad sześćset lat temu! Ceny trochę zwalają z nóg, chociaż przy odrobinie pomysłowości udaje nam się najeść za 150 zł z napiwkiem. Zamawiamy sandacza (dobry) i pierogi ze szpinakiem, mozzarellą i sosem z suszonymi pomidorami (przepyszne – chłopcy podjadali nam je ze smakiem…). Dla dzieci jest osobne menu – chłopcy jedzą spaghetti (średnie) i pizzę (bardzo dobra – na dodatek obsypana frytkami). Dania dziecięce w rozsądnych cenach, a za symboliczną złotówkę można dokupić pucharek lodowy stylizowany na pajacyka w nagrodę za zjedzony obiad – czegóż chcieć więcej!

Zamek krzyżacki w Rynie (XIV, przeb.).

Zamek krzyżacki w Rynie (XIV, przeb.).

Na kanoniera Grześ jeszcze za mały...

Na kanoniera Grześ jeszcze za mały…

Restauracja Refektarz - w dawnym refektarzu.

Restauracja Refektarz – w dawnym refektarzu.

Posiłek w takich wnętrzach smakuje wyjątkowo.

Posiłek w takich wnętrzach smakuje wyjątkowo.

Na zamkowym dziedzińcu.

Na zamkowym dziedzińcu.

Posileni ruszamy dalej. W mieście załatwiamy krótką wizytę w aptece, zaglądamy do studni ukazującej fragment podziemnego kanału łączącego Jezioro Ryńskie z Jeziorem Ołów. Potem kierujemy się już na kąpielisko miejskie nad Jezioro Ołów. Chłopcy pod okiem R. przez pół godziny nurkują (dosłownie) w wodach jeziora. Kąpielisko jest przyjemne, ale zatłoczone przez miejscowe dzieci i młodzież. M. natomiast ze śpiącym w wózku Grzesiem rusza 5-kilometrową ścieżką rowerowo-spacerową dookoła jeziora. Zwłaszcza zachodnie i północne brzegi akwenu są przyjemnie odludne, a momentami wręcz dzikie. Chłopaki po kąpieli ruszają na spotkanie i tym miłym spacerkiem wzdłuż brzegów jeziora kończymy sympatyczną wizytę w Rynie.

Kolorowy zawrót głowy - plaża miejska w Rynie.

Kolorowy zawrót głowy – plaża miejska w Rynie.

Trasa spacerowo-rowerowa dookoła Jeziora Ołów.

Trasa spacerowo-rowerowa dookoła Jeziora Ołów.

Można znaleźć odludne zakątki.

Można znaleźć odludne zakątki.

Wieczór w Mikołajki Resort

Dzisiaj jedyna w ciągu całego tygodnia dyskoteka dla dzieci w sąsiednim ośrodku, więc nie możemy przepuścić okazji i idziemy na imprezę! Dzieci są zachwycone, szaleją z nami przy dźwiękach hitów z ostatnich lat, a i my lubimy się pobawić – oby częściej były takie okazje. Tymuś już wchodzi powoli w wiek, w którym trochę zaczyna się wstydzić przed innymi… Wieczór kończymy lodami – chyba wszyscy są zadowoleni!

Oj, działo się! Wieczorem nad Jeziorem Kuchenka.

Oj, działo się! Wieczorem nad Jeziorem Kuchenka.

Prawdziwi smakosze.

Prawdziwi smakosze.

 

13 sierpnia 2015, czwartek

Wyraźne ochłodzenie, ale nadal przyjemnie ciepło, do 27 st.

Poranna kąpiel

Dzisiaj po nocnych perturbacjach (pobudki Grzesia i Sebusia) i rannych problemach z muchami (bzyczały nam nad uszami od szóstej rano…) wstajemy trochę później. Powtarzamy wczorajszy poranny scenariusz – tym razem M. idzie z chłopcami wykąpać się w Jeziorze Tałty, a R. usypia Grzesia w domku.

Dzień zaczynamy ... kąpielą w jeziorze!.

Dzień zaczynamy … kąpielą w jeziorze!.

Ruciane-Nida i śluza Guzianka

Wycieczkę do Rucianego zaczynamy od obiadu w przyportowej Tawernie Kolorada. Knajpa przyjemna, jedzenie bardzo dobre, tylko znowu mamy towarzystwo os, które przez ostatnie upały stały się prawdziwą plagą.

Grzesia porwała jakaś syrena.

Grzesia porwała jakaś syrena.

Za to Sebuś złapał najlepszą miejscówę.

Za to Sebuś złapał najlepszą miejscówę.

Po obiedzie ruszamy na spacer. Zaczynamy od obejrzenie sympatycznego portu, po czym ruszamy na spacer do śluzy Guzianka. Idziemy ul. Mazurską, wzdłuż której na szczęście cały czas jest chodnik. Znaczna część spaceru prowadzi przez las, więc jest całkiem przyjemnie, mimo że formalnie to cały czas teren miejski. Zresztą Ruciane-Nida, powstałe z połączenia Rucianego i Nidy, przypomina miasto w niewielkim stopniu. I dobrze!

Port w Rucianem-Nidzie.

Port w Rucianem-Nidzie.

Ponad stuletnia śluza jest świetnie widoczna z mostu. Widzimy żaglówki wypływające po śluzowaniu na Jezioro Bełdany. Potem wrota śluzy przymykają się i… nic! Czekamy zdziwieni, bo kolejka jachtów stoi po obu stronach śluzy. Po chwili jednak tajemnica się wyjaśnia, bo od strony Jez. Bełdany nadpływa statek wycieczkowy, który – zgodnie z żeglarskimi zasadami pierwszeństwa – przepływa poza kolejnością. Obserwujemy cały proces śluzowania – stateczek dość sprawnie unosi się ponad 2 metry na wodzie do poziomu Jez. Guzianka Mała, wrota otwierają się i statek płynie dalej.

Śluza Guzianka.

Śluza Guzianka.

Jachty wypływające na Jezioro Bełdany.

Jachty wypływające na Jezioro Bełdany.

Wszystkie jak jeden mąż ze złożonymi masztami.

Wszystkie jak jeden mąż ze złożonymi masztami.

Teraz statek chce wpłynąć na Jezioro Guzianka.

Teraz statek chce wpłynąć na Jezioro Guzianka.

I udało się! Śluzowanie zakończone powodzeniem.

I udało się! Śluzowanie zakończone powodzeniem.

Obserwowanie pracy śluzy to pierwszorzędna atrakcja dla dzieci. Chłopcy chętnie zostaliby jeszcze z godzinę patrzeć na śluzowania, ale czas już wracać. Na pocieszenie kupujemy w przydrożnym sklepiku lody. Robimy też zdjęcia bunkra położonego tuż obok śluzy – pozostałości stanowisk artyleryjskich z okresu I wojny światowej. Potem ruszamy w drogę powrotną. Chłopcy są świetnymi kompanami, nie marudzą podczas całego ponad czterokilometrowego spaceru. Grześ natomiast przesypia całą atrakcję… Cóż, i tak by jej nie docenił:)

Pozostałości umocnień z okresu I wojny światowej.

Pozostałości umocnień z okresu I wojny światowej.

Wycieczkę kończymy uzupełniającymi zakupami. Szkoda, że nie widzieliśmy całego miasta. Wiemy tylko, że na ul. Dworcowej roztacza się atmosfera nadmorskiego deptaka, ale poza tym miasteczko sprawia wrażenie wtopionego w leśne otoczenie. Bardzo nam się to podoba.

Wojnowo

Wracając, postanawiamy jeszcze zajrzeć do Wojnowa, znanego z klasztoru staroobrzędowców. Po drodze uzupełniamy wiadomości o religii starowierców. Fajnie, że wszystko zaczyna się układać w całość przestrzenno-chronologiczną! Do tej pory pamiętamy wizytę w Wodziłkach na Suwalszczyźnie w 2007 roku z molenną i tradycyjną banią ruską. To takie magiczne miejsca… W Wojnowie oglądamy tutejszy budynek dawnego klasztoru starowierców – obecnie jest tutaj muzeum z wystrojem staroobrzędowego domu modlitwy. To zakątek dla koneserów. Obok klasztoru, na cyplu nad Jeziorem Duś, jest cmentarz starowierców – miejsce „na końcu świata” – bardzo skłaniające do zadumy. Czas karmienia Grzesia zbliża się nieubłaganie, więc jedziemy dalej. Zatrzymujemy się jeszcze tylko na zdjęcia molenny starowierców (20. XX w) i cerkwi prawosławnej (pocz. XX w.). Po drodze widzimy wiele pięknych zagród, niektóre pochodzą nawet z XIX w.

Zespół klasztorny staroobrzędowców w Wojnowie.

Zespół klasztorny staroobrzędowców w Wojnowie.

Klasztor z poł. XIX w.

Klasztor z poł. XIX w.

Cmentarz staroobrzędowców nad Jeziorem Duś.

Cmentarz staroobrzędowców nad Jeziorem Duś.

Cmentarz staroobrzędowców nad Jeziorem Duś.

Cmentarz staroobrzędowców nad Jeziorem Duś.

Opuszczamy teren klasztoru.

Opuszczamy teren klasztoru.

Neogotycka (20. XX w.) molenna w Wojnowie.

Neogotycka (20. XX w.) molenna w Wojnowie.

W Wojnowie jest też cerkiew prawosławna (pocz. XX).

W Wojnowie jest też cerkiew prawosławna (pocz. XX).

Wieczorem

Wszyscy chętnie pałaszujemy kolację, a potem Tymo i Seba z M. zaliczają obowiązkowy orczyk, a R. z Grzesiem ćwiczą chodzenie – nasz maluszek bardzo rozwija się na wyjeździe – coraz lepiej chodzi przytrzymywany za jedną rączkę.


14 sierpnia 2015, piątek

Piękna letnia pogoda, 26 stopni

Koniec naszego wyjazdu zbliża się wielkimi krokami. Zaczęliśmy go w Mikołajkach, więc i kończymy go w Mikołajkach. Ostatnio zwiedzaliśmy Mikołajki z perspektywy lądu, więc teraz czas na wodę! Wybieramy się na rejs statkiem Żeglugi Mazurskiej po Jeziorze Mikołajskim i Jeziorze Śniardwy.

Rano spokojnie jemy śniadanie i wybieramy się dopiero ok. 11:00 – będzie nam brakowało tego życia bez zegarka w ręku… W Mikołajkach parkujemy na znajomym parkingu i idziemy prosto do portu. Szybko kupujemy bilety i hop na pokład! Grzesia karmimy już na statku. Co prawda warunki nie są wymarzone – wkoło ciągle kręcą się ludzie, więc Grześ jest zainteresowany wszystkim, tylko nie jedzeniem, ale jakoś dajemy radę.

02. Wybieramy się w rejs na Jezioro Śniardwy.

02. Wybieramy się w rejs na Jezioro Śniardwy.

03. Takim statkiem będziemy płynęli.

03. Takim statkiem będziemy płynęli.

Statek wypływa o 12:10. Płynie na południe Jeziorem Mikołajskim i przez Przeczkę wypływa na Jezioro Śniardwy, zatacza tam sporą pętelkę i wraca do portu w Mikołajkach (13:30) tą samą drogą. Dla dzieciaków to frajda nie lada – Tymo chętnie patrzy przez swoją lornetkę i autentycznie już docenia piękno przyrody, Sebuś najchętniej ciągle siedziałby pod pokładem i jadł lody, Grześ przez pierwsze pół godziny stoi przy barierce i z zapamiętaniem macha do wszystkich przepływających żaglówek, śmiejąc się przy tym głośno, przez kolejne pół godziny zwiedza z R. dolny pokład, a na koniec jeszcze trochę zajmuje się zjadaniem chrupek kukurydzianych, wafelków ryżowych itp. Nie jest nawet dziś jakoś bardzo uciążliwy – chyba dobry kompan nam rośnie! My też chętnie oglądamy z perspektywy wody największe polskie jezioro. Wokół aż biało od żaglówek – ale akurat to nie odbiera otoczeniu malowniczości. Taki rejs to oczywiście atrakcja masowego rażenia, nie do końca w naszym stylu – płyniemy jak sardynki w puszcze obok innych turystów; na pewno przyjemniej byłoby pokonać tę trasę jachtem lub kajakiem, ale w naszych warunkach dzieciowo-rodzinnych to wybór optymalny. 70 zł za półtoragodzinny rejs dla całej naszej piątki też nie wydało nam się jakąś ceną zaporową. Do portu wszyscy dopływamy zadowoleni.

Płyniemy!

Płyniemy!

Patrzymy na Mikołajki z perspektywy Jeziora Mikołajskiego.

Patrzymy na Mikołajki z perspektywy Jeziora Mikołajskiego.

Mikołajki z perspektywy Jeziora Mikołajskiego.

Mikołajki z perspektywy Jeziora Mikołajskiego.

Wycieczka pod pokład.

Wycieczka pod pokład.

Lody podrasowują atrakcyjność rejsu.

Lody podrasowują atrakcyjność rejsu.

Jezioro Śniardwy - mazurskie morze.

Jezioro Śniardwy – mazurskie morze.

Widok na Przeczkę - stamtąd przypłynęliśmy.

Widok na Przeczkę – stamtąd przypłynęliśmy.

Ahoj, dzielne wilki morskie!.

Ahoj, dzielne wilki morskie!.

Machamy do innych wodniaków.

Machamy do innych wodniaków.

Na rufie. Patrzymy na piękny kilwater.

Na rufie. Patrzymy na piękny kilwater.

W Mikołajkach idziemy na obiad do sprawdzonej już restauracji. Wszyscy najadamy się jak bąki, łącznie z Grześkiem, który oprócz swojego obiadowego słoiczka wsuwa jeszcze kilka kluch i sporo kawałków kurczaka.

Kropką nad ‘i’ jest już tylko kupienie pamiątek dla chłopców i Dziadków. W Mikołajkach jest chyba najwięcej straganów z pamiątkowo-wyrwigroszowymi atrakcjami.

Po południu R. ze starszymi chłopcami jedzie do Kętrzyna do dermatologa pokazać ich nieładne zmiany skórne (które – zgodnie z naszymi przypuszczaniami okazują się liczajcem…), a M. zostaje z Grzesiem w domku. Chłopaki wracają obładowani odpowiednimi smarowidłami i w wydrukiem robionych przed tygodniem badań Grzesia.

Wieczorem zdążamy już tylko zajrzeć do naszej mariny…

Wieczór nad Jeziorem Tałty.

Wieczór nad Jeziorem Tałty.

 

15 sierpnia 2015, sobota

28 stopni i pełne słońce

Po śniadaniu idziemy na spacer do położonego nieopodal nas cypla na Jeziorze Tałty. Jest tu pole namiotowe i przystań Kokoszka. Miejsce bez udogodnień cywilizacyjnych, ale jakie malownicze…

Jezioro Tałty z cypla w Kokoszce.

Jezioro Tałty z cypla w Kokoszce.

Potem, w porze drzemki Grzesia, pora na pożegnalną kąpiel. Chłopcy w tym roku naprawdę skorzystali z wody. Niemal codziennie pluskali się, nurkowali i pływali jak małe rybki. Sebuś nauczył się pływać pieskiem i nurkować z głową pod wodą. Brawo!!! To się nazywa pamiątka z wakacji!

Pożegnalna kąpiel.

Pożegnalna kąpiel.

Pożegnalna kąpiel.

Pożegnalna kąpiel.

Jako cel ostatniej wycieczki obieramy sobie bardzo miłe i kameralne miejsce – wieś Łuknajno, położoną na przesmyku między dwoma jeziorami – Śniardwy i Łuknajno. W budynku dawnego XIX-wiecznego dworu utworzono tu Gościniec Pod Łabędziem, oferujący noclegi i smaczną regionalną kuchnię. Jemy lina w sosie kurkowym i plince (naleśniki) ze szpinakiem. Pyyycha… Wokół jakoś tak wolniej czas płynie. Miłe, pozytywne miejsce.

Dawny dwór (XIX w.) w Łuknajnie.

Dawny dwór (XIX w.) w Łuknajnie.

Łuknajno - dwór i zabudowania gospodarcze.

Łuknajno – dwór i zabudowania gospodarcze.

Wnęrze dworu mieści Gościniec Pod Łabędziem.

Wnęrze dworu mieści Gościniec Pod Łabędziem.

Po obiedzie idziemy nad położony tuż obok punkt widokowy na Jezioro Śniardwy. Po drodze przechodzimy obok zabudowań dawnego folwarku. Nad jeziorem jest fantastyczne kąpielisko. Niestety, stroje kąpielowa zostały w domu, więc zadowalamy się podziwianiem panoramy z wieży widokowej. Na zakończenie wycieczki idziemy jeszcze na dwie wieże widokowe położone nad Jeziorem Łuknajno. Teren tego niewielkiego wytopiskowego jeziora jest objęty ochroną rezerwatową. Jezioro stanowi jedną z największych w Polsce ostoi łabędzia niemego – podobno w sezonie przebywa tu nawet 2000 tych ptaków! Faktycznie, z wieży widokowej widać mnóstwo białych punkcików na wodzie. Szkoda, że nie wzięliśmy teleobiektywu.

Idziemy na punkt widokowy na Jezioro Śniardwy.

Idziemy na punkt widokowy na Jezioro Śniardwy.

Punkt widokowy na Jezioro Śniardwy.

Punkt widokowy na Jezioro Śniardwy.

Jezioro Śniardwy z Łuknajna.

Jezioro Śniardwy z Łuknajna.

Wieża widokowa w Rezerwacie Jezioro Łuknajno.

Wieża widokowa w Rezerwacie Jezioro Łuknajno.

Chłopcy patrzą na Jezioro Łuknajno.

Chłopcy patrzą na Jezioro Łuknajno.

A Sebuś duma...

A Sebuś duma…

Jezioro Łuknajno - jedna z największych ostoi łabędzia niemego.

Jezioro Łuknajno – jedna z największych ostoi łabędzia niemego.

Idziemy na następną wieżę widokową.

Idziemy na następną wieżę widokową.

Druga wieża widokowa w rezerwacie Jezioro Łuknajno.

Druga wieża widokowa w rezerwacie Jezioro Łuknajno.

I znów Jezioro Łuknajno z góry.

I znów Jezioro Łuknajno z góry.

O tu Cię mam!.

O tu Cię mam!.

Może to dlatego, że dziś ostatni dzień i wszystkim szkoda wyjeżdżać, ale chłopcy są dziś wyjątkowo grzeczni. Sebuś z Tymusiem idą razem, rozmawiają ze sobą o różnych sprawach, Grześ śpi w wózku. No jakby ktoś na nas popatrzył, istna sielanka!

Wieczorem panowie wybierają się jeszcze na plażę do Starych Sadów, gdzie miała zostać odprawiona polowa Msza Święta. Ludzie czekają, ołtarz przygotowany, a księdza nie ma. Po 20 minutach wszyscy zaczęli się rozchodzić do domu. Szkoda…

Potem już tylko pakowanie. Od rana cierpimy na sunday blue i mamy kiepskie humory, a teraz jeszcze ten bałagan z pakowaniem. Ale się nie chce wyjeżdżać…

Mazury część I – Jeziora: Tałty, Mikołajskie, Czos, Mokre

2 sierpnia 2015, niedziela

Słonecznie i ciepło, 26 stopni

Warszawa – Jora Wielka

Mieliśmy wyjechać już wczoraj, ale w ostatniej chwili M. wypada ważny wyjazd w sobotę. Ruszamy więc dopiero dzisiaj i to w okolicy południa. Rano jeszcze gorączkowo się dopakowujemy (o matko, co jeszcze do wzięcia!…) w pocie czoła i o 12:30 wyruszamy z Warszawy.

Ogólnie jedzie się dobrze, do Wyszkowa dwupasmówką bardzo sprawnie, potem wąskimi drogami już o wiele wolniej, ale niewielki dystans i brak nieprzewidzianych przestojów sprawia, że droga się nie dłuży. O 17:00 jesteśmy na miejscu. Wcześniej zatrzymujemy się tylko raz w McD w Ostrołęce.

Chłopcy po drodze grzeczni, nawet Grześ nie daje zanadto popalić (poza uciekaniem, gdzie oczy poniosą na postoju). Robimy konkurs na liczenie stacji benzynowych.

Zadekowujemy się w miejscowości Jora Wielka niedaleko Mikołajek. Domek fantastycznie duży i wygodny, widok z tarasu tylko niespecjalny, no i kąpielisko małe i muliste, ale na brak rozległej panoramy przestajemy wkrótce zwracać uwagę, a na kąpielisko chodzimy inne, więc jest super.

Nasz czas: 12:30-17:00, ok. 230 km

 

3 sierpnia 2015, poniedziałek

Upał, 30 stopni

Zazwyczaj przed wyjazdem mamy gotowy plan pobytu – no każdy ma jakieś zboczenie… – ale tym razem rzeczy do załatwienia jest tyle, że nie zdążamy przygotować się tak dobrze jak zazwyczaj. Gdzie by tu jechać? – zastanawiamy się od wczoraj. Sebuś wybiera Park Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie, Tymo – spacer po Mikołajkach. Rzucamy monetą – wypada na pomysł Sebusia.

W Kadzidłowie okazuje się jednak, że trasa wymaga kilkakrotnego przechodzenia przez drabinki, a my jesteśmy z wózkiem. Na miejscu zmieniamy więc plany i przyjmujemy azymut na Mikołajki.

Mikołajki to gwarne centrum turystyczne. Mamy wrażenie, że w sezonie wszystko tu zostało stworzone z myślą o turystach i że to oni są głównym wsparciem dla budżetu. Zostawiamy samochód na płatnym parkingu niedaleko zwracającego uwagę ceglanego budynku dawnego młyna (jest cień!) i ruszamy w stronę centrum. Po drodze M. robi zdjęcia klasycystycznemu kościołowi ewangelickiemu (poł. XIX w.) z charakterystyczną wieżą. Na dłużej zatrzymujemy się na rynku. Dzieciaki ciągną do fontanny z Królem Sielaw, nawet biegają trochę po wodzie, a my przyglądamy się eklektycznej zabudowie. Robimy zdjęcia dawnemu ratuszowi (1888 r.), obecnie pełniącemu funkcję hotelu.

Mikołajki od strony Jeziora Mikołajskiego.

Mikołajki od strony Jeziora Mikołajskiego.

Klasycystyczny kościół ewangelicki w Mikołajkach (poł. XIX w.) - zaczynamy spacer.

Klasycystyczny kościół ewangelicki w Mikołajkach (poł. XIX w.) – zaczynamy spacer.

Mikołajki od strony Jeziora Tałty.

Mikołajki od strony Jeziora Tałty.

Kładka nad J. Mikołajskim.

Kładka nad J. Mikołajskim.

Plac Wolności w Mikołajkach.

Plac Wolności w Mikołajkach.

Ratusz w Mikołajkach.

Ratusz w Mikołajkach.

Król Sielaw nie skąpi wody.

Król Sielaw nie skąpi wody.

Upał mocno daje się we znaki, więc kolejny punkt programu to obiad. Siedzimy przy zacienionym stoliku, spoglądając na rynek, jedzenie jest smaczne, dzieciaki rozrabiają tylko trochę (Sebuś wylewa na siebie sok jabłkowy, przy okazji rozbijając szklankę, ale taki przerywnik to dla nas przecież nie pierwszyzna:), jest miło.

Po odsapnięciu idziemy obejrzeć wioskę żeglarską. To tu w sezonie letnim bije serce Mikołajek. Przy długiej kei rozsiadły się restauracje i kramy z pamiątkami, jachty co chwilę przypływają i odpływają, można powspominać żeglarskie życie (ach, kiedy to było, gdy pływaliśmy na rejsy morskie z Trzebieży… – ale wspomnienia i wielki sentyment do żeglarstwa zostają!). Sebuś wysępia pamiątkę za swoje pieniądze – „płynną” klepsydrę. Wszyscy chętnie zatrzymujemy się w jednym z kawiarnianych ogródków na loda. Tylko Gisiek odsapnąć nam nie daje – tym razem z upodobaniem wkłada kamyczki z ziemi do buzi i koniecznie, „trzymany za ręce”, chce spadać z murku.

Wioska żeglarska w Mikołajkach.

Wioska żeglarska w Mikołajkach.

Ooo, rybki!

Ooo, rybki!

Wioska żeglarska w Mikołajkach.

Wioska żeglarska w Mikołajkach.

Lody - obowiązkowy punkt programu.

Lody – obowiązkowy punkt programu.

W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze na pieszą kładkę na przesmyku między Jeziorem Mikołajskim i Tałty – Mikołajki prezentują się stąd bardzo malowniczo. Idąc do samochodu, M. wstępuje jeszcze tylko na szybkie uzupełniające zakupy.

Po południu chłopaki idą się kąpać. Nareszcie znajdujemy dobre kąpielisko – w sąsiadującym z nami ośrodku.

Popołudniowa kąpiel w Jeziorze Kuchenka.

Popołudniowa kąpiel w Jeziorze Kuchenka.

To są wakacje.

To są wakacje.

Żółte szczęście.

Żółte szczęście.

Jezioro Kuchenka.

Jezioro Kuchenka.

Mieliśmy dziś wszystko, co w dobrych wakacjach do szczęście potrzebne: wycieczkę, lody i kąpiel. A chłopaki – swoją przejażdżkę na orczykowej tyrolce na placu zabaw:)

 

4 sierpnia 2015, wtorek

Upał, 30 stopni

Upału cd., po śniadaniu strach wyjść na słońce, więc odwracamy dziś marszrutę – rano chłopaki idą się kapać, a wycieczkę przekładamy na późne popołudnie.

Tym razem kąpiemy się w „naszym” Jeziorze Tałty. Zejście jest muliste, ale sama woda bardzo czysta. Po kąpieli obiad w tawernie w naszym ośrodku. Grześ ciągle chce być prowadzony za ręce, kiedy siądzie na podłodze, pcha do buzi wszystkie śmieci – ratunku! Nasz roczniak ma na razie zakaz kąpieli w jeziorze z powodów zdrowotnych, urządzamy mu więc małe chlapanko w podróżnej wanience (plastikowym pudle) na naszym tarasie. Chłopcy nazywają tę atrakcję „Jeziorem Giśtu”.

Po kąpieli nawet upał nie przeszkadza.

Po kąpieli nawet upał nie przeszkadza.

Lody muszą być - bo inaczej co to za wakacje!.

Lody muszą być – bo inaczej co to za wakacje!.

W czasie popołudniowej drzemki Grzesia R. z chłopcami jedzie na uzupełniające zakupy do Mikołajek. Szutrowa droga sprawia, że nasz samochód po dwóch dniach wygląda jak przysypany mąką. Przypominamy sobie wycieczkę do Jaskiń Piusa w Estonii – tam było podobnie!

Na wycieczkę wyjeżdżamy dopiero po podwieczorku Grzesia. Chłopcom spodobało się wczoraj na parkingu w Kadzidłowie:), więc dziś głosują za powtórnym pojechaniem w to miejsce. Wyjeżdżamy w końcu dość późno i R. pobija chyba rekord (oczywiście z głową) w prędkości na trasie.

Park Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie

Mimo że jest parę minut po 18:00, łapiemy jeszcze miłe panie w kasie, kupujemy bilety oraz zostajemy doprowadzeni do grupy, która ruszyła kilka minut wcześniej. Omijamy przez to chyba dwie zagrody, ale i tak jesteśmy szczęśliwi, że nie zmarnowaliśmy dnia – w końcu dzień bez wyprawy to dzień stracony!

Oglądamy wiele ptaków, m.in. żurawie, bociany białe i czarne, czaplę, bażanta, puchacze, orły. Najwięcej jest jednak czworonogów: daniele, inne jeleniowate, dziki, kozy, osły, a nawet wilki i prawdziwe „rarytasy” – rysie i łosie! Te ostatnie (jak wiele z tutejszych zwierząt) dawały się nawet głaskać – jak prawdziwe pieszczochy, ważące – bagatela – prawie pół tony!

Ogólnie największą atrakcją tutejszego parku jest możliwość wejścia bezpośrednio pomiędzy odwiedzane zwierzęta. Dzieci ( i nie tylko) mogą je pogłaskać, poczęstować specjalną karmą i dokładnie obejrzeć. Trafiamy na bardzo sympatyczną przewodniczkę, która otwiera większość bram – tylko raz musimy przechodzić po drabinkach pomiędzy zagrodami (choć drabinki to pierwszorzędna atrakcja dla dzieciaków, trudno je pokonać z wózkiem).

Grześ wyjątkowo spokojnie znosi ponad godzinny spacer w nosidle, chyba mu się podobało. Najbardziej oczywiście wygłupy starszych braci i ciągnięcie taty za włosy;-) Tymo i Seba byli zaciekawieni i również bardzo grzeczni – chyba też znaleźli tu dla siebie coś interesującego!

Park Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie. Widzimy daniele.

Park Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie. Widzimy daniele.

Wiele zwierząt można głaskać.

Wiele zwierząt można głaskać.

Podoba mi się!

Podoba mi się!

Są też osiołki.

Są też osiołki.

Można głaskać do woli.

Można głaskać do woli.

To jest miejsce przyjazne dzieciom!.

To jest miejsce przyjazne dzieciom!.

Drapieżnego puchacza głaskać nie będziemy.

Drapieżnego puchacza głaskać nie będziemy.

Od czasu do czasu trzeba przechodzić przez drabinki.

Od czasu do czasu trzeba przechodzić przez drabinki.

Łoś - król lasu - na razie jednoroczny.

Łoś – król lasu – na razie jednoroczny.

Na czas upałów możemy polecić „celowanie” na ostatnią grupę, zaczynającą zwiedzanie przed 18:00. O tej porze upał już nie doskwiera, a nadal jest przyjemnie ciepło, nie ma też problemu z zaparkowaniem.

 

5 sierpnia 2015, środa

Upał chyba jeszcze większy niż wczoraj

Mamy dziś kolejny cudownie wakacyjny dzień z zaliczeniem wszystkich stałych punktów programu – wycieczki, kąpieli, lodów i zjazdu na „orczyku” na naszym placu zabaw.

Gorąco jest jednak i rano, i po południu, więc wracamy do naszego stałego rytmu przedpołudniowego wyjazdu.

Dziś „wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa”. Ten znany ośrodek turystyczny jest czysty i zadbany, malowniczo położony między jeziorami. Przechadzka przez place, skwery i ścieżką przy Jeziorze Czos jest bardzo przyjemna. Spacerując w naszym składzie, nie mamy co prawda okazji studiowania fasad kamienic, czy odkrywania zachowanego układu architektonicznego, za to możemy po prostu poczuć miłą atmosferę tego miejsca. Zatrzymujemy się chyba przy każdej fontannie. Idziemy ulicą Warszawską i Roosevelta. Znajdujemy jeden z najstarszych budynków w mieście, mieszczący restaurację Stara Chata. Dochodzimy wreszcie do rynku. Grześ śpi w wózku, więc mamy możliwość dokładniej się porozglądać. Robimy zdjęcie XIX-wiecznemu ratuszowi, odnajdujemy schowaną za nim szachulcową Wartownię Bośniaków (kon. XVIII w.) – dawną strażnicę miejską – oraz ceglany kościół ewangelicki (XVIII w.). Chłopaki z lizakami w dziobkach nie narzekają na pałętanie się po ulicach. Nie nadwerężamy długo ich cierpliwości – po chwili kierujemy się nad malownicze Jezioro Czos. Na przeciwległym brzegu widać słynny mrągowski amfiteatr i plażę miejską. Dowozi do niej mały tramwaj wodny. Ale jak my z wózkiem mielibyśmy się tam wepchnąć? Wzdychamy i idziemy dalej wzdłuż jeziora. Los chyba jednak dziś nam sprzyja, bo po chwili wypatrujemy miłe miejsce na szybką kąpiel. Chłopaków nie trzeba długo namawiać. Na szczęście jesteśmy odpowiednio przygotowani, więc w okamgnieniu wskakują w kąpielówki i chlapią się w wodzie. Taki przerywnik świetnie wpływa na apetyty – potem obiad w miłej restauracji Mazurska Chata to smaczna przyjemność.

Plac Wolności, Mrągowo.

Plac Wolności, Mrągowo.

Plac Wyzwolenia. W tle budynek szkoły muzycznej.

Plac Wyzwolenia. W tle budynek szkoły muzycznej.

Fontanna na Placu Wyzwolenia - to jest to!.

Fontanna na Placu Wyzwolenia – to jest to!.

Mrągowski ratusz (XIX w.), przed nim pomnik Jana Pawła II.

Mrągowski ratusz (XIX w.), przed nim pomnik Jana Pawła II.

Strażnica Bośniacka (XVIII) - tu stacjonował 9. Pułk Bośniaków.

Strażnica Bośniacka (XVIII) – tu stacjonował 9. Pułk Bośniaków.

Schodzimy nad Jezioro Czos.

Schodzimy nad Jezioro Czos.

Widać mrągowski amfiteatr.

Widać mrągowski amfiteatr.

Chłopcy wypatrują czegoś z molo.

Chłopcy wypatrują czegoś z molo.

Jest pysznie!

Jest pysznie!

Nad Jeziorem Magistrackim.

Nad Jeziorem Magistrackim.

Jeden z najstarszych budynków w Mrągowie.

Jeden z najstarszych budynków w Mrągowie.

Odjeżdżając z Mrągowa, chcemy jeszcze zajechać pod park miejski i odnaleźć Wieżę Bismarcka, ale jakoś nie udaje nam się dobrze trafić – trudno. I tak wycieczka była bardzo udana.

Po południu chłopaki idą wykąpać się w naszej Kuchence (jaka miła nazwa dla jeziora… M. wypatrzyła na mapie też jezioro Kociołek:), a wieczorem jeszcze wszyscy razem idziemy na lody, przejażdżkę na orczyku i spacer po najbliższej okolicy.

A wieczorem... Chłopakom śpieszno do wody.

A wieczorem… Chłopakom śpieszno do wody.

Kąpiel w Kuchence.

Kąpiel w Kuchence.

Szczęście Tymusiowe.

Szczęście Tymusiowe.

Szczęście Grzesiowe.

Szczęście Grzesiowe.

Dobranoc!

Dobranoc!

Gdy się ściemnia, za oknem jest nadal 25 stopni, a w domku 28. O rety, ale gorrrrące wakacje!

 

6 sierpnia 2015, czwartek

Rano pochmurno, ale tylko przez chwilę, potem tylko ciut chłodniej niż ostatnio, ok. 30 st.

Krutyń

Dzisiaj jedziemy do Krutyni – serca Mazurskiego Parku Krajobrazowego. Niestety, starsi chłopcy budzą Grzesia po zaledwie kilkunastu minutach snu w samochodzie, więc nasze plany przepłynięcia się pychówką spełzają na niczym (Gisiek musi być na taką atrakcję wypoczęty…). Miejscowość robi na nas bardzo pozytywne wrażenie, dużo uroku dodają jej stylowe chaty.

Robimy krótki rekonesans pod kątem rejsu pychówką. Przy okazji z mostu spoglądamy z zazdrością na dziesiątki przepływających Krutynią kajaków – takie atrakcje jeszcze nie dla nas… Na chwilę schodzimy na brzeg i moczymy nogi, oglądając z bliska łodzie – nadają się dla naszej całej rodzinki!

Siedziba Mazurskiego Parku Krajobrazowego w Krutyni.

Siedziba Mazurskiego Parku Krajobrazowego w Krutyni.

Jest tu ośrodek Okresowej Rehabilitacji Bocianów.

Jest tu ośrodek Okresowej Rehabilitacji Bocianów.

Siedziba Muzeum Przyrodniczego Mazurskiego Parku Krajobrazowego.

Siedziba Muzeum Przyrodniczego Mazurskiego Parku Krajobrazowego.

Malownicza Krutynia.

Malownicza Krutynia.

Krutyńskie pychówki.

Krutyńskie pychówki.

Grześ zostaje sztakerem na pychówce.

Grześ zostaje sztakerem na pychówce.

W Krutyni nad Krutynią - jest super!.

W Krutyni nad Krutynią – jest super!.

Na obiad idziemy do pobliskiej „Krutynianki”, reklamowanej przez panią z parkingu. Siadamy na tarasie z widokiem na Krutynię. Chłopcy w oczekiwaniu na obiad liczą przepływające kajaki i robią statystyki, jakiego koloru kajaków płynie najwięcej (wyliczają, że przepływa 17 kajaków na 10 min. i przoduje kolor niebieski i zielony, a zaraz potem żółty:) Poza nami w restauracji na obiedzie jest duża grupa Niemców. Jedzenie, chociaż nie najtańsze, jest bardzo dobre. W pamięci zostają nam przede wszystkim pyszne pierogi z jagodami – chyba jeszcze na nie tu wrócimy!

Ścieżką przyrodniczą nad Jezioro Mokre

Z pełnymi brzuchami i w samo południe ciężko jest się ruszyć. My jednak jesteśmy dzielni i ruszamy na trasę ścieżki przyrodniczej Krutyń – Zgon. Idziemy leśną drogą, a otaczające nas drzewa dają przemiły cień. Oglądamy pomniki przyrody: „Dąb Krutyński” i „Zakochaną parę” – 250-letnią sosnę i nieco młodszy dąb, obejmujący ją gałęziami.

Ścieżką przyrodniczą do Jeziora Mokre.

Ścieżką przyrodniczą do Jeziora Mokre.

Pomnikowy Dąb Krutyński.

Pomnikowy Dąb Krutyński.

Tymo ogląda 'Zakochaną parę'.

Tymo ogląda 'Zakochaną parę’.

Po 2,5 km docieramy na brzeg Jeziora Mokre, gdzie jest cudowne kąpielisko z uroczo rozpadającym się pomostem. Ludzi nie ma tu zbyt wiele, tylko ci, którzy dotarli tu przy pomocy własnych mięśni – kajakiem, rowerem lub, tak, jak my – pieszo. Razem kilkanaście osób. Dla dzieci to świetne miejsce do kąpieli – długo jest płytko i bezpiecznie, pod nogami przyjemny piaseczek, a w wodzie przemykające w słońcu rybki – po prostu marzenie!

Gwóźdź programu, czyli kąpiel w Jeziorze Mokre.

Gwóźdź programu, czyli kąpiel w Jeziorze Mokre.

Grześ zasnął po drodze, przespał cały nasz postój z kąpielą i obudził się dopiero na parkingu po powrocie. A my sobie użyliśmy – łącznie pięć kilometrów leśnego spaceru i kąpiel – to lubimy! Cała wyprawa zajęła nam z dojazdem aż sześć godzin. W Krutyni i okolicach można by spędzić tak naprawdę kilka dni – w dodatku bardzo aktywnie – chyba jeszcze tu wrócimy!

Do Krutyni wracamy przez zielony tunel.

Do Krutyni wracamy przez zielony tunel.

Wieczorem chłopcy zaliczają jeszcze obowiązkowe kilkanaście zjazdów na orczyku, spacer nad oba jeziora i – oczywiście – LODY!

I ziuuuuuuu!!!

I ziuuuuuuu!!!

Grześ bardzo polubił buszowanie na trawce (którą namiętnie wyrywa i zjada) i zabawę w piasku i ziemi. No nic… brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko!

Piasek to przednia zabawa.

Piasek to przednia zabawa.

Tylko gdzie ten piasek - oj, Grzesiu!.

Tylko gdzie ten piasek – oj, Grzesiu!.

 

7 sierpnia 2015, piątek

Upał coraz większy, dzisiaj 32 st., ale nie narzekamy

Dzisiejszy dzień zaczynamy o 5:30… Po napojeniu Grzesia mlekiem walczymy prawie godzinę, żeby złapać mu mocz do analizy przed badaniem planowanym zaraz po naszym powrocie. R. potem musi jechać do Kętrzyna do laboratorium, a M. w tym czasie zostaje z chłopcami – R. wraca już na gotowe śniadanko. Mimo całej akcji już wkrótce po 10:00 ruszamy na wyprawę.

Wilczy Szaniec w Gierłoży

Sądząc po ilości turystów, których tu zastajemy, to kolejne obowiązkowe miejsce do odwiedzenia na Mazurach. Wybraliśmy tę atrakcję na dzisiaj ze względu na położenie w lesie. Przyjemny cień pozwala zwiedzać nawet w upałach.

Od początku uderza nas nie najlepsza organizacja na miejscu. Wolna amerykanka na parkingu – każdy parkuje gdzie i jak chce (za to jest dużo miejsc w cieniu). Pomimo dość drogich biletów (15 zł dorosły, 10 zł dziecko szkolne) nie dostajemy nawet schematu trasy – mapkę trzeba dokupić (5 zł). Wygląda na to, że w ten sposób zachęcają do korzystania z dodatkowo płatnych przewodników. My idziemy sami, korzystając z informacji na zakupionej mapce. Teren sprawia wrażenie nieuporządkowanego, brakuje choćby ograniczonej informacji o przeznaczeniu czy historii poszczególnych budynków.

Grześ, przedwcześnie obudzony po drzemce w samochodzie, mocno marudzi. W tej sytuacji R. po przejściu części trasy postanawia ruszyć do przodu, w 20 minut przejeżdża wózkiem resztę szlaku i lokuje się z Grzesiem w restauracji. M. z chłopcami kontynuuje zwiedzanie spokojnym tempem.

Wszyscy zgodnie stwierdzamy, że szczególnie podobają nam się ruiny imponujących bunkrów, stopniowo „zagospodarowywane” przez przyrodę. Momentami czujemy się jak w jakimś skalnym mieście, szczególnie tam, gdzie bunkry są wyjątkowo duże i „fantazyjnie” rozłupane w wyniku wysadzenia przez Niemców na koniec wojny. Dodatkowo zaskakuje nas ogrom całego kompleksu (a i tak trasa nie pokazuje całości), a cały kontekst historyczny budzi zadumę, że te wszystkie tragedie działy się tak niedawno…

Wilczy Szaniec.

Wilczy Szaniec.

Bunkry i przyroda jakoś dobrze tu się komponują.

Bunkry i przyroda jakoś dobrze tu się komponują.

Widać ślady po detonacji.

Widać ślady po detonacji.

Czy te patyczki wytrzymają...

Czy te patyczki wytrzymają…

Wilczy Szaniec - bunkier Hitlera.

Wilczy Szaniec – bunkier Hitlera.

Natura robi swoje...

Natura robi swoje…

W środku chyba najlepsza możliwa klimatyzacja.

W środku chyba najlepsza możliwa klimatyzacja.

R. udaje się nakarmić Grzesia i zamówić obiad w restauracji urządzonej w jednym z bunkrów. Po zakończeniu zwiedzania przez M. i chłopców nie musimy więc długo czekać na obiad. Jemy nie najlepszego schabowego, sznycla z jajkiem, smaczny bigos z kiełbasą i pysznego placka po myśliwsku. Restauracja mieści się w jednym z budynków kompleksu. Z zaciekawieniem oglądamy duże zdjęcia na ścianach, przedstawiające bunkry w zimowej scenerii. Na koniec chłopcy kupują jeszcze na pamiątkę po „okolicznościowym” ołówku.

Kętrzyn i Szestno

Wracając do naszego ośrodka, przejeżdżamy przez Kętrzyn. Korzystając z okazji, M .i T. wyskakują, żeby spojrzeć na odbudowany XIV-wieczny zamek krzyżacki i gotycki kościół św. Jerzego (XIV-XV w.). Po obowiązkowych fotkach jedziemy już prosto do domu. Po drodze robimy jeszcze tylko zdjęcie kolejnego gotyckiego kościoła w Szestnie (XV w.). Już w drodze w tamtą stronę zaciekawiła nas jego nietypowa wieża, która niegdyś pełniła funkcje obronne.

Zamek krzyżacki w Kętrzynie (XIV w., odb.).

Zamek krzyżacki w Kętrzynie (XIV w., odb.).

Rycerzowi coś chyba nie smakuje.

Rycerzowi coś chyba nie smakuje.

Gotycki kościół św. Jerzego, Kętrzyn.

Gotycki kościół św. Jerzego, Kętrzyn.

Gotycki Kościół w Szestnie (XV w., przeb.)

Gotycki Kościół w Szestnie (XV w., przeb.)

Popołudnie i wieczór

Po powrocie chłopcy przez dłuższą chwilę opiekują się ładnie Grzesiem – biorą go na spacerek obok naszego domku. Bacznie obserwujemy tę sielankę z okna – ale jesteśmy z nich dumni – szczególnie Tymuś jest bardzo opiekuńczy. Potem R. ze starszymi chłopcami idą nad Jezioro Tałty. Dzisiaj – uwaga! – Sebuś nauczył się pływać! Bez pomocy dmuchańców dawał nury i pływał strzałką z głową pod wodą! Jesteśmy bardzo z Niego dumni! R. w tym czasie robi Grzesiowi kąpiel na tarasie (= Jezioro Giśtu). Spacerujemy sobie też obok domku. Po kolacji jeszcze oczywiście obowiązkowy orczyk i lody. I tak mija kolejny dzień cudownych wakacji.

Gisiek ma najlepszą opiekę.

Gisiek ma najlepszą opiekę.

Kąpiel w Jeziorze Tałty.

Kąpiel w Jeziorze Tałty.

Obowiązkowe szaleństwa na orczyku.

Obowiązkowe szaleństwa na orczyku.

Grześ poszalałby razem z braćmi...

Grześ poszalałby razem z braćmi…

 

8 sierpnia 2015, sobota

Pogoda tropikalna, aż za ładna, 36 stopni w cieniu

Uff jak gorąco! Co tu zrobić, gdzie pojechać, gdy istny żar leje się z nieba – zastanawiamy się już od rana. Po burzy mózgów wybieramy przejażdżkę pychówką po Krutyni – pychówkowi sztakerzy mówili nam ostatnio, że przed południem płynie się w cieniu.

Dzisiaj popłyniemy w rejs, a co!.

Dzisiaj popłyniemy w rejs, a co!.

Po zaparkowaniu w Krutyni niemal od razu wsiadamy na pychówkę – płynie z nami sympatyczny sztaker Jerzy. Cała łódź jest duża i stabilna, a woda w rzece płytka – przejażdżka pychówką jest więc godną polecenia atrakcją dla rodzin z niemowlakami, tym bardziej, że na pokład można zabrać nawet wózek. Wsiadamy i cała naprzód! Płyniemy pod prąd w kierunku Jeziora Krutyńskiego, cały czas wymijając się z dziesiątkami kajaków. Popularność tego szlaku kajakowego w środku sezonu może przyprawić o ból głowy. Z poziomu wody można dobrze przyjrzeć się krutyńskiej przyrodzie – odnajdujemy m.in. kamienie porośnięte charakterystycznym czerwonym krasnorostem, pytamy się naszego sztakera o nazwy mijanych ryb, spotykamy żeremia bobrowe i rodzinę łabędzi. Szczególnie przyjemnie opływa się jedyną wyspę na Krutyni – przede wszystkim dlatego, że jest tu pusto! Starszym chłopcom przejażdżka pychówką bardzo się podoba. Wybierają tylko co najlepsze miejscówki dla siebie i swoich maskotek. Dla równowagi Gisiek daje nam dziś popalić. Najchętniej wskoczyłby cały do wody, a tu mama nie pozwala. Do tego ten wszechobecny upał. Trzeba sobie poryczeć! W związku z tym nie decydujemy się na rejs aż do Jeziora Krutyńskiego. W drodze powrotnej emocje rozładowuje krótki postój na pobrodzenie po wodzie. Cała wodna wycieczka zajmuje nam ok. 1,5 godziny. Mimo wycia Giśka wracamy bardzo zadowoleni.

Pychówką po Krutyni.

Pychówką po Krutyni.

Wymarzona rzeka na spływ.

Wymarzona rzeka na spływ.

Wyspa na Krutyni.

Wyspa na Krutyni.

Podróżnik...

Podróżnik…

Tubylcy.

Tubylcy.

Załoga na razie grzeczna.

Załoga na razie grzeczna.

Ja też chcę być sztakerem.

Ja też chcę być sztakerem.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jest fajnie…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

i przyjemnie…

 

Nie ma to jak dobra miejscówa.

Nie ma to jak dobra miejscówa.

Po przejażdżce pychówką kierujemy się do sprawdzonej już przez nas restauracji Krutynianka. Tym razem menu wzbogacamy o słynną zupę z pokrzyw. Jest pyszna – smakuje nawet dzieciom!

Zupa pokrzywowa... Mniam!.

Zupa pokrzywowa… Mniam!.

Po obiedzie Grześ zasypia w wózku, więc idziemy jeszcze na spacer po Rezerwacie Zakręt. 3,5-kilometrowa ścieżka dydaktyczna pozwala obejrzeć dystroficzne jeziorka i otaczającą je roślinność bagienną. O ile rzeka Krutynia jest zatłoczona, o tyle tu jest zupełnie pusto. Można odpocząć. Mimo cienia drzew, upał jednak mocno dziś doskwiera, więc nie przedłużamy spaceru. Na koniec tylko wizyta w sklepie (woda to teraz towar pierwszej potrzeby) i już siedzimy w samochodzie. Jak dobrze, że ktoś wymyślił klimatyzację!

Dąb bartny w rezerwacie Zakręt.

Dąb bartny w rezerwacie Zakręt.

Rezerwat Zakręt - pło się ugina.

Rezerwat Zakręt – pło się ugina.

Tu też kiedyś było jeziorko.

Tu też kiedyś było jeziorko.

Rezerwat Zakręt - można tu odpocząć od tłumów.

Rezerwat Zakręt – można tu odpocząć od tłumów.

Rezerwat Zakręt - wracamy.

Rezerwat Zakręt – wracamy.

Po południu wszyscy kąpiemy się w jeziorze, tylko Grześ biedny nie może (rym niezamierzony). Robimy mu więc tradycyjne chlapanko w jego Jeziorze Giśtu. I to mu starcza do szczęścia!

Nad Jeziorem Tałty.

Nad Jeziorem Tałty.

Dwa delfinki.

Dwa delfinki.

Mazury, 2015.08

Mazury to jedno z must see ma mapie turystycznych atrakcji Polski. Wiele razy bywaliśmy tu przelotem, M. robiła tu wieki temu patent żeglarski, ale jeszcze nie pomyszkowaliśmy tutaj dokładniej. Okazja nadarzyła się w tym roku – Grześ w uroczym wieku uczącego się chodzić (i forsować krzykiem swoje zdanie) roczniaka nie skłaniał nas do długich wojaży zagranicznych. Więc zawędrowaliśmy tutaj – niedaleko Mikołajek, nad Jezioro Tałty na dwutygodniowe rodzinne wakacje.

Cały wyjazd był bardzo udany: pogoda jak na zamówienie i – co najważniejsze – dzieci zdrowe. Mazury są bardzo atrakcyjnym terenem dla fanów aktywnego wypoczynku – wodniaków, rowerzystów, za każdym rogiem pełno tu pocztówkowych widoków. Co prawda pod względem atrakcji turystycznych na pewno atrakcyjniejsza jest Warmia, a spragnieni ciszy zapewne lepiej wypoczną na Kaszubach, Suwalszczyźnie czy w Lubuskiem. Ale na nasze potrzeby Mazury były idealne. Podróżowanie z małym Grzesiem bardzo ułatwiała rozwinięta infrastruktura turystyczna, a i kaliber atrakcji był w sam raz dla roczniaka z dwójką starszego rodzeństwa. Do tego kąpielisko i plac zabaw tuż obok domku. Wracamy z poczuciem, że kolejny kawałek Polski będzie nam się kojarzył z czymś konkretnym i namacalnym, bo zwiąże się z naszymi rodzinnymi wspomnieniami. – z Grzesiem uczącym się chodzić, z Sebusiem uczącym się pływać, z Tymusiem zaczytanym w Harrym Potterze. Może następnym razem zawitamy tu ze starszymi dzieciakami już na żaglówce?

 

Krutyńskie pychówki.

 Mazury część I – Jeziora: Tałty, Mikołajskie, Czos, Mokre

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Mazury część II – Jeziora: Śniardwy, Niegocin, Ołów, Bełdany, Łuknajno i inne

Okolice ujścia Wisły, 2015.06/07

Tym razem pretekstem do wyjazdu nad morze jest – podobnie jak w ubiegłych latach – transport dzieci na wakacje z Dziadkami. Okolice Jantara to dogodny punkt na krótki wypad z Warszawy – jedzie się sprawnie, plaże są bardzo malownicze, bliskość Przekopu Wisły i rezerwatu Mewia Łacha to łakomy kąsek dla przyrodników. Sam Jantar to niewielka miejscowość, ale w porównaniu z innymi miejscowościami polskiego wybrzeża stosunkowo niemęcząca, turystyczna tandeta nie bije tak bardzo w oczy poza okolicą ul. Morskiej i głównego zejścia na plażę.

2015.06.26, piątek

Rano zachmurzenie umiarkowane, potem słońce na przemian z deszczem, 22 stopnie

Wyjeżdżamy po południu po uroczystości zakończenia roku u Tymusia w szkole i po ostatecznym pożegnaniu się z przedszkolem przez Sebcia. My pełni wrażeń, ale jednocześnie bardzo zmęczeni – Grześ ostatnio kiepsko sypia w nocy.

Dla większego bezpieczeństwa i komfortu wybieramy wersję dojazdu autostradą. Nawet ta trasa w przedwakacyjny piątek jest nieprzyjemnie zatłoczona, na zwężeniach i przy bramkach robią się przestoje. Ale jedziemy sprawnie. I tylko na jeden postój.

Jeszcze za widoku udaje nam się dotrzeć do znajomych domków (mieszkaliśmy w nich trzy lata wcześniej). Dajemy nawet radę jeszcze wieczorem całkiem nieźle się ogarnąć i zorganizować.

Nasz czas: 15:10-20:30, ok. 430 km

 

2015.06.27, sobota

Rano zachmurzenie umiarkowane, potem słońce na przemian z deszczem, 22 stopnie

Plaże w Jantarze

Zmęczenie, niewyspanie, a przy tym nasze ciągłe – hmmm – wysiłki wychowawcze – robią swoje – nie zbieramy się dziś na żadną większą eskapadę. Ale może to i dobrze – dużo spacerujemy i odpoczywamy – przechodzimy dziś z dzieciakami ok. 13 km i trzykrotnie jesteśmy nad morzem.

Rano idziemy na spacer plażą w kierunku Stegny. Najpierw idziemy ulicami Jantara, potem zaglądamy do ośrodka, w którym chłopcy spędzą wakacje z Dziadkami, dopiero potem zaglądamy na plażę. Starsi chłopcy biegają przy morzu jak spuszczeni ze smyczy, z zapamiętaniem grzebią się w piachu. Grześ posadzony na plaży jest w swoim żywiole. W ogóle się nie boi, raczkuje, jeździ na pupie, próbuje zjeść piasek i wszystko, co można na nim znaleźć.

Patrzcie, morze!

Patrzcie, morze!

Od najmniejszego do największego - witamy się z morzem

Od najmniejszego do największego – witamy się z morzem

Po południu idziemy w kierunku Mikoszewa. Trochę idziemy plażą, niestety po krótkim czasie do odwrotu zmusza nas granatowa chmura na horyzoncie  i problemy z nakarmieniem Giśka – interesuje go wszystko tylko nie słoiczek z owocami…

 Spacer w kierunku Mikoszewa

Spacer w kierunku Mikoszewa

Przed wieczorem jeszcze M. z chłocami sama wypuszcza się nad morze. Pretekstem jest wypad po morską wodę do naszego doświadczenia (czy słona woda zamarznie po włożeniu do zamrażalnika?). Chłopcy idą jak na skrzydłach. Gdyby nie to, że Sebuś wbrew ostrzeżeniom M. wchodzi w butach do morza, byłoby zupełnie super.

Wieczorem tę samą trasę pokonuje również „dla kondycji” R.,po niewielkich namowach M.:)

 

2015.06.28, niedziela

Nad morzem słonecznie, po drodze do Warszawy konwekcyjne opady, 22 stopnie

Rano przyjeżdżają Babcia Urszula i Dziadek Jerzy na „zmianę warty”. Idziemy jeszcze razem na spacer nad morze „bursztynowym szlakiem”, potem żegnamy się i wracamy z Grzesiem do Warszawy.

 

2015.07.10, piątek

Zimno i przelotne opady, 16 stopni

Dwa tygodnie minęły nie wiadomo kiedy i ani się obejrzeliśmy, a już jechaliśmy z Grzesiem po chłopców. Wyjeżdżamy z Warszawy przed 15:00, na miejscu jesteśmy niewiele po 20:00. Droga mija sprawnie, z jednym postojem w tym samym Stop Café przy tej stacji co poprzednio. Jednak podróż z jednym dzieckiem to zupełnie inna bajka – bułka z masłem:)

Tym razem dokwaterowujemy się do domku Dziadków. Ściskamy opalonych i zaokrąglonych chłopaków i kładziemy się spać, nawet bez siły na powitalny spacer z morzem.

2015.07.11, sobota

Rano słońce, potem zachmurzenie, cały czas silny zimny wiatr, wzburzone morze

Rezerwat Mewia Łacha na Wyspie Sobieszewskiej

Po śniadaniu robimy spacer po najbliższej okolicy. Na bardziej ambitną wycieczkę dostajemy szansę dopiero po południu – Babcia zgadza się zostać z Grzesiem, a my z chłopcami wyrywamy się na wycieczkę do rezerwatu Mewia Łacha (a dokładniej – do jego fragmentu położonego na Wyspie Sobieszewskiej). Na rezerwat ten ostrzyliśmy sobie zęby już trzy lata temu, ale wtedy zaraz po przeprawieniu się promem w Mikoszewie plany pokrzyżował nam deszcz. Tym razem wszystko udaje się bez zarzutu.

Podjeżdżamy samochodem do przeprawy promowej przez Przekop Wisły w Mikoszewie. Dość długo (ok. 30 min) czekamy na prom na prom. Sebuś w tym czasie dokładnie analizuje ofertę stoiska z pamiątkami (analiza kończy się nabyciem pirackiej flagi), my czytamy tablicę upamiętniającą tragiczną ewakuację więźniów pobliskiego obozu Stutthof.

Sama przeprawa bardzo się podoba chłopcom. Opowiadamy im o tworzeniu pod koniec XIX wieku nowego ujścia Wisły, mającego zapobiegać katastrofalnym powodziom. Śmiejemy się, że mamy „Wiślane lato” – szukaliśmy niedawno źródeł Wisły na Baraniej Górze, teraz oglądamy ujście królowej polskich rzek.

Przeprawiamy się promem w Mikoszewie

Przeprawiamy się promem w Mikoszewie

Po przeprawie promowej na Wyspę Sobieszewską podjeżdżamy kawałeczek na parking samochodowy i ruszamy w długą. Do samego rezerwatu prowadzi ok. 3-kilometrowa ścieżka, prowadząca najpierw wzdłuż Wisły, a następnie przez las, by na końcu doprowadzić na plażę.

Ruszamy w stronę rezerwatu Mewia Łacha

Ruszamy w stronę rezerwatu Mewia Łacha

Najpierw wzdłuż Przekopu Wisły

Najpierw wzdłuż Przekopu Wisły

Potem skręcamy w las

Potem skręcamy w las

Dochodzimy do plaży

Dochodzimy do plaży

Sebuś zamyka peleton

Sebuś zamyka peleton

Mama trochę pomaga

Mama trochę pomaga

Rezerwat Mewia Łacha jest jednym z najcenniejszych rezerwatów ornitologicznych w Polsce. Gniazdują tu m.in. różne gatunki rybitw i innych ptaków nadmorskich, można spotkać również foki. Turystom nie wolno wchodzić na piaszczyste cyple, można poruszać się tylko po wyznaczonej ścieżce. Obejrzenie szerszej panoramy umożliwia wieża obserwacyjna.

Dziś warunków do obserwacji ptaków brak. Morze jest bardzo wzburzone, na plaży wieje silny wiatr, uniemożliwiając dłuższy postój. Przejście ok. kilometrowego odcinka plażą (ścieżka umożliwia zrobienie pętelki) już samo w sobie dostarcza dzieciakom sporej dawki emocji. Zwracamy uwagę na sporą ilość materiału rzecznego naniesionego na plażę w pobliżu ujścia Wisły, na kawałki drewna wygładzone przez wodę, na wyrzucone na brzeg korzenie o dziwacznych kształtach. Odpoczynek jest możliwy dopiero po zejściu z plaży i schowaniu się w roślinność wydmową.

...ale strasznie wiało

…ale strasznie wiało

Plaża w okolicy Ujścia Wisły

Plaża w okolicy Ujścia Wisły

Raj dla ornitologów

Raj dla ornitologów

Korzenie - dziwolągi

Korzenie – dziwolągi

Teren rezerwatu z wieży widokowej

Teren rezerwatu z wieży widokowej

Wracamy już prosto wzdłuż umocnionego brzegu Wisły. Woda jest dziś wzburzona i co chwilę niesforne fale wdzierają się nam pod nogi. W paru miejscach jest zupełnie mokro i musimy przenosić chłopaków. Jak można się domyślić, ten punkt programu podoba się im najbardziej.

Tak właśnie Wisła uchodzi do morza

Tak właśnie Wisła uchodzi do morza

Wracamy wzdłuż Przekopu Wisły

Wracamy wzdłuż Przekopu Wisły

Kolejna wieża widokowa

Kolejna wieża widokowa

Tym razem do obserwacji ssaków

Tym razem do obserwacji ssaków

Na koniec już mocno spieszymy się, żeby zdążyć na 19:00 na kolację do ośrodka. Planując dzisiejszą wycieczkę, nie doceniliśmy czasu – wydawało nam się, że dwie godziny to aż nadto na przejście 6 km. Ale brnięcie pod wiatr w piachu i konieczny odpoczynek w środku znacznie wydłużają nam marsz. Na szczęście udaje nam się złapać prom po „właściwej” stronie Wisły, przez co czekanie nie jest aż tak długie.

Mimo zmęczenia wracamy pełni wrażeń. Wycieczka szlakiem na Mewią Łachę jest godna polecenia dla każdego miłośnika przyrody. To też doskonałe antidotum na tłum panujący w nadbałtyckich miejscowościach – mimo środka sezonu, spotykamy niewiele osób. A  wycieczka jest niezmiernie urozmaicona – mamy i przeprawę promową, i spacer wzdłuż brzegów Wisły, i plażę, i wieże widokowe umożliwiające obserwację ptaków, i osobliwy widok umocnionego ujścia Wisły do morza. Przy tym cieszymy się, że przegoniliśmy trochę chłopaków – taki spacer bardzo się im przydał po pełnych smakołyków wakacjach z Babcią i Dziadkiem:)

Wieczorem, po położeniu dzieci spać, jeszcze wyrywamy się we dwoje na 6-kilometrowy spacer brzegiem morza w kierunku Stegny (do Przekopu Wisły doszliśmy spacerem z Jantara w 2012 roku, więc dziś obieramy przeciwny kierunek). Otulamy się bluzami, chowając się przed zimnym wiatrem. Na plaży pojedynczy spacerowicze. Za nami zachód słońca. A my możemy przez chwilę po prostu pójść przed siebie…

Kiedy dzieci pójdą spać...

Kiedy dzieci pójdą spać…

Polesie, 2015.05

Wyjazd na Polesie pełnił dla nas funkcję terapeutyczną. Po trzytygodniowym pobycie w szpitalu z Grzesiem wszyscy byliśmy wykończeni, i my, i dzieci. Zwłaszcza nasze starszaki dotkliwie odczuły brak rodziców i zaburzenie bezpiecznego, przewidywalnego rozkładu tygodnia. Zaczęło się od planowego zabiegu urologicznego u Grzesia, ale doszło do zakażenia i potem nasz biedulek wpadał z jednej komplikacji w drugą. To był ciężki okres… Marzyliśmy o wyrwaniu się gdzieś i odreagowaniu tych wszystkich stresów. Pierwotnie planowaliśmy wyjazd w Pieniny – poprzednio, w grudniu, również nie doszedł on do skutku przez – podobnie jak teraz – chorobę i hospitalizację Grzesia. Przełożyliśmy więc wyjazd na początek maja, ale i tym razem los spłatał nam figla – pobyt Grzesia w szpitalu przeciągnął się i nie było mowy o żadnych podróżach. Co robić, zdrowie najważniejsze, zresztą może z jakiegoś powodu Pieniny w tym roku nie były nam pisane. Z perspektywy czasu uważamy jednak, że zmiana planów wyszła nam na dobre. Pieniny poczekają, aż nóżki Grzesia urosną jeszcze trochę, a spokojne, puste, zielone Polesie to ideale miejsce na psychiczny wypoczynek. Podmokłe tereny Poleskiego Parku Narodowego są wręcz stworzone do rodzinnych spacerów – pokonywanie ścieżek ułatwiają lubiane przez dzieci drewniane kładki, przy szlaku można wypatrywać sympatycznych żółwi błotnych, a na zwieńczenie wycieczki wspiąć się na drewnianą wieżę obserwacyjną. Bliskość wielokulturowej Włodawy z ciekawymi zabytkami architektury sakralnej i Chełma z tajemniczymi podziemiami kredowymi dodatkowo podnoszą walory turystyczne tych okolic.

 

10.05.2015, niedziela

Cały dzień deszczowy, 15 stopni

Wyjeżdżamy wyjątkowo w niedzielę, bo Tymuś ma rocznicę I Komunii Świętej. Wychodzi nam to na dobre, bo mamy całą sobotę na pakowanie (chapeau bas dla M. za wykonanie tego arcytrudnego zadania!).

Warszawa – Wólka Cycowska  (220 km, 14:40–18:40)

Ruszamy po obiedzie i akurat w porze drzemki Grzesia, co pozwala nam sprawnie przejechać 2/3 dystansu. Szukając miejsca na postój, chłopcy wypatrują drogowskaz do literki M…, a że odwiedzamy to miejsce właściwie tylko na wyjazdach, więc dajemy się namówić (przy tym inne lokale w większości są pozajmowane przez przyjęcia komunijne). Po postoju pozostały dystans przejeżdżamy równie bezproblemowo. Ogólnie w niedzielę po południu jedzie się dobrze, bo wszyscy wracają do Warszawy, a my jedziemy pod prąd.

Uwielbiamy taką jazdę wśród pól i lasów. O tej porze roku szczególnie cudownie jest patrzeć na mnogość odcieni koloru zielonego. Do tego muzyka Czarnych Korków dla nas i Eweliny Lisowskiej/ Centrum Uśmiechu dla chłopców i żyć nie umierać. Co tam deszcz!

Nasza meta to gospodarstwo agroturystyczne Marynka w Wólce Cycowskiej. Mamy spory dwupoziomowy domek drewniany, który nie kosztuje mało, a w dodatku w środku sprawia wrażenie kiepsko posprzątanego i skutecznie okupowanego przez mrówki, ale poza tym wszystko jest super. Starsi chłopcy zajmują dwa małe pokoiki na górze (nareszcie każdy ma pokój tylko dla siebie, co za radość), my z Grzesiem anektujemy parter. Wokół zadbany trawiasty teren, atrakcje typu bilard i piłkarzyki (a nawet całkiem porządny zewnętrzny basen) i – co najważniejsze – plac zabaw widoczny z naszego domku.

 

11.05.2015, poniedziałek

Niewielkie zachmurzenie, ale chłodno, 15 stopni

Od rana mrówek coraz więcej. Nawet Sebuś, zapytany, jakie zwierzę kojarzy mu się z Polesiem, odpowiada, że mrówki. Cóż, tej wojny i tak nie wygramy, musimy nawzajem znosić swoje towarzystwo. Mamy tylko nadzieję, że Grześ niespodziewanie nie rozszerzy swojego menu…

Na cel pierwszej wyprawy obieramy – a jakżeby inaczej – ośrodek muzealno-dydaktyczny Poleskiego Parku Narodowego w Starym Załuczu. Jak my lubimy takie miejsca… Spokojnie, kameralnie, można porozmawiać z pracownikami Parku. Już po drodze nam wesoło. Bawimy się w „kto wypatrzy więcej bocianów”, a śmiechu przy tym co niemiara – R. próbuje przekonać nas, że powinny się liczyć krowy, bo w końcu też są czarno-białe i pasą się na łące!

Wycieczkę zaczynamy od spaceru po niedługiej, ale bardzo pomysłowo urządzonej ścieżce Żółwik na tyłach muzeum. Przygotowano tu sporo atrakcji z myślą o najmłodszych turystach – drewniane „kręciołki” z rodzaju „dopasuj … do …”, kawałki drewna z różnych drzew, drewniane cymbały. Zatrzymujemy się na dłużej przy pomysłowym stanowisku do skoków w dal, gdzie swoich sił może spróbować każdy, a po oddaniu skoku porównać swój wyczyn do osiągnieć różnych gatunków zwierząt. Przekonujemy się, że człowiek w tej konkurencji wypada słabiutko – z ledwością dorównujemy myszy i żabie. Po chwili zabawy pora na główny punkt programu – podchodzimy do niewielkiego oczka wodnego zamieszkałego przez żółwie błotne – jedyny gatunek żółwia występujący w Polsce. Ku naszej radości udaje nam się wypatrzeć dwa sympatyczne żółwiki – małego i dużego. I pomyśleć, że te niepozorne zwierzątka z łatwością przeżywają ponad sto lat!

Muzeum Poleskiego PN, Stare Załucze.

Muzeum Poleskiego PN, Stare Załucze.

Ścieżka dydaktyczna Żółwik.

Ścieżka dydaktyczna Żółwik.

Szukamy informacji o PPN.

Szukamy informacji o PPN.

W poszukiwaniu żółwi błotnych.

W poszukiwaniu żółwi błotnych.

Mamy!.

Mamy!.

Dzień dobry panu - nie, chyba jednak pani.

Dzień dobry panu – nie, chyba jednak pani.

Gdzie się schował Tymuś...

Gdzie się schował Tymuś…

Skok w dal - jak mysz czy jak żaba.

Skok w dal – jak mysz czy jak żaba.

Pobyt w Załuczu Starym kończymy zwiedzeniem ekspozycji etnograficzno-przyrodniczej. Wszyscy trzej chłopcy (łącznie z Gisiem) chętnie oglądają rybki w akwariach – mieszkanki tutejszych jezior oraz kolejne żywe żółwie (dzielące swoje mieszkanko z zaskrońcem i żabami). Starszych bardzo zaciekawia bogata kolekcja motyli i owadów.

Na odchodnym kupujemy dobre mapy i pamiątki dla chłopaków – żółwiowe wisiorki na rzemyczkach. Pracownicy Parku są bardzo mili, chętnie radzą nam, które ścieżki dydaktyczne wybrać, pokazują różne ciekawostki na mapie, nawet szukają z nami zaskrońca, który uparcie chowa się pod mchem. Aha, i po raz pierwszy korzystamy ze zniżki na Karty Dużej Rodziny:)

Ekspozycja muzealna PPN.

Ekspozycja muzealna PPN.

Grzesiek zwiedza na dwóch nogach.

Grzesiek zwiedza na dwóch nogach.

Identyfikujemy przedstawicieli poleskiej fauny.

Identyfikujemy przedstawicieli poleskiej fauny.

Ekspozycja etnograficzna.

Ekspozycja etnograficzna.

W drodze powrotnej wstępujemy do fantastycznej Restauracji Drozd w Urszulinie. Przestronnie, przyjemnie, smacznie, a porcje ogromne. Wszyscy najadamy się po kokardki. Nawet Grześ po skonsumowaniu swojego słoiczka „poprawia” posiłek ziemniakami i filetem z indyka. Przy okazji robimy fotkę siedzibie dyrekcji Poleskiego Parku Narodowego.

Siedziba dyrekcji Poleskiego PN w Urszulinie.

Siedziba dyrekcji Poleskiego PN w Urszulinie.

W ogóle na tym wyjeździe z Grzesiem podróżuje się już odczuwalnie łatwiej. Przede wszystkim nie ma ściągania mleka. Alleluja! Człowiek już może się już pożywić normalnym jedzeniem, interesuje się wszystkim dookoła, i można go – oczywiście w asekuracji – chwilami postawić na nogi.

Po południu czas na kolejny spacer. Idziemy za ciosem i uzbrojemi w odpowiednie mapki, ruszamy na spacer ścieżką dydaktyczną Dąb Dominik ze wsi Łomnica. Idziemy wygodną drogą przez różne typy lasów (grąd, ols, bór bagienny) aż do drewnianych kładek, doprowadzających przez podmokłą tzw. spleję do zarastającego Jeziora Moszne. Jest przemiło. Jednak warto było znów pakować się, ogarniać bagaże i chłopaków, potem rozpakowywać się choćby dla tego spaceru (przy takich okazjach bywamy tak zmęczeni, że psioczymy „i po co to wszystko” – oczywiście szybko nam przechodzi)… Giśka przez całą drogę komary chciały schrupać żywcem – na szczęście M. dzielnie go broniła. Przez moment też był na centymetry od zatopienia w bagnie – nie nie, aż tak źle nie było, ale faktycznie kładki w drodze powrotnej były tak wąskie, że musieliśmy momentami przenosić wózek.

Tytułowy Dąb Dominik.

Tytułowy Dąb Dominik.

Kładkami przez spleję.

Kładkami przez spleję.

Kładkami przez spleję.

Kładkami przez spleję.

Punkt widokowy na Jezioro Moszne.

Punkt widokowy na Jezioro Moszne.

W drodze powrotnej humory coraz bardziej nam dopisują.

W drodze powrotnej humory coraz bardziej nam dopisują.

A Grześ patrzy i patrzy wokół.

A Grześ patrzy i patrzy wokół.

Oczami Sebusia.

Oczami Sebusia.

Przez taką kładkę wieźliśmy biednego Grześka.

Przez taką kładkę wieźliśmy biednego Grześka.

Wieczorem czytamy, że Poleski Park Narodowy jest jednym z trzech polskich parków (obok Biebrzańskiego i Narwiańskiego) utworzonych do ochrony cennych ekosystemów bagienno-torfowiskowych. I we wszystkich tych trzech parkach byliśmy z dzieciakami. Jakie to miłe uczucie!


12.05.2015, wtorek

Cały wyjazd mogłaby być taka pogoda… Słoneczko i do 22 st.

Dzisiaj ze względu na piękną pogodę planujemy prawdziwą wyprawę. Nawet dla starszych chłopców to będzie długi dystans. Dla Grzesia tym bardziej, bo to jego debiut w nosidle.

Ścieżka przyrodnicza „Spławy”

To sztandarowa wycieczka po Poleskim Parku Narodowym, ze wszech miar godna polecenia. Ruszamy spod Muzeum PPN z nadzieją, że Grześ, wybudzony ze snu po krótkim dojeździe, zaśnie ponownie w wózku. Z przewodnikowego opisu szlaku wynika, że pierwszą część drogi da się pokonać wózkiem. Plan więc jest następujący: R. idzie z wózkiem ile się da, a potem wraca z Grzesiem do samochodu i w nosidełku wychodzi na spotkanie reszty od drugiej strony pętli.

Ten piękny plan spalił jednak na panewce… Grześ nie zasypia, a dobra („wózkowa”) droga kończy się po 900 metrach, po czym zaczyna się bardzo wąska kładka o szerokości dokładnie takiej, jak rozstaw kół naszego wózka. No cudnie! W tej sytuacji M. rusza ze starszymi chłopcami na właściwą część ścieżki, a R. wraca z Grzesiem do samochodu, żeby przesiąść się do nosidła, a następnie mocno wyciąga nogi i próbuje nadrobić stracony dystans.

Ścieżka Spławy - ruszamy.

Ścieżka Spławy – ruszamy.

Właściwa ścieżka to trzykilometrowa kładka, ciągnąca się kolejno przez różne skupiska roślinne Poleskiego PN. To bardzo atrakcyjne przyrodniczo miejsce. Zachwycamy się spotykanymi roślinami, próbujemy rozpoznawać gatunki prezentowane na tablicach edukacyjnych i te znane nam z wcześniejszych wypraw. Na niekwestionowanego lidera w zakresie znajomości flory wyrósł nam Tymuś – po prostu zadziwia nas swoją znajomością różnych gatunków roślin – brawo, Skarbie!

R. niestety nie może przejść trasy normalnym tempem, bo Grześ zmusza go do kilku mini-postojów. A to czapka spadła na oczy, a to smok się gdzieś zgubił, a to nudno się zrobiło… W końcu ostatni kilometr trasy nasz brzdąc pokonuje już nie w nosidle, tylko na rękach, bo jest bardzo zmęczony i marudny (wcześniej tylko bardzo krótko przespał się w samochodzie). M. musi trochę poganiać starczych chłopców, którzy naprawdę zachwycają się otaczającą przyrodą – co kilkaset lub nawet co kilkadziesiąt metrów mamy nowe dekoracje w tym zielonym teatrze!

Ścieżką Spławy.

Ścieżką Spławy.

Tymo pokazuje wierzbę pięciopręcikową.

Tymo pokazuje wierzbę pięciopręcikową.

Dzielni turyści naprzód.

Dzielni turyści naprzód.

Szkoda, że na zdjęciu nie widać zapachu.

Szkoda, że na zdjęciu nie widać zapachu.

Bobrowa robota.

Bobrowa robota.

W tym czasie R. goni nas z Giśkiem.

W tym czasie R. goni nas z Giśkiem.

A wokół wciąż podmokło.

A wokół wciąż podmokło.

Zmiana dekoracji.

Zmiana dekoracji.

Coś dla Tyma - to chyba bobrek trójlistkowy.

Coś dla Tyma – to chyba bobrek trójlistkowy.

To się nazywa kamuflaż.

To się nazywa kamuflaż.

Ścieżka jak z marzeń.

Ścieżka jak z marzeń.

Skrzypowo nam.

Skrzypowo nam.

Pomost widokowy nad Jeziorem Łukie.

Pomost widokowy nad Jeziorem Łukie.

Ostatecznie wszyscy spotykamy się na polance z wiatą przed pomostem wybiegającym w Jezioro Łukie. R. już nie ogląda jeziora, tylko zaczyna karmić wygłodniałego Grzesia, który z apetytem pochłania i słoiczek, i jogurcik. Powietrze dobrze robi na apetyt też naszym starszym pociechom – na postoju zjadają chętnie kanapki, a potem odpoczywają, wygrzewając się na ławeczkach na słoneczku.

Nareszcie spotykamy się z R. i Gisiem.

Nareszcie spotykamy się z R. i Gisiem.

Sebuś też padł.

Sebuś też padł.

Nie przedłużamy wypoczynku, bo Grześ robi się senny. Nie decydujemy się też na powrót nieco dłuższą pętlą powrotną, tylko wracamy tą samą drogą. Po krótkich dywagacjach, czy na drogę powrotną lepsza będzie chusta czy nosidełko, wybieramy nosidło i chyba jest to dobry wybór. Grześ zasypia po pięciu minutach marszu i wydaje się, że naprawdę jest mu wygodnie –  przesypia całą resztę spaceru i po przeniesieniu do samochodu śpi dalej. Wybudza się dopiero w naszym domku.

Tymuś całą drogę trajkocze o napotykanych roślinach, zapamiętując kolejne gatunki. Nie mamy już szans dogonić go w wiedzy na temat przyrody. Sebuś zadziwia nas swoją krzepą. Przechodzi bez problemu około 7,5 kilometra bez najmniejszych oznak zmęczenia, podczas gdy wszystkim pozostałym nogi już naprawdę wchodzą w… Na koniec jeszcze ma siłę, żeby przypomnieć sobie wczorajsze skoki – „jak myszka” i „jak żaba”. Nasz dzielny pięcioletni zuch!

Zielono, zielono i Grzesiowo.

Zielono, zielono i Grzesiowo.

Wracamy tą samą drogą.

Wracamy tą samą drogą.

Krótki postój na zdjęcie.

Krótki postój na zdjęcie.

Dzisiejsza trasa jest do szczególnego zarekomendowania dla rodzin z dziećmi. Niestety, nie nadaje się dla wózków – może wąska spacerówka dałaby radę, może. Walory przyrodnicze trasy są niesamowite, a frajda dzieciaków z przejścia tej trzykilometrowej kładki – ogromna.

Po południu testujemy kuchnię w naszym marynkowym barze. Sala bardzo przyjemna, w drewniano-rustykalnym stylu. Dodatkową atrakcją są piłkarzyki, które wciągają całą rodzinkę, umilając oczekiwanie na posiłek. Co do jedzenia i obsługi również nie mamy uwag, pierogi naprawdę domowe, inne dania tez bardzo dobre.

Po naszym dzisiejszym wyczynie, rozleniwieni słoneczną pogodą, postanawiamy już nigdzie się nie ruszać. Czas spędzamy na naszym terenie, delektując się słoneczkiem i komfortową temperaturą. Grześ poznaje świat wszystkimi zmysłami, pełzając po zielonej trawce, Sebuś i Tymuś szaleją na placu zabaw. Potem Tymo odrabia lekcje (w końcu to normalny szkolny tydzień), a Sebuś jedzie z R. na konieczne zakupy.

 

13.05.2015, środa

Po nocnym deszczu robi się całkiem ładnie, chwilami tylko przeszkadza chłodny wiatr, do 18 st.

Podczas dojazdów, podzieleni na drużyny (rodzic z dzieckiem), zajmujemy się zawodami w szukaniu jak największej ilości różnych rzeczy: bocianów (pierwszego dnia), krów (wczoraj) i traktorów (dzisiaj). Ubaw jest przedni, droga mija o wiele szybciej, a do tego jakie będą wspomnienia!

Włodawa – miasto trzech kultur (10:00–14:00 z dojazdem)

Chłopcy nie przepadają za zwiedzaniem miast, ale zawsze da się ich odpowiednio nastawić. Dzisiaj jedziemy… szukać sklepu z lizakami, bo przecież nam ich właśnie zabrakło! Na szczęście centrum Włodawy jest niewielkie i można zobaczyć najciekawsze miejsca w kilkadziesiąt minut. Parkujemy przy samym Czworoboku, więc zwiedzanie możemy zacząć od razu.

Czworobok to jedyny w Polsce oryginalnie zachowany zespół kramów i jatek z XVIII w. Niestety, nie jest on odpowiednio wyeksponowany w otoczeniu wszędobylsko parkujących samochodów, dodatkowo straszy ponaklejanymi wszędzie reklamami… Ale za to żyje – nadal w poszczególnych kramach mieszczą się sklepiki i lokale usługowe.

Włodawa, Czworobok (XVIII w.).

Włodawa, Czworobok (XVIII w.).

Czworobok to zespół dawnych kramów i jatek.

Czworobok to zespół dawnych kramów i jatek.

Dalej odwiedzamy świątynie różnych wyznań. Zaczynamy od synagog. Obecnie XVIII-wieczne budynki Małej i Wielkiej Synagogi zajmuje Muzeum Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. Będąc w pełnym składzie, ograniczamy się tylko do kilku fotek i rozmowy z dziećmi na temat różnych religii. Następnie odwiedzamy XIX-wieczną cerkiew Narodzenia NMP i późnobarokowy kościół św. Ludwika z zespołem klasztornym paulinów (XVIII w.).

Wielka Synagoga (XVIII w.).

Wielka Synagoga (XVIII w.).

Mała Synagoga (XVIII w.).

Mała Synagoga (XVIII w.).

Włodawa - miasro trzech kultur.

Włodawa – miasro trzech kultur.

Barokowy kościół św. Ludwika.

Barokowy kościół św. Ludwika.

Cerkiew Narodzenia NMP.

Cerkiew Narodzenia NMP.

Włodawskie smaczki.

Włodawskie smaczki.

Nie możemy sobie odmówić krótkiego spacerku nad Bug. Zza rwącego nurtu rzeki wyłania się drugi brzeg – niczym nie różni się od naszego, a jednak… Takie miejsca zawsze budzą naszą refleksyjną naturę. Jaki to inny świat tam po drugiej stronie – podobne odczucia mieliśmy, patrząc w Narwie na rosyjski i estoński brzeg rzeki… Chłopcy przyjmują to jeszcze po swojemu – Sebuś dopytuje, jak zawołać coś po białorusku i z zapamiętaniem woła „Zdrawstwujtje”, dopytując: „czy na Białorusi nas słyszą?” Jeszcze tylko pamiątkowa fotka przy malowniczym słupie granicznym i wracamy na z góry upatrzone pozycje, czyli na obiad;-)

Nad Bugiem.

Nad Bugiem.

Gisiek nad Bugiem.

Gisiek nad Bugiem.

Doszliśmy do końca świata.

Doszliśmy do końca świata.

Obiad jemy w Kawiarni Centrum ulokowanej w dwóch połączonych „kramach” Czworoboku. Lokalizacja to jednak nie wszystko… Dania obiadowe są średnie – nie wypowiadamy się o ciastach czy kawach, bo tych nie próbowaliśmy – ale pierogi z kaszanką podawane jako pierogi z mięsem jedliśmy po raz pierwszy i mamy nadzieję ostatni!

Wracamy do domku stosunkowo wcześnie jak na zaliczenie zwiedzania miasta i obiadu, więc korzystając z całkiem ładnej pogody, ruszamy po Grzesiowym podwieczorku na kolejny spacer do Poleskiego PN.

Ścieżka przyrodnicza „Perehod” (15:40–19:30 z dojazdem)

Tym razem trasa wycieczki prowadzi dookoła kompleksu stawów, które wraz z podmokłym otoczeniem są cenną ostoją ptactwa i gratką dla ornitologów. Wygodna leśna droga pozwala nam przejechać bez problemów całą trasę wózkiem. Pięciokilometrową pętlę skracamy tylko odrobinkę, korzystając z trasy rowerowej, ale i tak przechodzimy razem z dojściem z parkingu około 5,5 km.

Jak zwykle dużą atrakcję stanowią dla chłopców (dla nas oczywiście też) wieże obserwacyjne. Tutejsza ścieżka oferuje turystom jeszcze jedną osobliwość – schron do obserwacji ptaków. W przedwieczornej porze nie widzimy zbyt wielu gatunków. Domyślamy się jednak, że dla rannych ptaszków jest to prawdziwa gratka, dająca możliwość podglądania z ukrycia bogatej skrzydlatej fauny tego miejsca. Nasze obserwacyjne zapały dodatkowo studzi widok dwóch kokonów szerszeni podwieszonych pod sufitem „obserwatorium”.

Ścieżka ornitologiczna Perehod.

Ścieżka ornitologiczna Perehod.

Ścieżka Perehod.

Ścieżka Perehod.

Pierwsza wieża obserwacyjna.

Pierwsza wieża obserwacyjna.

Warto było wejść na górę...

Warto było wejść na górę…

Grześ na wieży widokowej na ścieżce Perehod.

Grześ na wieży widokowej na ścieżce Perehod.

Warto było wejść na górę...

Warto było wejść na górę…

Widok na Staw Dziki.

Widok na Staw Dziki.

Schron do obserwowania ptaków.

Schron do obserwowania ptaków.

Początkowo ścieżka prowadzi głównie brzegami stawów, jednak później widoki są bardziej urozmaicone także dla miłośników flory. Pojawia się brzezina bagienna, potem grąd kontynentalny, a nawet sporo świerków. Wielokrotnie widzimy ślady posiłków bobrów, w jednym miejscu te sympatyczne zwierzaki urządziły sobie chyba prawdziwą ucztę, zostawiając po sobie istną porębę. Na koniec wracamy w pobliże stawów i zaliczamy podwieczorek na drugiej wieży. Chłopcy zgarniają po kilka pięknych kaczych (gęsich?) piór, po czym wracamy do samochodu, spragnieni odpoczynku i kolacji.

Nad Stawem Dzikim.

Nad Stawem Dzikim.

Na Ścieżce Perehod.

Na Ścieżce Perehod.

WIdoki z wieży obserwacyjnej na ścieżce Perehod.

WIdoki z wieży obserwacyjnej na ścieżce Perehod.

Kompleks stawów widać z góry.

Kompleks stawów widać z góry.

Małe co nieco na wieży obserwacyjnej nr 2.

Małe co nieco na wieży obserwacyjnej nr 2.

Powoli kończymy spacer.

Powoli kończymy spacer.

Chłopcy jak zwykle spisali się na medal. Starsi to już wytrawni turyści – nie narzekają specjalnie ani na bolące nogi, ani na komary. Grześ całą trasę poza odwiedzinami na wieżach przejechał w wózku, nie zdrzemnąwszy się ani na chwilę. Na koniec trzeba było go już troszkę zabawiać, ale ogólnie był naprawdę świetnym kompanem! Dzisiaj spał tylko podczas dojazdów, łącznie cztery krótkie drzemki. Wolelibyśmy dwie dłuższe w domku, no ale nie można mieć wszystkiego 😉

Wieczorem kolacja, kąpiele i ogarnianie. Dopiero po 21:30 zabraliśmy się za zapiski i zdjęcia. Wrrr…

 

14.05.2015, czwartek

Prognozy przewidywały koszmarną pogodę z deszczem przez cały dzień, a w końcu jest całkiem ładnie, do 18 st., dopiero po południu przelotnie pada

Dzisiaj nareszcie trochę lepiej spaliśmy, bo Grześ budził się tylko trzy razy (niestety, właśnie przebijają mu się górne jedynki…), a Sebuś nie obudził nas przed szóstą… Tylko Tymo w naszym towarzystwie śpi niezawodnie, pyta tylko „Dlaczego tutaj tak dobrze mi się śpi?”… może wszyscy chłopcy kiedyś tak będą lubili pospać…

Po śniadanku w naszym barze ruszamy na kolejną wyprawę. Po drodze urządzamy nowe zawody na spostrzegawczość. Tym razem liczymy przydomowe huśtawki.

Chełm

Mając w pamięci wczorajszą wizytę we Włodawie, spodziewamy się zobaczyć kolejne prowincjonalne miasteczko. Tymczasem Chełm zaskakuje nas swoim wielkomiejskim wyglądem i bardzo przyjemnym centrum. Po pewnych problemach z zaparkowaniem udaje nam się stanąć praktycznie tuż obok wejścia do podziemi. Od razu odkrywamy przyczynę zatłoczenia i pewnego chaosu w centrum – dzisiejsze wojewódzkie obchody Dnia Strażaka. Wszędzie pełno orkiestr, kolumn strażaków w mundurach itp. My szybko kupujemy bilety na zwiedzanie podziemi o 13:00 i idziemy na spacer.

Góra Zamkowa (Chełmska, Katedralna)

To zdecydowanie miejsce które trzeba odwiedzić, nie tylko ze względu na tutejsze zabytki sakralne. Oglądamy oczywiście barokową bazylikę NMP (dawna katedra greckokatolicka) i inne budynki zespołu pokatedralnego. Szczególnie pięknie prezentuje się właśnie budynek katedry i stojąca przed nim dzwonnica (dobudowana w XIX w.). Całe wzgórze porastają piękne drzewa.

Punktem kulminacyjnym naszej wizyty jest wejście na pozostałości średniowiecznego grodziska, tzw. Wysoką Górkę, będącą wspaniały punktem widokowym nie tylko na miasto. Widok obejmuje kilkadziesiąt kilometrów dookoła! Jeszcze lepszy widok byłby zapewne z dzwonnicy, udostępnionej od kilku lat do zwiedzania, ona jednak wygląda dzisiaj – chyba z powodu uroczystości w mieście – na zamkniętą.

Z racji ograniczeń czasowych skracamy zwiedzanie innych zabytków do spojrzenia na późnobarokowy kościół Rozesłania św. Apostołów wraz z zespołem poklasztornym (dawny klasztor i kolegium pijarów) oraz Plac Łuczkowskiego ze zrekonstruowaną studnią i zarysem fundamentów dawnego ratusza.

Plac Łuczkowskiego w Chełmie.

Plac Łuczkowskiego w Chełmie.

Zrekonstruowana studnia miejska.

Zrekonstruowana studnia miejska.

Barokowy kościół Rozesłania św. Apostołów (XVIII w.).

Barokowy kościół Rozesłania św. Apostołów (XVIII w.).

Zabytkowa zabudowa Góry Katedralnej (Chełmskiej, Zamkowej).

Zabytkowa zabudowa Góry Katedralnej (Chełmskiej, Zamkowej).

Brama Uściługska (pocz. XVII w.) - najstarsza zachowana budowla w Chełmie.

Brama Uściługska (pocz. XVII w.) – najstarsza zachowana budowla w Chełmie.

Na Wysokiej Górce - dawnym grodzisku.

Na Wysokiej Górce – dawnym grodzisku.

Warto tu wejść m.in. dla pięknego widoku na Chełm i otoczenie.

Warto tu wejść m.in. dla pięknego widoku na Chełm i otoczenie.

Przed zejściem do podziemi musimy jeszcze nakarmić Grzesia, więc wszyscy idziemy na szybką pizzę, a potem szybciutko biegniemy na wyznaczoną godzinę na najciekawszą część naszej wyprawy.

Chełmskie Podziemia Kredowe

To pozostałości jedynej w Europie (a może i na świecie) kopalni kredy typu tunelowego. Tutejsze chaotycznie poplątane tunele powstały w wyniku spontanicznej eksploatacji pokładów kredy przez mieszkańców Chełma od XVI do XIX w. Znane korytarze ciągną się na długości 15 km, sama trasa turystyczna ma około 2 km długości.

Trafiamy na bardzo sympatyczną i jednocześnie kompetentną i kontaktową przewodniczkę. Dodatkową atrakcją jest to, że cała grupa to… my! Chłopcy chętnie słuchają opowieści o wydobyciu kredy i nie tylko, zadają mnóstwo pytań, są po prostu wniebowzięci.

Szczególną atrakcją dla dzieci jest spotkanie z duchem Bieluchem. Duch kopalni jest prawdziwy i bardzo przyjazny, jedynie z racji słusznego wieku ma pewne problemy ze znikaniem, ale jego wizyta podnosi znacząco atrakcyjność tego miejsca w oczach najmłodszych turystów.

Niespełna godzina podziemnego spaceru mija bardzo szybko. Starsi chłopcy wynoszą (zupełnie oficjalnie) po kawałku kredy, a wszyscy (poza nieco poszarzałymi od kredy ubraniami) –  naprawdę dobre humory i głowy pełne wspomnień. To wszystko za 40 zł za całą rodzinkę – naprawdę warto tu przyjechać!

Grześ bardzo dzielnie zniósł spacer. Pod koniec trochę mu się nudziło, więc zwiedzanie dokończył na rękach. Korytarze są miejscami dosyć niskie, co skutkowało koniecznością pokonywania przez R. kilku przejść w kucki. Głowa Grzesia była jednak osłonięta przez wystające części nosidła, więc Młody wyszedł z przygody bez szwanku.

Wchodzimy do podziemi kredowych.

Wchodzimy do podziemi kredowych.

Tylko nie siadać na rzeźbach - brudzą!.

Tylko nie siadać na rzeźbach – brudzą!.

Chełmskie podziemia kredowe.

Chełmskie podziemia kredowe.

Chełmskie podziemia kredowe.

Chełmskie podziemia kredowe.

Jest i dawna studnia - widzieliśmy już ją na rynku.

Jest i dawna studnia – widzieliśmy już ją na rynku.

Nawet Grześ słuchał z zainteresowaniem.

Nawet Grześ słuchał z zainteresowaniem.

Po południu planujemy trochę powłóczyć się po najbliższej okolicy, ale zaraz po wyjściu z domku zawraca nas z powrotem deszcz, który przekształca się w chwilową ulewę z silnym wiatrem. Wobec tego poddajemy się. Zostawiamy na tarasie tylko drzemiącego Grzesia w dobrze osłoniętym od deszczu wózku. My robimy sobie krótki seans filmowy – zaczynamy rodzinnie oglądać Gwiezdne Wojny.

 

15.05.2015, piątek

Do południa pochmurno, a potem przelotne deszcze i wiatr, do 15 st.

Pogoda, niestety, płata nam figla i dzisiaj po ładnym poranku chmurzy się, a z biegiem dnia robi się tylko gorzej.

Zainspirowani informacjami na stronie ośrodka o dumnej nazwie Resort Piaseczno, planujemy spacer dookoła Jeziora Piaseczno i obiad w miejscowej restauracji. Na miejscu okazuje się, że ośrodek jest jeszcze zamknięty na cztery spusty i nawet nie można przejść nad jezioro, nie mówiąc o wizycie w restauracji… Próbujemy więc znaleźć ścieżkę przyrodniczą do położonego nieopodal (i objętego ochroną rezerwatową) Jeziora Brzeziczno.

Okolice Jeziora Brzeziczno

Parkujemy przy rozstaju dróg i tablicy informacyjnej z mapką Rezerwatu Brzeziczno. Pomimo mapki bardzo trudno jest zorientować się w terenie. Udaje nam się tylko przejść około półtora kilometra, obchodząc jeziorko w pewnej odległości. Nie znajdujemy ścieżki prowadzącej nad brzeg. Przez znaczną część drogi możemy za to obserwować spory obszar torfowiska otaczającego jezioro – sterczące kikuty sosen wyglądają osobliwie. Poza tym to po prostu spacer przyjemną leśną drogą – zupełnie jak na naszej mazowieckiej działce.

Wokół Jeziora Brzeziczno.

Wokół Jeziora Brzeziczno.

Zarastające jezioro Brzeziczno.

Zarastające jezioro Brzeziczno.

Gdyby był czynny jakiś lokal na miejscu albo gdyby było cieplej, to nakarmilibyśmy Grzesia i moglibyśmy przedłużyć spacer. A tak musimy wracać do siebie. Mamy więc pewien niedosyt, chociaż spacerek był bardzo miły.

Po powrocie zaliczamy obiad w barze w naszym ośrodku. Oczekując na zamówienie, R. z chłopcami rozgrywa kolejne partie piłkarzyków. A po obiedzie… kolejną partię, bo musimy przeczekać chwilową ulewę (nie pierwszą i nie ostatnią dzisiaj). W końcu do domku uciekamy pomiędzy kroplami deszczu, który znów od nowa zaczyna padać.

Podczas drzemki Grzesia udaje nam się za to rodzinnie obejrzeć kolejny fragment Gwiezdnych Wojen. Bardzo przyjemna rodzinna rozrywka!

 

Wycieczka na wieże widokowe

Przed 18:00 wyruszamy na samochodową wycieczkę do wschodniej części Poleskiego PN na obrzeża Bagna Bubnów. Szczególnie piękny widok roztacza się z pierwszej odwiedzonej przez nas wieży, położonej nieopodal miejscowości Zastawie. Na rozlewiskach i nad nimi aż bieli się od stojących i latających ptaków wodnych.

Najbardziej jednak zaskakuje nas widok krążących nad okolicą dwóch wielkich drapieżnych ptaków. Udaje nam się je sfotografować i w domu po dokładnym obejrzeniu zdjęć i poszukaniu informacji nt. miejsc gniazdowania ptaków potwierdzić nasze podejrzenia – tak, to były ORŁY PRZEDNIE!!! Ale trafiła nam się ornitologiczna gratka!

Wieża widokowa na Bagno Bubnów.

Wieża widokowa na Bagno Bubnów.

Bagno Bubnów.

Bagno Bubnów.

To cenna ostoja ptactwa.

To cenna ostoja ptactwa.

Momentami było aż biało od ptasich skrzydeł.

Momentami było aż biało od ptasich skrzydeł.

Czyżbyśmy mieli takie szczęście, żeby zobaczyć orła.

Czyżbyśmy mieli takie szczęście, żeby zobaczyć orła.

Tak, to chyba orzeł przedni!.

Tak, to chyba orzeł przedni!.

Z kolejnych dwóch wież nie ma już tak spektakularnych widoków, ale do jednej z nich prowadzi miłe dojście kładką przez bagna. Ogólnie wieczór mamy udany, chociaż nie wszyscy w pełni możemy go docenić – Sebuś i Grześ przesypiają wizyty na pierwszych dwóch wieżach. Dopiera na trzecią wchodzimy w komplecie.

Idziemy na drugą wieżę na Bagnie Bubnów.

Idziemy na drugą wieżę na Bagnie Bubnów.

Wracamy kładkami wśród moczarów.

Wracamy kładkami wśród moczarów.

Wieża widokowa na Bagno Staw.

Wieża widokowa na Bagno Staw.

Wchodzimy na górę.

Wchodzimy na górę.

Widok na Bagno Staw.

Widok na Bagno Staw.

Grzesiu, na co tak patrzysz.

Grzesiu, na co tak patrzysz.

A kuku!.

A kuku!.

Po powrocie do domku już tylko kolacja, kąpiel i do zaganianie chłopców do łóżek. Apetyty dopisują wszystkim. Grześ odbija sobie ostatnie choroby, a starszaki też nabierają sił. Ostatnio sami też pakują sobie plecaki na wyprawy.

 

16.05.2015, sobota

Nareszcie znowu piękne słoneczko i do 18 st., ale powietrze trochę ostre po nocnym chłodzie (było 2 st. w nocy)

Przez cały wyjazd nie było nam dane spokojnie przespać żadnej nocy. Codziennie po parę razy budzi się Grześ, którego męczą wyrzynające się górne jedynki. I prawie codziennie woła nas Sebuś, który dopytuje się, ile godzin już trwa noc i ile godzin jeszcze zostało… Uroki życia rodzinnego… Mimo to naprawdę tutaj odpoczywamy od codziennego kołowrotka i regenerujemy się po ostatnich stresujących przejściach.

Po pysznym śniadanku w naszym domku pora na ostatni spacer po Poleskim Parku Narodowym. Wyrabiamy się coraz sprawniej, dzisiaj udaje nam się wyjechać ok. 10:00.

Ścieżka przyrodniczo-historyczna „Obóz Powstańczy”

Większa część trasy dzisiejszego spaceru prowadzi leśną drogą. Idzie się nam bardzo przyjemnie i sprawnie. W niewiele ponad pół godziny docieramy do wieży widokowej. Nie robimy tam jednak postoju, bo przepłaszają nas zimne podmuchy wiatru.

Potem przechodzimy najprzyjemniejszą część ścieżki – blisko kilometr przez torfowiska po wąskiej kładce. Po raz kolejny zadziwiamy się bogactwem tutejszej flory. Wszyscy przy tym coraz bardziej zarażamy się pasją Tymka do rozpoznawania i podziwiania roślin. Mamy tylko pewien niedosyt, że nie udało nam się nigdzie wypatrzyć rosiczki… Czasem przydałoby się postraszyć chłopaków! Chociaż… może gdyby ją zobaczyli, to przestałaby być groźna?

Punkt wyjścia ścieżki Obóz Powstańczy.

Punkt wyjścia ścieżki Obóz Powstańczy.

Doszkalamy się przy tablicy informacyjnej.

Doszkalamy się przy tablicy informacyjnej.

Grześ na ścieżce Obóz Powstańczy.

Grześ na ścieżce Obóz Powstańczy.

Dąb Powstańców.

Dąb Powstańców.

Wieża widokowa w połowie trasy.

Wieża widokowa w połowie trasy.

... i oglądamy widok na Łąki Zienkowskie.

… i oglądamy widok na Łąki Zienkowskie.

Ruszamy na drugą część ścieżki Obóz Powstańczy.

Ruszamy na drugą część ścieżki Obóz Powstańczy.

Ścieżką Obóz Powstańczy.

Ścieżką Obóz Powstańczy.

Ścieżką Obóz Powstańczy.

Ścieżką Obóz Powstańczy.

Żeremie bobrowe.

Żeremie bobrowe.

Ścieżką Obóz Powstańczy.

Ścieżką Obóz Powstańczy.

Rozglądamy się dookoła.

Rozglądamy się dookoła.

Znajoma wierzba pięciopręcikowa.

Znajoma wierzba pięciopręcikowa.

Chłopaki, przystanek na zdjęcie!.

Chłopaki, przystanek na zdjęcie!.

Kładki na ścieżce Obóz Powstańczy.

Kładki na ścieżce Obóz Powstańczy.

Wszyscy zasługujemy dzisiaj na pochwałę, bo bardzo sprawnie i bez większego wysiłku pokonujemy czterokilometrową pętlę ścieżki. Starsi chłopcy ani razu nie narzekają na zmęczenie, Grześ też w ogóle nie marudzi w nosidle, mimo że spędza w nim półtorej godziny bez przerwy! Nie żałujemy ani złotówki wydanej na ten niezbyt tani, ale super wygodny dla niego i poręczny dla nas sprzęt.

Żołądki zaczynają już grać nam marsza, więc jedziemy prosto do restauracji w Hotelu Drob w Urszulinie. Pierwszego dnia bardzo nam się tutaj podobało, więc na pożegnalny obiad też tu wracamy. Dzisiaj restauracja jest pełna gości – kilka spotkań komunijnych, chrzest, wesele i wycieczka. Ale mimo to znajdujemy wygodne miejsca i zjadamy pyszny barszczyk z krokietem, rybki i pierogi. Miejsce naprawdę jest warte polecenia, a cena nie poraża. Za 80 zł plus napiwek najadamy się po uszy (ostatnio mamy świetny patent na oszczędzanie w restauracjach – zamawiamy litr soku i szklanki – za 6-8 zł zamiast cztery soczki po 3-5 zł).

Po południu

Planowany krótki spacerek po najbliższej okolicy rozrasta się do sześciokilometrowej pieszej eskapady. Trochę to wina mapy w komórce, która trochę przekłamuje – przebieg mniejszych dróg jest odwzorowany bardzo niedokładnie. Ale nie ma tego złego! To dobry odpoczynek przed jutrzejszym siedzeniem w samochodzie.

Grzesiek wygodnie śpi w wózku, za to starszaki bez mrugnięcia okiem pokonują bez żadnej przerwy ten niemały dystans. Niewątpliwie pomaga im w tym zabawa w „moc z dmuchawców” – trzeba – jak się zorientowaliśmy – zerwać dmuchawce, po czym pobrać z nich moc poprzez szaleńcy pęd z rozdmuchiwanymi roślinami w rękach. Jak my się cieszymy, że oni tak lubią się ruszać! Wokół zielono, spokojnie, polne drogi. Aż się nie chce wracać do domu!

Podlasie, 2013.05

Podlasie to ciągle mało znany i niedoceniany rejon Polski (widać to choćby po tym, że w większości miejsc byliśmy jedynymi lub jednymi z niewielu gości). W naszej ocenie zarówno oba odwiedzone przez nas parki narodowe – Biebrzański i Narwiański, jak i pobliskie miasta, miasteczka i wsie w pełni zasługują na docenienie i spędzenie tutaj choćby kilku dni ,a i na dwa tygodnie znalazłoby się zajęcie, zwłaszcza gdy ktoś lubi spokojne rowerowe przejażdżki czy też spływy na kajakach, tratwach lub pychówkach.

11 maja 2013, sobota

Po bardzo ciepłym tygodniu rano się ochłodziło i popadało, ale potem ok. 20 stopni i przebłyski słońca

Tym razem szykujemy się na wyjazd w ogromnym pośpiechu – w związku z problemami z nogą R. i czekającą go operacją zupełnie nie mieliśmy głowy do planów i nie wiedzieliśmy, czy w końcu pojedziemy. Ale w końcu się udaje – hura! W czwartek znajdujemy kwaterę, w piątek i sobotę na szybko się pakujemy i w drogę!

Warszawa-Rakówiec

Rano szybko dokańczamy pakowanie. Udaje nam się wyjechać niewiele po 11:00. Zatrzymujemy się tylko na zatankowanie i kupienie map okolic Narwiańskiego i Biebrzańskiego PN i opuszczamy Warszawę. Pierwszy przystanek wypada nam na działce, gdzie jemy urodzinowy obiad Cioci Hani, zostawiamy Regę i zaopatrujemy się w środki na komary (psikacze na miejscu okazują się naprawdę niezbędne). Około 15:30 udaje nam się zapakować chłopców do samochodu i wyruszyć na miejsce docelowe.

Rakówiec-Wólka Waniewska (15:30-18:00, ok. 160 km)

Jak przewidywaliśmy, Sebuś zasypia zaraz po wejściu do samochodu, Tymo też chwilami drzemie, więc sprawnie i bez zbędnych przystanków udaje nam się dojechać prosto na miejsce. Chwilami zaśmiewamy się z Tymusiem ze śmiesznych nazw mijanych po drodze miejscowości.

Nasza kwatera w Wólce Waniewskiej wita nas … chmarami wygłodniałych komarów (gdyby w drzwiach i oknach nie było moskitier, pewnie zostałyby z nas tylko kości), a poza tym jest bardzo w porządku. Gospodarze wyjątkowo mili, gospodyni na powitanie przynosi domowy ser i miód. W niewygórowanej cenie mamy cały domek z salonem i kuchnią na dole i z dwiema sympatycznymi sypialenkami na górze. Sympatycznie zaaranżowany taras. Na dole w kuchni M. razi trochę nieład w szafkach, ale postanawiamy zostawić wszystko tak, jak było, wygospodarowując dla siebie tylko kilka półek. Potem zwracamy uwagę tylko na to, co miłe: klimatyczne stare zdjęcia na ścianach i w ogóle klimat starego wiejskiego domu.

Wieczorem chłopcy idą z R. na mały spacer (i oglądają m.in. stawek gospodarzy i … młode sowy kryjące się w pobliskich krzakach), a M. ogarnia wszystkie bagaże. Wieczorem czujemy się już nieźle zadomowieni. Mimo zmęczenia M. z R. ustalają jeszcze plan gry na najbliższe dni (i jak zawsze mają dylemat: co tu wybrać, skoro wszystko takie ciekawe…).

12 maja 2013, niedziela

Wita nas pochmurny, chłodny poranek (nawet trochę pada), ale potem zamienia się w przepiękny, słoneczny dzień z komfortem termicznym

Wyprawa do Biebrzańskiego Parku Narodowego (Osowiec Twierdza i okolica)

Wycieczka cieszy oko już od samego wejścia do samochodu. Aż miło popatrzeć na ciągnące się wszędzie łąki z malowniczymi białymi i żółtymi kwiatami. Zwracamy uwagę na małą gęstość zaludnienia. Chłopaki słuchają płyty Eneja (która nota bene bardzo pasuje nam klimatem do kresowych okolic). Ale cudnie tak jechać przed siebie…

Przejeżdżamy przez Tykocin. Miło wzruszamy się, wspominając nasz ostatni pobyt w tym miejscu, z małym Tymusiem. Utwierdzamy się w przekonaniu, że to perełka – może i dobrze, że nie tak popularna. Barokowa architektura świątyni po prostu nie może zostawić obojętnym, i ten klimat rynku… Z przyjemnością zauważamy, że zamek został odbudowany – M. wyskakuje zrobić zdjęcie.

Zrekonstruowany zamek w Tykocinie.

Zrekonstruowany zamek w Tykocinie.

Następny przystanek to już budynek dyrekcji Biebrzańskiego Parku Narodowego w Osowcu Twierdzy. Obsługa jest bardzo profesjonalna i miła. Kupujemy bilety wstępu, dostajemy dokładne mapki ścieżek dydaktycznych parku. Chłopcy szaleją, biegając po pochylni przy schodach. Zwiedzanie Biebrzańskiego PN planujemy pod dzieci, zwł. pod możliwości Sebka, co przekłada się na częstsze podjazdy i znacznie krótsze dystanse do przejścia w porównaniu z tym, co byśmy zaplanowali we dwoje.

Wycieczka przebiega następująco: Najpierw podjeżdżamy pod wyjście czerwonej ścieżki edukacyjnej. Podchodzimy ok. 500 m w jedną stronę leśną ścieżką, wypatrując pozostałości rosyjskiej Twierdzy Osowiec, która miała chronić zachodniej ściany Imperium Rosyjskiego (pozostałości pochodzącej z kon. XIX w. twierdzy można zwiedzać znacznie dokładniej, z przewodnikiem, ale dziś wybieramy plan pozwalający na więcej swobody). W lesie widać pozostałości okopów, co jakiś czas dostrzegamy resztki betonowych bunkrów i schronów (jeden z nich udaje nam się nawet spenetrować z latarką, co okazuje się strzałem w dziesiątkę i bardzo podoba się chłopcom). Wreszcie dochodzimy do drewnianej wieży widokowej, skąd dobrze widać rozlewiska Biebrzy. Nie dziwimy się, że to taki raj dla ornitologów z całego świata. Wspaniałe krajobrazy. Wracamy tą sama drogą. Bardzo miły spacer uprzykrzają setki komarów, które sprawiają wrażenie, że chcą nas wszystkich zjeść.

Kolejny przystanek wypada tylko kawałeczek dalej. Znów zatrzymujemy się przy drodze i robimy króciutki tym razem wypad na kolejną wieżę widokową. Chłopcy piją soczki, co wystarcza im do pełni szczęścia.

Po raz trzeci wychodzimy z samochodu przy zielonej ścieżce edukacyjnej. O jej atrakcyjności decyduje fakt, że znaczną część trasy pokonuje się na kładkach zbudowanych nad bagnami. Zaliczamy kolejną wieżę widokową. Wszędzie dookoła widać ślady obecności bobrów (obgryzają nawet samą kładkę, nicponie!). S. zaczyna już być zmęczony, więc nie robimy pełnej pętelki – R. z S. wracają po jakimś czasie do samochodu, a M. z T. idą ścieżką aż do drogi 65, gdzie na parkingu czeka już na nich R. Tam idziemy na kolejną, czwartą wieżę i znów oglądamy Kanał Rudzki z ruinami schronu wysadzonego podczas wojny. Na koniec podjeżdżamy jeszcze pod dobry punkt widokowy na Fort Zarzeczny, robimy zdjęcia i zarządzamy odwrót.

Niedaleko za Mońkami zatrzymujemy się w „dworkowej” restauracji, gdzie – mimo komunijnych obiadów – udaje nam się zjeść obfity obiad przy stolikach na dworze.

Cała wycieczka (z długim, ok. 70-km dojazdem) zajęła nam czas od 9:00 do 14:30 i dostarczyła fantastycznych wrażeń. Tereny BPN są doskonałe do rekreacji i podziwiania przyrody. Jako amatorzy możemy się tylko domyślać, jaki raj stanowią dla botaników i ornitologów.

Siedziba Dyrekcji Biebrzańskiego PN.

Siedziba Dyrekcji Biebrzańskiego PN.

Batalion - godło BiePN.

Batalion – godło BiePN.

Ścieżką edukacyjjną na Górę Sokolą.

Ścieżką edukacyjjną na Górę Sokolą.

Tu przyroda odzyskuje wojskowe tereny.

Tu przyroda odzyskuje wojskowe tereny.

A tu jeszcze trochę musi się napracować.

A tu jeszcze trochę musi się napracować.

''Patrz, Sebuś, tu był kosz na śmieci...''.

”Patrz, Sebuś, tu był kosz na śmieci…”.

Dla chłopaków po prostu bomba.

Dla chłopaków po prostu bomba.

Wieża widokowa na Górze Sokolej.

Wieża widokowa na Górze Sokolej.

Widoki na rozlewiska Biebrzy.

Widoki na rozlewiska Biebrzy.

Rozlewiska Biebrzy.

Rozlewiska Biebrzy.

''Tata nie ZAWSZE ma rację''.

”Tata nie ZAWSZE ma rację”.

...ale z wieży i tak w końcu trzeba zejść.

…ale z wieży i tak w końcu trzeba zejść.

Kolejna wieża nad rozlewiskami.

Kolejna wieża nad rozlewiskami.

Wchodzimy na drugą ścieżkę edukacyjną.

Wchodzimy na drugą ścieżkę edukacyjną.

Widok z kolejnej wieży.

Widok z kolejnej wieży.

Po kładce idzie się świetnie.

Po kładce idzie się świetnie.

Trochę już brakuje mi sił...

Trochę już brakuje mi sił…

Ale można zajrzeć na bagna.

Ale można zajrzeć na bagna.

Pomost przy ścieżce edukacyjnej.

Pomost przy ścieżce edukacyjnej.

''A właśnie, że tak się zakłada okulary!''.

”A właśnie, że tak się zakłada okulary!”.

Mieszkaniec BiePN.

Mieszkaniec BiePN.

Ostatnia wieża i... ostatnie spojrzenia na rozlewiska Biebrzy.

Ostatnia wieża i… ostatnie spojrzenia na rozlewiska Biebrzy.

Resztki bunkra wysadzonego podczas wojny.

Resztki bunkra wysadzonego podczas wojny.

Pozostałości II Fortu (Zarzecznego), Twierdza Osowiec.

Pozostałości II Fortu (Zarzecznego), Twierdza Osowiec.

Pozostałości II Fortu (Zarzecznego), Twierdza Osowiec.

Pozostałości II Fortu (Zarzecznego), Twierdza Osowiec.

Po południu Sebuś odpoczywa, Tymuś odrabia lekcje (w końcu to jeszcze nie wakacje), a my zapisujemy trasę, walczymy z komarami i … z jednym wieeelkim szerszeniem.

Popołudniowa wycieczka rowerowa Po drzemce S. całą rodziną wybieramy się na wycieczkę rowerową po najbliższej okolicy. Sebuś bardzo chciał wziąć tuptup, ale uległ łagodnej perswazji i zgodził się na fotelik rowerowy – dzięki temu mieliśmy lepszy zasięg. Tymo to taka żyła, tak świetnie radzi sobie na rowerze (nawet na piaszczystych drogach), że M. ledwo mogła za nim nadążyć.

Podjechaliśmy pod pobliską wieżę widokową w Wólce Waniewskiej – przepięknie położoną na podmokłym terenie – niestety, ścieżka prowadząca do niej była zalana i nie mogliśmy przejechać. Potem podjechaliśmy zrobić zdjęcie pobliskich dwóch żurawi i – już na piechotę – podglądaliśmy małe sówki (sowy mają gniazdo w stodole naszych gospodarzy).

Tutaj trzeba do nas skręcić...

Tutaj trzeba do nas skręcić…

Cel naszej przejażdżki.

Cel naszej przejażdżki.

Niestety dzisiaj niedostępny...

Niestety dzisiaj niedostępny…

Uwaga! Nisko przelatuące bociany!.

Uwaga! Nisko przelatuące bociany!.

Prawdziwy żuraw.

Prawdziwy żuraw.

Młoda sówka.

Młoda sówka.

13 maja 2013, poniedziałek

Po wczorajszym pięknym dniu dziś zmiana pogody na gorsze: po nocnych burzach mamy zachmurzony i chłodny (ok. 15 stopni) dzień

Białystok

W związku z niezachęcającą pogodą rezygnujemy z wycieczki w plener na rzecz wizyty w Białymstoku i – jak się potem okazuje – nie żałujemy tej decyzji. Ten największy ośrodek regionu okazuje się miastem bardzo ciekawym, gdzie łatwo możemy spotkać ślady dawnej wielokulturowości (prawosławno-katolicko-żydowskiej). Zatrzymujemy się na jednej z najważniejszych ulic miasta, ul. Lipowej (szczęśliwe musi być miejsce, którego główna arteria właśnie tak się nazywa…).

Z jednej strony panoramę ulicy zamyka imponująca żelbetonowa świątynia Św. Rocha (nota bene uważana za jeden z najciekawszych kościołów dwudziestolecia międzwojennego) z ponad 80-metrową wieżą zwieńczoną figurą Matki Boskiej. Od razu czuć, że jej projektant miał głębszą wizję – i rzeczywiście – świątynia miała stanowić wizualizację wezwania „Gwiazdo Zaranna” z litanii loretańskiej. Chłopców takie rzeczy jednak – jak zwykle – niespecjalnie interesują. Dosiadają swoich dwukołowców (nasz sprawdzony sposób na zwiedzanie miast z dziećmi – gorąco polecamy!) i są szczęśliwi, że mogą jeździć na równych, twardych chodnikach. Kierujemy się w przeciwną stronę niż Kościół Św. Rocha – w stronę rynku. Po prawej stronie mijamy klasycystyczną białą cerkiew Św. Mikołaja (poł. XIX w.) – w końcu jesteśmy na terenach historycznie związanych z prawosławiem.

Po chwili docieramy na przestronny Rynek Kościuszki, po którym chłopcy od razu kreślą z zamachem esy-floresy śladami swoich rowerków, a my mamy czas spokojniej (bo brak samochodów) rozejrzeć się dookoła. Starówka sprawia bardzo miłe wrażenie – jest zadbana i czysta, wokół widać ład i porządek, białe parasole zapraszają do kawiarnianych ogródków. Oglądamy sympatyczny późnobarokowy ratusz, obecnie siedzibę Muzeum Miejskiego. Dalej już podążamy stopniowo zwężającym się Rynkiem Kościuszki pod Kościół Wniebowzięcia NMP. Budynek ten ma bardzo ciekawą historię. Pierwotnie zbudowano tutaj wczesnobarokowy kościół, który w XIX w. nie mieścił już, wobec szybkiego rozwoju miasta, całej ludności katolickiej. Władze odmawiały zgody na budowę nowego kościoła, ale mieszkańcy skierowali petycję do samego cara, który wyraził zgodę, ale tylko na rozbudowę świątyni, a nie na budowę nowej. W wyniku tej decyzji powstała nowa neogotycka bazylika (obecnie Archikatedra) według projektu J. P. Dziekońskiego, a „stary” kościół stał się jej boczną kaplicą.

Następnie kierujemy się w stronę dawnej rezydencji Branickich, a obecnie siedziby białostockiego Uniwersytetu Medycznego. Ten barokowy pałac (XVII-XVIII w.) wraz z otaczającym go ogrodem i parkiem to prawdziwa wizytówka Białegostoku, bywa nazywany Wersalem Podlaskim. Całe założenie pałacowo-ogrodowe rzeczywiście na długo zapada w pamięć. Ze względu na przenikliwie chłodny wiatr nie idziemy już dalej w kierunku plantów i Parku Zwierzynieckiego, chociaż niewątpliwie komputerowo sterowane fontanny oraz niewielkie zoo, nawiązujące do dawnej funkcji tego miejsca (ogrodzony zwierzyniec, w którym urządzano dworskie polowania), stanowiłyby dla dzieciaków dużą atrakcję.

Wracamy w kierunku rynku, aby rozgrzać się w kawiarni, przy okazji oglądając na rogu Bulwarów Kościałkowskiego pomnik wyjątkowo małej urody psa Kawelina. To powstała przed kilku laty replika rzeźby, noszącej imię rosyjskiego generała (do którego piesek był podobno łudząco podobny!). W kawiarni rozgrzewany się herbatką z goździkami, świeżymi liśćmi mięty i kawałkami owoców i konsumujemy po kawałku pysznego ciasta, kupując przy okazji kilka książek (bo kawiarnia jest jednocześnie księgarnią – to świetny pomysł!).

Na koniec M. z chłopcami zostaje w okolicy ratusza, gdzie Tymo i Seba trenują jazdę miejską. R w tym czasie robi jeszcze niezbędne zakupy w tutejszych delikatesach. Razem ze zmarzniętą M. pakujemy chłopców, dwukołowce i zakupy do samochodu. Ci pierwsi od razu zasypiają i razem sterczymy w korku spowodowanym przebudową drogi i ruchem wahadłowym na przedmieściach Białegostoku.

Rynek Kościuszki z późnobarok. ratuszem w Białymstoku.

Rynek Kościuszki z późnobarok. ratuszem w Białymstoku.

Archikatedra - biały kościół (XVII w.) i ''dobudówka'' J.P.Dziekońskiego (pocz. XX).

Archikatedra – biały kościół (XVII w.) i ”dobudówka” J.P.Dziekońskiego (pocz. XX).

Archikatedra Wniebowzięcia NMP.

Archikatedra Wniebowzięcia NMP.

Barokowy Pałac Branickich w Białymstoku (Tylman z Gameren).

Barokowy Pałac Branickich w Białymstoku (Tylman z Gameren).

Barokowy Pałac Branickich w Białymstoku.

Barokowy Pałac Branickich w Białymstoku.

Ogród w stylu francuskim.

Ogród w stylu francuskim.

Dla Sebusia przede wszystkim fajne miejsce do pojeżdżenia.

Dla Sebusia przede wszystkim fajne miejsce do pojeżdżenia.

Replika pomika psa Kawelina.

Replika pomika psa Kawelina.

Na ul. Lipowej.

Na ul. Lipowej.

Cerkiew katedralna Św. Mikołaja (XIX, klasycyst.).

Cerkiew katedralna Św. Mikołaja (XIX, klasycyst.).

Imponujący Kosciól Św. Rocha (1. poł. XX) - niestety w remoncie.

Imponujący Kosciól Św. Rocha (1. poł. XX) – niestety w remoncie.

Wieżę wieńczy Niepokalana.

Wieżę wieńczy Niepokalana.

Chłopcy zmęczyli się zwiedzaniem.

Chłopcy zmęczyli się zwiedzaniem.

Po południu jemy obiad u naszych gospodarzy na zmianę, bo Sebuś przesypia prawie trzy godziny i nijak nie możemy go dobudzić.

Przedwieczorne polowanie…

…Tak, tak… Chociaż w planie był tylko spacer z rowerem i tuptupem na punkt widokowy za Kurowem, obok dawnego fortu Koziołek, okazało się że były to prawdziwe bezkrwawe łowy. Zaczęło się od nieco emocjonującego przejazdu „leśną autostradą” prowadzącą aż do mostu na jednej z odnóg Narwi. Dalej już nie dało się jechać, „za wysokie progi” jak na nasze autko, ale nie ma tego złego, bo jeszcze zanim wysiedliśmy z samochodu, udało nam się upolować dwie klempy (oczywiście za pomocą flesza). Czterokołowe zwierzę zupełnie ich nie spłoszyło, natomiast od razu, jak tylko zobaczyły człowieka, pocwałowały (połosiowały?) przez szuwary w stronę zarośli.

Dalej w stronę punktu widokowego ruszyliśmy już spacerkiem, chłopcy na jednośladach. Niestety M. z Sebusiem musiała zawrócić po 100 metrach, a R z Tymusiem po ok. 300 metrach… Komary po prostu nie dały żyć chłopakom. R. zabezpieczył więc tyły, opanowując wraz z chłopcami przeprawę przez Narew, dla niepoznaki zajmując się wrzucaniem kamyków do wody i zabawą w „misie-patysie”.

M. w tym czasie jako jednoosobowa grupa szturmowa zaatakowała pozycje wroga, zdobywając kolejne (bezkrwawe oczywiście) łupy. Poza łosiami do naszych trofeów dołączył bóbr, który co prawda wraz z kolegą bawił się trochę z M w chowanego (chlupanego?), ale w końcu dał się upolować aparatem foto…! Ukontentowani wróciliśmy do domku, przed którym ucięliśmy sobie jeszcze mały meczyk piłki nożno-rzucanej… Miejmy nadzieję, że da to efekt w postaci pospania chłopców dłużej niż do 5:40, jak dzisiaj!

Powitanie z Narwiańskim PN.

Powitanie z Narwiańskim PN.

Wita jedna z gospodyń.

Wita jedna z gospodyń.

Piękne rozlewiska Narwi, a chłopców interesują głownie kamyki.

Piękne rozlewiska Narwi, a chłopców interesują głownie kamyki.

Rozlewiska Narwi.

Rozlewiska Narwi.

Carską drogą (groblą) w głąb rozlewisk.

Carską drogą (groblą) w głąb rozlewisk.

Zdecydowanie nie jesteśmy tu sami.

Zdecydowanie nie jesteśmy tu sami.

Widok z końca carskiej drogi.

Widok z końca carskiej drogi.

Kolejny mieszkaniec narwiańskich mokradeł.

Kolejny mieszkaniec narwiańskich mokradeł.

Warto też popatrzeć do góry.

Warto też popatrzeć do góry.

Zdecydowanie warto.

Zdecydowanie warto.

14 maja 2013, wtorek

Bardzo ładna pogoda: słonecznie, ale nie za gorąco, ok. 21 stopni

Rano przyjeżdżają do nas w odwiedziny rodzice M. – dzięki temu spędzamy dzień urodzinowy (M.) w szerszym gronie. Rano zjadamy „tort”, czyli kawałki upieczonego przez gospodynię ciasta z podgrzewaczem pośrodku, a potem w powiększonym składzie wybieramy się na wycieczkę.

Kurowo

To pierwszy punkt programu. Aleją przez ładny park dochodzimy do zabytkowego XIX-wiecznego dworku, w którym mieści się siedziba dyrekcji Narwiańskiego Parku Narodowego. Kupujemy bilety i kierujemy się do właściwego celu naszej wycieczki – ok. 600-metrowej ścieżki przyrodniczej, wiodącej wśród szuwarów kładką nad bagnistymi rozlewiskami Narwi („Kładka wśród bagien”).

Wszystkim nam bardzo się podoba ta atrakcja – dla chłopaków ciekawa jest sama kładka, a my możemy poobserwować naprawdę piękną przyrodę. Wchodzimy na wieżę widokową, siadamy odpocząć na ławeczkach na bocznej odnodze kładki. Wspaniałe miejsce zarówno do polecenia dla miłośników przyrody, jak i dla rodzin z kilkulatkami. Spacer kończymy w punkcie wyjścia, przy dworku. M., T. i U. wchodzą jeszcze na ozdobioną krenelażem wieżę i z góry oglądają okolicę.

XIX-wieczny dworek w Kurowie.

XIX-wieczny dworek w Kurowie.

Ścieżka przyrodnicza po rozlewiskach Narwi, Kurowo.

Ścieżka przyrodnicza po rozlewiskach Narwi, Kurowo.

Ścieżka przyrodnicza po rozlewiskach Narwi, Kurowo.

Ścieżka przyrodnicza po rozlewiskach Narwi, Kurowo.

Ścieżka przyrodnicza po rozlewiskach Narwi, Kurowo.

Ścieżka przyrodnicza po rozlewiskach Narwi, Kurowo.

Idziemy na wieżę widokową.

Idziemy na wieżę widokową.

Widok na spory fragment ścieżki przyrodniczej.

Widok na spory fragment ścieżki przyrodniczej.

Ścieżka przyrodnicza po rozlewiskach Narwi, Kurowo.

Ścieżka przyrodnicza po rozlewiskach Narwi, Kurowo.

Widok z wieży na dolinę Narwi w okolicach Kurowa.

Widok z wieży na dolinę Narwi w okolicach Kurowa.

Europejska Wioska Bociania w Pentowie

Po obejrzeniu okolic Kurowa przenosimy się do Pentowa, do gospodarstwa z ponadstuletnim dworkiem (po drodze gramy w samochodzie w „oko szpiega”, a Sebek uparcie mówi „moje oko biega widzi…”). Nie dworek jest jednak główną atrakcją tego miejsca. Ważne jest to, że to miejsce upodobały sobie bociany – po huraganie w połowie lat 90., który połamał sporo drzew, powstały tu widać idealne warunki dla bocianich rodzin – dość powiedzieć, że dziś na małej przestrzeni doliczyć się tu można ponad 20 gniazd (wypatrzyliśmy nawet brzozę z trzema gniazdami, niebywałe!).

Teren jest niewielki, ale dobrze przygotowany na przyjęcie turystów – są dwie wieże widokowe, skąd można popodglądać życie ptaków. Dzieciakom się bardzo podobało (a i starszym też). Tymek chętnie wchodził na wieże i zgadywał, ile gniazd zobaczy. Dla Sebusia główną atrakcją było grzebanie dziobem drewnianego bocianka (kupionego w kasie razem z biletami) w piachu na drodze – dla każdego coś miłego.

Wjeżdżamy do Europejskiej Wioski Bocianiej.

Wjeżdżamy do Europejskiej Wioski Bocianiej.

Gospodarze prowadzą skrupulatne obserwacje.

Gospodarze prowadzą skrupulatne obserwacje.

Kierujemy się do wejścia.

Kierujemy się do wejścia.

Bocianie gospodarstwo ze stuletnim dworkiem.

Bocianie gospodarstwo ze stuletnim dworkiem.

Sebusia bocian najchętniej dziobie w piachu.

Sebusia bocian najchętniej dziobie w piachu.

Widok z wieży - kto znajdzie więcej gniazd.

Widok z wieży – kto znajdzie więcej gniazd.

Gniazdo nr 1.

Gniazdo nr 1.

Jeszcze jedna bociania para.

Jeszcze jedna bociania para.

Teraz idziemy obejrzeć stołówkę bocianów.

Teraz idziemy obejrzeć stołówkę bocianów.

Tykocin

Po Pentowie czas na obiad. Decydujemy się podjechać do położonego nieopodal Tykocina po pierwsze dlatego, żeby pokazać rodzicom to urocze miejsce, a po drugie – że to miasto ma magiczną atmosferę, która sprawia, że chce się tu wracać.

Jemy obiad w klimatycznej restauracji urządzonej w starym (30. XVII w.) alumnacie – budynku dla weteranów wojskowych (co rekompensuje średnio smaczne jedzenie). Potem pokazujemy rodzicom pomnik Czarnieckiego na rynku i niezwykle oryginalną barokową fasadę Kościoła Trójcy Przenajświętszej (XVIII w.). Niestety, nie starczyło czasu na synagogę – a bardzo chcielibyśmy kiedyś obejrzeć ją w środku.

Tykocin - alumnat i wieża kościoła Trójcy Przenajświętszej.

Tykocin – alumnat i wieża kościoła Trójcy Przenajświętszej.

Wchodzimy do alumnatu (XVII) - domu dla weteranów wojennych.

Wchodzimy do alumnatu (XVII) – domu dla weteranów wojennych.

Jest i zegar słoneczny.

Jest i zegar słoneczny.

Barokowy Kościół Trójcy Przenajświętszej, Tykocin.

Barokowy Kościół Trójcy Przenajświętszej, Tykocin.

Barokowy Kościół Trójcy Przenajświętszej, Tykocin.

Barokowy Kościół Trójcy Przenajświętszej, Tykocin.

Detale.

Detale.

Tablica przed weiściem 'Pobożny czytelniku, ucz się od jednych chcieć dobrze...''.

Tablica przed weiściem 'Pobożny czytelniku, ucz się od jednych chcieć dobrze…”.

Barokowy Kościół Trójcy Przenajświętszej, Tykocin.

Barokowy Kościół Trójcy Przenajświętszej, Tykocin.

Pomnik Stefana Czarnieckiego (najstarszy świecki, XVIII).

Pomnik Stefana Czarnieckiego (najstarszy świecki, XVIII).

Po powrocie do domu S. śpi, T. odrabia lekcje, a my odpoczywamy na tarasie przy kawie. Potem rodzice wracają na działkę.

Niestety, po obudzeniu S. okazuje się, że z nietypowej, przeciągającej się infekcji rozwija się mu zapalenie oskrzeli, więc Młody ląduje na antybiotyku (wkrótce dołącza do niego też Tymek).

Późnym popołudniem R. zostaje więc z S. w domu, a M. z T. jadą na rowerze pod wieżę widokową w naszej Wólce Waniewskiej – tym razem okazuje się, że wszystko ładnie przeschło i możemy wejść na górę.

Wieczorem gramy z Tymem w badmintona, S. ogląda zwierzęta gospodarzy.

Wieża widokowa w Wólce Waniewskiej - podejście drugie.

Wieża widokowa w Wólce Waniewskiej – podejście drugie.

Tym razem da się przejść.

Tym razem da się przejść.

Warto patrzeć pod nogi.

Warto patrzeć pod nogi.

... bo można zobaczy ciekawe rzeczy.

… bo można zobaczy ciekawe rzeczy.

Wchodzimy na górę.

Wchodzimy na górę.

... i podziwiamy widok.

… i podziwiamy widok.

15 maja 2013, środa

Bardzo ładna pogoda, 24 st. C

Z racji choroby chłopców postanawiamy spędzić dzień głównie w samochodzie, zwiedzając miejsca, których oglądanie nie wymaga dużej kondycji, a jedynie nieco determinacji w poszukiwaniu zagubionych miejscowości.

Supraśl i inne kresowe klimaty

Objeżdżamy wjazd do Białegostoku, na którym utknęliśmy przedwczoraj, jednak droga północnymi obrzeżami miasta również jest w remoncie, więc nie zyskujemy na tym zbyt wiele czasu…

Supraśl wita nas niespotykanym widokiem monasteru bazyliańskiego. Za bramą, którą otwiera za niewielkim dobrowolnym datkiem prawdziwy mnich, otwiera się widok z innej epoki. Nad czworobokiem budynków monasteru góruje gotycka cerkiew obronna Zwiastowania NMP, pochodząca pierwotnie z początku XVI w., a odbudowana pod koniec XX w. po zniszczeniu przez Niemców. Na terenie monasteru spokój mnichów, którzy powrócili tutaj pod koniec XX w., zakłócają jedynie prace przy renowacji renesansowego pałacu archimandrytów, najbardziej okazałego z budynków otaczających cerkiew. Całość odzyskuje stopniowo dawny blask, gotycka perła cerkwi błyszczy wspaniale na tle renesansowo-barokowej oprawy budynków monasteru.

Witamy się z naszą sową.

Witamy się z naszą sową.

Gotycka (pocz. XVI) cerkiew obronna w Supraślu.

Gotycka (pocz. XVI) cerkiew obronna w Supraślu.

Czy to zamek czy świątynia...

Czy to zamek czy świątynia…

Gotycka (pocz. XVI) cerkiew obronna w Supraślu.

Gotycka (pocz. XVI) cerkiew obronna w Supraślu.

Zespół męskiego monasteru bazyliańskiego, Supraśl.

Zespół męskiego monasteru bazyliańskiego, Supraśl.

Renesansowy pałac archimandrytów (XVII).

Renesansowy pałac archimandrytów (XVII).

Zespół męskiego monasteru bazyliańskiego, Supraśl.

Zespół męskiego monasteru bazyliańskiego, Supraśl.

Długa historia tego miejsca.

Długa historia tego miejsca.

To jednak nie koniec atrakcji, jakie czekają na turystów w Supraślu. Miasto, które w przeszłości było jednym z głównych ośrodków kulturalno-przemysłowych rejonu, obecnie zaczyna odzyskiwać blask kresowej perełki. Parkujemy przed Pałacem Bucholtzów, secesyjny budynek z przełomu XIX i XX w. zajmuje obecnie liceum plastyczne. To miłe widzieć, jak taki piękny budynek tętni życiem. Cała ulica 3 maja doprowadzająca nas do centrum jest odnowiona, zachowując przy tym cały swój prowincjonalny urok. Mijamy kilka ładnych drewnianych tzw. domów tkaczy, pochodzących nawet z XIX w. W centrum oglądamy jeszcze Dom Ludowy – dawne i Teatr Wierszalin – obecne centrum życia kulturalnego miasteczka. Senna atmosfera, klimatyczne knajpki… wymarzone miejsce na sentymentalny spacer!

Eklektyczny (XIX-XX) Pałac Bucholtzów w Supraślu.

Eklektyczny (XIX-XX) Pałac Bucholtzów w Supraślu.

Eklektyczny (XIX-XX) Pałac Bucholtzów w Supraślu.

Eklektyczny (XIX-XX) Pałac Bucholtzów w Supraślu.

Domy tkaczy (XIX) w Supraślu.

Domy tkaczy (XIX) w Supraślu.

Domy tkaczy (XIX) w Supraślu.

Domy tkaczy (XIX) w Supraślu.

Domy tkaczy (XIX) w Supraślu.

Domy tkaczy (XIX) w Supraślu.

Ten zegar chodzi dobrze - Tymo sprawdzał.

Ten zegar chodzi dobrze – Tymo sprawdzał.

Dom ludowy (30. XX).

Dom ludowy (30. XX).

Teatr Wierszalin, Supraśl.

Teatr Wierszalin, Supraśl.

Niestety, nie możemy zostać tu dłużej, bo mamy przed sobą jeszcze wiele kilometrów i wspaniałe „smaczki” do odkrycia. Przez resztę dnia postanowiliśmy odwiedzić jedyne w Polsce tatarskie miejscowości.

Na początek jedziemy obejrzeć meczet i mizar (muzułmańską świątynię i cmentarz) w miejscowości Bohoniki. W okolicy Sokółki widzimy również pozostałości jednego z wiatraków, które zachowały się w tej okolicy (w miejscowości Malawicze). Po drodze do Kruszynian przejeżdżamy jeszcze przez Krynki. To jedyna w Polsce miejscowość z sześciokątnym rynkiem (obecnie park wewnątrz dużego sześciokątnego ronda) i wychodzącymi z niego promieniście dwunastoma ulicami.

Tatarski meczet (1900) w Bohonikach.

Tatarski meczet (1900) w Bohonikach.

Tatarski meczet (1900) w Bohonikach.

Tatarski meczet (1900) w Bohonikach.

Tatarski meczet (1900) w Bohonikach.

Tatarski meczet (1900) w Bohonikach.

Rekonstrukcja tatarskiej jurty.

Rekonstrukcja tatarskiej jurty.

Mizar w Bohonikach.

Mizar w Bohonikach.

Mizar w Bohonikach.

Mizar w Bohonikach.

Mizar w Bohonikach.

Mizar w Bohonikach.

Pozostałości jednego z wiatraków w okolicach Sokółki.

Pozostałości jednego z wiatraków w okolicach Sokółki.

Kruszyniany to ładna podlaska wieś, urocze drewniane chaty wśród kwitnących jabłoni – wszystko, co kochamy w tych okolicach. Najstarszy drewniany meczet (pochodzący z końca XVIII w.) oraz mizar z ponad trzystuletnią historią dopełniają wizerunku miejscowości, która już zaczęła rozwijać się jako ośrodek turystyczny (oby tylko nie straciła swego uroku).

Szlakiem tatarskim cd.

Szlakiem tatarskim cd.

Meczet w Kruszynianach (kon. XVIII).

Meczet w Kruszynianach (kon. XVIII).

'Skzydlate ręce'.

'Skzydlate ręce’.

Meczet w Kruszynianach (kon. XVIII).

Meczet w Kruszynianach (kon. XVIII).

Z Sebusiem podróżuje bocian z Pentowa.

Z Sebusiem podróżuje bocian z Pentowa.

Mizar w Kruszynianach.

Mizar w Kruszynianach.

Mizar w Kruszynianach.

Mizar w Kruszynianach.

Oba oglądane dzisiaj przez nas meczety były na nasze szczęście otwarte dzięki uprzedzającej nas w obu przypadkach wycieczce szkolnej. Zewnętrznie bohonicki meczet przypomina małą cerkiew, a kruszyniański – kościółek katolicki. Wewnątrz natomiast są zadziwiająco do siebie podobne. Przerabiamy szybką lekcję „meczetowej” terminologii: mihrab (wnęka od strony mekki), mimbar (kazalnica) i muhiry (wersety z Koranu na ścianach świątyni) można w obu obejrzeć „na żywo”.

Niesamowicie piękne i różnorodne to nasze Podlasie. Ciągle jednak tak mało docenione przez przeciętnych Polaków – turystów. Czy zdążymy je odkryć zanim utraci swój urok?

Na szczęście chłopcy, dokazując na tylnym siedzeniu, nie pozwalają nam nazbyt długo poddawać się refleksyjnemu nastrojowi. Udaje nam się natomiast po długich dywagacjach ostatecznie sprecyzować cel naszego kolejnego wyjazdu, tym razem bez dzieci (nam też się coś od życia należy…!). Wybieramy się na Białoruś.

Dzisiaj chłopcy, a szczególnie mocno zaziębiony Sebuś, dają nam mocno popalić. Pomimo ok. czterech i pół godziny spędzonych w samochodzie (cała wyprawa trwała od 9:30 do 16:00) nie zasypiają i mają coraz więcej niezbyt mądrych pomysłów…

Po obiedzie u naszych gospodarzy R. z Tymusiem znowu robią przejażdżkę rowerową po okolicy i „ćwiczą” badmintona i piłkę nożną, a Sebuś z M. plączą się po gospodarstwie.

16 maja 2013, czwartek

Rano deszcz, a potem słońce i parno, 24 stopnie

Samopoczucie chłopców na szczęście się poprawia – T. czuje się już zupełnie dobrze, a S. o wiele lepiej. W związku z tym znów możemy zdecydować się na spacer

Kładką przez Narew, Waniewo-Śliwno

Podjeżdżamy do Waniewa i po chwili widzimy już początek naszej głównej dzisiejszej atrakcji – drewnianej kładki przez dolinę Narwi. To niezwykle interesujący spacer – daje możliwość poobserwowania z bliska unikalnej przyrody, wręcz dotknięcia jej – woda, ptaki, trzciny (niekiedy przeciskające się  nawet przez kładkę) – to wszystko jest na wyciągnięcie ręki (podobnie jak mnóstwo pajęczyn i pająków – szliśmy tędy dziś chyba jako pierwsi, więc ‘przecieraliśmy szlak’). Dwie wieże widokowe pozwalają na podziwianie szerszego widoku.

Dla dzieciaków atrakcją nr 1 są jednak przeprawy pontonowe (w sumie pięć na ponad kilometrowej kładce), które pozwalają (z napędem własnych rąk) na pokonanie głównego koryta i odnóg bocznych. Sebuś zadowolony, mówi, że „chce jeszcze na łódkę”, Tymo podchodzi do sprawy honorowo i dwukrotnie przeciąga nas na drugą stronę sam – taki dzielny z niego chwat! Po. ok. 600 metrach Sebuś zarządza postój, więc zostają z R. na jednym z pontonów i jedzą małe co nieco, a M. z T. idą do końca, aż do Śliwna (po drodze podglądając chowającego się w trzcinach jelonka), po czym wracają do reszty wycieczki.

Spotkany na parkingu miejscowy mówi, że w sezonie jest tu wycieczka za wycieczką, ale – uwaga – głownie Niemców i Szwedów. Faktycznie, niewielu naszych znajomych kiedykolwiek było w Narwiańskim Parku Narodowym. Taaaak, cudze chwalicie, swego nie znacie….

Waniewo - początek kładki przez Narew.

Waniewo – początek kładki przez Narew.

Zobacz, Sebusiu, to są pychówki.

Zobacz, Sebusiu, to są pychówki.

Tak będziemy szli.

Tak będziemy szli.

Ale cały czas iść się nie da.

Ale cały czas iść się nie da.

Ktoś z wody macha do M.

Ktoś z wody macha do M.

06. Ni to z wody, ni z powierzchni.

Nie da się przejść.

Nie da się przejść.

Ale mozna przepłynąć!.

Ale mozna przepłynąć!.

Chłopaki, nie zapominajcie o mnie!.

Chłopaki, nie zapominajcie o mnie!.

Zaraz dobijemy do portu.

Zaraz dobijemy do portu.

Są i dzielni marynarze.

Są i dzielni marynarze.

Trzciny wyższe niż my.

Trzciny wyższe niż my.

A woda głdka jak szkło.

A woda głdka jak szkło.

Pod nami mokro, oj, mokro.

Pod nami mokro, oj, mokro.

Rzut oka na Waniewo.

Rzut oka na Waniewo.

Prawie jak autostrada.

Prawie jak autostrada.

Jeden taki chciał nas przepłoszyć.

Jeden taki chciał nas przepłoszyć.

Tymo - kapitan.

Tymo – kapitan.

Załoga w komplecie - no, prawie.

Załoga w komplecie – no, prawie.

Żeby tak mieć skrzydła...

Żeby tak mieć skrzydła…

Na co oni tak patrzą...

Na co oni tak patrzą…

Na ślimaka!.

Na ślimaka!.

Jak stepy akermańskie.

Jak stepy akermańskie.

Wieża widokowa na środku kładki.

Wieża widokowa na środku kładki.

Tymo już na górze.

Tymo już na górze.

Ten odcinek juz na nami.

Ten odcinek juz na nami.

A ten przed nami.

A ten przed nami.

Warto popatrzeć w szuwary.

Warto popatrzeć w szuwary.

Przedostatnia przeprawa.

Przedostatnia przeprawa.

Tymo ciągnie, M. odpoczywa.

Tymo ciągnie, M. odpoczywa.

Śliwno przed nami - kończymy!.

Śliwno przed nami – kończymy!.

Nie mieliśmy dziś długiego dojazdu, więc zaraz po 12:00 udaje się Sebusia położyć na drzemkę, a my zapisujemy trasę, planujemy popołudnie, gramy z T. w piłkę. Obiad jemy u naszej gospodyni.

Popołudniowa wycieczka do Bielska Podlaskiego

Chłopców zanadto nie zainteresował fakt, że zamierzamy odwiedzić miasto czterech drewnianych cerkwi, o niepowtarzalnym podlaskim charakterze, centrum białoruskich i ukraińskich mniejszości, więc – podążając przetartymi szlakami – wzięliśmy im dwukołowce.

Cerkwie zawsze były dla nas łakomymi kąskami, a tu mieliśmy drewniane, pochodzące z XVI-XVIII w. (w przypadku części z nich – o rodowodzie grekokatolickim) i w takim nagromadzeniu – mniam! Zatrzymujemy się przed niezwykle urokliwą niebieską cerkwią św. Michała Archanioła (kiedyś unicka) – nawet Tymo zwraca uwagę na jej urodę. Z ciekawością doczytujemy, że to jedyna w Polsce katedralna cerkiew drewniana. Kolejne odwiedzane przez nas cerkwie to słynąca z cudownej ikony Bielskiej Madonny (czczonej i przez katolików, i przez prawosławnych) cerkiew Narodzenia NMP (Cerkiew Preczystieńska) ze złotymi cebulastymi kopułami, obecnie remontowana cerkiew Zmartwychwstania Pańskiego oraz znajdująca się na cmentarzu prawosławnym cerkiew Trójcy Świętej – znajdująca się na terenie cmentarza prawosławnego (remont na pewno przywróciłby jej pełnię blasku). Niestety, wszystkie świątynie są zamknięte, wiec nie możemy przyjrzeć się ich wnętrzom.

Cerkwie to jednak nie wszystko, co ciekawe w Bielsku. Turystów zainteresować mogą też inne, nieprawosławne zabytki. My na przykład podchodzimy (chłopcy podjeżdżają rowerami) na rynek i oglądamy późnobarokowy ratusz (XVI, przeb. XVIII w.). Uwagę zwraca wyobrażenie szarańczy na czubku wieży – pamiątka po pladze owadów w 1779 r. (hmm, gdybyśmy to budowali dzisiaj, zamiast szarańczy na czubku umieścilibyśmy ogromnego wygłodniałego komara). Szukamy też budynku drewnianej karczmy piwnej z XIX w. Potem podjeżdżamy samochodem pod  klasztor karmelitów trzewiczkowych z wczesnobarokową świątynią (kon. XVII w., przechodzi kolejno w ręce katolików – grekokatolików – katolików).

W Bielsku urzeka chyba jednak najbardziej niepowtarzalny klimat – cebulaste kopuły cerkwi wyłaniają się zza dachów, na ulicach spotkać można jeszcze wiele drewnianych domów (co przywodzi nam na myśl Mińsk Mazowiecki). Z wycieczki wracamy zadowoleni i my, i chłopcy, którym dzisiejszego popołudnia wyjątkowo dopisują humory.

Cerkiew w Augustowie k. Bielska Podlaskiego.

Cerkiew w Augustowie k. Bielska Podlaskiego.

Cerkiew katedralna Św. Michała w Bielsku Podlaskim.

Cerkiew katedralna Św. Michała w Bielsku Podlaskim.

Ratusz w Bielsku Podlaskim, XVI, przeb. XVIII.

Ratusz w Bielsku Podlaskim, XVI, przeb. XVIII.

Szarańcza to, czy może komar...

Szarańcza to, czy może komar…

Na Placu Ratuszowym.

Na Placu Ratuszowym.

Cerkiew Narodzenia NMP.

Cerkiew Narodzenia NMP.

Szykujemy sie do dalszej drogi...

Szykujemy sie do dalszej drogi…

Pora ruszać!.

Pora ruszać!.

Barokowy kościół Karmelitów Trzewiczkowych, XVII.

Barokowy kościół Karmelitów Trzewiczkowych, XVII.

17 maja 2013, piątek

Pięknie, upalnie, trochę wietrznie, do 30 st. C

Jurajski Park Dinozaurów w Jurowcach

Na koniec naszego pobytu na Podlasiu robimy chłopcom niespodziankę i jedziemy do tutejszego dinoparku położonego nieopodal Białegostoku. Jurajski Park Dinozaurów w Jurowcach „dla niepoznaki” położony jest tak naprawdę na obrzeżach Wasilkowa, a na drogowskazach nazywa się Muzeum Dziejów Ziemi:). Z tego powodu przegapiamy właściwy zjazd z szosy w kierunku Augustowa, chcąc dojechać do samych Jurowców (a trzeba zjechać na pierwszym zjeździe).

Sam dinopark jest skromny, to jedynie dwadzieścia kilka postaci dinozaurów, które można oglądać tylko zza barierek. Na plus zapisać można jednak to, ze dinozaury czekają na zwiedzających przy miłych alejkach, częściowo w lesie, co jest szczególnie miłe podczas dzisiejszego upału. Spomiędzy drzew wydobywają się groźne dźwięki, mające imitować odgłosy dinozaurów. Na koniec obowiązkowe zdjęcie w paszczy tyranozaura.

Zaraz za ogrodzeniem zaczyna się prawdziwy raj dla dzieci i koszmar dla rodzicielskich portfeli: wesołe miasteczko, park linowy, automaty, sklepy z pamiątkami, mała gastronomia itp. Można odnieść wrażenie, że ktoś wymyślił Jurajski Park Dinozaurów głównie po to, żeby zarabiać na dodatkowych atrakcjach, bo zajmują one znacznie więcej miejsca niż sam dinopark. Spędzamy dłuższą chwilę na placu zabaw i dajemy się naciągnąć na kilka atrakcji, a potem podjeżdżamy do Karczmy Nadawki położonej na tyłach białostockiego skansenu (zapach spalonego tłuszczu odstrasza nas od miejscowego bufetu).

Karczma i cały przyległy teren są świetnie pomyślane i zorganizowane. Jest mini-zoo i duży plac zabaw dla dzieci. Ruska bania i stoliki rozstawione obok budynku i nad stawem zachęcają wszystkich. W środku też miło zaaranżowany lokal z dużą salą biesiadną. Chłopcy w oczekiwaniu na dania kuchni podlaskiej (których wybór znacznie wykracza poza kartacze i babkę ziemniaczaną) szaleją na trampolinach i innych atrakcjach, a my delektujemy się chlebem ze smalcem. Same dania obiadowe też nie rozczarowują, a cena nie powala, więc wszystko w jak najlepszym porządku!

W czasie, gdy Sebuś z M. kończą jeść (tempo jedzenia naszej młodszej pociechy jest niesamowite…), R. z Tymusiem urządzają sobie krótki spacer po Białostockim Muzeum Wsi, którego „kuchenna” furtka znajduje się tuż obok restauracji.

Po południu sumiennie odrabiamy z Tymusiem lekcje (w końcu to normalny tydzień nauki) i bawimy się w domu i na podwórku. Na koniec urządzamy sobie jeszcze przejażdżkę rowerową na punkty widokowe w okolicach sąsiedniej miejscowości Bokiny.

Cerkiew w Augustowie k. Bielska Podlaskiego.

Cerkiew w Augustowie k. Bielska Podlaskiego.

Cerkiew katedralna Św. Michała w Bielsku Podlaskim.

Cerkiew katedralna Św. Michała w Bielsku Podlaskim.

Ratusz w Bielsku Podlaskim, XVI, przeb. XVIII.

Ratusz w Bielsku Podlaskim, XVI, przeb. XVIII.

Szarańcza to, czy może komar...

Szarańcza to, czy może komar…

Na Placu Ratuszowym.

Na Placu Ratuszowym.

Cerkiew Narodzenia NMP.

Cerkiew Narodzenia NMP.

Szykujemy sie do dalszej drogi...

Szykujemy sie do dalszej drogi…

Pora ruszać!.

Pora ruszać!.

Barokowy kościół Karmelitów Trzewiczkowych, XVII.

Barokowy kościół Karmelitów Trzewiczkowych, XVII.