Ślęża szlakiem z Sobótki

Na Ślężę z Przełęczy pod Wieżycą

Ślęża – najwyższy szczyt Przedgórza Sudeckiego − to góra pełna tajemnic. Od czasów starożytnych była ważnym ośrodkiem kultu pogańskiego – prawdopodobnie czczono tu boga słońca i inne bóstwa przyrody. Pamiątką po dawnych czasach są niesamowite kamienne rzeźby kultowe, oznaczone charakterystycznym krzyżem. Ślęża jest też bardzo ciekawa geologicznie i przyrodniczo – jej obszar jest chroniony ochroną rezerwatową. Mimo skromnej wysokości (717 m n.p.m.) dumnie góruje nad okolicą – ma dużą wybitność (ponad 500 m), więc wejście na szczyt na pewno poczujemy w nogach. Prowadzące na nią  szlaki nie są jednak trudne i przy odpowiedniej pogodzie nadają się dla każdego – no, może poza maluszkami w wózkach – dla nich lepiej będzie zabrać nosidło.

Zazdrościmy wrocławianom, że mają w zasięgu półgodzinnego dojazdu taki piękny kawałek gór. Możliwość poczucia prawdziwie górskiego szlaku pod nogami, spędzenia kilku godzin na świeżym powietrzu w pięknym lesie – bezcenne! W piękną listopadową niedzielę przeszliśmy jedną z popularniejszych tras – na Ślężę z Przełęczy pod Wieżycą. Wejście żółtym szlakiem z Sobótki jest dłuższe niż z Tąpadła, ale pozwala odwiedzić wieżę widokową na Wieżycy i zobaczyć trzy pogańskie rzeźby kultowe.

5 listopada 2017, niedziela

Przepiękny jesienny dzień, słoneczko, lekki wiatr na szczycie, do 13 st.

Pięć lat temu wiosną weszliśmy na Ślężę z Przełęczy Tąpadła. To był piękny spacer w wiosennej scenerii (relacja tutaj). Tym razem odwiedzamy Ślężę późną jesienią, przy okazji powrotu z weekendowego wypadu w Masyw Śnieżnika ze starszymi chłopcami.

Rano sprawnie zwijamy się z naszej mety w Siennej. O 8:45 jesteśmy po śniadaniu i kompletnie spakowani ruszamy w drogę. Dojazd do Sobótki zajmuje nam godzinę i 45 minut. Podjeżdżamy na parking w pobliżu Przełęczy pod Wieżycą, przy ul. Armii Krajowej. Poza weekendem można podjechać aż pod punkt wyjścia szlaków przy schronisku. Dzisiaj jest niedziela, więc musimy zostawić samochód na parkingu kilkaset metrów dalej.

Ślęża przed nami! Autostrada do nieba:)

Szlak na Ślężę wychodzi tuż przy Domu Turysty PTTK „Pod Wieżycą”. Pozytywnie zaskakują nas zmiany, jakie zaszły w tym miejscu. Byliśmy tutaj 5 lat temu na obiedzie, jadąc na majówkę w Góry Kamienne. Widzimy, że sam budynek został wyremontowany, zadbano również o uatrakcyjnienie  jego otoczenia. Jest estetycznie, obok ogromny plac zabaw – mini park linowy dla dzieci. Poza tym „dorosły” park linowy i park tyrolkowy.

Dom Turysty PTTK „Pod Wieżycą”

Ruszamy w górę żółtym szlakiem. Ścieżka wiedzie przez piękny las. Jeszcze nie wszystkie liście opadły i pięknie złocą się w jesiennym słońcu. Pod nogami dywan bukowych liści. Podejście na Wieżycę „urozmaicają” nam dziś liczne leżące w poprzek szlaku drzewa, które przewrócił zeszłotygodniowy huraganowy wiatr o wdzięcznym imieniu – nomen omen –  Grzegorz 😉. Niektóre przeskakujemy, pod innymi przechodzimy, a jeszcze inne trzeba obchodzić dookoła.

Ruszamy żółtym szlakiem w kierunku Wieżycy i Ślęży.

Wichura sprzed kilku dni ustawiła nam niezły tor przeszkód.

Raz górą, raz dołem – niezła gimnastyka!

Wejście na szczyt Wieżycy prowadzi całkiem stromymi kamiennymi schodami.

Szlak jest poprowadzony dość stromo, ale dzięki temu szybko zdobywamy wysokość – pół godziny i stawiamy się na szczycie. Wieżyca to niewysoki (415 m n.p.m.) szczyt w północnym ramieniu Ślęży. Atrakcyjności dodaje mu kamienna wieża widokowa. Wysoka na 15 m budowla została zbudowana w 1907 r. Z zainteresowaniem czytamy, że w czasach niemieckich na szczycie zapalano znicz, w którym płonął ogień w noc świętojańską –  na pamiątkę dawnych wierzeń. Wstęp jest płatny (5 zł dorosły, 4 zł dziecko), ale warto, bo z zalesionego wierzchołka niewiele widać, a z wieży otwiera się szeroki widok na Przedgórze Sudeckie i Sudety. Poza sezonem wieża jest otwarta w weekendy, w zimie najczęściej bywa zamknięta. Kto nie chce pokonywać dodatkowego przewyższenia podczas wejścia na Ślężę, może ominąć szczyt Wieżycy, wędrując spod schroniska najpierw czarnym, a potem czerwonym szlakiem

110-letnia wieża widokowa na szczycie Wieżycy (415 m n.p.m.)

Widok z wieży wart jest swojej ceny.

Przez bezpłatną (!) lunetę można np. spojrzeć na szczyt Ślęży.

Jeszcze kawałek drogi przed nami…

Na Wieżycy jemy drugie śniadanie i … rozbieramy się. Wczoraj na Śnieżniku była istna zima, dziś inna pora roku. Kurtki zimowe i czapki to była gruba przesada😊

Przed nami druga część podejścia na Ślężę. Droga cały czas prowadzi bukowym lasem, „ozdobionym” dywanem granitowych głazów. Po drodze koniecznie trzeba zwrócić uwagę na dwie pogańskie rzeźby kultoweniedźwiedzia (podobnego do tego ze szczytu Ślęży) i tzw. Pannę z Rybą. Na niedźwiedziu dobrze widać znak ukośnego krzyża – symbolu solarnego. Kultowa rola Ślęży sięga czasów starożytnych. To wyjątkowe miejsce w polskich górach.

Szlak z Wieżycy sprowadza kilkadziesiąt metrów w dół, potem znów zaczyna się podejście.

Idziemy po dywanie z bukowych liści.

Zbocza Ślęży są usiane granitowymi głazami.

Znakom szlaków na Ślężę towarzyszy charakterystyczna sylwetka niedźwiedzia.

Pogańskie rzeźby kultowe – panna z rybą i niedźwiedź.

Trudno uwierzyć, że rzeźby mają grubo ponad tysiąc lat!

Pięknie zachowany znak solarny na grzbiecie niedźwiedzia.

Rzeźby kultowe są zabezpieczone daszkiem i siatką.

Szlak jest prawdziwie górski.

A aura przypomina wiosnę.

Chłoniemy promienie jesiennego słońca.

Na szczycie stawiamy się po ponad dwóch godzinach od ruszenia z parkingu. To wbrew pozorom całkiem wymagające podejście – na odcinku ok. 5 km pokonujemy ponad 500 m różnicy wysokości. Zmęczeni? I dobrze, tak ma być! Szczyt Ślęży jest arcyciekawy, jednak zanim obejrzymy go dokładniej, zatrzymujemy się na chwilę oddechu w Domu Turysty PTTK na Ślęży. Obecny budynek został zbudowany ponad 100 lat temu i jest dość estetyczny. Malowidła na ścianach nawiązują do symboliki dawnych kultów, na drewnianych ławach widać charakterystyczną sylwetę kamiennego niedźwiedzia. Na dobry obiad nie ma się tu jednak co nastawiać. Można zjeść potrawy z grilla przed schroniskiem, w środku dostaniemy zupę i filet z indyka z chlebem, szarlotkę, ciepłe i zimne napoje. Wszystko podawane w plastiku. Toalety – hmmm – o tym lepiej nie pisać. Te niewygody wynikają – jak nam się wydaje – z braku dostępu do bieżącej wody na szczycie Ślęży. W ciepłej porze roku najprzyjemniej usiąść gdzieś na zewnątrz. Kopuła szczytowa jest rozległa i porośnięta trawą. Turyści dysponują wiatami i miejscami ogniskowymi.

Ślęża – po raz kolejny z chłopcami. Hurra!

Za nami Dom Turysty PTTK,,Na Ślęży”

Zasłużona przerwa obiadowa:)

Będąc na Ślęży, trzeba koniecznie zajrzeć do kamiennego kościółka Nawiedzenia NMP. Świątynia pochodzi z końca XVII w., w poł. XIX w została odbudowana po pożarze. Od końca 2014 r. znowu odprawiane są tu msze (dziś o 14.00).

Ponad 300-letni kościółek Nawiedzenia NMP został niedawno odrestaurowany.

Budynek Domu Turysty PTTK z wieży kościółka prezentuje się najokazalej.

Ostatnie spojrzenie na ślężański kościółek.

Warto wejść na wieżę kościółka (wstęp 5 zł, dzieci za darmo), żeby spojrzeć z lotu ptaka na kopułę szczytową Ślęży. Jeszcze rozleglejsze widoki można podziwiać z wieży widokowej, usytuowanej przy niebieskim szlaku ok. 100 m od kościoła (schody typu drabinowego, realnie dla dzieci od min. ok. 5-6 lat).

Wieża widokowa na Ślęży

Wejście jest dość strome, ale już sześciolatki powinny sobie poradzić.

Wejść warto, zdecydowanie warto!

Widoki ze szczytu wieży są naprawdę rozległe.

Niestety, przejrzystość powietrza nie jest najlepsza.

Często można stąd dostrzec sudeckie pasma i szczyty.

Opuszczamy wieżę, idziemy przywitać się z niedźwiedziem.

Obiektem, który jednak najsilniej kojarzy nam się ze Ślężą, jest niedźwiedź – starożytna pogańska rzeźba kultowa. Nie mogliśmy dzisiaj zrozumieć, dlaczego składuje się tuż przy nim stertę opału na ognisko – ślężański niedźwiedź powinien być przecież pięknie wyeksponowany.

Ślężański niedźwiedź – starożytna rzeźba kultowa – dzisiaj prawie zasypana drewnem na ognisko:/

To jeden z najbardziej znanych symboli Ślęży

Na szczycie Ślęży spędziliśmy prawie dwie godziny – krócej naprawdę się nie dało. To niesamowicie atrakcyjny turystycznie wierzchołek. Zaczynamy schodzić na dół tuż przed 15.00.

Droga powrotna mija nam oczywiście dużo sprawniej i szybciej niż podejście. Przez większość czasu idziemy w towarzystwie innych turystów – piękna pogoda zrobiła swoje😊 Tym razem omijamy Wieżycę – odbijamy z żółtego szlaku na czerwony, a potem na czarny. Jest dużo szybciej. I mniej ludzi. Zejście ze Ślęży zajmuje nam nieco ponad godzinę.

Schodzimy tą samą drogą.

…tylko omijamy czerwonym i czarnym szlakiem szczyt Wieżycy.

Na zakończenie wycieczki wstępujemy jeszcze do Domu Turysty PTTK „Pod Wieżycą”. Jej, tu to dopiero mają jedzenie… – szkoda, że obiad już zjedzony. Pijemy szybką kawę i wskakujemy do samochodu – przed nami dziś jeszcze droga powrotna do Warszawy. A jutro od rana praca i szkoła. Jak dobrze było przenieść się choć na chwilę do innego świata – znów będziemy tęsknić za tymi widokami. I za tym zmęczeniem w nogach😊

Śnieżnik, Kowadło i Ślęża z dziećmi w listopadzie

 

Trzy listopadowe dni, trzy szczyty Korony Gór Polski – Kowadło w Górach Złotych, Śnieżnik i Ślęża. Jak dobrze móc pokazać dzieciom szlaki, po których dotąd chodziliśmy tylko we dwoje! Mimo kapryśnej pogody było pięknie – zapraszamy do obejrzenia fotorelacji z poszczególnych wycieczek.

Dzień 1. Jaskinia Niedźwiedzia – jedna z najpiękniejszych jaskiń w Polsce

Dzień 1. Kowadło – najwyższy szczyt Gór Złotych

Dzień 2. Rodzinna wycieczka na Śnieżnik

Dzień 3. Ślęża szlakiem z Sobótki

Tradycyjnie próbujemy osłodzić sobie najgorszy miesiąc w roku późnojesiennym wypadem w góry. To wspaniale oswaja pogodę i działa jak najlepszy lek przeciwdepresyjny. Zazwyczaj jeździliśmy we dwoje, od zeszłego roku przyczepiły się do nas dwa (czasem trzy😊) rzepy. Tym razem najmłodszy rzepik zostaje z Babcią (dziękujemy!), a z nami jadą dwa starsze. Wypad z nimi to jednak prawdziwa przyjemność. Opłacało się ciągać towarzystwo w góry od małego bajtla. Teraz mamy całkiem dzielnych kompanów, którym niestraszna ani pogoda, ani całodzienna włóczęga po górskich szlakach. Chłopcy spisali się na medal!

Zatrzymujemy się w Siennej – małej wiosce u stóp Czarnej Góry w masywie Śnieżnika. Siedem lat temu spędziliśmy tu dwa tygodnie ferii zimowych (relacja tutaj). Wyjazd bogaty we wrażenia i turystyczne (o atrakcyjności Kotliny Kłodzkiej nikogo oczywiście przekonywać nie trzeba), i narciarskie – Czarna Góra to świetne miejsce na rodzinny narciarski wyjazd – wręcz wymarzone do nauki jazdy na nartach. Chętnie wracamy w miejsce, z którym wiąże się tak wiele miłych wspomnień. Podobnie jak wtedy, teraz też zatrzymujemy się w przemiłej Wojciecówce (https://sienna.spanie.pl/ ) – klimat starego sudeckiego domu, sympatyczni gospodarze, pyszne jedzenie. Weekend przedłużamy tylko o jeden dzień, a przenosimy się w inny świat. Wyjeżdżamy w czwartek po pracy ok. godziny 16.00 Jedzie się dość sprawnie, dwa postoje po drodze, przed 22.00 jesteśmy na miejscu. Nie możemy uwierzyć, że czekają nas dwa dni na szlaku – a właściwie nawet trzy – w drodze powrotnej w niedzielę planujemy wejść jeszcze na Ślężę! Cudownie jest móc się tak oderwać.

Rodzinna wycieczka na Śnieżnik

Pętla z Kletna przez Śnieżnik do Siennej (lub odwrotnie) to kilkunastokilometrowa trasa ukazująca piękno Masywu Śnieżnika. Dzięki zapleczu w postaci Schroniska PTTK „Na Śnieżniku”, gdzie można się ogrzać i zjeść ciepły posiłek, wycieczkę można zrealizować w każdej porze roku. Wjazd wyciągiem na Czarną Górę ograniczyłby do minimum zdobywanie wysokości (przy odwrotnym kierunku marszu), niestety, dzisiaj wyciąg był nieczynny. Może to i dobrze, bo w tym kierunku szlak przeszliśmy niespełna 7 lat temu, chętnie poznamy inną drogę.

4 listopada 2017, sobota

Przebłyski słońca, pułap chmur powyżej 1200 m n.p.m., w partiach szczytowych silny wiatr, ok. 7 st.

Kletno – Śnieżnik – Sienna

Na dzisiaj prognozy pogody są łaskawe, więc decyzja zapadła już wczoraj – atakujemy Śnieżnik! Podjeżdżamy z Siennej 4 kilometry na poznany wczoraj parking na obrzeżach Kletna i ruszamy żółtym szlakiem na Śnieżnik. Pierwsze półtora kilometra trasy prowadzi asfaltową drogą, doprowadzającą pod Jaskinię Niedźwiedzią (zdecydowanie warta odwiedzenia! – zobaczcie sami, relacja tutaj) Dzisiaj wychodzimy kilka minut przed 9:00, więc kręcą się tutaj dopiero pojedynczy turyści.

Dalej szlak prowadzi szutrową, a potem gruntową drogą. Nie wiemy, czy to chłopcy są dzisiaj tacy dzielni, czy to szlak jest tak wygodnie nachylony. Niezależnie od przyczyny, idzie się nam wyjątkowo dobrze i nadzwyczaj łatwo zdobywamy ponad 500 m przewyższenia, dochodząc do Schroniska PTTK „Na Śnieżniku”. Po drodze robimy krótki postój na wygodnej ławie w połowie drogi. Wyrównanie poziomu cukru i cieplutka herbatka działa cuda. W schronisku meldujemy się przed 11:00.

Szczyt na Śnieżnik rozpoczyna się przy Jaskini Niedźwiedziej.

Szlak wiedzie zwężającą się doliną Kleśnicy, tzw. Gęsią Gardzielą.

Przekraczanie strumyczków to świetna przygoda na szlaku!

Wyżej wędrujemy przez jesienny las mieszany.

Za Przełęczą Śnieżnicką szlak wypłaszcza się.

Docieramy na Halę pod Śnieżnikiem.

Schronisko PTTK „Na Śnieżniku” im Zbigniewa Fastnachta

To jedno z najstarszych schronisk w Polsce. Główną jego część stanowi tzw. szwajcarka, czyli typowe sudeckie schronisko ufundowane przez Mariannę Orańską w 1871 r. Obecny swój kształt zawdzięcza remontom przeprowadzanym od lat osiemdziesiątych przez obecnego patrona, wieloletniego gospodarza, Zbigniewa Fastnachta. W ostatnich latach schronisko nadal pięknieje, od naszej ostatniej wizyty pojawił się bardziej stylowy dach i drewniane okna – z przyjemnością porównujemy zdjęcia dzisiejsze i te sprzed 7 lat (relacja z naszego poprzedniego wejścia na Śnieżnik tutaj).

Schronisko PTTK „Na Śnieżniku” to jedno z najstarszych polskich schronisk.

Schronisko zostało ufundowane w 1871 r. przez królewnę Mariannę Orańską.

Jeszcze kilkanaście lat temu w budynku nie było elektryczności.

Chwila rozgrzania przed wejściem na Śnieżnik.

Zaskakuje nas duża ilość ludzi zarówno w samym schronisku, jak i na okolicznych szlakach. To chyba zasługa weekendu oraz odbywającego się dzisiaj jakiegoś biegu górskiego, którego uczestnicy licznie przewijają się wśród turystów pieszych. Sprawnie pałaszujemy gulasz i ruszamy na szczyt.

Śnieżnik – wypad na kopułę szczytową

Na całym podejściu towarzyszy nam mgła (idziemy w chmurach) i bardzo silny wiatr. Chłopcy są arcydzielni i sprawnie wchodzą na szczyt, pomimo naprawdę silnych podmuchów. Obowiązkowe zdjęcia jako dokumentacja wejścia na kolejny szczyt Korony Gór Polski, chwila poplątania się wokół ruin wieży widokowej i wracamy.

Śnieżnik zasługuje na dokładniejsze „oględziny”. Uwagę każdego zwracają ruiny wieży widokowej. Zbudowana pod koniec XIX w. w stylu niemieckiego romantycznego historyzmu, miała charakter okrągłej baszty z niewielkim budynkiem schroniska. Po wojnie polskie władze nie były zainteresowane jej konserwacją. Nie po drodze było im zwłaszcza z patronem wieży, cesarzem Wilhelmem I, uznawanym za wroga Polaków. Wieża niszczała, aż w 1973 r. podjęto decyzję o jej wysadzeniu, jakoby ze względu na zagrożenie, jakie powodowała dla turystów. Runęła jednak dopiero po zastosowaniu podwójnych ładunków wybuchowych…

Poza wieżą w kopule szczytowej można odnaleźć źródła Morawy, jednej z większych czeskich rzek, oraz pobliskie pozostałości po schronisku księcia Liechtensteina. Nieopodal ruin schroniska stoi też kamienna rzeźba słonia. To wszystko jeszcze musimy dokładnie obejrzeć przy następnej wizycie, bo dzisiaj mgła i silny wiatr uniemożliwiły nam dłuższe przebywanie na wierzchołku.

Szlak na Śnieżnik wchodzi w obszar rezerwatu ścisłego.

Las, chmury i szlak przed nami. Bajka.

Las zapewnia chwilową ochronę przed silnymi podmuchami wiatru.

Ostatni odcinek szlaku wiedzie wzdłuż granicy z Czechami.

Jeszcze dwa kroki i będziemy na szczycie. Widoczność zerowa.

Śnieżnik (1425 m n.p.m.)

Dobrze widać pozostałości wysadzonej w 1973 r. wieży widokowej.

Śnieżnik. Wycieczka w komplecie.

Resztki wieży zapewniają nam osłonę przed wiatrem.

Pozostałości wieży to najwyższy punkt na kopule szczytowej Śnieżnika.

Charakterystyczną cechą Masywu Śnieżnika są silnie wypłaszczone wierzchołki.

Wierzchołek Śnieżnika jest bardzo rozległy – we mgle wygląda trochę jak preria.

Śnieżnik leży na dziale wodnym zlewisk Morza Czarnego i Bałtyckiego.

Na szczycie wiatr nie pozwala na dłuższy odpoczynek.

Warunki, w jakich wchodziliśmy na Śnieżnik nie nie były oczywiście wymarzone, wiatr omal głów nam nie pourywał, ale satysfakcja ze wspólnego wejścia – bezcenna: )

Cała „wyprawa szczytowa” zajęła nam nieco ponad godzinę. Po powrocie do schroniska w jadalniach zastajemy jeszcze więcej osób. Po chwili na szczęście zwalniają się miejsca w drugiej sali i możemy po odstaniu w kolejce delektować się pysznym obiadem. Szczególnie polecamy zestawy z gulaszem i szarlotkę z dodatkiem jagód (jest naprawdę przepyszna)!

Ze schroniska do Siennej

Najedzeni i wypoczęci, postanawiamy nieco wydłużyć drogę powrotną. Pamiętając z zimowego wejścia przyjemny szlak prowadzący grzbietem łączącym Przełęcz Śnieżnicką i Czarną Górę, decydujemy się na trasę w kierunku Siennej. Na Przełęczy Śnieżnickiej nie skręcamy w prawo za żółtymi znakami do Kletna, tylko za czerwonymi w lewo w stronę Czarnej Góry.

Szlak jest przyjemnie odludny, co jest miłą odmianą po nieźle zatłoczonej trasie na Śnieżnik. Początkowo wprowadza na rozległy szczyt Żmijowca (1153 m n.p.m.), pozwalając po drodze spojrzeć z widokowej wychodni skalnej na otoczenie doliny Kleśnicy. Dalej sprowadza łagodnie na Przełęcz Żmijowa Polana. Tutaj zatrzymujemy się na zasłużony odpoczynek. Minęło już półtorej godziny od wyjścia ze schroniska, przeszliśmy w tym czasie prawie 6 kilometrów. Chłopcy idą dzisiaj praktycznie w naszym tempie – wspaniali kompani nam wyrośli!

Schodzimy w kierunku Przełęczy Śnieżnickiej.

Za drzewami majaczy Czarna Góra.

Przyszliśmy z prawej strony, z Kletna, teraz skręcimy w lewo, na Sienną.

Wychodnie skalne na spłaszczeniu szczytowym Żmijowca.

Pięknie stąd widać otoczenie Doliny Kleśnicy.

W oddali majaczy Stronie Śląskie.

Idziemy w kierunku Żmijowca.

Rzut oka za siebie. Król Śnieżnik schował się w chmurach.

Lasy zniszczone przez zanieczyszczenia związkami siarki . Obecnie robi się nowe nasadzenia.

Czarna Góra w pełnej krasie. W zimie to świetny ośrodek narciarski.

Zniszczone monokultury świerkowe zastępuje się bukami, modrzewiami i jaworami.

Przełęcz Żmijowa Polana (1049 m n.p.m.)

W całkiem zacisznej wiacie (doceniamy to zwłaszcza przy dzisiejszym wietrze) zjadamy kanapki i popijamy herbatą i kawą. Jest wspaniale, ale pora ruszać do domu, bo za chwilę zrobi się ciemno.

Rezygnujemy z podejścia kolejne 150 m w górę na szczyt Czarnej Góry z wieżą widokową (byliśmy na niej w zimie, widok rzeczywiście jest wspaniały, warto, relacja tutaj). To już byłoby za dużo. Ruszamy w dół wprost do trasy narciarskiej (A). Nie jest to może najwygodniejsze zejście ze względu na spore nachylenie, ale za to dość szybko tracimy wysokość.

Ostatnie kilkaset metrów idziemy letnim torem dla rowerów, a potem mijamy „armię” armatek śnieżnych, które w gotowości czekają na nadchodzący sezon zimowy. Trasy po modernizacji ośrodka wyglądają zachęcająco. Planujemy wrócić tutaj zimą za parę lat, kiedy Grześ będzie zdobywał swoje pierwsze szlify na dwóch deskach.

Skręcamy teraz w kierunku Siennej, wkraczając na tereny narciarskie.

Zimą Czarna Góra zamienia się w raj dla narciarzy.

Wszystko czeka w pełnym pogotowiu.

W Siennej M. z chłopcami schodzi prosto do naszej Wojciecówki. R skręca w prawo na drogę do Kletna, po naszą brykę, która została na tamtejszym parkingu.

Późnobarokowy kościółek św. Michała Archanioła w Siennej.

Nasz czas: 7,5 godziny (z postojami); łącznie 16 km i 800 m przewyższenia.

Nasza dzisiejsza trasa – na czerwono.

Jeszcze raz wielka pochwała dla Tymka i Sebka za dzisiejszą wycieczkę. Dla obu Śnieżnik jest najwyższym szczytem, jaki zdobyli bez podjeżdżania kolejką/wyciągiem. Dla Sebusia dodatkowo był to najdłuższy dystans i przewyższenie, jakie pokonał jednego dnia na własnych nogach. Brawo, chłopaki!

Kowadło – najwyższy szczyt Gór Złotych

Kowadło – atrakcyjny i łatwo dostępny szczyt Korony Gór Polski

Lokalny koniec świata, leśne ścieżki, wychodnia skalna, a do tego jeszcze prawdziwe ametysty pod nogami! To wszystko znaleźliśmy, wchodząc na jeden z najłatwiejszych do zdobycia szczytów Korony Gór Polski – Kowadło. Góry Złote, podobnie jak inne sudeckie pasma świetnie nadają się na rozpoczęcie (lub kontynuację) zdobywania KGP.

3 listopada 2017, piątek

Chociaż nie wszyscy geografowie i kartografowie zgadzają się z dość arbitralnym podziałem na Góry Złote i Bialskie, Klub Zdobywców Korony Gór Polski uznaje pogląd, że Kowadło jest najwyższym szczytem Gór Złotych. Chłopcy jeszcze nie odwiedzili tego miejsca, a od naszej wycieczki minęło już prawie 7 lat – chętnie przypomnimy sobie ten szlak i pokażemy go dzieciom.

Nasz szlak wychodzi z miejscowości Bielice. Z tego samego miejsca można iść też na Rudawiec – najwyższy szczyt Gór Bialskich. Bez problemu można połączyć obie wycieczki, tę na Kowadło i tę na Rudawiec, w jedną; oczywiście trzeba wtedy dysponować ładnymi kilkoma godzinami czasu. My dziś nie zdążymy już odwiedzić Rudawca, ale wycieczka na Kowadło też nam sprawia wiele frajdy – łatwa i krótka, w sam raz na krótkie listopadowe popołudnie.

Samochód można zostawić na wyznaczonym miejscu parkingowym. My przez pomyłkę zostawiamy auto kilkaset metrów wcześniej, ale nie żałujemy dodatkowego spaceru – po obu stronach drogi stoją stare poniemieckie chałupy – jedne ładnie odnowione, inne prezentują całą gamę Stasiukowskich smaczków. Takie miejsca z klimatem bardzo lubimy. R. szybko wraca po samochód i podjeżdża na właściwy parking i wkrótce razem kontynuujemy wędrówkę zielonym szlakiem.

Wieś Bielice – stąd ruszamy na Kowadło.

Bielice to najdalej na wschód wysunięta miejscowość Kotliny Kłodzkiej.

Stasiukowskie klimaty

Tu rozdzielają się szlaki na Rudawiec i na Kowadło.

Nasz szlak skręca pod kątem prostym w lewo.

Najpierw idziemy szeroką bitą drogą, zostawiając za sobą zabudowania Bielic.

Warto patrzeć pod nogi!

Byliśmy przekonani, że największą atrakcją dla chłopców będzie podejście granicznym grzbietem bogato ozdobionym fantazyjnymi formami skalnymi. Tymczasem okazuje się, że najciekawsze leży u naszych stóp. Czy to gencjana się komuś rozlała? Nie, wśród białawych ubłoconych kamieni pokrywających drogę leżą prawdziwe ametysty! Chłopcy przez kolejne kilkaset metrów z wypiekami na twarzy nie odrywają oczu od drogi i znajdują kolejnych kilka ślicznych kamieni. Nie są to oczywiście „jubilerskie” okazy, ale nawet bez pięknych szlifów są naprawdę piękne!

Bogactwo minerałów tych okolic – wystarczy spojrzeć na kolory kamyków pod nogami.

Ametyst znaleziony dziś na szlaku na Kowadło. Magia Sudetów!

Najpierw idziemy drogą jezdną, potem szlak skręca w prawo, by poprowadzić ścieżką w świerkowym tunelu. Po kolejnych kilkuset metrach osiągamy graniczną przecinkę. Idziemy na szczyt żółtym szlakiem – jest może nieco trudniej, ale dużo ciekawiej. Zielone polskie znaki w pewnym momencie zbaczają w lewo i opuszczają przecinkę, by wrócić do niej dopiero na szczycie. Idzie się tamtędy wygodniej, ale opuszcza się interesujące przejście przez podszczytowe skałki.

Mamy dziś do pokonania niecałe 300 m przewyższenia.

Po dotarciu do grzbietu granicznego skręcamy pod kątem prostym w lewo.

Idziemy razem z żółtymi znakami czeskiego szlaku.

To wycieczka do odbycia – przy odpowiednich warunkach – o każdej porze roku.

Z wychodni skalnych otwierają się rozległe widoki na Góry Bialskie.

Aby podwiać takie widoki, lepiej w partii szczytowej iść czeskim żółtym niż polskim zielonym szlakiem.

Unieść głowę też warto…

My nigdzie nie zbaczamy i po chwili nudna przecinka zmienia się w bajkowe skalne otoczenie. Chłopcy cieszą się, że po skałach wchodzi się pod górę jak po schodach. Atrakcji na dziś jednak jeszcze nie koniec. W pewnym momencie Tymo wypatruje parę ciekawych ptaków. Z daleka przypominają trochę samice bażanta. R. udaje się zbliżyć do jednego z nich na tyle, żeby zrobić dobre zdjęcie. Ptak właśnie korzystał z wodopoju w zagłębieniu skalnej misy. Wieczorem udaje nam się ustalić, że spotkaliśmy prawdziwie rzadki okaz – jarząbka zwyczajnego. Ptaki te zimują w Polsce, ale spotkać je można właściwie tylko w niektórych pasmach górskich.

R. udaje się upolować aparatem rzadkiego jarząbka zwyczajnego.

Jarząbek zimuje w Polsce, można go spotkać na terenach górskich.

Kowadło – samotnie na szczycie

W okolicy wierzchołka najpierw mijamy czeskie oznaczenie szczytu z prawdziwą książką wejść, do której oczywiście się wpisujemy. Postój urządzamy sobie przy „polskim” wierzchołku – więcej tu miejsca na rodzinny popas.  Kanapki, słodycze, kawka, herbatka, zmęczenie w nogach… czegóż chcieć więcej! Niestety, czas szybko płynie i przed 15:30 trzeba zacząć schodzić, żeby zmrok nie zastał nas na szlaku – listopadowy dzień jest krótki.

Kowadło – najwyższy szczyt polskich Gór Złotych (989 m n.p.m.).

Jest i księga wejść, wpisujemy się koniecznie!

Szczyt Kowadła to świetne miejsce na postój.

Szykując się do drogi…

Listopad w górach – jest super, spróbujcie!

Na zejście wybieramy porzucony przedtem zielony szlak. Kilka lat temu ocenialiśmy go jako dość mylny na tym odcinku. Tym razem jednak, pokonując go w odwrotnym kierunku, nie zauważamy takiego problemu. Jak to zwykle bywa w drodze powrotnej, schodzimy sprawnie i tuż po 16:00 meldujemy się przy samochodzie. To był naprawdę udany dzień!

Szlak zielony to łatwiejszy wariant do schodzenia – omija skałki podszczytowe.

Widok na Dolinę Górnej Białej Lądeckiej i Bielice.

Ścieżka wije się przez bukowy las.

Schodzimy z powrotem do Bielic.

Na wysychającym kamieniu utworzyło się serduszko – to zdjęcie to kwintesencja naszej dzisiejszej wycieczki!

Nasz czas (tempo rodzinne): ponad godzinę w górę i niespełna 40 minut w dół.

Nasza dzisiejsza trasa – na fioletowo.

Opis naszego wcześniejszego, zimowego wejścia na Kowadło tutaj.

Wejście na Kowadło to krótka wycieczka, my odbyliśmy ją po południu – rano tego samego dnia oglądaliśmy Jaskinię Niedźwiedzią – jedną z najpiękniejszych jaskiń w Polsce. Opis tutaj – polecamy!

Jaskinia Niedźwiedzia – jedna z najpiękniejszych jaskiń w Polsce

Jaskinia Niedźwiedzia

To najdłuższa jaskinia w Sudetach – długość jej korytarzy sięga aż 4,5 kilometra – i jedna z najpiękniejszych jaskiń w Polsce. Przyozdobiona licznymi formami naciekowymi, jest prawdziwą perłą ziemi kłodzkiej. Jaskinia swa nazwę zawdzięcza znalezionym w jej namuliskach kościom niedźwiedzi jaskiniowych. Warto wcześniej zamówić bilety, bo ochrona mikroklimatu jaskini pozwala na jednorazowe wejście maksymalnie 15-osobowych grup i w sezonie bywa trudno o wolne miejsca. Zwiedzanie z przewodnikiem zajmuje ok. 45 min.

03.11.2017, piątek

Pochmurno, rano przelotny deszcz, ok. 6 st.

Plan na dzisiaj był zgoła inny – dwa szczyty Korony Gór Polski: Rudawiec i Kowadło. Niestety, po pysznym śniadaniu w Siennej zaczyna siąpić deszcz. Szybka burza mózgów i zmiana planów. Rezerwujemy wejście do Jaskini Niedźwiedziej na 10:40, mając nadzieję, że po południu uda się jeszcze wejść na Kowadło – według prognoz pogoda z biegiem dnia ma się poprawić.

Dojazd do Kletna wąską dróżką z Siennej zajmuje dosłownie kilka minut. „Na pamięć” zajeżdżamy na parking, znany z zimowej wizyty w jaskini. Po chwili jednak zostajemy przegonieni przez tubylca z logo „Przewodnik” na polarze („Znaku zakazu Pan nie widzi?!!!”). Mamy zjechać na położony niżej parking. M. z chłopcami ruszają więc w górę, a R. grzecznie zjeżdża na parking 200 m dalej. No, jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze – tu oczywiście musimy zapłacić („jedyne” 15 zł). Beneficjentem okazuje się PTTK, co sprawia, że łatwiej nam przełknąć tę utratę gotówki 😉.

Podejście doliną Kleśnicy

Spacer od parkingu do jaskini spokojnym krokiem zajmuje niespełna pół godziny. Idziemy przez piękny las, pokryty dywanem bukowych liści. W dole szumi kaskadami potok Kleśnica. Można ten dystans podjechać melexem, ale przechadzka naprawdę jest bardzo przyjemna. Chwila moment i stawiamy się pod jaskinią.

Kletno. Nasz cel – Jaskinia Niedźwiedzia.

Od parkingu do jaskini idziemy ok. 30 min przez ładny, bukowy las.

Można też podjechać melexem, ale taki spacer to sama przyjemność.

Listopadowo-bukowy dywan pod nogami.

Pawilon wejściowy jest przestrzenny, szybko przypominamy sobie wszystko, co oglądaliśmy kilka lat temu – rekonstrukcje niedźwiedzia i lwa jaskiniowego oraz szkielet niedźwiedzia jaskiniowego, a nawet… szafeczki na depozyt, którymi siedem lat temu tak bardzo interesował się nasz roczny Sebuś 😉. Jak miło odświeżyć stare wspomnienia! Kupujemy bilety – udaje nam się dostać na jeszcze wcześniejszą godzinę – 10:20.

Wejście do jaskini znajduje się na wysokości 800 m n.p.m.

W pawilonie wystawowym największe wrażenie robi szkielet niedźwiedzia jaskiniowego.

Niedźwiedź jaskiniowy mógł ważyć nawet pół tony.

W pawilonie wystawowym można też oglądać ciekawą interaktywną makietę masywu Śnieżnika.

Dla każdego coś miłego

Trasa turystyczna prowadzi środkowym piętrem jaskini. Zaraz po wejściu spoglądamy w Wielką Szczelinę, która prowadzi do dolnych partii jaskini. Tamtędy prowadzi niedawno udostępniona turystom trasa ekstremalna (link: http://jaskinianiedzwiedzia.pl/trasa-ekstremalna.html). Trzygodzinna przygoda pod okiem speleologów to musi być coś! Nasi chłopcy jednak muszą jeszcze parę lat poczekać – ta przyjemność dostępna jest dla śmiałków od 16 roku życia. Warto dodać, że Jaskinia Niedźwiedzia jest dostępna również dla osób niepełnosprawnych (skrócony wariant trasy turystycznej).

Jaskinia Niedźwiedzia – speleologia w pigułce

Nawet jednak przy wyborze klasycznej trasy zwiedzanie jaskini jest bardzo interesujące. Pierwsze sale i korytarze nie mają szaty naciekowej poza mlekiem wapiennym. Ta część jaskini była zasypana materiałem namuliskowym. Poznajemy szczegóły dotyczące odkrycia jaskini, jej budowę geologiczną, dowiadujemy się, jak przebiegała eksploracja i proces udostępniania korytarzy dla turystów.

Do drugiej części jaskini przechodzimy korytarzem wykutym w pięknym marmurze. Tutaj możemy z bliska nie tylko zobaczyć, lecz także wyjątkowo dotknąć (poza tym przejściem obowiązuje zakaz dotykania ścian jaskini) tej pięknej skały, zwanej Białą Marianną na cześć XIX-wiecznej właścicielki tych terenów – Marianny Orańskiej. Prawdziwa uczta dla oczu zaczyna się dopiero teraz. Podziwiamy bardzo bogatą szatę naciekową. Poza typowymi formami naciekowymi szczególny podziw wzbudza w nas m.in. imponująca kaskada, przypominająca spektakularny lodospad, oraz świetnie zachowane i fantazyjnie ukształtowane misy martwicowe. Jaskinia Niedźwiedzia jest naprawdę bardzo piękna.

Trasa turystyczna wiedzie środkowym piętrem Jaskini Niedźwiedziej.

Podziwiamy piękne misy martwicowe.

Czaszka lwa jaskiniowego.

Jaskinia Niedźwiedzia ma piękną szatę naciekową.

Stalaktyty żyją – u końca każdego wisi kropelka wody.

Dyskretne oświetlenie trasy zwiedzania podkreśla naturalne piękno jaskini.

Jedna z najbardziej znanych form w jaskini – 8-metrowa kaskada.

Kalcytowe cuda natury.

Misy martwicowe niektórym przypominają pola ryżu widziane z lotu ptaka.

Ten oryginalny stalagmimit nosi nazwę 'lichtarza’ – forma zadziwia regularnością.

Najpiękniejsza część jaskini to Sala Pałacowa i Korytarz Stalaktytowy.

Bogactwo form naciekowych zachwyca przepychem.

Wychodzimy pełni wrażeń i głodni. Dzieci nie darują nam jednak odwiedzin w sklepie z pamiątkami. Do dziś chłopcy hołubią kupione tu kilka lat temu odblaski w kształcie misiów. Dzisiaj kupujemy podobny Grzesiowi – będzie do kompetu. Starszaki kupują śliczną maskotkę-nietoperza i pamiątkową monetę. Wszyscy pijemy gorącą herbatkę z termosu i ruszamy w drogą powrotną. Do samochodu zbiegamy dosłownie w kilkanaście minut.

Po zwiedzeniu jaskini wracamy na parking w Kletnie.

To jeszcze nie koniec na dzisiaj

Po drodze do Bielic, skąd wyruszymy szlakiem na Kowadło szukamy dobrego miejsca, żeby coś przekąsić. Świetnym miejscem okazuje się wypatrzona przez chłopców na reklamie przy parkingu Rukola – restauracja w hotelu Morawa w Starej Morawie. Zajadamy się pysznymi kluchami w wersjach z łososiem i kurczakiem. Sebuś woli konkretny kotlet – dla każdego coś smacznego ;-). Dobrze przyrządzony szpinak z dodatkami smakuje wszystkim. Teraz pora na porcję górskiej wędrówki  – wycieczkę na Kowadło – najwyższy szczyt Gór Złotych (opis wycieczki na Kowadło tutaj).

Właściwie powinniśmy podziękować pogodzie, bo tylko dzięki porannym opadom odwiedziliśmy dzisiaj Jaskinię Niedźwiedzią! Cudownie było przypomnieć sobie bogactwo jej form naciekowych i przebieg trasy turystycznej. Ostatnio nie zwróciliśmy uwagi choćby na piękno marmurów, otaczających jaskiniowe sale i korytarze. Jaskinia Niedźwiedzia zostanie na wiele kolejnych lat w naszych wspomnieniach

XLIV Maraton Pieszy po Puszczy Kampinoskiej

Rokrocznie na jesieni w Puszczy Kampinoskiej jest rozgrywany Maraton Pieszy im. Andrzeja Zboińskiego. Można startować na dystansach 50, 75 lub 100 km (a nawet – od 2021 r. – 150 km!) na trasach dziennych lub nocnych. W tym roku po raz pierwszy bierzemy w nim udział – ale na pewno nie ostatni. Kampinoski maraton wpisujemy na stałe w nasz kalendarz imprez! Poniżej nasza relacja oraz spis niezbędnego – naszym zdaniem – ekwipunku. Continue reading

Południowy Schwarzwald – Jeziora Schluchsee i Titisee

Ostatniego dnia naszego pobytu w Schwarzwaldzie wracamy do południowej części regionu, jednak tym razem nie podążamy szlakiem najwyższych widokowych szczytów, tylko największych jezior – Schluchsee i Titisee. To pierwsze jest jeziorem zaporowym i stanowi największy schwarzwaldzki zbiornik wodny. To drugie ma pochodzenie polodowcowe i urokliwie chowa się wśród zielonych wzgórz. Położone przy jego brzegu Titisee-Neustadt i Hinterzarten to gwarne i pełne turystów kurorty-uzdrowiska. 

W obu jeziorach można się kąpać, ale brzegi nie wszędzie nadają się do kąpieli (np. nad jeziorem Titisee kąpieliska znajdziemy po północnej stronie) – najlepiej sprawdzić na mapie, gdzie wyznaczono miejsca do kąpieli. Osoby, które chcą uciec od gwaru kurortów, mogą wybrać kąpiel w znacznie mniejszym jeziorze Windgfäll-weiher, położonym nieco na północ od Schluchsee.

17 sierpnia 2017, czwartek

Częściowe zachmurzenie, ok. 23 stopni

Południowy Schwarzwald – jeziora Schluchsee i Titisee 

 

Po raz kolejny wybieramy się na południe Schwarzwaldu i po raz kolejny mamy podobne obserwacje na temat różnic między północą i południem Czarnego Lasu.

Południe słynie z najwyższych widokowych szczytów, z których niezalesionych wierzchołków rozciągają się spektakularne widoki. Są tu najbardziej znane schwarzwaldzkie jeziora. Te atrakcje jak magnes przyciągają turystów, stąd też trudniej tu o samotność na szlakach. Jednocześnie rzeźba terenu jest nieco inna. Mimo wyższej wysokości względnej częściej spotyka się tu szczytowe wypłaszczenia, przypominające nam nieco nasze Góry Izerskie.

Środkowy Schwarzwald nie może się pochwalić najwyższymi szczytami, a wierzchołki wzniesień najczęściej porasta las (na kilku szczytach podziwianie panoram umożliwiają wieże widokowe), jednak też jest tu bardzo malowniczo. To tu – jak nam się wydaje – bije serce Czarnego Lasu. Jadąc wąskimi lokalnymi dróżkami co chwilę spotyka się tradycyjne domy schwarzwaldzkie jakby żywcem wyjęte ze skansenu. Drogi są puste, uroczo wiją się przez leśne wzniesienia – to raj dla rowerzystów.

My dziś jedziemy na południe Schwarzwaldu. Naszym głównym celem są największe jeziora – chłopcy bardzo ucieszyli się perspektywą orzeźwiającej kąpieli. My z kolei liczymy na piękne widoki, urozmaicone taflami niebieskiej wody.

Zaczynamy od odwiedzenia jeziora Schluchsee. Kąpanie zostawiamy na później, teraz celujemy w najlepszy punkt widokowy na okolicę – wieżę widokową Riesenbühl  (1097 m n.p.m.). Wieża znajduje się na południe od miejscowości Schluchsee. Samochód można zostawić na leśnym parkingu. Na szczyt, na którym stoi wieża widokowa, można dojść leśną drogą, a potem – za znakami – ścieżką przyjemnie wijącą się wśród jeżyn i malin. Spacer w górę zajmuje ok. pół godziny i wymaga pokonania ok. 100 m przewyższenia. Wieża jest bardzo solidna. Pięknie stąd widać jezioro Schluchsee i okolicę. I przy wieży, i przy parkingu są przyjemne miejsca odpoczynku. Idealne miejsce na krótki spacer z dziećmi.

Samochód zostawiamy na leśnym parkingu na obrzeżach Schluchsee.

Nieopodal urządzono miłe miejsce odpoczynku.

Cel naszego spaceru wyłania się zza drzew.

Bzzzzzz!

Potem skręcamy w prawo w ścieżkę wprowadzającą na szczyt wzniesienia.

Drzew coraz mniej.

Wokół polne kwiaty, maliny i jeżyny.

Kto zmęczony, siada, kto nie – prosto na górę!

Ze ścieżki otwierają się urokliwe widoki na Schluchsee.

Wieża Riesenbühlturm – jesteśmy!

Konstrukcja zadziwia swoją solidnością.

Wszyscy dzielnie wchodzimy na górę.

…podziwiając coraz szersze widoki

Wieża rozsiadła się na wysokości 1097 m n.p.m.

Pięknie stąd widać Schluchsee.

To największy zbiornik wodny w Schwarzwaldzie.

Ściąga z panoramy – dla tych, którzy nie wiedzą, co widzą.

Na wieży podoba się i tym dużym, i tym małym!

Schwarzwaldzkie widoki chwytają za serce.

U podnóża wieży urządzono zadaszone miejsce odpoczynku.

Z racji pięknej pogody wybraliśmy kamienie.

Oststni rzut oka na wieżę Riesenbühl.

…i pora na dół.

Górna część ścieżki oferuje piękne widoki na jezioro.

Tu widoki się kończą – zaraz wkroczymy w las.

A w lesie – równie pięknie!

Sesja Rodzice by Tymo:)

Trasa naszego spaceru.

Na jezioro Schluchsee patrzyliśmy z góry, więc jezioro Titisee postanawiamy zobaczyć z perspektywy tafli jego wody😊 – wybieramy się na kąpielisko w znanym uzdrowisku Titisee-Neustadt. Na mapie sprawa wydawała się prosta, plaża z kąpieliskiem zaznaczona była na północno-zachodnim brzegu jeziora. Najpierw zajechaliśmy na parking położony obok miasta, ale daleko od jeziora, potem nawigacja zaprowadziła nas na parking dla… autobusów! Na szczęście w końcu zaufaliśmy naszym nosom geografów i przejechaliśmy przez miasto, kierując się w stronę brzegu jeziora. Tuż za parkiem zdrojowym zobaczyliśmy parking z napisem „Badestelle”, co niezmiernie nas ucieszyło!

Plaża w Titisee

Parking płatny 2 euro za pierwszą, kolejne 1 euro za kolejną godzinę płatny z góry w parkomacie. Nie ma zbyt wiele miejsca, ale nam się akurat trafiło i to w cieniu! Plaża jest bardzo przyjemna, zejście po drobnych kamyczkach, dno stopniowo zagłębia się w toń jeziora. Przy nabrzeżu jest obszerny, trawiasty teren do plażowania. Do tego sympatyczne, drewniane przebieralnie, toalety i stoisko z lodami i przekąskami. Obok wypożyczalnia sprzętu wodnego. Część terenu zagrodzona – budowane są jeszcze prysznice, więc będzie pełna kulturka ;-).

My oczywiście zaliczamy pobyt z przygodami. Jeszcze przed dotarciem na plażę Grześ tak się nam wyrywa do jeziora, że w końcu zalicza wywrotkę na betonowy chodnik i ponownie rozbija sobie oba kolana, które właśnie prawie się zagoiły od upadku w Allerheiligen. Jego krzyki słyszy chyba całe Titisee. Potem Sebusia boleśnie żądli osa. I jak tu się zrelaksować w takich okolicznościach przyrody? 😉

Jezioro Titisee – świetne miejsce na kąpiel!

Można brodzić nogami w chłodnej wodzie.

… a można kąpać się na całego!

Najpierw spacer górski, potem kąpiel – wymarzony wakacyjny dzień.

A na deser – oczywiście lody!

Bo strasznie tu fajnie!

Taki okaz grzyba mijamy po drodze do Kienbronn!

W końcu M. wyskoczyła, żeby utrwalić go na zdjęciu.

Jest zjawiskowy!

Sama kąpiel jest jednak bardzo przyjemna i sprawia starszym chłopcom (w tym R.) wiele frajdy. W tym czasie M. brodzi z Grzesiem przy brzegu, wrzucając kamyczki do wody i zajmując się tymi podobnymi maluchowo-jeziornymi atrakcjami. Nie chce nam się opuszczać Titisee, zwłaszcza, że mamy w perspektywie wieczorne pakowanie, skomplikowane przez dwa noclegi po drodze. Czy Wy też tak nie lubicie pakowania przed podróżą powrotną?

A wieczorem – pakujemy się do domu. Żeby tylko nie zapomnieć Grzesia!

Środkowy Schwarzwald – spacery w okolicy Kienbronn

Schwarzwald to wymarzone miejsce dla wszystkich szukających spokojnego, bliskiego kontaktu z naturą. Tutejsze lasy są naprawdę arcywspaniałe – nazwa tej krainy (’Schwarzwald’ oznacza 'Czarny Las’) jest w pełni uzasadniona. Nawet nas – botanicznych laików – na każdym spacerze zadziwiało bogactwo tutejszej flory. Zwracaliśmy uwagę zwłaszcza na  wspaniałe, niezwykle zróżnicowane mchy i porosty. Podszyt lasu jest bardzo gęsty i tętniący życiem. Wybujałe paprocie, dorodne grzyby, misterne pajęczyny ozdobione kropelkami rosy… Zapraszamy na rodzinny spacer po lasach Schwarzwaldu!

16 sierpnia 2017, środa

Słoneczny, prawdziwie wakacyjny dzień

Spacery w okolicy Kienbronn (środkowy Schwarzwald)

Po wczorajszym dłuuuugim i pełnym wrażeń dniu w Europa-Parku potrzebujemy chwili wytchnienia. Urządzamy sobie spokojny, leniwy dzień, spacerując po leśnych szlakach w pobliżu Kienbronn. Zazwyczaj na wyjazdach brakuje nam czasu na dokładne poznanie najbliższej okolicy, bo zajęci jesteśmy odwiedzaniem tych najbardziej spektakularnych atrakcji, ale potem w końcu bardzo tego żałujemy. Dzisiejsze spacery przyniosły nam prawdziwy odpoczynek, były przy tym bardzo ciekawe pod względem przyrodniczym. Starsi chłopcy bardzo chętnie bawili się dziś z nami w znajdowanie IFO – Interesujących Fotograficznie Obiektów – takich okazów grzybów i roślin, których nigdy wcześniej nie widzieli.

Jaskinia Höchler Stein

Po śniadaniu wybieramy się na spacer do jaskini Höchler Stein, znajdującej się jedynie 15 min spaceru od Kienbronn (nie prowadzi do niej znakowany szlak, trzeba ją wypatrzeć na mapie; nam jaskinię wskazał nasz miły gospodarz, pracujący w tutejszych lasach jako drwal). Jaskinia jest niewielka i bezpieczna, ale bardzo ciekawa. Dzieciom podoba się zwłaszcza możliwości samodzielnego zeksplorowania jej wnętrza. Dobrze oczywiście zabrać ze sobą latarki.

W poszukiwaniu jaskini – ruszamy w lasy za Kienbronn.

Wszystko tu jakieś takie większe – dzieci wyglądają jak krasnale.

Grzesiowi trawy sięgają do pasa, a paprocie – po szyję

Wokół pachnie żywicą.

Pod nogami pajęczyny ozdobione rosą

…i piękny dywan kurek

Grzyby jak rafa koralowa – zawołali nasi chłopcy. Czy to świecznik rozgałęziony?

Piękne mchy i porosny to wyróżnik schwarzwaldzkiego lasu

Jest! Jaskinia Höhler Stein.

Nie prowadzi do niej znakowany szlak, ale można ją wypatrzeć na mapie.

Zanim wejdziemy do środka, chowamy się pod okazałymi skalnymi okapami.

R. przeprowadza badanie wstępne.

Kto pierwszy na pożarcie – starszaki!

Skoro starsi bracia poszli, idę i ja!

Obecność taty z tyłu zdecydowanie dodaje odwagi.

Tymo odważył się przecisnąć przez wąską szczelinę.

Za przykładem starszego brata ruszył niebawem Grześ.

Szczelina łączy dwia sąsiadujące ze sobą komory jaskini.

Na ścianach mnóstwo jadowitych pająków – sieciarzy jaskiniowych – z charakterystycznymi białymi kokonami.

Czyżby udało nam się spotkac świetlankę – mech świecący?

Wracamy do Kienbronn. Naszą agroturystykę wskazuje taki piękny znak!

Trzy domy na krzyż. Kienbronn. Tu jest jak w bajce.

Nie ma to jak przedpołudniowy mecz.

Chłopaki, zaraz Grzesiek strzeli wam gola!

Wzgórze Mooswald i Lauterbacher Hochtalrunde

Po upichconym w domu obiedzie i szybkim przedpołudniowym meczu piłkarskim 🙂 wybieramy się z kolei na nieodległe wzgórze Mooswald (879 m n.p.m.) – najwyższy szczyt w okolicy. Na jego stokach w zimie działa wyciąg narciarski, w lecie to dobry punkt wypadowy pieszych  wycieczek. Można wjechać samochodem aż na górną stację wyciągu. Stoi tu znane schwarzwaldzkie schronisko Gedächtnishaus Fohrenbühl. Obiekt ma długą tradycję turystyczną. Wyróżnia się niezwykle oryginalną (bo trochę przypominającą komin) wieżą widokową, skąd rozpościera się wspaniały widok na całą okolicę (gospodarze obiektu chwalą się, że przy dobrej widoczności widać nawet Alpy). My niestety nie mogliśmy przekonać się o tym na własne oczy, bo w każdą środę i czwartek schronisko jest zamknięte, a dziś akurat był czwartek. Wiele obiektów turystycznych w Schwarzwaldzie działa nie we wszystkie dni w tygodniu, zazwyczaj jest to jasno napisane na tablicach informacyjnych. Na wieżę nie udało nam się wejść, ale za to udał się nam bardzo przyjemny spacer. Samochód zostawiliśmy na parkingu przed schroniskiem, a sami ruszyliśmy szlakiem w stronę naszego Kienbronn. To fragment okrężnej trasy, zwanej Lauterbacher Hochtalrunde. Całość (Mooswald-Mooswald) ma 9 km, my idziemy tylko 3,5-kilometrowym odcinkiem ze szczytu Mooswald do Kienbronn. Trasa wiedzie najpierw zalesionymi drogami, potem wprowadza do niezwykle malowniczych przysiółków z zielonymi pagórkowatymi pastwiskami. Po godzinie bardzo przyjemnego spaceru (przerywanego postojami na podjadanie malin i jeżyn) dochodzimy do naszego domku. Swoją krzepą zadziwił nas zwłaszcza Grześ, który całą trasę przeszedł w podskokach i nie okazywał nawet na końcu żadnych oznak zmęczenia. M. z chłopcami zostaje już w domku i przygotowuje kolację, a R. wraca marszobiegiem po zostawiony na Mooswaldzie samochód. Dobre pół godziny i jest z powrotem.

Schronisko Gedächtnishaus Fohrenbühl leży na wysokości prawie 900 m

Takiej dekoracji na schroniskowej wieży zupełnie się nie spodziewaliśmy.

Niegdyś tu biegła granica między Badenią a Wirtembergią.

Przypominają o tym stylowe tablice.

Ruszamy w kierunku Kienbronn.

To fragment 9-kilometrowej pętli Lauterbacher Hochtalrunde.

Co krok spotykamy przepiękne grzyby.

Są i nasze ulubione – te jak rafa koralowa! Czy to świeczniki rozgałęzione?

Grześ podgrzybka, czy podgrzybek Grzesia?

Pierwsza część trasy sprowadza w dół lesistym zboczem.

Przy szlaku gdzieniegdzie stoją piramidy z kamieni.

Piękne mchy – wyróżnik Schwarzwaldu.

Leśna biżuteria

Przec cały spacer nie spotykamy żywej duszy, poza tym sympatycznym ślimakiem.

Niezmiennie zachwycamy się dorodnymi, mięsistymi mchami.

Jakie one mają kolory! Leśna rafa koralowa!

Propozycja podania. Jak nie skorzystać!

Odpoczynek leśnego skrzata.

Wszystkie węzły szlaków są jasno pooznaczane.

Biegniemy na dół. Jest świetnie!

Leśna droga doprowadza aż do Kienbronn.

Bajkowe Kienbronn.

Wokół doskonałe tereny dla rowerzystów.

Nasza lokalna gospoda.

Ostatnie pastwiska przed naszym domkiem.

Wypasane są tu duże stada krów.

Trasa naszego popołudniowego spaceru.

Ale mieliśmy dziś przyjemny dzień! Okolica Kienbronn jest jak z obrazka, taki lokalny koniec świata, idealny na rodzinne spacery (namiary na świetną rodzinną kwaterę tutaj). Rowerzyści byliby zachwyceni. Trochę nam smutno, że już pojutrze będziemy musieli opuścić te sielskie okolice.

 

Europa-Park – rodzinna królowa rozrywki

Najlepszy park rozrywki? Najwyższy i najszybszy rollercoaster w Europie? Do wyścigu staje kilka europejskich parków, a Europa-Park zajmuje miejsce w ścisłej czołówce.

15 sierpnia 2017, wtorek (update sierpień 2018)

Europa-Park

Ten największy park tematyczny w Niemczech kusi ponad 100 atrakcjami rozmieszczonymi na blisko 100 hektarach powierzchni, w tym kilkunastoma rollercoasterami (w tym jedną z trzech najwyższych kolejek górskich w Europie – kolejką Silver Star). Całość została ujęta w konwencję oprowadzania turystów po różnych krajach Europy – park dzieli się na kilkanaście części, z których każda jest związana tematycznie z innym europejskim krajem. Znajdziemy typowe zabytki, style architektoniczne czy symbole z różnych stron naszego kontynentu. Nawet oferta restauracji jest dopasowana tematycznie do danej części parku – we Włoszech możemy zajadać się pizzą, w Skandynawii zjeść smaczną rybę, a w Niemczech spróbować kiełbasy, precli i wybornego piwa. Szkoda oczywiście, że zapomniano o Polsce i innych krajach naszej części Europy – miejmy nadzieję, że przy kolejnej rozbudowie ta luka zostanie uzupełniona.

Tak, tak, tak właśnie wygląda procesja do świątynii rozrywki w wakacyjny dzień.

Europa-Park – wchodzimy!

Cały park rozrywki to świetnie zaplanowana i doprowadzona do perfekcji w działaniu machina rozrywkowa. Swoje miejsce znajdą tu rodziny z małymi i nieco starszymi dziećmi, ale też młodzież i dorośli. Wszystkie atrakcje umieszczono w pięknej scenerii architektury pochodzącej z kilkunastu europejskich krajów oraz pięknie zadbanej roślinności i cieków wodnych – jeziorek, rzek i strumieni. Atrakcji starczyłoby na kilka dni, a spędzenie tutaj nawet kilkunastu godzin z trójką dzieci nie zmęczyło nas tak bardzo, jak się tego spodziewaliśmy (po zeszłorocznym doświadczeniu Legolandu z dwuletnim Grzesiem niespecjalnie ciągnęło nas do kolejnego parku rozrywki, a tymczasem po jednym dniu spędzonym w Europa-Parku mieliśmy ochotę na więcej!).

Szczerze podziwiamy organizację wszystkiego pod względem logistycznym. Odpowiednia ilość toalet, punktów gastronomicznych, miejsc wypoczynku dla tysięcy ludzi. Bardzo podobały nam się też niektóre rozwiązania organizacyjne. Na przykład kolejki do najbardziej obleganych atrakcji są poukrywane wewnątrz konstrukcji rollercoasterów lub wręcz w specjalnie stworzonych do tego celu budynkach (jak w przypadku kolejki Silver Star). Podczas oczekiwania można zobaczyć krótkie prezentacje reklamowe czy gadżety związane z tematyką atrakcji. Dobrym pomysłem są też strefy stworzone specjalnie z myślą o najmłodszych, czyli Irlandia czy Zaczarowany Las Braci Grimm. Wytchnienie znajdą tam nie tylko dzieci, ale też ich rodzice ;-).

Główne wejście wprowadza w krainę Niemiec.

Europa-Park ma nawet swój ratusz.

Po doświadczeniu nabytym wczoraj (korek do Europa-Parku zaczynał się jeszcze na autostradzie, nie dostaliśmy się nawet na parking), dziś postanawiamy wstać i wyjechać jeszcze wcześniej. Pobudka o 5:00, dzieciaki o 6:00, wyruszamy o 7:20. To tylko 40 minut wcześniej niż wczoraj, ale przekłada się na co najmniej dwugodzinny zysk czasu – stawiamy się na parkingu o 8:45, a przed 9:00 już jesteśmy za bramą i możemy zacząć całodzienną zabawę, unikając stania w parokilometrowym korku dojazdowym i kolejek do bramy głównej. O tej porze ludzi już jest bardzo dużo, ale ruch jest płynny.

Wyprawa do parku rozrywki z trójką dzieci, z których każde jest w innym wieku i ma zupełnie inne upodobania i oczekiwania co do odwiedzanych atrakcji, to prawdziwe wyzwanie. Tymo to już nastolatek, interesują go tylko najszybsze i największe kolejki, ale samego go jeszcze nie puścimy. Sebuś chętnie towarzyszyłby starszemu bratu, jednak czasami trudno przełamać mu własny strach przed rozmachem rollercoasterów. W sumie można by z nim odwiedzić prawie wszystkie atrakcje parku. Natomiast Grześ to jeszcze małe dziecko. Wprawdzie prawie niczego się nie boi i zadziwiająco dobrze znosi całkiem szybkie i szalone karuzele, jednak ze względu na wiek i wzrost może wchodzić tylko do części atrakcji, a dodatkowo często potrzebuje czasu na wyciszenie i odpoczynek.

Żegnamy Niemcy, ruszamy w stronę Irlandii.

Europa-Park

Słynna kolejka Eurosat pędzi w całkowitej ciemności na podbój kosmosu.

Dotarliśmy aż do Skandynawii!

Od Skandynawii niedaleko do Islandii.

Pora na Szwecję.

No właśnie: troje dzieci, a nas tylko dwoje. Musimy się rozdzielić. Na zmianę jedno z nas spędza czas w długich kolejkach skrytych we wnętrzu ogromnych konstrukcji rollercoasterów, towarzysząc Tymkowi w oczekiwaniu na krótki, ale przynoszący najwięcej emocji przejazd. Drugie natomiast zalicza kolejne miłe atrakcje, próbując dopasować je do gustów Grzesia i Sebusia. Na szczęście Sebuś jest dzisiaj skłonny do kompromisów, a do zwykłych karuzel nie ma długich kolejek. Potem robimy inną kombinację, łącząc ze sobą starszych chłopców, podczas gdy drugie z nas opiekuje się Grzesiem. Okazuje się to jednak trudniejsze, bo Tymo nie chce odpuścić wizyt w najbardziej ekstremalnych atrakcjach, których jednak nieco obawia się Sebek. O kompromis dużo trudniej.

Gdy R. z Tymkiem czeka w kolejce do najpopularniejszych rollercoasterów, M. z młodszymi chłopcami cieszy się iście bajkowymi atrakcjami.

Puppet boat ride.

Teraz pora na przyjemne Elf Ride.

Wycieczka w świat elfów bardzo podoba się chłopcom.

W kolejce do Volo da Vinci możemy pooglądać modele różnych projektów Leonardo.

Volo da Vinci – podróżujemy maszyną latającą!

Z góry wypatrujemy R. z Tymkiem, którzy odbyli właśnie szaloną przejażdżkę kolejką Silver Star.

W Irlandii jest dużo atrakcji dla najmłodszych, tu łódeczki Sheep Rock.

Przyjemna przechadzka przez wodny ogród na granicy Irlandii i Wielkiej Brytanii.

Ruchome lustra oszukują nasze zmysły.

Crazy Taxi – idealne już dla trzylatków!

Pegasus – łagodniejszy rollercoaster dla czterolatków i starszych.

Szalone taksówki to zabawa dla całej rodziny.

W sumie nasze młodsze pociechy zaliczają, lekko licząc, po ponad dwadzieścia przejazdów, a Tymo tylko kilka (za to tych najbardziej ekstremalnych). Wszyscy są jednak bardzo zadowoleni, chociaż oczywiście opuszczamy Europa-Park z poczuciem niedosytu. Na zobaczenie wszystkich atrakcji parku jeden dzień to stanowczo za mało. Spędziliśmy tu 11 godzin, a do niektórych części parku nawet nie dotarliśmy! Chciałoby się odwiedzić jeszcze niejedno miejsce. Najnowsze, wyjątkowo oblegane Voletarium, kolejki na terenie Szwajcarii, wyprawa w kosmos mknącym w ciemności rollercoasterem Eurosat, spływ pontonami i inne wodne atrakcje czy jedna z najnowszych kolejek – Arthur. Dzieciaki chętnie pobawiłyby się na jednym z wodnych placów zabaw – następnym razem weźmiemy dla nich stroje kąpielowe. Musimy tu jeszcze wrócić – może w przyszłym roku?

Przejażdżka Wodanem może napędzić niezłego stracha.

Kto tak szaleje na rollercoasterach ? – to nasz Sebuś – w drugim rzędzie!

Z pewną obawą zostawiamy chłopców samych w samolocie.

Ale radzą sobie znakomicie!

Samodzielność górą – do samochodzików też nie wolno nam wchodzić.

Przejażdżka Monorailem umożliwia popatrzenie na Europa-Park z góry.

Teraz pora na rejs tratwą.

To Jungle Rafts w Adventure Land.

Płyniemy przez osadę na wodzie.

Płyniemy przez osadę na wodzie.

Teraz pora na wielkie buju…

…czyli statek Vindjammer w Skandynawii.

Do Posejdona była strasznie długa kolejka.

Do Grecji udało nam się zajrzeć po drodze.

Nie mamy szczęścia do wodnych atrakcji – Atlantica też dzisiaj nie dla nas.

Na Fjord Rafting też poczekamy na następny raz.

Z założenia nie przepadamy za rozbuchanymi produktami przemysłu rozrywkowego, ale Europa-Park to produkt naprawdę z najwyższej półki. Nie wyobrażamy sobie, żeby ktoś tu przyjechał i wyszedł rozczarowany.

Za przewodnikami i poradnikami powtórzymy radę, żeby przyjechać tu wczesnym rankiem (a najlepiej oczywiście poza sezonem) i zaczynać zwiedzanie od najbardziej oddalonych krajów i atrakcji – rano jest tam najmniej ludzi. U nas przeważyła dzisiaj chęć przejechania się słynnym Silver Starem i od niego zaczęliśmy zabawę. Później trzeba było już czekać do niemal każdej większej atrakcji, więc do najdalszych zakątków parku po prostu nie dotarliśmy. Nie uczestniczyliśmy też w różnorodnych pokazach i wydarzeniach artystycznych, których codziennie odbywa się co najmniej kilkanaście. Wow, naprawdę wow!

Na zakończenie dnia –  Parada Eda Euromyszki

To był miły akcent na koniec pobytu.

Dzieci zachwycone, my też, niech żyje Europa -Park!.

Europa-Park to miejsce, w którym można spokojnie spędzić kilka dni, nie nudząc się. Na razie nam jednak wystarczy jeden dzień –  w kolejnych latach Grześ będzie jeszcze lepszym kumplem. Dzisiaj spędziliśmy prawie 11 godzin na miejscu. To i tak bardzo dużo, zważywszy na fakt, że Młody nawet na chwilę nie zdrzemnął się w dzień, mimo usilnych starań R., który urządził mu w samochodzie całkiem wygodne łóżko. Zasnął za to w drodze powrotnej i spał potem ponad 12 godzin jak zabity;-). My wróciliśmy tak pełni wrażeń, jak tylko można sobie wyobrazić. Mega atrakcja dla całej rodziny!

Europa-Park

Silver Star nadal mknie nad parkingiem.

Europa-Park

Ostatni śmiałkowie załapują się na przejazdy – za chwilę zamykają!

Europa-Park w sierpniu 2018 – update

Zadowoleni z zeszłorocznej wizyty, wracamy do jednego z największych europejskich parków rozrywki. W Rust w sumie niewiele się zmieniło. Można odnieść wrażenie, że gospodarze skupiają się już na przyszłorocznej premierze zupełnie nowego, całorocznego parku wodnego Rulantica. Logo nowego parku widoczne jest w wielu miejscach, są specjalne pokazy o tej nazwie itp. Z nowości największą jest zupełnie nowa odsłona kolejki Eurosat – CanCan Coaster. Niestety przy tej atrakcji ciągle trwają ostatnie prace – nie jest jeszcze dostępna dla odwiedzających (stan na połowę sierpnia 2018).

W 2018 r. ponownie zawitaliśmy do Europa-Parku!

W tym roku zmienia się nieco nasze podejście do spędzania czasu w parku rozrywki. Nasz najmłodszy Grześ skończył już 4 lata, dzięki czemu wspólnie możemy odwiedzić znacznie więcej atrakcji. Nie musimy już rozdzielać się na wiele godzin, żeby zaspokoić potrzeby dzieci w różnym wieku. Skupiamy się na rodzinnych atrakcjach dostępnych od 4 lat i 100 cm wzrostu. A Europa-Park oferuje wiele takich możliwości!

Tym razem dobrze już wiedzieliśmy, co i jak:)

Znów odbyliśmy podróż przez wybrane europejskie kraje.

Rano zaczynamy od przemieszczenia się parkowym ekspresem aż do Hiszpanii (oczywiście chodzi o najbardziej oddalony od wejścia obszar tematyczny parku). Tam jedziemy szaloną karuzelą Columbus. Ta niepozorna atrakcja dostarcza całkiem przyjemnych wrażeń, dzięki możliwości dowolnego obracania stateczku względem kierunku jazdy oraz efektom świetlnym (ciemność, burza itp.). Również na terenie Hiszpanii, tuż obok jest druga schowana w budynku karuzela – też dostępna od 4 lat i 100 cm wzrostu i atrakcyjna dla każdego!

W Hiszpanii płynęliśmy wzburzonymi wodami Columbusa.

Podobało się wszystkim!

Dalej szalejemy na wielkiej łańcuchowej karuzeli w Austrii, a potem ruszamy do Skandynawii na Fjord Rafting (nie jest przejazd z dużą dawką adrenaliny, ale zachlapywanie z różnych stron daje okazję do mnóstwa rodzinnej zabawy!) i Windjammer (evergreen – statek rozhuśtujący się prawie do pionu do przodu i do tyłu).

W Austrii lataliśmy na karuzeli Wiener Wellenflieger.

W Skandynawii udało nam się przetrwać szalony rafting.

Rozdzielamy się tylko parę razy na pojedyncze atrakcje. M. z Tymem wracają na strasznie trzęsącego i pędzącego Wodana, a potem jeszcze dwa raz umożliwiamy Sebusiowi i Tymsiowi przejażdżkę na nieco poważniejszych rollercoasterach – zaliczamy w ten sposób Swiss Bob Run i Euro-Mir. Szczególnie ta druga kolejka, utrzymana w klimacie podróży w kosmos i zjazdu przez zakamarki stacji kosmicznej, wydaje się niedoceniana (patrząc na czasy oczekiwania), a dostarcza ciekawych wrażeń.

Szwajcaria zaczarowała nas swoim klimatem

Nawet pawilony wejściowe do poszczególnych atrakcji były zaaranżowane w spójnym klimacie.

Zaraz pojedziemy kolejką Swiss Bob Run

Zjazd przypomina tor bobslejowy

Wszyscy (chociaż w podgrupach) jedziemy bardzo fajnym rodzinnym rollercoasterem Pegasus. Grześ po przejeździe pędzącą 65 km/h kolejką krzyczy: „Dlaczego tak wolno i tak krótko! I dlaczego nie wpadłem na koniec do wody?!”. Przed kolejnymi atrakcjami domaga się: „tylko żeby była szalona”!

Rollercoaster Pegasus najbardziej podobał się Grześkowi – był wystarczająco szalony:)

Po ponad godzinnym oczekiwaniu M. i T. na przejazd Wodanem świadomie rezygnujemy z najbardziej popularnych kolejek, bo uznajemy, że strata czasu na czekanie jest warta 2 minut przejazdu. Lepiej wspólnie spędzić miło czas! Najdłużej czekaliśmy 45 minut, żeby przejechać się wspólnie jedną z najnowszych kolejek – Arturem. To taki „fabularny” rollercoaster. Po drodze możemy poczuć się jak uczestnicy kilku scen inspirowanych filmem „Artur i Minimki”. Sam przejazd odbywa się na podwieszonych krzesełkach, trochę podobnych do wyciągu krzesełkowego, który dodatkowo przekręca się w różne strony, jadąc bokiem, tyłem, wolno lub chwilami całkiem szybko. A przejazd trwa niemal trzykrotnie dłużej niż na większości kolejek, bo aż 4,5 minuty! Naprawdę świetna rodzinna rozrywka!

Wyczekaliśmy się w kolejce do Arthura – ale było warto!

Arthur przenosi nas w krainę Minimoysów.

Po wyjściu z kolejki na młodszych czekają bajkowe zjeżdżalnie.

Przespacerowaliśmy się przez zaczarowany las braci Grimm.

Kibicowaliśmy babci w trzepaniu poduszek.

W przemieszczaniu się po Europa-Parku bardzo pomagają pociągi i kolejki.

Na koniec udaje nam się dostać do Voletarium. Otwarta w zeszłym roku atrakcja nie jest co prawda rollercoasterem, ale dostarcza bardzo przyjemnych wrażeń. Możemy poczuć się, jakbyśmy odbywali lot jedną z pierwszych na świecie latających maszyn, Voletusem 2. Przelatujemy nad pięknymi górami i miastami Europy.  Podróż kończymy pokazem sztucznych ogni nad Europa-Parkiem. Wszystkich szczegółów nie zdradzamy, bo warto mieć chociaż małe niespodzianki! To świetna atrakcja na zakończenie pobytu w parku, a sklep z pamiątkami przy wyjściu jest bardzo dobrze zaopatrzony. Chłopaki kupują sobie latające heliballe po 25 euro, wyczerpując wyjazdowy budżet z niewielką nadwyżką ;-).

Zeszłoroczna nowość – Voletarium – lecimy przez Europę, by w końcu wylądować… wiadomo gdzie!

Do zobaczenia jeszcze kiedyś!

 

Południowy Schwarzwald – najwyższe szczyty widokowe

Południowy Schwarzwald to najpopularniejsza część masywu. Najwyższe szczyty, największe jeziora i oczywiście… najwięcej turystów! Tutejsze szczyty nie dostarczają może wrażeń wspinaczkowych, jednak nie można odmówić im uroku, a rozległe widoki przy dobrej pogodzie mogą naprawdę zachwycić. Przez góry można wędrować wielogodzinnymi i wymagającymi trasami, ale bogata infrastruktura turystyczna ułatwia dotarcie na szczyty rodzinom z małymi dziećmi, czy też „mniej zaciętym” turystom. Nie udało nam się wejść na najwyższy szczyt Schwarzwaldu, ale dwa piękne widokowe wierzchołki i tak pozwalają zaliczyć dzień do bardzo udanych. Continue reading