Rezerwat „Wikliny Wiślane” w Grochalach Nowych

26 listopada 2016, sobota

Ładny dzień, ale z przenikliwym wiatrem, do 3 st.

Rezerwat „Wikliny Wiślane” w Grochalach Nowych

Niewiele osób wie, że tuż za rogiem Warszawy, w okolicy Zakroczymia znajdują się dwa cenne rezerwaty ornitologiczne – „Wikliny Wiślane” oraz „Zakole Zakroczymskie”. Dziś odwiedzamy pierwszy z nich. Tuż obok ruchliwa trasa na Gdańsk, nad nami samoloty z lotniska w Modlinie, a tu inny świat – coś z dżungli, coś z prerii, ptaki, dziki, obok leniwa Wisła. No, jeśli tylko któryś nasz chłopak będzie szukał miejsca na niesztampową romantyczną randkę, od razu będziemy wiedzieli, co mu polecić 🙂

Tuż przed 15:00 meldujemy się w Grochalach Nowych. Skręcamy w prawo za znakami zielonego szlaku naprzeciwko starej kapliczki i drogą z betonowych płyt podjeżdżamy na sam wał wiślany. Zostawiamy naszą brykę wśród kilku innych, należących prawdopodobnie do zapalonych wędkarzy, i ruszamy w długą.

Na wałach nie idziemy zielonym szlakiem w prawo (na wschód), tylko skręcamy w lewo (na zachód), wybierając północne (boczne) odgałęzienie wału wiślanego. Nie ma znakowanego szlaku, ani tablic informacyjnych (sic!), więc docierają tu chyba tylko wtajemniczeni i tubylcy… My znaleźliśmy opis tej trasy w przewodniku Puszcza Kampinoska Lechosława Herza, który przy okazji gorąco polecamy jako inspirację do planowania spacerów po Puszczy! Herz pisze, że oba rezerwaty ornitologiczne „w połączeniu z pobliskim Kampinoskim Parkiem Narodowym tworzą obszar ochronny o randze ogólnoeuropejskiej, z czego mało kto zdaje sobie sprawę”.

Idziemy bocznym wałem odchodzącym od głównego wału przeciwpowodziowego.

Idziemy bocznym wałem odchodzącym od głównego wału przeciwpowodziowego.

Boczny wał doprowadza w głąb rezerwatu "Wilkiny Wiślane".

Boczny wał doprowadza w głąb rezerwatu „Wikliny Wiślane”.

Wiślaną łachę z trzech stron otacza woda.

Wiślaną łachę z trzech stron otacza woda.

Wizyta tutaj to gratka dla ornitologów, którzy od wiosny do jesieni mogą podglądać tu imponującą liczbę skrzydlatych gatunków, a w zimie rzadkie gatunki zimujących tu ptaków ze Skandynawii. My wielkimi znawcami ptaków nie jesteśmy, więc mimo uszu puszczamy informacje o gniazdujących tu 9 gatunkach z rzędu siewkowatych 🙂 i po prostu cieszymy się otaczającą przyrodą. A miejsce jest naprawdę piękne! Już po kilkuset metrach zaczynają nam towarzyszyć widoki na Wisłę i to po obu stronach, bo wał prowadzi łachą wiślaną na kępę z rezerwatem. Podczas pochmurnej pogody byłoby pewnie szaro i smutno, jednak dzisiaj przez pierwszą połową spaceru towarzyszy nam zachodzące słońce, a przez drugą – piękny czerwieniąco-różowiący się zmierzch. Po około kilometrze kończy się wał wiślany i schodzimy na płaski teren wysepki, objęty ochroną rezerwatową. Mamy szczęście, że aktualnie poziom wody jest niski i możemy swobodnie pomyszkować po zakamarkach wyspy. Żywej duszy dookoła. Ale tu fajnie!

O tej porze dnia światło jest bajkowe.

O tej porze dnia światło jest bajkowe.

Już wiemy, skąd projektanci czerpią inspiracje na topowe kolory.

Już wiemy, skąd projektanci czerpią inspiracje na topowe kolory.

Spotykamy dziki. Zupełnie sobie nawzajem nie przeszkadzamy.

Spotykamy dziki. Zupełnie sobie nawzajem nie przeszkadzamy.

Po wyspie można błądzić w dowolny sposób. My robimy krótki wypad w lewo.

Po wyspie można błądzić w dowolny sposób. My robimy krótki wypad w lewo.

Trudno uwierzyć, że tak niedaleko biegnie ruchliwa trasa na Gdańsk.

Trudno uwierzyć, że tak niedaleko biegnie ruchliwa trasa na Gdańsk.

Dochodzimy do południowego brzegu z widokiem na zachodzące nad rozlewiskami słońce. Potem krążymy różnymi odgałęzieniami lokalnych dróżek wyjeżdżonych chyba przez lokalnych kierowców. Krzewy i pożółkłe trawy tworzą pejzaż jak na prerii. W pewnej chwili widzimy nawet… bizony! Po dokładnym przyjrzeniu okazuje się, że to stadko dzików, wyjadających chyba owoce dzikiego bzu spod krzewu. W ten sposób wyjaśniamy tajemnicę zauważanych przez nas wielu miejsc bardzo zrytej ziemi. Wkrótce docieramy nad północny kraniec wyspy. W ostatnich chwilach dnia oglądamy przeciwległy brzeg i nurt pięknej, ostatniej wielkiej nieuregulowanej rzeki Europy.

Po przeciwnej strony Wisły widać kominy cegielni w Mochtach.

Po przeciwnej strony Wisły widać kominy cegielni w Mochtach.

Melancholijny krajobraz idealnie uspokaja.

Melancholijny krajobraz idealnie uspokaja.

Wracamy. Zmienia się tylko kolorystyka w zachodzącym słońcu.

Wracamy. Zmienia się tylko kolorystyka w zachodzącym słońcu.

 Krajobraz Wiklin Wiślanych miejscami przypomina prerię.

Krajobraz Wiklin Wiślanych miejscami przypomina prerię.

Zachód słońca w rezerwacie 'Wikliny Wiślane'.

Zachód słońca w rezerwacie 'Wikliny Wiślane’.

Ochroną rezerwatową są objęte miejsca gniazdowania wielu gatunków ptaków.

Ochroną rezerwatową są objęte miejsca gniazdowania wielu gatunków ptaków.

Ostatnie chwile listopadowego dnia.

Ostatnie chwile listopadowego dnia.

Nie zwlekamy z powrotem, bo nie chcemy zgubić się w plątaninie dróżek. W nieco ponad godzinę przeszliśmy ponad cztery kilometry, spokojnie podziwiając piękno dzikiej przyrody. Na pewno wrócimy jeszcze w to miejsce w innej porze roku!

Nasz czas: wycieczka tam i z powrotem (po 2 km w każdą stronę) zajmuje ok. godziny. Chyba że ciężko będzie się odkleić od aparatu fotograficznego:) Trasa do przejechania terenowym wózkiem dziecięcym.

Trasa naszej wycieczki zaznaczona na pomarańczowo

Trasa naszej wycieczki zaznaczona na pomarańczowo

Z Kuźnic na Halę Kondratową

Niedługa wycieczka, bez ostrych podejść i trudności technicznych. Trasa łatwa do przejścia niezależnie od pogody. Warto zahaczyć też o Kalatówki, a rodzinki z młodszymi pociechami mogą spokojnie ograniczyć wycieczkę do odcinka Kuźnice – Kalatówki. Też będzie co wspominać, a smaczne zestawy obiadowe w Hotelu na Kalatówkach po takim spacerku szybko znikną z talerzy 😉 Continue reading

Dolina ku Dziurze. Dolina Białego. Dolina Strążyska.

Niby to zwykłe reglowe dolinki, ale w zimowej aurze nabierają zupełnie innego, jakby tajemniczego wyglądu. A i pewne trudności techniczne na podejściach i zejściach się znajdą 😉 W razie oblodzeń raczki mile widziane!

Taka trasa to dobry wybór na pochmurny, czy nawet lekko śnieżny dzień, bo rozleglejsze widoki są tu właściwie tylko z Sarniej Skały i z górnej części Doliny Strążyskiej. Więc nawet przy złej pogodzie wycieczka się broni dzięki urokowi wąskich, całkiem kameralnych w zimie, dolinek. Continue reading

Jak to było z tym pociągiem. Z Kasprowego Wierchu na Halę Gąsienicową.

10 listopada 2016, czwartek

Chłopcy jeszcze nie byli w Tatrach (tzn. Tymo był jako pięciomiesięczny, a potem dwuletni berbeć, ale nic z tego nie pamięta), a do tego bardzo podobał im się wypad pociągiem do Wieliczki i Krakowa w czerwcu. Może w takim razie pociągiem do Zakopanego? Tak! Jeżeli tylko któreś z nas wpadnie na taki pomysł, zaraz konkretny plan materializuje w naszym kalendarzu:)

Wyjazd w czwartkowe popołudnie oznaczał konieczność rozpoczęcia przygotowań zaraz po uporządkowaniu rzeczy z poprzedniego wypadu. Odpowiednie zakupy i stopniowe pakowanie się na wyjazd wieczorami zajęły nam prawie tydzień. Ale trudno się dziwić – logistyka wyjazdu w góry z dziećmi w warunkach początku zimy nie jest prosta.

Pociągiem Warszawa – Kraków

Po sprawnym odebraniu dzieciaków ze szkoły i błyskawicznym dopakowaniu się zamawiamy taksówkę i na Zachodnim jesteśmy prawie 20 minut przed odjazdem naszego pociągu.

Na Zachodnim zwarci i gotowi na Projekt Zakopane

Na Zachodnim zwarci i gotowi na Projekt Zakopane

PKP nie byłoby sobą, gdyby pociąg jadący z Warszawy Wschodniej nie był już tutaj spóźniony o 10 minut… Do tego skład jest strasznie zatłoczony. Z trudem przebijamy się do naszego przedziału, na korytarzach pełno ludzi. To po prostu jedyny skład TLK na trasie zdominowanej przez wygodne, ale strasznie drogie Pendolino. Poza trudnościami z przebiciem się przez zatłoczony korytarz podróż mija nam jednak komfortowo. Chłopcy bardzo polubili pociągi od czasu naszej czerwcowej wycieczki do Wieliczki.

Z Warszawy do Krakowa jedziemy pociągiem

Z Warszawy do Krakowa jedziemy pociągiem

Autobusem Kraków – Zakopane

Kilkadziesiąt minut oczekiwania na autobus spędzamy na hali Małopolskiego Dworca Autobusowego w Krakowie. Trochę przydługo czekamy na zapiekanki w barze, potem jeszcze kolejka w toalecie i w końcu przy autobusie meldujemy się 5 minut przed odjazdem.

W autobsie Szwagropol okazuje się, że – uwaga uwaga – nie ma już siedzących miejsc, mimo że bilety kupiliśmy ponad dwa tygodnie temu. Nie wierzymy własnym uszom. Wyjątkowo niemiły kierowca powołuje się na regulamin, nakazujący zajęcie miejsc 10 minut przed odjazdem. Pozostaje nam przepchnąć się w okolice schodków do toalety i posadzić na nich chociaż chłopców. Sami stoimy wśród innych bagaży i stojących pasażerów.

Autobusem Kraków-Zakopane. Miejsc siedzących brak.

Autobusem Kraków-Zakopane. Miejsc siedzących brak.

Z Krakowa wyjeżdżamy przez ponad godzinę z powodu ogromnych korków – to w końcu początek długiego weekendu. Potem podróż mija z niewielkimi przestojami. Pewnie wygodniej byłoby jechać pociągiem, ale nie było bezpośredniego z Warszawy, a z dwoma przesiadkami dojechalibyśmy w efekcie jeszcze później. Na szczęście po około 1,5 godziny zwalniają się stopniowo miejsca. Najpierw siadamy z chłopcami na kolanach, potem już każdy ma swoje miejsce. Za całą podróż chłopaki dostają od nas wielką pochwałę – to już duzi i dzielni turyści!

Cisówka

Nasza zakopiańska meta, w której wynajmowaliśmy pokoje jeszcze za studenckich czasów, poza miłą atmosferą ma ogromną zaletę – mieści się zaledwie kilkaset metrów od dworca. Dzisiaj bardzo to doceniamy. Chłopcy zachwycają się przytulnym apartamentem z antresolą, którą chętnie anektują na swoje potrzeby. Szybko ogarniamy, co niezbędne, i idziemy spać. Myśli o podróży z przygodami i perspektywie rannej wyprawy w góry długo nie dają nam zasnąć…

Nasz czas: PKP Warszawa-Kraków 15:10-17:50.
Autobus Kraków-Zakopane: 18:50-21:50.

11 listopada 2016, piątek

Rano przebłyski słońca, później pochmurno i przelotny śnieg, -5 st. na Kasprowym, na dole ok. 1 st.

Wjazd kolejką na Kasprowy

Niby nic takiego, ale dla naszych chłopców to jednak ogromna atrakcja. Jeździli już różnymi wyciągami, kolejkami gondolowymi i linowo-terenowymi. Ale Kasprowy po przebudowie w 2007 r. to prawdziwie „alpejska” kolejka. Nie odróżnia się od tych, którymi jeździliśmy w Alpach Bawarskich czy Dolomitach. Przy zakupie biletów w przedsprzedaży internetowej w wysokim sezonie niestety nie odstępuje im również ceną (za naszą rodzinkę zapłaciliśmy prawie 300 zł!). Zakup internetowy i możliwość uniknięcia stania w co najmniej kilkudziesięciominutowej kolejce to jednak duża zmiana na plus.

Ale po kolei. W Zakopanem wszystko zaczyna się od busów. Nie inaczej jest dzisiaj. Na główny postój busów przy dworcu mamy dosłownie rzut beretem, rano meldujemy się na przystanku i spokojnie czekamy na odjazd. Na szczęście busy jeżdżą teraz według rozkładu jazdy, a nie czekają na całkowite napełnienie pojazdu, jak to bywało przed laty. Z powodu dzisiejszego Święta Niepodległości zamknięty jest przejazd przy Równi Krupowej i bus musi nadłożyć sporo drogi. Potem jeszcze napotykamy na remont Al. Przewodników Tatrzańskich i koniec końców przez kolejny objazd docieramy do Kuźnic zaledwie 10 minut przed odjazdem naszego wagonika.

Szybko robimy zdjęcie pod starym wagonikiem sprzed przebudowy kolejki i wchodzimy do budynku dolnej stacji. Trudno dopchać się do bramek wejściowych. Chłopców puszczamy przodem i zaraz po ich przejściu pojawia się komunikat „gondola pełna”… Na szczęście obsługa wpuszcza i nas – chłopaki nie muszą jechać sami 🙂 .

Wjazd zajmuje zaledwie kilkanaście minut, ale dla chłopców jest bardzo emocjonujący. Bujanie na słupach, wysokość, na której znajduje się wagon kolejki, wosokogórskie widoki – to wszystko sprawia, że emocji nie brakuje. Dzisiaj góry, przysypane niewielką warstwą świeżego śniegu, prezentują się bardzo pięknie.

Na Tymku największe wrażenia robią widoki, na Sebusiu - kołysanie się wagonika na słupach.

Na Tymku największe wrażenia robią widoki, na Sebusiu – kołysanie się wagonika na słupach.

Pod nami lasy Doliny Bystrej.

Pod nami lasy Doliny Bystrej.

Kasprowy – Murowaniec – Kuźnice

Na szczycie inny świat. Śnieg, mróz, wiatr, mgła… Zjadamy po batoniku, robimy pieczątki w książeczkach GOT (pieczątka jest u kontrolera biletów), poprawiamy stuptuty, czapki i szaliki, zakładamy kaptury i w drogę!

Hura, jesteśmy na Kasprowym Wierchu! Co za rozległe widoki!

Hura, jesteśmy na Kasprowym Wierchu! Co za rozległe widoki!

Na zewnątrz podmuchy mroźnego wiatru w połączeniu ze sporymi zaspami śniegu i miejscami śliskim szlakiem skutecznie zniechęcają nas od przejścia na przełęcz Liliowe przez Beskid. Idąc z dziećmi, chcemy też uniknąć wychłodzenia ich na silnym wietrze. Po krótkim trawersie zboczy Kasprowego kierujemy się w dół niebieskim szlakiem na Halę Gąsienicową.

Kierujemy się granią na wschód, najpierw w sznureczku innych ludzi.

Kierujemy się granią na wschód, najpierw w sznureczku innych ludzi.

Na Suchej Przełęczy (1950 m) schodzimy z grani.

Na Suchej Przełęczy (1950 m) schodzimy z grani.

Po lewej stronie dobrze widać wyciąg krzesełkowy w Kotle Gąsieicowym.

Po lewej stronie dobrze widać wyciąg krzesełkowy w Kotle Gąsieicowym.

Chłopcy są naprawdę zachwyceni wycieczką. Podziwiają ogrom gór i chyba na swój sposób doceniają ich piękno. Bardzo podoba im się schodzenie w chwilami nieco kopnym śniegu, a najbardziej – poślizgnięcia i upadki w biały puch. Na tym odcinku musimy ich głownie hamować, żeby nie schodzili tak szybko, bo na kamieniach połamaliby sobie nogi albo ręce!

My kierujemy się prosto na Halę Gąsienicową.

My kierujemy się prosto na Halę Gąsienicową.

Z prawej strony towarzyszą nam cały czas ściany Żółtej Turni.

Z prawej strony towarzyszą nam cały czas ściany Żółtej Turni.

Pułap chmur nad naszymi głowami.

Pułap chmur nad naszymi głowami.

Warunki zimowe, a lawinowa jedynka - bajka.

Warunki zimowe, a lawinowa jedynka – bajka.

Sebusia trudno dziś dogonić, tak jest podekscytowany wycieczką.

Sebusia trudno dziś dogonić, tak jest podekscytowany wycieczką.

Za nami Przełęcz Liliowe.

Za nami Przełęcz Liliowe.

Przełęcz Liliowe (1952 m) chowa się w chmurach.

Przełęcz Liliowe (1952 m) chowa się w chmurach.

Nasz dzisiejszy szlak w porównaniu z innymi wysokogórskimi tatrzańskimi ścieżkami nie jest oczywiście jakoś bardzo porywający, w dużej części prowadzi w okolicy trasy narciarskiej w Kotle Gąsienicowym. Jednak cała otoczka – wjazd kolejką, śnieg, mróz, zimowe widoki – robią swoje. Poza tym, że odcinkami jest nieco ślisko, ścieżka nie sprawia nam problemów ani orientacyjnych (szlak dobrze przedeptany w ostatnich dniach), ani technicznych. Żałujemy jedynie tego, że pułap chmur nie sięga dzisiaj trochę wyżej. Okoliczne szczyty są pochowane w białym mleku spowijającym je od wysokości ok. 1800 m. Jednak nawet mimo to widoki mamy piękne. Szczególnie ciekawie prezentuje się walka słońca i chmur, rozgrywająca się na naszych oczach. Granie są spowite chmurami, ale w Zakopanem świeci słoneczko. Z większych szczytów pokazuje się nam tylko Żółta Turnia, a później Mały Kościelec. Zachwycamy się maleńkimi sopelkami zwisającymi z igieł kosodrzewiny i zamarzającym strumyczkiem i stawem (Mokrą Jamą).

To się nazywa idealnie schłodzona woda.

To się nazywa idealnie schłodzona woda.

Dzielny Tymo.

Dzielny Tymo.

Sebuś z R. idą przodem - ale nam uciekli!

Sebuś z R. idą przodem – ale nam uciekli!

Zachwycały nas dziś lodowe dekoracje na kosodrzewinie.

Zachwycały nas dziś lodowe dekoracje na kosodrzewinie.

Kościelec też powoli chowa się w chmurach.

Kościelec też powoli chowa się w chmurach.

Murowaniec już blisko = jest szansa na obiad!.

Murowaniec już blisko = jest szansa na obiad!.

Staw Mokra Jama powoli pokrywa się lodem.

Staw Mokra Jama powoli pokrywa się lodem.

Dać chłopakom kijki i kawałek lodu...

Dać chłopakom kijki i kawałek lodu…

Zimą nawet przejście przez strumyczek to prawdziwa przygoda.

Zimą nawet przejście przez strumyczek to prawdziwa przygoda.

Dla chłopaków wielka frajda.

Dla chłopaków wielka frajda.

Opowiadając chłopcom o naszych przygodach z wcześniejszych wypraw w Tatry, stopniowo zbliżamy się do Murowańca. To jedno z naszych ulubionych schronisk. Najprzyjemniej jest tu poza sezonem. Dziś oczywiście w obszernej jadalni prawie wszystkie miejsca są zajęte. Rozsiadamy się na godzinę i z lubością delektujemy pysznym jedzeniem. Gulasz, borowikowa i barszcz z pierożkami z mięsem cudownie rozgrzewają, a filet z kurczaka i racuchy z jabłkiem stanowią ukoronowanie przepysznego schroniskowego obiadu.

Poczciwy Murowaniec dał radę pomieścić dziś wszystkich turystów, a było ich niemało.

Poczciwy Murowaniec dał radę pomieścić dziś wszystkich turystów, a było ich niemało.

Hala Gąsienicowa – Kuźnice

W końcu leniwie wstajemy i ruszamy dalej. Trochę opornie idzie nam wędrówka z pełnymi brzuchami pod górę przez następne kilkaset metrów. Trud rekompensują piękne widoki na otoczenie Hali Gąsienicowej. Niestety, nadal nie widać samych szczytów, ale to i tak jedno z naszych ulubionych miejsc, nie tylko w Tatrach!

Hala zostaje za nami.

Hala zostaje za nami.

Mały Kościelec pięknie odsłonił się na pożegnanie.

Mały Kościelec pięknie odsłonił się na pożegnanie.

Szałasy pięknie komponują się z górskim tłem.

Szałasy pięknie komponują się z górskim tłem.

Potem jest już mniej sielankowo – Sebuś zaczyna coraz bardziej narzekać na bolące palce u nóg. Dziwimy się, bo przecież ma nowe, wypróbowane, wygodne buty. Początkowo ciągniemy go dalej, ale za Przełęczą między Kopami nasz Skarbek zaczyna płakać z bólu. W końcu za Skupniowym Upłazem zatrzymujemy się na chwilę i okazuje się, że na malutkich Sebusiowych paluszkach są już pęknięte wielgaśne bąble… Plasterki przynoszą znaczną poprawę sytuacji i dalej idziemy już bez bólu.

Na Karczmisku jak zawsze dylemat - którą drogę wybrać.

Na Karczmisku jak zawsze dylemat – którą drogę wybrać.

My wybieramy bardziej widokowy wariant przez Boczań.

My wybieramy bardziej widokowy wariant przez Boczań.

Idziemy grzbietem Skupniowego Upłazu.

Idziemy grzbietem Skupniowego Upłazu.

Rzut oka za siebie.

Rzut oka za siebie.

Małe bąble, wielki kłopot...

Małe bąble, wielki kłopot…

Ostatni odcinek szlaku prowadzi przez las. Ten niby najłatwiejszy fragment okazuje się dzisiaj najmniej wygodny, bo szlak miejscami jest bardzo oblodzony. Ślizgamy się wszyscy, chcąc nie chcąc. Czasami nie wiadomo, kto kogo prowadzi, czy tata Sebusia, czy Sebuś tatę 😉 (R kilka razy uratował się przed przewrotką tylko dzięki temu, że trzymał synka za rękę) Trochę wydłuża nam to czas zejścia, ale i tak poszło nam całkiem sprawnie.

Ten karcz wyjatkowo zaintrygował Sebcia - może mieszkają tu smoki.

Ten karcz wyjatkowo zaintrygował Sebcia – może mieszkają tu smoki.

Wędrówka zlodzonym szlakiem to niezła gimnastyka.

Wędrówka zlodzonym szlakiem to niezła gimnastyka.

Z prześwitów między drzewami widać Kalatówki i Suchy Żleb, spadający spod Giewontu.

Z prześwitów między drzewami widać Kalatówki i Suchy Żleb, spadający spod Giewontu.

Na koniec już przed samymi Kuźnicami urządzamy sobie małą bitwę na śnieżki. W Warszawie nie wiadomo kiedy zima pozwoli nam na taką przyjemność.

Wszyscy na Tyma!

Wszyscy na Tyma!

Odwet jest słodki.

Odwet jest słodki.

Nasz czas: 10:10–11:45 zejście z Kasprowego do Murowańca, 12:45–15:15 zejście do Kuźnic. Orientacyjnie ok. 8 km i ponad 1000 m przewyższenia w dół.

Wieczorem po dłuższym odpoczynku ruszamy jeszcze na podbój kiosków z pamiątkami przy Krupówkach. Obławiamy się nieźle, bo i rozmaitość towarów jest tutaj niezwykła. Chłopaki przy kramach dostają oczopląsu. Cała ulica z pamiątkami?!! Wow… Spacer i cały wspaniały dzień wieńczy kolacja w przy dźwiękach kapeli góralskiej. Czegóż chcieć więcej od życia?

Obaj chłopcy zasłużyli dzisiaj na szczególną pochwałę. Byli naprawdę bardzo dzielni – turyści na medal! Bardzo się cieszymy, że zabraliśmy ich ze sobą. To naprawdę przyjemne pokazać im to, co sami tak bardzo kochamy. Wychowaliśmy sobie świetnych kompanów:)

Zimowy listopad w Tatrach, 2016.11

Zimowy listopad w Tatrach – pociągiem do Zakopanego! 2016.11

Każdy dłuższy weekend w kalendarzu to pokusa do wyjazdu. Późną jesienią najchętniej planujemy wypady w góry – to powinno być sprzedawane na refundowane recepty jako lek przeciwdepresyjny. Zwykle sami wyjeżdżaliśmy w listopadzie na kilka dni, w tym roku jednak bierzemy ze sobą dzieciaki. Mamy już za sobą trzydniowy pobyt w okolicach Beskidu Wyspowego całą rodzinką. Drugi długi weekend też zagospodarowaliśmy.

I cóż, szalony plan pt. „Podróż z dziećmi pociągiem na weekend do Zakopanego” zrealizowany! Wymagało to trochę przygotowań logistycznych i sporo rodzicielskiej energii, ale wrażenia rekompensują wszelkie niedogodności. A przy tym udało nam się uciec od jesiennej szarugi! W Tatrach zapanowała już zima. Było pięknie – zobaczcie sami:

Dzień 1 i 2. Jak to było z tym pociągiem. Z Kasprowego na Halę Gąsienicową.

Szałasy pięknie komponują się z górskim tłem.

 

Dzień 3. Dolina ku Dziurze. Dolina Białego. Dolina Strążyska.

Doliną Białego.

Dzień 4. Z Kuźnic na Halę Kondratową

Polana Kalatówki ze szlaku na Halę Kondratową.

Kampinoski Park Narodowy – spacery 2016 – aktualizacja XI 2016

Jesienny spacer ze Starej Dąbrowy do Poleskich Dębów

5 listopada, sobota

Pochmurno, początkowo z przebłyskami słońca, do 6 st.

Północny szlak krawędziowy, zwłaszcza okolice Poleskich Dębów, to jedno z najpiękniejszych miejsc na jesienny spacer po Puszczy Kampinoskiej. W tym roku trochę się spóźniliśmy – piękne barwy na drzewach najlepiej podziwiać w połowie października, ale brodzenie po szeleszczącym dywanie z dębowych liści też miało wiele uroku. Można dojść tutaj od Leoncina, ale my wybraliśmy dłuższą, 22-kilometrową pętelkę Stara Dąbrowa – Posada Cisowe – Poleskie Dęby – Czarna Woda – Stara Dąbrowa. Tą trasą zaczynamy powtarzanie naszych ulubionych kampinoskich spacerów. Przeszliśmy ją – bagatela – 12 lat temu! Czyli w zupełnie innej epoce – bez dzieci, ale za to z naszą psiną Regusią. Teraz było… inaczej, ale też bardzo malowniczo!

Ruszamy z parkingu obok Ośrodka Szkolenia Wolontariuszy ZHP w Starej Dąbrowie. Dojazd zajmuje ok. 45 minut z warszawskiej Woli. Dzisiaj tak jak dwanaście lat temu idziemy bez dzieci, bo trasa dla nich za długa, a my akurat mamy świetną okazję wyrwać się na kilka godzin we dwoje. Tymo pojechał na weekendowy kurs zastępowych, Sebuś spędza dzień z babcią w kinie, a Grzesiem zgodziła się zająć p. Małgosia. A my… ruszamy!

Pierwsze osiem kilometrów pokonujemy niebieskim szlakiem w kierunku zachodnim. Przez ponad kilometr biegnie on razem z żółtym szlakiem, którym wrócimy na miejsce po zamknięciu pełnej pętli.

Głaz upamiętniający wycieczkę profesora Kulwiecia w 1907 r.

Głaz upamiętniający wycieczkę profesora Kulwiecia w 1907 r., uznawaną za początek polskiej zorganizowanej turystyki nizinnej.

Wydmy w okolicach Starej Dąbrowy należą do najokazalszych w Puszczy.

Wydmy w okolicach Starej Dąbrowy należą do najokazalszych w Puszczy. Nasza ścieżka dopiero zaczyna się wspinać.

Na rozgałęzieniu teraz wybieramy niebieski szlak, żółtym wrócimy na koniec wycieczki.

Na rozgałęzieniu teraz wybieramy niebieski szlak, żółtym wrócimy na koniec wycieczki.

Przez pierwsze ok. 3 kilometry mamy niezłą rozgrzewkę, bo trasa prowadzi grzbietami naprawdę okazałych wydm, kilka razy wznosząc się i opadając o dobrych kilkadziesiąt metrów. Do naprawdę świetna trasa na nizinną zaprawę przed wypadem w góry!

Ścieżka szczytami wydm to jedna z najbardziej malowniczych części dzisiejszego szlaku

Ścieżka szczytami wydm to jedna z najbardziej malowniczych części dzisiejszego szlaku.

Kampinoskie wydmy są ewenementem na skalę europejską.

Kampinoskie wydmy są ewenementem na skalę europejską.

Po ok 30 minutach szlak sprowadza z wydm na asfaltową drogę łączącą Starą Dąbrowę z Górkami. Przez chwilę idziemy skrajem lasu. Na szczęście niedługo droga jezdna skręca w lewo do miejscowości Górki, a my idziemy dalej na zachód, trzymając się znaków niebieskiego szlaku.

Chwilę idziemy drogą łączącą Starą Dąbrowę z Górkami.

Chwilę idziemy drogą łączącą Starą Dąbrowę z Górkami.

Od czasu do czasu mijamy osamotnione gospodarstwa

Od czasu do czasu mijamy osamotnione gospodarstwa.

Po około 8 km dochodzimy do rozstaju szlaków Posada Cisowe, gdzie skręcamy w prawo (na północ) i zmieniamy kolor szlaku na żółty. Rozczarowaliśmy się brakiem wiaty lub choćby ławeczki (zwykle można je znaleźć w okolicy punktów węzłowych szlaków kampinoskich). Nogi potrzebują już chwili wytchnienia, więc nie pozostaje nam nic innego, jak tylko znaleźć miejsce na odpoczynek w terenie. Wkrótce znajdujemy odpowiedni pień brzozy i przez dłuższą chwilę delektujemy się gorącą herbatką i pysznymi kanapkami. Przy dzisiejszej temperaturze konieczne było zakładanie dodatkowej warstwy ubrania na czas postoju, podobnie niezbędny był termos z herbatą i odpowiedni zapas dodatkowych kalorii.

Obszar ochrony ścisłej Krzywa Góra

Obszar ochrony ścisłej Krzywa Góra

Zarastające polany są bardzo urokliwe

Zarastające polany są bardzo urokliwe.

Po skręcie na północ w żółty szlak pora na postój. Za nami 8 km.

Po skręcie na północ w żółty szlak pora na postój. Za nami 8 km.

Z zapasem nowych sił przyspieszamy kroku, nasycając się ciszą zakłócaną tylko przez szelest liści pod nogami. Przez ponad pięć godzin wędrówki spotkaliśmy dzisiaj zaledwie kilka osób. To zaleta szlaków bardziej oddalonych od Warszawy. W tej okolicy podobno jest jeden z wielu mateczników puszczańskiej fauny. Nam udaje się wypatrzyć wyraźne ślady łosia (a właściwie dwóch), które szły kilkadziesiąt metrów naszym szlakiem niedługo przed nami.

Na drodze widać wyraźne ślady łosia.

Na drodze widać wyraźne ślady łosia.

Musiał tędy iść niewiele przed nami

Musiał tędy iść niewiele przed nami

Po kolejnych kilkudziesięciu minutach dochodzimy do kolejnego węzła szlaków. Znowu skręcamy w prawo (na wschód) i zmieniamy kolor szlaku na zielony.

Zaraz skręcimy w prawo w Północny Szlak Krawędziowy (zielone znaki)

Zaraz skręcimy w prawo w Północny Szlak Krawędziowy (zielone znaki)

Pytanie za 100 punktów - co to za grzyb?

Pytanie za 100 punktów – co to za grzyb?

Stąd zaczyna się najpiękniejszy liściasto-jesienny odcinek dzisiejszej trasy

Stąd zaczyna się najpiękniejszy liściasto-jesienny odcinek dzisiejszej trasy

Ten fragment Północnego Szlaku Krawędziowego to najbardziej malowniczy odcinek naszej dzisiejszej wędrówki. Już po kilkuset metrach docieramy do Poleskich Dębów. Ponad dwustuletnie olbrzymy spoglądają na nas dostojnie. Niestety, trudno objąć ich rozmiar i piękno obiektywem… trzeba je po prostu zobaczyć na własne oczy!

Poleskie Dęby w uroczysku Denny Las

Poleskie Dęby w uroczysku Denny Las

Dęby mają ponad 200 lat.

Dęby mają ponad 200 lat.

Kształt drzew wskazuje na to, że kiedyś otaczała je polana

Kształt drzew wskazuje na to, że kiedyś otaczała je polana

Obwody Poleskich Dębów dochodzą do 4 m

Obwody Poleskich Dębów dochodzą do 4 m

Ten odcinek szlaku jest wyjątkowo piękny jesienią, bo otaczają nas urozmaicone drzewostany liściaste. Cały czas brodzimy w liściach, a dodatkowo zmienia się kolorystyka i faktura dywanu po którym kroczymy.

Kto powiedział, że bawić się mogą tylko dzieci?

Kto powiedział, że bawić się mogą tylko dzieci?

Rzut oka za siebie

Rzut oka za siebie

Gdzieniegdzie zachowały się jeszcze piękne kolory jesieni

Gdzieniegdzie zachowały się jeszcze piękne kolory jesieni

Oj, musimy schować aparat, bo daleko nie zajdziemy

Oj, musimy schować aparat, bo daleko nie zajdziemy

Idealny kamuflaż

Idealny kamuflaż

Kolor liści jest tak intensywny, że mamy wrażenie, że świeci na nie słońce

Kolor liści jest tak intensywny, że mamy wrażenie, że świeci na nie słońce

OOŚ Czarna Woda - kiedyś podobno płynęła tędy struga

OOŚ Czarna Woda – kiedyś podobno płynęła tędy struga

Pod nogami dywan dębowych liści

Pod nogami dywan dębowych liści

A w liściach pływają ... krokodyle!

A w liściach pływają … krokodyle!

Dwanaście lat temu było jeszcze ładniej, bo byliśmy tutaj w ostatniej dekadzie października, kiedy jeszcze więcej liści było na drzewach. Ale dzisiaj i tak jest przepięknie. Kilkaset metrów przed kolejną zmianą koloru szlaku i kierunku wędrówki spotykamy miłą ławeczkę, która zachęca do odpoczynku. Nie oponujemy i chętnie zjadamy resztę kanapek, popijając herbatą z drugiego termosu. Chwilo, trwaj!

W Czarnej Wodzie urządzamy sobie drugi odpoczynek

W Czarnej Wodzie urządzamy sobie drugi odpoczynek

Ławeczka jak na zamówienie. Przyda się po 16 km w nogach

Ławeczka jak na zamówienie. Przyda się po 16 km w nogach

Ostatnie kilometry nie są może już tak urocze, bo niebo pokrywa coraz grubsza warstwa chmur. Powoduje to odczucie nadchodzącego zmierzchu (a dopiero dochodzi 15:00). No cóż – uroki listopadowej włóczęgi… Po skręcie w żółty szlak kierujemy się ogólnie na południe, chociaż szlak dość mocno kluczy po różnych leśnych drogach krzyżujących się pod różnymi kątami. Idziemy m.in. Kościelną Drogą (jedną z wielu dróg tej nazwy w Puszczy). Pomiędzy kolejnymi zakrętami szlaku spotykamy zapomnianą opuszczoną leśniczówkę… Aż chciałoby się zajrzeć do środka!

Mijamy opuszczoną leśniczówkę, jak nam się wydaje

Mijamy opuszczoną leśniczówkę, jak nam się wydaje

Szlak poprowadzony jest bardzo wygodnie i sprawnie dochodzimy do znanych już obszarów ochrony ścisłej „Wilków” i „Biela” oraz połączenia z niebieskim szlakiem, którym rozpoczynaliśmy naszą dzisiejszą wędrówkę. Teraz jeszcze tylko nieco ponad kilometr po wydmach i jesteśmy już przy samochodzie. Było naprawdę CUDOWNIE!

Torfowisko obszaru ochrony ścisłej Biela

Torfowisko obszaru ochrony ścisłej Biela

Zbliżamy się do Starej Dąbrowy - zbiegamy ze znajomej wydmy

Zbliżamy się do Starej Dąbrowy – zbiegamy ze znajomej wydmy

Dzisiejsza trasa, którą nazwaliśmy roboczo północną pętlą ze Starej Dąbrowy, jest bardzo ciekawa przyrodniczo, bo prowadzi przez kilka obszarów ochrony ścisłej. Szczególnie warto przejść tędy w drugiej połowie października, kiedy (szczególnie) północny szlak krawędziowy zaskakuje bogactwem kolorów jesiennych liści. Wydaje nam się, że równie pięknie może tu być wiosną – może niedługo to sprawdzimy 🙂

Nasz czas: 10:15–15:30, ponad 22 km.

Dziekanów Leśny – Posada Sieraków

1 października, niedziela

Do 20 stopni, chyba pożegnanie lata

Za oknem piękne kolory jesieni, a pogoda iście letnia. Idealne warunki na spacer po Puszczy!

Półtora roku temu wczesną wiosną przeszliśmy we dwoje sporą pętlę z Dziekanowa przez Palmiry, dzisiaj w jesiennej scenerii i w pełnym dzieciowym składzie zaliczamy fragment tej trasy. Ruszamy z parkingu przy wjeździe do szpitala i pętli autobusowej. Początkowo zielony i czerwony szlak prowadzą drogą wśród brzóz i sosen. Po niespełna kilometrze dochodzimy do pierwszej wiaty i rozstaju szlaków w Uroczysku „Żydowskie”. M z chłopcami chwilę czeka na R. i Grzesia, który przeszedł cały ten odcinek na własnych nóżkach – brawo! Spoglądamy na kamień poświęcony himalaiście Andrzejowi Zboińskiemu, inicjatorowi kultywowanych przez wiele lat maratonów pieszych przez Puszczę Kampinoską.

Ruszamy z Dziekanowa Leśnego za znakami ścieżki dydaktycznej 'Do starego dębu'.

Ruszamy z Dziekanowa Leśnego za znakami ścieżki dydaktycznej 'Do starego dębu’.

Najpierw dominują brzozy.

Najpierw dominują brzozy.

Spotykamy brzozę czarną - endemit środkowoeuropejski.

Spotykamy brzozę czarną – endemit środkowoeuropejski.

Polujemy na piękne kolory jesieni.

Polujemy na piękne kolory jesieni.

Uroczysko 'Żydowskie' z kamieniem upamiętniającym Andrzeja Zboińskiego.

Uroczysko 'Żydowskie’ z kamieniem upamiętniającym Andrzeja Zboińskiego.

Grześ dzielnie biegnie na własnych nóżkach.

Grześ dzielnie biegnie na własnych nóżkach.

Nasz zielony szlak i znaki ścieżki edukacyjnej „Do Starego Dębu”, które towarzyszą nam dzisiaj przez cały spacer, skręcają teraz w lewo, a droga zagłębia się w wyraźnie gęstszy las. Wchodzimy w obszar ochrony ścisłej „Sieraków” z urozmaiconymi lasami – bory sosnowe, grądy, olsy i łęgi przeplatają się ze sobą wraz ze zmianami poziomu wilgotności terenu. Na prawo od szlaku rozciągają się tereny bagna Cichowąż. To jeden z głównych mateczników Puszczy Kampinoskiej. Teren ten nigdy nie został odwodniony (jest otoczony wzniesieniami) i z tego powodu zachował swój dziki charakter pomimo bliskości Warszawy.

Kolejny krótki postój (nasze żołądki domagają się kanapek:)) robimy w sporej wiacie w okolicy rozstaju szlaków przy Uroczysku Na Miny. Grześ kipi energią, bo ten odcinek przeszedł u taty na plecach. Fotografujemy kolejny pamiątkowy kamień, tym razem ku czci prof. Witolda Plapisa. Przed nami jeszcze półtora kilometra do celu, więc nie przedłużamy popasu.

Wchodzimy w obszar ochrony ścisłej 'Sieraków'.

Wchodzimy w obszar ochrony ścisłej 'Sieraków’.

10. Rezerwat nosi imię prof. Romana Kobendzy.

Rezerwat nosi imię prof. Romana Kobendzy.

Kamień upamiętniający prof. Witolda Plapisa w uroczysku 'Na miny'.

Kamień upamiętniający prof. Witolda Plapisa w uroczysku 'Na miny’.

W uroczysku 'Na miny' stoi solidna wiata turystyczna.

W uroczysku 'Na miny’ stoi solidna wiata turystyczna.

Ścieżka wiedzie nasypem - wokół podmokłe tereny.

Ścieżka wiedzie nasypem – wokół podmokłe tereny.

Zostawiamy za sobą cenne drzewostany i wkrótce docieramy do Posady Sieraków. To zarastająca polana z pięknym Starym Dębem, do którego doprowadza nasza dzisiejsza ścieżka edukacyjna. Mamy aż trzy wiaty do wyboru, jest też miejsce na ognisko, full wypas. My zadowalamy się kolejnym odpoczynkiem, dojadamy jeszcze co nieco i karmimy Grzesia. Tym razem ubieramy go trochę grubiej z myślą o drzemce w nosidełku w drodze powrotnej. Faktycznie, Grzesiek pomimo początkowego rozbawienia po 10 minutach rytmicznego kołysania zasypia. Wracamy prosto do samochodu tą samą drogą. Spacer był przemiły. Porządna dawka witaminy N dla całej rodziny!

Posada Sieraków - cel naszej dzisiejszej wycieczki.

Posada Sieraków – cel naszej dzisiejszej wycieczki.

Stary Dąb ma ponad 340 cm obwodu.

Stary Dąb ma ponad 340 cm obwodu.

Nasz czas: 10:45 – 13:45 (z postojami), przeszliśmy bez pośpiechu 7 km w obie strony

Granica – Famułki Brochowskie – Famułki Królewskie – Posada Demboskie – Granica

Szukacie miejsca na długaśny spacer w okolicach Warszawy? „Kondycyjny”, taki, po którym zdecydowanie poczujemy, że mamy nogi? Polecamy pętlę z Granicy! Nie dość, że ma słuszną długość (32 km), to jeszcze jest niesamowicie atrakcyjna przyrodniczo. Ścieżka będzie wiła się przez malownicze wydmy po to, by zaraz wkroczyć w pas bagien. Przetniemy obszary ochrony ścisłej: Granica, Czapliniec, Czerwińskie Góry I i II i – jeden z najcenniejszych w Puszczy – OOŚ Krzywa Góra. Spotkamy miejsca pamięci narodowej – cmentarz wojenny w Granicy, dąb powstańców 1863 r., pojedyncze groby nieznanych żołnierzy AK. Zamiast tłumów ludzi na szlakach, spotkamy wsie wysiedlane przez KPN, sędziwe drzewa – np. piękny dąb prof. Kobendzy – i – przy odrobinie szczęścia – dzikich mieszkańców puszczańskich ostępów. A na koniec powitamy brawami widok samochodu na parkingu:) Dajemy słowo!

20 lipca 2016, środa

Po długim paśmie deszczowej aury nareszcie letni dzień z komfortowym 24oC

Starsi chłopcy na wakacjach, Grześ został z Panią Małgosią, nam udało się wygospodarować wolny dzień w pracy, słońce za oknem, a w planach wymagająca dobrej formy wyprawa w Dolomity. Co robimy? Oczywiście idziemy przed siebie. Najlepiej jak najdłużej i jak najdalej, z dala od cywilizacji!

Pętlę z Granicy wypatrzyliśmy na mapie już jakiś czas temu, jednak ze względu na jej długość nie mieliśmy jeszcze okazji wziąć jej na warsztat. Dziś nadarza się ku temu znakomita okazja – grzechem byłoby jej nie wykorzystać!

Granica-Famułki Brochowskie

Dojazd z warszawskiej Woli zajmuje ok. godziny. Parkujemy na nowym, dużym parkingu w Granicy. Zawitamy tu jeszcze na pewno z dziećmi. W Granicy znajduje się tu skansen budownictwa puszczańskiego, mamy też niezbyt długą pętelkę spacerową, atrakcyjny plac zabaw, zaplecze w postaci toalet, miejsce biwakowe – Granica to idealny cel weekendowego wypadu z kilkulatkami. Dziś jednak przyświecają nam bardziej ambitne plany – rzut oka na mapę i bez zbędnej zwłoki ruszamy przed siebie. Mamy ściśle ograniczony limit czasu (Pani Małgosia zgodziła się zostać z Grzesiem do 17:30) – na przejście całości mamy mniej niż 7 godzin, więc jeśli chcemy wygospodarować chwilę na odpoczynki, musimy trzymać równe tempo ok. 6 km/h. Najpierw idziemy za znakami żółtymi i zielonymi. Po kilkuset metrach po prawej stronie spotykamy cmentarz wojenny z okresu II wojny światowej. Pochowanych zostało tu kilkuset żołnierzy, głównie biorących udział w bitwie pod Bzurą we wrześniu 1939 r. Uważny obserwator zauważy, że cmentarz zbudowany został na planie orła. Nad całością założenia góruje intrygujący pomnik – nie znaleźliśmy informacji nt. autora, ale w stylu przypomina nam nieco dzieła Hasiora.

Cmentarz wojenny w Granicy

Cmentarz wojenny w Granicy

Pochowano tu kilkuset żołnierzy biorących udział w II wojnie światowej

Pochowano tu kilkuset żołnierzy biorących udział w II wojnie światowej

Zaraz za cmentarzem nasza ścieżka, oznaczona zielonymi znakami, skręca w lewo. Cały ten kilkukilometrowy odcinek zielonego szlaku (to tzw. Południowy Szlak Leśny) jest niezwykle ciekawie poprowadzony. Prowadzi to w górę, to w dół, wciąż kluczy między wydmami – to chyba najbardziej kręta puszczańska ścieżka, jaką kiedykolwiek przyszło nam iść (uwaga na znaki! Liczne skręty sprawiają, że szlak jest mylny).

A my - ruszamy przed siebie...

A my – ruszamy przed siebie…

...Południowym Szlakiem Leśnym

…Południowym Szlakiem Leśnym

Po ok. 3,5 km od skrętu zatrzymujemy się na chwilę przy Dębie Powstańców, będącym świadkiem straceń z okresu powstania styczniowego.

Dąb Powstańców pamięta tragiczne egzekucje 1863 r.

Dąb Powstańców pamięta tragiczne egzekucje 1863 r.

Przez chwilę idziemy skrajem lasu

Przez chwilę idziemy skrajem lasu

Miła dla oka zmiana dekoracji

Miła dla oka zmiana dekoracji

A pod nogami - kolorowo!

A pod nogami – kolorowo!

Przecinamy pas wydmowy

Przecinamy pas wydmowy

Po kolejnych ok. 2 km ścieżka wprowadza na imponującą wydmę zw. Górą k. św. Teresy, „ozdobioną” wieżą obserwacyjną straży leśnej. Nogi dopominają się o swoje prawa, ale przeciągamy jeszcze 20 min i stajemy na połączeniu szlaków zielonego i niebieskiego. No, 10 km za nami. Jak dobrze wreszcie siąść, zjeść coś, zdjąć buty…

Przecięcie szlaków. Teraz zmienimy kolor znaków na niebieski.

Przecięcie szlaków. Teraz zmienimy kolor znaków na niebieski.

Famułki Brochowskie – Famułki Królewskie

Nie popasujemy za długo, bo czas leci, a ponad 2/3 drogi wciąż przed nami. Siłą woli opuszczamy boską drewnianą ławeczkę i ruszamy dalej.

Zauważyliście, że wędrówka wijącą się ścieżką jest mniej męcząca?

Zauważyliście, że wędrówka wijącą się ścieżką jest mniej męcząca?

Dochodzimy do Famułek Brochowskich

Dochodzimy do Famułek Brochowskich

Podążamy za znakami niebieskiego szlaku aż do drogi asfaltowej łączącej Famułki Brochowskie z Królewskimi. Tu opuszczamy szlak niebieski i idziemy za znakami trasy rowerowej. Patrząc na mapę, z niechęcią witaliśmy perspektywę wędrówki ponad 3 km asfaltem. Nastawialiśmy się na zaciśnięcie zębów i możliwie szybkie przedreptanie poboczem wśród samochodów. Tymczasem asfaltowa droga Famułki Brochowskie-Królewskie to chyba nasze dzisiejsze największe pozytywne zaskoczenie. Samochodów brak, asfalt stary i toczący nierówną walkę z roślinnością, a wokół – jaka piękna przyroda! I jak malowniczo! Po obu stronach rozciągają się bagienne tereny (Famułkowskie Błoto) z typową dla nich roślinnością. Na torfowiskach słabo sobie radzą drzewa – pamiątką przegranej walki są wystające suche kikuty.

Asfaltowa droga łącząca Famułki Brochowskie z Królewskimi

Asfaltowa droga łącząca Famułki Brochowskie z Królewskimi

Nie spodziewaliśmy się, że będzie tu aż tak pięknie!

Nie spodziewaliśmy się, że będzie tu aż tak pięknie!

Podmokłe tereny porasta bujna roślinność

Podmokłe tereny porasta bujna roślinność

Przecinamy Kanał Łasica

Przecinamy Kanał Łasica

Rzut oka w drugą stronę

Rzut oka w drugą stronę

W przyrodzie są wygrani, są przegrani

W przyrodzie są wygrani, są przegrani

Po ok. 2 km marszu po lewej stronie spotykamy pozostałości protestanckiego cmentarza mennonitów, jednak nie zaglądamy tam na dłużej – konieczność powrotu na określoną godzinę motywuje nas do utrzymywania wyśrubowanego tempa. R. zauważa, że idziemy tak samo szybko jak rekreacyjni rowerzyści:) – faktycznie, para urządzająca sobie romantyczną przejażdżkę jedzie tak samo szybko jak my. Asfaltową drogę opuszczamy w Famułkach Królewskich. Wieś przez minione lata była wysiedlana przez Kampinoski Park Narodowy. Teraz panuje tu spokój mącony tylko szczekaniem dwóch kundelków, strzegących swojego obejścia. Tablica z nazwą miejscowości, zniszczona wiata przystanku autobusowego, drewniany przydrożny krzyż, w dawno nieopróżnianym koszu na śmieci sterta butelek po napojach procentowych.

Famułki Królewskie

Famułki Królewskie

Wiata nie jest już odnawiana

Wiata nie jest już odnawiana

Głównym Szlakiem Puszczy Kampinoskiej

W Famułkach Królewskich opuszczamy asfaltowa drogę. Przez 5 min idziemy na wprost trasą rowerową i na pierwszym rozdrożu skręcamy w prawo za znakami czerwonego szlaku. Przypominamy sobie, jak szliśmy tym odcinkiem niemal równo rok temu, próbujemy wypatrzeć znajome miejsca, gdzie to wtedy robiliśmy odpoczynek? Dobrze czymś zająć głowę, bo zmęczenie coraz bardziej daje o sobie znać, a postój zaplanowaliśmy dopiero za niemal 5 km, u podnóża Krzywej Góry.

Głównym szlakiem Puszczy Kampinoskiej

Głównym szlakiem Puszczy Kampinoskiej

Uff, udało się. Kolejne 10 km za nami. Mamy rozstaj szlaków, przyjemną ławeczkę, siadamy. 20 minut na kanapkę, gryz batonika, picie – czas dalej. Oj, nogi czują już dzisiejszy dystans.

Rok temu skręcaliśmy w lewo za żółtymi znakami, dziś podążamy prosto szlakiem czerwonym. Nasza trasa jest niezwykle interesująca przyrodniczo – dekoracje zmieniają się w zależności od tego, w którą stronę patrzymy – po lewej stronie mamy puszczański pas wydmowy, po prawej – pas bagienny. Zaraz za postojem wkraczamy w OOŚ Krzywa Góra, uznawany za jeden z najcenniejszych obszarów ochrony ścisłej w puszczy. W przewodniku Lechosława Herza czytamy, że „niewiele jest szlaków leśnych na polskim niżu, które dorównują temu”. My amatorsko chłoniemy po prostu otaczającą nas przyrodę. W pewnym momencie na naszej drodze spotykamy młodziutką wiewiórkę – prycha, niezadowolona z naszego widoku. Oczywiście od razu dajemy się przestraszyć i każde z nas rusza swoimi ścieżkami.

Przepraszamy Panią, nie będziemy przeszkadzać

Przepraszamy Panią, nie będziemy przeszkadzać

Zagubiony w Puszczy grób polskiego żołnierza z okresu II wojny światowej

Zagubiony w Puszczy grób polskiego żołnierza z okresu II wojny światowej

Po niecałych 2 km od rozstaju szlaków przy drodze stoi dostojny dąb im. prof. Romana Kobendzy – chyba najbardziej znane drzewo w Puszczy. Jego wiek szacowany jest na ok. 400 lat. Kilka zdjęć i dąb zostaje za nami, choć mamy wrażenie, że też chce pójść w swoją stronę – jak Tolkienowski drzewiec.

Dąb prof. Romana Kobendzy

Dąb prof. Romana Kobendzy

...to jedno z najbardziej znanych puszczańskich drzew

…to jedno z najbardziej znanych puszczańskich drzew

Położona nieopodal ławeczka zachęca do odpoczynku

Położona nieopodal ławeczka zachęca do odpoczynku

Kilometrów przez nami jeszcze ponad 10, więc planujemy niż zatrzymywać się aż do kanału Łasica. Tymczasem dzieje się rzecz wyczekiwana przez nas od przedwczoraj – dzwoni Tymo! Hura! Zasięg kiepściutki, ale jakoś się słyszymy. Siadamy na najbliższej kłodzie, włączamy tryb głośnomówiący i z wielką przyjemnością wysłuchujemy relacji naszego syna na temat obozu. Jak to dzisiaj mieli spływ kajakowy Pilicą. Jak wczoraj przygotowywali się do Harcerskiego Biegu Terenowego. Jak w nocy mieli wielkie straszenie w ramach zwyczajowego BISZKOPTA. No, rozmowa z naszym Tymusiem to chyba największa frajda dzisiejszego dnia!

Podnosimy się z kłody i stwierdzamy, że 10 minut mamy w plecy, więc musimy słusznie wyciągać nogi, żeby zdążyć na 16:30 na parking w Granicy. Po rozmowie z Tymem endorfiny buzują, więc idzie nam całkiem nieźle. Na rozstaju szlaków w okolicy Posady Demboskie skręcamy w praco i dalej podążamy na południe za znakami żółtymi.

Posada Demboskie – Granica

7-kilometrowy odcinek znakowany na żółto to ostatni fragment dzisiejszej trasy. Robimy zdjęcie uroczemu budynkowi starej gajówki Demboskie. Szlak wprowadza nas w puszczański pas bagienny. Przyroda tu niezwykle bujna, a wilgoć sprawia, że owady szaleją. Szkoda, że nie wzięliśmy repelentów – ledwo opędzamy się od „bzyczonek” i „gryzionek”, jak to kiedyś uroczo określił Sebuś. Wypatrujemy opisywanych w przewodniku śladów torowiska dawnej wąskotorówki.

Czyżbyśmy szli po torowisku dawnej wąskotorówki?

Czyżbyśmy szli po torowisku dawnej wąskotorówki?

Nieznany żołnierz września 1939 r.

Nieznany żołnierz września 1939 r.

Wokół kobierce konwalii

Wokół kobierce konwalii

Po nieco ponad 20 minutach od rozstaju szlaków docieramy do Kanału Łasica. Do tej pory przekraczaliśmy kanał szerokimi drogami jezdnymi, a tutaj – niespodzianka! Królestwo zieleni i uroczy drewniany mostek przeprowadzający na drugą stronę. Miejsce zachęca do dłuższego odpoczynku, jednak kurczący się czas skłania nas do ograniczenia postoju do kilku łyków wody.

Na drugą stronę Kanału Łasica przeprowadza uroczy drewniany mostek.

Na drugą stronę Kanału Łasica przeprowadza uroczy drewniany mostek.

Kanał Łasica zaadoptowany przez naturę

Kanał Łasica zaadoptowany przez naturę

Wydmy są już tylko wspomnieniem. Weszliśmy w pas bagienny.

Wydmy są już tylko wspomnieniem. Weszliśmy w pas bagienny.

Wilgoć aż czuć w powietrzu

Wilgoć aż czuć w powietrzu

Za kanałem wygodna droga zmienia się w wąziutką ścieżkę, torującą sobie drogę wśród bujnej roślinności porastającej wilgotne tereny.

Wąziutka ścieżka, wokół zieleń i ... komary

Wąziutka ścieżka, wokół zieleń i … komary

Każda nasze wyprawa do Puszczy tu inne wrażenia i inne widoki, ale dziś mamy wrażenie, że scenografia zmienia się jak w kalejdoskopie – za każdym zakrętem szlaku witają nas inne dekoracje. 20 minut marszu i las znowu zmienia charakter. Ścieżka opuszcza pas torfowisk i znów wraca w obszary wydmowe.

Zmęczenie daje o sobie znać – chciałoby się zadać standardowe dzieciowe pytanie „Tato, daleko jeszcze???” – ale przecież po to właśnie tu przyszliśmy! Po dołączeniu się z prawej zielonych znaków wiemy, że do parkingu już tylko rzut beretem – stąd zaczynaliśmy rano dzisiejszą wycieczkę!

Przy samochodzie stawiamy się o 16:35, niecałe 7 godzin od rozpoczęcia marszu. Nogi bolą jak powinny po takim dystansie (…), ale co tam – za dwa dni przestaną:)  Wrażenia z wycieczki przynieśliśmy za to kapitalne. To trasa niezwykle urozmaicona widokowo i przyrodniczo. Mimo imponującego dystansu, żaden odcinek szlaku nie jest podobny do drugiego. Opisaną trasę można też pokonać na rowerze, choć należy się liczyć z kilkoma bardziej kłopotliwymi, piaszczystymi (najczęściej krótkimi) odcinkami – zwłaszcza przy przejeżdżaniu przez pasy wydmowe.

Nasz czas: 9:45-16:35, 32 km

Wycieczka ze Starej Dąbrowy

1 maja 2016, niedziela

Przedpołudnie pochmurne i chłodne, potem słonecznie i 16 stopni

Hura, hura, hura! Jak to dobrze, że operacja Grzesia już za nami! 10 dni temu wróciliśmy do domu z naszym już oficjalnym Jednonerkim Bandytą i całą rodziną próbujemy jakoś wrócić do normalności po tych niezwykle trudnych chwilach.

Dziś nadarza się okazja o jakiej nawet nie marzyliśmy – szansa na wyrwanie się na spacer we dwoje! Starszych chłopców zostawiliśmy wczoraj na działce z Dziadkami, z Grzesiem deklaruje się zostać Pani Małgosia – rety, mamy kilka godzin tylko dla siebie! Termos, kanapki i mapa do plecaka, wskakujemy w samochód i pędzimy do Puszczy Kampinoskiej!

Wczoraj podczas poszukiwania odcinków szlaków, którymi jeszcze nie szliśmy, wypatrujemy pętelkę ze Starej Dąbrowy. Minusem jest nieco dłuższy dojazd z Warszawy, ale za to tutaj, w sercu puszczy, spotyka się dużo mniej osób. I jakie wrażenia na szlaku! Trasa przebiega przez wszystkie pasma puszczańskie, stanowiąc łakomy kąsek dla miłośników przyrody. Zaczynamy!

Zostawiamy samochód na parkingu w Starej Dąbrowie. Przez chwilę zatrzymujemy się przy głazie upamiętniającym pierwszą puszczańską wycieczkę PTK z 1907 r, po czym ruszamy na południe za znakami żółtego szlaku. Po prawej mijamy budynek Ośrodek Szkolenia Wolontariuszy ZHP. Potem skręcamy w prawo w drogę wiodącą do Górek. Po chwili orientujemy się, że na mapie (ExpressMap 1:40 000 z 2015 r.) zaznaczono nieaktualny przebieg szlaku. Znaki nie opuszczają od razu drogi w kierunku południowym, by potem skręcić w prawo wzdłuż Kanału Ł-9, ale wiodą ok. kilometra na zachód wzdłuż asfaltowej drogi, by potem skręcić w lewo w polną drogę wiodącą do centrum Starej Dąbrowy.

Stara Dąbrowa. Głaz upamiętniający wycieczkę PTK z 1907 r. Stąd ruszamy.

Stara Dąbrowa. Głaz upamiętniający wycieczkę PTK z 1907 r. Stąd ruszamy.

Po skręcie robi się ciekawiej. Najpierw idziemy nasypem przez podmokłe łąki i pola, potem wkraczamy w obszar torfowisk niskich północnego pasa bagiennego. Szlak przecina kanał Ł-9, a potem Kanał Łasica z jazem. Czytamy o próbach powtórnego nawadniania osuszanych przez lata terenów. Działania te mają na celu ochronę zanikających ekosystemów bagiennych.

Przecinamy Kanał Ł-9, 'zabierający' wodę z Puszczy.

Przecinamy Kanał Ł-9, 'zabierający’ wodę z Puszczy.

Jaz na Kanale Łasica.

Jaz na Kanale Łasica.

Kanał Łasica przecina Puszczę ze wschodu na zachód.

Kanał Łasica przecina Puszczę ze wschodu na zachód.

Za kanałem szlak lekko odbija na zachód i wkracza na tzw. Trakt Napoleoński. Czy faktycznie Napoleon prowadził tędy wojska na Rosję, nie wiadomo, pozostała nazwa i tajemnica. Nas urzeka otaczająca przyroda. Idziemy przez obszar ochrony ścisłej „Żurawiowe”. Nazwa wzięła się od żurawi, budujących tu swoje gniazda. Podmokłe tereny kipią życiem budzonej przez wiosnę przyrody. Gdyby tylko dało się sfotografować śpiew ptaków… R. zachwyca się odcieniami wiosennej zieleni, M. urzekają całe kobierce szykujących się do kwitnienia konwalii. Podobno wczesną wiosną jest tu niezwykle dużo zawilców.

Wkraczamy w obszar Ochrony Ścisłej Żurawiowe. Niegdyś był tu dorodny las olszowy.

Wkraczamy w obszar Ochrony Ścisłej Żurawiowe. Niegdyś był tu dorodny las olszowy.

Wiosna, wiosna wszędzie!

Wiosna, wiosna wszędzie!

M. smakuje przyrodę, R. pognał do przodu.

M. smakuje przyrodę, R. pognał do przodu.

Knieć błotna aż prosi się o zdjęcie.

Knieć błotna aż prosi się o zdjęcie.

Rzut oka poza szlak.

Rzut oka poza szlak.

W OOŚ Żurawiowe można spotkać gniazda żurawi.

W OOŚ Żurawiowe można spotkać gniazda żurawi.

Wczesną wiosną jest tu mnóstwo zawilców, teraz - całe łany konwalii.

Wczesną wiosną jest tu mnóstwo zawilców, teraz – całe łany konwalii.

Akcenty wiosenne widać na każdym kroku.

Akcenty wiosenne widać na każdym kroku.

Nie zdążamy się w pełni nacieszyć uroczyskiem Żurawiowe, a już zmieniają się dekoracje. Żółty szlak wkracza w piaszczysty pas wydmowy. Po chwili mijamy skrzyżowanie z zielonym Południowym Szlakiem Leśnym w Babskiej Górze. Jest tu wiata i dogodne miejsce odpoczynku, jednak my urządzamy sobie postój niecałe 2 km dalej, na zarastającej Posadzie Łubiec. Wiata zajęta, więc rozsiadamy się na brzegu drogi. Za nami 8 km, jak dobrze na chwilkę przysiąść. Pałaszujemy kanapki, patrzymy na rowerzystów, tańczących z rowerami na piaszczystej na tym odcinku drodze.

Po postoju opuszczamy szlak żółty i skręcamy w prawo w czerwony Główny Szlak Puszczański. Po chwili ponownie wkraczamy w malowniczy teren wydmowy. Ukształtowanie terenu miejscami przypomina teren górski w miniaturze – czy to dlatego znajdujący się tu obszar ochrony ścisłej nosi nazwę „Karpaty”? Co chwilę wypatrujemy ze szlaku stare, malownicze dęby. Jeden z nich, już uschnięty, ma zupełnie spróchniały pień. Mamy wrażenie, że kikut dostojnego drzewa trzyma się tylko na skrawkach kory. Po ok. 3 km docieramy w okolice pozostałości XIII-wiecznego grodziska „Zamczysko”. Zamczysko odwiedziliśmy na jesieni trzy lata temu i szykujemy się, żeby niebawem przyprowadzić tu chłopców, więc tym razem nie zwiedzamy tej pamiątki dawnych dziejów i idziemy dalej. Szlak skręca na północ i po nieco ponad 2 km doprowadza do uschniętej Sosny Powstańców. Na drzewie tym wieszano za karę powstańców biorących udział w Powstaniu Styczniowym. Odnosimy wrażenie, że ten naturalny pomnik historii zmarniał i zmalał przez te trzy lata. A może to tylko wrażenie?

Obszary podmokłe to już tylko wspomnienie. Teraz kłaniają się nam wydmy.

Obszary podmokłe to już tylko wspomnienie. Teraz kłaniają się nam wydmy.

OOŚ Karpaty. Rzeczywiście, miejscami jak w górach.

OOŚ Karpaty. Rzeczywiście, miejscami jak w górach.

R. zachwycał się wiosennym seledynem w tle.

R. zachwycał się wiosennym seledynem w tle.

Z prawej wydmy, z lewej pas bagienny, czyli to co w KPN najlepsze.

Z prawej wydmy, z lewej pas bagienny, czyli to co w KPN najlepsze.

Bobrza wizytówka.

Bobrza wizytówka.

M. tuż przy szlaku wypatrzyła żeremia.

M. tuż przy szlaku wypatrzyła żeremia.

Dębowa wydmuszka.

Dębowa wydmuszka.

Po okazałym dębie zostało tylko wspomnienie.

Po okazałym dębie zostało tylko wspomnienie.

Po raz kolejny odwiedzamy Sosnę Powstańców.

Po raz kolejny odwiedzamy Sosnę Powstańców.

Za Sosną Powstańców wkraczamy na asfaltową drogę biegnącą przez wieś Górki. To mniej przyjemny fragment wycieczki. Na szczęście krótki. Półtora kilometra, mijamy kościół i skręcamy w lewo. Skręt nie jest nijak oznaczony – chyba wymieniano słupy energetyczne, a wraz ze starymi pozbyto się znaków szlaku. Dobrze, że dokładnie przyjrzeliśmy się mapie. Po chwili droga doprowadza do przecinanego już dzisiaj Kanału Ł-9. Stajemy tu na długi postój. Po 16 km nogi zdecydowanie dopominają się o swoje prawa:)

Postój nr 2. Tym razem nad Kanałem Ł-9.

Postój nr 2. Tym razem nad Kanałem Ł-9.

Ostatni odcinek dzisiejszej wycieczki wiedzie jeszcze przez chwilę szlakiem czerwonym, aż do połączenia się ze znakami niebieskimi. Na skrzyżowaniu skręcamy za szlakiem niebieskim w prawo. Szliśmy tędy 12 lat temu z Regusią, jako młode małżeństwo bez dzieci. Rety, jak ten czas szybko leci…

Kartka z kalendarza.

Kartka z kalendarza.

Na ostatnim odcinku naszej wycieczki czeka na nas smaczny deser. Niebieski Północny Szlak Leśny na odcinku między Górkami a Starą Dąbrową wiedzie ścieżką poprowadzoną szczytami spektakularnych wydm. W przewodniku Lechosława Herza czytamy, że tak wysokich wydm śródlądowych nie ma nigdzie indziej w Polsce. Różnice wysokości zaiste są spektakularne – ścieżka pnie się stromo w górę, potem miejscami w dół. Droga jezdna jest położona kilkadziesiąt metrów niżej – czujemy się zupełnie jak byśmy byli w górach! Po połączeniu z żółtym szlakiem jeszcze chwila i stajemy na punkcie wyjścia – parkingu w Starej Dąbrowie. Zdecydowanie czujemy, że mamy nogi. No tak, przeszliśmy prawie 25 km. Czy to normalne, żeby lubić tak się zmęczyć? Wśród tak pięknej przyrody – zdecydowanie normalne! Wycieczka udała się wyśmienicie.

Niebieski Północny Szlak Leśny. Sosnowy i wydmowy.

Niebieski Północny Szlak Leśny. Sosnowy i wydmowy.

Szlak prowadzi grzbietami imponujących wydm.

Szlak prowadzi grzbietami imponujących wydm.

Po połączeniu z żółtym szlakiem jeszcze chwila i stajemy na punkcie wyjścia – parkingu w Starej Dąbrowie. Zdecydowanie czujemy, że mamy nogi. No tak, przeszliśmy prawie 25 km. Czy to normalne, żeby lubić tak się zmęczyć? Wśród tak pięknej przyrody – zdecydowanie normalne! Wycieczka udała się wyśmienicie.

Nasza dzisiejsza trasa jest absolutnie godna polecenia dla każdego miłośnika leśnych ostępów. Naszym zdaniem najbardziej do polecania wiosną. Nie licząc dwóch czy trzech krótkich fragmentów przebiegających drogami, prowadzi przez niezmiernie zróżnicowane i interesujące przyrodniczo tereny. Każdy odcinek szlaku to inna sceneria. Najpierw obszary torfowiskowe, zatopione w świeżej, wilgotnej wiosennej zieleni, potem piaszczyste wydmy, porośnięte borem sosnowym, potem niezwykle ciekawe okolice Zamczyska – pozostałości grodziska z XIII w., a na deser, między Górkami i Starą Dąbrową spacer prawie-że-górski: ścieżką poprowadzoną szczytami najwyższych w Polsce wydm śródlądowych. Jak reklama Puszczy Kampinoskiej – skrótowo pokazująca, co w niej najlepszego.

Nasz czas: 10:00-16:00 (z dwoma odpoczynkami), ok. 25 km

Pętelka z Dąbrowy Leśnej

3 kwietnia 2016, niedziela

Pierwszy tak ciepły wiosenny dzień: 16 stopni i słońce!

Człowiek cieszy się wiosną chyba niezależnie od wieku, kłopotów czy czegokolwiek innego. Słońce, ciepło i budząca się do życia przyroda co roku działają na nas tak samo – trudno nam usiedzieć w domu. W tym roku jest podobnie – mimo wiszącej nad nami jak gradowa chmura perspektywy operacji Grzesia wiosna jest tak samo piękna jak zwykle. Wszyscy chętnie przystajemy na przedpołudniowy niedzielny spacer po Puszczy Kampinoskiej.

Tym razem jedziemy w pełnym dzieciowym składzie, więc wybieramy niezbyt długą, ok. 6,5-km pętelkę Dąbrowa Leśna – Uroczyska Łuża i Nadłuże – Dąbrowa Leśna. To popularny podwarszawski szlak, w pogodny wiosenny dzień jest więc pełen spacerowiczów, w dodatku prowadzi w przeważającej części przez młodsze, mniej cenne przyrodniczo drzewostany. Nie znaczy to jednak, że jest nieciekawy. Przecina miejsca pamięci związane z wydarzeniami II wojny światowej – we wrześniu 1939 r. toczyły się w tych okolicach wyjątkowo krwawe walki – oferuje też kilka ciekawostek przyrodniczych: można zobaczyć ciekawą sosnę kandelabrową czy endemiczne egzemplarze brzozy czarnej. W dodatku z centrum Warszawy mamy tu wyjątkowo krótki dojazd – 20 minut samochodem i jesteśmy na miejscu.

Ruszamy z parkingu samochodowego w Dąbrowie Leśnej tuż obok Łomianek. Tj. gwoli ścisłości ruszają M. i starsi chłopcy, a R. zostaje w samochodzie z drzemiącym Grzesiem z planem dogonienia nas jak tylko to będzie możliwe.

Ruszamy z parkingu w Dąbrowie Leśnej.

Ruszamy z parkingu w Dąbrowie Leśnej.

Kierujemy się w lewo, za znakami niebiesko-czarnymi. Początkowo idziemy wzdłuż granicy Kampinoskiego Parku Narodowego, a odczucie ciepła zakłóca chłodny wiatr.

Puszcza przed nami - majaczy na końcu drogi.

Puszcza przed nami – majaczy na końcu drogi.

Poszukiwacze wiosny.

Poszukiwacze wiosny.

Oznaka wiosny w powiększeniu.

Oznaka wiosny w powiększeniu.

Po chwili wchodzimy do lasu i od razu robi się cieplej. Szlak czarny skręca w lewo, my kontynuujemy spacer, trzymając się znaków niebieskich. Wszyscy chętnie wypatrujemy oznak wiosny. Tu pączki, tu pierwsze listki. Po chwili dogania nas R. z Grzesiem.

Szlak wprowadza w las i wiedzie wygodną ścieżką.

Szlak wprowadza w las i wiedzie wygodną ścieżką.

Sebuś znalazł jakąś Super-Ważną Korę.

Sebuś znalazł jakąś Super-Ważną Korę.

Musimy się naradzić, jak iść dalej.

Musimy się naradzić, jak iść dalej.

Oznaka wiosny nr 2.

Oznaka wiosny nr 2.

My tu spacerujemy, a wiosna swoje!.

My tu spacerujemy, a wiosna swoje!.

Oznaka wiosny nr 3.

Oznaka wiosny nr 3.

Strach się bać!

Strach się bać!

Jeden groźniejszy od drugiego.

Jeden groźniejszy od drugiego.

Porządny terenowy wózek to jednak była dobra inwestycja. Jeszcze kilka minut drogi i zatrzymujemy się na naszym pierwszym postoju – w okolicy Uroczyska Łuża. Jest tu rozstaj szlaków i wiata turystyczna.

Uroczysko Łuża i wiata już tuż tuż.

Uroczysko Łuża i wiata już tuż tuż.

Uroczysko Łuża.

Uroczysko Łuża.

Grześ, wypuszczony z wózka, chętnie biega to tu to tam, pokonując coraz dłuższe odcinki. Z zaciekawieniem patrzymy, kiedy (i czy w ogóle) się zatrzyma i wróci do nas, czy zdecyduje się pójść w długą z innymi spacerowiczami. Zazwyczaj jednak zawraca zanim jeszcze straci nas z oczu na zakręcie ścieżki. Chłopcy jedzą kanapki, popijamy herbatę z termosu i wystawiamy buzie do słońca.

Niektórzy odpoczywają siedząc, inni chodząc.

Niektórzy odpoczywają siedząc, inni chodząc.

Ciekawe, jak daleko można bezkarnie odejść.

Ciekawe, jak daleko można bezkarnie odejść.

Człowiek może się wreszcie czegoś napić.

Człowiek może się wreszcie czegoś napić.

Następny odcinek naszej trasy wiedzie za znakami żółtymi. Zaraz za wiatą zatrzymujemy się na chwilę przy sośnie kandelabrowej. To niemal stuletnie drzewo ma zaiste niezwykły, trójdzielny kształt. Rolę wierzchołka przejęły kiedyś aż trzy boczne gałęzie, stąd ta niezwykła uroda. Krótki postój na zdjęcia i ruszamy dalej. Po kilkuset metrach ścieżka skręca w prawo i wchodzimy na tzw. Młyńską Drogę. M. idzie przodem, żeby szybciej dojść do następnej wiaty i wypuścić Grzesia na kolejne pobieganie.

Sosna kandelabrowa.

Sosna kandelabrowa.

Sosna kandelabrowa.

Sosna kandelabrowa.

Nasz drugi postój wypada w Uroczysku Nadłuże. Tutaj również znajduje się wiata. My jednak zwracamy uwagę zwłaszcza na Kamień Ułanów Jazłowieckich. Na tablicy informacyjnej czytamy, że głaz upamiętnia pułk Ułanów Jazłowieckich, który we wrześniu 1939 r. słynną szarżą utorował sobie i innym jednostkom drogę do Warszawy. Nazwa pochodzi od uroczej podolskiej miejscowości Jazłowiec, skąd ułani zaczęli swój szlak bojowy. W okolicy jest również ukryty w lesie grób nieznanego polskiego żołnierza z okresu II wojny światowej. Doprowadza do niego w kilkadziesiąt sekund widoczna ścieżka, rozpoczynająca się przy pomniku.

Kamień Ułanów Jazłowieckich.

Kamień Ułanów Jazłowieckich.

Wiata w Uroczysku Nadłuże.

Wiata w Uroczysku Nadłuże.

Aleja Ułanów Jazłowieckich. Nią będziemy wracać.

Aleja Ułanów Jazłowieckich. Nią będziemy wracać.

Mogiła nieznanego polskiego żołnierza jest ukryta w lesie.

Mogiła nieznanego polskiego żołnierza jest ukryta w lesie.

Nasz drugi postój jest jednak dużo mniej przyjemny niż pierwszy. Grzesiek wyje i nikt nie wie, o co mu chodzi. Chyba on sam też nie wie… Nasz najmłodszy turysta jest w trudnym wieku i co chwilę wystawia na próbę nasze rodzicielskie nerwy. Jest południe, więc wokół wielu innych niedzielnych turystów, ciekawie przyglądających się naszemu rodzinnemu przedstawieniu. Wobec tego R. pakuje buntownika do wózka i przyjmuje kierunek na samochód, a M. ze starszymi chłopcami zamykają peleton.

W Uroczysku Nadłuże opuszczamy żółty szlak i skręcamy w prawo za znakami czarnymi. Ostatni odcinek dzisiejszej wycieczki wiedzie tzw. Aleją Ułanów Jazłowieckich. Droga jest piaszczysta i dość tłumnie uczęszczana przez innych turystów. Niewątpliwym jej atutem są jednak brzozy czarne, które wprawne oko łatwo wypatrzy po obu stronach drogi.

Ostatnia prosta. Szukamy brzóz czarnych.

Ostatnia prosta. Szukamy brzóz czarnych.

Chyba się udało.

Chyba się udało.

Kampinoskie wiewióry.

Kampinoskie wiewióry.

Sebuś bawi się patykami do „nawigacji”, od czasu do czasu „ciągnąc tyły”, Tymo ciekawie opowiada o niedawnym wyjeździe harcerskim. Chwila moment i stajemy na parkingu – naszym punkcie wyjścia. Czeka tu na nas R. z Grzesiem. Grzesiowi złość przeszła i teraz humor mu dopisuje. Z zapamiętaniem otwiera i zamyka drzwi do naszego samochodu.

Wracamy do domu nasyceni słońcem i ze zmęczonymi nogami. Obiad u Babci będzie smakował wyśmienicie!

Nasz czas (z dwoma odpoczynkami): 10:00-12:30.

 

Pętla z Truskawia

14 marca, poniedziałek

Rano przymrozek i słońce, potem pochmurno, do 4 stopni

Podobnie jak rok temu, w marcu udaje nam się wygospodarować dzień na długi spacer tylko we dwoje – hura! W planowaniu wycieczek po KPN posiłkujemy się przewodnikiem Lechosława Herza. Dzisiaj przeszliśmy trasę wycieczki nr 5, przedłużoną o pętelkę w okolicy miejscowości Wiersze. Ta trasa przecina wiele narodowych miejsc pamięci zw. z Powstaniem Styczniowym i okresem II wojny światowej, a przy tym oferuje wiele atrakcji dla przyrodników – mamy tu Puszczę Kampinoską w pigułce: trochę mokradeł, trochę terenów wydmowych i piękne naturalne drzewostany w obszarach ochrony ścisłej.

Przed 9:30 ruszamy z parkingu w Truskawiu czarnym szlakiem w kierunku Karczmiska. To chyba najładniejszy odcinek dzisiejszej trasy. Malownicza ścieżka prowadzi przez torfowiska; pokonanie podmokłych fragmentów szlaku ułatwiają kładki. Od razu myślimy o chłopcach – na pewno by im się tutaj spodobało… ale dzisiaj to chwila tylko dla nas!

Ruszamy z Truskawia czarnym szlakiem.

Ruszamy z Truskawia czarnym szlakiem.

Kładki pozwalają na pokonanie podmokłych fragmentów szlaku.

Kładki pozwalają na pokonanie podmokłych fragmentów szlaku.

Szlak na drzewie, szlak na czapce.

Szlak na drzewie, szlak na czapce.

Po chwili wkraczamy w obszar ochrony ścisłej „Cyganka”. Idziemy wśród szczególnie pięknych drzewostanów, szczególnie podziwiamy rozłożyste dęby.

Obszar ochrony ścisłej Cyganka. Co za sosna!.

Obszar ochrony ścisłej Cyganka. Co za sosna!.

Co krok las wygląda inaczej.

Co krok las wygląda inaczej.

Kolejne mokradła na naszej trasie.

Kolejne mokradła na naszej trasie.

Uroczysko Karczmisko. Kiedyś stała tutaj karczma.

Uroczysko Karczmisko. Kiedyś stała tutaj karczma, teraz… wiata.

Za Karczmiskiem idziemy czerwonym Głównym Szlakiem Puszczy Kampinoskiej, który prowadzi tzw. Warszawską Drogą przez bory sosnowe Pohulanki.

Drogą Warszawską.

Drogą Warszawską.

Stary krzyż zakończył już swoją służbę.

Stary krzyż zakończył już swoją służbę.

Po drodze uwagę zwracają piękne wydmowe wzniesienia terenu. Szukając dobrego miejsca na postój, docieramy do cmentarza partyzanckiego z 1944 r. na obrzeżach miejscowości Wiersze. Tutaj czekają na nas wygodne ławki i wiata. Nie marnujemy okazji na popas. Cudownie smakuje kefir, kanapki i herbatka z termosu.

Postój nieopodal cmantarza partyzanckiego.

Postój nieopodal cmantarza partyzanckiego.

Posileni, na chwilę oddajemy się zadumie na cmentarzu powstańczym z 54 grobami żołnierzy AK. Z jednej z pamiątkowych tablic dowiadujemy się, że w okresie wojny późniejszy prymas Polski Stefan Wyszyński był kapelanem Grupy AK „Kampinos”. Czytamy też z tablicy smutną historię walk oddziałów powstańczych w tej okolicy oraz oglądamy odsłonięty w 2004 r. pomnik „Niepodległej Rzeczypospolitej Kampinoskiej”.

Na cmentarzu jest pochowanych 54 żołnierzy AK, zmarłych w 1944 r.

Na cmentarzu jest pochowanych 54 żołnierzy AK, zmarłych w 1944 r.

17. Pomnik upamiętniający Rzeczpospolitą Kampinoską - wolny skrawek ziemi z 1944 r.

Pomnik upamiętniający Rzeczpospolitą Kampinoską – wolny skrawek ziemi z 1944 r.

Mamy jeszcze wystarczająco dużo czasu, aby przedłużyć planowaną trasę o dodatkową 4,5-kilometrową pętlę żółtym i czerwonym szlakiem. Początkowo żółty szlak prowadzi asfaltową drogą przez maleńką miejscowość Wiersze. Po lewej stronie mijamy kolejne stacje Powstańczej Drogi Krzyżowej.

18. Wydłużamy spacer, robiąc dodatkową pętelkę przez wieś Wiersze.

Wydłużamy spacer, robiąc dodatkową pętelkę przez wieś Wiersze.

Gdzieś w Wierszach...

Gdzieś w Wierszach…

Dalej trasa „wraca do lasu” i po niespełna godzinie meldujemy się z powrotem w okolicy cmentarza. Nie zatrzymujemy się już w miejscu poprzedniego odpoczynku, tylko wracamy w kierunku Truskawia, tym razem żółtym szlakiem. Las nie jest tutaj już tak piękny, bo drzewa są znacznie młodsze, nie można mu jednak odmówić walorów krajobrazowych. Wydmowe wzniesienia, które mijamy i przez które ciągle przechodzimy, są bardzo urokliwe.

22. Iść, i iść, i iść prosto przed siebie...

Iść, i iść, i iść prosto przed siebie…

Tuż przed kolejnym rozstajem, umiejscowionym w okolicy Mogiły Powstańców 1863 r., robimy ostatni postój. W miłej wiacie rozpijamy drugi termos herbaty i kończymy kanapki.

23. Mogiła Powstańców Styczniowych.

Mogiła Powstańców Styczniowych.

24. Niedaleko mogiły Powstańców zatrzymujemy się na ostatni odpoczynek.

Niedaleko mogiły Powstańców zatrzymujemy się na ostatni odpoczynek.

Ostatni odcinek naszej trasy znowu wiedzie bardziej podmokłymi terenami. Na pewno w te okolice wrócimy jeszcze raz z chłopcami, może zrobimy wtedy nieco krótsze kółeczko przez zielony szlak łączący Karczmisko z Zaborowem Leśnym.

25. Obszar ochrony ścisłej Zaborów.

Obszar ochrony ścisłej Zaborów.

26. Kolejne urozmaicenie puszczańskiego krajobrazu. A my zamykamy pętelkę - zbliżamy się do Truskawia.

Kolejne urozmaicenie puszczańskiego krajobrazu. A my zamykamy pętelkę – zbliżamy się do Truskawia.

Przeszliśmy dzisiaj 20,5 km w ciągu niespełna pięciu godzin (z odpoczynkami). Kondycja dopisała nam znacznie bardziej niż rok temu, kiedy po 18 km byliśmy wykończeni – to dobry prognostyk przed tegorocznymi wypadami w góry!

Zaraz po dotarciu do naszego samochodu czekającego na parkingu w Truskawiu dostajemy telefon ze szkoły, że Sebusia rozbolała głowa i trzeba go wcześniej odebrać. No tak, powrót do codzienności. Jak dobrze, że udało nam się wyrwać te kilka godzin na leśny spacer i podładować akumulatory. A teraz biegniemy do Ciebie, Sebciu, biegniemy!

 

Palmiry

14 lutego, niedziela

8 stopni i słonecznie, czujemy już wiosnę w powietrzu

Mieszkając tak blisko, grzechem byłoby nie poznać dokładnie Puszczy Kampinoskiej. Taki właśnie przyjęliśmy plan, od kilku lat konsekwentnie wybierając się na coraz to nowe puszczańskie szlaki, czasami z dziećmi, czasami sami. Dziś wybieramy się na spacer całą rodziną. Grzesiek co prawda nie jest ostatnio najlepszym kumplem na wyprawy – za nic nie chce siedzieć w wózku, wypuszczony na nogi idzie (biegnie – może mnie mama nie dogoni) zawsze w inną stronę niż my, najchętniej prosto do kałuży, a wzięty na ręce w celu doprowadzenia do reszty stada – wyje. Postanawiamy jednak nie dać się terroryzować i odważnie jedziemy. Pogoda jest bardzo zachęcająca – słońce rano wygania nas z domu.

Za cel dzisiejszej wycieczki wybieramy nieodległe od Warszawy Palmiry. Uważamy, że to miejsce powinien znać każdy i chcemy pokazać je starszym chłopcom. Na palmirskim cmentarzu-mauzoleum pochowano ponad 2 tys. ofiar zbiorowych egzekucji z okresu II wojny światowej. Wywożono tu m.in. więźniów Pawiaka i więzienia na Rakowieckiej. Znajdują się tu grobu m.in. olimpijczyka Janusza Kusocińskiego, marszałka sejmu Macieja Rataja czy Mieczysława Niedziałkowskiego – działacza PPS. Cmentarz to las ustawionych w długich rzędach krzyży, poprzeplatanych gdzieniegdzie macewami. Nad całością górują trzy białe metalowe krzyże, osadzone ma wydmie. Zmienione proporcje ramion mają symbolizować rozłożone ręce rozstrzeliwanego człowieka. Jest tu też symboliczny ołtarz z urną zawierającą ziemię z miejsc egzekucji. Starszym chłopcom opowiadamy o historii tego miejsca odpowiednio do ich wieku. Grześ po prostu biega beztrosko po alejkach, a potem upatruje sobie kałużę, w której za wszelką cenę chce się wykąpać.

Na palmirski cmentarz wchodzimy od strony wschodniej.

Na palmirski cmentarz wchodzimy od strony wschodniej.

Schodami prowadzącymi od muzeum wchodzimy na teren cmentarza.

Schodami prowadzącymi od muzeum wchodzimy na teren cmentarza.

Na bramie słynny napis, wyryty przez nieznanego więźnia gestapo.

Na bramie słynny napis, wyryty przez nieznanego więźnia gestapo.

Palmirski las krzyży.

Palmirski las krzyży.

Zdarzają się także macewy.

Zdarzają się także macewy.

Grób Janusza Kusocińskiego.

Grób Janusza Kusocińskiego.

Grób Macieja Rataja.

Grób Macieja Rataja.

Nad palmirskim cmentarzem górują trzy wyniosłe betonowe krzyże.

Nad palmirskim cmentarzem górują trzy wyniosłe betonowe krzyże.

R. zabiera Tymusia na wystawę do Muzeum Miejsce Pamięci Palmiry. To filia Muzeum Warszawy. Wstęp jest bezpłatny; od 2011 r. muzeum działa w nowym budynku. Nie chcemy wchodzić z wszystkimi chłopcami, bo obawiamy się, że mogliby się zetknąć z drastycznymi treściami. Niepotrzebnie. Nowoczesna ekspozycja (wstęp bezpłatny) związana z miejscami masowych egzekucji jest urządzona z dużym wyczuciem, skłania po prostu do przemyśleń i refleksji. Jest odpowiednia nawet do zwiedzenia z dziećmi. Osoby zainteresowane mogą posłuchać relacji świadków, zakładając specjalne słuchawki – to zapewne nie jest polecane dla najmłodszych. Tymo zwraca uwagę przede wszystkim na brzozy, upamiętniające główne miejsca egzekucji, rosnące w budynku muzeum i „wypuszczone” przez dach. Ten oryginalny pomysł bardzo nam się podoba.

Nowoczesny budynek Muzeum Miejsce Pamięci Palmiry.

Nowoczesny budynek Muzeum Miejsce Pamięci Palmiry.

Ekspozycja skłania do zadumy.

Ekspozycja skłania do zadumy.

Można zostać dłużej - jest wiele materiałów do słuchania przez słuchawki.

Można zostać dłużej – jest wiele materiałów do słuchania przez słuchawki.

Jedna z brzóz upamiętniających miejsca egzekucji.

Jedna z brzóz upamiętniających miejsca egzekucji.

Po zwiedzeniu muzeum idziemy na ok. 3-km spacer. Najpierw idziemy w kierunku południowym, tak jak wiedzie zakręt głównego czerwonego szlaku Puszczy Kampinoskiej. Towarzyszą nam też znaki czarnego szlaku im. Kazimierza Wójcickiego. To krótki, ale bardzo malowniczy odcinek – droga wiedzie przez wydmy, więc najpierw wspinamy się w górę, potem zbiegamy z górki na pazurki, potem znowu na górę.

Ruszamy na spacer. Mijamy skraj Długiego Bagna.

Ruszamy na spacer. Mijamy skraj Długiego Bagna.

Zachodni skraj Długiego Bagna. Byliśmy tu w zeszłym roku

Zachodni skraj Długiego Bagna. Byliśmy tu w zeszłym roku

Przez wydmy w kierunku Ćwikowej Góry.

Przez wydmy w kierunku Ćwikowej Góry.

Taka droga przed nami - marzenie.

Taka droga przed nami – marzenie.

R. pod górę musiał się trochę namęczyć.

R. pod górę musiał się trochę namęczyć.

Za to potem było w dół.

Za to potem było w dół.

W okolicy Ćwikowej Góry skręcamy w lewo w szlak zielony.

Okolice Ćwikowej Góry.

Okolice Ćwikowej Góry.

Ćwikowa Góra za nami.

Ćwikowa Góra za nami.

To też bardzo urokliwy fragment, bo wiedzie skrajem jednego z najcenniejszych przyrodniczo obszarów puszczy – Obszaru Ochrony Ścisłej Sieraków im. Romana Kobendzy.

Idziemy skrajem obszaru ochrony ścisłej 'Sieraków'.

Idziemy skrajem obszaru ochrony ścisłej 'Sieraków’.

Taki człowiek mały w tym lesie...

Taki człowiek mały w tym lesie…

Wycieczka - do zdjęcia!

Wycieczka – do zdjęcia!

Na szlabanie przy połączeniu ze szlakiem niebieskim – Palmirskim Szlakiem Łącznikowym – robimy sobie postój na małe co nieco i herbatkę z termosu. Do samochodu już tylko rzut beretem, więc moglibyśmy się nie zatrzymywać, ale dla chłopców taki popas i jedzenie na powietrzu to spora atrakcja, więc stajemy.

Jak by to przejść...

Jak by to przejść…

Postój to to, co chłopcy lubią najbardziej.

Postój to to, co chłopcy lubią najbardziej.

Grześ, wypuszczony z wózka, szczęśliwy eksploruje co najbardziej błotniste miejsca. Pije wodę z butelki z gwinta. Fajny kumpel. Co prawda potem po wsadzeniu do wózka wyje tak, że mijający nas spacerowicze podejrzanie się na nami oglądają, ale spuśćmy na to zasłonę milczenia.

Jak by to otworzyć...

Jak by to otworzyć…

Uff, udało się.

Uff, udało się.

Można pić!

Można pić!

Wracamy niebieskim szlakiem prosto na parking w Palmirach, mijając po prawej krzyże upamiętniające palmirską polanę straceń.

Symboliczne krzyże na Palmirskiej Polanie Śmierci.

Symboliczne krzyże na Palmirskiej Polanie Śmierci.

Spacer puszczańskimi drogami był przemiły. Starsi chłopcy bez wahania wyrazili chęć towarzyszenia nam podczas kolejnych spacerów. Jak to jest, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Im bardziej się człowiek rusza z domu, tym większą ma ochotę na kolejne eskapady… Wieczorem siedzimy więc przy mapie KPN i planujemy kolejne wycieczki.

Luboń Wielki

31 października 2016, poniedziałek

Piękny słoneczny jesienny dzień, ok. 6 stopni, na szczycie ok zera

Wycieczka na Luboń Wielki niebieskim szlakiem z Rabki-Zarytego

Lubomir i Luboń Wielki to dwa szczyty, na które bardzo chcieliśmy wejść podczas naszego pobytu w tych okolicach ostatniej zimy i których (głównie ze względu na trzaskające mrozy i towarzystwo malutkiego Grzesia) nie udało nam się odwiedzić. Teraz nadrabiamy zaległości. Wczoraj byliśmy na Lubomirze, dziś przyszła kolej na Luboń.

Luboń Wielki (1022 m n.p.m.) to najwybitniejszy szczyt Beskidu Wyspowego, więc – co za tym idzie – do pokonania mamy całkiem niezłe przewyższenie (550 m od południowej strony). Najatrakcyjniejszy szlak to żółto znakowana ścieżka zaczynająca się w Rabce-Zarytem, znana jako Perć Borkowskiego (od nazwiska inicjatora budowy lubońskiego schroniska). Wybierając tę trasę, przecina się niezwykle ciekawe gołoborza i wędruje przez malownicze skałki (teren objęty ochroną rezerwatową). Szlak jest dość trudny i nie do polecenia z małymi dziećmi, zwłaszcza przy mokrej nawierzchni. Taką wycieczkę dokładamy więc do przyszłych planów, a dziś wybieramy niebieski szlak z Rabki-Zarytego. To wygodna, nietrudna leśna ścieżka o dość komfortowym nachyleniu, idealna jako cel rodzinnej wycieczki. Dziś dodatkowo pogoda robi nam pożegnalny prezent – w słonecznym dniu barwy jesieni są pięknie nasycone.

Idzie się całkiem miło, nie licząc marudzenia co młodszych turystów od połowy drogi. Trasa na Luboń to jednak nie byle co, do pokonania jest spora wysokość – tego szlaku nie można lekceważyć, a na wycieczkę, zwłaszcza w zimnej porze roku, warto zabrać solidniejszy ekwipunek i gorącą herbatę do termosu. Wędrówkę utrudnia też tłuste, lepiące się do nóg błoto – co prawda to nic w porównaniu z wczorajszą drogą na Maciejową:), ale mimo to komfort wędrowania jest niższy – do plaskania przy każdym kroku i nóg ubłoconych do kolan człowiek się szybko przyzwyczaja, ale do lądowania na czterech literach w takich okolicznościach przyrody już mniej:) Po raz kolejny stwierdzamy, że zimowe górskie wędrówki są pod wieloma względami wygodniejsze niż te wiosenne i jesienne.

Ruszamy z Rabki-Zarytego. Samochód udało się zostawić na parkingu przy szkole.

Ruszamy z Rabki-Zarytego. Samochód udało się zostawić na parkingu przy szkole.

Najmniej zmęczony jest Grzesiek.

Najmniej zmęczony jest Grzesiek.

Nie dość, że wokół piękne widoki, to jeszcze jedzenie podsuwają.

Nie dość, że wokół piękne widoki, to jeszcze jedzenie podsuwają.

Po kilkunastu minutach opuszczamy polany i szlak wprowadza w las.

Po kilkunastu minutach opuszczamy polany i szlak wprowadza w las.

Pogoda jak na zamówienie - dziś cały dzień towarzyszyło nam słońce.

Pogoda jak na zamówienie – dziś cały dzień towarzyszyło nam słońce.

Pod nogami gustowny dywan.

Pod nogami gustowny dywan.

W połowie drogi dzieciaki są już porządnie zmachane, więc przy leżącej nieopodal szlaku kapliczce zarządzamy krótki postój. Potem już na jedną porcję dociągamy na szczyt. Im wyżej, tym zimniej, w partiach szczytowych na ziemi liście przysypane są gdzieniegdzie świeżą warstewką śniegu. Grzesiek rozmarudza się dopiero w końcowym odcinku szlaku.

W połowie drogi, przy kapliczce, zarządzamy krótki postój.

W połowie drogi, przy kapliczce, zarządzamy krótki postój.

Dodatkowa atrakcja na szlaku.

Dodatkowa atrakcja na szlaku.

Rzut oka pod nogi. Jak tu kolorowo!

Rzut oka pod nogi. Jak tu kolorowo!

Przed szczytem Lubonia jesień po raz kolejny zmienia dekoracje.

Przed szczytem Lubonia jesień po raz kolejny zmienia dekoracje.

Żeby żadna duszyczka nie zbłądziła.

Żeby żadna duszyczka nie zbłądziła.

W okolicy szczytu liście pokrywa cieniutka warstwa świeżego śniegu.

W okolicy szczytu liście pokrywa cieniutka warstwa świeżego śniegu.

Jeszcze kilka kroków i jesteśmy. Ten widok w magiczny sposób dodał sił chłopcom.

Jeszcze kilka kroków i jesteśmy. Ten widok w magiczny sposób dodał sił chłopcom.

Szczyt Lubonia Wielkiego jest jedyny w swoim rodzaju. Oczywiście jego najbardziej charakterystyczny punkt to niezwykle oryginalna bryła schroniska, przypominającego raczej bajkowe niż górskie budowle. Budynek został zbudowany w 1931 r. i obecnie figuruje w rejestrze zabytków. Brak bieżącej wody rekompensuje widok z jedynego w swoim rodzaju pokoju z oknami na cztery strony świata. Nietypowymi elementami ‘wystroju’ szczytu są też wielka wieża przekaźnikowa (zbudowana specjalnie dla transmisji telewizyjnej mistrzostw świata FIS w Zakopanem w 1962 r.) oraz drewniane rzeźby – dzieło neosłowian, odprawiających w okolicy Lubonia swoje obrzędy. Sprzed schroniska otwiera się rozległy widok w kierunku północno-wschodnim. Ze starszymi dziećmi koniecznie trzeba przejść przez imponujące gołoborza i ciekawe skałki, wybierając szlak żółty, przecinający rezerwat Luboń Wielki. Uff, ile tych atrakcji jak na jedną górę!

Na Luboń pierwszy dociera Tymo.

Na Luboń pierwszy dociera Tymo.

'Dekorację' szczytową Lubonia trudno pomylić z czymkolwiek innym.

'Dekorację’ szczytową Lubonia trudno pomylić z czymkolwiek innym.

Przed schroniskiem jest przyjemny taras widokowy.

Przed schroniskiem jest przyjemny taras widokowy.

Zapraszam do zdjęcia! Najpierw Tymo.

Zapraszam do zdjęcia! Najpierw Tymo.

Potem reszta chłopaków. Tu byli!.

Potem reszta chłopaków. Tu byli!.

Przez chwilę podziwiamy widoki ze szczytu.

Przez chwilę podziwiamy widoki ze szczytu.

Widok z Lubonia w kierunku północno-wschodnim.

Widok z Lubonia w kierunku północno-wschodnim.

Przyciągające wzrok drewniane rzeźby to dzieło neosłowian.

Przyciągające wzrok drewniane rzeźby to dzieło neosłowian.

Postój urządzamy sobie w przytulnej jadani. Miejsca starczyło tu zaledwie dla dwóch ław, więc przy większym obłożeniu turystycznym może być problem z zajęciem miejsca przy stole. Zamawiamy żurek i dość smaczne pierogi i naleśniki. Grzesia pięknie zabawia uroczy młody kotek, bawiący się wszystkim, co mu się pod łapkę nawinie, i wspinający się na wszystko, co po drodze, łącznie z naszymi plecakami i nosidłem. Mimo niewielkiego rozmiaru jadalni w schronisku jest tu zimno – aż mamy ochotę nałożyć kurtki – uważamy to za spory minus i rzecz do poprawy dla gospodarzy obiektu.

Wracamy tą samą drogą. Grześ od razu zasypia w nosidle. Opatulamy go kocykiem i polarem, dodatkowo wsuwając pod kombinezon dwa ogrzewacze – to rewelacyjny patent, aż dziwne, że wcześniej na niego nie wpadliśmy! W drodze powrotnej R. gubi polar – jednak czasami to dobrze, że chłopcy ciągną tyły – razem z M. wypatrują i przynoszą zgubę.

Odsapnęliśmy, pojedliśmy, czas na dół.

Odsapnęliśmy, pojedliśmy, czas na dół.

Słońce świeci nisko, Sebcio tu wygląda jak na obrazie.

Słońce świeci nisko, Sebcio tu wygląda jak na obrazie.

Przez chwilę idziemy w kierunku zachodnim, za chwilę razem z niebieskim szlakiem skręcimy na południe.

Przez chwilę idziemy w kierunku zachodnim, za chwilę razem z niebieskim szlakiem skręcimy na południe.

Techniki bywają różne. Byle skutecznie i do przodu.

Techniki bywają różne. Byle skutecznie i do przodu.

Mijamy znajomą kapliczkę.

Mijamy znajomą kapliczkę.

Ale mamy szczęście - pogoda zadbała dziś o piękne, nasycone kolory.

Ale mamy szczęście – pogoda zadbała dziś o piękne, nasycone kolory.

Końcówka niebieskiego szlaku. Po wyjściu lasu otwierają się szersze widoki.

Końcówka niebieskiego szlaku. Po wyjściu lasu otwierają się szersze widoki.

Nasz czas: wejście na Luboń (‘rodzinnym’ tempem, z odpoczynkiem): 11:30-13:45, powrót 14:45-16:00. 550 m przewyższenia i ok. 3,5 km w jedną stronę.

Wieczorem nasza jedyna rozrywka to pakowanie. Ach, poszłoby się na kolację do schroniska na Kudłaczach, ale jutro musimy wyjechać wyjątkowo wcześnie – Tymo chce zdążyć na Akcję Znicz i sprzedawać znicze z harcerzami ze swojego szczepu. Humory poprawia nam Sebuś, pytając, jak się nazywa ten staw, który mijaliśmy idąc na szczyt Lubonia. Baraniejemy. Jaki staw? W końcu Sebuś przypomina sobie, o co mu chodziło – o potok:) No i wszystko jasne! Sprawa zostaje uwieczniona nawet na wieczornym rysunku.

Luboń Wielki oczami Sebusia.

Luboń Wielki oczami Sebusia.

Nie chce się wracać do szkoły i pracy. Ale nawet takie dwa dni na szlaku niesamowicie ładują akumulatory. I to jak! Inaczej za nic w świecie nie chciałoby nam się najpierw pakować, potem rozpakowywać i ogarniać cały ten bonusowy bałagan.

W Beski Wyspowy i Makowski na pewno jeszcze wrócimy. Nocny pokaz nieba w obserwatorium na Lubomirze nęci, oj nęci. Niech tylko Grześ trochę podrośnie:)

Wejście na Lubomir i wieczorna wycieczka do Bacówki na Maciejowej

30 października 2016, niedziela

Pochmurno, z przejaśnieniami i przelotnym mżawko-śniegiem, do 6 stopni

Lubomir

Po wczorajszym wieczornym spacerze po kasińskich torach wszystkim dobrze się śpi. Noc dzisiaj o godzinę dłuższa (zmiana czasu), my jednak „przekładamy” dodatkową godzinę na wtorek – wtedy bardziej się przyda!

Wstajemy bez zbędnego ociągania się, żeby w miarę wcześnie znaleźć się na szlaku. Przy śniadaniu zastanawiamy się, czy wchodzić na Lubomir od strony Węglówki, czy wybrać dużo dłuższą trasę przez schronisko Kudłacze. Ze względu na Grześka staje na wejściu z Węglówki.

Podjeżdżamy na przełęcz Jaworzyce, a stamtąd jeszcze ok. kilometra drogą asfaltową w kierunku przysiółka Parylówka na niewielki parking (według instrukcji dojazdu zamieszczonej na stronie obserwatorium na Lubomirze).

Szlak początkowo prowadzi przez kilkaset metrów asfaltową drogą. Grześ dzielnie maszeruje na własnych nóżkach, niewiele ustępując tempem starszakom. Dopiero przy ostatnich zabudowaniach R. ładuje go do nosidła i dogania resztę ferajny. Dalej Grześ dzielnie siedzi na plecach taty i próbuje śpiewać piosenki – najlepiej wychodzi mu… „Sto lat”:)

Ruszamy na Lubomir.

Ruszamy na Lubomir.

Grześ najpierw dzielnie idzie sam. Kolory jesieni są bajkowe.

Grześ najpierw dzielnie idzie sam. Kolory jesieni są bajkowe.

Asfalt zmienia się w kamienistą drogę, która wprowadza nas w las, coraz stromiej wspinając się na stoki Lubomira. W lesie kamienista nawierzchnia okresowo zamienia się w mocno błotnisty beskidzki szlak pokryty dywanem bukowych liści. Błotnistość jednak jest znośna i nie przeszkadza naszym dzielnym chłopakom. Nachylenie jest jednak spore i przez ostatnie minuty mocno wyglądamy już szczytu. W końcu – jest! Budynku Obserwatorium Astronomicznego im. Tadeusza Banachiewicza nie da się z niczym pomylić. Informacje z drogowskazu przy parkingu są mocno zachęcające – 45 minut i 1,5 km nie wygląda źle. Rzeczywiście jednak wejście z dzieciakami zajmuje nam około godziny.

Beskid Wyspowy (właściwie Makowski) - spróbujcie się nie zakochać.

Beskid Wyspowy (właściwie Makowski) – spróbujcie się nie zakochać.

Dojście na Lubomir nie nastręcza żadnych problemów technicznych.

Dojście na Lubomir nie nastręcza żadnych problemów technicznych.

Typowa dzisiejsza pogoda - z serii 'wszystko się może zdarzyć'.

Typowa dzisiejsza pogoda – z serii 'wszystko się może zdarzyć’.

Właśnie dlatego późną jesienią kochamy góry.

Właśnie dlatego późną jesienią kochamy góry.

Wzdłuż całej trasy stoją tablicy ścieżki dydaktycznej.

Wzdłuż całej trasy stoją tablicy ścieżki dydaktycznej.

Za nami otoczenie Śnieżnicy.

Za nami otoczenie Śnieżnicy.

Końcowy odcinek szlaku.

Końcowy odcinek szlaku.

Jeszcze kilka kroków i staniemy na szczycie Lubomira.

Jeszcze kilka kroków i staniemy na szczycie Lubomira.

Szczyt Lubomira zajmuje Obserwatorium Astronomiczne im. Tadeusza Banachiewicza.

Szczyt Lubomira zajmuje Obserwatorium Astronomiczne im. Tadeusza Banachiewicza.

Organizowane są tu regularnie prelekcje astronomiczne i pokazy nieba.

Organizowane są tu regularnie prelekcje astronomiczne i pokazy nieba.

Na szczycie czytamy informację, że od dzisiaj (zmiana czasu) obserwatorium jest czynne dla turystów w weekendu od 12:00 do 15:15. Perspektywa czekania ponad godzinę na zimnym wietrze na możliwość ogrzania się we wnętrzu budynku skutecznie nas odstrasza. Rezygnujemy więc z prelekcji astronomicznej i poprzestajemy na pamiątkowych zdjęciach – w końcu musimy mieć dokumentację ze zdobycia kolejnego szczytu Korony Gór Polski (Lubomir – 904 m n.p.m. – to najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego)! [wiele osób zalicza jednak Lubomir do Beskidu Wyspowego, a za najwyższy szczyt Makowskiego uważa Mędralową].

Lubomir (904 m n.p.m.) to najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego.

Lubomir (904 m n.p.m.) to najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego.

Na pewno odwiedzimy jeszcze obserwatorium, bo bardzo kusi nas perspektywa podejrzenia jego pracy, a szczególnie kilkugodzinne nocne pokazy nieba (organizowane zwykle raz w miesiącu, w pogodne weekendy – szczegóły na stronie internetowej: http://obserwatorium.lubomir.weglowka.pl/).

Grześ na szczycie… robi siusiu – to jego wielkie osiągnięcie ostatnich dni – już nawet nie chce sikać w pieluchę. Dzisiaj przy temperaturze 3 stopni, wiejącym wietrze i prószącym śnieżku jest to nieco kłopotliwe, ale musimy to dźwignąć ;-). Zaraz potem nasza najmłodsza pociecha zaczyna ryczeć jakby ktoś ją zarzynał, rzucając się w histerii na ziemi prosto w błotniste, mokre liście. Widocznie przeszkodziliśmy mu w jakimś jego zamierzeniu. Bywa i tak, zwłaszcza gdy przebija się właśnie drugi trzonowiec… To właśnie chwila z rodzaju tych, które potem człowiek skrzętnie wymazuje ze swojej pamięci:)

Bez zbędnej zwłoki kierujemy się w drogę powrotną. Grześ od razu uspokaja się w nosidle, a starszaki prawie zbiegają na dół. Idą sobie we dwóch kilkadziesiąt metrów przed nami – ale mamy dorosłe dzieci!

Wracamy tą samą drogą.

Wracamy tą samą drogą.

Gdy na chwilę zaświeci słońce, światło jest bajkowe.

Gdy na chwilę zaświeci słońce, światło jest bajkowe.

Pod nogami bukowe liście, jak to jesienią.

Pod nogami bukowe liście, jak to jesienią.

W panoramie bez problemu odnajdujemy Śnieżnicę.

W panoramie bez problemu odnajdujemy Śnieżnicę (ta środkowa…).

Wchodząc w górę ok. kilometr za parkingiem zauważyliśmy Gościniec pod Lubomirem i teraz stwierdzamy, że może uda nam się zjeść tam obiad schodząc na dół. Po dwudziestu minutach zejścia meldujemy się w obszernej, ciepłej restauracji.

Obiad w Gościńcu pod Lubomirem

To prawdziwy strzał w dziesiątkę! Jest ciepło, przestronnie i miło. Grześ spokojnie pałaszuje na obiad zupkę, a my nie możemy doczekać się na pyszne pierogi z mięsem, które poprawiamy pierogami z jagodami i naleśnikami z serem – pychota! Wszyscy wychodzimy najedzeni i zadowoleni.

Grześ miał gdzie pobiegać, bo sala restauracji jest całkiem spora. Mimo to jak tylko dochodzimy do asfaltu, wypuszczamy go z nosidła. Biegnie w dół na wyścigi z Tymkiem i Sebkiem. Wszyscy chłopcy zresztą dzisiaj spisali się na medal. Tymo dźwigał spory górski plecak z częścią naszego zaopatrzenia i zachowywał się jak prawdziwy starzy brat. Seba sprawnie wchodził, nie narzekając pomimo prawie 300 m przewyższenia i niezbyt wygodnego nachylenia szlaku. A Grześ prawie nie marudził i dzielnie przeszedł razem ponad kilometr trasy.

Nasz czas: 10:45–13:30 (wg „starego” czasu letniego), ok. 3,5 km i niespełna 300 m przewyższenia.

 

Zielonym szlakiem do Bacówki na Maciejowej

Po dzisiejszej wycieczce porządnie sobie odpoczęliśmy w Stacji Kasina, Grześ się wyspał… Co zrobimy z wieczorem?… Oczywiście – znowu pójdziemy w góry! Tym razem do dwukrotnie już przez nas odwiedzanej Bacówki na Maciejowej. Po ciemku i z czołówkami – chłopaki będą mieć dodatkową atrakcję. A przy tym tak bardzo smakowały nam tamtejsze racuchy z jagodami… 🙂

Nie chce nam się podchodzić nieco nużącym czarnym szlakiem wzdłuż trasy wyciągu (szliśmy zresztą tamtędy już dwa razy). Podjeżdżamy więc drogą z Raby Niżnej przez Olszówkę i dalej wzdłuż żółtego szlaku aż do miejsca, gdzie odłącza się od niego zielony szlak. Po drodze chwilami dość mocno pada deszcz, ale mamy nadzieję na poprawę pogody. I faktycznie, jak tylko dojeżdżamy, przestaje padać. Parkujemy już o zmroku i zaczynamy naszą przygodę.

Ruszamy w okolic Olszówki. Właśnie zmierzcha.

Ruszamy w okolic Olszówki. Właśnie zmierzcha.

Wyjmujemy czołówki i ciemność nam niestraszna.

Wyjmujemy czołówki i ciemność nam niestraszna.

Zielony szlak prowadzi stąd dość ostro w górę leśną drogą mocno zniszczoną przez zrywkę drewna. Po ostatnich opadach idziemy błotnistym parowem, którym ze zmiennym natężeniem płynie woda. Po kilkunastu minutach zaczynamy się zastanawiać, czy nie zarządzić odwrotu, jednak nareszcie szlak skręca w prawo i zaczyna trawersować stoki Barda, gdzie od razu robi się wygodniej.

Nadal okresowo jest bardzo błotniście, ale mamy dłuższe odcinki całkiem wygodnej leśnej drogi. Nie jest tak płasko, jak wydawałoby się na mapie, raczej cały czas w górę lub w dół. Dołączamy do czerwonego szlaku, który ostatecznie zaprowadzi nas do celu.

Po 40 minutach zauważamy w prześwitach między drzewami światła. Na ich podstawie próbujemy zlokalizować schronisko. Po chwili przekonujemy się, że światła pochodzą z podgórskich osad, a schronisko wyłania się w nieco innym miejscu, na prawo od ścieżki. Tak czy siak, widok światła po blisko godzinnej wędrówce bardzo nas cieszy!

Bacówka na Maciejowej - gdy dochodzimy, widać tylko tyle.

Bacówka na Maciejowej – gdy dochodzimy, widać tylko tyle.

Za to w środku jak zwykle przyjemnie i przytulnie.

Za to w środku jak zwykle przyjemnie i przytulnie.

W bacówce rozczarowuje nas tylko brak racuchów. Poza tym atmosfera jest jak zwykle ciepła, przytulna, gościnna. W kominku wesoło trzaska ogień. Cieplutko. Mili gospodarze tłumaczą, że już posprzątali kuchnię po dwudniowym pobycie dużej grupy i nie bardzo chcą zaczynać wszystko od nowa. Ostatecznie na dzisiejszą kolację jemy… szarlotkę! Pieczona dzisiejszej nocy smakuje naprawdę świetnie. Towarzystwo sernika i ciasta drożdżowego tworzy kompletny zestaw. Grześ nie gustuje w ciastach, ale zjada jogurciki i kanapkę, zachwycając się płonącym w kominku ogniem.

Wszystkim bardzo podoba się taka kolacja. Jesteśmy jedynymi gośćmi w schronisku. Na pamiątkę kupujemy znaczki turystyczne ze schroniska z postanowieniem, że zaczniemy kupować je w kolejnych odwiedzanych atrakcjach turystycznych. Zawsze to lepsza rzecz do kolekcjonowania dla dzieciaków niż głupie naklejki z albumów.

Po degustacji wszystkich ciast. Pora do domu.

Po degustacji wszystkich ciast. Pora do domu.

Robi się już późno, więc zbieramy się do powrotu. Tym razem droga mija jakoś szybciej i bez większych problemów trafiamy do naszego doblaka zostawionego na poboczu.

Zdecydowanie nie namawiamy nikogo do krążenia po górach w nocy. Jesteśmy jednak całkiem dobrze wprawieni regularnymi spacerami nocą po lasach w okolicach naszej mazowieckiej działki. Dziś mamy aż … pięć czołówek. Przezorny zawsze ubezpieczonyJ Dla dzieciaków taki spacer był prawdziwą przygodą z lekkim dreszczykiem emocji. A i dla nas było to ciekawe i nowe przeżycie. Szczególnie fajny był moment odnalezienia schroniska.

Nocny spacer świetnie uchwycony okiem Tyma.

Nocny spacer świetnie uchwycony okiem Tyma.

Nasz czas: 17:45–20:00, ok.1,5 km i po 100 m przewyższenia w każdą stronę

Mstów – w cieniu klasztornych fortyfikacji

29 października 2016, sobota

Wszystkiego po trochu, słońce, mżawka i wiatr, 8 stopni

Mstów odwiedzamy przy okazji weekendowego wypadu w Beskid Wyspowy, do Kasiny Wielkiej.

Warszawa-Kasina Wielka

Od wczoraj kolejne plany biorą w łeb. Mieliśmy wyjechać w piątek po południu – jednak w czwartek wieczorem, ledwo ogarnięci z czymkolwiek na następny zwykłotygodniowy dzień, uznajemy to za żart. Kolejny pomysł – wyjazd wczesnym ranem w sobotę i wejście z marszu na Lubomir – również nie wypala. Musimy zadowolić się dopakowaniem w sobotę rano i wyjechaniem po śniadaniu o 9:00. I tak nieźle. Matko, ile roboty z tym pakowaniem w towarzystwie naszej wesołej gromadki!

Mimo obaw (…zbliżające się Wszystkich Świętych) jedzie się zupełnie dobrze. Tymo straszy nas tylko, że mu niedobrze, ale po krótkim postoju na stacji benzynowej wszystko wraca do normy. Jedziemy standardowo, Katowicką. Na turystyczny postój niewiele zbaczamy z drogi – zajeżdżamy do niewielkiego Mstowa.

Mstów

To kameralna miejscowość położona nad brzegiem Warty kilkanaście kilometrów od Częstochowy. Rzadko odwiedzana, z  cudownie prowincjonalnym urokiem i zabytkiem wielkiej klasy – średniowiecznym ufortyfikowanym klasztorem kanoników laterańskich.

Klasztor oficjalnie znajduje się w Wancerzowie, ale tak naprawdę leży tylko pół kilometra od mstowskiego rynku – dwie miejscowości są tak blisko sklejone ze sobą. Zespół klasztorny powstał prawdopodobnie ok. XIII w., ale kościół i budynki klasztorne wielokrotnie przebudowywano. Obecnie mają formę barokową. W obawie przed zrabowaniem klasztornego mienia, a potem dla ochrony przez najeźdźcami, klasztor ufortyfikowano. I to najciekawsza sprawa. Ufortyfikowane zamki widział każdy, ale klasztory? Trzeba przyjechać do Mstowa!

Przed zwiedzeniem klasztoru załatwiamy rzecz bardziej przyziemną, czyli obiad. Parkujemy na rynku, co samo w sobie jest atrakcyjne – rozległy mstowski rynek, otoczony urokliwymi kamieniczkami, pamięta ślady dawnej świetności. Mstów przewyższał niegdyś swoim znaczeniem Częstochowę. Kiedyś na synku stał ratusz, ale został rozebrany dwieście lat temu. Teraz rynek świeci pustkami, mimo soboty i południowej pory. Stanowi za to świetne miejsce do pobiegania dla Grzesia, któremu podobają się zwłaszcza reflektorki podświetlające rynek w nocy.

Trapezowaty rynek w Mstowie świetnie nadaje się do wybiegania dzieciaków.

Trapezowaty rynek w Mstowie świetnie nadaje się do wybiegania dzieciaków.

Studnia powstała podczas rewitalizacji w 2007 r.

Studnia powstała podczas rewitalizacji w 2007 r.

Gdy M. cierpliwie biega za naszym najmłodszym turystą, R. i starsi chłopcy idą do położonej tuż obok karczmy-pizzerii Pod Stodołami zamówić coś do jedzenia. Obsługa jest bardzo miła, a jedzenie smaczne, Co prawda możemy się wypowiedzieć tylko co do pizzy, na którą bardzo nalegali chłopcy:) Grzesiek podczas obiadu zachowywał się nawet całkiem cierpliwie i wył tylko w granicach przyzwoitości. Więc było zupełnie dobrze.

Najedzeni, przenosimy się na teren klasztoru. Po drodze przechodzimy przez stary mstowski most na Warcie. Kiedyś obowiązek utrzymania i naprawy mostu leżał na zakonnikach, jednak w zamian klasztor miał prawo do pobierania cła za przeprawę. Nie zatrzymujemy się tu dłużej, bo zaczyna coraz mocniej padać, tylko kierujemy się od razu w stronę klasztoru.

Cło za przeprawę przez most pobierał kiedyś klasztor.

Cło za przeprawę przez most pobierał kiedyś klasztor.

W dole płynie malownicza Warta.

W dole płynie malownicza Warta.

Klasztor w Mstowie otaczała niegdyś fosa i wały ziemne.

Klasztor w Mstowie otaczała niegdyś fosa i wały ziemne.

Na teren kompleksu wprowadza późnobarokowa brama z XVIII w.

Na teren kompleksu wprowadza późnobarokowa brama z XVIII w.

Całe założenie klasztorne było od XVII w. systematycznie niszczone przez pożary i wojny, na szczęście mstowski proboszcz w okresie międzywojennym odrestaurował budynki klasztorne i odbudował mury obronne.

Na teren kościoła i klasztoru wejść może każdy, i to bezpłatnie. Grześ, niestety, nie wyraża tym najmniejszego zainteresowania, przedkładając nad zwiedzanie zabytków wchodzenie i schodzenie na schody wiodące na wały. Co robić, R. po krótkim rekonesansie przymusowo mu towarzyszy, a do myszkowania po terenie kościelno-klasztornym zostaje oddelegowana M. ze starszakami. Zaglądamy do barokowego wnętrza kościoła (można zajrzeć tylko przez kraty), a potem urządzamy sobie spacer dookoła murów. I to jest atrakcja pierwsza klasa. Do dzisiejszych czasów zachowało się dziewięć baszt (z pierwotnych dziesięciu). Chłopaki chętnie oglądają wszystkie po kolei, zgadując, skąd kiedyś się strzelało – do kilku baszt można nadal wejść. Największą frajdą okazuje się jednak dzwonnica, urządzona w dawnej bramie głównej. Dociekliwi chłopcy odkrywają, że drewniane drzwi broniące do niej nie są zamknięte i można dostać się na górę. Wdrapujemy się po wąskich i stromych schodach – stopnie są tak zużyte, że każdy z nich na środku ma wyraźny ubytek – i stajemy tuż obok sznurów przywiązanych do dzwonów, które wiszą tuż nad naszymi głowami. Niesamowite.

Kościół, pierwotnie romański, obecnie ma postać barokową.

Kościół, pierwotnie romański, obecnie ma postać barokową.

W murach obronnych zachowało się dziewięć baszt.

W murach obronnych zachowało się dziewięć baszt.

Figura św. Floriana w jednej z baszt.

Figura św. Floriana w jednej z baszt.

Z dawnego cmentarza zachował się jeden pomnik nagrobny z figurą Chrystusa Dobrego Pasterza.

Z dawnego cmentarza zachował się jeden pomnik nagrobny z figurą Chrystusa Dobrego Pasterza.

Do niektórych baszt można wejść!.

Do niektórych baszt można wejść!.

W środku miejsca nie za dużo.

W środku miejsca nie za dużo.

Ale można wyobrazić sobie, jak stąd broniono klasztoru.

Ale można wyobrazić sobie, jak stąd broniono klasztoru.

Rzut oka do góry.

Rzut oka do góry.

Kolejna baszta zostaje za nami.

Kolejna baszta zostaje za nami.

Dawna brama główna mieści obecnie dzwonnicę.

Dawna brama główna mieści obecnie dzwonnicę.

Na górę wprowadzają strome i wąskie schodki.

Na górę wprowadzają strome i wąskie schodki.

Wyżej już nie szliśmy.

Wyżej już nie szliśmy.

Niegdyś to było główne wejście na teren kościoła.

Niegdyś to było główne wejście na teren kościoła.

Każda z baszt ma nieco inny kształt.

Każda z baszt ma nieco inny kształt.

Do kościoła przylegają budynki klasztorne.

Do kościoła przylegają budynki klasztorne.

Klasztor jak niegdyś góruje nad Mstowem.

Klasztor jak niegdyś góruje nad Mstowem.

Dalsza droga mija sprawnie i spokojnie. Wszyscy trzej chłopcy zasypiają w samochodzie, tylko Grzesia, niestety, budzą postoje na bramkach na autostradzie. Mimo to pogodę ducha udaje mu się zachować aż do końca podróżyJ

W Stacji Kasina stawiamy się o 16:00. To miejsce niezwykłe. Klimatyczne pokoje i apartamenty urządzone są w dawnym XIX-wiecznym budynku dworca Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, tuż obok w obie strony biegną tory, po których w sezonie jeżdżą zabytkowe składy. Pisaliśmy już o tym miejscu w relacji z naszej zimowego pobytu w Beskidzie Wyspowym (zob. Beskid Wyspowy i okolice, 2015/2016). Zazwyczaj nie lubimy zatrzymywać się w tym samym miejscu, ale dla Kasiny zrobiliśmy wyjątek – chętnie wróciliśmy tu wszyscy: i my, i dzieciaki.

Na nocleg zaadoptowano XIX-wieczny dworzec Galicyjskiej Kolei Transwersalnej.

Na nocleg zaadoptowano XIX-wieczny dworzec Galicyjskiej Kolei Transwersalnej.

Stacja Kasina - jesteśmy na miejscu.

Stacja Kasina – jesteśmy na miejscu.

Piękna klatka schodowa w Stacji Kasina.

Piękna klatka schodowa w Stacji Kasina.

Można poczuć się jak dawny podróżny.

Można poczuć się jak dawny podróżny.

Chłopcy - starym zwyczajem - rysują dzisiejsze wrażenia.

Chłopcy – starym zwyczajem – rysują dzisiejsze wrażenia.

Mstów okiem Sebusia.

Mstów okiem Sebusia.

Wieczorem pobieżne rozpakowanie i konieczny element programu – spacer torami po ciemku (linia nieczynna poza sezonem letnim). Chłopcy nie mogli się tego doczekać!

Obowiązkowy punkt programu - wieczorny spacer.

Obowiązkowy punkt programu – wieczorny spacer.

Przed nami tory, za nami tory.

Przed nami tory, za nami tory.

Zwrotnica nie mogła pozostać niezauważona.

Zwrotnica nie mogła pozostać niezauważona.

W czapce M. Sebusiowi bardzo twarzowo.

W czapce M. Sebusiowi bardzo twarzowo.

Lubomir i Luboń Wielki, 2016.10/11

Lubomir i Luboń Wielki, 2016.10/11

Wracamy w Beskid Wyspowy i Makowski, na Stację Kasina Wielka. To miejsca, gdzie chce się wracać. Tym razem za oknem nie trzaskający mróz, lecz apogeum jesiennej szarugi; przed nami nie dwutygodniowy pobyt, ale dwudniowy wypad. Po drodze zahaczamy o ufortyfikowany średniowieczny klasztor w Mstowie. Wyjazd na wariata z pakowaniem się do ostatniej chwili i ogarnianiem lekcji, szkoły, domu, kichających dzieciaków. A potem nagroda. Dwa dni w innym rytmie i mokrolistopadowe wspomnienia Lubonia i Lubomira.

Linki do relacji z poszczególnych wycieczek

Dzień 1. Mstów – w cieniu klasztornych fortyfikacji

Każda z baszt ma nieco inny kształt.

Dzień 2. Wejście na Lubomir i wieczorna wycieczka do Bacówki na Maciejowej

Gdy na chwilę zaświeci słońce, światło jest bajkowe.

Dzień 3. Luboń Wielki

Przed schroniskiem jest przyjemny taras widokowy.

Nasz poprzedni pobyt w Beskidzie Wyspowym opisaliśmy tutaj:
Beskid Wyspowy i okolice 2015/2016