Beskid Śląski, 2009.03

Beskid Śląski to idealne pasmo na rozpoczęcie przygody górskiej z kilkulatkiem. Takiego nagromadzenia atrakcji dla dzieci i takiego stopnia przystosowania infrastruktury turystycznej dla najmłodszych nie spotkaliśmy chyba w żadnym innym beskidzkim paśmie. Place zabaw przy schroniskach to tutaj norma. Wiele możliwości zaplanowania krótkich tras, ale z jakimś „celem”, który może przyciągnąć malucha, i duży wybór atrakcji podgórskich. Wyjazd z niespełna trzyletnim Tymusiem jest więc bardzo udany. Jedzie z nami Babcia (wielkie dzięki!), która umożliwia nam trochę wypadów we dwoje. Pobyt w Szczyrku wspominamy też wyjątkowo z innego powodu – w jego trakcie dowiadujemy się o ciąży M. – a to oznacza wyjątkowo pomyślną wiadomość – nasza rodzina obieżyświatów niebawem się powiększy! Hura, marzyliśmy o tym o dawna! Continue reading

Beskid Żywiecki, 2008.12

Wyjazd w okresie świąteczno-noworocznym to gwarancja wysokich cen i tłumów w kurortach. A wyjazd w okresie przedświątecznym? Pusto, spokojnie, a infrastruktura turystyczna w pełnej gotowości. Jeśli do tego uda się wyrwać tylko we dwoje, to już chyba lepiej być nie może. Taka bajka przytrafiła nam się naprawdę w grudniu 2008, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Continue reading

Tatry, 2008.09

Jesienny wyjazd do Zakopanego ma być rekompensatą dla Tymusia za niemiłe przeżycia podczas koniecznego do diagnostyki jego problemów nefrologicznych pobytu w szpitalu. My też cieszymy się na jesienne naładowanie akumulatorów, tym bardziej, że w Tatry zawsze przyjeżdżamy chętnie i chętnie pielęgnujemy wspomnienia tygodni spędzanych na tatrzańskich szlakach. Przy okazji ten wyjazd to pierwszy prawdziwy debiut Tyma na tatrzańskich szlakach (bo wózkiem jeździł po nich już w wieku 5 miesięcy). Nastawiamy się na spacery w pięknej jesiennej aurze, tymczasem rzeczywistość mocno rozmija się z oczekiwaniami: przez niemal cały czas jest deszczowo i bardzo zimno. Od czego jednak zapał i odpowiednie ubranie. Zresztą z dwuipółlatkiem i tak nie zapędzilibyśmy się dalej niż w dolinki reglowe, a te można podziwiać niezależnie od pogody. Na wyjazd z nami daje się namówić niezastąpiona Babcia, umożliwiając nam kilka wypadów tylko we dwoje. Czego chcieć więcej…

21 września 2008, niedziela

Pogoda… hmmm… od prawie dwóch tygodni zimno i prawie cały czas mży; dziś nie jest inaczej: po drodze 4-8 stopni, w Zakopcu ok. 5 stopni

Warszawa-Zakopane, 4:40-14:00

Wstajemy o 3:30. Mimo nieludzko wczesnej pory Tymo od razu pozytywnie nastawiony do wyjazdu, cieszy się, że „jedziemy w góry, do Zakopanego”. Nadal każe na siebie mówić „Amelka” (bohaterka ulubionej ostatnio książki o misiach) i nie rozstaje się z nową maskotką – Panem Czekoladką (to z kolei inspiracja książką „Lulaki”). Katowicką jedzie się sprawnie. Na śniadanie zatrzymujemy się po połknięciu niemal 250 km. Potem też bez przestojów. Na obiad zatrzymujemy się w Głogoczowie za Krakowem. Przez całą drogę wszyscy poprawiamy sobie humor przepysznymi rogalikami Babci. Podczas ostatniej części drogi Tymo dość długo zasypia. Nie możemy się pohamować i – przyjmując za wymówkę konieczność dłuższego polulania Tyma w samochodzie – fundujemy sobie jeszcze przejazd okrężną drogą z Poronina przez Bukowinę Tatrzańską, Głodówkę i drogą Oswalda Balzera do Zakopca.

Na miejscu zadekowujemy się w wygodnym lokum – o dziwo udało nam się znaleźć nowe, nieznane jeszcze kwatery, kuszące gości dobrą ceną i wysoką jakością. Mamy dwupokojowy apartament, więc mimo powiększonego składu możemy rozlokować się wygodnie i niekrępująco.

Po wstępnym ogarnięciu się wszyscy idziemy na spacer na Krupówki (17:00-18:30). W mżącym deszczu, pod parasolami. Na szczęście w ostatniej chwili dopakowaliśmy dla Tymcia zimową kurtkę i czapkę. Krupówkowy miś wyraźnie jest dziś pijany, omijamy go szerokim łukiem. Deszcz przerzedził na szczęście turystów, daje się iść bez wpadania na innych.

Po drodze - Pan Czekoladka jak nietoperz.

Po drodze – Pan Czekoladka jak nietoperz.

22 września 2008, poniedziałek

Ale radocha: cały dzień bez opadów, co tam, że pochmurno i 6 stopni; od wysokości 1300 m śnieg

Wycieczka do Dolinki ku Dziurze (10:15-11:15 od wylotu dolinki)

Ta trasa to świetny wybór na tatrzański debiut malucha: krótka, urokliwa, z atrakcją na końcu (jaskinia). My sami już zapomnieliśmy jak tu ładnie, z chęcią przypominamy sobie imponujące skalne otoczenie w górnej części doliny.

Tymo jest na początku onieśmielony głośnym szumem potoku, potem znów staje się rezolutną gadułą – np. mówi, że kaskady na potoku to takie „zjeżdżalnie dla wody”. Chętnie zwiedza z latarką jaskinię, ale zagłębiamy się w nią tylko niewielki kawałek.

W czasie drzemki Tyma M. z R. wymykają się na wycieczkę na Nosal.

Wchodzimy od Kuźnic przez Nosalową Przełęcz. Idziemy niespiesznie przez wilgotny, błotnisty szlak, w lesie mgiełki, widok na góry spowite chmurami i przyprószone śniegiem jest jakiś taki tajemniczy. Na szczycie i w drodze powrotnej o dziwo sporo ludzi. Spotykamy zsynantropizowanego lisa. Wracamy, klucząc trochę po Zakopanem i wspominając dawne czasy, patrzymy, co się zmieniło itp.

Wieczór kończymy wspólną obiadokolacją w jednej z pobliskich karczm. Tymo trochę boi się … kapeli góralskiej.

Widok z okna...

Widok z okna…

Doliną ku Dziurze.

Doliną ku Dziurze.

Doliną ku Dziurze.

Doliną ku Dziurze.

Doliną ku Dziurze.

Doliną ku Dziurze.

Jaskinia Dziura.

Jaskinia Dziura.

Na Nosal z Nosalowej Przełęczy.

Na Nosal z Nosalowej Przełęczy.

Widoki z Nosala.

Widoki z Nosala.

Widoki z Nosala.

Widoki z Nosala.

Lisek na Nosalu.

Lisek na Nosalu.

 

23 września 2008, wtorek

Pochmurno i mglisto, okresami mżawka, do 10 stopni

Wycieczka na Kopieniec (M. i R.); 10:20-13:20

Naprawdę miło przypomnieć sobie ten szlak po ponad 5 latach. Potok w Dolinie Olczyskiej, podejście na Polanę pod Kopieńcem… Im wyżej, tym więcej śniegu pod nogami, momentami całkiem ślisko. Na Polanie pod Kopieńcem, dziś całej białej (na ziemi nawet do 15 c, świeżego śniegu!), postój z gorącą herbatą z termosu. Ze szczytu Kopieńca ładny widok, od poziomu 1400-1500 m tajemniczo spowity chmurami. W dół schodzimy już nieco zniszczonym szlakiem do Cyrhli, w drodze do Jaszczurówki „skracamy” sobie jeden z łuków drogi – co chyba tylko wydłuża nam wyprawę. Przez całą drogę możemy wreszcie choć trochę się nagadać.

Tymo z Babcią w tym czasie idą na plac zabaw, kupują małą ciupagę, która Tymuś „klapacia” (podpiera się) idąc. Od dziś Tymo już nareszcie nie jest Amelką, tylko „wesołym wózkiem”, a od wieczora „wagonikiem”.

Późnym popołudniem, po obiedzie wszyscy wjeżdżamy kolejką na Gubałówkę. Jak można by zrezygnować z takiej atrakcji, bawiąc z kilkulatkiem w Zakopanem… Faktycznie, dla Tyma to wielka frajda. Z napięciem wyczekuje drugiego wagonika jadącego z naprzeciwka, i obserwuje ich rozmijanie się w połowie drogi. Na górze spacerujemy tylko chwilę – jest coraz ciemniej i zimno – główną atrakcją jest sama przejażdżka kolejką.

Jaszczurówka - dawne cieplice.

Jaszczurówka – dawne cieplice.

Dolina Olczyska.

Dolina Olczyska.

Walka lata z zimą.

Walka lata z zimą.

Na Kopieniec.

Na Kopieniec.

Widoki z Kopieńca.

Widoki z Kopieńca.

Widoki z Kopieńca.

Widoki z Kopieńca.

Widoki z Kopieńca.

Widoki z Kopieńca.

Kolejka na Gubałówkę.

Kolejka na Gubałówkę.

Na Gubałówce.

Na Gubałówce.

24 września 2008, środa

Co dzień, to gorzej: dziś non stop pada, 9 stopni

Wycieczka do Muzeum Tatrzańskiego (10:00-11:00)

Muzeum jest nieduże, ale miłe, salka ze zwierzętami wyremontowana. Mimo to nieco brakuje w nim interaktywności. Oglądamy dawne wyposażenie chałup góralskich i szkoły oraz wypchane zwierzęta. Tymo chętnie ogląda muzea, tylko trzeba robić to sprawnie.

Staników Żleb (z Nędzówki) – Przysłop Miętusi – Dolina Kościeliska (12:15-14:50) M.+R.

Pogoda sprawia, że przypominamy sobie niższe szlaki – to naprawdę miłe spacery. Szlak przez Staników Żleb jest stosunkowo mało uczęszczany. W dolnej części szeroka, wyremontowana droga wzdłuż strumienia, w górnej części wąska, zarastająca ścieżka przez las i trawy (przeklinamy dziś tę piękną, bujną roślinność, tak jest mokro).

Mimo ohydnej pogody (cały czas pada) na Przysłopie spotykamy ok. 10 osób, a na odcinku ścieżki pod Reglami do Kościeliskiej – jeszcze więcej. Zbiegamy ostatnim odcinkiem Kościeliskiej w deszczu.

Wspólna wycieczka do Kuźnic (17:00-18:15)

Tymo wynudził się w domu i po spaniu „wybiera się” i koniecznie chce iść „na wyprawę”. Podchodzimy pod dolną stację kolejki na Kasprowy. Tymuś ogląda wagonik i „ośnieżony szczyt”. Oglądamy potok Bystra i odnowiony zespół dworsko-pałacowy w Kuźnicach z fontanną („woda się leje!”). Tymuś idzie w kaloszach i pelerynce, wchodzi do kałuż i na duże kamienie, krzyczy „mocy przybywaj”! Potem, pytany o to, co mu się najbardziej podobało na wycieczce, odpowiada rozbrajająco: „kałuże”.

Wracając, zahaczamy do karczmy na obiadokolację, zerkamy też na prognozę ICM przy Rondzie Kuźnickim – znów niezbyt optymistyczna…

Muzeum Tatrzańskie.

Muzeum Tatrzańskie.

Muzeum Tatrzańskie.

Muzeum Tatrzańskie.

Muzeum Tatrzańskie.

Muzeum Tatrzańskie.

Przez Staników Żleb na Przysłop Miętusi.

Przez Staników Żleb na Przysłop Miętusi.

Przez Staników Żleb na Przysłop Miętusi.

Przez Staników Żleb na Przysłop Miętusi.

Z Przysłopu Miętusiego do Dol. Kościeliskiej.

Z Przysłopu Miętusiego do Dol. Kościeliskiej.

Kolejka na Kasprowy.

Kolejka na Kasprowy.

Zespół dworcowo-parkowy w Kuźnicach.

Zespół dworcowo-parkowy w Kuźnicach.

25 września 2008, czwartek

Pogoda najgorsza jak dotąd, znów cały dzień pada deszcz, wyżej deszcz ze śniegiem i śnieg

Mieliśmy pójść wszyscy razem do Doliny Strążysk, ale tuż przed naszym wyjściem zaczyna padać, więc Młody z Babcią zostają, a my dzielnie idziemy rozruszać kości we dwoje.

Wycieczka na Kasprowy Wierch (M. + R.), wjazd o 10:00, zejście 10:30-13:00

Postanawiamy sobie przypomnieć szlak wejściowy na Kasprowy, ale ohydna pogoda zniechęca nas do wchodzenia. Wjeżdżamy więc nową kolejką – duże wagoniki, przesuwające się perony, ale zmiana.

Na szczycie mgła jak mleko i sypie mokry śnieg (pokrywa w niektórych miejscach osiąga pół metra!), więc rezygnujemy ze spaceru grzbietowego i schodzimy szlakiem prosto do Kuźnic. Szlak dobrze przedeptany – zaskakuje nas ilość idących ludzi – spotykamy kilka kilkuosobowych grup i kilka par, często słabo wyekwipowanych jak na dzisiejsze warunki. Śnieg utrzymuje się do ok. 1300 m. Raki nam się nie przydają, ale kijki – bardzo. Przy Myślenickich Turniach stajemy na chwilę pod daszkiem budynku i pijemy herbatę. Niżej zaczyna lać. Do kurtek przeciwdeszczowych wyciągamy parasole.

Popołudniowa wycieczka do Doliny Strążysk (15:30-17:30 plus dojazd)

Po południu nareszcie opady się wyciszają, więc wychodzimy wszyscy razem. Na początku bardzo miło, nie pada, Tymo idzie sporo sam. Fascynuje się historią o „pani”, która wchodziła na Trzy Kominy i nie mogła zejść z trzeciego. Duże wrażenie robi na nim potok z kaskadami, obfity po ostatnich opadach deszczu. Przed polaną powraca nasz dobry przyjaciel – deszcz, który towarzyszy już nam do końca wycieczki, więc Tymo musi siedzieć pod parasolem w nosidle. W herbaciarni tłoczno, więc tylko pokrzepiamy się naleśnikami i wracamy.

Kolejką na Kasprowy.

Kolejką na Kasprowy.

Zima jesienią, Kasprowy.

Zima jesienią, Kasprowy.

Z Kasprowego do Kuźnic.

Z Kasprowego do Kuźnic.

Z Kasprowego do Kuźnic.

Z Kasprowego do Kuźnic.

Wylot Doliny Strążysk.

Wylot Doliny Strążysk.

Mocy przybywaj raz jeszcze.

Mocy przybywaj raz jeszcze.

Doliną Strążysk.

Doliną Strążysk.

Doliną Strążysk.

Doliną Strążysk.

Polana Strążyska i herbaciarnia.

Polana Strążyska i herbaciarnia.

 

26 września 2008, piątek, dzień pożegnalny

Nareszcie lepsza pogoda z przejaśnieniami

Wycieczka na Ornak przez Dol. Kościeliską i Przełęcz Iwaniacką (8:35-15:25), M. + R.

Nie możemy się oprzeć pokusie wyższej wycieczki we dwoje. Z radością ruszamy z kopyta. Na dole błoto, od 1300 m śnieg, od ok. 1600 prawdziwa zima z mrozem. Śniegu niewiele, w górze zmrożony, jedynka lawinowa.

Szlak wygodny, ciekawie poprowadzony i piękny widokowo (o czym wnioskujemy na podstawie nielicznych „okienek” w chmurach). Ze szczytu zgania nas lodowaty wiatr i mgła. Wracając, zatrzymujemy się w Ornaku na pyszną szarlotkę i herbatę.

Babcia z Tymem w tym czasie spacerują po Krupówkach, kupują oscypki, oglądają mostek itp.

Popołudniowy spacer pożegnalny

Tymo z R. spacerują Doliną Strążysk aż do Trzech Kominów. Po kilku dniach Tymuś zachowuje się prawie jak wytrawny górski turysta.

Babcia i M. wybierają inną trasę: Wylot Doliny Małej Łąki – Droga pod Reglami – Dolina za Bramką – Droga pod Reglami do wylotu Strążyskiej. Dolina za Bramką jak zwykle mała, ale urokliwa. Najbardziej podoba nam się potok z przepięknymi kaskadami.

Wieczorem idziemy do karczmy, smacznie jemy, pijemy grzańca. Potem pakujemy się do domu. Przykro wyjeżdżać – od następnego dnia pogoda ma być dużo lepsza. Ale w Tatry na pewno jeszcze wrócimy nie raz!

Doliną Kościeliską.

Doliną Kościeliską.

Doliną Kościeliską.

Doliną Kościeliską.

Na Przełęcz Iwaniacką.

Na Przełęcz Iwaniacką.

Na Ornak.

Na Ornak.

Na Ornak.

Na Ornak.

Na Ornak.

Na Ornak.

Na Ornak.

Na Ornak.

Widoki na otoczenie Dol. Kościeliskiej.

Widoki na otoczenie Dol. Kościeliskiej.

Widoki na otoczenie Dol. Kościeliskiej.

Widoki na otoczenie Dol. Kościeliskiej.

Widoki na Dol. Tomanową.

Widoki na Dol. Tomanową.

Dolina za Bramką.

Dolina za Bramką.

Tymo w Dol. Strążyskiej.

Tymo w Dol. Strążysk.

Zachodnie wybrzeże Bałtyku, tydzień II

 

 

9 sierpnia 2008, sobota

Słonecznie, ale przenikliwy zimny wiatr, 21 stopni

Tymo niesamowicie rozwija się na tym wyjeździe, ale to chyba potwierdzenie ogólnej prawidłowości. Nie jesteśmy nawet w stanie wynotować wszystkich jego powiedzonek, bo jest ich całe mnóstwo (np. dziś „Idziemy nad morze, panie pomidorze”). Chłonie słowa jak gąbka. Przejażdżka wąskotorówką z Trzęsacza do Pogorzelicy (10-10:33 i powrót 10:45-11:18) Zaczyna się jak u Hitchcocka: parkując, zahaczamy przednim zderzakiem o niewidoczny w trawie korzeń, co mocno nadweręża przód naszej Fabii. R. przygina i wciska, co może, i umawia się z mechanikiem na poniedziałek na tymczasowe klejenie. Przejażdżka ciuchcią choć trochę naprawia nasze zepsute humory. W weekendy jeżdżą prawdziwe parowe lokomotywy z węglarkami, więc jest na co popatrzeć. Trasa jest malownicza, szczególnie odcinek z widokiem na latarnię morską w Niechorzu. Chowamy się w wagoniku, bo mimo słońca wieje niemiłosiernie. Tymuś przeszczęśliwy: wygląda, macha do ludzi, śpiewa. My, patrząc na niego, uśmiechamy się szerzej. W drodze powrotnej oglądamy most zwodzony na Dziwnej, otwierający się właśnie dla żaglówek. Po południu świeci słońce, więc pakujemy się nad morze. Jednak jak tylko wychodzimy, wiatr mało nam głów nie urywa. Uchwalamy więc Plan B – spacer leśnym szlakiem do latarni Kikut. Po drodze jednak przez pomyłkę skręcamy w Kołczewie w złą stronę i lądujemy w końcu w Niechorzu. I dobrze! Latarnia morska w Niechorzu Do wejścia stoimy ok. 15 min w kolejce. Szkoda, że jesteśmy zmuszeni zwiedzać latarnię w wielkim tłumie – cóż, uroki sezonu turystycznego. Na górze nie możemy się długo cieszyć widokiem, jest straszna wichura, więc szybko schodzimy na dół. Ogólnie Niechorze opuszczamy jednak zadowoleni. Sama latarnia należy chyba do najładniejszych na wybrzeżu, a i widok na rozbujane wiatrem morze, okoliczne jeziorko i przejeżdżającą w dole wąskotorówkę na długo pozostaje w pamięci. Wracając, zatrzymujemy się dla Tyma na placu zabaw w Trzęsaczu. To chyba największa atrakcja dla naszego małego turysty.

Wąskotorówką Trzęsacz - Pogorzelica - Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz – Pogorzelica – Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz - Pogorzelica - Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz – Pogorzelica – Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz - Pogorzelica - Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz – Pogorzelica – Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz - Pogorzelica - Trzęsacz.

Wąskotorówką Trzęsacz – Pogorzelica – Trzęsacz.

Latarnia w Niechorzu.

Latarnia w Niechorzu.

Widoki z latarni.

Widoki z latarni.

Widoki z latarni - ciuchcia retro.

Widoki z latarni – ciuchcia retro.

Niespodzianka - plac zabaw w Trzęsaczu.

Niespodzianka – plac zabaw w Trzęsaczu.

10 sierpnia 2008, niedziela

Przed południem zimno, 18 stopni i kropi deszcz, zamieniający się po południu w ulewy…

Wycieczka do Dziwnowa (9:20-12:30)

Dziwnów to sympatyczne, pięknie położone nad dziwnie wijącą się Dziwną miasteczko z portem rybackim i jachtowym, ładną plażą, falochronami i zwodzonym mostem.

Rejs statkiem po Zalewie Kamieńskim

Uznajemy, że przejażdżka statkiem będzie dobrą rozrywką dla wszystkich i pomoże zapomnieć nam o ciągłych rozczarowaniach spowodowanych pogodą. Są też i dobre strony zachmurzonego nieba – wszędzie jest nieco mniej ludzi. Podpływamy pod Kamień Pomorski i z powrotem. W jedną stronę płyniemy pod pokładem, bo pada. Tymo fascynuje się znakami wodnymi, wyznaczającymi tor wodny. Wspomnienia naszych morskich rejsów żeglarskich z okresu studiów odżywają w pamięci. W drodze powrotnej przenosimy się na górny pokład. Tymo wniebowzięty – grało tana-tana – szanty, które znał. Na koniec robimy mu zdjęcie na mostku kapitańskim za sterem.

Krótka wizyta w porcie rybackim

Jest bardzo klimatycznie. Wokół pachnie rybami, widać rybaków przy pracy. Nie ma komercyjnej tandety, to po prostu realnie żyjące miejsce.

Po obiedzie zaczyna lać, więc szukamy jakiejś atrakcji pod dachem – wybieramy się do

Oceanarium w Międzyzdrojach

Atrakcja taka sobie, nastawiona głównie na wysępienie pieniędzy od turystów. Ktoś założył sieć akwariów w kurortach i teraz kosi kasę (10 zł/os). A całe „oceanarium” to kilka akwariów na krzyż z kilkunastoma może gatunkami rybek. Rozczarowanie jest tym większe, że wciąż mamy w pamięci CretAquarium na Krecie. Tymusiowi na szczęście bardzo się podoba , więc i my jesteśmy zadowoleni; poszczególne gatunki ryb są nawet dość ciekawie poopisywane.

Po wizycie w akwariach podejmujemy drugą próbę spaceru po molo. Niestety, znów mamy pecha – w połowie łapie nas nawet nie deszcz – ulewa. Co robić – po raz kolejny zarządzamy odwrót.

Nasz statek - Victoria I.

Nasz statek – Victoria I.

Na pokładzie Victorii I.

Na pokładzie Victorii I.

Kamień Pomorski.

Kamień Pomorski.

Regaty na Zalewie Kamieńskim.

Regaty na Zalewie Kamieńskim.

Na pokładzie grasuje groźny wilk morski.

Na pokładzie grasuje groźny wilk morski.

Oceanarium w Międzyzdrojach.

Oceanarium w Międzyzdrojach.

07. Oceanarium w Międzyzdrojach.

11 sierpnia 2008, poniedziałek

Wczorajsza pogoda była katastrofalna, na szczęście dziś wreszcie zrobiło się lepiej: 23 stopnie z przebłyskami słonca

Rano w odwiedziny przyjeżdżają do nas Dziadkowie. Cieszymy się na dzień z nimi. Jemy razem śniadanie. R. zahacza o warsztat samochodowy – mechanik wreszcie zabezpiecza nasz naderwany zderzak.

Przedpołudniowe plażowanie (9:15-11:45)

Mimo rześkiego wiaterku wszyscy korzystamy z uroków plaży. Rano jest wyjątkowo pusto, dopiero potem schodzą się ludzie. Tymo kąpie się z nami, pływa na dmuchanej łódce-rybce – prezencie od Dziadków.

Po południu Dziadkowie rezygnują ze wspólnego zwiedzania i wracają do siebie, a my nie możemy przepuścić kolejnej wyprawy: do Lubina i Zalesia

Lubin

To bardzo zadbana miejscowość turystyczna, położona na skarpie nad Zalewem Szczecińskim. My ruszamy niebieskim szlakiem od Wzgórza Zielonka do Jeziora Turkusowego i z powrotem (całość ok. 3 km). Widok ze Wzgórza Zielonka jest absolutnie powalający, spodziewaliśmy się czegoś mniej spektakularnego. Główną atrakcją jest możliwość obejrzenia wyjątkowej wstecznej delty Świny, pięknie też widać Zalew Szczeciński i majaczące w oddali morze. Sam spacer szlakiem też jest bardzo przyjemny. Wzdłuż drogi rozstawiono zadbane drewniane ławeczki i tablice informacyjne. Wbrew naszym oczekiwaniom spotykamy na nim wielu turystów.

Widok na Jezioro Turkusowe też jest wart wycieczki: z punktu widokowego jezioro prezentuje się w całej okazałości. Kolor wody zapewne lepiej by był widoczny rano. To miłe, kameralne, romantyczne miejsce. Ławeczki umożliwiają wygodny odpoczynek

Tymo ma krzepę jak stary. 3/4 drogi biegnie sam, szukając znaków szlaku i fascynując się żukami.

Zalesie

R. ogląda ruiny wyrzutni rakietowej V3. To naprawdę tylko resztki, ale dają pojęcie o wielkości wyrzutni. W tym czasie M. bawi się z Tymusiem na małym placu zabaw w miłej marinie z wypożyczalnią sprzętu wodnego nad Jeziorem Wicko Wielkie.

Popołudniowe plażowanie

Popołudniowe plażowanie

Spacer po Wartowie.

Spacer po Wartowie.

Widok na wsteczną deltę Świny.

Widok na wsteczną deltę Świny.

Widok na wsteczną deltę Świny.

Widok na wsteczną deltę Świny.

Szlakiem do Wapnicy.

Szlakiem do Wapnicy.

Jezioro Turkusowe.

Jezioro Turkusowe.

Ruiny wyrzutni V3, Zalesie.

Ruiny wyrzutni V3, Zalesie.

Ruiny wyrzutni V3, Zalesie.

Ruiny wyrzutni V3, Zalesie.

12 sierpnia 2008, wtorek

Pogoda rano fatalna, ulewy; od 11:00 robi się lepiej (= przelotne opady)

Wycieczka do Świnoujścia (cz. wschodnia), 9:30-12:30

Zaczynamy od obejrzenia świnoujskiej latarni morskiej. To najwyższa latarnia nad Bałtykiem, a podobno też jedna z najwyższych na świecie. Ma 68 m wysokości, a na górę prowadzi aż 300 schodów. Wchodzimy w towarzystwie grup kolonistów, Tymo w nosidle. Tym razem na górze bardzo mu się podoba. Wzrok przyciągają zwłaszcza maszyny ładujące towary na statki w porcie. Bardzo malowniczo prezentuje się widok na ujście Świny ujęte w falochrony ze stawą Młyny.

Potem zwiedzamy Fort Gerharda – jeden z fortów Twierdzy Świnoujście (XIX). Jest on zaliczany do najlepiej zachowanych pruskich nadbrzeżnych fortów w Europie. Fort jest doskonale przystosowany do zwiedzania. Już od wejścia witają nad strażnicy w strojach pruskich żołnierzy, którzy co chwilę robią większym grupom ćwiczenia z musztry. Na wejściu dostajemy „przepustkę” z rozkazem „zachować na pamiątkę”. Wszystko zorganizowane z pomysłem. Można dokładnie obejrzeć zachowane zabudowania fortu. Tymusiowi najbardziej podobają się armaty i … kozy, które rezydują w forcie.

Popołudniowy spacer do Latarni Kikut (16:45-19:00)

Podjeżdżamy do Wisełki i ruszamy leśnym szlakiem. Tymo większość z ok. 4-5 km spaceru pokonuje na własnych nóżkach, tylko ok. 1/3 dystansu jest niesiony w nosidle. Przy latarni urządzamy sobie odpoczynek, Niestety, jej wnętrze nie jest udostępnione do zwiedzania. Dzisiejszym spacerem „skompletowaliśmy” latarnie zachodniej części wybrzeża, następny dopiero Kołobrzeg.

Na chwilę zaglądamy na plażę Wolińskiego PN, ale po chwili przeganiają nas ciemne chmury. Plaża dzika, bardzo urokliwa – długie dojście efektywnie selekcjonuje liczbę turystów.

Latarnia morska w Świnoujściu.

Latarnia morska w Świnoujściu.

Do góry po 300 schodkach.

Do góry po 300 schodkach.

Widoki na port w Świnoujściu.

Widoki na port w Świnoujściu.

Fort Gerharda (pruski, XIX w).

Fort Gerharda (pruski, XIX w).

Główny budybek fortu.

Główny budybek fortu.

Spacer do latarni Kikut.

Spacer do latarni Kikut.

Latarnia Kikut.

Latarnia Kikut.

Plaża w WPN (dojście z Wisełki).

Plaża w WPN (dojście z Wisełki).

Plaża w WPN (dojście z Wisełki).

Plaża w WPN (dojście z Wisełki).

13 sierpnia 2008, środa

Słonecznie, ale zimny wiatr, odczucie chłodu mimo 22 stopni

Kwasowo – zagroda żubrów – Kawcza Góra – Kwasowo (9:40-12:00, ok. 6 km)

Spacer miłym, szerokim szlakiem przez bukowy las. Spotykamy wielu innych turystów. Tymo trochę sam, trochę w nosidle.

Zagroda żubrów

Woliński PN to drugie miejsce w Polsce (po Białowieży), w którym hodowane są żubry (nota bene z białowieskim rodowodem). Dla turystów udostępniony jest zalesiony teren z estetycznym drewnianym budynkiem wejściowym, tablicami informacyjnymi i drewnianymi zagrodami dla zwierząt. Poza żubrami (widzieliśmy 4 sztuki) można obejrzeć tu dziki, jelenie, sarny, orły.

Po wizycie w zagrodzie żubrów wyruszamy na spacer czarnym szlakiem na Kawczą Górę. Tymo b. wesoły, pyta co chwilę „A co to jest?”. Szczególnie piękny odcinek szlaku wiedzie od Międzyzdrojów wzdłuż klifu przez piękny las, z prześwitującymi przez drzewa widokami na morze. Sam punkt widokowy nie jest tak spektakularny jak ten na Wzgórzu Gosań – widok zasłaniają drzewa, ale jest miło zorganizowany (tablice informacyjne, mapy, altanka).

Popołudniowe plażowanie z przygodami

Słoneczko, miłe chmurki, więc wybieramy się na plażę. Tam sielanka: budujemy zamki z piasku, Tymo nosi wodę i „robi zdjęcia” (dostał dziś żółty plastikowy gwizdek i niemal natychmiast powiesił go sobie na szyi, ochrzciwszy wcześniej „aparatem fotograficznym”). Ni stąd ni zowąd na horyzoncie pojawia się ciemna chmurka, jakby żywcem wzięta z „Naszej mamy czarodziejki”, którą jednak zupełnie ignorujemy, bo wokół błękitne niebo. A tu nagle jak nie lunie! Strumienie deszczu jak z wiadra, grzmoty. Kulimy się pod dwoma parasolami pod wydmą. Wszystko dokumentnie nam moknie: koc, rzeczy plażowe, ubrania na nas. Nagrodą dla turystów-bohaterów jest przepiękna tęcza na koniec ulewy nad morzem. Bajkowy widok. Po powrocie rozkładamy mokre rzeczy i strzelamy sobie herbatę z dużą ilością miodu i cytryny.

Do zagrody żubrów w WPN.

Do zagrody żubrów w WPN.

Zagroda żubrów w WPN.

Zagroda żubrów w WPN.

Zagroda żubrów w WPN.

Zagroda żubrów w WPN.

Na Kawczą Górę.

Na Kawczą Górę.

Na Kawczą Górę.

Na Kawczą Górę.

Kawcza Góra.

Kawcza Góra.

Widok na Zatokę Pomorską.

Widok na Zatokę Pomorską.

Widok na Zatokę Pomorską.

Widok na Zatokę Pomorską.

Plażowanie z przygodami.

Plażowanie z przygodami.

Zjadło by się...

Zjadło by się…

Happy end.

Happy end.

14 sierpnia 2008, czwartek

Słońce, 22-24 stopnie, szkoda, że taki zimny wiatr

Na plażę

W nocy Tymo nieznośny, w dodatku wstaje o 5:00. Co robić, dzień zaczynamy bladym świtem.

Od rana świeci słońce, więc decydujemy się nadrobić wczorajsze zepsute przez burzę plażowanie, ale po 15 minutach zwijamy żagle, bo jest tak silny wiatr, że ziarenka piasku uderzają nas po twarzy, a Tymo marudzi, że ma piach w oczach. Za to widoki są przepiękne – odpychający wiatr odsłonił przy brzegu malownicze łachy piachu.

Przez następne godziny kręcimy się po najbliższej okolicy, spędzamy trochę czasu na placu zabaw. Na porządniejszą wycieczkę wyrywamy się dopiero późnym popołudniem.

Wolin-plaża i rezerwat archeologiczny „Wzgórze Wisielców” (17:10-18:30)

Wiatr wciąż się utrzymuje, dlatego zamiast nad morze jedziemy poplażować nad Zalew Szczeciński. Plaża przy kempingu i wypożyczalni sprzętu wodnego obok Wolina przypada nam do gustu. Jest ładnie położona, podobają nam się ciekawe drewniane rzeźby. Wszyscy się kąpiemy. Woda ciepła, piasek trochę brudny. Bezustannie napastują nas osy – jedna z nich nawet żądli Tyma, więc szybko uciekamy na Wzgórze Wisielców. Pod tą tajemniczą nazwą kryje się rezerwat archeologiczny chroniący pozostałości kilkudziesięciu kurhanów z ok. X w, rozlokowanych na zboczu wzgórza. Warto zobaczyć.

Wietrzna plaża.

Wietrzna plaża.

Wokół zero ludzo.

Wokół zero ludzo.

Plaża w Wolinie (Zalew Szczeciński).

Plaża w Wolinie (Zalew Szczeciński).

Plaża w Wolinie (Zalew Szczeciński).

Plaża w Wolinie (Zalew Szczeciński).

Plaża w Wolinie.

Plaża w Wolinie.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

Rezerwat archeologiczny na Wzgórzu Wisielców.

15 sierpnia 2008, piątek, dzień pożegnalny

Zapowiadali jakiś okropny front z ulewami, na szczęście przed południem jeszcze nie pada, 18 stopni

Przedpołudniowe pożegnanie z morzem (9:30-11:30)

Mamy wielki niedosyt morza i plaży na tym wyjeździe. Dziś też pogoda nie pozwala na kąpiel, w dodatku Tymo przeziębiony, więc tylko bawimy się na plaży. Obiecujemy sobie, że nad morze wrócimy za rok, oby w cieplejszej aurze.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Pożegnanie z morzem.

Po południu pakujemy się do domu i podsumowujemy pobyt. Fakt, pogoda była mocno niesprzyjająca, przez cały pobyt śledziliśmy z (płonną) nadzieją prognozy pogody. Mimo to wyjazd oceniamy jako bardzo udany. Udało nam się dużo zobaczyć, szczególnie miejscowości położone na południe od morza – Trzebiatów, Gryfice, Kamień Pomorski – okazały się bardzo ciekawe i nieoblegane przez turystów. Z dwuletnim dzieckiem spędziliśmy bardzo aktywnie czas, dużo spacerowaliśmy – w sumie może to i lepsze od leżenia jak sardynka na plaży wśród innych sardynek (co zresztą nigdy specjalnie nie było w naszym stylu). Rejon Wybrzeża Zachodniego okazał się bardzo atrakcyjny przyrodniczo i bogaty w wiele cennych zabytków. Ograniczenie się tylko do plażowania byłoby grzechem.

Zachodnie wybrzeże Bałtyku, tydzień I

2 sierpnia 2008, sobota

Pogoda w kratkę, upalny poranek, potem przelotne upały, 23-28 stopni

Wstajemy o … 3:00, wyjeżdżamy tuż po 4:00, ale to w końcu nasza najdłuższa wyprawa samochodowa z Tymusiem (jak dotąd).

Warszawa-Wartowo, ok. 640 km

Przez Sochaczew i Łowicz przebijamy się do autostrady. Mimo wczesnej pory na drogach stada tirów. Jazda autostradą to zupełnie inna bajka. Nawet nie wiemy, kiedy połykamy ponad 250 km. W międzyczasie zatrzymujemy się na śniadanie w przyautostradowej knajpie.

Ostatni odcinek (ponad 250 km) to jazda w sznureczku, „urozmaicana” tworzącymi się z byle powodu korkami na długie kilometry. Po drodze trudno znaleźć jakąś sensowną gastronomię na obiad. To, co znajdujemy, jest zatłoczone i oferuje usługi średniej jakości. Na szczęście Tymo jest zachwycony makietami dinozaurów na zewnątrz i fontanną, więc nie jest źle. Dużo przyjemniejszy postój urządzamy sobie przed ostatnim odcinkiem, w lasach Puszczy Goleniowskiej.

Kwaterę znajdujemy z małymi kłopotami – jest na odludziu, ale o to nam chodziło. Mamy jeden trzyosobowy pokój z balkonem (na którym potem z zamiłowaniem czytamy książki w czasie południowej drzemki Tyma). Gospodarze hodują Polskie Konie Zimnokrwiste, które widać zaraz po wyjrzeniu z okna. Na zewnątrz hand-made plac zabaw, przechadzające się kury, psy gospodarzy. Wszystko to sprawia trochę wrażenie nieładu, ale za to mamy luz-blues z Tymem i Regą; jedzenia tony.

 3 sierpnia 2008, niedziela

Rano przelotne deszcze, po południu rozpogodzenia, 19-24 stopnie

Powitanie z morzem

Po śniadaniu podjeżdżamy samochodem do najbliższej nam plaży. Droga nad morze to przyjemny spacer przez las. Plaża pusta, bo pogoda niezachęcająca. Tymuś za to jest niesamowicie podekscytowany: biega, krzyczy, piszczy z radości, wbiega do morza. Przemilczmy, że całe to jego nakręcenie kończy się histerią;-)

Po powrocie Tymo śpi w pokoju, a my domykamy plan dalszego pobytu.

Popołudniowa wycieczka do Wolina

To niewielkie, ale przyjemne miasteczko. Oglądamy ratusz (XIX), budynek muzeum, okolice rynku, katedrę Św. Mikołaja (XIII), elewator zbożowy i deptak nad Dziwną.

A co najważniejsze: mamy wielkie szczęście – gościmy w Wolinie akurat w trakcie trwającego tu Festiwalu Słowian i Wikingów. Cała impreza wywiera na nas bardzo duże wrażenie. Wszystkie atrakcje znajdują się na wyspie na Dziwnej (przejście przez most pontonowy). Spodziewamy się nielicznych imprez organizowanych o okr. porach, a tymczasem wchodzimy do dużego obozowiska, stworzonego z dbałością o każdy szczegół przez tłum różnojęzycznych pasjonatów. Z ogromną ciekawością patrzymy na namioty z płótna, ludzi poubieranych w stroje z epoki, wykonujących różne tradycyjne zajęcia (wytop żelaza w dymarkach, wyrób tarczy, gra na dawnych instrumentach). Nawet Tymo aż zaniemówił z wrażenia. Udało mu się tylko wycisnąć z siebie oświadczenie „ale fajnie…”

Ukoronowaniem popołudniowych atrakcji jest wizyta na placu zabaw z dmuchańcami. Wyspę na Dziwnej wszyscy opuszczamy ukontentowani.

Pobyt w Wolinie kończymy wizytą na mszy w wolińskiej katedrze.

Pierwszy raz nad morze.

Pierwszy raz nad morze.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Powitanie z morzem.

Trzygłów.

Trzygłów.

Wolin, katedra Św. Mikołaja, XIII w.

Wolin, katedra Św. Mikołaja, XIII w.

Festiwal Wikingów, Wolin.

Festiwal Wikingów, Wolin.

Festiwal Wikingów, Wolin.

Festiwal Wikingów, Wolin.

Festiwal Wikingów, Wolin.

Festiwal Wikingów, Wolin.

Festiwal Wikingów, Wolin.

Festiwal Wikingów, Wolin.

Kto odważny, ten na dół

Kto odważny, ten na dół

4 sierpnia 2008, poniedziałek

Rano pochmurno i opady deszczu, potem trochę słońca, ok. 21 stopni, pogoda taka sobie

Nie tracimy ducha i pomimo przelotnych ulew wyruszamy na wyprawę.

Wycieczka do Gryfic (9:30-13:30)

Po drodze Tymo zasypia na ponad pół godziny i potem po południu niestety już nie śpi. Zatrzymujemy się na chwilę w Cerkwicy, żeby zrobić zdjęcia XV-w kościółkowi z kamieni polnych.

W Gryficach naszym gł. celem są kolejki wąskotorowe, ale nie omieszkujemy też odnaleźć dwie zachowane średniowieczne bramy wjazdowe do miasta: Wysoką i Kamienną, a także średniowieczny (XIII-XV) kościół i fontannę na rynku.

Muzeum Kolejnictwa Kolei Wąskotorowych

To filia Muzeum Kolejnictwa w Warszawie, którego jesteśmy częstymi gośćmi. Niepozorny barak mieszczący muzeum kryje w środku ciekawą wystawę, jednak największą atrakcję stanowią parowozy wyeksponowane na zewnątrz. Warto tu zajrzeć z dzieckiem.

Wracając, zahaczamy o eklektyczny pałac w Stuchowie (XVI-XIX). Jedziemy z duszą na ramieniu na rezerwie paliwa, a stacji benzynowej ani śladu. Jakimś cudem udaje nam się na oparach dotoczyć do Kamienia Pomorskiego.

Po południu niestety utrzymują się przelotne deszcze i chłodny wiatr, więc kolejny dzień mamy nici z kąpieli. W zamian za to jedziemy na dwa miłe spacerki:

Na Wzgórze Gosań

To najwyższy punkt polskiego wybrzeża (93 m n.p.m.). Na szczyt wiedzie miły półkilometrowy spacer przez buczynę karpacką. Tymo wchodzi sam po naprawdę stromych kilkudziesięciu schodkach – czasami na czworaka, ale nie chce się dać wyręczyć. Punkt widokowy na Wzgórzu Gosań absolutnie nie rozczarowuje. Znajdujemy się na naprawdę wysokim klifie, w który dzisiaj nastrojowo uderzają fale, widok piękny i rozległy.

Ścieżką k. Jeziora Zatorek obok Wisełki (2-3 km w obie strony)

Tu zdecydowanie mniejsze nasilenie ruchu turystycznego. Szukaliśmy wieży widokowej zaznaczonej na mapie, ale bez powodzenia. I tak jest miło. Tymo trochę idzie sam, trochę na barana. Fajny już z niego kumpel.

Kościół w Cerkwicy, XV w.

Kościół w Cerkwicy, XV w.

Gryfice, Brama Wysoka, XIV w.

Gryfice, Brama Wysoka, XIV w.

Gryfice, Brama Kamienna, XIV w.

Gryfice, Brama Kamienna, XIV w.

Rynek w Gryficach.

Rynek w Gryficach.

Gotycki Kościół Mariacki, XIII w., Gryfice.

Gotycki Kościół Mariacki, XIII w., Gryfice.

Muzeum Kolejnictwa w Gryficach.

Muzeum Kolejnictwa w Gryficach.

Muzeum Kolejnictwa w Gryficach.

Muzeum Kolejnictwa w Gryficach.

Widoki ze Wzgórza Gosań.

Widoki ze Wzgórza Gosań.

Widoki ze Wzgórza Gosań.

Widoki ze Wzgórza Gosań.

Okolice Jeziora Zatorek.

Okolice Jeziora Zatorek.

5 sierpnia 2008, wtorek

19 stopni, ale bardzo porywisty wiatr; przelotne opady, szału nie ma…

Pogoda zupełnie nie pozwala na plażowanie, więc wybieramy się na

Wycieczkę do Międzyzdrojów (9:30-11:30)

Zaczynamy od wizyty w Muzeum Przyrodniczym Wolińskiego Parku Narodowego. Placówka mieści się w dużym, nowoczesnym budynku. Przy wejściu zauważamy klatkę puchacza. W środku mnóstwo wypchanych zwierząt (przedstawiciele obojga płci i ich młode), wnętrza miło zaaranżowane, ogląda się bardzo przyjemnie. Kupujemy Tymusiowi trzy drewniane zwierzątka do kompletu.

Po wizycie z muzeum odbywamy krótki spacer po mieście. Idziemy przez Plac Neptuna i deptak – ulicę Światowida obsypaną kramami. Niestety, wbrew planom nie możemy pospacerować po molo – wieje aż tak silny wiatr; pojedynczo wyglądamy na wzburzony Bałtyk, robimy kilka zdjęć. Tymusiowi bardzo podoba się Promenada Gwiazd. Przymierza swoją rączkę do odciśniętych dłoni. Wracając, pytamy Tyma, co mu się najbardziej podobało. Odpowiada – kto zgadnie? – „plac zabaw w remoncie”;-)

W czasie drzemki Tyma czytamy książkę na balkonie. Mimo porywistego wiatru jest super.

Popołudniowa wycieczka do Trzebiatowa (16:30-19:45)

Niewielki Trzebiatów zaskakuje nas bardzo pozytywnie – centrum jest kolorowe i zadbane, a przy tym przyciąga naprawdę cennymi zabytkami. Oglądamy słynne sgraffito ze słoniem (XVII), ratusz z pocz. XVIII, rynek otoczony ładnymi kamieniczkami (XVI-XIX), gotycki kościół mariacki (XIV; chcieliśmy wejść na wieżę, ale niestety nie zdążamy przed zamknięciem) i średniowieczne mury miejskie ze znaną z miejskich historii basztą kaszaną (XIV, syt. z wejściem na wieżę taka sama). Na koniec zabawiamy chwilkę na zwykłym placu zabaw między blokami. Tymo jest zachwycony.

W drodze powrotnej zahaczamy o Kłodkowo (cenny kościółek z drewnianą wieżą z kamieni polnych; XV) oraz Lędzin (urokliwy XIX-wieczny wiatrak holenderski, zamieniony na oryginalną kwaterę).

Muzeum Wolińskiego PN. Międzyzdroje.

Muzeum Wolińskiego PN. Międzyzdroje.

Muzeum Wolińskiego PN. Międzyzdroje.

Muzeum Wolińskiego PN. Międzyzdroje.

Międzyzdroje.

Międzyzdroje.

Sztorm na Bałtyku.

Sztorm na Bałtyku.

Promenada Gwiazd i nasza Gwiazda.

Promenada Gwiazd i nasza Gwiazda.

Trzebiatów.

Trzebiatów.

Ratusz (pocz. XVIII w.), Trzebiatów.

Ratusz (pocz. XVIII w.), Trzebiatów.

Kamieniczki w Trzebiatowie (XV - XIX w).

Kamieniczki w Trzebiatowie (XV – XIX w).

Kościół Mariacki, XIV w.

Kościół Mariacki, XIV w.

Tajemicze sgraffito.

Tajemicze sgraffito.

Baszta Kaszana (XIV w).

Baszta Kaszana (XIV w).

A teraz coś dla Tymusia...

A teraz coś dla Tymusia…

Kłodkowo, kościółek z XV w.

Kłodkowo, kościółek z XV w.

Wiatrak holenderski w Lędzinie (XIX w).

Wiatrak holenderski w Lędzinie (XIX w).

6 sierpnia 2008, środa

Nareszcie niezła pogoda, trochę słońca, trochę chmur, do 25 stopni

Tymo coraz lepiej śpi na wakacjach nad morzem, dziś nawet do 7:00 (wow!), choć krecią robotę robią nam koguty naszych gospodarzy, piejące głośno i skrzekliwie codziennie między 4:00 a 5:00 rano…

Świnoujście (9:20-18:05)

Na dziś zaplanowaliśmy odwiedziny u Babci i Dziadka, wypoczywających w niedalekim Świnoujściu. Normalnie podróż zajęłaby ok. godziny, gdyby nie koszmarna kolejka do promu, w której musimy stać kilkadziesiąt minut. Na szczęście M. wzięła kredę, którą rysujemy z Tymem na asfalcie, umilając sobie oczekiwanie.

Przeprawa promem to spora atrakcja dla nas i dla Tymusia. Wszyscy wychodzimy i oglądamy sobie prom i przesuwające się przed oczami widoki.

Po odwiedzinach Dziadków w ich sanatorium wszyscy w powiększonym składzie idziemy na plażę. Po wczorajszym sztormie plaża to szeroki pas ubitego i twardego piachu. Wszyscy miło spędzamy czas.

Na czas drzemki zostawiamy Tymcia z Dziadkami, a sami gorliwie korzystamy z okazji i wyrywamy się na dwugodzinny spacer po mieście. Oglądamy neogotycką (XIX) wieżę kościoła ewangelickiego, zabytkowe XIX-wieczne budynki, kościół (XVIII) z piękną repliką statku (XIX), wybrzeże Władysława IV ze statkami, park zdrojowy, Fort Zachodni i przeuroczą Stawę Młyny, znaną ze świnoujskich pocztówek. Po drodze jemy wielkie lody, a na plaży kąpiemy się. Jest bosko.

Pobyt w Świnoujściu kończymy wspólnym obiadem w jednej z nadmorskich restauracji, a potem zarządzamy odwrót – w końcu Rega została sama i na pewno marzy już o spacerku.

Droga powrotna mija sprawnie, tym razem szybko załapujemy się na prom. Tymo podsumowuje dzień „było fajowsko”!

Na promie Karsibór.

Na promie Karsibór.

Na promie Karsibór.

Na promie Karsibór.

Mina uśmiechnięta.

Mina uśmiechnięta.

Pozycja kreta.

Pozycja kreta.

Świnoujście, wieża kościoła ewangelickiego (pocz XX w).

Świnoujście, wieża kościoła ewangelickiego (pocz XX w).

Kościół w Świnoujściu (XVIII w).

Kościół w Świnoujściu (XVIII w).

Wnętrze z makietą żaglowca.

Wnętrze z makietą żaglowca.

Muzeum Rybołówstwa (d. Ratusz).

Muzeum Rybołówstwa (d. Ratusz).

Stawa Młyny.

Stawa Młyny.

7 sierpnia 2008, czwartek

Nareszcie upał i bezchmurne niebo!

Wycieczka do Golczewa

Golczewo to prowincjonalne miasteczko, ale można spędzić tu bardzo miło czas i odpocząć od tłumów nadmorskich turystów. Zaczynamy zwiedzanie od wieży – pozostałości średniowiecznego zamku (XIII-XIV) i wczesnośredniowiecznego grodziska (IX). Wieża jest ładnie odnowiona, z wygodnym wejściem na górę, przy kasie można wybić pamiątkową monetę. Tymo najpierw nie wyraża chęci wejścia na szczyt, ale jak widzi R. na górze, to zmienia zdanie – sam bardzo sprawnie pokonuje wszystkie schody – jak prawdziwy turysta.

Potem przenosimy się na ładne kąpielisko nad Jeziorem Szczucze. Mimo że jeziorko jest niewielkie, naprawdę jest przyjemnie: piaszczysta plaża, pomosty, ratownicy, no i opisywana w przewodnikach żaba w koronie, u stóp której wypływa rzeka Niemica („leje się woda!” – woła Tymo). Wszyscy zażywamy kąpieli.

Po powrocie Tymuś śpi, a my robimy niezbędne pranie i trochę czytamy.

Popołudniowe plażowanie

Po prawie tygodniu pobytu wreszcie udaje nam się pójść na plażę. Cóż, pogoda nas nie rozpieszczała, jak to nad Bałtykiem. Za to dziś cieplutko, a morze spokojne jak jezioro. Sielanka. Wszyscy się kąpiemy. Tymo, zachwycony, z zapamiętaniem pławi się w morzu, brodzi po płyciźnie, a nawet „pływa” z mamą i z tatą za rękę. Na koniec budujemy rodzinny zamek. Prawdziwie wakacyjny dzień. Jedynym utrapieniem są osy, których tu wszędzie pełno (jedna nawet gryzie M. w Golczewie).

Golczewo.

Golczewo.

Golczewo, w drodze na grodzisko (IX w).

Golczewo, w drodze na grodzisko (IX w).

Wieża zamku biskupów kamieńskich z XIV w.

Wieża zamku biskupów kamieńskich z XIV w.

Widoki z wieży.

Widoki z wieży.

Tymo zdecydował się wejść.

Tymo zdecydował się wejść.

Kąpielisko nad Jeziorem Szczucze, Golczewo.

Kąpielisko nad Jeziorem Szczucze, Golczewo.

Lokalna atrakcja...

Lokalna atrakcja…

Woda się leje!!!.

Woda się leje!!!.

Popołudniowe plażowanie.

Popołudniowe plażowanie.

Popołudniowe plażowanie.

Popołudniowe plażowanie.

8 sierpnia 2008, piątek

Zg. z prognozami pogoda miała być fatalna, a w sumie nie było źle: deszcze tylko przelotne, 20-24 stopnie

Wycieczka do Kamienia Pomorskiego („Morskiego”, jak to mówi Tymo) i na Wyspę Chrząszczewską (9:20-13:30)

Kamień Pomorski to łakomy kąsek dla turystów. Zdecydowanie jest tu co zwiedzać. Stareńka (XII-XIV, wieża z 1934) katedra Św. Jana Chrzciciela robi na nas duże wrażenie, z ciekawością zaglądamy na jedyny oryginalnie zachowany wirydarz w Polsce – ogród przykatedralny otoczony gotyckimi krużgankami (na środku chrzcielnica z XII w…). Potem znajdujemy Pałac Biskupi (XIV) z renesansowym szczytem, kurię dziekańską (XVIII), promenadę nad Zalewem Kamieńskim z molo, mury miejskie, rynek z ratuszem (XIII/XIV), otoczony jednak współczesnymi blokami, kamienicę ryglową z XVIII w. Ufff! Na końcu zaglądamy do Bramy Wolińskiej z Basztą Piastowską (XV) – wchodzimy na szczyt, zwiedzając przy okazji znajdujące się tu Muzeum Kamieni (filię Muzeum Mineralogicznego w Szklarskiej Porębie, które nota bene odwiedzimy w niedalekiej przyszłości).

Tymo zwiedza miasto w większości w nosidle, najbardziej podoba mu się na Baszcie Piastowskiej – wchodzi na punkt widokowy zupełnie sam.

Po zwiedzeniu Kamienia jedziemy, trochę błądząc po drodze, na Wyspę Chrząszczewską, żeby obejrzeć z dala panoramę Kamienia Pomorskiego i – przede wszystkim – zobaczyć Królewski Głaz. To jeden z największych głazów narzutowych w Polsce, z którego – jak głosi legenda – król Bolesław Krzywousty przyjmował defiladę okrętów.

Popołudnie pełne przygód (razem z Regą) – ok. 17:00-19:40

Po obiedzie niebo się rozchmurza, więc ochoczo szykujemy się na plażowanie. Chwilę bawimy się w piasku, robimy piaskowe rysunki, Rega bardzo się cieszy – chyba pamięta nasz przemarsz wybrzeżem Bałtyku. Płoszą nas (i większość z niewielu plażowiczów) nadciągające ciemne chmury. Nie rezygnujemy jednak z przygód i prosto z plaży przenosimy się na

Spacer szlakiem do Wydrzego Głazu (ok. 1 km w jedną stronę)

To miły szlak brzegiem Jeziora Czajczego, położonego między Wisełką i Warnowem. Prowadzi do pozostałości grodziska i tytułowego głazu. Tymuś chętnie biegnie, szukając na drzewach znaków szlaku; Rega, wniebowzięta, biega luzem, bo zupełnie nie ma ludzi. Od początku towarzyszy nam deszcz, z czasem zmieniający się w ulewę, w końcu musimy iść pod parasolami, a Tymo w nosidle, co tylko zwiększa „przygodowość” tej przygody. Wszyscy wracamy zadowoleni.

Kamień Pomorski, Katedra Św. Jana Chrzciciela (XII-XIV w).

Kamień Pomorski, Katedra Św. Jana Chrzciciela (XII-XIV w).

Wirydarz z gotyckimi krużgankami.

Wirydarz z gotyckimi krużgankami.

Pałac Biskupi z XIV w.

Pałac Biskupi z XIV w.

Dom ryglowy przy Pl. Katedralnym.

Dom ryglowy przy Pl. Katedralnym.

Molo w Kamieniu Pomorskim.

Molo w Kamieniu Pomorskim.

Ratusz z przełomu XIII i XIV w.

Ratusz z przełomu XIII i XIV w.

Baszta Piastowska i Brama Wolińska (XV w).

Baszta Piastowska i Brama Wolińska (XV w).

Muzeum Kamieni w Baszcie Piastowskiej.

Muzeum Kamieni w Baszcie Piastowskiej.

Widok z baszty na Zalew Kamieński.

Widok z baszty na Zalew Kamieński.

Widoki z baszty...

Widoki z baszty…

Królewski Głaz.

Królewski Głaz.

Królewski Głaz.

Królewski Głaz.

Rega na plaży.

Rega na plaży.

Nadciąga burza.

Nadciąga burza.

Wydrzy Głaz.

Wydrzy Głaz.

Wydrzy Głaz.

Wydrzy Głaz.

Zachodnie wybrzeże Bałtyku, 2008.08

Kiedyś, jeszcze bez dzieci, przeszliśmy z pieszo (z Regą) polskie wybrzeże Bałtyku, niosąc na plecach cały ekwipunek i śpiąc pod namiotami codziennie gdzie indziej. To była fantastyczna przygoda. Okolicą, która utkwiła nam w pamięci jako wyjątkowo piękna, był zachodni fragment naszego wybrzeża: Woliński Park Narodowy i okolice. Postanowiliśmy, że przyjedziemy tu kiedyś na dłużej, może już z dziećmi. I faktycznie tak się stało kilka lat później, w sierpniu 2008 roku.

 

Wiatrak holenderski w Lędzinie (XIX w).

Zachodnie wybrzeże Bałtyku, tydzień I

 

Plażowanie z przygodami.

Zachodnie wybrzeże Bałtyku, tydzień II

Rumunia, część II

16.07.2008, środa

Mówiąc po górsku: dupówa, cały dzień przelotne deszcze, ok. 17 stopni

…więc robimy drugi dzień zwiedzania

Dojazd do Homorod i Viscri, a potem do Sighişoary

Kierowcy żądni wrażeń zdecydowanie powinni wybrać się do Rumunii. Jeżdżenie po tutejszych drogach dostarcza sporych dawek adrenaliny. Na głównych drogach remonty, tiry i szaleni kierowcy (światło czerwone to sugestia, nie zakaz jazdy), boczne to jajko niespodzianka – czasem są niezłe, a czasem straszą dziurą na dziurze (M. znów obgryza paznokcie z wrażenia).

Na bitej drodze za Viscri coś zaczyna nam potwornie skrzypieć w kole. R. gładko wchodzi w rolę super-hero, odkręca koło i wytrzepuje spory kawał rdzy i kamyczki. Na szczęście operacja przynosi pozytywne skutki, więc możemy jechać dalej.

Homorod

To nasz pierwszy przystanek. Wychodzimy z samochodu i oglądamy XIII-wieczny warowny kościół (biserica cetata) z drewnianą hurdycją – super!

Potem przejeżdżamy przez Rupeę, gdzie widzimy malownicze ruiny zamku (XIII) na wzgórzu.

Viscri

Ta malownicza wioska-skansen, wpisana na listę UNESCO, jest naszym kolejnym dzisiejszym celem. podjeżdżamy na niewielki parking wysypany kamyczkami i parkujemy obok jedynego innego stojącego tam samochodu – i to skąd? – z Warszawy! Uśmiechamy się w odpowiedzi na ten kolejny już zbieg okoliczności.

Niestety leje, więc oglądamy malownicze domki saskie pod parasolami. Zaczynamy odróżniać domy saskie od rumuńskich, co jest dla nas źródłem prawdziwej satysfakcji.

Wreszcie trafiamy pod słynny Biały Kościół – ewangelicką średniowieczną świątynię warowną. Niestety, nici ze zwiedzania wnętrza. Gdy dochodzimy pod kościół, babuszka, która opiekuje się zabytkiem oznajmia, że musimy dłuższą chwilę poczekać, bo ona właśnie wybiera się na obiad. Ach, te Stasiukowskie klimaty…

Sighişoara

Nasze dzisiejsze zwiedzanie kończymy w tym niezwykle urokliwym średniowiecznym mieście. Co prawda w porównaniu z Braszowem Sighişoara jest bardziej zaniedbana, ale może dzięki temu starówka wydaje się taka prawdziwa, żyjąca – czujemy się jak w średniowieczu!

Nad starówką góruje wieża zegarowa, która robi na nas kolosalne wrażenie. Oglądamy XVII-wieczny zegar z figurkami symbolizującymi dni tygodnia. Potem pora na kościół dominikanów (XIII), XIX-wieczny ratusz, Dom Wenecki (XIII), słynny Dom Drakuli (XV) i Dom pod Jeleniami (XIII). O atmosferę miejsca dbają doskonale zachowane średniowieczne mury miejskie, baszty i bastiony. Dalej oglądamy naprawdę imponujące schody szkolne (XVII), starą i nową szkołę (XVI, XVIII) oraz Kościół Na Wzgórzu (XIV) z mnóstwem starych elementów wyposażenia (jak stalle Jana Stwosza czy XV-wieczne malowidła ścienne) – wchodzimy też do krypty, która jest jednocześnie starą świątynią romańską.

Spacerując po Sighişoarze, raz po raz oko zatrzymuje się nam na jakimś urokliwym zakamarku – tylko fotografować i fotografować!

Zmęczeni zwiedzaniem, przysiadamy w pizzerii ze świetnym widokiem na starówkę i delektujemy się doskonałym – jak zazwyczaj w tych stronach – włoskim jedzeniem.

W drodze powrotnej pierwotnie chcemy jeszcze zwiedzić Sybin, ale padamy z nóg, robi się późno, a pogoda na następny dzień szykuje się zupełnie niegórska – decydujemy się więc wrócić prosto do Sambaty.

Przejazd jest dość długi, ale tak bardzo nie męczy. Cały czas delektujemy się rumuńskimi smaczkami (urokliwe, choć niekiedy zaniedbane, wsie; furmanki, Cyganie w kolorowych strojach i przepiękne krajobrazy). Wracając, zahaczamy też o kilka kościołów warownych, tak charakterystycznych dla Transylwanii – są dla nas bardzo ciekawe!

Cała wycieczka zajęła nam ok. 9 godzin, przejechaliśmy ok. 220 km

Po powrocie gospodarze częstują nas naleśnikami. Nie pozostajemy im dłużni i przynosimy domowy blok Babci Stasi – nie ma to jak wzajemna uprzejmość!

Homorod - warowny kościół.

Homorod – warowny kościół.

Niespodzianka na drodze do Viscri.

Niespodzianka na drodze do Viscri.

Wioska saska Viscri.

Wioska saska Viscri.

Warowny 'biały kościół' w Viscri (średniowieczny).

Warowny 'biały kościół’ w Viscri (średniowieczny).

Sighisoara - wejście do miasta.

Sighisoara – wejście do miasta.

Sighisoara - Wieża Zegarowa.

Sighisoara – Wieża Zegarowa.

Dom Wenecki z XIII w.

Dom Wenecki z XIII w.

Dom Draculi z XV w.

Dom Draculi z XV w.

Dom pod Jeleniami z XVII w.

Dom pod Jeleniami z XVII w.

Uliczka jak z bajki.

Uliczka jak z bajki.

Kościół klasztorny NMP z XIII w.

Kościół klasztorny NMP z XIII w.

Średniowieczny dom.

Średniowieczny dom.

Kościół Na Wzgórzu.

Kościół Na Wzgórzu.

Widok z okna w restauracji.

Widok z okna w restauracji.

17.07.2008, czwartek

Rano bardzo pochmurno, potem coraz lepiej, tylko nad górami kłębią się chmury. Wieczorem już piękne słońce.

Wycieczka do Sybina (Sibiu)

Sybin to naprawdę piękne, w pełni europejskie miasto, które słusznie w 2007 roku nosiło tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Zapada w pamięć przede wszystkim przepięknie odrestaurowana zabytkowa starówka, skupiona wokół trzech placów. Po kolei oglądamy:

Piata Mare z XV-wiecznym Domem Hallera, barokowym kościołem farnym Św. Trójcy (XVIII) i imponującym budynkiem Narodowego Muzeum Burkenthala (XV)

– Stary ratusz (XV)

Prawosławną katedrę Trójcy Świętej sprzed 100 lat, zbudowaną na kształt Hagia Sophia z Konstatnynopola

Piata Huet z ewangelickim kościołem parafialnym (XIV-XVI w)

– Urokliwą, fotogeniczną Wieżę Schodów (XIII), prowadzącą do dolnego miasta

Most Kłamców (XIX) – dobrze pamiętający niedawną historię

Piata Mica z Domem Rzeźników (sukiennicami)

Na zakończenie spaceru wchodzimy na Wieżę Ratuszową – i dobrze! – miasto oglądane z góry prezentuje się naprawdę przepięknie!

Na zakończenie spaceru po Sybinie usadawiamy się w jednym z restauracyjnych ogródków na rogu Piata Mare i delektujemy się naprawdę przepyszną pizzą. Można by tak siedzieć i siedzieć, patrzeć i patrzeć…

Dalej, według pierwotnych planów, mieliśmy jechać przez Avrig i wybrać się na spacer do położonej wyżej Cabany Barcaciu, ale utykamy na remontowanych ulicach, zaplątujemy się, aż w końcu robi się późno, więc rezygnujemy i zmieniamy marszrutę – ale w sumie może i dobrze się stało. Decydujemy się wybrać popołudniu na spacer po okolicach najbliższych naszego miejsca zamieszkania, a w drodze powrotnej zahaczyć samochodem o jeszcze kilka atrakcji.

Najpierw oglądamy Pałac Brukenthala w Avrig, położony w ładnym parku – niestety, całe założenie jest zamknięte.

Potem podjeżdżamy do Carty – wioski ze stacją kolejową i campingiem, ale przede wszystkim z urokliwymi, otoczonymi zielenią ruinami opactwa cystersów z XIII w. Mieliśmy jeszcze podjechać do Voivodeni, ale ogromne dziury w drodze skutecznie zniechęciły nas do tego pomysłu, więc wróciliśmy prosto do domu.

Wieczorny spacer po okolicy Sambaty

Późnym popołudniem poszliśmy sobie na spacer do Monastyru Brancoveanu. Monastyr został ufundowany ok. 1700 r. przez hospodara wołoskiego. W XX w. został odbudowany po zniszczeniach dokonanych przez Austriaków.

Cały kompleks robi na nas duże wrażenie. Sama cerkiew jest niewielka, ale wszystko takie malownicze, kolorowe i ta inna atmosfera… – widzimy, jak duchowny zwołuje ludzi na nabożeństwo (chyba…), uderzając w rodzaj drewnianego instrumentu. Czujemy się trochę jak intruzi, duża część kodów jest dla nas jednak niejasna. Obok monastyru w bardzo ładnym budynku znajduje się szkoła … malowania ikon na szkle oraz hotel (chyba przyzwoity i niedrogi).

Wracamy przez kompleks turystyczny Sambata. Wszędzie dużo kwater, pensjonatów i hotelików, sporo się też buduje – ale fala rozkwitu dopiero przed tą okolicą. Przechodzimy obok Cabana Popasul Sambatei z polem namiotowym i niewielkimi bungalowami. Wieczorem pilnie sprawdzamy prognozę pogody – hura!, ma być ładnie! Ustalamy, że gospodarz podwiezie nas rano pod punkt wyjścia szlaku na Moldoveanu!

Piata Mare (Duży Rynek), Sybin.

Piata Mare (Duży Rynek), Sybin.

Piata Mare (Duży Rynek).

Piata Mare (Duży Rynek).

Prawosławna Katedra Trójcy Św. (XX w).

Prawosławna Katedra Trójcy Św. (XX w).

Prawosławna Katedra Trójcy Św. (XX w).

Prawosławna Katedra Trójcy Św. (XX w).

Ewangelicki Kościół Parafialny (XIV-XVI w).

Ewangelicki Kościół Parafialny (XIV-XVI w).

Widok z Wieży Schodów.

Widok z Wieży Schodów.

Most Kłamców (XIX w).

Most Kłamców (XIX w).

Sukiennice (XV w) na Piata Mica.

Sukiennice (XV w) na Piata Mica.

Sybin z Wieży Ratuszowej.

Sybin z Wieży Ratuszowej.

Sybin z Wieży Ratuszowej.

Sybin z Wieży Ratuszowej.

W knajpce na rynku - widoki.

W knajpce na rynku – widoki.

Ruiny opactwa cysterskiego (XIII), Carta.

Ruiny opactwa cysterskiego (XIII), Carta.

Do Statiunea Sambata.

Do Statiunea Sambata.

Do Statiunea Sambata.

Do Statiunea Sambata.

...i piękny widok z naszego okna.

…i piękny widok z naszego okna.

Monastyr Broncoveanu (XVII w), Statiunea Sambata.

Monastyr Broncoveanu (XVII w), Statiunea Sambata.

Monastyr Broncoveanu (XVII w), Statiunea Sambata.

Monastyr Broncoveanu (XVII w), Statiunea Sambata.

Monastyr Broncoveanu (XVII w), Statiunea Sambata.

Monastyr Broncoveanu (XVII w), Statiunea Sambata.

Szkoła malowania ikon na szkle i hotel.

Szkoła malowania ikon na szkle i hotel.

18.07.2008, piątek

Rano pięknie, potem nad górami zaczynają kłębić się chmury, komfort termiczny

Jesteśmy z siebie dumni! Weszliśmy dziś na najwyższy szczyt Rumunii – Moldoveanu (2544)!

To chyba największa nasza dotychczasowa wyprawa górska…

W dwóch słowach: 6:45-21:10; 14 godz. 25 min; 2700 m w górę i drugie tyle w dół… Wow!

Vistisoara-Moldoveanu

Rano podwiozi nas nasz gospodarz do punktu wyjścia szlaku z Vistisoary. Pędzi po wyboistej, kamienistej drodze z 80 na godzinę! Nic dziwnego, że w końcu łapie gumę;-) O 6:45 ruszamy z kopyta, pełni zapału i energii.

Szlak wiedzie przez ładny las, wzdłuż potoku toczącego z hukiem wodę. Co chwila widać piękne wodospady i baniory – właśnie ten „rozmach” przyrody – huczące potoki, wodospady i ogromne żleby robią na nas w Fogaraszach największe wrażenie.

Pierwsza przygoda czeka z samego rana – zauważamy brak mostka prowadzącego na drugą stronę potoku. Nie zastanawiając się długo, zdejmujemy buty, podwijamy spodnie i – po małej dawce adrenalinki (to naprawdę Potok, nie potoczek) jesteśmy na drugiej stronie.

Potem idziemy wzdłuż bujnych, intensywnie wypasanych łąk. Wszędzie widać i słychać owce, zwracamy uwagę na brak kosodrzewiny. W pewnym momencie musimy uciekać na drugą stronę koryta potoku przed ujadającymi psami pasterskimi. Dalej przez piarżyska, ostro w górę.

Rozmawiamy o tym, że fogaraskimi szlakami chodzi się zupełnie inaczej niż w polskich górach. Po pierwsze: prawie nie spotyka się ludzi (nawet na szlaku na najwyższy szczyt kraju!) i po drugie: ścieżki są w stanie bardzo naturalnym – nikt ich nie budował, nie poprawiał ścieżki, tylko po prostu wytyczył (a właściwie sama się ,,wydeptała”. To urocze, ale zmęczenie daje o sobie znać dużo szybciej (piargi uciążliwie usypują się spod nóg, szlak ginie w wysokiej trawie itp.).

Od Portita Vistei na Moldoveanu wchodzimy jednym ciągiem. Momentami jest stromo w górę po usypujących się piarżyskach, tylko kilka niewielkich trudniejszych odcinków skalnych.

Moldoveanu – Przełęcz nad Doliną Sambatei

Na górze stajemy zmachani – to jednak ogromny kawał drogi. Jesteśmy z siebie bardzo dumni! Trochę baliśmy się, czy jednodniowa wycieczka będzie do zrealizowania, a zapowiadane na jutro załamanie pogody nie zachęcało do zabiwakowania w górach.

Samo Moldoveanu nie wyróżnia się niczym szczególnym, widoki są jednak naprawdę rozległe i piękne (choć nie tak urozmaicone jak w Tatrach). Co prawda podziwialiśmy je na spokojnie dopiero następnego dnia, oglądając zdjęcia w komputerze – wtedy, na szczycie czas nas dość mocno gonił. Robimy szybko zdjęcia i zarządzamy odwrót.

Droga powrotna – co będziemy wielokrotnie wspominać w kolejnych latach, ale już w ramach turystycznej gawędy i z rozrzewnieniem – porządnie dała nam się we znaki. Poczuliśmy się zmęczeni już po zejściu z Vistea Mare (szczyt w głównej grani obok Moldoveanu), jak tylko opadła adrenalina związana z wchodzeniem na „dach Rumunii”. Jak się jednak okazało, był to zaledwie początek drogi przez mękę. Potem ponad 2 godziny idziemy główną granią, 5-6 razy podchodząc i schodząc po ok. 200 m w górę i w dół.

Obiektywnie należy stwierdzić, że szlak graniowy jest wygodny i bardzo malowniczy (naszą uwagę zwróciła zwłaszcza dolinka ze stawem i „księżycowym krajobrazem”), ale tego dnia mamy go już naprawdę dość. Idziemy i idziemy, a planowany wariant zejściowy ciągle się nie pojawia – albo go przegapiliśmy, albo (wbrew temu, co na mapie) po prostu go nie było. Znakowaną ścieżkę w dół napotkaliśmy dopiero nad Doliną Sambatei. Po krótkiej konsternacji (na mapie widnieją niebieskie paski, a w realu … czerwone trójkąty) wreszcie, wykończeni, zaczynamy schodzić w dół. Realna szansa zdążenia przed nocą na dół zdecydowanie poprawia nam humory.

Zejście Doliną Sambatei

Schodzimy w iście ekspresowym tempie (3 zam. 4 godzin), chwilami prawie biegnąc, choć szlak jest dość wymagający – kilka stromych, piarżystych odcinków nieźle daje się we znaki naszym zmęczonym nogom. No tak, jesteśmy w Fogaraszach, szlak jest wytyczony, nie ułożony. Cały czas spieszymy się, żeby choć najtrudniejsze odcinki przejść w świetle dziennym. Przez pośpiech nie mamy okazji w pełni podelektować się urokiem okolicy – a dolina jest bardzo ładna, w górnej części polodowcowa, w dolnej V-kształtna, z bardzo obfitym, pieniącym się kaskadami strumieniem. Kilkakrotnie dostrzegamy stada owiec. W połowie drogi zauważamy kilka namiotów – to chyba jakaś zorganizowana grupa. Poniżej widzimy domek Salvamontu i Cabanę Valea Sambatei. Schronisko ma klimat …. hmm… Stasuikowskiej „rozpierduchy” – wokół bałagan, budynek zaniedbany. Kupujemy po coli i biegiem dalej.

Poniżej Cabany robi się już prawie zupełnie ciemno. Na szczęście szlak wiedzie wzdłuż potoku, szeroką ścieżką, więc nie sposób się zgubić. Efektownym i niespodziewanym zakończeniem wycieczki okazuje się przejście na drugą stronę szerokiego, rwącego potoku – mostka brak, za to ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Do wyboru były dwa warianty: Wariant 1 – równoważnia po dziko przerzuconej kłodzie (wybór M.) i Wariant 2 – skoki po kamieniach (wybór R.). Oba dostarczające sporych dawek emocji. O dziwo oboje suchą stopą stanęliśmy na drugim brzegu. Zachwycamy się wielkimi wantami leżącymi przy drodze lub w potoku – na niektórych wyrosły nawet drzewa. Przypominają nam się nasze Wantule.

Ostatni fragment drogi pokonujemy już w zupełnej ciemności. Idziemy przez kompleks turystyczny Sambata. Wokół atmosfera pikniku, wszędzie popasule. Docieramy na naszą kwaterę wykończeni, ale przeszczęśliwi tuż po 21.00, poganiani odgłosami zbliżającej się burzy.

Rozłożenie wycieczki na Moldoveanu na dwa dni nie jest głupim pomysłem. Choć w jeden dzień też się da – o czym przekonaliśmy się dzisiaj;-)

Doliną Vistea Mare na Moldoveanu.

Doliną Vistea Mare na Moldoveanu.

Doliną Vistea Mare na Moldoveanu.

Doliną Vistea Mare na Moldoveanu.

Portita Vistei.

Portita Vistei.

Widok z Porita Vistei.

Widok z Porita Vistei.

Widok z Porita Vistei.

Widok z Porita Vistei.

Z Vistea Mare na Moldoveanu.

Z Vistea Mare na Moldoveanu.

NA MOLDOVEANU - ''dachu Rumunii !!!.

NA MOLDOVEANU – ”dachu Rumunii !!!.

Widoki z Moldoveanu.

Widoki z Moldoveanu.

Z Moldoveanu na Vistea Mare.

Z Moldoveanu na Vistea Mare.

Główną granią do Dol. Sambatei - widoki.

Główną granią do Dol. Sambatei – widoki.

Główną granią do Dol. Sambatei.

Główną granią do Dol. Sambatei.

Cabana Valea Sambatei.

Cabana Valea Sambatei.

Ostatni widok na Dolinę Sambatei.

Ostatni widok na Dolinę Sambatei.

19.07.2008, sobota

Rano pochmurno i deszczowo, w ciągu dnia się rozpogadza, do 25 stopni

Rano nie spieszymy się ze wstaniem z łóżka – a co, należy nam się po wczorajszej wyprawie!

Mamy prawdziwy dzień odpoczynku: leniwie jemy śniadanie, oglądamy wczorajsze zdjęcia (dopiero teraz, wypoczęci, dostrzegamy, jak pięknie było w partiach graniowych).

Zastanawiamy się, czy pójść pieszo do Voivodeni, czy urządzić sobie krótką wycieczkę w góry. Po namyśle wybieramy drugą opcję.

Idziemy spacerowym tempem (…co za miła odmiana po wczorajszej gonitwie!) na Muchia Dragušului – grzbiet okalający z jednej strony Dolinę Sambatei. Ścieżka prowadzi najpierw drogą powstałą przy zrywce drewna, miejscami w 2-metrowym wąwozie – widać efekty ogromnej erozji. Trochę brakuje znaków. Na rozdrożu musimy zgadywać, w którą stronę iść. O dziwo trafiamy. Idziemy najpierw przez las, potem miłymi zakosami po dawnym wiatrołomie. Co chwilę zatrzymujemy się na poskubanie pysznych malin rosnących wzdłuż drogi. Mija nas czteroosobowa grupa turystów – oprócz nich na szlaku nie spotykamy nikogo!

Na jednym z zakosów urządzamy sobie przemiły godzinny popasul. Dobrze sobie siedzieć tak po prostu, bez celu.

Wracamy tą samą drogą, podsumowując naszą rumuńską randkę.

Na koniec mamy niemiłą przygodę – na parkingu okazuje się, że z jednego z kół naszej Fabii zeszło powietrze. R. dopompowuje, ale wieczorem sytuacja się powtarza – w końcu kończy się na zmianie koła. Cóż, tak będziemy musieli wrócić do domu.

Nasz czas: ok. 4 godz., 3 km, 400 m przewyższenia

Po południu idziemy na tradycyjny posiłek do naszych gospodarzy (mamałyga), a wieczorem pakujemy się, by jak najwcześniej wyruszyć w drogę powrotną do naszego kochanego Tymusia!

Przychodzą do nas koniki (...i kózki).

Przychodzą do nas koniki (…i kózki).

Na grzbiecie Muchia Dragusului.

Na grzbiecie Muchia Dragusului.

Na grzbiecie Muchia Dragusului.

Na grzbiecie Muchia Dragusului.

Tradycyjny posiłek u Dogariów.

Tradycyjny posiłek u Dogariów.

20.07.2008, niedziela

Upał, dopiero w Polsce trochę chmur i przelotny deszczyk.

Powrót do domu: 3:10-0:20, ponad 21 godz., ponad 1200 km. O rety…

Sambata-Sybin

Koszmarny odcinek: jest ciemno, spory ruch, te okropne roboty drogowe, kot wpadający pod koła i mgła miejscami ograniczając widoczność do zera.

Sybin-Oradea

Jedziemy dość sprawnie, z jedną przerwą w McD na kawę w Klużu. Ruch umiarkowany. Z łezką w oku żegnamy się z rumuńskimi klimatami – pięknymi widokami, babuszkami przy drodze itp. Robimy zdjęcie romskim pałacom w Huedin.

Postój w Oradei: 9:30-10:45

Robimy szybki, 40-minutowy sprint po zabytkowym centrum. Secesyjna zabudowa (XVIII/XIX) robi naprawdę duże wrażenie, niektóre kamienice zadziwiają finezją zdobień. Na starówce naprawdę jest ładnie. Zabytkowe budynki stopniowo są odnawiane i odzyskują dawny blask.

Oglądamy synagogę reformowaną (XIX), kamienicę Czarny Orzeł z pięknym pasażem handlowym, bibliotekę i pałac biskupów grekokatolickich (pocz. XX), cerkiew z księżycem i złoto-czarną kulą pokazującą fazy księżyca (XVIII), pomnik Michała Walecznego, Kościół Św. Władysława (XVIII), ratusz oraz ulicę Republicii z secesyjnymi kamieniczkami i dwiema urokliwymi fontannami.

Oradea znad Szybkiego Kereszu.

Oradea znad Szybkiego Kereszu.

Secesyjne kamieniczki z okresu Habsburgów.

Secesyjne kamieniczki z okresu Habsburgów.

Kamienica Czarny Orzeł.

Kamienica Czarny Orzeł.

Kamienica Czarny Orzeł.

Kamienica Czarny Orzeł.

Pomnik Michała Walecznego i kościół Św. Władysława (XVIII w).

Pomnik Michała Walecznego i kościół Św. Władysława (XVIII w).

Biblioteka (1905 r.).

Biblioteka (1905 r.).

Biblioteka i Pałac Biskupów grekokatolickich (1904).

Biblioteka i Pałac Biskupów grekokatolickich (1904).

Ratusz.

Ratusz.

Szybki Keresz - most.

Szybki Keresz – most.

Teatr Państwowy (XIX w, neoklasycystyczny).

Teatr Państwowy (XIX w, neoklasycystyczny).

Deptak Calea Republicii.

Deptak Calea Republicii.

Deptak Calea Republicii.

Deptak Calea Republicii.

Usprawiedliwiając się pośpiechem, hańbimy się szybkim zestawem w McD i dalej w drogę.

Przez Węgry

Na stacji płacimy za autostrady, więc (po początkowym krótkim błądzeniu;-)) mamy komfortowy odcinek drogi. Potem obszary zabudowane, ale węgierscy kierowcy są bardzo uprzejmi i jedzie się dobrze. W ramach wspomnień czytamy sobie przewodnik.

Przez Słowację

Jest stosunkowo pusto, przejeżdżamy bez problemów. Przypominamy sobie po kolei to, co obejrzeliśmy w Rumunii.

Barwinek-Kraczkowa

Drogi zapełniają się turystami wracającymi do Polski. W jednym miejscu z powodu wypadku musimy sporo postać.

18:00-19:00 – sjesta u Rodziców R.

Bierzemy prysznic (co za orzeźwienie w tym upale, my przecież bez klimatyzacji), zjadamy pyszną kolację i czym prędzej dalej.

Kraczkowa-Rakówiec

Jedzie się kiepsko: zmrok, a potem noc, i – co gorsza – dużo wariatów na drodze, siedzących na ogonie i wyprzedzających. Na szczęście humory nam dopisują. Raz zatrzymujemy się na kawę. Najbardziej dłuży nam się ostatnie 20 km. Siłą staramy się nie zasnąć.

Po północy mamy najpiękniejszy widok na świecie: naszego śpiącego synka. Wydaje nam się taki duży! Dobrze tak wyjechać we dwoje, żeby docenić to, co się ma. Rega mało nie wariuje ze szczęścia.

 

Na koniec jeszcze kilka impresji – rumuńskich ,,smaczków” zebranych głównie podczas przejazdów przez rumuńskie miejscowości, a które na długo zapadną w naszą pamięć

Rumunia z samochodu.

Rumunia z samochodu.

Rumunia z samochodu.

Rumunia z samochodu.

Rumunia z samochodu. Drum bun - szerokiej drogi!

Rumunia z samochodu. Drum bun – szerokiej drogi!

Rumunia z samochodu.

Rumunia z samochodu.

Transylwański Chrystus.

Transylwański Chrystus – przy drogach były dziesiątki takich.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Rumunia, Rumuni i Romowie.

Pałace w Huedin.

Pałace w Huedin.

Rumunia, część I

11.07.2008, piątek

Upalna, słoneczna pogoda

Mimo całej radości z planowanego wyjazdu, rozstanie z dzieckiem jest zawsze trudne. Odwieźliśmy Tymusia Dziadkom na działkę i żegnaliśmy się z nim z łezką w oku. Ach, ten nasz Skarb, pytał „A kiedy Tymuś pojedzie do swojej Rumunii?”. Myśleliśmy o nim przez cały dzień.

W pierwszy etap podróży, do Kazimierza Dolnego, wyruszamy po wczesnym obiedzie tuż po 12.00. Jest zwykły dzień, więc na drogach dość duży ruch i sporo tirów. Cały czas nie możemy uwierzyć w realność naszej randki. Jeszcze nie zdjęliśmy z siebie roli rodzica małego dziecka – cały czas mamy poczucie, że trzeba być w pogotowiu. Dopiero po postoju w Kazimierzu nieco się wyluzowujemy.

Spacer po Kazimierzu (14.15-15.50) jest bajkowy. Teraz naprawdę doceniamy urok przepięknego położenia nad Wisłą i urodę urokliwego otoczenia Rynku. Zaczynamy od spaceru na Górę Trzech Krzyży. To bardzo dobry pomysł, jak zaczęcie od spisu treści, bo wszystko widać stąd jak na dłoni. Potem przemieszczamy się do ruin zamku, będących świetnym, romantycznym punktem widokowym; wchodzimy na basztę, przepuszczając kolejne grupy wycieczek. Spacer kończymy na Rynku, ciesząc oczy widokiem na kościół, studnię, kamieniczki Przybyłowskie (niestety, jedna w remoncie); potem spoglądamy na kamienicę Gdańską i Cejrowską. Siadamy chwilę na rynku, jemy lody, nareszcie czujemy się randkowo. Jak przystało na turystów odwiedzających Kazimierz, w drodze powrotnej kupujemy dwa chlebowe koguty.

W drugiej i ostatniej planowanej na dziś porcji jazdy (Kazimierz-Kraczkowa, 15.50-18.55) bardzo męczy nas upał – nasza Fabia jest dzielna, ale – niestety – bez klimatyzacji. Mimo to jest miło. Przypominamy sobie piesze przejście polskiego wybrzeża z czasów studenckich, słuchamy muzyki.

Na koniec robimy ostatnie zakupy w supermarkecie, no i wygłodniali i zmęczeni lądujemy u Rodziców R., gdzie wspaniale regenerujemy się przed jutrzejszą wyprawą.

Widok z Góry Trzech Krzyży.

Widok z Góry Trzech Krzyży.

Widok z Góry Trzech Krzyży.

Widok z Góry Trzech Krzyży.

Widok z baszty na Wisłę.

Widok z baszty na Wisłę.

Widok z baszty na Wisłę.

Widok z baszty na Wisłę.

Rynek w Kazimierzu.

Rynek w Kazimierzu.

Kamienica Przybyłowska.

Kamienica Przybyłowska.

Kazimierz.

Kazimierz Dolny.

12.07.2008, sobota

Czyste niebo i samo słońce, do 35 stopni

To najbardziej szalona z naszych dotychczasowych rocznic: Kraczkowa – Barwinek (PL/SK) – Preszów – Koszyce – SK/H – Miszkolc – Debreczyn – H/RO – Oradea – Cluj Napoca – Alba Iulia – Sibiu – Sambata; 4.50-22.20, ale po kolei.

Polski odcinek drogi, nieco ponad 100 km, przejechaliśmy sprawnie, choć trzeba przyznać, że droga jest wąska i kręta (za to bardzo malownicza… jak się nie ma, co się lubi…) – naprawdę warto wcześnie wyjechać.

Ok. 30 km za granicą polsko-słowacką zatrzymujemy się na poboczu drogi na pierwszy postój. Chwila przerwy działa cuda, temperatura jest jeszcze znośna. Ruszamy dalej. Im bliżej Węgier, tym więcej samochodów, głównie Polaków i Słowaków jadących na wakacje do Chorwacji.

Kolejny postój na granicy słowacko-węgierskiej. Wbrew oczekiwaniom, nie ma tu dosłownie nic, nie możemy kupić nawet winiety… Przejazd przez Węgry się dłuży. Patrzymy zza okna na pola słoneczników i kukurydzy, mokrzy od upału. Do tego nie udaje nam się znaleźć nic sensownego na postój – w końcu zatrzymujemy się na chwilę na stacji benzynowej.

Wreszcie przekraczamy granicę z Rumunią. Wbrew oczekiwaniom, zaskakuje nas zupełnie niezły stan głównych dróg. Porządne jednopasmówki, w zasadzie bez dziur. Droga wiedzie przez pagórkowaty teren i jest bardzo kręta, więc nasza prędkość nie jest zawrotna. Adrenaliny dostarczają głównie rumuńscy kierowcy, którzy jeżdżą naprawdę szaleńczo – wyprzedzają po prawej stronie, przejeżdżają na czerwonym na ruchu wahadłowym – przy nich polscy kierowcy to niemal flegmatycy. Widoki za to mamy przepiękne. Górzysty teren i schludne (sic) wsie i miasteczka z budynkami o jednolitej dachówce. Od czasu do czasu cerkwie. Stosunkowo często spotyka się furmanki. Zwracamy uwagę na naprawdę często urządzone przy drodze miejsca postojowe – to, czego u nas bardzo brakuje.

Z uwagi na jakość dróg i spory dystans do pokonania, pierwszy turystyczny postój urządzamy dziś dość późno (17.30-19.30), dojeżdżamy aż do Alby Iulii. Tu wysiadamy, by spokojnie obejrzeć cały kompleks pozostały po XVIII-w twierdzy z dwiema liniami murów. Zadziwia nas schludne utrzymanie całego terenu i kaliber napotkanych zabytków. Oglądamy wszystkie trzy bramy wiodące do twierdzy (II, III i VI), imponującą romańską (!) katedrę św. Michała (z przepięknym portalem), Pałac Książęcy i Biskupi, Muzeum Zjednoczenia, Cerkiew Sobór Koronacyjny (zbudowany, by przyćmić wszystko dookoła, a zwłaszcza katolicką katedrę; trzeba przyznać, że naprawdę robi wrażenie), pomnik Michała Walecznego.

Naszą rocznicę świętujemy w nastrojowym Pubie 13 nad fosą twierdzy. Lokal serwuje fantastyczne włoskie jedzenie, jak wiele – jak się potem okazało – knajp w Rumunii – w końcu Rumuni czują się spadkobiercami jednego z rzymskich plemion. Jedząc pyszną makaronową kolację stwierdzamy, że coś musi być na rzeczy. Oglądamy plac zabaw dla dzieci, pomysłowo urządzony w fosie twierdzy. Najmłodsi, o czym się potem wielokrotnie przekonujemy, są mile widziani w tym kraju.

Ostatnią porcję przejeżdżamy resztką sił. Od Sybina za oknem noc, a do tego co chwilę ruch wahadłowy – nasza droga jest akurat w trakcie remontu.

Wreszcie dojeżdżamy do Kompleksu Turystycznego Sambata, gdzie zarezerwowaliśmy wcześniej pokój. Wyjeżdża po nad młody, sympatyczny gospodarz, pan Adrian, nieźle mówiący po angielsku. Pokój jest czysty, ale dość drogi, wziąwszy pod uwagę brak jakichkolwiek mebli poza łóżkiem. Rozpakowujemy się do praktycznych podwieszanych półek, które zawsze wozimy ze sobą. Na szczęście poranny widok na Fogarasze, rozciągający się z okien, rekompensuje wszelkie niewygody.

Na Słowacji...

Na Słowacji…

Na granicy Słowacja-Węgry.

Na granicy Słowacja-Węgry.

Alba Iulia - Brama I, XVIII w.

Alba Iulia – Brama I, XVIII w.

Pomnik Michała Walecznego.

Pomnik Michała Walecznego.

Muzeum Zjednoczenia, poł. XIX w.

Muzeum Zjednoczenia, poł. XIX w.

Sobór Koronacyjny z lat 20. XX w.

Sobór Koronacyjny z lat 20. XX w.

Sobór koronacyjny.

Sobór koronacyjny.

Alba Iulia - Brama VI, XVIII w.

Alba Iulia – Brama VI, XVIII w.

Katedra Św. Michała z XIII w.

Katedra Św. Michała z XIII w.

Portal w Katedrze Św. Michała.

Portal w Katedrze Św. Michała.

Wnętrze Katedry.

Wnętrze Katedry.

13.07.2008, niedziela

Upał, w górach lekki wiaterek

Widok rozciągający się przed naszym oknem i bezchmurne niebo skłaniają nas do rozpoczęcia naszej rumuńskiej przygody od wycieczki w góry.

Na pierwszy ogień bierzemy Cabanę Balea Cascada – ciągnie nas dojazd słynną szosą transfogaraską. Jedziemy przez Victorię, po drodze robimy zdjęcie furmanki i powszechnego tu przydrożnego słupa „Drum Bun” (szerokiej drogi). Ze zdumieniem spostrzegamy, że poza miastem niemal całe pobocze jest usłane biwakującymi grupkami ludzi – rozłożonych całymi rodzinami z grillem, namiotami, odtwarzaczami muzyki, leżakami. Niesamowite. Jest niedziela, świeci słońce, kto może, cieszy się życiem tak po prostu.

Jadąc szosą transfogaraską, zadziwiamy się skalą ingerencji w naturę i śmiałym poprowadzeniem drogi. Tę górską trasę pokonujemy w wielkim korku – przed nami i za nami tłum samochodów. Potem dziwimy się jeszcze bardziej.

Zostawiamy samochód i znajdujemy dolną stację kolejki linowej wwożącej turystów na górne piętro doliny. Chętnych niewiele, bilety kupujemy wprost u motorniczego. Wagonik – podobny do tego kursującego do niedana na Kasprowy Wierch – jest „ozdobiony” wielkim biało-czerwonym logiem Coca-Coli.

Wysiadamy na górnej stacji kolejki i przecieramy oczy ze zdumienia: na wysokości 2000 m zrobiono Krupówki: mnóstwo samochodów, tłum ludzi, muzyka, rozrywki typu zjeżdżanie z liny; wokół Stasiukowska „rozpierducha”. Największe wrażenie robi jednak szosa transfogaraska widziana z góry – nie wiemy, czy śmiać się, czy płakać – z jednej strony to świetna robota inżynieryjna, z drugiej skala zniszczenia Doliny Balea woła o pomstę do nieba.

Zahaczamy o schronisko Balea Lac – jest naprawdę ładne, przepięknie położone. W środku obsługa kelnerska jak w niektórych tatrzańskich schroniskach na Słowacji.

Spod Balea Lac planujemy – w ramach aklimatyzacji – podejść 400 m na wierzchołek Vrf. Paltinului. Szybko okazuje się, że profesjonalni podróżnicy zapomnieli mapy, w wyniku czego błądzimy z 40 min w poszukiwaniu wyjścia szlaku. Na nasze usprawiedliwienie można tylko dodać, że oznaczenia były naprawdę kiepskie – turyści piesi nie przynoszą dochodu… Turystyka górska jest zresztą chyba w Rumunii mało popularna – na szlaku położonym nieopodal zatłoczonych okolic Balea Lac nie ma prawie żywej duszy.

Na Vf. Paltinului prowadzi bardzo wygodny szlak w postaci długiego trawersu. Jednak dziś aklimatyzacja daje nam się we znaki – wchodzimy wolniej niż w podanym w przewodniku czasie. Na sam wierzchołek dochodzimy od drugiej strony, graniowym szlakiem, i lokujemy się w sympatycznym grajdołku. Widoki zapierają dech w piersiach. Zadziwia kontrast między totalnie zawładniętą przez człowieka Doliną Balea i dziką Doliną Doamnei. Po chwili okazuje się, że atrakcji jest tu jeszcze więcej. Kątem oka w sąsiednim grajdołku dostrzegamy parę podczas namiętnej sceny erotycznej. Jest ostro, niestety w końcu, spłoszeni, zauważają nas, więc z kina nici:-(

Schodzimy Doliną Doamnei. Początek całkiem wygodny, ale potem na własnej skórze doświadczamy różnicy między jakością wytyczonych szlaków u nas i w Rumunii. Piesza turystyka górska najwyraźniej nie cieszy się tu popularnością, co znajduje wyraźne odzwierciedlenie w stopniu przedeptania szlaków. Nasza ścieżka ginie, idziemy na nosa, wynajdując w miarę dogodne przejścia wśród bujnych traw. Ta dzikość ma swój niewątpliwy urok, ale męczymy się szybko. Dopiero ostatni odcinek drogi – obejście grzbietu Balea – przypomina nasze szlaki. Widoki są za to niezapomniane. Górskie łąki wciąż pełnią funkcję hal pasterskich, co widać na każdym kroku. Spotykamy dwa stada owiec z pasterzami, widzimy prowizoryczne szałasy z folii, zagrodę ze świniami; na ścieżce mijają nas trzy objuczone osiołki (jeden odgryza sztuczny kwiatek z plecaka M.), prowadzone przez ok. dziesięcioletniego chłopca. Raz solidnego stracha napędzają nam goniące za nami pasterskie psy. Przez całe zejście mijamy się z czworgiem miłych… Polaków. Mimo wakacyjnej niedzieli nie spotykamy żadnego turysty z Rumunii – to mówi samo za siebie.

Kolację jemy w Cabana Balea Cascada – niby schronisko, a klimat restauracji, z obsługą kelnerską. Menu tylko po rumuńsku. Udaje nam się zamówić mamałygę z bryndzą i śmietaną (niezłe!). Sałatka o zagadkowej nazwie okazuje się pomidorami z kapustą. Po takim dniu apetyty nam dopisują.

Nasz czas: 12.00-19.00, ↑400 m, ↓ 1400 m, ok. 15 km

Widoki z kolejki na Dolinę Balea.

Widoki z kolejki na Dolinę Balea.

Widoki na szosę transfogaraską.

Widoki na szosę transfogaraską.

Rezerwat (nie)ścisły.

Rezerwat (nie)ścisły.

Nad Balea Lac...

Nad Balea Lac…

Cabana Paltinu.

Cabana Paltinu.

Na Vf. Palitinului.

Na Vf. Palitinului.

Na szczycie Vf. Palitinului (2399).

Na szczycie Vf. Palitinului (2399).

Na szczycie Vf. Palitinului (2399).

Na szczycie Vf. Palitinului (2399).

Widok na Dolinę Doamnei.

Widok na Dolinę Doamnei.

Zejście Doliną Doamnei.

Zejście Doliną Doamnei.

Zejście Doliną Doamnei.

Zejście Doliną Doamnei.

Zejście Doliną Doamnei.

Zejście Doliną Doamnei.

14.07.2008, poniedziałek

Rano prawdziwy żar z nieba, potem parno i przelotne deszcze

Postanawiamy skorzystać z pięknej pogody i udać się na kolejną wycieczkę w piękne Karpaty Południowe.

Podjeżdżamy samochodem do schroniska Piscul Negru. Trasa dojazdu znów wiedzie szosą transfogaraską – dziś jedziemy nią jeszcze dalej niż wczoraj, w najwyższym punkcie przejeżdżamy przez tunel w górach. I znów przejazd dostarcza niezapomnianych przeżyć – bez wartościowania. Kilkadziesiąt kilometrów skrętów po 180o nad przepaściami. Aż w głowie się kręci. W dalszym ciągu nie możemy się nadziwić, jak można było wybudować tak śmiało poprowadzoną drogę. Niedoszacowujemy czasu. Cały dojazd zajmuje nam dwie godziny.

Od Piscul Negru ruszamy szlakiem w kierunku Refugiu Caltun. Szlak wiedzie Doliną Paltinu. Swoim charakterem przypomina nam nasze zachodniotatrzańskie szlaki, tylko jest po wielokroć mniej uczęszczany – jesteśmy zaskoczeni tym, że Rumuni prawie w ogóle nie chodzą po górach! Rumuńskich turystów spotykamy tylko na początku szlaku, urządzających sobie – a jakże – biwaki. W tych stronach to chyba jeden z ulubionych sposobów spędzania wolnego czasu. Wyżej w górach często za to spotykamy… Polaków. Dziś znów minęliśmy dwie polskojęzyczne grupy.

Szlak ma charakter naturalnej, nieulepszonej ścieżki. To urokliwe, lecz dość męczące, przy tym zdajemy sobie sprawę, że wybierając się na górską wycieczkę w rumuńskie góry, trzeba dysponować sporym zapasem czasu – bardzo często szlak jest ledwo widoczny i łatwo zmylić drogę. Szkoda, że dziś wyruszyliśmy tak późno. Idziemy najpierw przez las, potem przez polany i duszną, gęstą kosówkę. Znów spotykamy pasterza z objuczonymi osłami. Jest duszno, przekraczając strumyk decydujemy się usiąść na chwilę odpoczynku.

Wyżej pogoda zmienia się nie do poznania. Zaczyna wiać silny wiatr, na niebo napływają chmury. Cieszy nas widok refugiu. Spotykamy w nim miłą grupę rumuńskich turystów. Zaczyna padać, więc chwilę czekamy, próbując zdecydować, co dalej. Zmiana pogody i stosunkowo późna pora zmuszają nas do rezygnacji z planów zdobycia Negoiu, decydujemy skrócić wycieczkę i przejść przez Strunga Doamnei.

Tymczasem nasze plany krzyżują się raz jeszcze. Na drodze z Refugiu Caltun do Stawu Caltun spotykamy pracowników Salvamontu, którzy straszą nas, że nadciąga wielka burza i de facto zmuszają nas do powrotu tą samą drogą. Co ciekawe, na podstawie samych naszych górskich planów zgadują, że musimy być Polakami:-) Wracając, myślimy o ogromnej różnicy w natężeniu turystyki górskiej i w stopniu reglamentowania ruchu turystycznego w Rumunii i w Polsce. W Rumunii widać panuje przekonanie, że po wyższych partiach gór się po prostu nie chodzi, a służby górskie, spotkawszy na drodze grupy turystów podczas niepewnej pogody, bez dyskusji zawracają ich z powrotem. Ta różnica bardzo rzuca nam się w oczy, a uważamy się przecież za turystów przezornych i dobrze wyekwipowanych.

Pogoda jest rzeczywiście niepewna, w dodatku schodzimy tą samą trasą, co nie jest naszym ulubionym zwyczajem, więc idziemy stosunkowo szybko. Na dłuższy postój zatrzymujemy się dopiero na dole, w Cabanie Paltinu.

Tu akurat atmosfera nieszczególna. Niemiły kelner i średnio smaczne jedzenie. Bawi nas tylko zamawianie kolejny raz potraw-zagadek po rumuńsku – znów nie ma menu po angielsku, z kelnerem też nie można się dogadać.

W drodze powrotnej chcemy jeszcze zahaczyć samochodem o zamek Drakuli z Poienari. Na mapie okazuje się jednak, że to strasznie daleko. Nie składa się nam jakoś dzisiaj. Wracamy prosto do domu.

Na transfogaraskiej łapie nas przewidywana burza. Dobrze tylko, że po ciemku i w ulewie nie widać ekspozycji zakrętów. Wrażeń dopełniają za to duże stada owiec, które kilkakrotnie przekraczają drogę. Tak, będziemy mieli wspomnienia jedyne w swoim rodzaju.

Nasza trasa: ↕1100 m różnicy wzniesień.

Szosą transfogaraską.

Szosą transfogaraską.

Doliną Paltinu.

Doliną Paltinu.

Doliną Paltinu.

Doliną Paltinu.

Doliną Paltinu.

Doliną Paltinu.

Refugiu Caltun.

Refugiu Caltun.

Staw Caltun z góry.

Staw Caltun z góry.

Transfogaraska wieczorem...

Transfogaraska wieczorem…

Transfogaraska wieczorem...

Transfogaraska wieczorem…

15.07.2008, wtorek

Burze i ulewy, rozchmurza się dopiero po południu, 17 stopni

Dzisiejsza pogoda zupełnie nie nadaje się na wycieczkę w góry. Nie martwimy się jednak tym specjalnie – wszak nie tylko dla gór przyjechaliśmy do Rumunii. Przeznaczamy dzień w całości na zwiedzanie.

W pierwszej kolejności kierujemy się na Bran. Jedziemy bocznymi drogami przez wsie i góry – jest miło, prawdziwie i spokojnie. Zauważamy, że wszystkie mijane miejscowości są do siebie bardzo podobne. Takie same domy z taką samą czerwoną dachówką stoją równo przy ulicy. Za oknami nie widać bogactwa, ale jest za to czysto i schludnie.

Sam Bran nie ma już tego prowincjonalnego uroku. To typowo turystyczna miejscowość, żyjąca sławą znanego średniowiecznego Zamku Drakuli. Co to znaczy odpowiednia nazwa… Okolice zamku wypełniają kramy i rzesze turystów. Nie mamy ochoty na zwiedzanie w tłumie i oglądamy zamek jedynie z zewnątrz. Jest malowniczo położony na skale. Uciekamy do samochodu, bo kolejna burza tuż tuż.

Następnym punktem programu miało być zwiedzanie imponującego XIII-wiecznego chłopskiego zamku w Rasznowie. Plany krzyżuje nam jednak ulewa, dosłownie oberwanie chmury. Gdy okazuje się, że nie ma możliwości podjechania samochodem pod sam zamek, zadowalamy się zrobieniem zdjęcia z oddali i ruszamy dalej.

W Braszowie pada dalej, tym razem dla odmiany grad. Wchodzimy więc na chwilę do supermarketu – i tak musieliśmy kiedyś wstąpić na uzupełniające zakupy – z nadzieją, że lada chwila przestanie padać. Nic z tego. Po wyjściu ze sklepu pada, jak padało. Dalej więc gramy na zwłokę, tym razem zaszywając się w przyjemnej włoskiej knajpce na obiad. Jest całkiem miło, a jedzenie bardzo smaczne. Bierzemy menu dnia, czyli pizzę Drakula i Pastę Transilvania, a do tego dużo pomidorów i sałaty, sok i espresso. Wszystko za 60 lei z napiwkiem…

Przez cały obiad zaklinamy deszcz i co się okazuje? – gdy wychodzimy, już nie pada, więc na spokojnie możemy zacząć zwiedzanie.

Zabytki Braszowa robią na nas ogromne wrażenie. Całe miasto jest naprawdę imponujące, zabytkowego centrum nie zalewa komercja. Oglądamy okolicę rynku: XV-wieczny ratusz, ukrytą za kamienicą b. ładną cerkiew zaśnięcia NMP – kopię Kościoła Greckiego z Wiednia, Dom Hirschera z „sukiennicami”. Potem kierujemy się pod majestatyczny, ogromny Czarny Kościół (XIV) i zaglądamy na słynną szeroką na 1 metr Ulicę Sforii (Powrozów,. Potem idziemy do dawnej dzielnicy rumuńskiej (Schei; w samym centrum mieszkali niegdyś osadnicy niemieccy – Sasi), gdzie oglądamy Piata Unirii, cerkiew Św. Mikołaja i muzeum pierwszej szkoły rumuńskiej. Spacer kończymy obejrzeniem imponujących dawnych fortyfikacji, zachowanych w doskonałym stanie (Brama Schei i Katarzyny, Bastiony: Tkaczy, Kowali i Graft oraz Czarną i Białą Wieżę). Wspaniałe miejsce. Zwiedzając Braszów, czujemy się jak w bajce.

Droga powrotna mija nam już bez meteorologicznych niespodzianek, męczą tylko remonty na trasie Braszów-Sybin, a szaleńcza jazda rumuńskich kierowców wymaga wzmożonej uwagi na drodze.

Zatrzymujemy się na chwilę w Fagaraszu, robimy zdjęcie doskonale zachowanemu XIV-wiecznemu zamkowi. Po drodze jeszcze tankujemy – rumuńskie paliwo jest świetne, o 10-15% tańsze niż u nas, a przy tym chyba bardziej ,,kaloryczne” – nasza Fabia mniej paliła mimo górskich warunków jazdy i ,,chodziła” wyraźnie lepiej.

Wieczorem chcemy się napić wina, ale okazuje się, że nie mamy korkociągu. Pukamy więc do gospodarzy i zapraszamy ich do siebie. Chwilę miło z nimi rozmawiamy. To sympatyczne młode małżeństwo, okazuje się, że mają córeczkę w wieku zbliżonym do naszego Tymka – jednak nic tak nie łączy, jak dzieci!

Zamek 'Drakuli' w Branie, XIV w.

Zamek 'Drakuli’ w Branie, XIV w.

Warowny średniow. zamek chłopski, Rasnov.

Warowny średniow. zamek chłopski, Rasnov.

Trzeba coś zjeść...

Trzeba coś zjeść…

Ratusz, XV-XVI w., Braszów.

Ratusz, XV-XVI w., Braszów.

Braszowski rynek.

Braszowski rynek.

Cerkiew zaśnięcia NMP, XIX w.

Cerkiew zaśnięcia NMP, XIX w.

Czarny Kościół, XIV w.

Czarny Kościół, XIV w.

Czarny Kościół, XIV w.

Czarny Kościół, XIV w.

Ulica Sforii (Powrozów).

Ulica Sforii (Powrozów).

Cerkiew Św. Mikołaja, XVI w.

Cerkiew Św. Mikołaja, XVI w.

Pierwsza szkoła rumuńska, XVI w.

Pierwsza szkoła rumuńska, XVI w.

Bastion Kowali, XVI w.

Bastion Kowali, XVI w.

Uliczka wzdłuż murów miejskich.

Uliczka wzdłuż murów miejskich.

Biała Wieża, XV w.

Biała Wieża, XV w.

Fogarasz - średniowieczny zamek warowny, XIV w.

Fogarasz – średniowieczny zamek warowny, XIV w.

Rumunia, 2008.07

Wszystko już było załatwione i zarezerwowane, a wciąż planowany wyjazd wydawał nam się bardziej snem niż rzeczywistością. Zaczęło się od pewnego lutowego, deszczowego dnia, w którym kupiliśmy przewodnik po Rumunii i uznaliśmy, że po prostu musimy tam pojechać. Potem narodziły się konkretne plany tygodniowego wyjazdu we dwoje (!) z okazji naszej piątej rocznicy ślubu – Babcia zgodziła się w ramach prezentu zostać przez ten czas z Tymusiem. Potem zarezerwowaliśmy lokum i wreszcie zaczął się kilkumiesięczny szał przygotowań – czytanie, szperanie, studiowanie map, planowanie – czyli to, co w wyjazdach lubimy najbardziej. Wyprawa do Rumunii nabierała całkiem realnych kształtów. W końcu nadszedł dzień wyjazdu, w którym ruszyliśmy na wyjątkową randkę! Rumunia i Rumuni często zupełnie niesłusznie kojarzą się w Polsce zdecydowanie negatywnie. Również my, mówiąc o planowanych wakacjach w Rumunii, słyszeliśmy przestrogi, że nas okradną, oszukają, będziemy spać w spartańskich warunkach. Oczywiście opinie takie wygłaszali tylko ci, którzy nigdy w tym kraju nie byli. Rumunia okazała się dla nas krajem bezpiecznym, nieplastikowym, prawdziwym; o pięknej, dzikiej przyrodzie, bogatym we wspaniałe zabytki i zamieszkałym przez gościnnych ludzi, doceniających uroki życia.

 

Zejście Doliną Doamnei.

Rumunia, cześć I

 

Warowny 'biały kościół' w Viscri (średniowieczny).

Rumunia, część II

Roztocze, 2008.05

Do odwiedzenia Roztocza skłoniła nas chęć zobaczenia szumów na Tanwi, odwiedzenia Zamościa i po prostu poprzebywania w atrakcyjnym przyrodniczo regionie, z dala od tłumów turystów. Roztoczański Park Narodowy z nawiązką spełnił nasze oczekiwania, mimo że pogoda co dzień płatała nam figle. Roztocze jest idealnym celem kilkudniowego wypadu z dzieckiem, szczególnie dla osób zmęczonych miejskim gwarem i tanią komercją popularnych miejscowości wypoczynkowych. 

20 maja 2008, wtorek

15 stopni, przelotna mżawka

Rzeszów-Zwierzyniec, 17:15-18:55, ok. 110 km

Na Roztocze wyjeżdżamy prosto z kilkudniowej wizyty u Dziadków. Droga średniej jakości, ale pusta, więc przejeżdżamy szybko i sprawnie. Bardzo cieszymy się na ten wyjazd, mamy wszyscy szampańskie humory. Nasz dwuletni Tymo z tyłu powtarza za GPS-em: skręć, Tato, w lewo, a pod koniec mówi sam z siebie: „A teraz, Tato, zaparkuj”.

Mieszkamy w jednej ze zwierzynieckich kwater. Jest miło i przestronnie, cieszy nas też mały plac zabaw na dworze. W dodatku ciekawią nas rozmowy z naszymi gospodarzami, opowiadającymi o tutejszych okolicach. Tymo woła „Jesteśmy na wiosennych wakacjach”, a po wejściu do środka jego radość nie ma granic: „Jest nawet lampka!”

21 maja 2008, środa

Rano budzi nas … deszcz, ale potem pogoda lepsza, nawet przebłyskuje słońce, 18 stopni

Spacer na Piaseczną Górę i po Zwierzyńcu (9:40-11:50, ok. 7 km)

Pogoda niezbyt sprzyjająca, kropi deszcz, ale obawiamy się, że lepiej nie będzie, więc ruszamy. Po przejściu Zwierzyńca nasz szlak prowadzi pięknymi leśnymi duktami, urozmaiconymi tu i tam polanami. Pod nogami mnóstwo ślimaków budzących zachwyt Tyma – później nazywamy tę wycieczkę spacerem „pod ślimakami”. Najpierw las sosnowy, potem zmienia się w jodłowy, a następnie wychodzimy na polanę żywcem przypominającą podhalański szlak przez Magurę Witowską. Wokół cudowna cisza, przerywana tylko śpiewem ptaków. Naszych nastrojów nie psuje nawet wilgoć mocząca doszczętnie nasze spodnie i buty. Na szczęście Tyma ten kłopot nie dotyczy – dużą część drogi spędza w nosidle, choć pierwsze 2 km przechodzi zupełnie sam. W ramach urozmaicenia u celu puszczamy bańki (Tymo wybiera „dużą bańkę” albo „dużo baniek”), na które namiętnie poluje Rega. Wracając, zauważamy pomnik upamiętniający walki partyzanckie. Wokół dużo głazów, które bardzo podobają się Tymusiowi. Przez całą drogę rozmawiamy. Tymciowi szczególnie podoba się nasza opowieść o echu, potem mówi „odbija się od lasu albo od samochodu”;-).

W Zwierzyńcu oglądamy tutejsze „wizytówki turystyczne” – urokliwy barokowy (XVIII) kościół na wyspie pw. Jana Nepomucena, budynek zarządu ordynacji Zamojskiej. Na przyulicznym straganie kupujemy Tymowi nową zabawkę na patyku i kółeczkach, ochrzczoną później „zającem muzykantem”.

Szumy na Szumie (17:30-19:40, ok. 4-5 km)

Po południu wybieramy się na spacer ścieżką turystyczną przez rezerwat „Szum”. Jedną z atrakcji przyrodniczych Roztocza są „szumy” – unikatowe progi skalne, spotykane na kilku tutejszych rzekach, m.in. na rzece Szum. Spacer jest przesympatyczny – jest pusto i dziko, a ścieżka wijąca się na progach doliny rzeki sprawia, że czujemy się jak na prawdziwej turystycznej wyprawie. Same szumy na Szumie nie wyglądają zbyt spektakularnie, ale warto odwiedzić ten rezerwat ze względu na wspaniałą dziką przyrodę. Rega hasa, pije wodę z bagna, jest w swoim psim raju. A Tymo przechodzi sam siebie. Przez całą drogę biegnie sam przodem, krzycząc: „Ale przygoda! Prawdziwa przygoda!”.

Spacer pod Ślimakami.

Spacer pod Ślimakami.

Na Piaseczną Górę.

Na Piaseczną Górę.

Na Piaseczną Górę.

Na Piaseczną Górę.

Piaseczna Góra.

Piaseczna Góra.

Zwierzyniec, kościół na wodzie, XVII w.

Zwierzyniec, kościół na wodzie, XVII w.

Szumy na Szumie.

Szumy na Szumie.

Rezerwat Szum.

Rezerwat Szum.

Rezerwat Szum.

Rezerwat Szum.

22 maja 2008, czwartek

No cóż, co chwila kropi deszcz, a po południu leje, do 18 stopni

Spacer do Florianki („do koników”), 9:40-12:10, ok. 5,5-6 km

Zgodnie ze wskazówkami naszego gospodarza jedziemy do Starego Górecka i stamtąd idziemy szlakiem rowerowym do Florianki (to najkrótsze dojście, ok. 2,5 km). Tymo chętnie biegnie przez połowę drogi, przeskakując kałuże (skoki to jego nowa umiejętność), potem jedzie w wózku.

Wszyscy z przyjemnością oglądamy hodowlę koników polskich we Floriance, eksplorujemy też fragment ścieżki dendroglogicznej. Znajdujemy drzewo korkowe, na które Tymo mówi „korkociąg” i się śmieje.

Popołudniowa wycieczka samochodowa (17:20-19:20)

Pierwotnie planujemy spacer na Chełmową Górę w Krasnobrodzie, bierzemy ze sobą Regę, Tymo się cieszy, mówi, że chce „iść na górę”. A tu wsiadamy do samochodu i zaczyna lać. Co robić, zarządzamy więc wycieczkę samochodową. Odwiedzamy po kolei:

Zagrodę Guciów w Guciowie

Miejsce mogłoby się wydawać niepozorne, ale jest naprawdę warte odwiedzenia. Można obejrzeć starą zagrodę (dwie chałupy, studnia z żurawiem) i ciekawą wystawę geologiczną w jednej z nich (wśród eksponatów skamieniały odcisk łapy dinozaura, skrzemieniałe pnie drzew, a o wszystkim opowiada gospodarz-pasjonat). Obok przyjemna regionalna karczma.

Krasnobród

Na wjeździe zaskakują nas dekoracje bożonarodzeniowe w środku maja, ale to miła miejscowość turystyczna – mają zalewik z fajną piaszczystą plażą i zjeżdżalniami. Zatrzymujemy się pod barokowym zespołem klasztornym dominikanów (XVII/XVIII), potem podjeżdżamy pod Górę Chełmską, ale tylko po to, aby utwierdzić się w przekonaniu, że na pewno nie idziemy.

Szczebrzeszyn

Które dziecko nie zna wiersza o chrząszczu brzmiącym w trzcinie. A będąc tu, tego chrząszcza można na własne oczy zobaczyć! Po drodze do pomnika mijamy młyn wodny z pocz. XX w, który wzbudza duże zainteresowanie Tyma. Pomnik chrząszcza (2002; w 2011 odsłonięto drugi, nowszy pomnik na rynku) jest położony nieciekawie, na wyjeździe z miejscowości, brak nawet doprowadzającego do niego chodnika, choć samo jego najbliższe otoczenie jest zaaranżowane sympatycznie – pomnik jest obsadzony trzciną i kwiatami, położony przy źródełku. Sam pomnik, wykonany z lipy przez uczniów zamojskiego Liceum Sztuk Plastycznych, jest bardzo ładny. Robimy zdjęcie spod parasola i zmykamy do samochodu.

Przy zasypianiu Tymo, słysząc odgłosy z sąsiedniej łazienki, mówi: „aha, to pewnie farelator” [tego dnia uczył się słowa „wentylator”].

Tymo gotowy do drogi.

Tymo gotowy do drogi.

Koniki Polskie.

Koniki Polskie.

Zagroda Guciów w Guciowie.

Zagroda Guciów w Guciowie.

Zagroda Guciów w Guciowie.

Zagroda Guciów w Guciowie.

Klasztor w Krasnobrodzie.

Klasztor w Krasnobrodzie.

W drodze do chrząszcza.

W drodze do chrząszcza.

W Szczebrzeszynie...

W Szczebrzeszynie…

Zwierzyniecki kościół na wodzie wieczorem

Zwierzyniecki kościół na wodzie wieczorem

 23 maja 2008, piątek

Wg prognoz miało cały dzień padać, ale – hura! – nie pada i nawet wygląda słońce, 18 stopni

Zwiedzamy Zamość, 9:30-11:45 z dojazdem

Parkujemy obok wieży katedralnej i kierujemy się prosto na wspaniały renesansowy rynek z ratuszem. Oglądając piękne kolorowe kamieniczki, nie dziwimy się, że zamojskie stare miasto zostało wpisane na listę UNESCO. Potem wdrapujemy się na wieżę katedralną. 120 schodów Tymuś pokonuje sam za rączkę, nasz dzielny turysta! Bardzo podobają mu się oglądane po drodze dzwony, zwłaszcza Jan, jeden z największych w Polsce.

Po zwiedzeniu starego miasta zahaczamy typową atrakcję dla małych chłopców – ekspozycję plenerową Muzeum Broni i Oręża. Tymo chętnie ogląda samolot, helikopter, czołg, amfibię i armaty. Zamojskie ZOO już sobie odpuszczamy.

Ośrodek Muzealno-Dydaktyczny Roztoczańskiego Parku Narodowego i Stawy Echo

Po obiedzie bardzo się spieszymy, żeby zdążyć do muzeum (jest otwarte do 17:00). Zdążamy bez problemu. W dodatku mamy wstęp gratis z okazji Dnia Parków Narodowych, a przed muzeum różne stoiska, konkursy itp. Tymo chętnie ogląda wypchane zwierzęta. Ekspozycja nie jest zbyt duża, ale dla dwulatka to atrakcja w sam raz.

Po obejrzeniu muzeum RPN podjeżdżamy pod Stawy Echo. To naprawdę wspaniałe miejsce wypoczynku – okolice Zwierzyńca coraz bardziej nam się podobają. Tymo biega jak nakręcony po drewnianych podestach na skarpie. Schodzimy na piaszczystą plażę. Na przeciwległym brzegu widać pasące się koniki polskie. Jest bardzo malowniczo, mimo chmur kłębiących się na niebie. Na koniec podchodzimy jeszcze ok. 800 m na drugą platformę widokową. Tymcio wchodzi sam i jest z siebie bardzo dumny.

Zamość.

Zamość.

Zamość.

Zamość.

Zamość - wieża katedralna.

Zamość – wieża katedralna.

Co tam renesansowy rynek. Tu dopiero są atrakcje!

Co tam renesansowy rynek. Tu dopiero są atrakcje!

Muzeum RPN.

Muzeum RPN.

Muzeum RPN.

Muzeum RPN.

Stawy Echo.

Stawy Echo.

Stawy Echo.

Stawy Echo.

Nasz turysta.

Nasz turysta.

 24 maja 2008, sobota

I znowu nie pada, są nawet przebłyski słońca, choć chwilami mocno się chmurzy i wieje

Szumy na Tanwi i Sopocie

Podjeżdżamy do Rebizantów i dalej polną drogą. Parkujemy u chłopa za 2 zł. Tanew to piękna rzeka, a szumy na niej – w dużym nagromadzeniu – są naprawdę efektowne. Najbardziej przeszkadza nam uciążliwe śliskie błoto, miejscami mocno utrudniające marsz po ścieżce. Dziś spotykamy wielu innych turystów. Rega napędza nam stracha, o mało nie wpadając o Tanwi – na serio szykowała się do przeskoczenia murku, który potem okazał się częścią wysokiej zapory.

Druga część wycieczki to rezerwat „Czartowe Pole” w Hamerni z szumami na rzece Sopot i ruinami starej papierni. Szumy są oczywiście mniej spektakularne niż ten na Tanwi, ale jest pusto i dużo spokojniej, a wokół piękna przyroda. Spotykamy kajakarzy, spływających po szumach i gimnastykujących się przy okazji przeprawy przez niski mostek.

Po wycieczce dokonujemy wielkiego wyczynu – zdejmujemy plasterek-fetysz ze starego oparzenia Tyma. Po kilkunastominutowej histerii sprawa przechodzi do historii.

Spacer na Bukową Górę

Podjeżdżamy pod Stawy Echo i stamtąd idziemy najpierw żółtą, a potem zieloną ścieżką dydaktyczną. Tymo bardzo dzielnie idzie ok. 2 km, dopiero potem daje się wpakować do nosidła. Chętnie szuka znaków szlaku. Trasa wiedzie przez stare bory jodłowo-bukowe i sosnowe, widać stare, omszałe pnie; to jeden z najładniejszych lasów, jakie widzieliśmy kiedykolwiek. Na Bukowej Górze nagroda za wysiłek – rozległy widok na pola, wsie i lasy RPN.

W drodze powrotnej kupujemy piwo Zwierzyniec z tutejszego browaru i pamiątki-klepsydry. Wieczorem – chlip chlip – pakowanko do domu.

Szumy na Tanwi.

Szumy na Tanwi.

Szumy na Tanwi.

Szumy na Tanwi.

Czartowe Pole, rz. Sopot.

Czartowe Pole, rz. Sopot.

Na Bukową Górę.

Na Bukową Górę.

Na Bukową Górę.

Na Bukową Górę.

Na Bukową Górę.

Na Bukową Górę.

Na Bukową Górę.

Na Bukową Górę.

Widoki z Bukowej Góry.

Widoki z Bukowej Góry.

W drodze powrotnej...

W drodze powrotnej…

 25 maja 2008, niedziela

12-17 stopni, przelotny deszcz

Zwierzyniec-Nałęczów, 9:00-10:45, ok. 112 km

Jedziemy żółtymi drogami, jest b. miło, pusto, ładne krajobrazy za oknem, tylko kiepska nawierzchnia, ale co tam. Przed nami perspektywa miłego przystanku.

Park Zdrojowy w Nałęczowie, 10:45-12:45

Nigdy wcześniej nie byliśmy w tym znanym uzdrowisku. Jesteśmy zaskoczenie „rozmachem” nałęczowskiego kompleksu zdrojowego. Uzdrowisko powstało jeszcze w XIX w., park istniał już w połowie XVIII w, stąd drzewostan jest istną chlubą Nałęczowa. Z chęcią wybieramy się na spacer po parku, oglądając budynki sanatoryjne (część nowych, część zabytkowych). Musi tu być naprawdę przyjemnie w słoneczny dzień.

Zaczynamy od wizyty w niewielkiej, ale sympatycznej palmiarni z pijalnią wód. Potem szukamy czegoś, gdzie można by zjeść, ale mamy wybór: albo jeść dania z grilla pod kapiącą chmurką, albo wydać bajońskie sumy w jedynej parkowej restauracji. W końcu lądujemy w pijalni czekolady Wedla. To bardzo miłe miejsce, choć trochę odstrasza cenami; za to czekolada jest naprawdę pyszna. Tymo siedzi przy stole cały szczęśliwy, z czekoladowymi wąsami. Wsuwamy sernik i szarlotkę i dalej w drogę.

Nałęczów-Warszawa (12:50-15:15, ok. 160 km)

Ostatnią prosta pokonujemy za jednym zamachem. Spory ruch, standardowy korek przed rondem w Kołbieli. Powoli przestrajamy się psychicznie na szarą rzeczywistość. Na osłodę planujemy wieczór przy zdjęciach i zwierzynieckim piwie.