Beskid Niski, 2016.02

W ostatnim czasie nie możemy już znieść stresu związanego z odwlekaniem się terminu operacji Grzesia. Do tego jeszcze dwa tygodnie temu dopadła nas grypa i ciągle jesteśmy bardzo osłabieni, a jednocześnie strasznie zagonieni pracą i codziennymi obowiązkami. W tej sytuacji „wyrwany zębami” wypad we dwoje jest po prostu na wagę złota. Ogromne dzięki dla Babć i Dziadków za opiekę nad naszymi cudownymi pociechami!

A jednak grypa może mieć swoje dobre strony… Według pierwotnych planów mieliśmy poplątać się po Beskidzie Żywieckim, ale z racji wyczerpania po infekcji wybieramy cel nieco bliższy i z krótszymi trasami wycieczek – Beskid Niski. To miejsce może niepozorne, ale niewątpliwie warte uwagi. Przepiękne widoki, cisza, spokój, a do tego niesamowita historia tych okolic składają się na szczególną atmosferę, która bardzo nam odpowiada.

Beskid Niski to miejsce szczególnie godne polecenia dla osób zainteresowanych szukaniem śladów dawnej historii i smakowaniem kameralnych, melancholijnych krajobrazów. Beskid Niski ma swój wyjątkowy smak. Nie można pomylić go z żadnym innym pasmem górskim. Oglądając mapę, co chwilę wypatruje się jakieś perełki, do których chciałoby się jechać bocznymi drogami, nie śpiesząc się, zatrzymując co chwilę i szukając śladów przeszłości. Uważamy że to idealny rejon na wypad we dwoje bądź w towarzystwie starszych dzieci. Nie są to tereny dla turystów lubiących przemieszczanie się od schroniska do schroniska dobrze przetartymi szlakami, ale raczej dla tych zainteresowanych burzliwą przeszłością tych wielokulturowych terenów i lubiących długie wędrówki bez schronisk na każdym kroku, dla koneserów wędrówek prawdziwych, kryjących na każdym kroku wiele tajemnic.

 

3 lutego, środa

Pochmurno, ok. 5 st.

Wyjazd z Warszawy

Dzisiaj jeszcze oboje byliśmy w pracy. Jednak dzięki kilkudniowym wysiłkom związanym z ogarnięciem tematu zakupów, pakowania chłopców i nas samych udało nam się przygotować wszystko do wyjazdu już wczoraj wieczorem. Niestety, praca R. nieco się przedłuża i wyjeżdżamy dopiero o 15:00. Na szczęście humory nam dopisują, a ruch na drogach jest umiarkowany. Dzięki temu już przed 17:00 meldujemy się w znanej nam Pizzerii „Ramzes” w Iłży. Chłopcy pałaszują małą hawajską, a mu szykujemy miejsce na kolację u rodziców R., tylko pijąc herbatkę i kawę. Ceny mają tu umiarkowane, a najeść się i napić można zupełnie nieźle. Z pełnymi żołądkami realizujemy zaimprowizowany naprędce plan M…

Ruiny zamku biskupów krakowskich nocą!

Nie mieliśmy dzisiaj okazji do rozruszania kości, a przed nami jeszcze kilka godzin jazdy. Nikt w tej sytuacji nie protestuje przeciwko krótkiemu spacerkowi. Wejście na strome z tej strony wzgórze zamkowe prowadzi schodami zaczynającymi się naprzeciwko pizzerii. Niby jest już noc, ale światła kilku latarni na tyle mocno oświetlają teren, że nawet nie musimy wyciągać latarki. Dla chłopców taka nocna wyprawa to prawdziwa frajda. Przed samymi ruinami zaskakuje nas widok tablicy z informacjami z niewielkiej stacji meteo na wyświetlaczach. M. – z marnym powodzeniem – próbuje uwiecznić chwile na zdjęciach. Spacerek z dreszczykiem dostarczył nam miłej porcji adrenaliny na dalszą podróż, która minęła bez większych przygód.

Na wzgórze zamkowe w Iłży

Na wzgórze zamkowe w Iłży

Jest klimatycznie

Jest klimatycznie

Wieczorowa Iłża ze wzgórza zamkowego.

Wieczorowa Iłża ze wzgórza zamkowego.

Dojazd do Beskidu Niskiego

W Kraczkowej meldujemy się przed 21:00. Jemy wspólną kolację i szykujemy chłopców do snu. Sami potwierdzamy telefonicznie nasz dzisiejszy przyjazd do Wysowej i ruszamy dalej. Ostatnie 100 km ze 170-kilometrowego dojazdu to męczące kluczenie po beskidzkich dróżkach, lasach, polach i wsiach. Nie chcąc powtarzać naszego niedawnego zderzenia z sarenką, jedziemy jeszcze ostrożniej niż zwykle. Ostrożność jest rzeczywiście wskazana, bo kilka razy widzimy sarny i jelenie, dwa razy całe stada tuż obok drogi lub wręcz przebiegające drogę tuż przed nami. Tym razem na szczęście tylko podziwialiśmy piękne zwierzęta.

W Wysowej meldujemy się kilkanaście minut po północy. W naszym przemiłym domku, Malowanej Chacie (zarezerwowanej naprędce dzisiaj przed wyjazdem) trzaska ogień w kominku… Czy potrzeba nam czegoś więcej? Wnosimy bagaże, pijemy ciepłą herbatkę, zaliczamy prysznic i spać!

 

4 lutego 2016, czwartek

Przelotne opady śniegu i przejaśnienia, do 3 st.

Kaplica pod górą Jawor

Niezbyt wyspani, niedowierzający, gdzie jesteśmy, ale szczęśliwi, budzimy się rano i dopiero przy dziennym świetle doceniamy piękne niskobeskidzkie otoczenie. Przy śniadanku planujemy wycieczki na najbliższe dni. Wychodzimy na spacer dopiero o 11:10. Dzisiaj aklimatyzacja – pierwszy dzień w górach i pierwszy większy wysiłek po grypie. Nie ruszamy samochodu, tylko pieszo schodzimy pod wysowską cerkiew prawosławną św. Michała Archanioła z 1779 r.

Taki widok budzi nas rano.

Taki widok budzi nas rano.

Schodzimy do centrum Wysowej.

Schodzimy do centrum Wysowej.

Prawosławna cerkiew w Wysowej, 2. poł. XVIII w.

Prawosławna cerkiew w Wysowej, 2. poł. XVIII w.

Po obowiązkowych fotkach kierujemy się już na południowy-zachód najpierw zielonym szlakiem, a potem drogą prowadzącą do kaplicy na Górze Jawor. Na rozstaju nie ma żadnego znaku, ale nie widać też specjalnie innych wyraźnych dróg w lewo, więc na szczęście trafiamy bez problemu. Podejście nie jest bardzo strome, ale miejscami niesamowicie śliskie – pod warstwą świeżego śniegu jest idealny lód. Idąc bardzo spokojnym tempem, docieramy w nieco ponad godzinę do łemkowskiego miejsca kultu.

Idziemy na Świętą Górę Jawor - zaraz przekroczymy Ropę.

Idziemy na Świętą Górę Jawor – zaraz przekroczymy Ropę.

Właśnie tutaj, pod Górą Jawor, w 1925 r. Matka Boska objawiała się okolicznym Łemkiniom. Wkrótce potem (w 1929 r.) powstała tutejsza kaplica greckokatolicka. Po Akcji Wisła w 1947 r. kaplicę przejęły na strażnicę Wojska Ochrony Pogranicza. W 1969 r. świątynia została odzyskana. Po remoncie służy jako cerkiew prawosławna Opieki Matki Bożej, należąc do wysowskiej parafii.

Sanktuarium na Świętej Górze Jawor.

Sanktuarium na Świętej Górze Jawor.

Odpoczywamy i posilamy się pod daszkiem przy cudownym źródełku. Co chwile przelatują opady śniegu. Potem robimy zdjęcia tego niezwykle klimatycznego miejsca. Pobliskie krzyże przynoszone przez grupy pielgrzymów przypominają nam Sanktuarium na Świętej Górze Grabarce. Po kilkunastu minutach chłód jednak zmusza nas do wyruszenia w dalszą drogę.

Pielgrzymi przynoszą ze sobą krzyże.

Pielgrzymi przynoszą ze sobą krzyże.

Miejsce nastraja do zadumy.

Miejsce nastraja do zadumy.

Nieopodal cerkwi jest otoczone kultem źródełko.

Nieopodal cerkwi jest otoczone kultem źródełko.

W parę minut docieramy na grzbiet graniczny. Tutaj oślepia nas słońce odbijające się od zaśnieżonych łąk. Widok jest przecudny. Po lewej mamy szczyt góry Jawor, po prawej wzniesienie Cigelki, a przed nami przepiękny widok na masyw najwyższego w Beskidzie Niskim słowackiego szczytu Busov (1002 m n.p.m.) z leżącą u jego (i naszych) stóp wsią Cigelka. Jest bajkowo! Czy my naprawdę tu jesteśmy? Kierujemy się w prawo, podchodząc około kilometra do rozstaju szlaków i turystycznego przejścia granicznego na przełęczy Cigelka. Jest tu wiata zachęcająca do odpoczynku.

Po lewej stoki góry Jawor.

Po lewej stoki góry Jawor.

Idziemy w kierunku Przełęczy Cigelka.

Idziemy w kierunku Przełęczy Cigelka.

Przed nami Ostry Wierch.

Przed nami Ostry Wierch.

Otoczenie słowackiego szczytu Busov (1002 m n.p.m.) - najwyższego szczytu Beskidu Niskiego.

Otoczenie słowackiego szczytu Busov (1002 m n.p.m.) – najwyższego szczytu Beskidu Niskiego.

Tylko którą drogę wybrać...

Tylko którą drogę wybrać…

My nie zatrzymujemy się tutaj, tylko schodzimy zielonym szlakiem wprost do Wysowej. Początkowo przez piękne buczyny, a dalej wśród pól z widokami na Wysową i jej beskidzkie otoczenie (wypatrujemy nawet domek, w którym mieszkamy). Harmonię widoku psują tylko klockowate budynki sanatoryjne, zwłaszcza ogromna trójkątna „Biawena”, przypominająca sylwetę Titanica rozcinającego beskidzkie wzniesienia.

Wchodząc między zabudowania wypatrujemy z kolei łemkowskie chyże (chaty, w któych pod jednym dachem mieściła się część mieszkalna i pomieszczenia gospodarcze), zwykle już przebudowane.

Z Przełęczy Cigelka do Wysowej.

Z Przełęczy Cigelka do Wysowej.

Wysowa wtulona w stoki Beskidu Niskiego.

Wysowa wtulona w stoki Beskidu Niskiego.

Zabudowania Wysowej. Widać nasze Malowane Chatki.

Zabudowania Wysowej. Widać nasze Malowane Chatki.

Szukamy pozostałości chyż łemkowskich...

Szukamy pozostałości chyż łemkowskich…

Spacer po Wysowej-Zdroju

W Wysowej szukamy miejsca na obiad – spacer zaostrzył nam apetyty. Sercem miejscowości jest odnowiony kilka lat temu Park Zdrojowy. Zaskakuje nas jego miła atmosfera. Szczególnie podoba nam się budynek Pijalni Wód Mineralnych. Został on odtworzony 10 lat temu na podstawie dokumentacji dawnej spalonej pijalni, zbudowanej jeszcze w latach międzywojennych. Planujemy zjeść w jednym z sanatoriów, ale wcześniej napotykamy zbudowany kilka lat temu budynek Parku Wodnego. Tutejsza kawiarnia okazuje się świetnym wyborem na dzisiejszy obiad.  Wnętrze jest przyjemne, z widokiem na pusty jeszcze o tej porze basen, a sałatka z kurczakiem i kluchy z sosem nasycają nas w zupełności.

Wchodzimy do Parku Zdrojowego w Wysowej

Wchodzimy do Parku Zdrojowego w Wysowej

Odbudowany w 2006 r. budynek pijalni wód

Odbudowany w 2006 r. budynek pijalni wód

Niewielki, ale sympatyczny kompleks basenów

Niewielki, ale sympatyczny kompleks basenów

Najedzeni, ciesząc się miłym wspólnym spacerkiem, schodzimy jeszcze w kierunku uroczego drewnianego kościoła z pierwszej połowy XX w. Jeszcze tylko małe zakupy i możemy już wracać do ciepłego domku.

Drewniany kościół w Wysowej nie ma jeszcze 100 lat

Drewniany kościół w Wysowej nie ma jeszcze 100 lat

Nasze osiągi nie są dzisiaj może imponujące, ale nasza kondycja po grypie jest tragiczna, a poza tym tak miło jest celebrować wspólne chwile!

Nasz czas to 4,5 godziny, przeszliśmy ok. 10 km, pokonując ok. 250 m przewyższenia.

 

5 lutego 2016, piątek

Po wieczornych opadach śniegu wyraźnie bardziej zimowo, przejaśnienia i ok. 0 st.

Cerkwie, cmentarze, przesiedlona wieś i piękne góry…,
… czyli Beskid Niski w pigułce

Dzisiaj czujemy się już o niebo lepiej. Wstajemy więc nieco wcześniej i ok. 9:00 ruszamy przed siebie. Nasz główny dzisiejszy cel to zdobycie dwóch szczytów, dostępnych szlakami z Regietowa – Rotundy, z jednym z najpiękniejszych cmentarzy z okresu i wojny światowej, i Jaworzyny Konieczniańskiej – jednego z niewielu widokowych szczytów Beskidu Niskiego. Po drodze do Regietowa odwiedzamy jeszcze trzy łemkowskie cerkwie. Bez postojów w takich miejscach pobyt w Beskidzie Niskim nie miałby całego swojego kolorytu…

Zaczynamy od cerkwi Opieki Matki Bożej w Hańczowej. Świątynia pochodzi z 1. połowy XIX w. i obecnie jest czynną świątynią prawosławną.

Cerkiew łemkowska w Hańczowej (2. poł. XIX w.).

Cerkiew łemkowska w Hańczowej (2. poł. XIX w.).

Szczególnie w pamięć zapada nam jednak cerkiew św. Paraskewy w Kwiatoniu. Zbudowana w 2. połowie XVII w., jest modelowym przykładem cerkwi łemkowskiej typu północno-zachodniego. Świątynia zachwyca swoimi proporcjami – niezależnie od tego, z której strony na nią spojrzeć (chociaż nie można jej spokojnie obejść dookoła, bo sąsiedzi pozagradzali dostęp sznurkami…). Nie dziwne, że wraz z 15 innymi cerkwiami z Polski i Ukrainy została w 2013 r. wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Obecnie budynek jest kościołem filialnym parafii rzymskokatolickiej w Uściu Gorlickim, ale jest wykorzystywany także przez grekokatolików.

Cerkiew w Kwiatoniu (2. poł. XVII w.).

Cerkiew w Kwiatoniu (2. poł. XVII w.).

... słynie z doskonałych proporcji

… słynie z doskonałych proporcji

Po drodze do Regietowa robimy jeszcze zdjęcie cerkwi św. św. Kosmy i Damiana w Skwirtnem. Podobnie jak poprzednie, świątynia jest przykładem stylu zachodniołemkowskiego i składa się z babińca z wieżą, nawy i prezbiterium.

Dawna cerkiew (obecnie kościół) w Skwirtnem (1. poł. XIX w.).

Dawna cerkiew (obecnie kościół) w Skwirtnem (1. poł. XIX w.).

Teraz już prosto podjeżdżamy w okolicę regietowskiej bazy namiotowej SKPB z Warszawy.

Wjeżdżamy do Regietowa - łemkowskiej wsi wyludnionej w ramach Akcji Wisła.

Wjeżdżamy do Regietowa – łemkowskiej wsi wyludnionej w ramach Akcji Wisła.

Okolice Regietowa.

Okolice Regietowa.

Mijamy bazę SKPB Warszawa

Mijamy bazę SKPB Warszawa

Stąd ruszamy na pierwszą dzisiejszą trasę górską – wejście czerwonym szlakiem na Rotundę. To góra o wyjątkowo regularnym okrągłym, kopulastym kształcie. Jednak to nie walory krajobrazowe nas tutaj przyciągają – przede wszystkim chcemy zobaczyć jeden z najbardziej oryginalnych cmentarzy z okresu I wojny światowej. Beskid Niski jest terenem, na którym znajduje się wyjątkowo dużo tego rodzaju obiektów. Cmentarze wojenne są pozostałością ciężkich walk toczonych na tych terenach w czasie I wojny światowej, m.in. operacji gorlickiej. Wiele z nich stanowi same w sobie dzieła sztuki, ze starannie zaplanowaną kompozycją i przemyślanym usytuowaniem. Cmentarze były projektowane przez znanych artystów i architektów. Zadziwia fakt, że zgodnie chowano na nich poległych żołnierzy wszystkich trzech zwaśnionych armii. Obecnie powojenne cmentarze Beskidu Niskiego są starannie skatalogowane, każdy ma przypisany własny numer, trwają starania o renowację wielu obiektów. Cmentarz na Rotundzie, zaprojektowany przez słowackiego architekta, Duszana Jurkowicza, jako pierwszy został wpisany do rejestru zabytków.

Kierujemy się do cmentarza wojennego na Rotundzie.

Kierujemy się do cmentarza wojennego na Rotundzie.

Podejście z Regietowa na Rotundę jest początkowo dość strome i − podobnie jak na wczorajszej trasie − pod świeżym śniegiem czają się lodowe pułapki. Przed szczytem stok wypłaszcza się, a szlak prowadzi przyjemnym trawersem.

Szlak wiedzie przez piękny bukowy las.

Szlak wiedzie przez piękny bukowy las.

100-letni cmentarz położony na szczycie Rotundy (771 m n.p.m.) zachwyca nas i wprawia w zadumę. Nekropolia jest otoczona okrągłym murkiem, dookoła regularnie ułożone są groby indywidualne z krzyżami, a w środku zbiorowe mogiły zwieńczone drewnianymi obeliskami z oryginalnymi krzyżami. W ostatnich latach udało się odbudować kilka z zabytkowych drewnianych wież, a drewno zgromadzone obok cmentarza pozwala mieć nadzieję, że to nie koniec wysiłków zmierzających do przywrócenia dawnego blasku tego miejsca. Szczyt Rotundy nie oferuje widoków, ale z całą pewnością zapada w pamięć!

Cmentarz z okresu I wojny światowej na Rotundzie.

Cmentarz z okresu I wojny światowej na Rotundzie.

Autorem projektu jest Duszan Jurkowicz.

Autorem projektu jest Duszan Jurkowicz.

Dość mocno wieje, ale udaje nam znaleźć zaciszny zakątek pod plandeką okrywającą materiały budowlane do – jak sądzimy – dalszej renowacji cmentarza. Jak dobrze smakują kanapki i gorąca herbata!

A my znajdujemy zaciszną miejscówę na postój.

A my znajdujemy zaciszną miejscówę na postój.

Schodzimy tą samą drogą. Droga powrotna mija błyskawicznie. Już nie raz zauważyliśmy, że zimowe warunki na szlaku nie raz usprawniają schodzenie – nie za gruba, równa warstewka śniegu to chyba najlepsza możliwa amortyzacja.

Wracamy do doliny, w której leży Regietów.

Wracamy do doliny, w której leży Regietów.

Przed drugą częścią naszej górskiej wycieczki odczuwamy zdecydowaną potrzebę odsapnięcia i ogrzania się. Podjeżdżamy do Stadniny Koni Huculskich Gładyszów w Regietowie Niżnym. Ten prężnie działający ośrodek z sukcesami prowadzi od 1984 r. hodowlę koni huculskich, świadczy też przy okazji wiele usług turystycznych. My korzystamy dziś z oferty Karczmy Huculskiej – tradycyjna chrzanica, naleśniki po łemkowsku i pierogi z kaszą gryczaną sprawiają, że wychodzimy stąd w pełni usatysfakcjonowani.

Tak pokrzepieni możemy realizować drugą część naszego dzisiejszego planu. Podjeżdżamy samochodem do Regietowa Wyżnego i ruszamy przed siebie drogą prowadzącą przez nieistniejącą już dawną łemkowską wieś.

Wkraczamy na teren nieistniejącej wsi Regietów Wyżny.

Wkraczamy na teren nieistniejącej wsi Regietów Wyżny.

O ile Regietów Niżny nadal tętni życiem – po wysiedleniach urządzono tu PGR i wieś po prostu zmieniła swój charakter, o tyle Regietów Wyżny sprawia wrażenie zapomnianej karty w księdze historii. Na skutek wysiedleń w ramach Akcji Wisła łemkowska wieś po prostu przestała istnieć. O dawnej historii tych terenów świadczą tylko stare drzewa owocowe, ukształtowanie terenu, pozwalające domyślać się dawnego rozlokowania pół, coraz mniej liczne ślady fundamentów i przybudówek. Idziemy pustą drogą, mając przed sobą charakterystyczny melancholijny krajobraz Beskidu Niskiego, i czujemy ciarki na plecach. Aż ma się ochotę iść cicho, żeby nie budzić duchów tej ziemi. Po drodze zatrzymujmy się na chwilę na terenie dawnego cmentarza łemkowskiego. Znajduje się tu niedawno odbudowana XVIII-wieczna czasownia Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja Cudotwórcy, otoczona prawosławnymi krzyżami.

O dawnej wsi przypomina połemkowski cmentarz.

O dawnej wsi przypomina połemkowski cmentarz.

Odbudowana XVIII-wieczna czasownia Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja Cudotwórcy.

Odbudowana XVIII-wieczna czasownia Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja Cudotwórcy.

Nieco dalej stajemy na chwilę przy urokliwej kapliczce-dzwonnicy. To współczesny obiekt, zbudowany dla upamiętnienia dawnych mieszkańców tych terenów. Tego typu budowli ma ponoć powstać więcej – gorąco kibicujemy temu pomysłowi!

Wysiedlony Regietów Wyżny - można poczuć dreszcze na plecach.

Wysiedlony Regietów Wyżny – można poczuć dreszcze na plecach.

Po lewej Jaworzyna Konieczniańska - nasz cel.

Po lewej Jaworzyna Konieczniańska – nasz cel.

Dzwonnica poświęcona pamięci dawnych mieszkańców tej ziemi.

Dzwonnica poświęcona pamięci dawnych mieszkańców tej ziemi.

Kapliczka-dzwonnica, w tle Jaworzyna Konieczniańska.

Kapliczka-dzwonnica, w tle Jaworzyna Konieczniańska.

Z drugiej strony dzwonu napis w oryginale.

Z drugiej strony dzwonu napis w oryginale.

Po niespełna godzinie nastrojowego spaceru docieramy na Przełęcz Regetowską (646 m n.p.m.), gdzie skręcamy w lewo i idąc czerwono-niebieskim szlakiem granicznym, zaczynamy 45-min podejście na Jaworzynę Konieczniańską. Nachylenie jest dość komfortowe, a droga przez bukowy las bardzo urokliwa, jednak zapadający się pod nogami śnieg dba o zmęczenie w naszych nogach. Wcześniej już też nogi pracowały nam na pełnych obrotach – pod warstewką świeżego śniegu cała droga przez Regietów była pokryta gładziutkim lodem, więc o piruety było nietrudno. Z radością witamy szczyt i perspektywę odpoczynku.

Z Przełęczy Regietowskiej na Jaworzynę Konieczniańską. Nasze ślady te po prawej.

Z Przełęczy Regietowskiej na Jaworzynę Konieczniańską. Nasze ślady te po prawej.

Wypłaszczenie terenu tuż przed szczytem.

Wypłaszczenie terenu tuż przed szczytem.

Szczyt Jaworzyny Konieczniańskiej (881 m n.p.m.) jest jednym z niewielu widokowych szczytów Beskidu Niskiego. Prawdę mówiąc, tu również nie można liczyć na niezakłócone niczym panoramy, ale trzeba przyznać, że wyłaniające się zza drzew kolejne beskidzkie szczyty są bardzo malownicze. To wszystko w oprawie śniegu i w świetle późnopopołudniowego słońca. Po co nam skaliste widoki. Jest pięknie. Przed zejściem oglądamy sobie jeszcze przez chwilę w księdze wejść – jak widać tu pełna profeska, a my nawet nie mamy ze sobą marnego długopisu…

Szczyt Jaworzyny Konieczniańskiej (881 m n.p.m.).

Szczyt Jaworzyny Konieczniańskiej (881 m n.p.m.).

Pełen profesjonalizm - jest nawet księga wejść!

Pełen profesjonalizm – jest nawet księga wejść!

Postój na powalonym bukowym pniu z gorącą herbatą to chwila, do której chętnie będzie się wracać…

Wracamy tą samą drogą. Oczywiście mija kilkakrotnie szybciej niż w odwrotnym kierunku. Przy tym już od szczytu cieszymy się na perspektywę ponownego przejścia niezwykle klimatyczną drogą przez opustoszały Regietów Wyżny.

Czas na dół.

Czas na dół.

Żaden krok nie pozostanie niezauważony.

Żaden krok nie pozostanie niezauważony.

Już od szczytu cieszyliśmy się na powtórne przejście drogą przez Regietów Wyżny.

Już od szczytu cieszyliśmy się na powtórne przejście drogą przez Regietów Wyżny.

Stajemy pod samochodem zmęczeni, ale w pełni usatysfakcjonowani z dzisiejszego dnia. Łemkowskie wsie i cerkwie, wyjątkowe cmentarze wojenne, melancholijne beskidzkie szczyty. Ach… Słyszeliśmy, że potrzeba czasu, żeby zakochać się w Beskidzie Niskim. My tam zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia.

Dzisiejsza wycieczka to Beskid Niski w pigułce.

Dzisiejsza wycieczka to Beskid Niski w pigułce.

Nasz czas: Regietów – Rotunda – Regietów: 10:00-11:45, ok. 3 km, 250 m przewyższenia.

Regietów Wyżny – Jaworzyna Konieczniańska – Regietów Wyżny: 13:10-16:15, ok. 9 km, 350 m przewyższenia.

 

6 lutego 2016, sobota

Cały dzień ok. 0 stopni, z przejaśnieniami

Na Lackową – najwyższy polski szczyt Beskidu Niskiego

Lackowa jest naszym 25. szczytem Korony Gór Polski. Bardzo się cieszymy, że udało nam się dziś zrobić wycieczkę na tę piękną górę, górę z własnym nieprzesłodzonym charakterem. Zorientowanym na bicie rekordów wysokości mogłoby się wydawać, że chodzenie po szczytach Beskidu Niskiego nie jest niczym interesującym. A my wracamy z poczuciem, że mieliśmy dziś – jak to mawiał Tymo – prawdziwą przygodę. Refleksyjna droga przez nieistniejącą wieś Bieliczna, szukanie nieoznakowanej drogi na Przełęcz Pułaskiego, spacer oryginalnie ukształtowanymi partiami szczytowymi Lackowej i dostarczające sporej dawki adrenaliny zejście niemal pionowo w dół na Przełęcz Beskid. Do tego postoje w zimowej aurze i kolejny dzień gdzieś na szlaku we dwoje. Nawet wieczorny ból wszystkich kości witamy z perwersyjną przyjemnością.

Lubimy dojazdy samochodem do punktów wyjścia szlaków w Beskidzie Niskim. Drogi są malownicze i kameralne, a do tego te co krok obecne cerkwie, przypominające o dawnych mieszkańcach tych terenów. Jedziemy dziś, nie spiesząc się i zatrzymując wszędzie tam, gdzie mamy na to ochotę. Wiwat wyjazdy bez dzieci! Ruszamy z Wysowej w kierunku Izb. Nie dajemy rady jednak się powstrzymać przed fotograficznymi postojami po drodze. Zaczynamy od miejscowości Czarna, znanej  z zachodniołemkowskiej cerkwi św. Dymitra z 1764 r. M. wyskakuje na zdjęcie, głowiąc się tylko nad dobrym ujęciem – ciemne ściany świątyni słabo odcinają się od zalesionych stoków, kontrastując przy tym mocno z białymi płatami śniegu.

Cerkiew św. Dymitra w Czarnej, XVIII w.

Cerkiew św. Dymitra w Czarnej, XVIII w.

Kolejny postój wypada kawałek dalej, w Brunarach. Tutejsza cerkiew św. Michała Archanioła (podobnie jak ta w Czarnej pełniąca obecnie funkcję kościoła katolickiego) została w 2013 r. wpisana na listę UNESCO razem z grupą innych polskich i ukraińskich drewnianych cerkwi (m.in. z tą w Kwiatoniu).

XVIII-w. cerkiew św.michała Archanioła w Brunarach została wpisana na listę UNESCO.

XVIII-w. cerkiew św.michała Archanioła w Brunarach została wpisana na listę UNESCO.

Kilka kilometrów dalej i za oknami ukazuje się kolejna połemkowska świątynia – cerkiew w Śnietnicy. Po Akcji Wisła przez 50 lat obiekt służył katolikom, ale obecnie stanowi własność kościoła grekokatolickiego. Ostatni samochodowy postój urządzamy sobie w Banicy, oglądając XVIII-wieczną zachodniołemkowską cerkiew św. św. Kosmy i Damiana (obecnie kościół katolicki). Uff, tyle wrażeń, a nawet jeszcze nie dotarliśmy do wyjścia szlaku.

Banica, cerkiew św.św. Kosmy i Damiana (poł. XVIII w.).

Banica, cerkiew św.św. Kosmy i Damiana (poł. XVIII w.).

Przejeżdżamy urokliwą widokową drogą przez miejscowość Izby wzdłuż Potoku Banickiego i parkujemy niedaleko rozdroża w Izbach.

Dojeżdżamy do Izb, wypatrujemy Lackową.

Dojeżdżamy do Izb, wypatrujemy Lackową.

Tu zostawiamy samochód i ruszamy na wschód, doliną potoku rzeki Białej. Po prawej dumnie wygląda Lackowa – szkoda, że nie możemy zrobić dobrego zdjęcia – w kadr ciągle wchodzą nam aktualnie rozbudowywane budynki kompleksu hotelowo-stadninowego Końska Dolina. Na szczęście po kilku krokach ślady człowieka nikną. Wchodzimy na teren dawnej połemkowskiej wsi Bieliczna. Po Akcji Wisła wieś jest zupełnie opustoszała. A pomyśleć, że jeszcze w 1900 r. stało tu kilkadziesiąt domów, dookoła tętniło życie. Podobnie jak w Regietowie Wyżnym, przeszłości tych terenów można się teraz tylko domyślać.

Teren wsi po Akcji Wisła jest zupełnie opustoszały.

Teren wsi po Akcji Wisła jest zupełnie opustoszały.

A Lackowa jak górowała, tak góruje nad okolicą.

A Lackowa jak górowała, tak góruje nad okolicą.

Po ok. 2 km spaceru zwracamy uwagę na niepozorną niewielką kamienną budowlę po prawej. Podchodzimy bliżej – i wyciągamy aparat: przy drodze melancholijnie stoi samotna łemkowska kapliczka.

Mijamy dawną łemkowską kapliczkę.

Mijamy dawną łemkowską kapliczkę.

Nie da się nie zrobić zdjęcia.

Nie da się nie zrobić zdjęcia.

Jeszcze kilka kroków i docieramy do serca dawnej Bielicznej – cerkwi św. Michała Archanioła z 1796 r. Białe ściany świątyni pięknie odcinają się od okolicznych szczytów, dookoła rosną stare drzewa, nieopodal na wzgórzu rozsiadł się stary cmentarz. Klimat Beskidu Niskiego chwyta ze serce.

Cerkiew Św. Michała Archanioła (z 1796 r.) w opustoszałej Bielicznej.

Cerkiew Św. Michała Archanioła (z 1796 r.) w opustoszałej Bielicznej.

Nieopodal cerkwi znajduje się cmentarz.

Nieopodal cerkwi znajduje się cmentarz.

Po minięciu cerkwi zerkamy na mapę. Droga jest nieoznaczona, ale idąc cały czas wzdłuż potoku powinniśmy dostać się bez problemów na Przełęcz Pułaskiego. Przez chwilę błądzimy w poszukiwaniu dobrej drogi – ruch turystyczny jest tu znikomy, śnieg poprzysypywał ścieżki. Na szczęście po chwili trafiamy na znajome ślady dwóch osób, które trawersem przez pola wyprowadzają nas na wyraźną drogę. No, teraz powinno pójść już bez problemów. Idziemy przez opustoszałe pola, wypatrując przed sobą śladów – nasza dzisiejsza wycieczka jest taka prawdziwa i nieplastikowa…

Rzut oka za siebie - wypatrujemy Jaworzynę Krynicką.

Rzut oka za siebie – wypatrujemy Jaworzynę Krynicką.

Po kilkunastu minutach docieramy do granicy lasu. Decyzja jest jedna: ani kroku dalej bez odpoczynku. To niesamowite, jak dobrze smakują kanapki i gorąca herbata po kilkudziesięciominutowym marszu w zimowej aurze.

Po odpoczynku już szybko mija nam droga na Przełęcz Pułaskiego (743 m n.p.m.). Tu łączymy się z granicznym zielono-czerwonym szlakiem. Obecnie zielone znaki nie są już odnawiane, więc należy wypatrywać głównie znaków czerwonych. Skręcamy w prawo i idziemy szerokim duktem wzdłuż granicy.

Szlakiem granicznym idziemy w kierunku Lackowej.

Szlakiem granicznym idziemy w kierunku Lackowej.

Po chwili zaczyna się podejście na Lackową. Miejscami nachylenie jest strome, ale ogólnie szlak jest wygodny i szybko zdobywamy wysokość. W rejonach szczytowych zaczyna mocniej wiać. Naciągamy kaptury na głowę i zasuwamy się pod szyję. Za to robi się coraz piękniej. Nie spodziewaliśmy się dziś żadnych widoków, a tu jaka miła niespodzianka! Z prześwitów między drzewami wyłaniają się coraz to nowe beskidzkie szczyty. W dodatku samo ukształtowanie partii szczytowych Lackowej jest bardzo ciekawe. Jej stoki niezwykle stromo opadają na stronę słowacką, a szlak wiedzie przez siebie wąską grzbietową ścieżką. Kilkanaście minut i stajemy na szczycie.

Za nami główne podejście. Teraz szlak skręca w prawo.

Za nami główne podejście. Teraz szlak skręca w prawo.

Ścieżka grzbietowa wiedzie prosto na szczyt Lackowej.

Ścieżka grzbietowa wiedzie prosto na szczyt Lackowej.

Stoki Lackowej są mocno nachylone.

Stoki Lackowej są mocno nachylone.

Na Lackowej (997 m n.p.m.).

Na Lackowej (997 m n.p.m.).

Lackowa (dawna łemkowska Łackowa, od imienia Łacko) to najwyższy polski szczyt Beskidu Niskiego. Z racji swojej wysokości (997 m n.p.m.) bywa nazywana szczytem policyjnym:). Robimy obowiązkowe zdjęcia KGP pod szczytowym szlakowskazem. Z zaskoczeniem zauważamy nieopodal czerwoną skrzyneczkę, mieszczącą w sobie lackowską pieczątkę potwierdzającą wejście. Rewelacyjny pomysł! Czym prędzej podbijamy nasze książeczki KGP i ruszamy na dół bo wieje, oj wieje.

Rety, jest nawet szczytowa pieczątka!.

Rety, jest nawet szczytowa pieczątka!.

Przed nami zejście w kierunku Przełęczy Beskid.

Przed nami zejście w kierunku Przełęczy Beskid.

Z Lackowej schodzimy na zachód, w kierunku Przełęczy Beskid. Wcześniej czytaliśmy, że prowadzi tędy najstromszy znakowany szlak w Beskidzie Niskim. Momentami jego nachylenie przekracza 40%. Nie spodziewaliśmy się problemów, zakładając, że warstwa śniegu ułatwi manewr schodzenia. Śniegu było tu jednak jak na lekarstwo, tylko tyle, żeby przykryć skalisto-lodowe pułapki. A nachylenie było naprawdę solidne, jeszcze stopień więcej i trudno byłoby się utrzymać w pozycji pionowej. Zastanawialiśmy się, dlaczego niektórzy nazywają ten szlak mordospadem. No to już wiemy. Kilka razy zaliczamy spotkanie ziemi z czterema literami, kilka razy wyciągamy z kieszeni ręce i schodzimy na czworaka.

Najstromiej poprowadzony szlak w Beskidzie Niskim.

Najstromiej poprowadzony szlak w Beskidzie Niskim.

Rzut oka do góry. Tędy wiedzie szlak, a co!.

Rzut oka do góry. Tędy wiedzie szlak, a co!.

Szliśmy tą wydeptaną ścieżką - tu też widać grozę sytuacji.

Szliśmy tą wydeptaną ścieżką – tu też widać grozę sytuacji.

To niedługi odcinek, ale bardzo niekomfortowy do schodzenia. Zdecydowanie nie do polecania z dziećmi. Mamy wrażenie, że sytuację można by poprawić odpowiednią korektą przebiegu szlaku, wprowadzając – nie nie, nie schodki – ale po prostu trawersy. Tak czy siak, z radością witamy koniec mordoschodzenia. Z pewnością bardziej optymalnie byłoby dziś przyjąć odwrotny kierunek marszu, tak żeby wchodzić od Przełęczy Beskid, a schodzić na Przełęcz Pułaskiego. Baliśmy się jednak problemów orientacyjnych, tego, czy w zimowych warunkach znajdziemy odpowiednią drogę z Przełęczy Pułaskiego do Bielicznej. I chyba słusznie, bo ścieżka kryła się pod śniegiem, a przebieg drogi do Izb z Przełęczy Beskid nie pozostawiał żadnych wątpliwości.

Gdy teren się wypłaszcza, rozsiadamy się na nasz ostatni dzisiejszy postój. Teraz już łatwa droga na dół.  Po chwili stajemy na Przełęczy Beskid (644 m n.p.m.), gdzie opuszczamy znakowany szlak i skręcamy w prawo w wyraźną drogę wiodącą w kierunku Izb. Odtąd już mamy autostradę. Dwa kilometry przyjemnego spaceru i wracamy do punktu wyjścia – rozdroża w Izbach.

Teraz już czeka nas tylko wygodna ścieżka w kierunku Przełęczy Beskid.

Teraz już czeka nas tylko wygodna ścieżka w kierunku Przełęczy Beskid.

Ale najpierw czas na odpoczynek.

Ale najpierw czas na odpoczynek.

Ten las bardzo nam się spodobał.

Ten las bardzo nam się spodobał.

Przełęcz Beskid (644 m n.p.m.). Tu skręcamy w prawo do Izb.

Przełęcz Beskid (644 m n.p.m.). Tu skręcamy w prawo do Izb.

Lackowa na pożegnanie

Lackowa na pożegnanie

Z Przełęczy Beskid do Izb.

Z Przełęczy Beskid do Izb.

Nasz czas: 10:30 wyjście z Izb, 13:30 Lackowa przez Przełęcz Pułaskiego, 15:15 powrót do Izb przez Przełęcz Beskid. Ok 11 km, 550 m przewyższenia.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w sklepie w Wysowej i kupujemy pamiątki dla Babć i Dziadków – wysowską wodę z trzech ujęć: Henryk, Józef i Franciszek. Podjeżdżamy też samochodem do położonej za Wysową wsi Blechnarka. Dalej już droga utwardzona się kończy, ale wędrowcy mogą dojść prosto aż na Przełęcz Wysowską. W Blechnarce mieszka obecnie niewielu mieszkańców. Jest tu cerkiew z początku XIX w. oraz cmentarz wojenny nr 49, zaprojektowany –  podobnie jak ten na Rotundzie – przez Duszana Jurkowicza.

Blechnarka od 'blechnar'- rzemieślnik bielący płótno.

Blechnarka od 'blechnar’- rzemieślnik bielący płótno.

Beskid Niski z okolicy Blechnarki.

Beskid Niski z okolicy Blechnarki.

Wieczór spędzamy w domku przy kominku, porządkując zapiski i zdjęcia. Przez moment mamy ochotę zrobić sobie jeszcze spacer do pijalni wód. Sprawdzamy w Internecie, że wieczorami jest już zamknięta. Może to i dobrze. Wrażeń na dziś mamy już dość.

 

7 lutego 2016, niedziela

Od wczorajszego wieczora silny halny, do 3 st. w górach, niżej do 6 st.

Poranna krzątanina związana ze spakowaniem się w domku mija nam zadziwiająco szybko i sprawnie. Udaje nam się wyjechać ok. 9:30. Oj, trudno jest nam rozstać się z naszą przytulną chatką! Co prawda pocieszamy się tym, że jeszcze cały dzień przed nami, ale trudno wracać do rzeczywistości, jak trudno.

Magura Małastowska i okolice

Podjeżdżamy na Przełęcz Małastowską (604 m n.p.m.). Stąd kierujemy się prosto na kolejny cmentarz wojenny z I wojny światowej, zaprojektowany przez Duszana Jurkowicza. Beskid Niski jest pełen takich miejsc. Cmentarz (nr 60) tworzą nagrobki z drewnianymi krzyżami i jedna drewniana macewa austriackiego Żyda, który także zginął w czasie operacji gorlickiej. Oś cmentarza podkreśla drewniana kaplica z kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.

Cmentarz wojenny nr 60 na Przełęczy Małastowskiej.

Cmentarz wojenny nr 60 na Przełęczy Małastowskiej.

Chowano tu żołnierzy różnych wyznań.

Chowano tu żołnierzy różnych wyznań.

Na trasie naszej wycieczki będą dziś jeszcze dwa cmentarze. Ruszamy asfaltową drogą prowadzącą w kierunku Nowicy i Uścia Gorlickiego. Wkraczamy w świat zimy. Droga jest pokryta śniegiem i posypana kamyczkami. Ruch na szczęście nie jest zbyt duży. Po chwili do drogi dołączają się żółte i zielone znaki szlaku. Idąc za nimi, dochodzimy drogą do dalszej części naszej dzisiejszej trasy. Po ok. 2 km, za tablicą z dwujęzyczną nazwą wsi Nowica, skręcamy w prawo w wyraźną drogę odgrodzoną szlabanem. Prowadzi nią trasa oznakowana biało-czarnymi kwadratami, charakterystycznymi dla dróg wiodących do zabytkowych cmentarzy.

Znaki prowadzą najpierw uroczą zaśnieżoną drogą.

Znaki prowadzą najpierw uroczą zaśnieżoną drogą.

Znaki po kilkuset metrach kierują nas na leśną ścieżkę prowadzącą na szczyt Magury.

A potem wprowadzają na leśną ścieżkę.

A potem wprowadzają na leśną ścieżkę.

Po drodze mamy okazję zobaczyć jeszcze dwa cmentarze zaprojektowane przez Duszana Jurkowicza. Cmentarz nr 59 zajmuje niewielką powierzchnię. Architekt skorzystał z innego budulca – zarówno ogrodzenie, zwieńczone trójkątną ścianą z krzyżem, jak i (w większości zbiorowe) nagrobki są zbudowane z kamieni.

Cmentarz wojenny nr 59 - wykonany z kamieni.

Cmentarz wojenny nr 59 – wykonany z kamieni.

Przed samym szczytem Magury Małastowskiej zlokalizowany jest z kolei cmentarz nr 58. Ten zajmuje znacznie większą powierzchnię niż jego poprzednik. Tworzą go regularnie ułożone szeregi drewnianych krzyży oraz kamienna piramida, na której kiedyś stał duży drewniany krzyż.

Cmentarz wojenny nr 58.

Cmentarz wojenny nr 58.

Każdy cmentarz jest inny, ale wszystkie skłaniają do zadumy, a jednocześnie są prawdziwymi dziełami sztuki.

Na szczycie Magury Małastowskiej (813 m n.p.m.) robimy obowiązkowe fotki i kierujemy się w prawo za znakami zielonego i niebieskiego szlaku.

Magura Małastowska, 813 m n.p.m.

Magura Małastowska, 813 m n.p.m.

Szeroką drogą prowadzi trasa narciarstwa biegowego, na której nawet spotykamy dwóch narciarzy. Po lewej do naszej trasy dociera wyciąg krzesełkowy. Stwierdzamy, że to bardzo przyjemne miejsce na narty. Zbaczamy na chwilę, żeby wykorzystać przecinkę trasy narciarskiej na zrobienie zdjęcia beskidzkiemu widokowi.

Beskidzki widok z trasy wyciągu.

Beskidzki widok z trasy wyciągu.

Stwierdzamy, że warunki do szusowania są świetne, dla nas jednak lepszym psychicznym wypoczynkiem jest spacer w spokojnym beskidzkim otoczeniu.

Wracamy na szlak i po kilku minutach meldujemy się w Schronisku PTTK na Magurze Małastowskiej.

Schronisko PTTK na Magurze Małastowskiej.

Schronisko PTTK na Magurze Małastowskiej.

Schronisko zostało zbudowane w latach 50. przez brygadę cieśli z Zakopanego z – jak czytamy – drewna z rozbieranych okolicznych domów łemkowskich… Trudno to nawet skomentować. Na każdym kroku kryje się tu dawna burzliwa historia… W jadalni zastajemy tylko przemiłego schroniskowego kota. Wyciągamy więc termos i kanapki i pokrzepiamy się po ok. półtoragodzinnym spacerze. Dopiero przed wyjściem orientujemy się, że można było zamówić jedzenie… krzycząc głośno! Obsługa zaś odbywa się za pomocą przemyślnie skonstruowanej windy. Może następnym razem… Po odpoczynku niebieski szlak sprowadza nas w kilkanaście minut do drogi, którą szliśmy na początku, i do naszego samochodu zaparkowanego na przełęczy. Na tym kończymy część górską dzisiejszego programu i ruszamy na część krajoznawczą.

Nasz czas: 10:00–12:20 łącznie z odpoczynkiem w schronisku, ok. 6 km, 280 m przewyższenia.

 

Bartne

Przez Małastów i Bodaki dojeżdżamy do jednego z lokalnych „końców świata” – miejscowości Bartne. Takich miejsc jest wiele w Beskidzie Niskim z racji na specyficzne ukształtowanie terenu, pozwalające na prowadzenie dróg głównie dolinami pomiędzy kolejnymi grzbietami górskimi.

Chyż łemkowska w Bartnem.

Chyż łemkowska w Bartnem.

Oglądamy najpierw niezwykle malowniczą cerkiew greckokatolicką św.św. Kosmy i Damiana. Powstała ona ok. 1842 r. To kolejny przykład zachodniołemkowskiej świątyni, jaką udało nam się zobaczyć podczas naszego wyjazdu. Świątynia obecnie jest filią Muzeum Dwory Karwacjanów i Gładyszów w Gorlicach. Funkcje sakralne przejęła XX-wieczna cerkiew.

Cerkiew św. św. Kosmy i Damiana w Bartnem, przeb. w 1842 r.

Cerkiew św. św. Kosmy i Damiana w Bartnem, przeb. w 1842 r.

Potem głód prowadzi nas prosto do drugiego (i ostatniego) ze schronisk w Beskidzie Niskim – Bacówki PTTK w Bartnem. Schronisko jest położone niezwykle urokliwie, ale jakoś nie mamy ochoty spędzać tu więcej czasu. Gospodarz, prowadzący wcześniej m.in. Chatę Socjologa, jest dość specyficzny w obejściu. Jego facebookowe wpisy są – przyznajmy – niezwykle oryginalne i pełne autorskich przemyśleń, ale oglądanie wywieszonego na ścianie kolażu przedstawiającego bacówkę z drzewem i podpisem „Wisieć każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej, ale nie o ty chodzi jak wiszenie komu wychodzi” jakoś nie skłania do dłuższych postojów w tym miejscu. Zjadamy bardzo smaczne regionalne pierogi łemkowskie, robimy – na prośbę gospodarza – zdjęcie rusałki pawik na śniegu i na ławce przed schroniskiem, a potem zarządzamy odwrót.

Bacówka PTTK w Bartnem.

Bacówka PTTK w Bartnem.

Bacówka PTTK w Bartnem.

Bacówka PTTK w Bartnem.

Rusałka pawik.

Rusałka pawik.

Najpierw mamy ochotę wspiąć się jeszcze na szczyt Magury Wątkowskiej (829 m n.p.m.), po przekalkulowaniu czasu jednak pomysł odrzucamy.

Sękowa

Z Bartnego kierujemy się drogą na Gorlice. Po drodze urządzamy obowiązkowy postój w Sękowej, żeby zobaczyć jeden z najsłynniejszych drewnianych kościołów w Polsce, od 2003 r. figurujący na liście UNESCO. Kościół św. św. Filipa i Jakuba, pochodzący z początku XVI w. (!) zadziwia nas przede wszystkim swoją niespotykaną bryłą. Nie dziwimy się, że przez wielu bywa uznawany za najpiękniejszą drewnianą świątynię. Obchodzimy kościół dookoła, zaglądamy do środka przez dziurkę od klucza. Takie miejsca są naprawdę niezwykłe.

Kościół św. św. Filipa i Jakuba w Sękowej, 1520 r.

Kościół św. św. Filipa i Jakuba w Sękowej, 1520 r.

Kościół św. św. Filipa i Jakuba w Sękowej, 1520 r.

Kościół św. św. Filipa i Jakuba w Sękowej, 1520 r.

Chrzcielnica i tablica UNESCO.

Chrzcielnica i tablica UNESCO.

Możemy zajrzeć tylko przez dziurkę od klucza.

Możemy zajrzeć tylko przez dziurkę od klucza.

Owczary

Potem podjeżdżamy jeszcze kilka kilometrów, by obejrzeć cerkiew w Owczarach z 1653 r. Grzech byłoby tu nie zajechać, będąc tak blisko. To jedna z najstarszych cerkwi łemkowskich. W 2013 r. została wpisana na listę UNESCO, podobnie jak odwiedzone już przez nas cerkwie w Kwiatoniu i Brunarach Wyżnych. Obecnie – co z przyjemnością odnotowujemy – świątynia jest wykorzystywana jako miejsce kultu zarówno przez wiernych wyznania rzymsko-, jak i grekokatolickiego.

Cerkiew w Owczarach, 1653 r.

Cerkiew w Owczarach, 1653 r.

Krempna

Ostatni punkt naszej dzisiejszej wycieczki to miejscowość Krempna. Podjeżdżamy do niej przez Nowy Żmigród, z niepokojem zerkając na palącą się kontrolkę rezerwy paliwa. Jeździmy i jeździmy, a stacji tutaj jak na lekarstwo. No nic, może nie rozkraczymy się gdzieś na środku drogi. Na szczęście jesteśmy bez dzieci, więc wrzucamy na luz. W Krempnej oglądamy kolejną wspaniałą łemkowską cerkiew.

Cerkiew w Krempnej, XVIII w.

Cerkiew w Krempnej, XVIII w.

Tutejsza świątynia pochodzi z XVIII w. Wokół skubią trawę kury.

Kur przy cerkwi jeszcze nie widzieliśmy.

Kur przy cerkwi jeszcze nie widzieliśmy.

Gdzieś z boku wypatrujemy starą drewnianą chałupę. Chwilo, trwaj.

Gdzieś w Krempnej.

Gdzieś w Krempnej.

Niestety, koniec naszej randki zbliża się nieubłaganie. Podjeżdżamy więc pod ostatni nasz dzisiejszy cel – ośrodek muzealny Magurskiego Parku Narodowego. Magurski Park Narodowy został utworzony w 1995 r. dla ochrony unikatowej flory i fauny obszaru przejściowego między Karpatami Zachodnimi i Niskimi. Niestety, nie mamy możliwości zwiedzenia ekspozycji zajmującej duży, nowoczesny budynek. Poza sezonem muzeum jest bowiem w weekendy nieczynne. Dziwimy się trochę temu pomysłowi, bo kiedy jeśli nie w weekend docierają tu turyści poza szczytem turystycznym? Nie nam jednak o tym decydować. Zadowalamy się więc zrobieniem zdjęć na zewnątrz i wracamy do samochodu.

Muzeum Magurskiego Parku Narodowego.

Muzeum Magurskiego Parku Narodowego.

W Nowym Żmigrodzie przepraszamy się z małymi przydrożnymi stacjami paliw. Jeden stres odpada. Teraz już tylko prosta droga do Babci i Dziadka, gdzie czekają na nas starsi chłopcy. Jutro zaraz po śniadaniu pędzimy do Grzesia.

 

8 lutego 2016, poniedziałek

Dzisiaj wiosna: 8 stopni

Rezerwat przyrody „Skały w Krynkach”

W drodze powrotnej do Warszawy zatrzymujemy się na ciekawy postój niedaleko miejscowości Krynki Małe, położonej między Ostrowcem Świętokrzyskim i Iłżą. Niedaleko Zalewu Brodzkiego, na stoku Doliny Kamiannej znajduje się interesujący rezerwat Skały w Krynkach. Rezerwat chroni odsłonięte bloki piaskowca, ukształtowane przez wiekami na dnie rzeki. Oczywiście rezerwat w żaden sposób nie jest wcześniej oznaczony, wyszukujemy go w Internecie, wypatrując ciekawego miejsca na postój. Chcemy wykorzystać, że jesteśmy bez Grzesia i odpoczynek zimą po drodze może mieć bardziej plenerowy charakter. R. wklepuje współrzędne w nawigację i trafiamy bez większych problemów.

Do rezerwatu można dojść czerwonym szlakiem przecinającym drogę Starachowice-Ostrowiec Świętokrzyski. Zostawiamy samochód na poboczu nieopodal położonego w lesie ośrodka wypoczynkowego  i ruszamy za znakami. Po chwili dostrzegamy tablicę informującą o rezerwacie i schematyczną mapkę. Do dwóch głównych grup skał prowadzą znaki czerwonego szlaku. Chłopcy ochoczo ruszają leśną ścieżką przed siebie. Po kilku minutach docieramy do głównej atrakcji – skupiska bloków dolnotriasowego piaskowca. Skały znajdują się w lesie. Ich wielkość nie rzuca może na kolana – osiągają wysokość kilku metrów – ale mają bardzo urozmaicone kształty: w skałach dopatrujemy się podobieństwa do grzybów, ambon, okapów. Dodatkową atrakcją dla dzieci jest możliwość w miarę bezpiecznego wejścia niemal na każdą skałę. Piaskowcowe bloki są na górze wypłaszczone, prawie poziome, i doskonale spełniają się w roli mini-punktów widokowych. Po obejrzeniu dwóch głównych skupisk skał podchodzimy jeszcze chętnie kawałek w drugą stronę, zielonym szlakiem. Doprowadza on do trzeciego skupiska piaskowców, jednak mniej spektakularnego. Opuszczając teren rezerwatu od strony Zalewu Brodzkiego zauważamy mapkę na tablicy informacyjnej, z której wynika, że idąc najpierw czerwonym, potem zielonym szlakiem można zrobić pętelkę – i tak byłoby zrobić najlepiej. My nie wiedzieliśmy o tym i wracaliśmy do zielonego szlaku niepotrzebnie tą samą drogą, ale co tam – spacer był dłuższy.

Rezerwat Skały w Krynkach. Do skał prowadzi czerwony szlak.

Rezerwat Skały w Krynkach. Do skał prowadzi czerwony szlak.

Rezerwat chroni bloki piaskowca dolnotriasowego.

Rezerwat chroni bloki piaskowca dolnotriasowego.

Bloki powstały na dnie rzeki.

Bloki powstały na dnie rzeki.

Mają przeróżne kształty.

Mają przeróżne kształty.

Górne powierzchnie skał są prawie płaskie.

Górne powierzchnie skał są prawie płaskie.

Można wejść niemal na każdą.

Można wejść niemal na każdą.

To chyba najbardziej imponujące skupisko piaskowcowych bloków.

To chyba najbardziej imponujące skupisko piaskowcowych bloków.

Skały mogą służyć jako mini-punkty widokowe.

Skały mogą służyć jako mini-punkty widokowe.

Hej, Wy tam na dole!.

Hej, Wy tam na dole!.

Tu jakiś grzyb, czy może okap.

Tu jakiś grzyb, czy może okap.

Chłopakom taki postój bardzo się podobał.

Chłopakom taki postój bardzo się podobał.

Opuszczamy teren rezerwatu.

Opuszczamy teren rezerwatu.

Taki aktywny postój z zobaczeniem czegoś ciekawego to coś, co wszyscy lubimy najbardziej. Niewiele trzeba, żeby humory wszystkim się poprawiły. Apetyty również – po takim spacerku z przyjemnością zaraz za Iłżą zatrzymujemy się na obiad. A potem już prosto do Grzesia!

 

Beskid Wyspowy i okolice, 2015.12/2016.01

Okres świąteczno-noworoczny to dla nas bardzo dogodny czas na wyjazd. Oboje możemy bez problemu wziąć wtedy urlop w pracy, dzieci mają wolne w szkole. Jedyny minus to znacznie nasilony ruch turystyczny i chyba najwyższe w roku ceny noclegów. Jedyne antidotum na te problemy to obranie nienajpopularniejszego kierunku podróży. W tym roku jednogłośnie wybór pada na Beskid Wyspowy. Co prawda jego najwyższe wzniesienie, Mogielicę, mieliśmy przyjemność osobiście poznać w listopadzie 2012 roku podczas kilkudniowego wypadu we dwoje, ale przecież to pasmo ma o wiele więcej do zaoferowania niż rejon Mogielicy. Zmotoryzowani piechurzy bez problemu mogą też stąd zrobić wypad w Gorce i Beskid Makowski. Plan pobytu rozpisany, jedziemy! Przyjmujemy kierunek na Kasinę Wielką, w której planujemy zadekować się u podnóża Śnieżnicy, tuż przy dolnej stacji wyciągu krzesełkowego. Co prawda śniegu na razie zupełnie brak, ale co nam szkodzi żywić nadzieję na nagłą zmianę pogody?

 

26 grudnia 2015, sobota

Nie do wiary: 14 stopni i słońce! (ale silny wiatr)

Po wigilijnym świętowaniu w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia ledwo mamy siłę ruszać się z przejedzenia, ale plany jutrzejszego wyjazdu nie pozostawiają nam wyboru. Musimy uwijać się, żeby zdążyć się spakować, i to żwawo! R. zapewnia M. chwilę spokoju bez dzieci wieczorem – razem z chłopcami przeistaczają się w kolędników i uzbrojeni we flet i trójkąt bieżą śpiewać kolędy Dziadkom, Sąsiadom i Przyjaciołom. Około północy udaje nam się jako tako ogarnąć, więc plany porannego wyjazdu nabierają realnych kształtów.

Warszawa–Kasina Wielka, 10:20-17:20, ok. 410 km

Zgrzeszylibyśmy, gdybyśmy dziś narzekali na jazdę. Ze względu na komfort i bezpieczeństwo jazdy tradycyjnie wybieramy trasę przez Katowicką. Jedzie się szybko i sprawnie, bez towarzystwa tirów, w idealnych warunkach pogodowych. Jedyne, co wydłuża podróż, to postoje. Plan optymalny, czyli dociągnięcie przez pierwszą porcję aż do McD w Częstochowie, niestety spalił na panewce – Grześ wbrew naszym nadziejom nie zasnął w samochodzie, zmuszając nas do zatrzymania się już po 140 km od domu.

Nie przepadamy za postojami w McD. Dużo ludzi, no i nie za bardzo jest co wybrać z menu. Nawet dzieciaki wolą o dziwo „normalny” obiad. Dziś jednak, z racji na świąteczną datę, nie ryzykujemy całowania klamki innej restauracji i parkujemy pod literką M. Chyba tylko Tymo cieszy się ze swojego hamburgera. Sebuś dziś jest jakoś na anty nastawiony do jedzenia, podobnie zresztą jak Grześ, nad którym musimy bardzo popracować, żeby zjadł swój słoiczkowy obiadek.

Drugi i ostatni postój urządzamy sobie tuż przed zjazdem z autostrady. Bistro przy stacji Orlen jest bardzo przyjemne. Rozgrzewamy się ciepłą zupą i herbatą, Grześ również je swój podwieczorek (podobnie jak poprzednio wystawiając na wielką próbę cierpliwość M….).

O 17:20 jesteśmy na miejscu. Na lokum obraliśmy sobie tym razem Stację Kasina w Kasinie Wielkiej. Są tu niezwykle klimatyczne apartamenty, urządzone w XIX-wiecznym budynku dworca Galicyjskiej Kolei Transwersalnej. Obecnie na wielu odcinkach polskiego fragmentu tej trasy ruch kolejowy został wstrzymany (na odcinku Rabka – Kasina Wielka urządzane są w sezonie letnim przejazdy turystyczne), zniszczeniu uległa też większość zabytkowych budynków dworców. Na szczęście ten w Kasinie ocalał i po odremontowaniu znakomicie służy celom turystycznym. Jest czyściutko, gospodarze umiejętnie, ale nienachalnie potrafią wyeksponować ciekawą historię tego miejsca, z okien widać stację wyciągu na Śnieżnicę. Miejsce absolutnie do polecania!

Mieszkamy w XIX-wiecznym budynku dworca

Mieszkamy w XIX-wiecznym budynku dworca

Stylowa klatka schodowa

Stylowa klatka schodowa

Stylowa klatka schodowa

Stylowa klatka schodowa

Stacja Kasina na dobranoc

Stacja Kasina na dobranoc

Widoki z okna

Widoki z okna

Widoki z okna

Widoki z okna

Po przyjechaniu – jak to zawsze – kryj się lotnik. Na szczęście Grześ jest łaskawy i nie wymaga wielkiego zabawiania, starsi chłopcy oczywiście też już sami zajmują się sobą, więc udaje nam się rozpakować i nawet zapisać wrażenia z dzisiejszego dnia. Rano chętnie porozglądamy się dokładniej po okolicy – dziś po przyjechaniu było ciemno, choć oko wykol:)

 

27 grudnia 2015, niedziela

Pogody wiosennej cd. 14 stopni i słońce…

Do schroniska PTTK na Kudłaczch

W nocy Grześ co chwilę się budzi – właśnie rosną mu dolne trzonowce i noce bywają trudne, w dodatku M. czuje się jakaś podziębiona. Nasze humory jednak zdecydowanie poprawiają się po wyjrzeniu przez okno. Z jednej strony widać „ozdobiony” wyciągiem narciarskim stok Śnieżnicy i biegnące na wyciągnięcie ręki tory kolejowe, z drugiej – niezwykle malowniczy widok na wzniesienia Beskidu Wyspowego w oprawie błękitnego nieba.

Widok z naszego okna na Beskid Wyspowy

Widok z naszego okna na Beskid Wyspowy

Tak pięknego dnia nie można spędzić inaczej niż na górskim spacerku. Po błyskawicznym przejrzeniu planu wycieczek wybór pada na schronisko PTTK na Kudłaczach. Dojście niedługie, w sam raz na dzień aklimatyzacyjny.

Podjeżdżamy samochodem przez Trzemeśnię i Porębę aż na Przełęcz Granice i ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku wschodnim. Nasza cała droga biegnie łagodnie nachyloną leśną drogą przez ładny las mieszany. Wszystkim humory dopisują. Grześ jak tylko widzi nosidło, od razu chce do niego wejść. Chyba jeszcze pamięta nasze letnie eskapady. Chłopcy chętnie rozmawiają z nami i bawią się w różne gry śpiewane i słowne. Wspólne piesze wycieczki to doskonała okazja do spędzenia z nimi czasu; z nimi, nie obok siebie, do czego tak mało okazji mamy na co dzień. Droga mija sprawnie i przyjemnie. Tymo dziarsko rwie do przodu, Sebuś szuka kolejnych znaków szlaku. Pogoda iście wiosenna. Znajdujemy nawet baziową gałązkę! W okolicy schroniska z prześwitów odsłaniają się malownicze widoki w kierunku Babiej Góry. Dojście od przełęczy do schroniska zajmuje nam (bardzo spacerowym tempem) ok. 50 minut (11:20-12:10).

Ruszamy z przełęczy Granice

Ruszamy z przełęczy Granice

Tam idziemy!

Tam idziemy!

Do schroniska PTTK na Kudłaczach

Do schroniska PTTK na Kudłaczach

Bardzo przyjemne nachylenie dla dzieci

Bardzo przyjemne nachylenie dla dzieci

Znaleźliśmy oznaki wiosny - Tymo trzyma gałązkę bazi

Znaleźliśmy oznaki wiosny – Tymo trzyma gałązkę bazi

Widok na pasmo Babiej Góry

Widok na pasmo Babiej Góry

Schronisko przed nami

Schronisko przed nami

W schronisku PTTK na Kudłaczach zatrzymujemy się na ciepły posiłek. Dobrze, że nie dotarliśmy tu później – zajmujemy ostatni wolny stolik, potem nadchodzący spacerowicze mają problem ze znalezieniem miejsc. Fakt, jadalnia jest niewielka (schronisko na Kudłaczach to jedno z najmniejszych schronisk PTTK, gabarytowo mniejsze nawet od bacówek-moskałówek), a słoneczny niedzielny poświąteczny dzień to idealna okazja do górskiego spaceru. Schronisko jest ładnie położone między szczytami Łysiny i Działka. Niektórzy zaliczają jego położenie do Beskidu Wyspowego, inni do Makowskiego – ale czy to takie ważne? Przed schroniskiem jest spory trawiasty teren z ławami oraz miejsce na rozbicie namiotów – zapewne jest tu bardzo przyjemnie w ciepłej porze roku. Miło spędzamy czas. Grześ, wypuszczony z nosidła, nadrabia „zaległe” kilometry, biegając pomiędzy ławami. Wcześniej spaceruje z R. po okolicach schroniska i razem ze starszymi chłopcami huśta się na przyschroniskowym placu zabaw. Jak dobrze, że gospodarze pomyśleli o dzieciach. Mała rzecz, a cieszy. Grześ chyba przeczuwał, że będą huśtawki, bo przez całą drogę do góry w nosidle wołał „buju”:) Wracamy tą samą drogą.

Schronisko PTTK na Kudłaczach

Schronisko PTTK na Kudłaczach

Jak dobrze, ze jest plac zabaw

Jak dobrze, ze jest plac zabaw

Na terenie pola namiotowego

Na terenie pola namiotowego

Korzenie lepsze niż plac zabaw

Korzenie lepsze niż plac zabaw

Schodzimy tą samą drogą

Schodzimy tą samą drogą

Widok na pasmo Babiej Góry bis. M. znalazła lepsze miejsce na zdjęcie

Widok na pasmo Babiej Góry bis. M. znalazła lepsze miejsce na zdjęcie

Po południu R. zabiera starszych chłopców na mszę do Mszany Dolnej.

Z nazbieranych wcześniej na wycieczce gałązek jodłowych i bazi robimy wyjątkowy stroik świąteczny…

Nasz oryginalny świąteczny stroik - z baziami!

Nasz oryginalny świąteczny stroik – z baziami!

Potem już tylko kolacja, zerkanie na prognozy modeli ICM i zastanawianie się, co by tu jutro zrobić – jak my lubimy takie problemy!

 

28 grudnia 2015, poniedziałek

Cały dzień pochmurno, mgliście i siąpi deszcz, ok. 8 st.

Noce ostatnio co jedna, to gorsza; już jesteśmy tacy niewyspani – kiedy te czwórki wreszcie wyrosną Grzesiowi? A tu jeszcze od rana pogoda jak w listopadzie… Co tu robić?

Wkrótce po śniadaniu Grześ idzie spać, a R. ze starszymi chłopcami jadą na duże zakupy – podczas pakowania nie wszystko udało się zmieścić do bagażnika naszej bryki. Po rozpakowaniu zakupów i zjedzeniu drugiego śniadania pogoda nadal jest kiepska, ale co to byłby za dzień spędzony tylko na zakupach? Postanawiamy zmobilizować się i jednak gdzieś pojechać.

Rabka-Zdrój

Niewątpliwie mamy szczęście do spacerowania po Rabce w jesiennej aurze… Ostatnio byliśmy tutaj trzy lata temu w listopadzie. Wtedy po górskiej trasie postanowiliśmy jeszcze wieczorem wyrwać się na spacer. Niestety, wszystko oglądaliśmy pod osłoną nocy. Dzisiaj też nie możemy w pełni docenić walorów tutejszego parku zdrojowego, zrewitalizowanego w 2011 r. W pełnej krasie prezentuje się on zapewne w ciepłych porach roku, kiedy kwitną kobierce różnorodnych kwiatów w tutejszych 10 ogrodach tematycznych. W grudniu, niestety, nie działa też tężnia (niewielka, ale ciekawa), chętni mogą jednak odpocząć w kameralnej pijalni wody i spróbować wody z ujęcia „Helena”.

Spacer pod parasolami jest mimo wszystko całkiem przyjemny. Opowiadamy chłopcom o uzdrowiskowych tradycjach Rabki, o tym, że miasto jest nazywane Miastem Dzieci Świata, że jest tu jedyny w Polsce pomnik Świętego Mikołaja (położony przy prawie stuletnim budynku dworca). W trakcie przechadzki przestaje padać, a do pełni szczęścia brakuje nam jeszcze tylko… toalety! Na szczęście w pobliżu ul. Chopina znajdujemy i taki przybytek. O dziwo całkiem przyzwoity i darmowy. Chłopcy (zwłaszcza Grześ) z upodobaniem biegają po dachu szaletów (położonym tuż powyżej poziomu alejek parkowych) – to chyba największa atrakcja popołudnia!

Tężnia i pijalnia wód w rabczańskim parku zdrojowym

Tężnia i pijalnia wód w rabczańskim parku zdrojowym

Park zdrojowy, Rabka Zdrój

Park zdrojowy, Rabka Zdrój

Dalej schodzimy ul. Chopina w kierunku rabczańskiego deptaku z nadzieją, że znajdziemy w tej okolicy jakąś sensowną restaurację. Przeczucie nas nie myli. Jak tylko mijamy amfiteatr, przed oczami ukazuje się napis „Restauracja Kawiarnia Zdrojowa”. Dobra nasza! Przed wejściem oglądamy jeszcze sympatyczną fontannę, ozdobioną siedmioma figurami słoni, wykonanymi z brązu. Zwierzaki wesoło zadzierają trąby do góry. Niestety, nie możemy podziwiać fontanny w pełnej krasie – w zimie oczywiście jest nieczynna, nie widać też kolorowej mozaiki układającej się w herb Rabki-Zdroju (całość jest zadaszona na zimę). Cóż, trzeba przyjechać tu w lecie.

Amfiteatr przy deptaku spacerowym

Amfiteatr przy deptaku spacerowym

Rabczański deptak

Rabczański deptak

Sympatyczna fontanna ze słoniami

Sympatyczna fontanna ze słoniami

Na obiad najadamy się jak bąki. Żeby tylko móc wyjąć Grzesiowi na chwilę baterie z pupy i mieć możliwość chwilę posiedzieć spokojnie… Tymczasem jedno z nas ciągle musi za nim biegać. Na domiar złego Grześ ciągle wynajduje sobie chyba najgorsze możliwe zajęcia. Najpierw chce sam prowadzić swój wózek i wjeżdżać nim we wszystkie krzesła. Potem chce plastikowym krzesełkiem jeździć po całej restauracji. Potem zabiera się za rozbieranie choinki. A gdy tylko łagodną perswazją próbujemy nakłonić go do zmiany zajęcia, ryczy. Ratunku! Obok nas widzimy rodzinę z niemowlakiem i niewiele starszym bratem. Biedni, wszystkie atrakcje mają jeszcze przed sobą…:)

Po obiedzie wracamy do samochodu przez ładnie oświetlony park zdrojowy. Rozpogodziło się, przestało padać, ale nad ziemią unosi się wilgotna mgiełka. Jakoś tak bardzo malowniczo wokół.

Park zdrojowy wieczorem

Park zdrojowy wieczorem

Głosujemy na najładniejszą świąteczną ozdobę

Głosujemy na najładniejszą świąteczną ozdobę

Choinka chyba wygrywa

Choinka chyba wygrywa

Wieczorem chłopcy – jak codziennie na wyjeździe – rysują wspomnienia z minionego dnia. Dziś obaj wybrali sobie na temat oświetlony park zdrojowy. Potem do późnego wieczora kipią energią. Widać brakuje im w nogach górskiej przebieżki… Jako zabawka na wyjeździe najlepiej sprawdzają się tradycyjne drewniane klocki (prezent dla Grzesia od Cioci Majki – dziękujemy!) – niesamowicie kreatywne zajęcie i dla starszaków, i dla Grzesia.

 

29 grudnia 2015, wtorek

Chłodniej, ale nadal pochmurno i mgliście, 2 st.

Grześ nareszcie trochę lepiej spał w nocy. Wieczorem jednak bardzo długo zasypiał, zabawiając przy okazji starszaków swoim śpiewem: „A-a-a, ne ne ne”. Rano z kolei obudził wszystkich radosnymi okrzykami: „A-a-a bach!”, wyrzucając z łóżeczka smoczki i maskotkę-księżyc (na które też, jako rzeczy związane ze spaniem, mówi „a-a-a”).

Dzisiaj z racji niezbyt górskiej pogody za cel naszej kolejnej wycieczki obieramy Sekcję Utrzymania i Napraw Taboru Zabytkowego „Skansen” w Chabówce, zwaną potocznie Skansenem Taboru Kolejowego w Chabówce.

Obiekt mieści się w dawnej parowozowni w Chabówce. Można tu obejrzeć ponad pięćdziesiąt parowozów, a także kilka pługów odśnieżnych, kilkadziesiąt wagonów pasażerskich i towarowych oraz inne urządzenia, ogółem 135 zabytkowych obiektów.

Minusem ekspozycji jest tylko nieco chaotyczne rozmieszczenie eksponatów i brak jakichkolwiek elementów interaktywnych. Naszym zdaniem warto byłoby przynajmniej część ekspozycji skomponować w pewną całość, np. rozpoczynając od maszyn parowych – prekursorów silników parowych, a kończąc na lokomotywach spalinowych i elektrycznych. Ewentualnie za pomocą numerków skierować turystów na taką trasę z odpowiednią mapką. Ale w sumie to tylko drobna niedoskonałość.

Chłopcy są bardzo zaciekawieni poszczególnymi parowozami i wagonami. Wchodzą we wszystkie dostępne zakamarki, zaglądają do wnętrza lokomotyw. Tymusiowi szczególnie podoba się lokomobila, a Sebusiowi – wagon z toaletą:)

SKansen Taboru Kolejowego w Chabówce - rozpoczynamy zwiedzanie

SKansen Taboru Kolejowego w Chabówce – rozpoczynamy zwiedzanie

Skoro wokół tyle pociągów, chłopcy też robią pociąg

Skoro wokół tyle pociągów, chłopcy też robią pociąg

Mamy wyjątkowy sentyment do wąskotorówek

Mamy wyjątkowy sentyment do wąskotorówek

Sebuś sprawdza, gdzie sypało się węgiel

Sebuś sprawdza, gdzie sypało się węgiel

Niemiecki parowóz wąskotorowy z 1918 r.

Niemiecki parowóz wąskotorowy z 1918 r.

Lokomobila szczególnie spodobała się Tymkowi

Lokomobila szczególnie spodobała się Tymkowi

Polski silnik parowy z 1921 r.

Polski silnik parowy z 1921 r.

Mijamy coraz to inne eksponaty

Mijamy coraz to inne eksponaty

To pług odśnieżny wyprodukowany w Ostrowcu Świętokrzyskim w 1942 r.

To pług odśnieżny wyprodukowany w Ostrowcu Świętokrzyskim w 1942 r.

Koło żurawia kolejowego

Koło żurawia kolejowego

Kolejowe impresje

Kolejowe impresje

Jak w ilustracjach do 'Lokomotywy' Tuwima

Jak w ilustracjach do 'Lokomotywy’ Tuwima

To dopiero jeden rząd eksponatów. Wchodzimy w kolejną alejkę

To dopiero jeden rząd eksponatów. Wchodzimy w kolejną alejkę

Koła w ruch...

Koła w ruch…

Niemiecki parowóz z 1921 r.

Niemiecki parowóz z 1921 r.

Niewątpliwie największą atrakcją związaną ze skansenem są przejazdy zabytkowym taborem, ciągniętym przez spektakularne parowozy. Trasa zabytkowych składów prowadzi do stacji Kasina Wielka, w budynku której mieszkamy! Poza kursami pociągów retro skansen jest również współorganizatorem wielu imprez, np. „Parowozjady”, czy „Nocy muzeów”. Niestety, takie atrakcje są dostępne tylko w sezonie letnim. Bardzo żałujemy, że w czasie naszego pobytu nie możemy uczestniczyć w przejeździe takiego zabytkowego pociągu, albo chociaż zobaczyć parowozu „pod parą”, ale cóż – będziemy mieli motywację, żeby wrócić jeszcze w te strony!

Grześ zasypia nam niestety tuż przed Chabówką i R. zostaje z nim w samochodzie na „dospanie”. Gdy nasz najmłodszy miłośnik pociągów się budzi, M. ze starszakami kończy już zwiedzać prawie cały skansen. Załapuje się jeszcze na obejrzenie kilku parowozów, chociaż najbardziej podoba mu się… wchodzenie po schodkach do wagonu! Chyba pociągi kojarzy głównie z nowoczesnymi składami kursującymi pod naszym oknem 😉

Jest i nasz najmłodszy miłośnik kolei!

Jest i nasz najmłodszy miłośnik kolei!

Chłopcom bardzo podobał się stary wystrój wagonów

Chłopcom bardzo podobał się stary wystrój wagonów

Ciekawe, czy Sebuś da radę sam poruszyć parowóz

Ciekawe, czy Sebuś da radę sam poruszyć parowóz

Bo Grześ na pewno!

Bo Grześ na pewno!

Pizzeria Jako w Chabówce

To miejsce zasługuje na osobny nagłówek. Naprawdę! Ale po kolei.

Wszystkim kiszki już zaczynają grać marsza z głodu, więc szybko wycofujemy się na z góry upatrzone pozycje do wypatrzonej po drodze pizzerii. Niepozorny z zewnątrz lokal okazuje się niebywałą gratką dla miłośników pociągów. Wystrój sali nawiązuje do wnętrza wagonu – stoliki to jakby przedziały, oświetlenie to stylizowane elementy zwrotnic, na środku pod przeszkloną podłogą są umieszczono na oryginalnych podkładach kolejowych prawdziwe tory, a na nich – jeżdżący model pociągu. Do tego wszystkiego z końca sali świecą groźnie światła nadjeżdżającego pociągu. To po prostu kultowe miejsce! Ogromne brawa dla pomysłodawcy tego wystroju!

A pizza też jest niczego sobie. Zamawiamy „tylko” jedną dużą i jedną małą, ale objadamy się wszyscy jak bąki!

Pizzeria Jako w Chabówce - wystrój na medal!

Pizzeria Jako w Chabówce – wystrój na medal!

Wieczorny spacer u podnóża Śnieżnicy

Po południu chłopcy kipią energią i dopominają się o wyjście z latarkami na „rekonesans” po najbliższej okolicy. Takich kompanów sobie wychowaliśmy, ha! Gdy wychodzimy, jest już ciemno. Niespodziewanie zrobiło się też bardzo zimno. Temperatura zjechała na minus (co skrzętnie wykorzystują gospodarze wyciągu – ku naszej uciesze armatki śnieżne pracują pełną parą), wieje silny wiatr. W związku z tym R. z Grzesiem podchodzi tylko pod dolną stację wyciągu i wraca do domu, a M. z chłopcami ucina sobie wieczorny spacer do głównej drogi w Kasinie. Idąc, zabawiamy się w zgadywankę „prawda czy fałsz”, po drodze widzimy też dwie grupy kolędników. Jest bardzo miło, tylko zimno, ale zimno!

Stacja Kasina wieczorową porą

Stacja Kasina wieczorową porą

Wieczorem kładziemy dzieciaki spać i przy dobrym winku spoglądamy na prognozy pogody, planując kolejne wyprawy w zimowej już aurze. Jak my lubimy te momenty, gdy dzieci już śpią i można choć na krótką chwilkę pożyć sobie w swoim rytmie… Zwłaszcza na wyjeździe, gdy nie ma prania, sprzątania, gotowania, etc. Chwilo trwaj!

 

30 grudnia 2015, środa

Od dziś inna pora roku: -6 stopni i słońce

Spacer do Bacówki na Maciejowej

Wita nas słoneczny, mroźny poranek – po dwóch dniach siąpiącego deszczu błękitne niebo przyjmujemy z radością. Wszyscy, i my, i starsze dzieci, mamy ochotę na spacerek w górach. Jedyny problem to transport Grzesia w solidnie ujemnej temperaturze – ostatnie dni przyzwyczaiły nas do temperatur rzędu plus 10 i teraz boimy się, że Grzesiek zmarznie nam w nosidle. Rozwiązujemy ten problem, zabierając ze sobą dwa grube koce do opatulenia małego podróżnika i ubierając go o kilka warstw grubiej.

Nasz cel to sympatyczna Bacówka na Maciejowej. Co prawda byliśmy już tu we dwoje w listopadzie 2012 r. w ramach wieczornej przebieżki po wycieczce na Mogielicę, ale wtedy było zupełnie ciemno , padał deszcz i w sumie poza wnętrzem schroniska niczego innego nie widzieliśmy. Sami więc chętnie powtarzamy tę trasę. Bacówka położona jest co prawna w paśmie Gorców, ale dojazd od nas jest tu tak samo bliski jak do szlaków Beskidu Wyspowego.

Podjeżdżamy samochodem do Rabki-Zającówki i odbijamy w prawo czarnym szlakiem. Gwoli ścisłości, najpierw wyrusza M. ze starszymi chłopcami, a R. zostaje ze śpiącym Grzesiem w samochodzie, planując zarzucenie go na plecy, jak tylko się obudzi, i sprawne dogonienie reszty wycieczki. To rozwiązanie ma jeszcze jeden plus, a mianowicie minimalizuje czas spędzony przez Grzesia na mrozie – Sebuś jednak idzie dużo wolniejszym tempem niż pozostali. Po krótkim odcinku szlaku prowadzącym drogą między zabudowaniami ścieżka zaczyna stromo forsować zbocza Maciejowej (815 m n.p.m.). Idziemy wzdłuż trasy narciarskiej, poprowadzonej ze szczytu Maciejowej. Armatki śnieżne pracują pełną parą – faktycznie, rok chyli się ku końcowi, a tu śniegu ani grama – jakie to straty dla właścicieli wyciągów. Chłopcy mają frajdę z chwilowej armatkowej śnieżycy. Prosto w oczy świeci nam słońce, zapewniając naturalną fototerapię grudniowego przygnębienia. Jedyne zakłócenie sielanki to konieczność ciągłego mobilizowania Sebusia do marszu– na tym odcinku szlaku nachylenie jest naprawdę spore, więc spacer wymaga nieco wysiłku.

Czarnym szlakiem z Rabki-Zającówki na Maciejową

Czarnym szlakiem z Rabki-Zającówki na Maciejową

Na szlaku zawsze znajdzie się coś ciekawego

Na szlaku zawsze znajdzie się coś ciekawego

Armatki śnieżne zadbały o zimowe akcenty

Armatki śnieżne zadbały o zimowe akcenty

Mróz prawdziwy, ale śnieg sztuczny

Mróz prawdziwy, ale śnieg sztuczny

R. dogania M. i chłopców zaraz po połączeniu czarnego i czerwonego szlaku na grzbiecie Maciejowej. Teren wypłaszcza się, w starszaki wstępuje więc nowa energia. Dobrze, że nie szliśmy tą trasą w minionych dniach – głębokie błotniste koleiny na drodze nie zachęcają do marszu w deszczowe dni. Teraz wszystko jest zmrożone i idzie się bajkowo. 20 minut marszu przez las i naszym oczom ukazuje się znajomy widok – Bacówka na Maciejowej. Nazwa jest trochę myląca, bo przecież Maciejowa została już daleko za nami, ale czy to ważne? Teraz wszystko wygląda inaczej niż w listopadowy wieczór. Przede wszystkim widać piękne widoki na Tatry na południu i na Beskid Wyspowy na północy. Po drugie: w ogóle wszystko widać w świetle dnia. I otoczenie bacówki, i samą bryłę budynku.

R. z Grzesiem już dobili do reszty

R. z Grzesiem już dobili do reszty

Ostatni zakręt przed schroniskiem

Ostatni zakręt przed schroniskiem

Jak tu malowniczo...

Jak tu malowniczo…

Gorczańskie klimaty - Taterki na horyzoncie

Gorczańskie klimaty – Taterki na horyzoncie

Bacówka PTTK na Maciejowej

Bacówka PTTK na Maciejowej

Bacówka PTTK na Maciejowej - wchodzimy

Bacówka PTTK na Maciejowej – wchodzimy

Niesłusznie martwiliśmy się, czy w środku się ogrzejemy. Gospodarze napalili w kominku i w jadalni, dodatkowo zalanej słońcem, jest chyba z 25 stopni. Udaje nam się zająć chyba najlepszy, bo największy stolik. W naszym składzie komfortowe miejsce do spokojnego nakarmienia Grzesia jest bardzo ważne – ostatnio Grzesiek przy jedzeniu byle czym się rozprasza i karmienie go bywa niełatwe. Z biegiem czasu do bacówki docierają kolejni goście. Jak dobrze, ze mamy gdzie siedzieć. Sam budynek jest niewielki – to typowa bacówka-moskałówka z lat 70. Pomyśleć, że wg planów takich bacówek w polskich górach miało być grubo ponad 100 – zapoznajemy się z ich planowanym rozmieszczeniem, czytając ciekawą tablicę na ścianie. W końcu zbudowano niewiele ponad 10. Byliśmy już w bacówce Jaworzec, pod Małą Rawką, pod Honem, pod Bereśnikiem, nad Wierchomlą, na Przełęczy Okraj, przy nieczynnej bacówce pod Trójgarbem; mamy w planach bacówkę na Krawców Wierchu i na Rycerzowej – a to tylko garstka z tych planowanych.

Postój z całą naszą ekipą to nie jest bułka z masłem. Grzesia trzeba nakarmić (co łatwe nie jest), przewinąć, czymś zabawić, w międzyczasie zamawiając jedzenie, nadzorując starszaki, mobilizując Sebusia do jedzenia, no i samemu wrzucając coś na ząb. Tym razem wszystko przebiega jakoś bezboleśnie. Jedzenie jest pyszne – szczególnie godne polecenia są racuchy z jagodami, w których to jagodach szczególnie rozsmakował się Grześ – jadł, aż mu się uszy trzęsły, zagryzając skwarkami i cebulką z pierogów Tymka. Cóż, o gustach się nie dyskutuje:) Wnętrze bacówki jest bardzo przyjemne i stylowe – jest tu wiele rzeźbionych elementów wyposażenia, wykonanych przez absolwentów zakopiańskiego Liceum Sztuk Plastycznych. Inni turyści miło się uśmiechają.

Jak dobrze się ogrzać!

Jak dobrze się ogrzać!

Ale pyszne te jagody!

Ale pyszne te jagody!

O ile postój mija bezproblemowo, potem już tak różowo nie jest. Najgorszy punkt programu to zapakowanie Grześka do nosidła razem z zimowym opatuleniem. Wyje, jakby go ze skóry obdzierali. Jak my byśmy chętnie wyrwali się w góry choć na chwilę we dwoje, żeby nie musieć ciągle żyć na stend baju… Na szczęście jak tylko R. rusza, Grześ zadowolony uspokaja się. Przez wzgląd na temperaturę R. po raz kolejny rusza z kopyta, nie oglądając się na M. i chłopców. Umawiamy się przy samochodzie.

Pokrzepieni, zadowoleni i gotowi do zejścia

Pokrzepieni, zadowoleni i gotowi do zejścia

Taterki raz jeszcze

Taterki raz jeszcze

Iść, ciągle iść, w stronę... Babiej Góry

Iść, ciągle iść, w stronę… Babiej Góry

Droga w dół mija chłopakom – dosłownie i w przenośni – w podskokach. Jeśli pod górę to M. musiała mobilizować do marszu, teraz jest odwrotnie – ledwo może za nimi nadążyć. T. mówi „jak ja lubię góry”, Sebuś podśpiewuje Mikołajowe „hoł hoł hoł”.

Wracamy do naszej dworcowej mety

Wracamy do naszej dworcowej mety

Popołudnie i wieczór

Od dwóch dni na prośbę gospodarzy musieliśmy ograniczać zużycie wody. Dzisiaj po powrocie do domu okazuje się, że problemy z wodą są naprawdę poważne. Z kranu nie kapie już nawet kropla… Dowiadujemy się, że jakakolwiek woda będzie za 3 godziny, a naprawa być może jutro. Cóż… musimy to jakoś przetrwać.

Grześ chwilę drzemie w domu, a R. z chłopcami jedzie do Mszany na uzupełniające zakupy. Kupujemy większą ilość wody w razie dalszych problemów z jej dostępnością w apartamencie i oczywiście trochę fajerwerków na jutro!

 

31 grudnia 2015, czwartek

Piękna zima, szkoda, że bez śniegu, ok. -4 st.

Podczas tego wyjazdu (podobnie jak latem w Pieninach) chłopcy są zachwyceni górskimi spacerami. W związku z tym dzisiaj planujemy kolejny. Ze względu na mróz celami naszych spacerów są schroniska – można ogrzać się, zjeść coś ciepłego i przewinąć Grzesia. Wyszukujemy na mapie możliwie najkrótsze drogi dojściowe, uwzględniając najsłabsze ogniwo naszej ekipy, czyli Grzesia, który siedząc w nosidle bez ruchu w mroźny dzień, mógłby zmarznąć.

Z Obidowej do schroniska Stare Wierchy

Trzy lata temu odwiedziliśmy to schronisko we dwoje – schodziliśmy do Obidowej po wycieczce na Turbacz. Teraz też zaczynamy spacer od końca wsi Obidowa. Powstał tu spory parking jako zaplecze trasy narciarstwa biegowego na Turbacz. Dzisiaj samochodów prawie nie ma. Grześ przespał się po drodze, więc z parkingu ruszamy razem.

Po obowiązkowym płaczu Grzesia przy pakowaniu do nosidła (nie pasują mu koce, którymi go owijamy ze wszystkich stron…) idzie nam się bardzo dobrze. R. z Grzesiem i Tymem wchodzą sprawnym tempem i po pół godziny meldują się pod schroniskiem. R. pozwala Giśkowi rozprostować kości i doświadczyć kontaktu z minimalną warstewką śniegu na ławkach. M. musi się dopasować do tempa Sebunia (dziś droga mija im wyjątkowo wesoło – wymyślają historię o Maleszkowym czerwonym krześle, tylko że tym razem jest to czerwone krzesełko do karmienia, któremu tylko Grześ może wydawać rozkazy), ale i tak wkrótce stawiamy się w komplecie w schronisku.

Zielonym szlakiem z Obidowej na Stare Wierchy

Zielonym szlakiem z Obidowej na Stare Wierchy

Gorczański widok

Gorczański widok

Sebuś z M. zamykają peleton

Sebuś z M. zamykają peleton

Prawdziwe lodowce na szlaku

Prawdziwe lodowce na szlaku

Polany przy szlaku są bardzo malownicze

Polany przy szlaku są bardzo malownicze

Jeszcze dwa kroki i po lewej mamy schronisko!

Jeszcze dwa kroki i po lewej mamy schronisko!

Schronisko Stare Wierchy

Schronisko Stare Wierchy

Grześ, R. i T. dotarli tu pierwsi

Grześ, R. i T. dotarli tu pierwsi

Obie sale schroniska są dzisiaj pełniutkie (Sylwester…) i z wielkim trudem udaje nam się znaleźć miejsce, żeby usiąść. Na szczęście się udaje. Wędrując zimą z Grzesiem, najważniejszy okazuje się ciepły i spokojny kąt do nakarmienia i pobiegania. Wszyscy chętnie pałaszują obiad, chłopcy sami kupują widokówki i podstemplowują książeczki GOT – z uśmiechem stwierdzamy, że to dla nich naturalny element pobytu w schronisku.

Jadalnia przeluźnia się dopiero pod koniec naszego odpoczynku

Jadalnia przeluźnia się dopiero pod koniec naszego odpoczynku

W drodze powrotnej chwilę jeszcze zabawiamy na przyschroniskowej polanie – huśtamy się na huśtawce, Tymo rozbija kijkiem lód na kałuży, Grześ biega własnymi ścieżkami. Schronisko Stare Wierchy rozlokowało się na rozległej gorczańskiej polanie na wysokości 968 m n.p.m. Przy ładnej pogodzie dobrze stąd widać Tatry – dziś też rozkoszujemy się ich widokiem. Jest jednak zimno, więc pora wracać. Droga powrotna mija błyskawicznie. Główną atrakcją dla starszaków jest lód pokrywający miejscami drogę – S. nazywa go „lodowcem”. Obaj chłopcy rozbijają lód kijkami i przeskakują przez zamarzłe na drodze strumyczki. Stawiamy się przy samochodzie tuż przed 15:00, po ok. 3 godzinach od wyjścia. Trasa to niespełna 200 m przewyższenia i ok. 3,5 km w obie strony. W sam raz na zimowy dzień dla naszej rodzinki.

Przed schroniskiem. Grześ idzie w swoją stronę

Przed schroniskiem. Grześ idzie w swoją stronę

Tatry z polany Stare Wierchy

Tatry z polany Stare Wierchy

Czas z powrotem. Ale jestem zapakowany...

Czas z powrotem. Ale jestem zapakowany…

Wracamy do Obidowej

Wracamy do Obidowej

Wesoło nam!

Wesoło nam!

Wieczór jest wyjątkowy, bo sylwestrowy! Pożegnanie starego roku zaczynamy od odpalenia fajerwerków kupionych dzień wcześniej w Mszanie Dolnej. Nie obywa się bez przygód – najpierw R. dzielnie walczy z zapałkami (i świeczką), ciągle gasnącymi na wietrze, potem wpada na przyparkingowy płotek. Chłopcy są jednak zachwyceni, szczególnie Tymo. Robimy transparent 2015/2016, gramy w kalambury, chwilę tańczymy. Grześ dzielnie towarzyszy nam do 23:20 i nawet próbuje uczestniczyć w grze w kalambury – jaki on jest pocieszny! Tuż przed północą zaczynamy wielkie odliczanie i wkrótce witamy Nowy Rok! Ostatni punkt programu to oglądanie przez okno fajerwerków w okolicy, a mamy u stóp całą Kasinę, więc widok jest naprawdę piękny. Życzymy sobie głównie zdrowia i spokoju, oby nie zabrakło ich w tym nadchodzącym roku! Niedługo potem idziemy spać, bo wiadomo, że chłopcy jutro nie pośpią wiele dłużej niż zwykle – taki już nasz los:)

Sylwester w Kasinie Wielkiej

Sylwester w Kasinie Wielkiej

 

1 stycznia 2016, piątek

Nadal mróz, ok. -5 st., słonecznie

Panowie są dzisiaj względnie łaskawi i wstają o 8:00, czyli godzinę później niż zwykle. Niestety niemiłą niespodzianką jest całkowity brak wody w kranach. Jakoś radzimy sobie z tą sytuacją i ok. 11:30 ruszamy na wycieczkę.

Z racji terminu (Nowy Rok) chcemy mieć pewność, że znajdziemy gdzieś otwartą restaurację. Obieramy więc kurs na największe pienińskie uzdrowisko, czyli Szczawnicę. Co prawda byliśmy w Pieninach niedawno, na pożegnanie lata, ale wtedy nastawialiśmy się głównie na chodzenie po górach, nie zostawiając sobie czasu na zwiedzanie i leniwe spacery. Szczawnicę oglądaliśmy głównie w przelocie, z samochodu.

Grześ w samochodzie zasypia, więc przed zatrzymaniem się w Szczawnicy robimy jeszcze krótki postój w Krościenku. Tj. – gwoli ścisłości – tylko M. robi tu postój fotograficzny – panowie ze śpiącym Grzesiem krążą samochodem po pobliskich uliczkach. M. fotografuje największy krościeński zabytek, czyli częściowo gotycki kościół Wszystkich Świętych (XIV-XVI w.), znany z cennych naściennych polichromii. Na jednej z nich można oglądać trzy diabły trzymające w rękach cyrograf. Świątynia jednak jest zamknięta, więc M. może oglądać jej wnętrza tylko zaglądając przez kraty. Potem obchodzi przestronny rynek, otoczony niskimi kolorowymi domami, wśród których wyróżnia się jako najbardziej okazały budynek XIX-wiecznego ratusza, zbudowanego w stylu pienińskim. Na rynku uwagę zwraca też stylowa studnia, postawiona tu w latach 90. z okazji 650. rocznicy założenia Krościenka.

Krościenko - studnia upamiętnia 650-lecie założenia osady

Krościenko – studnia upamiętnia 650-lecie założenia osady

Kościół Wszystkich Świętych (XIV-XVI w.), częściowo gotycki

Kościół Wszystkich Świętych (XIV-XVI w.), częściowo gotycki

Wnętrze Kościoła Wszystkich Świętych, polichromie z XIV - XVI w.

Wnętrze Kościoła Wszystkich Świętych, polichromie z XIV – XVI w.

Ratusz w Krościenku, XIX w.

Ratusz w Krościenku, XIX w.

Po obejrzeniu Krościenka jedziemy już prosto do Szczawnicy. Miejsce parkingowe znajdujemy na płatnym parkingu w samym centrum przy ul. Zdrojowej. Zwiedzanie Szczawnicy zaczynamy od … pilnego poszukiwania restauracji. Grześ jest już głodny, a Sebuś bardzo potrzebuje odwiedzić toaletę. Kolejne mijane przez nas lokale są totalnie zapełnione. Zrezygnowani docieramy aż do Placu Dietla. Na szczęście znajdujemy miejsce w chyba najbardziej reprezentacyjnym szczawnickim lokalu – w połączonej z budynkiem pijalni wód Café „Helenka”.

Pomnik Henryka Sienkiewicza przy ul. Zdrojowej

Pomnik Henryka Sienkiewicza przy ul. Zdrojowej

Park Górny z ul. Zdrojowej

Park Górny z ul. Zdrojowej

Plac Dietla

Plac Dietla

Szczawnicka Pijalnia w Domu nad Zdrojami

Szczawnicka Pijalnia w Domu nad Zdrojami

Cafe Helenka i Dom nad Zdrojami

Cafe Helenka i Dom nad Zdrojami

To świetne miejsce na obiad lub przekąskę dla rodziny z dziećmi. Stoliki nie są rozstawione zbyt ciasno, udaje się zmieścić wózek, a Grześ ma gdzie pospacerować (z kawiarnianej sali można przejść bezpośrednio do niewielkiej pijalni wód mineralnych); jest nawet przewijak. W menu nie ma typowych dań obiadowych, ale francuskie tarty i włoskie kluchy bardzo nam i chłopcom odpowiadają. Nieodzownym elementem jest jak zwykle płacz Grzesia przy ubieraniu i pakowaniu do wózka, cóż, my też nie lubimy zimy i wielowarstwowych ubrań… Tymo jest za to bardzo pomocny i sam załatwia kupno pamiątkowych aniołków w pijalni.

Wnętrze pijalni w Domu nad Zdrojami

Wnętrze pijalni w Domu nad Zdrojami

Czekamy na obiad w Cafe Helenka

Czekamy na obiad w Cafe Helenka

Starsi chłopcy nie stwarzają nam większych problemów podczas wycieczek. W ramach dodatkowej atrakcji dla nich decydujemy się jeszcze na wjazd wyciągiem krzesełkowym na Palenicę (719 m n.p.m.). To jedna z głównych atrakcji Szczawnicy. Po drodze kupujemy jeszcze w kiosku jabłuszka dla chłopaków z nadzieją, że na naszym stoku uda się pozjeżdżać na sztucznym śniegu. M. zostaje na dole z Grześkiem, a pozostali chłopcy wjeżdżają na Palenicę. Przejazd wyciągiem to spora atrakcja. Dodatkową adrenalinę zapewnia zawiśnięcie na dyndającym krzesełku nad sporą przepaścią, gdy wyciąg zatrzymuje się na chwilę.

Na górze przyciąga uwagę widok pracujących pełną parą armatek śnieżnych i spore zaspy śniegu. Przez tę „krainę lodu” – jak szczyt Palenicy ochrzcili chłopcy – schodzimy kilkadziesiąt metrów w kierunku siodła Maćkówka. W świetle zachodzącego słońca podziwiamy widok na Tatry oraz okoliczne pienińskie szczyty. Wypatrujemy znane nam z sierpniowych wycieczek Sokolicę i Wysoką.

Widoki z Palenicy

Widoki z Palenicy

Zachód słońca nad Tatrami

Zachód słońca nad Tatrami

Stok Szafranówki już naśnieżają

Stok Szafranówki już naśnieżają

Widoki z Palenicy, od Tatr po Sokolicę

Widoki z Palenicy, od Tatr po Sokolicę

Podskoki z radości

Podskoki z radości

Ze względu na czekającego na dole w mrozie Giśka szybko wracamy do wyciągu i zjeżdżamy. Chłopcy trochę mają pietra, chyba odzwyczaili się już od wyciągów, a tutejsza trasa jest dość mocno eksponowana. Na dole stwierdzają jednak, że chcą wjechać na górę jeszcze raz!

Szczawnica widziana z wyciągu

Szczawnica widziana z wyciągu

Grześ w tym czasie spaceruje w okolicy potoku Grajcarek. Niespecjalnie ogląda się przy tym na M., powstrzymującą go usilnie przed wpadnięciem do wody. Wspólnie pakujemy go znowu do wózka (zazwyczaj przy tym punkcie programu wyje) i bez zbędnej zwłoki idziemy w stronę samochodu. Po drodze kupujemy jeszcze oscypki, starszaki nie mogą powstrzymać się przed skubnięciem chociaż jednego.

Spacer z obiadem i atrakcjami zajął nam niespełna trzy godziny (dojazd dodatkowo ponad godzinę w każdą stronę). Można by spędzić tutaj na pewno o wiele więcej czasu. Przyjemny byłby zwłaszcza spacer po Parku Górnym i Parku Dolnym oraz wzdłuż Grajcarka i Dunajca. Chętnie też spróbowalibyśmy którejś z leczniczych wód. Szczawnica jest niezwykle urokliwa. Okolice Parku Górnego są bardzo spójne architektonicznie i ładnie prezentują się po renowacji. W budynkach zdrojowych można dopatrzeć się stylu szwajcarskiego, wprowadzanego przez wielkiego propagatora Szczawnicy – Józefa Szalaja. Na pewno jeszcze tu wrócimy!

Wieczorem R. z chłopcami idą jeszcze wypróbować jabłuszka na świeżo naśnieżonym stoku. Jabłuszka sprawdzają się doskonale, gorsze są natomiast wiadomości od obsługi stacji narciarskiej, że ośrodek zostanie uruchomiony prawdopodobnie dopiero w dniu naszego wyjazdu… Całe szczęście, że w wyjazdach zimowych nie skupiamy się tylko na nartach – zazwyczaj w okolicy jest aż nadto interesujących rzeczy do obejrzenia.

 

2 stycznia 2016, sobota

Co dzień, to zimniej, dziś mróz sięga -10 stopni

Szczyrzyc i okolice

Dziś odwiedzają nas Dziadek Janek i Babcia Stasia. Pierwotnie planujemy iść z nimi na górski spacer do Młodzieżowego Domu Rekolekcyjnego na Śnieżnicy. Niestety, jest tak zimno, że to plany zupełnie nieodpowiednie dla transportowanego w nosidle Grzesia. Wcielamy więc w życie plan B, czyli odwiedzenie opactwa cystersów w Szczyrzycu.

Oglądaliśmy już opactwa cystersów w Wąchocku i Jędrzejowie. Teraz przyszła kolej na Szczyrzyc. Mogłoby się wydawać, że to wycieczka zupełnie nieatrakcyjna dla dzieci. A jest wręcz przeciwnie! Nasi chłopcy – od najmniejszego do największego – wracają do domu pełni wrażeń. Wycieczkę zaczynamy od obejrzenia Diablego Kamienia i leśnej pustelni. Aby się do nich dostać, najpierw musimy wspiąć się dość stromo przez las na zalesiony pagórek wznoszący się nad doliną Stradomki. Idziemy trasą drogi krzyżowej – kolejne stacje są umieszczone na drzewach. To miejsce mało znane, a ze wszech miar warte odwiedzenia. Diabli Kamień to potężny piaskowcowy ostaniec (przypominający nam bardzo skałę z Leska) o długości 55 m i wysokości siegającej 25 m. Jego nazwa wywodzi się z legendy, wg której przywlókł go tu sam diabeł. Tuż obok znajduje się maleńka kapliczka z XIX w oraz niewielki drewniany budynek pustelni – ostatni z jej mieszkańców, Zygmunt Młynek, mieszkał tu aż do 1995 r., sypiając w otwartej trumnie. Niestety, konflikty z właścicielką ziemi spowodowały, że obecnie pustelnia jest niezamieszkała.

Idziemy pod Diabli Kamień

Idziemy pod Diabli Kamień

Towarzyszą nam malowane na drewnie stacje drogi krzyżowej

Towarzyszą nam malowane na drewnie stacje drogi krzyżowej

Obok pustelni stoi niewielka kaplica pw. MB Niepokalanie Poczętej

Obok pustelni stoi niewielka kaplica pw. MB Niepokalanie Poczętej

Wnętrze kaplicy

Wnętrze kaplicy

Kapliczka i pustelnia ze ścieżki okrążający Diabli Kamień

Kapliczka i pustelnia ze ścieżki okrążający Diabli Kamień

Diabli Kamień w pełnej okazałości

Diabli Kamień w pełnej okazałości

Podobno są na nim odciski czarcich palców i kopyt

Podobno są na nim odciski czarcich palców i kopyt

Nam bardzo przypominał się Kamień Leski

Nam bardzo przypominał się Kamień Leski

Wszystkim uczestnikom wycieczki to miejsce bardzo się podoba. Grzesiowi też, pod warunkiem jednakże, że może robić to, co sam chce. A chce otwierać i zamykać furtkę do pustelni, otwierać i zamykać, otwierać i zamykać. Za nic nie chce za to iść tam, gdzie kieruje się R. Jego protesty słyszą chyba cystersi w Szczyrzycu. Do tego ta zima, czapki i grube kombinezony. To nie jest to, co kilkunastomiesięczni turyści lubią najbardziej.

Po obejrzeniu pustelni i Diablego Kamienia podjeżdżamy pod zespół cysterski w Szczyrzycu. Szczyrzyckie opactwo jest jedynym nieprzerwanie działającym opactwem na ziemiach polskich od jego powstania w XIII w. W skład zespołu klasztornego wchodzi barokowy XVII-wieczny kościół NMP Wniebowziętej i św. Stanisława, powstały w wyniku rozbudowy pierwotnej świątyni z kamienia łupanego, a także XVII-wieczne zabudowania klasztorne, dom opata oraz… cysterski browar (nadal wytwarzający wg tradycyjnej receptury piwa Opackie, Przeora i Grodzisko:)). W przyklasztornym kościele znajduje się otaczany szczególną czcią XVI-wieczny obraz Matki Bożej Szczyrzyckiej autorstwa nieznanego artysty.

Opactwo cystersów w Szczyrzycu

Opactwo cystersów w Szczyrzycu

Kościół NMP Wniebowziętej i św. Stanisława (XVII w.)

Kościół NMP Wniebowziętej i św. Stanisława (XVII w.)

A to cysterski browar

A to cysterski browar

Klasztorne arkady

Klasztorne arkady

Cysterski zespół klasztorny z perspektywy dzwonnicy

Cysterski zespół klasztorny z perspektywy dzwonnicy

Dla dzieci najbardziej atrakcyjna jest jednak żywa szopka, w tym roku po raz drugi urządzona przez cystersów w pomieszczeniu w arkadach klasztoru. Można zobaczyć tu zwierzęta hodowane przez cystersów – kucyki, króliki, owce, gołębie, perliczki, kury, gęsi i kaczki oraz egzotyczne papużki. Dzieci są zachwycone, zwłaszcza te młodsze. Grześ w szopce nie zamarudził ani przez moment – tym razem widocznie trafiliśmy w jego gusta. Ciągle chciał tylko całować się ze wszystkimi zwierzątkami i oblizywać ogrodzenia i klatki. Ratunku! Każdy rodzic powinien chyba mieć nad głową aureolę…

Żywa szopka u szczyrzyckich cystersów

Żywa szopka u szczyrzyckich cystersów

Żywa szopka u szczyrzyckich cystersów

Żywa szopka u szczyrzyckich cystersów

Chłopcom najbardziej spodobały się sympatyczne koniki

Chłopcom najbardziej spodobały się sympatyczne koniki

Grzesiowi podobało się wszystko

Grzesiowi podobało się wszystko

Po powrocie z wycieczki wyjątkowo jemy dziś obiad na miejscu – zajadamy się specjałami przywiezionymi przez Babcię Stasię. Potem Dziadkowie odjeżdżają.

Późnym popołudniem M. ze starszymi chłopcami wybiera się jeszcze na spacer. Tym razem idziemy wzdłuż torów kolejowych w kierunku wschodnim. Poza sezonem zimowym „nasza” linia kolejowa jest w ogóle nieczynna, więc możemy cieszyć się taką niecodzienną wycieczka przy zachowaniu pełni bezpieczeństwa. Czy ktoś szedł kiedyś po torach przez las w mroźny zimowy wieczór? Nie? My też szliśmy tak po raz pierwszy. A to przeżycie jedyne w swoim rodzaju! Jeden z chłopców na zmianę był „lokomotywą” – szedł na przedzie, świecąc latarką. W połowie wycieczki wypaliliśmy sobie zimne ognie. Ale było fajnie! Wracając, zahaczyliśmy jeszcze o stok Śnieżnicy – chłopcy zrobili po kilka zjazdów na jabłuszkach. Do domu przygnało nas przenikliwe zimno oraz informacja, że woda w kranie znowu się kończy – trzeba będzie się pośpieszyć z myciem chłopców. Gdyby nie „wodne” niedogodności, Stacja Kasina byłaby chyba zimową metą naszych marzeń.

Stacja Kasina. Bo wszystkie drogi stąd prowadzą na tory!

Stacja Kasina. Bo wszystkie drogi stąd prowadzą na tory!

Chłopcy nie przepuszczą okazji pojabłuszkowania

Chłopcy nie przepuszczą okazji pojabłuszkowania

U podnóża Śnieżnicy wreszcie zima

U podnóża Śnieżnicy wreszcie zima

Szybciej, żeby zdążyć zjechać jeszcze raz.

Szybciej, żeby zdążyć zjechać jeszcze raz.

 

3 stycznia 2016, niedziela

U nas nadal -10, w Pieninach -8

Wycieczka do Niedzicy

Siarczysty mróz nie odpuszcza, do tego odczucie zimna okresowo wzmaga dość silny wiatr. Taka aura dość mocno krzyżuje nam plany górskich wycieczek z Grzesiem w nosidle – skoro i tak nie ma śniegu na narty, to już chyba wolelibyśmy cieplejsze temperatury.

Dziś rano jest tak zimno, że od razu wykluczamy plan jakiegokolwiek dłuższego spaceru. W związku z tym kierujemy się do Niedzicy zwiedzić Zamek Dunajec. Ta warownia szczyci się prawie 700-letnim rodowodem – została wzniesiona w pierwszej połowie XIV w. Bez przerwy była zamieszkana, co pozwoliło jej dotrwać w tak dobrym stanie do czasów współczesnych. Pieczę nad zamkiem aż do 1945 r. sprawowały węgierskie rody – w czasach swojego powstania niedzicka warownia chroniła północne granice Węgier. Obecnie opiekę nad zamkiem sprawuje Stowarzyszenie Historyków Sztuki, a jego wnętrza zostały zaadoptowanie na muzeum.

Ostatnio w Niedzicy byliśmy w sierpniu, przy okazji pienińskiego pożegnania lata, ale nie zwiedzaliśmy warowni. Wtedy było – bagatela – 45 stopni cieplej, więc oddawaliśmy się typowo letnim przyjemnościom: popłynęliśmy w rejs po Jeziorze Czorsztyńskim, sprawdzaliśmy uroki niedzickiego kąpieliska, a potem pojechaliśmy do Szczawnicy na spacer do Schroniska pod Bereśnikiem.

Po dość długim dojeździe (ze współczuciem patrzymy na korek stojący na Zakopiance od strony Zakopanego…) parkujemy na przyzamkowym parkingu. Naszą uwagę zwraca grubaśny zabezpieczony pień kilkusetletniego „dębu Palocsayów”, wg legendy mającego żyć tak długo, jak długo trwać będzie linia węgierskiej dynastii Horváthów. Obecnie wewnątrz pnia można oglądać rzeźbę Józefa Janosa z podhalańskiego Dębna. Po zaopatrzeniu się w bilety (niestety, musimy wracać się do kasy, znajdującej się przy wjeździe na parking, ale jest tu dość duży wybór  pamiątek dla dzieci) kierujemy się do baszty wiodącej na dziedziniec zamku dolnego. Chłopcy z uśmiechem wypatrują znak ostrzegający przed duchami. Miła pani otwiera dla nas całą okutą bramę wejściową – jak dla królów:) – normalnie wchodzi się przez niewielką furtę. Takie zaszczyty przypadają nam za sprawą Grzesia, a właściwie jego wózka – inaczej trudno byłoby nim przejechać przez wysoki próg. Zaraz po przejechaniu przybramnej baszty Grześ żegna się jednak ze swoim pojazdem i dalej podróżuje już na własnych nóżkach (…i na rękach M.). Zwiedzanie zamku wymaga pokonania wielu schodów, więc jest absolutnie nieodpowiednie dla dziecięcych wózków. Grześ cały czas wybiera oczywiście własne ścieżki, więc M. ma ograniczone możliwości dokładnego badania detali architektonicznych i elementów wystroju wnętrz. Ogląda za to ze szczegółami liny odgradzające części niedostępne do zwiedzania („buju”) i drewniane schody wiodące na wyższe kondygnacje (wchodzimy w górę i w dół, w górę i w dół)… R. na szczęście dba o dokumentację fotograficzną – tak naprawdę przyjrzymy się wszystkiemu na komputerze w domu. Cóż, los rodziców…

Zamek w Niedzicy

Zamek w Niedzicy

Wchodzimy na zamek w Niedzicy

Wchodzimy na zamek w Niedzicy

Zwiedzanie zaczynamy od malowniczego dziedzińca dolnego zamku. Niegdyś w tej części warowni były izby dla załogi, teraz znajduje się tu dom pracy twórczej i pokoje hotelowe. Potem po schodach przechodzimy do zamku górnego. Duże wrażenie wywiera na wszystkich studnia wydrążona w litej skale na głębokość ponad 60 m – można zajrzeć do środka (całość jest podwójnie zabezpieczona kratami) i spróbować porozmawiać z echem – wrażenie jest niesamowite. Dalej oglądamy kaplicę, izbę straży, pomieszczenie tortur, sypialnię i komnaty mieszkalne – na chłopcach największe wrażenie robi stylowa „tronowa” toaleta. Dużą atrakcją dla zwiedzających jest też możliwość oglądania malowniczych pienińskich widoków z tarasów widokowych.

Dziedziniec dolnego zamku

Dziedziniec dolnego zamku

60-metrowa studnia na dziedzińcu górnego zamku

60-metrowa studnia na dziedzińcu górnego zamku

Dziedziniec górnego zamku

Dziedziniec górnego zamku

Pieniński widok z tarasu na górnym zamku

Pieniński widok z tarasu na górnym zamku

Izba strażników

Izba strażników

Pomieszczenia górnego zamku - sedes tronowy

Pomieszczenia górnego zamku – sedes tronowy

Fragment Księgi Gumisiów...

Fragment Księgi Gumisiów…

Sala tortur w kazamatach górnego zamku

Sala tortur w kazamatach górnego zamku

Kazamaty górnego zamku - kogo zakujemy w dyby...

Kazamaty górnego zamku – kogo zakujemy w dyby…

Pomieszczenia mieszkalne tzw. zamku średniego

Pomieszczenia mieszkalne tzw. zamku średniego

Idziemy na taras widokowy

Idziemy na taras widokowy

Taras widokowy

Taras widokowy

Taras widokowy

Taras widokowy

Na tarasie widokowym

Na tarasie widokowym

Po zwiedzeniu zamku wszyscy mamy w głowie jedno: obiad. Kierujemy więc swe kroki do wypatrzonej już z parkingu karczmy Hajduk, urządzonej w dawnym domu rządcy. Serwują tu bardzo smaczne jedzenie. Wszyscy pięcioro jemy ze smakiem – nawet Grześ poprawia swoją słoiczkową zupkę pierogami z jagodami, zagryzanymi kawałkami drobiowego fileta.

Pień „dębu Palocsayów”, w tle karczma Hajduk w domu rządcy

Pień „dębu Palocsayów”, w tle karczma Hajduk w domu rządcy

W ramach pożegnania Niedzicy idziemy jeszcze na krótki spacer w kierunku plaży nad Jeziorem Czorsztyńskim, na której chłopcy pluskali się kilka miesięcy temu. W sierpniu było tu gwarno i tłoczno, teraz plaża i port są pogrążone we śnie. Widoki na pienińskie szczyty są jednak tak samo malownicze w lecie, jak i w zimie.

Zamek w Czorsztynie

Zamek w Czorsztynie

Stąd kilka miesięcy temu wypływaliśmy w rejs po j. Czorsztyńskim

Stąd kilka miesięcy temu wypływaliśmy w rejs po j. Czorsztyńskim

Ostatnie spojrzenia na zamek w Niedzicy

Ostatnie spojrzenia na zamek w Niedzicy

Ostatnie spojrzenia na zamek w Niedzicy

Ostatnie spojrzenia na zamek w Niedzicy

Droga powrotna mija szybciej – młodsi chłopcy zasypiają w samochodzie, a my zastanawiamy się nad planem na ostatnie dwa dni – spektakularnego ocieplenia jakoś nie widać…

Wieczorem R. z chłopcami jedzie jeszcze na mszę do Mszany Dolnej, a M. zostaje z Grzesiem. Grześ na wyjeździe zrobił się jeszcze bardziej operatywny niż dotąd. Wszystko chce robić SAM i doskonali coraz to nowe umiejętności – ostatnio fascynuje go m.in. otwieranie wszystkich klamek, odkręcanie nakrętek kosmetyków i wyjmowanie rzeczy z lodówki. Dziś zaczął sam „czytać” książkę – usiadł ze swoją ulubioną „Kolędą myszki” Osieckiej i w swoim języku czytał na głos. Refren powtarzał bezbłędnie – „bim bim bom!”, kiwając się przy tym do przodu i tyłu. Wszystkich nas tym rozbroił. Takie chwile wiele rekompensują…

 

4 stycznia 2016, poniedziałek

Cały czas mróz, ale po ostatnich doświadczeniach dzisiejsze bezwietrzne -7 st. wydaje nam się już całkiem przyzwoitą temperaturą…

Nieznaczne ocieplenie pozwala nam na zaplanowanie kolejnego górskiego spaceru. Dzisiaj wreszcie przyszedł czas na pobliską Śnieżnicę.

Wycieczka na Śnieżnicę

Podjeżdżamy na drugą stronę góry, na przełęcz Gruszowiec, skąd wychodzą szlaki na Śnieżnicę i położony po drugiej stronie przełęczy Ćwilin. Kierujemy się niebieskim, a następnie zielonym szlakiem w stronę Ośrodka Rekolekcyjnego na Śnieżnicy. Wcześniej telefonicznie zamówiliśmy sobie obiad w tamtejszej stołówce (w sezonie nie trzeba rezerwować posiłków).

Wejście jest bardzo wygodne, dość strome, ale prowadzi drogą, którą dojeżdżają terenowe samochody. Z powodzeniem poradziłby sobie tutaj dobry terenowy wózek, dzisiaj jednak zanieśliśmy Grzesia w nosidle. To zaledwie ok. 150 m przewyższenia i ok. 1,5 km odległości, więc dojście zajęło nam tylko 40 minut spokojnym tempem.

Wyruszamy z przełęczy Gruszowiec

Wyruszamy z przełęczy Gruszowiec

Ostatnie opatulanie Grzesia

Ostatnie opatulanie Grzesia

Nie sposób pomylić szlak

Nie sposób pomylić szlak

W prawo odgałęzia się szlak na Śnieżnicę

W prawo odgałęzia się szlak na Śnieżnicę

Początki Ośrodka Rekolekcyjnego na Śnieżnicy sięgają okresu międzywojennego. Ośrodek powstał z inicjatywy Sodalicji Mariańskiej, a właściwie założyciela polskiego odłamu tej organizacji, ks. Józefa Winkowskiego. Od 1930 r. do wybuchu II Wojny Światowej odbywały się tutaj turnusy kolonijne dla chłopców z całej Polski. Celem księdza była poprawa zdrowia i jednocześnie integracja młodzieży z różnych części kraju, z terenów wszystkich trzech zaborów. Po wojnie teren przejęła w dzierżawę YMCA, po wielu zmianach zarządów ośrodek podupadł i groziła mu likwidacja. Po 1989 r. reaktywowano Sodalicję (zdelegalizowaną po wojnie) i ośrodek udało się uratować. Obecnie stopniowo się rozwija i pięknieje, w 2000 r. wybudowano kościół, który zastąpił drewnianą kaplicę. Młodzieżowy Ośrodek Rekolekcyjno-Rekreacyjny (pełna nazwa) w naszych oczach promienieje spokojem i nastraja do refleksji, umożliwiając zgodnie z zamysłem organizatorów kontakt z piękną górską przyrodą.

Przed nami nasz cel

Przed nami nasz cel

Ośrodek Rekolekcyjny na Śnieżnicy

Ośrodek Rekolekcyjny na Śnieżnicy

Ośrodek Rekolekcyjny na Śnieżnicy

Ośrodek Rekolekcyjny na Śnieżnicy

Dziś mamy okazję zobaczyć sporą jadalnię, ogrzewaną kominkiem. Jesteśmy jedynymi gośćmi. Najadamy się po uszy żurkiem i gulaszem, płacąc dosłownie grosze (42 zł za dwie dorosłe i dwie dziecięce porcje!). Samoobsługowo kupujemy kartki, które chłopcy stemplują razem z naszymi książeczkami GOT. Grześ biega po całej jadalni, ładnie zjada swój obiadek i poprawia surówką z czerwonej kapusty:)

Chłopcy pieczołowicie podbijają pocztówki

Chłopcy pieczołowicie podbijają pocztówki

Turyści zasłużyli na gorącą herbatę

Turyści zasłużyli na gorącą herbatę

Przy suficie wiszą świąteczne ozdoby

Przy suficie wiszą świąteczne ozdoby

Dalsza część wycieczki przebiega już w podgrupach. R. z młodszymi chłopcami schodzi tą samą drogą do samochodu na przełęczy i jedzie do Kasiny. Natomiast M. z Tymkiem ruszają na szczyt Śnieżnicy (1006 m n.p.m.). Zostawiają ośrodek rekolekcyjny za sobą i idą wygodną, szeroką drogą przez las mieszany. Po drodze przez chwilę towarzyszą nam (M. i T.) leśne stacje drogi krzyżowej. Ze zdziwieniem rozglądamy się po lesie. Brak nawet śladowych ilości śniegu o tej porze roku i przy takiej temperaturze jest zaiste niebywały. Pod nogami dywan bukowych liści, jak w listopadzie.

W drodze na Śnieżnicę. Mijamy stacje drogi krzyżowej

W drodze na Śnieżnicę. Mijamy stacje drogi krzyżowej

Tron dla strudzonych wędrowców

Tron dla strudzonych wędrowców

Po ok. pół godziny docieramy do górnej stacji wyciągu narciarskiego na Śnieżnicę (piękne widoki!). Czytamy tablicę informacyjną nt. rezerwatu przyrodniczego na Śnieżnicy, chroniącego cenne drzewostany bukowe.

Spod górnej stacji wyciągu roztacza się przepiękny widok

Spod górnej stacji wyciągu roztacza się przepiękny widok

Tu nasz szlak pod ostrym kątem odbija w prawo. Ścieżka jest szeroka i wygodna, o niemęczącym nachyleniu. Rozmawiamy o szkole, książkach, gramy w 10 pytań i zagadki – wycieczka z naszą najstarszą pociechą to już naprawdę sama przyjemność. Po kolejnych 20 minutach stajemy na wypłaszczonym szczycie Śnieżnicy (1006 m n.p.m.). Nazwa Śnieżnicy pochodzi od długo zalegającego płatu śniegu w partiach szczytowych. Dziś tej etymologii na pewno byśmy się sami nie domyślili – wokół tylko szarości i brązy. Na szczycie Śnieżnicy jest spory drewniany krzyż i ławeczka dla strudzonych podróżnych. Niestety, wierzchołek jest zalesiony, więc nie możemy cieszyć oczu widokami. Urządzamy sobie za to krótki (…mróz…), ale bardzo miły postój z gorącą herbatą z termosu i bezkarnym (bo na górskiej wycieczce:)) uzupełnieniem czekoladowych kalorii.

Teraz już prosto na szczyt Śnieżnicy

Teraz już prosto na szczyt Śnieżnicy

Na szczycie Śnieżnicy (1006 m n.p.m.)

Na szczycie Śnieżnicy (1006 m n.p.m.)

Postój herbatkowo-czekoladowy

Postój herbatkowo-czekoladowy

Wracamy tą samą drogą do rozwidlenia szlaków przy górnej stacji wyciągu krzesełkowego, po czym kierujemy się już prosto w dół na Stację Kasina. Początkowo idziemy brzegiem sztucznie ośnieżonej trasy narciarskiej. Miło idzie się po wyratrakowanym śniegu – można choć na chwilę przenieść się w krainę zimy. Niestety, po chwili z wygodnej trasy zganiają nas ratraki – widać gospodarze gorączkowo przygotowują się do otwarcia trasy narciarskiej. Nie chcemy grać w uciekających przed ratrakami, więc chcąc nie chcąc, skręcamy w las, trafiając zupełnie przez przypadek na rowerową trasę do downhillu. Ta ekstremalna kasińska atrakcja została otwarta w 2012 r. Trasa należy ponoć do jednej z najtrudniejszych w Polsce. Wcale nas to nie dziwi – w niektórych miejscach pokonanie jej pieszo nastręczyło nam dziś trudności, a widok zakrętów, mostków i skoczni przyprawiał o zawrót głowy. Na ośnieżoną trasę udaje nam się wrócić dopiero na samym dole. W Stacji Kasina stawiamy się po ok. 50 min. od opuszczenia szczytu Śnieżnicy.

Schodzimy. Najpierw udaje nam się iść trasą narciarską

Schodzimy. Najpierw udaje nam się iść trasą narciarską

Potem przeganiają nas ratraki i trafiamy na tor do downhillu

Potem przeganiają nas ratraki i trafiamy na tor do downhillu

Czerwona trasa wzdłuż wyciągu nie jest na razie naśnieżana

Czerwona trasa wzdłuż wyciągu nie jest na razie naśnieżana

Ostatnia prosta. Stacja Kasina przed nami

Ostatnia prosta. Stacja Kasina przed nami

Jak miło tak móc się poruszać. Wracamy i czujemy każdy mięsień w nogach. Brak ruchu jest dla nas (M. i R.) chyba jedną z najbardziej uciążliwych rzeczy przy małych dzieciach. R., pozazdrościwszy M. i T. górskiego spaceru, postanawia sam też dla kondycji wejść do górnej stacji wyciągu krzesełkowego i z powrotem. Wraca cały szczęśliwy po ok. 45 min. i pokonaniu ok. 300 m przewyższenia.

Stoki Śnieżnicy z wieczornego wypadu R.

Stoki Śnieżnicy z wieczornego wypadu R.

Wieczorem całą rodziną wybieramy się jeszcze na dwór odpalić nasze pozostałe z Sylwestra fajerwerki. Odchodzimy kawałek wzdłuż torów, szukając bezpiecznego miejsca. Taki mini pokaz to wielka atrakcja dla chłopców. Wszyscy żałujemy, że jutrzejszy dzień będzie ostatnim dniem naszego pobytu.

 

5 stycznia 2016, wtorek

Dziś zmiana aury: mróz nie przekracza -5 i prószy śnieżek

Uwaga uwaga – po czterech dniach naśnieżania dziś wreszcie otworzyli stok na Śnieżnicy! A my jutro wyjeżdżamy… Buuu… No ale może lepiej późno niż wcale.

Narty na Śnieżnicy

To największe wydarzenie dzisiejszego dnia ustawia cały nasz rozkład jazdy. Zaraz po śniadaniu R. dzwoni do szkółki narciarskiej i umawia chłopców na przedpołudniowe lekcje. Najpierw Tymuś, potem Sebuś jeżdżą z sympatycznym panem Michałem. R. korzysta z okazji i sam wypożycza sobie narty na godzinę. Ilości homeopatyczne narciarstwa mamy w tym roku, ale co zrobić – po prostu Grześ musi szybko urosnąć.

Tymo szybko przypomina sobie umiejętności z zeszłego roku, Sebuś zjeżdża z samej góry i jest bardzo podekscytowany samym faktem jeżdżenia na wyciągu i na nartach – aż trudno przez to mu się skupić. Umawiamy mu jeszcze jedną lekcję na wieczór – trzeba kuć żelazo, póki gorące.

Narty na Śnieżnicy. Nareszcie!

Narty na Śnieżnicy. Nareszcie!

Pierwszy lekcję zaczyna Tymo

Pierwszy lekcję zaczyna Tymo

W tym czasie M. z Grzesiem plączą się trochę w okolicy wyciągu i Stacji Kasina. Potem Grześ zjada obiadek i idzie spać. Nie mając możliwości wybrania się razem na obiad po nartach chłopców, M. przyrządza danie na winie (co się nawinie, to do garnka:)) z tego co mamy. Raz dwa i wszyscy jemy wyszukane „penne kasińskie”, czyli makaron z parówkami, keczupem i oscypkiem. Palce lizać.

Wycieczka na Ćwilin (M. + T.)

Po obiedzie M. w domu wysiedzieć nie może, więc naprędce organizuje chętnych na wycieczkę na Ćwilin – drugi co do wysokości szczyt Beskidy Wyspowego (1072 m n.p.m.). (Prawdę mówiąc, wczoraj wieczorem razem z R. mieliśmy największą ochotę pójść gdzieś tylko we dwoje – nawet padła propozycja, czy nie zostawić Tyma jako opiekuna dla młodszego rodzeństwa:), przecież sprawdziłby się idealnie, nieprawdaż?) Od razu zgłasza się Tymo. Skład drużyny skompletowany, jedziemy.

O 14:00 ruszamy z poznanej wczoraj przełęczy Gruszowiec (660 m n.p.m.) – parkujemy pod tym samym barem od wdzięcznej nazwie „Pod Cyckiem” – tylko tym razem kierujemy się w przeciwną stronę. Śnieżnica i Ćwilin przyglądają się sobie jak lustrzane odbicia oddzielone przełęczą – może stąd etymologicznie Ćwilin to (z niem.) bliźniak? O ile wczorajsza trasa miała optymalne rozłożenie nachylenia i wysokość zdobywało się „przy okazji”, o tyle dziś mamy wrażenie, jakby ścieżka sprawdzała, przy jakim nachyleniu odpadniemy w dół. Faktycznie, szlak z Gruszowca na Ćwilin na bardzo małym dystansie pokonuje ponad 400 m różnicy wysokości. Podejście jest wyjątkowo mozolne, a szlak – zostawiony w bardzo – hmmm – naturalnym stanie. Idziemy po usypujących się spod nóg mniejszych i większych kamykach. Zabawiamy się zagadkami i grą w inteligencję, ale po kilkudziesięciu minutach oboje mamy dość. Dodatkowo idziemy dziś w presji czasu – wyszliśmy dość późno i chcemy zdążyć wrócić przez zmrokiem. Tymo jest zmęczony – co chwilę pada sakramentalne pytanie „ile jeszcze?”. W okolicy ostrego zakrętu szlaku w lewo tuż przed szczytem brakuje znaków szlaku – próbujemy iść ścieżką na wprost, potem – jak by wynikało z mapy – drogą w lewo, a znaków nie widać. Robi się już szarawo, więc w tej sytuacji jedyną racjonalną decyzją jest odwrót. Do zdobycia Ćwilina zabrakło nam dziś tylko ok. 20 m wysokości i pół godziny zapasu czasowego… No nic, wrócimy tu innym razem.

Z przełęczy Gruszowiec na Ćwilin

Z przełęczy Gruszowiec na Ćwilin

Idziemy szlakiem papieskim

Idziemy szlakiem papieskim

Zaczyna się robić stromo

Zaczyna się robić stromo

Z podejścia na Ćwilin pięknie widać masyw Śnieżnicy

Z podejścia na Ćwilin pięknie widać masyw Śnieżnicy

Gramy w inteligencję. Część ciała na 'i'...

Gramy w inteligencję. Część ciała na 'i’…

Miejsce, w którym WŁadysław Kowalczyk, znany beskidzki przewodnik, zmarł na atak serca podczas wycieczki na Ćwilin

Miejsce, w którym WŁadysław Kowalczyk, znany beskidzki przewodnik, zmarł na atak serca podczas wycieczki na Ćwilin

Tymo sprawdza 'elevation gain'

Tymo sprawdza 'elevation gain’

Partie szczytowe Ćwilina

Partie szczytowe Ćwilina

Zasłużony postój

Zasłużony postój

Droga w dół zajmuje nam dużo mniej czasu (ok. 50 min.), ale wymaga dużej uwagi. Na takim nachyleniu kamienie usypujące się spod nóg, dodatkowo przysypane śniegiem, działają jak śliska pułapka, więc uważamy na każdy krok. Idąc, wymyślamy historię o Ćwilińskim Dziadzie, który zamieszkuje szczyt góry i nie chce wpuścić obcych do swojego królestwa. Najpierw próbuje przepłoszyć ich złowrogim skrzypieniem drzew, potem sypie kamienie na stromy szlak, a jeśli i to nie skutkuje, zmywa znaki szlaku. Biedny Dziad, chodzi w japonkach i pasiastej spódnicy i pewnie dlatego wstydzi się pokazywać gościom. Ale może w lecie śpi? Będziemy musieli to sprawdzić.

Przy samochodzie stawiamy się o 16:20. Samego szczytu nie zdobyliśmy, ale za to przygoda była pierwsza klasa.

Wracamy prosto w zapadający zmrok

Wracamy prosto w zapadający zmrok

Wieczorem Sebuś idzie na jeszcze jedną lekcję na nartach (Tymo po wyprawie na Ćwilin zalega na kanapie i jakoś już nie wyraża chęci, ciekawe dlaczego?). Idzie mu świetnie, jeździ już sam coraz szybciej, a pan instruktor bardzo go chwali. Szkoda, że na nartach mogliśmy pojeździć dopiero ostatniego dnia. Ale w sumie to drobiazg, najważniejsze, że dzieci były zdrowe – a wyjazd i tak był bardzo udany! Dodatkowego „smaczku” nadawał mu sam fakt mieszkania w dworcowym budynku „Stacji Kasina” pod samą Śnieżnicą i na końcu świata – to naprawdę miejsce z klimatem!

*****

Beskid Wyspowy to niedocenione i niepopularne, a bardzo atrakcyjne pasmo górskie. Nie ma tu może skalistych szczytów i spektakularnych widoków, ale krajobraz jest niezwykle malowniczy i urozmaicony. Podejścia bywają strome i wymagające, a gęsta sieć szlaków umożliwia zaplanowanie różnorodnych wycieczek. Zadowoli to zarówno turystów poszukujących ścieżek na rodzinny półdniowy spacer z dziećmi, jak i piechurów spragnionych kilkudniowych wypraw z przerwą na nocowanie w schronisku. Opuszczamy Beskid Wyspowy, mając świadomość, że dwie jego największe atrakcje ciągle jeszcze na nas czekają – obserwatorium astronomiczne na Lubomirze (no dobra, to Beskid Makowski…) oraz dla wielu kultowy szczyt Lubonia z najbardziej chyba oryginalnym polskim schroniskiem. I dobrze! Będziemy musieli wrócić tu niebawem – może uda nam się wziąć udział w organizowanych przez obserwatorium nocnych pokazach nieba? To byłaby gratka nie lada!

Bieszczady, 2015.11

 

Mamy już wieloletnią tradycję listopadowych wyjazdów w góry. Dzięki temu łatwiej znieść jesienną szarugę. Do tej pory zawsze wyjeżdżaliśmy we dwoje. W tym roku jednak starsi chłopcy byli tak dzielnymi kompanami w Pieninach, że obiecaliśmy im zabrać ich w Bieszczady. Słowo się rzekło…

10 listopada, wtorek

Przelotny deszcz, chociaż ciepło, do 15 st.

Warszawa-Kraczkowa

Grześ tym razem został w Warszawie z Babcią, a my prosto po szkole i pracy ruszyliśmy ok. 15:45 w kierunku Rzeszowa. Zaplanowaliśmy nocleg u Rodziców R. Jechało się średnio, ale po 6 godzinach (w tym postój w Ostrowcu Świętokrzyskim) dotarliśmy przed 22:00 na miejsce.

Nie obyło się bez przygód. W drugim tygodniu od kupna nowego samochodu zaliczyliśmy pierwszą kolizję z… łanią. Na szczęście refleks R. pozwolił sporo wyhamować i zwierzę ocalało, a nasza „ciężarówa” wyszła z przygody jedynie z niewielkimi obrażeniami (straciliśmy jeden spryskiwacz reflektora, a zderzak udało się z poodginać bez konsekwencji) – niech żyje Doblo! To już nasza druga kolizja ze zwierzęciem leśnym w porze zmierzchu. Przejeżdżając przez obszary niezabudowane, naprawdę trzeba uważać.

U Babci i Dziadka szybko spacyfikowaliśmy bardzo już zmęczonych chłopców i siebie. Dobrze, że możemy tu się przespać, bo droga w Bieszczady z Warszawy jest wyjątkowo długa.

 

11 listopada, środa

Ponuro, momentami mżawka, ale ciepło, do 13 st.

Na Przysłop Caryński

Niestety, nie może być za różowo. Rano Sebuś budzi się chory i z silnym kaszlem. W końcu dostaje antybiotyk i zostaje z Babcią i Dziadkiem. Obiecujemy mu „worek pamiątek i prezentów” oraz perspektywę przyszłego wyjazdu tylko z nim, we troje. Pytamy Tyma, czy woli zostać razem z Sebkiem, czy jechać w góry. Naszej najstarszej pociechy nie zraża jednak ani deszcz, ani perspektywa długiego wchodzenia pod górę. Postanawia jechać z nami.

Przejeżdżamy bardzo uroczymi drogami przez Łańcut, Dubiecko i dalej w kierunku Ustrzyk Dolnych i Górnych. Po dwuipółgodzinnej jeździe zatrzymujemy się w Bereżkach na parkingu przy sympatycznie położonym polu namiotowym (oczywiście obecnie pustym).

Żółty szlak na Przysłup Caryński jest malowniczo przysypany bukowymi liśćmi. Przez to jeszcze bardziej musimy uważać na błotniste bieszczadzkie pułapki. Przechodzimy kilkakrotnie po kamieniach przez piękny potok. Szlak początkowo ciągnie się jego brzegami, a w drugiej części trasy wznosi się nieco stromiej przez piękną buczynę. Wchodzenie urozmaicamy sobie wyszukiwaniem piosenek ze słowami na literę A. Zabawa do polecanie! Tymo to kumpel na medal. Czy my naprawdę tu jesteśmy? Bukowo, listopadowo, jest cudnie!

Z Bereżek na Przysłup Caryński.

Z Bereżek na Przysłup Caryński.

Przekraczanie potoku to atrakcja nie lada.

Przekraczanie potoku to atrakcja nie lada.

Wszystkie kolory listopada.

Wszystkie kolory listopada.

Bukowo pod nogami.

Bukowo pod nogami.

Widok z przełęczy jest piękny. Można spojrzeć na połoniny z nieco innej perspektywy. Stok Magury Stuposiańskiej kusi, by wspiąć się na szczyt. Dzisiaj jednak za późno wyszliśmy i nie zdążylibyśmy przed zmrokiem. Szybko schodzimy więc kilkadziesiąt metrów w dół i po chwili, witani przez sympatycznego wilczura, meldujemy się przy schronisku.

Przysłup Caryński.

Przysłup Caryński.

Przysłup Caryński.

Przysłup Caryński.

Bieszczadzka panorama z Przysłupu Caryńskiego.

Bieszczadzka panorama z Przysłupu Caryńskiego.

Schronisko Koliba ma prawdziwie górską atmosferę. To zaledwie kilkuletni budynek z bali z sympatyczną jadalnią i bufetem czynnym od 8:00 do 20:00. W jadalni siedzimy sami, podziwiając widok na połoniny. Żurek, fasolka i pierogi ruskie smakują świetnie po takim spacerku. Tymo wybiera jajecznicę i też jest zachwycony. To już prawdziwie wytrawny turysta. Cieszymy się, że jest z nami i że tak połknął górskiego bakcyla!

Schronisko Koliba na Przysłupie Caryńskim.

Schronisko Koliba na Przysłupie Caryńskim.

Schronisko Koliba na Przysłupie Caryńskim.

Schronisko Koliba na Przysłupie Caryńskim.

Powrotną drogę umilamy sobie… szukaniem piosenek zawierających słowa na literę B („będzie prościej, będzie prościej, będzie jaśniej!”) – to naprawdę świetna zabawa dla wszystkich! Po niespełna trzech godzinach od wyjścia stajemy się przy naszym dostawczaku o 15:30 i ruszamy do zarezerwowanego domku w Strzebowiskach. Przeszliśmy dzisiaj 5,5 km w klimatycznej listopadowej szarudze i wróciliśmy kompletnie ubłoceni. Ale było fajnie!

Wracamy do Bereżek

Wracamy do Bereżek

Na miejscu czeka na nas rozpalony kominek i zapas drewna chyba na tydzień. Zmieścilibyśmy się tu spokojnie całą naszą rodzinką, nawet z „dokładką”. Trochę tylko pusto bez Sebunia i Grzesia… Rozpakowujemy się, wybieramy zdjęcia, opisujemy dzień i spędzamy przyjemny wieczór w pachnącym kominkiem domku.

Niestety, atmosferę psuje nam wiadomość od Babci Urszuli, że Grześ jest przeziębiony i ma stan podgorączkowy. Zastanawiamy się: wracać do domu czy nie? Czy nie możemy chociaż jeden dzień niczym się nie martwić? To chyba pytanie retoryczne…

 

12 listopada 2015, czwartek

Niżej przejaśnienia, a na szczytach idziemy w chmurach z silnym wiatrem

Na Małą i Wielką Rawkę

Po telefonicznym załatwianiu konsultacji lekarskich Grzesia wyjeżdżamy dość późno i dopiero o 9:30 ruszamy z Przełęczy Wyżniańskiej. Drogą do Bacówki PTTK pod Małą Rawką szliśmy już trzy lata temu z Tymkiem i niespełna trzyletnim Sebusiem. Dzisiaj szybko przechodzimy ten bardzo przyjemny fragment trasy i mijając schronisko, zaczynamy właściwe podejście na Małą Rawkę.

Ruszamy z Przełęczy Wyżniańskiej.

Ruszamy z Przełęczy Wyżniańskiej.

Kierujemy się w stronę Bacówki pod Małą Rawką.

Kierujemy się w stronę Bacówki pod Małą Rawką.

'Bomby bomby' to dla nas niemal symbol tego miejsca.

'Bomby bomby’ to dla nas niemal symbol tego miejsca.

Przełęcz Wyżniańska zostaje za nami.

Przełęcz Wyżniańska zostaje za nami.

Nasz cel gdzieś przed nami.

Nasz cel gdzieś przed nami.

Jest błotniście i coraz bardziej stromo. Znowu we wchodzeniu pomagają nam zabawy w szukanie piosenek z wyrazami na określoną literę i wymyślanie fajnych zagadek. Spoglądamy na kaskady potoku Prowcza. Zdyszani, zatrzymujemy się na łyk herbaty. Ale listopadowy dzień jest krótki, czas ruszać dalej. Krok za krokiem zdobywamy wysokość. W okolicy szczytu przyglądamy się z uwagą ciekawym karłowatym bukom. Ich pnie i korzenie są wymyślnie poskręcane. Jakże trudno przeżyć w tak trudnych warunkach! W pobliżu górnej granicy lasu buki stopniowo zastępuje górska odmiana jarzęba pospolitego. Te skarłowaciałe drzewka zastępują tutaj piętro kosodrzewiny, którego zupełnie brak – jakie to wszystko ciekawe! Robimy sobie tutaj postój, uzupełniając kalorie przed spacerem szczytowym.

Na Małą Rawkę.

Na Małą Rawkę.

Im dalej tym stromiej.

Im dalej tym stromiej.

Dziś znów pod nogami bukowy dywan.

Dziś znów pod nogami bukowy dywan.

Przed szczytem karłowate buki ustępują miejsca jarzębinom.

Przed szczytem karłowate buki ustępują miejsca jarzębinom.

Listopadowy postój tuż przed szczytem Małej Rawki.

Listopadowy postój tuż przed szczytem Małej Rawki.

Najciekawiej miało być na szczytach, bo przecież Rawki słyną z rozległych widoków. Niestety, dzisiaj wchodzimy w chmury, a do tego zaczyna strasznie wiać. Dla Tyma to jednak również nowe i ciekawe doświadczenie. Na szczęście nie mamy już dużej odległości do pokonania. Szybko przechodzimy przez Małą Rawkę (1267 m n.p.m.) i po przejściu niewielkiej przełączki wchodzimy na nieco okazalszą, ale też bardziej rozciągniętą Wielką Rawkę (1307 m n.p.m.).

Na Małej Rawce (1267 m n.p.m.).

Na Małej Rawce (1267 m n.p.m.).

Wokół coraz gęstsze chmury.

Wokół coraz gęstsze chmury.

Wielka Rawka (1307 m n.p.m.).

Wielka Rawka (1307 m n.p.m.).

Kolejna kulminacja Wielkiej Rawki.

Kolejna kulminacja Wielkiej Rawki.

Kolejna kulminacja Wielkiej Rawki.

Kolejna kulminacja Wielkiej Rawki.

Wszystkim we znaki daje się dziś wszechobecne błoto – to prawdziwy znak rozpoznawczy Bieszczadów! Tymo jednak nie zraża się i wyraźnie nakręcony stwierdza, że dzisiaj dwukrotnie pobił swój rekord wysokości, poprzednio ustanowiony w czerwcu na Skrzycznem. Śmieszy nas trochę ustawienie tabliczki Wielka Rawka dopiero na rozstaju szlaków, sporo poniżej właściwej kulminacji. Zdjęcie szczytowe robimy przy resztkach obelisku i wieży triangulacyjnej. Silny wiatr przeganiający wilgotne chmury przez kopuły szczytowe nie pozwala na dłuższe podziwianie widoków.

Wracamy tą samą drogą.

Wracamy tą samą drogą.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze na krótki odpoczynek już w zacisznym lesie. Mijamy dzisiaj przez cały dzień kilkanaście sympatycznych osób, z którymi wymieniamy się uwagami na temat rozległych panoram;-). Zgłodniali docieramy do schroniska około 13:40.

Bacówka PTTK pod Małą Rawką.

Bacówka PTTK pod Małą Rawką.

Bacówka pod Małą Rawką wita nas przyjemnym ciepłem. Pałaszujemy przepyszne naleśniki z jagodami (Tymo z czekoladą), a potem ogromne porcje pierogów z mięsem i placków z gulaszem. Dla Tymka i Sebka kupujemy koszulki z bieszczadzkim rysiem. Schroniskowe koty dopełniają atmosfery miejsca. Z chęcią tu jeszcze kiedyś wrócimy. Zejście do samochodu od schroniska to już krótki spacerek. Meldujemy się szybko w naszym doblaku i pędzimy do przemiłego domku.

Nasz czas: 5,5 godziny, dystans: ok. 6 km, przewyższenie: 550 m.

Po południu poza zdjęciami i opisem trasy musimy trochę popracować, a Tymo odrobić lekcje, bo w końcu dzisiaj były normalne zajęcia. Po kolacji oglądamy kolejną część Harry’ego Pottera, korzystając z nieobecności Sebusia, który jeszcze nie czytał książek.

 

13 listopada 2015, piątek

Piękny, słoneczny dzień, do 9 st., na szczytach silny wiatr

Na Połoninę Caryńską

Ten dzień miał wyglądać zupełnie inaczej. Planowaliśmy raniutko wyruszyć na Tarnicę, której nadal brakuje nam w rodzinne kolekcji Korony Gór Polski. Niestety, dzisiaj rozchorował się nasz trzeci chłopak. Spokojnie, spokojnie, tylko nie dajmy się zwariować. Tymo nad ranem zaczyna się skarżyć na ból brzucha. Wszystko kończy się na szczęście tylko kilkugodzinnym osłabieniem i biegunką, ale plany trzeba było zmienić. Z domku wyruszamy dopiero ok. 10:30, planując wejście do Chaty Socjologa na Otrycie i zwiedzanie cerkwi w okolicach Lutowisk i Czarnej.

Z samochodu widzimy jednak piękne słońce i cudne rozległe widoki, których wczoraj tak bardzo nam brakowało. Szybko zmieniamy więc plany i zatrzymujemy się tak jak wczoraj na Przełęczy Wyżniańskiej. Jeszcze przed 11:00 ruszamy w kierunku szczytu Połoniny Caryńskiej.

Przed nami nasz cel - Połonina Caryńska.

Przed nami nasz cel – Połonina Caryńska.

Wyżniańska Przełęcz (860 m n.p.m.) - stąd ruszamy.

Wyżniańska Przełęcz (860 m n.p.m.) – stąd ruszamy.

Wyżniańska Przełęcz (860 m n.p.m.) - stąd ruszamy.

Wyżniańska Przełęcz (860 m n.p.m.) – stąd ruszamy.

Po paruset metrach Tymo znowu źle się czuje… Zmusza nas to do przymusowego postoju. Na szczęście po kilkunastu minutach nasz dzielny harcerz regeneruje się – ruszamy dalej. Po lepszym dopasowaniu grubości stroju do warunków pogodowych (intensywne słońce i spore nachylenie podejścia szybko nas rozgrzały) idzie się znacznie lepiej i dalsza droga mija już bez niespodzianek.

Najpierw szlak wiedzie przez bukowy las.

Najpierw szlak wiedzie przez bukowy las.

Co chwilę odsłaniają się widoki na Połoninę Wetlińską.

Co chwilę odsłaniają się widoki na Połoninę Wetlińską.

Szlak prowadzi dość stromo nachylonym zboczem na przemian przez łąki, zagajniki i piękny bukowy las. Na wysokości ok. 1150 m n.p.m. mijamy górną granicę lasu z malowniczo powykrzywianymi bukami (krzywulcami). Dalej szlak prowadzi połoniną. Tymusia bardzo interesują pojedynczo rosnące świerki ze sztandarowym układem gałęzi. Widać, jak rośliny walczą tu z silnym wiatrem. Po dojściu na grań sami odczuwamy siłę żywiołu. Wracamy do cieplejszych ubrań i zakapturzeni kierujemy się w stronę najwyższej kulminacji połoniny.

I znów wchodzimy do lasu.

I znów wchodzimy do lasu.

Charakterystycznie ukształtowane bukowe pnie.

Charakterystycznie ukształtowane bukowe pnie.

Widok w stronę Tarnicy.

Widok w stronę Tarnicy.

Idziemy do połączenia szlaków na szczycie połoniny.

Idziemy do połączenia szlaków na szczycie połoniny.

Widoki z partii szczytowej Połoniny Caryńskiej zapierają dech w piersiach. W znacznej części rekompensują nam wczorajszy brak panoram. Nie możemy się oprzeć przed robieniem kolejnych fotek. Na samym szczycie (1297 m n.p.m.) zadziwia nas brak wiatru – to specyficzna konfiguracja skałek osłania nas i pozwala na spokojny postój z przepiękną panoramą. Połonina Wetlińska, Rawki, Tarnica, Magura Stuposiańska – wszystko jak na wyciągnięcie ręki.

Na szczycie Połoniny Caryńskiej.

Na szczycie Połoniny Caryńskiej.

Idziemy w kierunku zachodnim.

Idziemy w kierunku zachodnim.

Rzut oka na wschód w stronę Tarnicy.

Rzut oka na wschód w stronę Tarnicy.

Wchodzimy na najwyższą kulminację Połoniny Caryńskiej.

Wchodzimy na najwyższą kulminację Połoniny Caryńskiej.

Kruhly Wierch - najwyższa kulminacja Połoniny Caryńskiej.

Kruhly Wierch – najwyższa kulminacja Połoniny Caryńskiej.

Połonina Wetlińska widziana z Caryńskiej.

Połonina Wetlińska widziana z Caryńskiej.

Widok na południe - majaczą słowackie szczyty.

Widok na południe – majaczą słowackie szczyty.

Widok na Magurę Stuposiańską. Widać schronisko Koliba.

Widok na Magurę Stuposiańską. Widać schronisko Koliba.

Posileni i napojeni kilka minut po 14:00 ruszamy w dół. Schodzi nam się bardzo sprawnie. Nawet z krótkimi postojami zejście zajmuje mniej niż godzinę. Staramy się zapamiętać te piękne widoki, aby pozostały z nami na następne tygodnie jesiennej szarugi. Takie wyjazdy bardzo pomagają nam przetrwać listopad – chyba najsmutniejszy miesiąc w roku.

Nasz czas: 3 godziny, dystans ok. 4,5 km, a przewyższenie: ok. 450 m

Po wycieczce żołądki grają nam marsza, więc kierujemy się prosto do kultowej „Bazy ludzi z mgły” w Wetlinie. Jednak knajpa czynna jest od otwarcia do zamknięcia, co dzisiaj oznacza od 18:00. Zmieniamy więc lokal i podjeżdżamy do Hotelu Górskiego PTTK. Tutejsza restauracja ma klimat rodem z PRL (ale w dobrym tego słowa znaczeniu). Walory smakowe nie urzekają nas jednak szczególnie (wybór dań poza sezonem również). Ale co tam, i tak jest fajnie!

Wieczorem w domku planujemy kolejny wyjazd, czyli noworoczny pobyt w Beskidzie Wyspowym, w Kasinie Wielkiej.

*****

Następnego dnia rano budzi nas kolejny telefon od Babci o utrzymującej się temperaturze u Grzesia. Okazuje się, że infekcja wirusowa zakończyła się zapaleniem obojga uszu. W takiej sytuacji decydujemy się na wcześniejszy powrót do domu. Zamiast na Tarnicę przyjmujemy azymut na Rzeszów, skąd odbieramy Sebusia, po czym wracamy prosto do Warszawy. Cóż, wyjazdy z dzieciakami takie właśnie są – nieprzewidywalne. Tarnica poczeka – może chce, żebyśmy stawili się na niej w komplecie? Dziękujemy Dziadkom za pomoc w opiece nad młodszymi chłopcami – dla tych dwóch dni i tak było warto! 

Tatry część II – Rysy, od Hali Gąsienicowej na Rówień Waksmundzką, Iwaniacka Przełęcz, zachodnia część Orlej Perci

2015.07.22, środa

Rano chwilkę pochmurno po niewielkim nocnym deszczu, potem słonecznie i 28 stopni

Rysy – Polska – Słowacja

Prognozy znowu są dobre, więc co robić? Grzechem byłoby marnować taką okazję… Wstajemy o 4:25 i po śniadanku i dojeździe ruszamy z Palenicy Białczańskiej o 6:10. Bardzo sprawnie wchodzimy do schroniska (o 7:50), szybko pałaszujemy szarlotkę i o 8:15 idziemy dalej. O tej porze Morskie Oko wygląda po prostu jak piękny górski staw, a nie środek kurortu – staramy się je zapamiętać bez tłumów na brzegach.

Ruszamy. Szczyty Mięguszowieckie wyglądają do nas zza drzew.

Ruszamy. Szczyty Mięguszowieckie wyglądają do nas zza drzew.

Podejście do Czarnego Stawu pod Rysami jak zwykle daje w kość. Dzisiaj jednak mamy miły przerywnik – spotykamy pasącego się w ziołoroślach tuż obok szlaku jelonka, którego jednogłośnie nazywamy Rogasiem z doliny Roztoki.

Po drodze do Czarnego Stawu spotkaliśmy jelonka - Rogaś z Doliny Roztoki pomylił doliny!

Po drodze do Czarnego Stawu spotkaliśmy jelonka – Rogaś z Doliny Roztoki pomylił doliny!

Czarny Staw pod Rysami.

Czarny Staw pod Rysami.

Szlak na Rysy jest… przede wszystkim bardzo nużący. Przyjemnie obchodzi się Czarny Staw, a potem są po prostu monotonne zakosy. Z początku nawet wygodne, wyżej coraz bardziej strome, a ścieżka jest często pouszkadzana przez niewielkie osuwiska. Po drugie: to jeden z najbardziej zatłoczonych szlaków w Tatrach. Mimo wczesnej pory idziemy w sznureczku, jak mrówki podążające do mrowiska. W połowie drogi zachodzimy w głowę: jak tu zrobić siku? – to kolejne wyzwanie czekające na turystów.

Im wyżej, tym piękniejsze widoki.

Im wyżej, tym piękniejsze widoki.

Zbliżenie na dwóch głównych aktorów tej sceny.

Zbliżenie na dwóch głównych aktorów tej sceny.

Tam wczoraj byliśmy! Szczyty Mięguszowieckie i Kazalnica.

Tam wczoraj byliśmy! Szczyty Mięguszowieckie i Kazalnica.

Końcówka prowadzi skalnym, momentami eksponowanym terenem. To miła odmiana po dwóch godzinach monotonnego zdobywania wysokości zakosami. Cała trasa jest pieczołowicie, może nawet nadmiernie, poubezpieczana, ale to zrozumiałe, wziąwszy pod uwagę natężenie ruchu turystycznego. Naszym zdaniem największym zagrożeniem na tym szlaku w sezonie letnim i przy suchej skale są właśnie inni ludzie. Oczywiście często spotyka się uprzejmych turystów, stosujących zasady górskiego savoir-vivre’u, ale pełno także wyprzedzających na chama i przepychających się typów, mogących stanowić zagrożenie dla siebie i dla innych w eksponowanym terenie. Pewne trudności sprawia również wymijanie się z turystami idącymi z naprzeciwka – była to przyczyna kilku naszych dzisiejszych wymuszonych postojów. To zdecydowanie trasa do pokonywania poza sezonem turystycznym, ale przy dobrych warunkach i suchej skale.

I zmęczenie, i uciążliwe warunki na szlaku wynagradzają nam jednak przepiękne widoki. Początkowo widzimy głównie Czarny Staw, Morskie Oko i ich bliskie otoczenie. Wraz z wysokością jednak perspektywa się zmienia i stopniowo poszerza. Zza grani wygląda Krywań i Hruby. Z przyjemnością spoglądamy na odwiedzoną wczoraj Kazalnicę i drogę na Przełęcz pod Chłopkiem – tam było tak miło i kameralnie!

Od teraz aż na sam szczyt towarzyszą nam ubezpieczenia.

Od teraz aż na sam szczyt towarzyszą nam ubezpieczenia.

Dobrze czasem obejrzeć się do tyłu.

Dobrze czasem obejrzeć się do tyłu.

Na szlaku ruch jak na Marszałkowskiej.

Na szlaku ruch jak na Marszałkowskiej.

W górę, w górę...

W górę, w górę…

Zdarzają się przestoje - tu przepuszczamy schodzących.

Zdarzają się przestoje – tu przepuszczamy schodzących.

Przed nami ostatnia prosta.

Przed nami ostatnia prosta.

Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami zostały daleeeeko w dole.

Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami zostały daleeeeko w dole.

Na szczycie Rysów (2499 m n.p.m.) jak zwykle sporo ludzi, ale daje się zrobić zdjęcia i chwilę rozejrzeć – a widoki są przecudne! Robimy zdjęcia z myślą o KGP i… nie chcąc wracać, rozmijając się z dziesiątkami ludzi na usianym łańcuchami szlaku, spontanicznie decydujemy się na zejście na słowacką stronę. To była trafiona decyzja! A przy tym mamy okazję przypomnieć sobie szlak odwiedzony 10 lat wcześniej:)

Widok na słowacki wierzchołek. W tle Gerlach.

Widok na słowacki wierzchołek. W tle Gerlach.

Panorama z Rysów - warta wysiłku.

Panorama z Rysów – warta wysiłku.

Po słowackiej stronie ruch też duży, ale przebieg ścieżki pozwala na w miarę bezproblemowe rozmijanie się. Dość sprawnie schodzimy przez Przełęcz Waga do Chaty pod Rysami. Sporo tutaj się zmieniło – schronisko od dwóch lat jest znowu czynne po przebudowie (zw. z położeniem w miejscu zagrożonym lawinami). Chata została zbudowana na specjalnych fundamentach i cała pokryta blachą. Pijemy herbatę i zdobywamy trochę Euro (dopóki nie zobaczyliśmy tłumów na polskim szlaku, nie planowaliśmy zejścia na tę stronę…).

Schodzimy na Przełęcz Waga (2337 m n.p.m.).

Schodzimy na Przełęcz Waga (2337 m n.p.m.).

Piękne otoczenie Schroniska pod Wagą (2250 m n.p.m.).

Piękne otoczenie Schroniska pod Wagą (2250 m n.p.m.).

Schronisko pod Wagą (2250 m n.p.m.).

Schronisko pod Wagą (2250 m n.p.m.).

Zachwycamy się poczuciem humoru naszych południowych sąsiadów. W tutejszym Wolnym Królestwie Rysów można skorzystać z „Panoramickiej” toalety, a w oczekiwaniu na nią pobujać się na wymyślnie skonstruowanej ławeczce. Można też wypożyczyć rower (na przykład do zdjęcia…), a nawet zjechać na dół autobusem (jest przystanek, czyli „zastavka” z bardzo śmiesznym rozkładem jazdy!).

Oj, mają tu poczucie humoru. Była też wypożyczalnia rowerów.

Oj, mają tu poczucie humoru. Była też wypożyczalnia rowerów.

Schronisko zostaje za nami.

Schronisko zostaje za nami.

Z żalem opuszczamy Królestwo Rysów.

Z żalem opuszczamy Królestwo Rysów.

Na dłużej zatrzymujemy się nieco niżej przy szlaku, wygłodniali zjadamy resztę kanapek i ruszamy, marząc już o obiedzie w schronisku przy Popradzkim Stawie. Szlak zejściowy jest dość wygodny – nachylenie przyjemne dla zmęczonych już nóg. Zaskakuje nas przebudowany odcinek szlaku z umocnieniami – zmieniono nieco przebieg ścieżki, żeby częściowo oddzielić od siebie wchodzących i schodzących. Dalej miłe przejście obok Żabich Stawów i zakosy sprowadzające na niższe piętro Doliny Mięguszowieckiej. Oglądając widoki, przypominamy sobie nasz ponad dwutygodniowy wyjazd w słowackie Tatry Wysokie sprzed 10 lat – to bardzo przyjemne.

Schodzimy do Żabiej Doliny Mięguszowieckiej.

Schodzimy do Żabiej Doliny Mięguszowieckiej.

Żabią Doliną Mięguszowieckią.

Żabią Doliną Mięguszowieckią.

Mięguszowiecki Potok.

Mięguszowiecki Potok.

Nieco dłuży nam się ostatni odcinek zejścia, jesteśmy już głodni i zmęczeni. Zaskakuje nas kolejna zmiana – kilkadziesiąt metrów przed „starym” schroniskiem nad Popradzkim Stawem zbudowano nowy budynek – Majlathovą Chatę. Aby nie przedłużać, zjadamy już tutaj gulaszową i szybko ruszamy dalej – i dobrze, bo tylko dzięki temu udaje nam się zdążyć na elektryczkę i autobus do Polski. Do Szczyrbskiego Jeziora schodzimy czerwonym szlakiem, dobrze znaną nam trasą ścieżki edukacyjnej „Lesom medzi plesom a plesom”. Idziemy naprawdę sprawnie, a i tak nie udaje nam się urwać ani minuty z drogowskazowych 55 minut przejścia.

Widok na otoczenie Doliny Mięguszowieckiej.

Widok na otoczenie Doliny Mięguszowieckiej.

Wypatrujemy opisywanych przez Nykę busów do Zakopanego, ale niestety ich nie znajdujemy. Znając porę odjazdu ostatniego autobusu ze Smokowca, kupujemy bilet na elektryczkę (wyjazd o 17:20) i przez całą drogę zastanawiamy się, czy uda nam się zdążyć, bo przejazd (16 km) trwa pełne 40 minut. Na szczęście bez problemu zdążamy i po kolejnych 50 minutach jazdy o 19-ej jesteśmy na Łysej Polanie i pozostaje nam jeszcze tylko spacerek po samochód na parking na Palenicy… Uff… Ale była przygoda!

Z czystym sumieniem możemy polecić taką kombinowaną wycieczkę na Rysy. Zejście na słowacką stronę pozwala uniknąć schodzenia z niezbyt bezpiecznym rozmijaniem się ze stadami ludzi na polskim szlaku.

Szlak na Rysy z polskiej strony zdecydowanie nie jest dla każdego – potrzebna jest dobra kondycja (najlepiej być już też zaaklimatyzowanym), obycie ze skałą, umiejętność korzystania ze sztucznych zabezpieczeń i… niezbyt rozwinięty lęk wysokości, bo szlak jest przepaścisty. Przede wszystkim potrzeba jednak choćby odrobiny zdrowego rozsądku – może niech każdy, kto chce wejść na Rysy, poczyta dobre opisy szlaku i oceni swoje umiejętności. A widoki są przepiękne. Dla nich warto!

Nasze czasy: Palenica – Rysy: 6:10–12:15   Rysy–Szczyrbskie Pleso: 12:30–17:00

Dystans: 25 km. Przewyższenie: >1500 m w górę i >1200 m w dół

 

2015.07.23, czwartek

Rano upał i parno, od południa burze

Hala Gąsienicowa – Rówień Waksmundzka – Stara Roztoka

Po wczorajszej trasie jesteśmy – delikatnie mówiąc – zmęczeni. Prognozy jednak zapowiadają załamanie pogody od popołudnia i na kolejne dni, a w naszych planach jest jeszcze jeden fragment Orlej, na którym nigdy wcześniej nie byliśmy – od Granatów na Krzyżne. Co robić, …po raz szósty zrywamy się z łóżka bladym świtem i wędrujemy na szlak.

Od dawna uważamy szlak przez Boczań za wygodniejszą (i przy tym piękniejszą widokowo) drogę wejściową na Halę Gąsienicową, więc i tym razem kierujemy się na lewo. Jak zawsze szybko tędy zdobywamy wysokość. Na grzbiecie Skupniowego Upłazu zaczyna jednak bardzo nieprzyjemnie wiać. Podmuchy wiatru towarzyszą nam aż do Karczmiska – są tak silne, że momentami ledwo utrzymujemy się bez ruchu w pionowej pozycji, a ziarenka piasku nieprzyjemnie wciskają się do oczu i biją po nogach. Takie warunki studzą nieco nasz zapał dzisiejszego przejścia Orlej.

Skupniów Upłaz i Nosal.

Skupniów Upłaz i Nosal.

Przed nami Hala.

Przed nami Hala.

Już widać zielony dach Murowańca.

Już widać zielony dach Murowańca.

Murowaniec.

Murowaniec.

W Murowańcu przy pysznej szarlotce i herbacie (ale tu drogo, rety!) robimy burzę mózgów, co robić dalej. Sprawdzamy aktualne modele ICM – prognozowane opady przesunęły się na wcześniejszą porę, a w dodatku ten nieprzyjemny wiatr… To nie jest dobry dzień na Orlą. Zaraz jednak przychodzi nam do głowy Plan B – przejście szlakiem przez Rówień Waksmundzką do Starej Roztoki. Szliśmy tym szlakiem na naszym miesiącu miodowym 12 lat wcześniej i miło zapamiętaliśmy go jako piękną, pustą, dziko wijącą się ścieżkę przez las.

To dobra odmiana po wczorajszej „rysostradzie”. Przez większą część czasu idziemy zupełnie sami – na całym szlaku (nie licząc przecinania szosy do Moka, oczywiście) spotykamy tylko kilkanaście osób. Dookoła las, pachnące kwiaty na dawnej polanie Pańszczyca, przekraczanie malowniczych potoków, piękne widoki z Równi Waksmundzkiej i potem, podczas trawersów, na Dolinę Białej Wody. Ale przyjemnie…

W pierwszej części wycieczki słońce praży gorącem jak z pieca. Początkowo mamy dysonans, że nie poszliśmy na wycieczkę graniową. Niedługo potem okazuje się jednak, że podjęliśmy słuszną decyzję. Momentalnie się chmurzy, zaczyna grzmieć i padać. Ostatnie pół godziny pokonujemy w pelerynach i stup-tutach.

Szlak jest pusty i dziki.

Szlak jest pusty i dziki.

Na stokach Żółtej Turni

Na stokach Żółtej Turni

Widok na Koszystą.

Widok na Koszystą.

Piękny szlak przez dawną polanę Pańszczycę.

Piękny szlak przez dawną polanę Pańszczycę.

Pszczoły się uwijają.

Pszczoły się uwijają.

Polana Waksmundzka.

Polana Waksmundzka.

Rozstaj szlaków na Równi Waksmundzkiej.

Rozstaj szlaków na Równi Waksmundzkiej.

Zejście z Polany pod Wołoszynem.

Zejście z Polany pod Wołoszynem.

Dolina Białki.

Dolina Białki.

Burza nad Tatrami Wysokimi.

Burza nad Tatrami Wysokimi.

Na obiad schodzimy do Schroniska Stara Roztoka. Schodząc, nie możemy nadziwić się, jakie szkody poczynił tu kornik. Kiedy byliśmy tu ostatnim razem, szlak wił się zakosami przez las. Teraz wokół mamy uschnięte i powalone drzewa, odsłaniające szersze widoki. Przyroda jednak od razu zapełnia pustkę – wzdłuż szlaku wyrosła już bujna roślinność, korzystająca z odzyskanego słońca.

Lubimy Starą Roztokę. Jest tu sympatycznie, kameralnie. Zawsze można smacznie zjeść. Teraz, po zmianie właścicieli, schronisko ma zmodernizowany ganek, a i w środku jest jaśniej – nowe jasne stoły, odnowione ściany, nowe toalety. Postój tutaj to sama przyjemność.

Schronisko PTTK na polanie Roztoka.

Schronisko PTTK na polanie Roztoka.

Wracamy do szosy przez zniszczony las.

Wracamy do szosy przez zniszczony las.

Koniec wycieczki to półgodzinne wtopienie się w tłum schodzący szosą na parking Palenica – tego nie przeskoczymy.

Dziś nareszcie jesteśmy wcześniej w pokoju, więc nadrabiamy zaległości w zapiskach i zdjęciach.

Nasz czas: 7:20–15:20. Dystans: ok. 20 km, przewyższenie ok. 850 m

 

2015.07.24, piątek

Rano pochmurno i parno, potem burze z ulewami

Dolina Kościeliska – Przełęcz Iwaniacka – Dolina Chochołowska

Dzisiejsza pogoda nie pozwala na wycieczki graniowe. Rano śpimy więc dłużej – uwaga uwaga – aż do 6:00, a po śniadaniu jedziemy do Trsteny na Słowację wykupić lekarstwa dla Dziadka Janka. Potem podjeżdżamy do Kir i ruszamy Doliną Kościeliską.

Mimo naszych obaw nie ma jakiegoś przerażającego tłumu. Oczywiście idzie wielu turystów, mijamy wycieczki, ale nie ma tragedii – może gorsza pogoda skłoniła część turystów do zostania w domu.

Im dłużej chodzimy po Tatrach, tym bardziej doceniamy urodę Doliny Kościeliskiej. Piękne skalne otoczenie, malowniczy potok, urokliwe polany i hale – Wyżnia Kira Miętusia, Stare Kościeliska, Hala Pisana. Widzimy szarotki rosnące na wapiennej skale. Żeby tylko cieszyć się tu samotnością – jak kiedyś w kwietniu, gdy przyjechaliśmy na krokusy. No ale cóż, jesteśmy w pełni sezonu.

Doliną Kościeliską.

Doliną Kościeliską.

W Schronisku Ornak jemy szarlotkę i pijemy herbatę. Zgodnie stwierdzamy, że w naszym rankingu szarlotek tatrzańskich ta z Ornaka zajmuje niezmiennie pierwsze miejsce.

Schronisko Ornak.

Schronisko Ornak.

Po zatankowaniu pysznych kalorii ruszamy dalej, kierując się na Przełęcz Iwaniacką. Z Małej Polanki i Wielkiej Polany Ornaczańskiej roztaczają się piękne widoki na otoczenie Bystrej. Słońce walczy z chmurami, jest gorąco i parno. Wchodzi się ciężko. Tuż przed Przełęczą Iwaniacką (1459 m n.p.m.) po raz pierwszy łapie nas deszcz. Tym razem nie trwa długo, przeczekujemy go, siedząc na kamieniu, ale nie rozsiadamy się na przełęczy, tylko schodzimy na dół. Pokonywaliśmy już dwukrotnie tę trasę, ale zawsze w odwrotnym kierunku. Nie wiedzieliśmy więc, że górny odcinek szlaku jest tak bardzo widokowy. Widoki na otoczenie Doliny Chochołowskiej w oprawie górskich kwiatów są bardzo urokliwe. Wokół szlaku widać świeże ślady po zrywce drewna.

Widok z Małej Polanki Ornaczańskiej w stronę Bystrej.

Widok z Małej Polanki Ornaczańskiej w stronę Bystrej.

Za nami Tomanowa Przełęcz.

Za nami Tomanowa Przełęcz.

Doliną Iwaniacką.

Doliną Iwaniacką.

Prawdziwe przygody zaczynają się na połączeniu ze szlakiem z Doliny Chochołowskiej. Tym razem łapie nas burza, ale ulewa nie daje łatwo za wygraną – pada chyba ponad godzinę. Najgorsze momenty przeczekujemy, kuląc się pod pelerynami. Patrzymy ze współczuciem na przemykających drogą turystów, zmoczonych do suchej nitki. My w odpowiednim ekwipunku nie przemoczyliśmy się jakoś bardzo.

Wreszcie w deszczu docieramy do schroniska. Ścisk, że igły nie ma gdzie wcisnąć. Ze wszystkich kapie woda, tworząc mokrą warstwę na podłodze. Z trudem znajdujemy miejsce do siedzenia. Obiad (oczywiście tradycyjnie ‘poprawiony’ szarlotką) pałaszujemy w okamgnieniu.

Schronisko Chochołowskie - wybawienie od ulewy.

Schronisko Chochołowskie – wybawienie od ulewy.

Gdy wychodzimy, już nie pada. Powrót odpoczywającą po deszczu Doliną Chochołowską ma w sobie wiele uroku. Do góry unosi się mokra mgiełka, chochołowskie szałasy wyglądają zza zakrętu.

Polana Chochołowska po deszczu

Polana Chochołowska po deszczu

Szałasy na Polanie Chochołowskiej.

Szałasy na Polanie Chochołowskiej.

Mnichy Chochołowskie.

Mnichy Chochołowskie.

Charakterystyczna mgiełka nad Potokiem Chochołowskim.

Charakterystyczna mgiełka nad Potokiem Chochołowskim.

Przed Siwą Polaną skręcamy na szlak łącznikowy do Kir.

Przed Siwą Polaną skręcamy na szlak łącznikowy do Kir.

Ostatni odcinek to powrót szlakiem łącznikowym odchodzącym na wysokości Siwej Polany i prowadzącym do Kir. To już miły spacerek porównywalny do Drogi pod Reglami. M. tylko trochę kuśtyka – pamiątką po wczorajszym uciekaniu przed burzą są bolesne bąble na nogach.

Wieczorem z zadowoleniem stwierdzamy, że poprawili na jutro prognozę pogody – może uda nam się wybrać na Granaty i Krzyżne?

Nasz czas: Kiry: 10:30, Schronisko Ornak: 11:35, Przełęcz Iwaniacka: 13:25, Schronisko w Dol. Chochołowskiej: 15:30 (wcześniej kilkakrotne przeczekiwanie deszczu), Kiry: 18:10.

20,5 km, ok. 700 m przewyższenia

 

2015.07.25, sobota

Od rana ładnie, w górach silne porywy wiatru, ale też słońce, przed wieczorem deszcz

Prognozy pogody nie dawały początkowo nadziei na dłuższą wyprawę, ale wczoraj wieczorem coś się zmieniło i pojawiła się szansa na ostatnią zaplanowaną przez nas trasę! W związku z tym znowu zrywamy się o 4:40…

Przez Granaty na Krzyżne

Ruszamy z Kuźnic. Dzisiaj dla odmiany wchodzimy przez Jaworzynkę. Od lat byliśmy przekonani, że przez Boczań wchodzi się lepiej, a tu niespodzianka: wchodzimy sporo szybciej niż ostatnio (dokładnie 1,5 godziny). Może więc równe rozłożone nachylenia szlaku nie jest najważniejsze? A może po prostu jesteśmy już dobrze rozchodzeni. Na stokach Kopy Magury widzimy dwie sarenki posilające się pyszną trawą i ziołami… Śliczne!

Na Halę przez Dolinę Jaworzynki.

Na Halę przez Dolinę Jaworzynki.

Już widać zielony daszek Murowańca.

Już widać zielony daszek Murowańca.

Widok na Kasprowy z Hali Gąsienicowej.

Widok na Kasprowy z Hali Gąsienicowej.

Po tradycyjnej porannej schroniskowej szarlotce (ta w Murowańcu jest najdroższa ze wszystkich i całkiem przeciętna smakowo) ruszamy dalej.

Obowiązkowy starterek górski.

Obowiązkowy starterek górski.

Ludzi na szlaku ze względu na porę dnia jest niewiele. Sprawnie mijamy Czarny Staw Gąsienicowy, podchodzimy na kolejny próg doliny i zostawiamy w tyle Zmarzły Staw. W pobliżu rozstaju w Koziej Dolince robimy kolejny postój. Wchodząc wyżej, spotykamy przy szlaku parę kozic, które pozują nam do zdjęcia, nie wykazując specjalnego lęku przed ludźmi. Już o 10:30 docieramy na grań.

Do Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Do Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Otoczenie Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Otoczenie Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Widok na Czarny Staw Gąsienicowy.

Widok na Czarny Staw Gąsienicowy.

Tu rozdziela się szlak na Kozią i Zawrat.

Tu rozdziela się szlak na Kozią i Zawrat.

Zmarzły Staw.

Zmarzły Staw.

Widok z Koziej Dolinki.

Widok z Koziej Dolinki.

Kozia Dolinka zostaje za nami.

Kozia Dolinka zostaje za nami.

Gospodyni terenu.

Gospodyni terenu.

Grań od Świnicy po Kozi Wierch.

Grań od Świnicy po Kozi Wierch.

Dzisiaj przechodzimy ostatnią część Orlej Perci. Środkową przeszliśmy pięć lat temu, a tę najbardziej zachodnią dokładnie tydzień temu. Idziemy przez Zadni, Pośredni i Skrajny Granat, zastanawiając się, czy nie zejść z tego ostatniego na dół – na niebie kłębi się coraz więcej chmur. Po jeszcze jednym sprawdzeniu dokładnej prognozy pogody (i naradzie z miłym panem napotkanym na szlaku) idziemy dalej. Z prognoz i obserwacji wynika, że pogoda wytrzyma jeszcze co najmniej dwie godziny.

Widok na Zadni Granat z Pośredniego.

Widok na Zadni Granat z Pośredniego.

A przed nami Skrajny Granat.

A przed nami Skrajny Granat.

Czekają nas też Buczynowe Turnie.

Czekają nas też Buczynowe Turnie.

Słynny krok nad szczeliną.

Słynny krok nad szczeliną.

Uff, udało się!

Uff, udało się!

Nie żałujemy podjętej decyzji – pogoda pozostaje stabilna jeszcze przez pięć godzin, a my bez problemu dokańczamy „zwiedzanie” Orlej Perci. Bardzo podoba nam się dzisiejsza trasa – sporo wspinaczki, często wymagającej zwiększonej uwagi. Łańcuchy i klamry są tam, gdzie trzeba. Jednocześnie co chwilę oglądamy przecudne widoki – czy można chcieć czegoś więcej?

Szlakiem z Granatów na Krzyżne.

Szlakiem z Granatów na Krzyżne.

Szlakiem z Granatów na Krzyżne.

Szlakiem z Granatów na Krzyżne.

Widok na Tatry Wysokie.

Widok na Tatry Wysokie.

Hura! Przed nami Krzyżne!.

Hura! Przed nami Krzyżne!.

Warto jednak zaznaczyć, że do przejścia Orlej Perci z prawdziwą przyjemnością potrzebowaliśmy 13 lat chodzenia po szlakach wysokogórskich i ferratach. Wcześniejsze zapuszczenie się na ten szlak skończyłoby się niechybnie „telegrafami” w nogach. To zdecydowanie nie trasa na początek przygody z Tatrami. Gorąco popieramy przy tym projekt przekształcenia tego szlaku w via ferratę!

Dłuższy postój robimy sobie dopiero pod szczytem Kopy nad Krzyżnem. Znajdujemy tam dobrą osłonę przed silnymi porywami wiatru i piękne widoki.

Widok z Kopy nad Krzyżnem w kierunku Granatów.

Widok z Kopy nad Krzyżnem w kierunku Granatów.

Tędy prowadzi szlak na Krzyżne z Murowańca.

Tędy prowadzi szlak na Krzyżne z Murowańca.

Postój na Kopie nad Krzyżnem.

Postój na Kopie nad Krzyżnem.

Szlak z Krzyżnego do „Piątki” jak zwykle jest trochę niewygodny i nużący, bo mimo ogólnego zejścia trzeba, niestety, sporo podchodzić w górę.

Przedni i Wielki Staw w ,,Piątce''.

Przedni i Wielki Staw w ,,Piątce”.

Schodzimy z Krzyżnego do ,,Piątki''.

Schodzimy z Krzyżnego do ,,Piątki”.

Dolina Roztoki i Opalone.

Dolina Roztoki i Opalone.

Wielki Staw.

Wielki Staw.

W schronisku pięciostawiańskim jemy pyszny obiad, a na deser ciasto jagodowe – po prostu bajka i na dodatek ceny sporo niższe niż w Murowańcu!

Wraz z pierwszymi kroplami deszczu wychodzimy w kierunku Doliny Roztoki. Zdążamy zejść z zakosów, zanim na dobre zaczyna padać. Dalej już do samej Palenicy idziemy w deszczu. Wracając, przypominamy sobie cały nasz bajkowy pobyt. Jesteśmy bardzo z siebie dumni, że udało nam się przejść takie ciekawe wielogodzinne i trudne trasy!

Po powrocie do Zakopca od razu idziemy po oscypki dla nas i dla Rodziców, a potem już pozostaje nam tylko pakowanie i ogarnianie się przed jutrzejszym wczesnym wyjazdem. Całe te osiem dni było jak piękny sen – tyle, że prawdziwy!

Nasz czas: dojście do grani: 6:15–10:30, Zadni Granat–Krzyżne: 10:30–13:00, Krzyżne – „Piątka”: 13:30–15:10, „Piątka”–Palenica: 15:50–17:30

Dystans: 24 km, przewyższenie: ok. 1600 m

Tatry część I – wschodnia część Orlej Perci, Siwy Wierch, Kopa Kondracka, Przełęcz pod Chłopkiem

2015.07.17, piątek

Upał, 30 stopni

Warszawa – Rzeszów – Zakopane

Rano odstawiamy Grzesia do Babci Urszuli. Trudno nam rozstawać się z nim po raz pierwszy… Na szczęście starsi chłopcy nie pozwalają na długo zagłębiać się w smutnych rozważaniach. Pakujemy ich do samochodu i przyjmujemy azymut na Rzeszów. Jedzie się dość sprawnie (choć droga ta – jak wiadomo – do najszybszych zdecydowanie nie należy), z pierwszym i ostatnim postojem na drugie śniadanie w Ostrowcu Świętokrzyskim. Wyjeżdżamy z domu o 8:00, o Dziadków stawiamy się ok. 13:30.

Zjadamy obiad, chwilę jeszcze rozmawiamy i zostawiamy Tymusia i Sebusia na ich wakacje z Dziadkami. A my naprawdę we dwoje ruszamy dalej! Jedziemy najpierw autostradą na Kraków, potem zjeżdżamy na Zakopiankę. Nie rozdrabniamy się już na żadne postoje po drodze – tak bardzo chcemy szybko dojechać na miejsce. Jeden szybki postój na kawę urządzamy tylko sobie na stacji benzynowej. Słuchamy fantastycznej płyty LaoChe Dzieciom, przypominamy sobie wcześniejsze wypady w Tatry Polskie i Słowackie. Podróż do Zakopanego (razem z postojem) zajmuje nam 4 godziny, od 16:00 do 20:00.

Zakopane jest komercyjne, krzykliwe i zatłoczone, ale my staramy się dostrzec jego inną twarz. Pamiętamy podhalańskie spacery pasmem gubałowskim, mamy sentyment do stylu zakopiańskiego, no i tak wiele miłych wspomnień wiąże nam się z tym miejscem. Z ciekawością więc patrzymy, co się zmieniło, a co zostało po staremu.

Zakwaterowujemy się w przemiłej Cisówce. Powrót w miejsce, z którym wiąże się tyle wspomnień, jest dla nas przyjemnie wzruszający. Nie byliśmy tu już 12 lat… A nie zmieniło się wiele. Nadal jest sympatycznie i przytulnie. Przypominamy sobie, gdzie co stało, kiedy byliśmy w którym pokoju.

Wieczorem dajemy radę tylko się rozpakować i kładziemy się spać – jutro planujemy wczesne wyjście w góry!

 

2015.07.18, sobota

Rano cieplutko (20 stopni) i przepiękne słońce, ok. południa zaczyna się dwugodzinny ciąg burz z ulewami przez wielkie 'U’

Kasprowy Wierch – Kozia Przełęcz

W planach mieliśmy dziś małą wycieczkę aklimatyzacyjną. A skończyło się … hmm … porządną górską turą na Orlej Perci. Ale co mieliśmy zrobić, jak za oknem od rana przepiękna pogoda i dobre prognozy na cały dzień? Jednak nie ma to jak romantyczna randka we dwoje:)

Rano podjeżdżamy busem do Kuźnic, gdzie – mimo wczesnej pory (jest niewiele po 7:00) – wita nas długaśna kolejka do kas na Kasprowy. A my – hura – bilety mamy w kieszeni! Od niedawna można kupować bilety on line – no nareszcie jakiś dobry pomysł!

Po wjeździe na górę od razu zadziwia nas temperatura na Kasprowym. Jest ponad 20 stopni! Nie do wiary! No to do dzieła, zaczynamy naszą wycieczkę!

Kasprowy Wierch – Świnica (8:25-10:05)

To dla nas wyjątkowa trasa… Jak miło jest pójść tędy znowu! Pogoda jest przepiękna, ludzi coraz więcej, ale sympatycznie można pogadać, trudności techniczne na wejściu na Świnicę niewielkie, widoki rozległe. Powoli odświeżamy naszą niezłą kiedyś znajomość topografii Tatr. Znajdujemy Krywań, Gładką Przełęcz, …. Wszędzie tam kiedyś byliśmy. Ale fajnie!

Na Świnicy (2301 m n.p.m.) dużo odpoczywających osób i trudno znaleźć ustronne miejsce na postój. „Nasza” miejscówa, niestety, zajęta, więc siadamy na pierwszym lepszym miejscu, pałaszujemy kanapki i dalej w drogę.

Kasprowy za nami

Kasprowy za nami

...a Świnica przed nami

…a Świnica przed nami

Kurtkowiec i Dwoisty Staw

Kurtkowiec i Dwoisty Staw

Długi Staw i Zadni Staw Gąsienicowy

Długi Staw i Zadni Staw Gąsienicowy

Na Świnicę

Na Świnicę

Na Świnicę - przed szczytem

Na Świnicę – przed szczytem

W tle Zadni Staw w Piątce

W tle Zadni Staw w Piątce

Świnica – Zawrat (10:30-11:30)

Tu już trudności nieco większe, więc – jak to w szczycie sezonu turystycznego – co jakiś czas robią się korki, a my zatrzymujemy się na konieczne przestoje. Przynajmniej można uspokoić oddech i bliżej postudiować panoramy. Widoki nadal są rozległe, a pogoda słoneczna i gorąca. Zawrat (2159 m n.p.m.) zatłoczony równie mocno jak Świnica, więc nie zatrzymujemy się i ruszamy dalej.

Ze Świnicy kierujemy się na Zawrat

Ze Świnicy kierujemy się na Zawrat

Zadni był dziś fotogeniczny

Zadni był dziś fotogeniczny

Zawrat – Kozia Przełęcz (11:30-13:00, w tym przestoje)

Dalej idziemy w grupce ludzi, ale nie jest uciążliwie – nie licząc dwóch dłuższych wymuszonych przestojów. W sumie sprawnie i bez większych problemów technicznych przechodzimy przez Mały Kozi Wierch (2228 m n.p.m.), słynący z przepięknej panoramy. Sielankę przerywają pierwsze krople deszczu. Rozglądamy się dookoła – faktycznie, nad górami chmury zaczynają się kłębić, ale ich pułap jest wysoki, a wszędzie dookoła świeci słońce. Decydujemy się więc iść dalej. Teren robi się trudniejszy, łańcuchy sprowadzają na Zmarzłą Przełączkę Wyżnią. Słońce już nie świeci, a w stromym, wymagającym Żlebie Honoratka jest nieprzyjemnie ciemno. Przez Zmarzłą Przełęcz przechodzimy jeszcze suchą stopą, ale nie podobają nam się pomruki burzy. Teraz odwrót nie ma już sensu (zresztą szlak jest i tak na tym odcinku jednokierunkowy), szybciej zejdziemy przez Kozią Przełęcz.

Na Mały Kozi Wierch

Na Mały Kozi Wierch

Widoki z Małego Koziego Wierchu

Widoki z Małego Koziego Wierchu

Widoki z Małego Koziego Wierchu

Widoki z Małego Koziego Wierchu

Widoki z Małego Koziego Wierchu

Widoki z Małego Koziego Wierchu

Schodzimy Żlebem Honoratka

Schodzimy Żlebem Honoratka

Na trawersie Zamarłej Turni zaczyna mocniej padać. Opady wyglądają na lokalne i chwilowe, prognozy pogody jeszcze rano były bardzo dobre, więc wyciągamy peleryny i decydujemy się przycupnąć i przeczekać, przy okazji wrzucając coś na ząb. Zachmurza się jednak coraz bardziej, burza nie przestaje pomrukiwać. Gdy deszcz ustaje, chowamy więc peleryny i zaczynamy sprawnie schodzić w kierunku Koziej Przełęczy. I tu zaczyna się cała zabawa. Ni stąd ni zowąd zaczyna się nawałnica. Zaczyna lać jak z cebra, dodatkowo mocne podmuchy wiatru podrasowują atmsferę. Naprędce wyciągamy kurtki z membraną. Słynną drabinkę sprowadzającą na Kozią Przełęcz pokonujemy w strugach ulewnego deszczu. Nie jest nam do śmiechu. O pamiątkowym zdjęciu nie ma mowy.

Postój, a raczej pokucaj w deszczu

Postój, a raczej pokucaj w deszczu

Kozia Przełęcz – Murowaniec (13:00-15:00)

Z Koziej skręcamy w kierunku Hali Gąsienicowej. Skały robią się niebezpiecznie śliskie, więc zdwajamy ostrożność i marzymy o wejściu w łatwiejszy teren. Początkowy fragment szlaku zejściowego jest trudny technicznie, a nas chłosta wiatr i strumienie deszczu, czujemy jak nawet po majtkach zaczynają płynąć zimne strugi wody. Po chwili zaczyna chlupać także w butach. Aż do samego Murowańca idziemy w ulewie i wietrze, straszeni odgłosami burzy. Chodzimy już po Tatrach tyle lat, wiele razy spotkaliśmy załamanie pogody, ale takich ilości deszczu jak dziś nie widzieliśmy jeszcze chyba nigdy. Cóż, gdy mówimy innym o planowanej randce, myślą, że jedziemy do SPA. A dziś mamy Sante Per Aqua. I to jakie!

Ostatnie spojrzenie w kierunku Koziej Przełęczy

Ostatnie spojrzenie w kierunku Koziej Przełęczy

Schodzimy do Murowańca, w tle Kościelec

Schodzimy do Murowańca, w tle Kościelec

W Murowańcu, przemoczeni do suchej nitki i zziębnięci, z chęcią pałaszujemy obiad. Próbujemy też znaleźć jakieś suche ciuchy do przebrania. Spodnie i bluzkę mamy, ale co z tego, gdy z majtek kapie woda? Ze skarpetek wyciskamy chyba z pół litra wody.

Murowaniec – Kuźnice przez Dol. Jaworzynkę (16:00-17:30)

Po wyjściu z Murowańca wita nas piękne słońce, a burza bierze się za pasmo gubałowskie. Wybieramy wariant przez Jaworzynkę, szybciej pokonujący różnicę wzniesień. Dopiero teraz porządnie czujemy zmęczenie. W Kuźnicach łapiemy busa – nie mamy już ochoty na kilkukilometrowy spacer w okolice dworca.

Ogrzaliśmy się, najedliśmy i Murowaniec zostaje za nami

Ogrzaliśmy się, najedliśmy i Murowaniec zostaje za nami

Szałasy w Dolinie Jaworzynki

Szałasy w Dolinie Jaworzynki

Wieczorem czas na wielkie suszenie. Mokre plecaki, buty, ciuchy. Dajemy już dziś radę wyjść tylko po niezbędne zakupy. Co by tu zrobić jutro?

Nasz czas: 8:30-17:30, 15 km, ok. 500 m w górę i 1500 m w dół

 

2015.07.19, niedziela

Upalnie, na szczytach wietrznie, krótki przelotny deszcz po południu

Na Siwy Wierch

Oj, po wczorajszej wycieczce ‘aklimatyzacyjnej’ dziś nie możemy ruszyć ręką ani nogą Nie decydujemy się więc na wyprawę na Przełęcz pod Chłopkiem, tylko na nieco krótszą wycieczkę. Po burzliwych naradach na co się zdecydować, jedziemy na Siwy Wierch w słowackich Tatrach Zachodnich.

Na Siwym byliśmy już dwukrotnie – raz wchodziliśmy szlakiem przez Babki, raz przez Białą Skałę. Za każdym razem widoczność była zerowa. Dziś wybieramy wariant wejściowy przez Białą Skałę, ale tym razem mamy piękną pogodę i rozległe panoramy – mamy więc wrażenie, że idziemy tędy po raz pierwszy.

Podjeżdżamy samochodem do Zuberca, gdzie 11 lat wcześniej spędziliśmy wyjątkowo udane tatrzańskie wakacje. Miło poprzyglądać się znajomym kątom. Następnie kierujemy się drogą w stronę Liptowskiego Mikulasza, przejeżdżamy obok znajomego kamieniołomu i wypatrujemy z samochodu punkt wyjścia czerwonego szlaku.

O 9:15 ruszamy w górę. Szlak wiedzie początkowo dość stromo lasem. Wokół widać ślady po zrywce drewna. Kolejne zakosy pną się stromo w górę, a my każdy krok przypłacamy bólem nóg, rąk, chyba wszystkiego, co mamy. Bolą nas nawet mięśnie, o istnieniu których wcześniej nie wiedzieliśmy. Oj, będzie się wesoło schodziło… Po półtorej godziny z chęcią zatrzymujemy się na postój w okolicach Białej Skały. Widok przed nami przepiękny, wapienne skały niezwykle malownicze.

Punkt wyjścia szlaku za Zubercem. Ruszamy.

Punkt wyjścia szlaku za Zubercem. Ruszamy.

Najpierw nasza ścieżka wije się przez las.

Najpierw nasza ścieżka wije się przez las.

Potem odsłaniają się widoki. Postój w okolicy Białej Skały.

Potem odsłaniają się widoki. Postój w okolicy Białej Skały.

Po postoju wstać trudno, ale ruszamy dzielnie w dalszą drogę. Docieramy do górnej granicy lasu i wkraczamy w świat niezwykle bujnej roślinności. Kosodrzewina pięknie komponuje się z różnymi gatunkami kwiatów, wokół soczysta zieleń wdzierająca się na ścieżkę. Wypatrujemy nawet goździki lśniące (niezwykle rzadko spotykane w słowackich Tatrach, w Polsce już nieobecne) i lilię złotogłów. Obiecujemy sobie poutrwalać kwiaty na zdjęciach w drodze powrotnej.

Widzimy lilię złotogłów.

Widzimy lilię złotogłów.

Powyżej kosodrzewiny wkraczamy na teren skalny. Skały są tu niezwykle kruche, ścieżka wąska i w wielu miejscach trzeba uważać na pośliźnięcia, ale czego się nie robi dla takich widoków! „Dolomitowy park skalny” – jak to określił Nyka – wywiera ogromne wrażenie. Szlak kluczy między wapiennymi skałami o przedziwnych kształtach, w kilku miejscach musimy domyślać się przebiegu ścieżki. Przed samym szczytem musimy jeszcze pogimnastykować się w dwóch stromych, ale krótkich kominkach ubezpieczonych łańcuchami, i już stajemy na szczycie.

Siwy Wierch w pełnej krasie.

Siwy Wierch w pełnej krasie.

Wkraczamy w dolomitowy park skalny.

Wkraczamy w dolomitowy park skalny.

Na Siwym WIerchu (1805 m n.p.m.).

Na Siwym WIerchu (1805 m n.p.m.).

Siwy Wierch, położony na zachodnim krańcu grani głównej Tatr, jest niezłym punktem widokowym. Przypominamy sobie kolejne szczyty z grani głównej, zgadujemy, co widać na horyzoncie. W okolicy szczytu bardzo mocno jednak wieje, więc na odpoczynek znajdujemy zaciszny grajdołek kilkadziesiąt metrów dalej.

Widok w kierunku grani głównej.

Widok w kierunku grani głównej.

Widok na Przełęcz Palenica.

Widok na Przełęcz Palenica.

Wracamy tą samą drogą. Zejście niby obiektwnie jakieś bardzo długie nie jest, ale dlaczego te kolana i uda tak bolą? R. w desperacji próbuje nawet w pewnym momencie schodzić tyłem;) Tuż przed samochodem łapie nas krótki, ale bardzo intensywny deszczyk.

Schodzimy.

Schodzimy.

I znów wchodzimy w scenerię skalną.

I znów wchodzimy w scenerię skalną.

Dzwonki alpejskie.

Dzwonki alpejskie.

Szukanie szlaku to niezła zabawa.

Szukanie szlaku to niezła zabawa.

Formacje skalne mają tu niezwykłe kształty.

Formacje skalne mają tu niezwykłe kształty.

Omieg górski.

Omieg górski.

I piękny tojad mocny.

I piękny tojad mocny.

Wracając samochodem, robimy sobie jeszcze objazd Zuberca, wypatrując znajomych miejsc. Na obiad zajeżdżamy do restauracji U Śliwy w Chochołowie.

Wieczorem wybieramy się jeszcze na mszę do kościoła na Chramcówkach i idziemy na naszą własną modlitwę drogą Do Samków.

Nasz czas: 9:15-12:45 w górę, 13:10-15:45 w dół plus dojazd.

Dystans: ok. 10 km, przewyższenie ok. 900 m

 

2015.07.20, poniedziałek

Rano pochmurno i deszczowo, potem słonecznie i 25 stopni

Doliną Małej Łąki na Kopę Kondracką

Po wieczornych burzach wita nas pochmurny ranek. Rezygnujemy więc z planowanych wypraw w rejon Morskiego Oka i postanawiamy zrobić jakąś wycieczkę gdzieś w pobliżu.

Pretekst zawsze się znajdzie. Tym razem planujemy odwiedzić raz jeszcze wszystkie schroniska po polskiej stronie Tatr i przywieźć z nich ostemplowaną pieczątkę do naszego nowego „papierowego” albumu „Schroniska gór polskich”. Dawno nie byliśmy na Kondratowej i Kalatówkach – to może wycieczka w tamtą okolicę?

Ruszamy Doliną Małej Łąki. Cały czas wisi nad nami ciężkie, deszczowe niebo – zastanawiamy się: rozpada się, czy wytrzyma? Dość sprawnie przechodzimy pierwszą lesistą część doliny, zostawiamy po prawej odgałęzienie na Przysłop Miętusi. Na Wielkiej Polanie Małołąckiej zachwycamy się pięknymi kobiercami kwiatów tatrzańskich – cieszy nas to, że coraz więcej z nich udaje nam się rozpoznać! Kiedy dochodzimy do końca polany, zaczyna kropić i robi się naprawdę ciemno. Staramy się jednak trzymać fason i idziemy dalej.

Wielka Polana Małołącka.

Wielka Polana Małołącka.

Tak miło się nią idzie.

Tak miło się nią idzie.

Dalej szlak zaczyna piąć się coraz stromiej. Choć Dolina Małej Łąki to najmniejsza walna dolina Tatr Polskich, to ma aż trzy kotły polodowcowe. Szybko dochodzimy do pierwszego Upłazów Wyżnich. Za nim, w lesie robimy pierwszy postój.

Idąc wyżej (i coraz stromiej – czują to nasze ciągle zbolałe nogi…), podziwiamy rowki krasowe wyraźnie widoczne na wapiennych głazach i skałach. Podziwiamy widoki na otoczenie drugiego kotła polodowcowego – Świstówki.

Forsujemy kolejne progi doliny Małej Łąki.

Forsujemy kolejne progi doliny Małej Łąki.

Chwilami widok zasłaniają nadchodzące chmury, przez moment idziemy zupełnie bez widoków. Coraz bardziej żmudnymi zakosami przez kosówkę dochodzimy na Przełęcz Kondracką, zostawiając po prawej stronie trzeci kocioł polodowcowy – Wielką Świstówkę.

Do Przełęczy Kondrackiej coraz bliżej.

Do Przełęczy Kondrackiej coraz bliżej.

Na Przełęczy Kondrackiej zastajemy już sporo turystów kierujących się na Giewont. Na Giewoncie byliśmy już trzykrotnie, różnymi drogami – dziś nie mamy ochoty na marsz w tłumie. Będziemy kierować się w drogą stronę, ale najpierw chowamy się przed wiatrem za skały na stronę Kondratowej i posilamy się przed dalszą drogą. Mamy pełen przegląd turystów idących na Giewont – jest nieźle… Niektórym zdarza się zapędzić zupełnie w niewłaściwym kierunku i potem reszta ich grupy krzyczy, żeby wracali spod Kopy Kondrackiej, bo przecież na Giewont w drugą stronę…

Na Przełęczy Kondrackiej (1725 m n.p.m.). Rzut oka na Giewont.

Na Przełęczy Kondrackiej (1725 m n.p.m.). Rzut oka na Giewont.

Pogoda jest zmienna – to chmury, to słońce, to zimny wiatr, to chwile upału. Mimo pierwotnych planów zejścia od razu do schroniska stwierdzamy, że pójdziemy okrężną drogą i zejdziemy dopiero z Przełęczy pod Kopą Kondracką. Dawno tu nie byliśmy. Zmiany planów nie żałujemy. Widoki, jakie rozpościerają się przed nami podczas podchodzenia na Kopę Kondracką, rekompensują wysiłek. Widać całe Tatry Wysokie, od Krywania przez Gierlach, Wysoką, Świnicę, Granaty aż po Żółtą Turnię. Zapomnieliśmy już, że tak tu pięknie!

Ruszamy w kierunku Kopy Kondrackiej

Ruszamy w kierunku Kopy Kondrackiej

Widok w kierunku Tatr Wysokich. Łatwo zlokalizować Kasprowy.

Widok w kierunku Tatr Wysokich. Łatwo zlokalizować Kasprowy.

Przełęcz Kondracka i Giewont zostały za nami.

Przełęcz Kondracka i Giewont zostały za nami.

Przełęcz pod Kopą Kondracką - nasz cel!

Przełęcz pod Kopą Kondracką – nasz cel!

Podejście na Małołączniak wygląda imponująco.

Podejście na Małołączniak wygląda imponująco.

Z prawej Krywań, z lewej Orla Perć.

Z prawej Krywań, z lewej Orla Perć.

Na szczycie Kopy Kondrackiej robimy tylko zdjęcia, bo zimny wiatr nie pozwala na dłuższe podziwianie widoków. Schodzenie dzisiaj nie należy do łatwych – przy każdym kroku czujemy i kolana, i chyba wszystkie mięśnie nóg. Mimo to w miarę sprawnie schodzimy na Przełęcz pod Kopą Kondracką i ruszamy zakosami w stronę schroniska na Hali Kondratowej. Jak zwykle zejście trochę się dłuży, ale dzisiaj dodatkową atrakcją są wolontariusze wnoszący siatki do regeneracji otoczenia szlaków. Wcześniej widzieliśmy już poprawiony szlak między Kopą Kondracką a Przełęczą Kondracką – naprawdę dobra robota. Nie robimy dłuższego postoju, przystajemy tylko, żeby dać chwilę oddechu kolanom.

Zejście na Halę Kondratową.

Zejście na Halę Kondratową.

W schronisku na Hali Kondratowej wciągamy po talerzu żurku (średniego – jajko w nim było, ale kiełbasy trzeba było szukać – M. znalazła, a R. nie…) i piwo (chmiel dla regeneracji mięśni oczywiście!).

Schronisko na Hali Kondratowej.

Schronisko na Hali Kondratowej.

Prawdziwą ucztę mamy dopiero na Kalatówkach. Wyremontowany hotel i odnowiona restauracja zachęcają do odwiedzin, a turystów – o dziwo – niewielu. Jemy zestaw obiadowy – pyszną zupę jarzynową i średni kotlet z pieczonymi ziemniakami i buraczkami – za 21 zł z kompotem to jednak świetna propozycja dla strudzonych wędrowców.

Hotel Górski Kalatówki.

Hotel Górski Kalatówki.

Myślenickie Turnie i Kasprowy Wierch.

Myślenickie Turnie i Kasprowy Wierch.

Schodzimy do Kuźnic kamienisto-brukowaną drogą, wspominając nasze poprzednie odwiedziny tej okolicy. Podczas zejścia mijamy zadziwiająco niewielu jak na szczyt sezonu turystów – czyżby wszyscy akurat wtedy byli na Giewoncie? Dla nas to dobrze – mieliśmy dzisiaj naprawdę przemiły spacer!

Nasz czas: 8:10 – 11:05 na Przełęcz Kondracką, 11:30 – 16:00 przez Kopę Kondracką do Kuźnic

Dystans: 13,5 km, przewyższenie: 1170 m w górę, 1080 m w dół

 

2015.07.21, wtorek

Niewielkie zachmurzenie, e górach komfort termiczny, na dole 25 stopni

Na Przełęcz pod Chłopkiem

„Już nie zejdę, już nie zejdę, ale sobie chociaż wejdę” – śpiewali bohaterowie sztuki „Na przełęczy” Witkacego. A my i weszliśmy, i zeszliśmy – na Przełęcz pod Chłopkiem oczywiście. Za nami dłuuuga, ale jaka piękna wycieczka!

Obawiając się tłumów walących do Moka i wyżej w środku sezonu, rano zabijamy w sobie śpiocha i już o 6:45 maszerujemy z Palenicy w kierunku Morskiego Oka. Pokonywaliśmy tę samą trasę o tej samej porze w sierpniu 2003 roku i wtedy spotkaliśmy tylko nielicznych turystów. Dziś, mimo wczesnej godziny, szliśmy razem z kilkoma innymi grupkami turystów. Tak czy siak, ta trasa pokonywana bez dzikich tłumów i o poranku jest o niebo piękniejsza niż w zatłoczonych godzinach popołudniowych. Dolina Białki w otoczeniu majestatycznych szczytów naprawdę jest imponująca. Idziemy szybkim krokiem. Dróżnikówka, Wodogrzmoty, Włosienica, Zakręt Ejsmonda – jakoś szybko mija nam trasa. Ani się oglądamy i zajadamy szarlotkę na werandzie schroniska w Morskim Oku. O tej porze jest tu kameralnie i bardzo przyjemnie.

Schronisko PTTK nad Morskim Okiem.

Schronisko PTTK nad Morskim Okiem.

O 9:15 ruszamy dalej. Razem z nami idzie już sporo osób, ale mamy nadzieję, że większość skręci na szlak na Rysy. Mamy wrażenie, że na podejściu pod Czarny Staw pod Rysami zaczynają się wyścigi – kto kogo przegoni. My idziemy swoim tempem, pilnując równego oddechu. Po 45 minutach jesteśmy nad Czarnym Stawem pod Rysami. Ale tu pięknie… 500-metrowa ściana Kazalnicy i inne szczyty są idealną oprawą dla lustra wody. Obserwujemy dwie młode pary, robiące sobie zdjęcia w ramach sesji ślubnej.

Mięgusze i Cubryma przeglądają się w Morskim Oku.

Mięgusze i Cubryma przeglądają się w Morskim Oku.

Brzeg Morskiego Oka - rano tak tu pusto i pięknie...

Brzeg Morskiego Oka – rano tak tu pusto i pięknie…

Kaskady potoku z progu Czarnego Stawu.

Kaskady potoku z progu Czarnego Stawu.

Otoczenie Czarnego Stawu pod Rysami.

Otoczenie Czarnego Stawu pod Rysami.

Teraz nasz szlak skręca w prawo. Początkowo idziemy wygodnie ułożoną ścieżką wśród kosodrzewin. Przyjemnie się przeluźnia. Ani za nami, a nie bezpośrednio przed nami nie idzie nikt. Widoki na Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami zachwycają! Po chwili po raz pierwszy trzeba wyjąć ręce z kieszeni – pokonujemy niewielki żleb, którym spływa strumyk. Docieramy do BandziochaKotła Mięguszowieckiego – i tu siadamy na kolejny postój. Chowamy kijki – za chwilę będą bardziej przeszkadzać niż pomagać.

Wchodzimy w kierunku wylotu Bandziocha.

Wchodzimy w kierunku wylotu Bandziocha.

Morskie Oko coraz niżej.

Morskie Oko coraz niżej.

Toń Morskiego Oka jak piękna laguna.

Toń Morskiego Oka jak piękna laguna.

Idziemy dalej.

Idziemy dalej.

Czarny Staw pod Rysami.

Czarny Staw pod Rysami.

Szlak wspina się wzdłuż potoczku do Bandziocha.

Szlak wspina się wzdłuż potoczku do Bandziocha.

Od tego momentu zaczyna się najciekawsza część wycieczki – po dobrze urzeźbionej skale wspinamy się na Kazalnicę. Trudności są umiarkowane, jednak na pewno nie jest to szlak dla początkujących. I lepiej go pokonywać przy ładnej pogodzie.

Impresja ze szlaku.

Impresja ze szlaku.

...i wyżej - przed nami Kazalnica.

…i wyżej – przed nami Kazalnica.

Widok z Kazalnicy - jak z lotu ptaka.

Widok z Kazalnicy – jak z lotu ptaka.

Na Kazalnicy.

Na Kazalnicy.

Widok z Kazalnicy nas urzeka. Przede wszystkim jest dla nas bardzo… oryginalny. Widać Wysoką, Rysy, część Mięguszy, Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami z bardzo „nieoklepanej” strony. Dalsza część trasy wiedzie wąską i dość eksponowaną grzędą pod ścianę Czarnego Szczytu Mięguszowieckiego. Trudności obiektywnych nie ma, ale jest jakoś tak bardzo „powietrznie”. Cieszymy się, że ścieżka jest sucha. Mała dawka adrenaliny tylko wzbogaca wrażenia z wycieczki. Ostatni fragment to eksponowany trawers wprowadzający na Przełęcz pod Chłopkiem. Trudności nie ma dużych, ale na pewno trzeba uważać. Zwłaszcza końcowy odcinek, po skałach mylonitycznych (powstałych z innych pokruszonych skał) jest usypujący się i zdradliwy. Zastanawiamy się, gdzie dokładnie jest ta słynna „powietrzna galeryjka”. Dla nas cały trawers wyglądał podobnie.

A teraz w kierunku Mięguszowieckiego Szczytu Czarnego.

A teraz w kierunku Mięguszowieckiego Szczytu Czarnego.

Widzimy szlak na Szpiglasową.

Widzimy szlak na Szpiglasową.

Tą drogą weszliśmy.

Tą drogą weszliśmy.

Coraz wyżej.

Coraz wyżej.

I coraz bliżej celu.

I coraz bliżej celu.

Na Przełęczy pod Chłopkiem (2307 m n.p.m.) przede wszystkim oglądamy widoki. W dole po słowackiej stronie jak na dłoni widać Stawy Hińczowe i Koprowy Szczyt. Przypominamy sobie, jak pokonywaliśmy tę trasę w lipcu 2005 r., a M. okropnie bolał ząb:) Z odpoczynku rezygnujemy – na południu kłębią się brzydkie ciemne chmury, a przed nami powrót wymagający uwagi.

Udało się - jesteśmy na Przełęczy pod Chłopkiem.

Udało się – jesteśmy na Przełęczy pod Chłopkiem.

Morskie Oko z Przełęczy pod Chłopkiem.

Morskie Oko z Przełęczy pod Chłopkiem.

Stawy Hińczowe z Przełęczy pod Chłopkiem.

Stawy Hińczowe z Przełęczy pod Chłopkiem.

Koprowy Wierch i grań Hrubego

Koprowy Wierch i grań Hrubego

Wracamy tą samą trasą. Im niżej jesteśmy, tym bardziej zostawiamy za sobą świat dzikiej przyrody, a wkraczamy do zatłoczonej i głośnej rzeczywistości otoczenia Morskiego Oka w pełni sezonu turystycznego. Od Czarnego Stawu pod Rysami idziemy w sznureczku ludzi. Wokół Morskiego Oka ledwo można przejść. Do schroniska na obiad się nie wciskamy, więc schodzimy 1,5 km dalej i zjadamy coś w pawilonie gastronomicznym przy Włosienicy.

Ostatnia porcja, czyli zejście asfaltem w dół, do specjalnie przyjemnych nie należy, ale co zrobić. Zagłębiamy się w kolorowy tłum. Idąc, mamy wrażenie, że przypominamy czerwone krwinki z kultowego serialu naszego dzieciństwa „Było sobie życie”:)

Ale ten końcowy odcinek można wymazać. Cała reszta dostarczyła nam fantastycznych wrażeń turystycznych, estetycznych, sportowych… Zgodnie stwierdzamy, że szlak na Przełęcz pod Chłopkiem zaliczamy do kolekcji naszych ulubionych szlaków tatrzańskich.

Wracając samochodem do Zakopanego, zajeżdżamy jeszcze tylko na Jaszczurówkę kupić linę do chodzenia dla naszych chłopaków.

Nasz czas: 6:45-12:45 wejście; 13:00-17:45 zejście (ze wszystkimi odpoczynkami). 26 km, ponad 1300 m przewyższenia

Rysy w pełnej krasie (z Kazalnicy) - będziemy tam już jutro!

Rysy w pełnej krasie (z Kazalnicy) – będziemy tam już jutro!

Tatry – sentymentalny powrót na polskie (i nie tylko…) szlaki, 2015.07

 

Do ostatniej chwili przed wyjazdem nie możemy uwierzyć, że pojedziemy we dwoje w Tatry. Po trudnych przejściach ostatnich miesięcy ciągle mamy wrażenie, że niespodziewanie stanie się coś złego – rozchoruje się któryś chłopak, rozchorujemy się my, zepsuje się nam samochód. O dziwo wreszcie nastaje piątek i wszystko przebiega zgodnie z planem – a żyjąc z trójką dzieciaków, gładki przebieg wydarzeń należy do rzadkości. Ale jedziemy, naprawdę jedziemy! W tym roku na naszą randkę celowo wybieramy miejsce dobrze nam znane – potrzebujemy przede wszystkim „dogonić się”, pobyć ze sobą i dużo pogadać. A tak nie musimy przeglądać ton przewodników, ustalać planu zwiedzania na kolejne dni. Możemy po prostu wstać rano i ruszyć przed siebie. I pocieszyć się Tatrami – Alpy są przepiękne, ale nasze Taterki są – jak zawsze – wyjątkowe!

 

Formacje skalne mają tu niezwykłe kształty.

Tatry część I – wschodnia część Orlej Perci, Siwy Wierch, Kopa Kondracka, Przełęcz pod Chłopkiem

 

Widok na Zadni Granat z Pośredniego.

Tatry część II – Rysy, od Hali Gąsienicowej na Rówień Waksmundzką, Iwaniacka Przełęcz, zachodnia część Orlej Perci

Beskid Śląski – ekspedycja Barania Góra:), 2015.06

W wypadzie do Beskidu Śląskiego towarzyszą nam cztery zaprzyjaźnione rodziny z dziećmi. Dziesięć osób dorosłych, pięcioro dziewięciolatków, dwóch pięciolatków i trzy kilkumiesięczne maluszki. To nasz pierwszy wyjazd w tak dużym gronie. Wspólna eskapada okazuje się jednak strzałem w dziesiątkę. Dzieci są zachwycone swoim towarzystwem, a i dorośli bardzo miło spędzają czas. Inicjatywa do powtarzania! Dziękujemy wszystkim naszym Towarzyszom za taki przyjemny odpoczynek! My chętnie wróciliśmy do znanych nam z poprzednich wyjazdów szczytów Beskidu Śląskiego – zagospodarowanie turystyczne tego pasma z dużą liczbą schronisk i gęstą siecią szlaków czyni go idealnym celem na rodzinne wypady.

 

2015.06.03, środa

Upał i słońce:)

Warszawa – Szczyrk

To chyba u nas tradycja, że przed wyjazdem psuje nam się samochód. Tym razem R. odbiera go z warsztatu dopiero w środę tuż przed wyjazdem. Do końca nie wiemy: pojedziemy, czy nie. Nie ma co, nasza bryka dba o nasz poziom adrenaliny.

Po pracy R. i odebraniu samochodu zgarniamy dzieciaki ze szkoły i przedszkola i w drogę.

Wbrew naszym obawom (zaczyna się właśnie czerwcowy „długi weekend”) jedzie się nie najgorzej. Tylko kilka przestojów, poza tym jazda płynna. Jedziemy autostradą do Wiskitek, potem wskakujemy na katowicką.

Mamy dwa postoje – jeden w koszmarnie zatłoczonym McD po wjeździe na „jedynkę” jeszcze przed Częstochową (wycieczki itp.) i jeden w przyjemnym zajeździe 120 km od celu. Wszyscy chłopcy podczas drogi spisują się na medal. Grześ to po prostu wersja demo. Właśnie przebiła mu się druga jedynka – pewnie to tajemnica sukcesu.

Na miejsce docieramy już po ciemku. Wita nas gromada znajomych z dzieciakami. Ale fajnie! Mimo późnej pory starsi chłopcy prawie do 23:00 szaleją na dworze.

Rozpakowujemy się i po pierwszej udaje nam się pójść spać.

Nasza meta to kwatera prywatna na Białym Krzyżu na Przełęczy Salmopolskiej. Jak na nasze potrzeby świetna. Każda rodzina ma swoje niekrępujące lokum, no a dzieciaki bezpieczny trawiasty teren do zabawy.

Nasz czas: 14:50-22:00, ok. 393 km

 

2015.06.04, czwartek

Dziś sporo chłodniej, ok. 20 stopni, umiarkowane zachmurzenie

Szyndzielnia i Klimczok

W związku z najgorszymi prognozami pogody na dzisiejszy dzień planujemy zacząć od najmniej widokowej wycieczki: trasy trzech schronisk (no, my w końcu odwiedzamy dwa:)

Wjeżdżamy kolejką gondolową na Szyndzielnię. Ten punkt programu jest zawsze atrakcyjny dla dzieci. Przypominamy sobie zachwyt niespełna trzyletniego Tymusia, z którym byliśmy tu po raz ostatni w 2009 r. Z Szyndzielni kierujemy się do schroniska PTTK Klimczok, mijając imponujące rozmiarem schronisko PTTK na Szyndzielni. Z racji Bożego Ciała razem z nami podążają tłumy innych turystów, dziś jednak przeszkadza nam to mniej niż zazwyczaj, bo sami jesteśmy sporą grupą! Starsze dzieci są zachwycone swoim towarzystwem. Z kosturami w rękach naprędce formują swoją „drużynę pierścienia” i nic innego do szczęścia im nie potrzeba. Nasze pięciolatki co krok znajdują „kości dinozaurów”, dziwnie podobne do suchych patyków, i wypatrują z namaszczeniem znaków szlaku. Maluchy w nosidłach spisują się po prostu rewelacyjnie. Zachowanie Gisia oceniamy na szóstkę z plusem!

Teraz tylko trzeba kupić bilety.

Teraz tylko trzeba kupić bilety.

... i nakarmić Gisia.

… i nakarmić Gisia.

I można ruszać!.

I można ruszać!.

Schronisko PTTK na Szyndzielni.

Schronisko PTTK na Szyndzielni.

Gisiu, uśmiech.

Gisiu, uśmiech.

Postój w schronisku Klimczok przeznaczamy na zjedzenie obiadu i nakarmienie najmłodszych turystów. Mimo dużej liczby gości obsługa spisuje się nadzwyczaj sprawnie. Przy obiedzie przez pomyłkę oddajemy naszą domową łyżeczkę, ale wymieniamy ją na schroniskową – będzie pamiątka!

Schronisko PTTK Klimczok.

Schronisko PTTK Klimczok.

Po postoju rozdzielamy się – my i dwie inne rodziny z maluszkami wracają z powrotem (po drodze zaliczając widokowy szczyt Klimczoka), dwie pozostałe przedłużają wycieczkę i zahaczają jeszcze o schronisko na Błatniej.

Nasz cel przed nami - Klimczok!.

Nasz cel przed nami – Klimczok!.

Na Klimczok.

Na Klimczok.

Tymo, nie po kałużach.

Tymo, nie po kałużach.

Ale zabawa!.

Ale zabawa!.

Schodzimy na Szyndzielnię.

Schodzimy na Szyndzielnię.

Po południu dzieciaki hasają na miłym terenie dookoła naszej kwatery. A my ich mamy na jakiś czas z głowy – chi chi! Przynajmniej tych starszych:)

Nasz czas: 10:00 wyruszamy samochodami na Szyndzielnię, wjazd kolejką ok. 11:15, o 16:30 wsiadamy z powrotem do samochodu.

 

2015.06.05, piątek

Pięknie, bezchmurnie, prawdziwa patelnia, trochę wietrznie na grzbietach

Na Skrzyczne

Skrzyczne to najwyższe wzniesienie Beskidu Śląskiego, do tej pory brakujące nam do Korony Gór Polski. Byliśmy na tym szczycie zimą ponad 6 lat temu, ale… wyciągiem przy okazji wyjazdu narciarskiego. Nie liczy się. Teraz honorowo wchodzimy pieszo prosto spod naszej kwatery na Przełęczy Salmopolskiej.

Pierwszy odcinek daje mocno w kość, zwłaszcza podejście na Malinów (1117 m n.p.m.), a potem na Malinowską Skałę (1152 m n.p.m.). No ale plusem jest to, że od razu zdobywamy wysokość i od szczytu Malinowa towarzyszą nam przepiękne widoki na beskidzkie pasma, co bardzo umila wędrówkę. Chyba wszystkim nam idzie się dziś dużo lepiej niż wczoraj, dzieciaków w ogóle nie trzeba poganiać.

Z przełęczy Salmopolskiej na Malinów.

Z przełęczy Salmopolskiej na Malinów.

Nie ma to jak dobry kostur.

Nie ma to jak dobry kostur.

W drodze dobrze się rozmawia.

W drodze dobrze się rozmawia.

Z Malinowa na Malinowską Skałę.

Z Malinowa na Malinowską Skałę.

Oni chyba w coś celują...

Oni chyba w coś celują…

Pomoc starszego kolegi jest nieoceniona!.

Pomoc starszego kolegi jest nieoceniona!.

Obmyślamy strategię, jak pokonać przeszkodę.

Obmyślamy strategię, jak pokonać przeszkodę.

Dłuższy postój urządzamy przy Malinowskiej Skale. Ten szczyt znany jest z malowniczej wychodni skalnej, przez wielu uznawanej za jeden z symboli Beskidu Śląskiego. Dzieciaki chętnie zjadają drugie śniadanie, maluchy wychodzą z nosideł. Nasz Gisiek wpada w niemy zachwyt po posadzeniu na trawie. Po chwili w buzi ląduje wszystko – od liści jagód i patyków po – o zgrozo – drobne kamyczki. Przesadzamy więc obywatela piętro wyżej i na kolanach próbujemy go nakarmić czymś jadalnym. Bez większych skutków. Po co tracić czas na jedzenie, skoro świat jest taki ciekawy?

Postój pod Malinowską Skałą (1152 m n.p.m.).

Postój pod Malinowską Skałą (1152 m n.p.m.).

Gisiek na postoju pod Malinowską Skałą (1152 m n.p.m.).

Gisiek na postoju pod Malinowską Skałą (1152 m n.p.m.).

Pogoda jak drut.

Pogoda jak drut.

Malinowska Skała.

Malinowska Skała.

Odcinek od Malinowskiej Skały na szczyt Skrzycznego (1257 m n.p.m.) wiedzie po mocno wypłaszczonym terenie i jest bardzo widokowy, więc wędrówka nim to sama przyjemność. Do tego piękne słońce. Szkoda tylko, że szlakiem idą takie tłumy turystów, no ale to już uroki długiego czerwcowego weekendu. Szczyt Skrzycznego jest ruchliwy jak centrum kurortu. Na tarasie przed schroniskiem trudno o wolny stolik, na szczęście w środku jest dużo spokojniej i udaje się w spokoju zjeść obiad. To pierwszy szczyt KGP Gisia! I najwyższy Sebusia, a drugi pod względem wysokości w kolekcji Tymka! Fajnie, że nam się udało!

Z Malinowskiej Skały na Skrzyczne.

Z Malinowskiej Skały na Skrzyczne.

Ilu tych paralotniarzy!.

Ilu tych paralotniarzy!.

Schronisko PTTK na Skrzycznem.

Schronisko PTTK na Skrzycznem.

Widok ze Skrzycznego w stronę Beskidu Żywieckiego.

Widok ze Skrzycznego w stronę Beskidu Żywieckiego.

Po obiedzie zjeżdżamy wyciągiem w dół do centrum Szczyrku. Dla dzieciaków to duża frajda, a i dla nas spore ułatwienie i uatrakcyjnienie wycieczki. Nawet maluszkom się podoba – Grześ przez całą drogę głośno gada po swojemu i za wszelką cenę usiłuje zjeść poręcz wyciągu (no i zrzucić czapkę z głowy…). Dziwimy się tylko, że 10-miesięczne niemowlę (przewożone oczywiście na kolanach) jest liczone jako odrębna osoba – na dwuosobowym krzesełku obok M. i Grzesia nie mógł pojechać nikt. Na szczęście Janusz przygarnął naszego „osieroconego” Tymusia (wielkie dzięki!).

O, a tam byliśmy wczoraj!.

O, a tam byliśmy wczoraj!.

Widok na szczyty Beskidu Śląskiego.

Widok na szczyty Beskidu Śląskiego.

Czy ten pan będzie nas łapał.

Czy ten pan będzie nas łapał.

Po dojechaniu na dolną stację wyciągu rozdzielamy się. Panowie wsiadają do zostawionego wcześniej w Szczyrku samochodu i podjeżdżają pod naszą kwaterę po resztę samochodów, po czym wracają po dziewczyny i dzieciarnię do Szczyrku. Skomplikowana logistyka takie wędrowanie z dziećmi. Ale jaka satysfakcja, gdy wycieczka się uda! Dla nas porównywalna z przejściem alpejskiej ferraty!

Nasz czas: Start 9:30, 13:30 na Skrzycznem, 15:30 na dole

Wieczór spędzamy przy kominku z gitarą. Gisiek koniecznie chce skonsumować puszkę z piwem. Chyba schłodzona idealnie działa na ząbkowanie. Ale nie nie, kochany, nie dla ciebie jeszcze takie przyjemności.

Dzień kończymy nieprzyjemnym zgrzytem z naszą gaździną-gospodynią, na szczęście zakończonym happy endem. Przynajmniej będzie co wspominać!

 

2015.06.05, sobota

Upał i pełne słońce

Ekspedycja Barania Góra

Dziś pora na tytułową wycieczkę naszego wyjazdu, czyli na wejście na Baranią Górę.

Już długo przed wyjazdem dzieciaki cieszyły się perspektywą szukania źródeł Wisły. O Baraniej Górze niedawno uczyły się w szkole, a teraz miały wszystko zobaczyć na własne oczy.

Wybieramy trasę wejściową najoptymalniejszą dla dzieci – tj. najkrótszą i ze schroniskiem po drodze. Punktem wyjścia jest przysiółek Pietroszonka, położony niedaleko Istebnej. Dojeżdżamy, klucząc po wąskich beskidzkich drogach. Na miejscu niespodzianka: wąziutka droga się kończy, widzimy kilka samochodów powpychanych na pobocze (no, tzw. pobocze), dla nas miejsca na zaparkowanie brak. Na szczęście udaje się (za opłatą) bezpiecznie zostawić samochody w pobliskim gospodarstwie.

Plecaki z bagażników, inwentaryzacja starszaków, maluchy na plecy i w drogę. Najpierw idziemy leśną drogą, potem widokową łąką na skraju lasu, potem znów pięknym lasem. Otacza nas źródliskowy teren, miejscami bardzo podmokły, więc na kilku odcinkach szlak jest ułożony z bali. To lepsze niż plac zabaw. Nawet Sebusiowi, który miał dziś gorszy poranek i w samochodzie stwierdził, że nigdzie nie idzie, humor wyraźnie się poprawia. Ani się oglądamy i stajemy przed Schroniskiem na Przysłopie pod Baranią Górą. Architektura tego dużego budynku kompletnie nie pasuje do gór, ale w jadalni jest bardzo przyjemnie. Odpoczywamy, karmimy Gisia, starszaki wsuwają po lodzie i dalej w drogę. Nie idzie z nami nasza najmłodsza, ośmiomiesięczna turystka – głośnym płaczem oznajmia wszem i wobec rodzicom, że woli dłużej poodpoczywać w schronisku. Jej prawo!

Ruszamy z przysiółka Pietroszonka.

Ruszamy z przysiółka Pietroszonka.

Wokół teren źródliskowy, idziemy po balach.

Wokół teren źródliskowy, idziemy po balach.

Muzeum Historii Turystyki Górskiej.

Muzeum Historii Turystyki Górskiej.

Schronisko na Przysłopie pod Baranią Górą.

Schronisko na Przysłopie pod Baranią Górą.

Grześ nie zajmuje się studiowaniem mapy.

Grześ nie zajmuje się studiowaniem mapy.

Odcinek od schroniska na szczyt Baraniej Góry jest bardziej męczący. Stroma miejscami, kamienista droga daje popalić, upał nie ułatwia wędrówki. Młodsze dzieci trzeba trochę pozabawiać – gramy z Sebusiem w skojarzenia, w jaka to melodia, w wymyślanie bajek i kilometry mijają. Na szczycie Baraniej Góry wszyscy chętnie zatrzymujemy się na postój.

Na Baranią Górę!.

Na Baranią Górę!.

Niektórym to dobrze...

Niektórym to dobrze…

Im mniej drzew, tym więcej widać.

Im mniej drzew, tym więcej widać.

Po Baraniej nieźle się chodzi.

Po Baraniej nieźle się chodzi.

Baranie śmiechy-chichy.

Baranie śmiechy-chichy.

Ten drugi pod względem wysokości (1220 m n.p.m.) szczyt Beskidu Śląskiego jest doskonałym punktem widokowym – przy dobrej pogodzie widać nawet Tatry! Podziwianie rozległych widoków umożliwia stalowa wieża widokowa, zbudowana wokół betonowego obelisku jeszcze z czasów Austro-Węgier.

Barania Góra (1250 m n.p.m.) zdobyta!.

Barania Góra (1250 m n.p.m.) zdobyta!.

O, tędy przyszliśmy.

O, tędy przyszliśmy.

Widok w kierunku Skrzycznego.

Widok w kierunku Skrzycznego.

Wracamy tą samą drogą. Nasze pięciolatki zamieniają się w wilki i wilczym wyciem straszą mijających nas turystów. Na brak sił świetnie działa woda kosmetyczna w aerozolu – ma magiczne właściwości dodawania sił. Jeden psik i nogi same niosą! Świetny patent na wyprawy z dziećmi (dzięki, Dorota!).

Wracamy.

Wracamy.

Znajome schronisko na Przysłopie pod Baranią Górą.

Znajome schronisko na Przysłopie pod Baranią Górą.

Czarna Wisełka.

Czarna Wisełka.

I ostatnia prosta.

I ostatnia prosta.

Ale tu pięknie!.

Ale tu pięknie!.

Grzesiowi dobrze się spało.

Grzesiowi dobrze się spało.

Oj dobrze...

Oj dobrze…

Podczas zejścia mamy jeden niemiły incydent – jedna z koleżanek pechowo potyka się i skarży na ból kostki. Na szczęście zejścia już niewiele. Potem okazuje się, że przyczyną dolegliwości jest złamanie kości strzałkowej. No nie jest to najlepsza pamiątka z wycieczki…

Nasz czas: 10:20-17:30

Pożegnalny wieczór spędzamy przy grillu na dworze. Dzieciaki bawią się po ciemku w chowanego. Jest przemiło. Szkoda, że już tylko czeka nas perspektywa pakowania i powrotu do domu.

 

*************

Pierwszy wyjazd w takim dużym gronie udał się znakomicie. Dzieciaki były przeszczęśliwe, bo całymi dniami miały swoje towarzystwo, a dorośli mogli choć chwilę odsapnąć. O odpoczynek było trudno tylko rodzicom z niemowlakami – maluszkom towarzystwo rówieśników było jeszcze zupełnie obojętne, a rodzice jak byli, tak byli im co chwilę niezbędni. Z udanych górskich wycieczek zadowoleni byli jednak chyba wszyscy. Niewątpliwie realizację planów bardzo ułatwiła piękna słoneczna pogoda – karmienie i przewijanie w plenerze było dużo łatwiejsze.

 

Gorce, 2012.11

Listopad to naszym zdaniem najmniej przyjemny miesiąc roku. A jednak wyjazdy listopadowe potrafią zaskakiwać niepowtarzalną atmosferą, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze – byliśmy kiedyś nad morzem w listopadzie, wędrowaliśmy po Tatrach – wszystkie te wypady niezwykle miło wspominamy. W tym roku nadarzyła się okazja, by wyrwać się na przedłużony weekend we dwoje. Nie mogliśmy z niej nie skorzystać. Postanowiliśmy sprawdzić, jak listopad wygląda w Gorcach.

7 listopada 2012, środa

Deszczowo, ok. 5 stopni

Plan był następujący: dzieciaki po południu przejmują Babcia z Dziadkiem, a my wyruszamy w drogę zaraz po pracy R.

Na początku wszystko szło gładko. M., dość zajęta przed południem, zdołała nas dopakować, chłopaki zostali u Dziadków, a my przed 17:00 siedzieliśmy już w samochodzie gotowi do drogi.

Z uwagi na korkową porę wyjechaliśmy z Warszawy autostradą A2, bojąc się stania na Krakowskiej. Tu ruch był duży, ale jechaliśmy bardzo sprawnie. Zjechaliśmy z autostrady na wysokości Nieborowa i przez Skierniewice dojechaliśmy do Rawy Mazowieckiej, gdzie wjechaliśmy na katowicką. To bez wątpienia dłuższa trasa, ale zdecydowanie godna polecenia w godzinach szczytu.

Niespodzianki zaczęły się niedługo potem. W pewnym momencie ni z gruszki ni z pietruszki zapaliła się nam kontrolka wskazująca na zbyt wysoką temperaturę silnika. Zanim M. zdołała zareagować, kontrolna zgasła. Zrzuciliśmy więc wszystko na karb elektroniki i jechaliśmy dalej. Tymczasem za niedługą chwilę sytuacja znowu się powtórzyła. Mimo normalnej pracy silnika kontrolka zapalała się po raz drugi, a potem kolejny. Po szybkiej burzy mózgów uznaliśmy, że jedynym racjonalnym wyjściem jest zatrzymanie się. I w ten sposób zamiast romantycznego wieczoru w górach los zafundował nam romantyczny wieczór w lawecie transportującej nasz samochód z powrotem do Warszawy. Na pewno nie było to to, o czym marzyliśmy, ale co było robić. Samochód został odstawiony do serwisu do wyjaśnienia sprawy, a my  – chcąc nie chcąc – wróciliśmy do domu (dzięki, Tato, za samochód!) Pewnym pocieszeniem był dla nas tylko fakt, że chłopaki spali u Dziadków, więc w nocy nikt nas nie będzie budził.

8 listopada 2012, czwartek

Duże zachmurzenie, do 8 stopni

Uff. Rano okazało się, że w samochodzie wysiadł tylko czujnik temperatury silnika. Naprawili wszystko prawie od ręki. Całe zamieszanie skończyło się jeszcze przed południem i o 11:00 wyjechaliśmy z Warszawy po raz drugi, mając nadzieję, że wszystkie niemiłe niespodzianki już są za nami. Cała ta sytuacja miała oczywiście swoje dobre strony (poza oczywistym minusem w postaci straty jednego dnia w górach) – jechaliśmy w dzień, nie musieliśmy się śpieszyć i mogliśmy pozwiedzać sobie różne rzeczy po drodze.

Na pierwszy odpoczynek zatrzymaliśmy się niedaleko za Warszawą, w Zawadach. Ta niewielka miejscowość kryje w sobie prawdziwą niespodziankę – największy na Mazowszu (i drugi pod względem wielkości w Polsce) głaz narzutowy, tzw. Głaz Mszczonowski. Słowo „kryje” zostało tu użyte nieprzypadkowo – głaz jest tak schowany, że bez wcześniejszego doszkolenia się co do jego położenia naprawdę trudno tu trafić. My trafiliśmy na właściwy zjazd z katowickiej dopiero za drugim podejściem, a i potem mieliśmy zgaduj-zgadulę, gdzie jest ta właściwa ścieżka. W końcu trafiliśmy na dobrą dróżkę i przy ogrodzeniu prywatnej posesji, obok uprawy porzeczek dotarliśmy na miejsce. Głaz chowa się aż do ostatniej chwili, jest bowiem ukryty w kępce drzew, a przy tym leży poniżej obecnego poziomu ziemi. Nie ma żadnego drogowskazu, żadnej strzałki, dopiero przy samym głazie wisi na drzewie wiekowa tabliczka, na której – gdy wytężymy wzrok – wyblakłymi literami możemy wyczytać, że mamy do czynienia z pomnikiem przyrody. Trafiają tu więc naprawdę nieliczni turyści, a szkoda, bo kamyczek rozmiary ma – nie powiem – pokaźne. Robi na nas chyba jeszcze większe wrażenie niż głaz w Bisztynku.

Ruszamy w poszukiwania głazu...

Ruszamy w poszukiwania głazu…

Nie ma to jak fajna dziura...

Nie ma to jak fajna dziura…

A w dziurze... Głaz Mszczonowski!.

A w dziurze… Głaz Mszczonowski!.

Głaz Mszczonowski - drugi w Polsce głaz narzutowy.

Głaz Mszczonowski – drugi w Polsce głaz narzutowy.

Drzewo mocno trzyma tabliczkę...

Drzewo mocno trzyma tabliczkę…

Kolejny postój to Rawa Mazowiecka. Oglądamy tu pozostałości zamku książąt mazowieckich (wyb. XIV w.) z dobrze zachowaną wieżą i fragmentami murów. Zero turystów, wokół lekka mgiełka – ot, uroki listopada.

Wieża i mury Zamku w Rawie Mazowieckiej.

Wieża i mury Zamku w Rawie Mazowieckiej.

Zamek książąt mazowieckich w Rawie Mazowieckiej.

Zamek książąt mazowieckich w Rawie Mazowieckiej.

Z Rawy Mazowieckiej znów wjeżdżamy na katowicką. Zastanawiamy się nad miejscem kolejnego postoju. Kusi nas – z racji ponoć niezwykle malowniczej starówki – Piotrków Trybunalski. I na tym staje. Opuszczamy trasę na odpowiednim zjeździe i po chwili parkujemy na parkingu w centrum Piotrkowa.

Zwiedzanie zaczynamy od … restauracji, bo kiszki głośno marsza nam grają. Jemy smaczny obiad w niezwykle klimatycznej Gospodzie u Szwejka (niedaleko rynku) i tak pokrzepieni ruszamy na właściwe zwiedzanie. Oglądamy m.in. rynek otoczony pięknymi mieszczańskimi kamieniczkami sięgającymi korzeniami XVII wieku, gotycki (XIV/XV, przeb. XVI-XVII w.) kościół św. Jakuba, renesansową wieżę mieszkalną (pocz. XVI w.) – miejsce posiedzeń Trybunału Koronnego, najwyższego sądu Rzeczypospolitej (stąd drugi człon nazwy miasta), XIX-wieczną synagogę, zespoły klasztorne bernardynów i dominikanek (XVII w.) i pozostałości murów miejskich (XIV-XV w.). Zwiedzanie Piotrkowa jest dla nas niezwykle smakowitym kąskiem. Miasto posiada przepięknie zachowaną starówkę o niepowtarzalnym prowincjonalnym charakterze. Sam rynek i uliczki prowadzące do niego są pięknie odnowione, zostały wyłączone z ruchu kołowego, a idyllicznego widoku nie psują  żadne współczesne zabudowania. To zadziwiające, że tak atrakcyjne miejsce jest zupełnie pomijane przez masową turystykę! Na szczęście Piotrków jest doceniany przez koneserów – był planem filmowym wielu znanych reżyserów, nie tylko polskich.

Piotrków Trybunalski, zacznijmy od obiadu...

Piotrków Trybunalski, zacznijmy od obiadu…

Rynek w Piotrkowie, w tle Kosciół Farny.

Rynek w Piotrkowie, w tle Kosciół Farny.

Zarys murów dawnego ratusza.

Zarys murów dawnego ratusza.

Rynek i Kościół Jezuitów.

Rynek i Kościół Jezuitów.

Kamieniczki mieszczańskie na Rynku, XVII-XIX w.

Kamieniczki mieszczańskie na Rynku, XVII-XIX w.

Gotycki kościół farny pw. Św. Jakuba, XIV-XV w.

Gotycki kościół farny pw. Św. Jakuba, XIV-XV w.

Urocze uliczki piotrkowskiej starówki.

Urocze uliczki piotrkowskiej starówki.

Klasztor Dominikanek i pozostałości murów miejskich.

Klasztor Dominikanek i pozostałości murów miejskich.

Zamek - wieża mieszkalna Zygmunta Starego, XVIw.

Zamek – wieża mieszkalna Zygmunta Starego, XVIw.

Dawna Synagoga.

Dawna Synagoga.

Gdy kończymy spacer po Piotrkowie, już prawie zmierzcha, więc dalszej podróży nie przerywamy kolejnymi turystycznymi przystankami, tylko – nie licząc jednego zatrzymania na kawę i małe co nieco na stacji przy autostradzie – jedziemy prosto do celu. W Rabce jesteśmy o 19:30.

Nasze lokum (pokoje gościnne na ul. Krótkiej) zaskakuje nas bardzo pozytywnie. Pokój jest przestronny, czysty i urządzony ze smakiem. Rozpakowujemy się i zastanawiamy nad trasą jutrzejszej wycieczki po gorczańskich szlakach.

9 listopada 2012, piątek

Najpierw zachmurzenie, po południu mżawka na zmianę z deszczem, ok. 5 stopni

Wycieczkę na najwyższy szczyt Gorców zaplanowaliśmy na jutro, a dziś wybraliśmy się na Mogielicę – najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. To kolejny szczyt brakujący nam do Korony Gór Polski.

Na Mogielicę wchodziliśmy niebieskim szlakiem od Szczawy. Dojazd samochodem do punktu wyjścia przyniósł nam więcej niespodzianek niż się spodziewaliśmy, głównie za sprawą remontu drogi z centrum Rabki do Mszany Dolnej. Trochę błądziliśmy, a w końcu okazało się, że najkrótszy objazd prowadzi długą, kilkunastokilometrową pętlą przez Skomielną Białą. Przez to całe zamieszanie na wylocie szlaku stawiliśmy się dopiero po 10:00.

Szlak prowadził w większości leśnymi drogami, klucząc między różnymi wariantami tras używanych do zrywki drewna. Przebieg szlaku był dość mylny, wracając nawet raz zapędziliśmy się nie w tę drogę, co potrzeba, co zmuszało nas do stałego kontrolowania znaków. Kolejnym urozmaiceniem wędrówki było błoto – na odcinkach aktualnej zrywki drewna brnęliśmy w nim dosłownie po kostki, zachlapując sobie spodnie aż po uda, o wyglądzie butów nie wspominając. Na szczęście po połączeniu z żółtym szlakiem błoto ustąpiło miejsca bukowym liściom, a niedługo potem ścieżka weszła na urokliwe polany podszczytowe. Paradoksalnie brzydka pogoda wyczarowała dziś tu niepowtarzalny klimat – gęsta mgła i kropelki wody na każdym źdźble trawy sprawiały, że czuliśmy się jak w jakimś nierzeczywistym miejscu. Na szczyt dotarliśmy porządnie zmęczeni – jednak nie doceniliśmy wysiłku, jaki trzeba włożyć w tę – wydawałoby się – błahą trasę (w końcu co to jest Beskid Wyspowy…). Przewyższenie do pokonania (600 m) jednak zrobiło swoje, tym bardziej, że w górnej części ścieżka pięła się mocno stromo w górę.

Szczytu Mogielicy (1173 m n.p.m.) nie sposób przeoczyć – są tu tablice informacyjne, szlakowskazy, stacja drogi krzyżowej i – przede wszystkim – imponująca wysokością wieża widokowa. Wdrapaliśmy się na wieżę widokową, ale tylko pro forma – ze szczytu spowitego mgłą nie rozpościerał się absolutnie żaden widok, na górze wiało i zaczynało coraz wyraźniej kropić, więc zjedliśmy tylko szybko kanapki na środkowej kondygnacji schodów (tu było jeszcze w miarę sucho) i nie zwlekaliśmy z udaniem się w drogę powrotną.

Wróciliśmy tym samym szlakiem. Błoto było nawet większe niż przedtem, pewnie dlatego, że coraz mocniej padało. Gdy dotarliśmy do samochodu, zaczęło lać. Cała wycieczka zajęła nam 4 godziny (10:05-14:10) i wymagała pokonania 600 m przewyższenia.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Bukowe dywany.

Bukowe dywany.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Szlakiem niebieskiem ze Szczawy na Mogielicę.

Idziemy drogą używaną do zrywki drwena - błoto po kostki.

Idziemy drogą używaną do zrywki drwena – błoto po kostki.

Kapliczka w miejscu połączenia szlaków.

Kapliczka w miejscu połączenia szlaków.

Listopad potrafi być piekny...

Listopad potrafi być piekny…

Podejście na Mogielicę.

Podejście na Mogielicę.

Okolice Hali Stumorgowej pod szczytem Mogielicy.

Okolice Hali Stumorgowej pod szczytem Mogielicy.

Szczyt Mogielicy (1170 m).

Szczyt Mogielicy (1170 m).

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Mogielica (1170 m), Beskid Wyspowy.

Na wieży widokowej. Co za widoki!.

Na wieży widokowej. Co za widoki!.

W samochodzie usiedliśmy mokrzy, zmęczeni i tak brudni, że nie mogliśmy wybrać się do cywilizowanej restauracji na obiad. To przekonało nas, żeby – zgodnie z pierwotnym planem – wejść jeszcze dzisiaj do Bacówki na Maciejowej (chociaż po drodze, która trwała ponad godzinę z powodu objazdu, byliśmy bliscy zwątpienia, bo chwilami naprawdę lało…)

Podjechaliśmy w okolicę dolnej stacji wyciągu na Maciejową i ruszyliśmy w górę czarnym szlakiem. Tym razem największe błoto czekało na nas na samym początku, gdzie szlak prowadzi wiejską drogą (woda płynęła nią jak potok). Potem wraz z nabieraniem wysokości było trochę lepiej. Szlak biegł pod górę skrajem łąk, które porastają trasę narciarską, a potem leśną drogą przez grzbiet Maciejowej. Na szczęście już nie padało, a zapadający zmrok i coraz gęstsza mgła dodawały niesamowitej magii temu miejscu. Światełko schroniska napełniło nas radością i nadzieją na ciepły posiłek.

Do Bacówki na Maciejowej.

Do Bacówki na Maciejowej.

Zmierzch na szlaku do Bacówki na Maciejowej.

Zmierzch na szlaku do Bacówki na Maciejowej.

Bacówka na Maciejowej, Gorce.

Bacówka na Maciejowej, Gorce.

Bacówka PTTK na Maciejowej, z zewnątrz podobna do wielu bacówek w polskich górach, była dla nas dzisiaj po prostu jak marzenie – ciepła i przytulna, z miłą, domową atmosferą. Dobra i tania kuchnia (pełne drugie danie dla dwóch osób z herbatą za 40 zł) oraz rzeźbione w drewnie detale jadalni dopełniały dobrego wrażenia. Wyszliśmy stamtąd w świetnych humorach wprost w objęcia zapadającej nocy.

Właściwie pierwszy raz szliśmy dłuższy odcinek szlaku po ciemku, ale trasa świetnie się do tego nadawała, bo nie sprawiała żadnych trudności orientacyjnych. Przydała się nasza wprawa w nocnych spacerach po lesie w okolicy działki… Latarkę włączyliśmy dopiero po dłuższej chwili, gdy konieczne było omijanie kałuż i głębszego błota, a już niedługo później nasze oczy ucieszył widok światełek Rabki w dole.

Pewien problem stanowiło jeszcze trafienie do naszej kwatery, bo nawigacja wysłała nas na jakąś ślepą uliczkę, ale w końcu dotarliśmy i po wypiciu kawki i dokonaniu niezbędnych zapisków poświęciliśmy się oglądaniu dobrego thrillerka na laptopie!

10 listopada 2012, sobota

Rano przymrozek, potem do 5 stopni, cały dzień piękne słońce

Po wczorajszym deszczu dziś ucieszyliśmy się niezmiernie, widząc rano bezchmurne niebo. Dobrze, że tak piękny dzień trafił nam się na naszą główną gorczańską wyprawę – na najwyższy szczyt Gorców, Turbacz (1310 m n.p.m.).

Podjechaliśmy samochodem na koniec wsi Obidowej – dojście stąd wydało nam się stosunkowo krótkie, a przy tym zahaczało o dwa gorczańskie schroniska, których jeszcze nie odwiedziliśmy. Z Obidowej ruszyliśmy na południe zielonym szlakiem, po lewej stronie mając wzniesienie Bukowiny Obidowskiej. Potem ruszyliśmy czarnym szlakiem na wschód, minęliśmy ołtarz myśliwski na Bukowinie Miejskiej (tu pierwszy odpoczynek z herbatką i z kanapkami), po czym żółtym szlakiem, mijając piękną drewnianą Kaplicę Papieską, dotarliśmy do Schroniska PTTK na Turbaczu. Wróciliśmy czerwonym szlakiem wiodącym w kierunku Rabki, przechodząc przez szczyt Turbacza. Obok schroniska Stare Wierchy odbiliśmy na południe zielonym szlakiem i zamykając pętlę, doszliśmy do samochodu zostawionego w Obidowej.

Cała wycieczka zajęła nam nieco ponad 6 godzin (9:00-15:20) i wymagała pokonania ok. 600 m przewyższenia. Nie licząc wielkiego błota, które po raz kolejny umazało nas od stóp do głów (listopad plus zrywka drewna…), szlaki były bardzo wygodne, niemęczące, łatwo zdobywaliśmy wysokość. Nasza dzisiejsza trasa była też bardzo widokowa. Okolice Turbacza i Starych Wierchów obfitowały w przepiękne widoki na Tatry, a schodząc z Turbacza nie mogliśmy oderwać oczu od widoków na Beskid Wyspowy. Bardzo malownicze były też trawiaste polany, przez które co i rusz prowadził nasz szlak. Takie właśnie klimaty chcemy zapamiętać z Gorców! Dwa schroniska, położone na naszej dzisiejszej trasie, też miło nas zaskoczyły. Schronisko na Turbaczu, mimo swojej dużej kubatury, jest miłe dla oka, a tatrzański styl miło wkomponowuje je w krajobraz. Warto tu przyjść choćby dla samego widoku na Tatry, rozlegającego się z tarasu (no i dla pysznych domowych pierogów z jagodami –sprawdziliśmy na sobie). Pięknymi widokami może poszczycić się też schronisko Stare Wierchy. Jest mniejsze i bardziej kameralne niż schronisko Na Turbaczu, ale ma przytulną, miłą atmosferę. Gorący żurek i herbatka naprawdę działają tu cuda, regenerując obolałe kości.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Z Obidowej na Turbacz.

Gorczańskie błoto.

Gorczańskie błoto.

Widok na Babią Górę.

Widok na Babią Górę.

Błotnisty szlak na Turbacz.

Błotnisty szlak na Turbacz.

Kaplica Papieska.

Kaplica Papieska.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Widok z Gorców na Tatry.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

...

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Schronisko PTTK Na Turbaczu.

Gorczańskie klimaty...

Gorczańskie klimaty…

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Turbacz, 1310 m n.p.m., Gorce.

Widok na Beskid Wyspowy.

Widok na Beskid Wyspowy.

Polana przy Starych Wierchach.

Polana przy Starych Wierchach.

Schronisko PTTK Stare Wierchy.

Schronisko PTTK Stare Wierchy.

W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o piękny drewniany kościółek Św. Krzyża z XVIII w., położony u stóp Piątkowej.

Kościół pw. Św. Krzyża, XVIII w, Chabówka.

Kościół pw. Św. Krzyża, XVIII w, Chabówka.

Nasz gorczańską randkę zakończyliśmy wieczornym spacerem po Rabce. Przeszliśmy przez Park Zdrojowy (Rabka jest znanym uzdrowiskiem dziecięcym), spoglądając na przykłady zabudowy uzdrowiskowo-willowej, a na deser obejrzeliśmy przepiękny modrzewiowy kościół pw. Marii Magdaleny z 1606 roku (!), mieszczący obecnie muzeum Orkana z ekspozycją rzeźby ludowej (podobno największa w Polsce kolekcja świątków – niestety, ze względu na późną porę nie było nam dane jej zobaczyć). I tak w okolice Rabki musimy wpaść jeszcze raz z dziećmi, m.in. po to, by odwiedzić Rabkoland i Skansen Taboru Kolejowego w Chabówce.

Park zdrojowy, Rabka Zdrój.

Park zdrojowy, Rabka Zdrój.

Dworzec kolejowy, Rabka Zdrój.

Dworzec kolejowy, Rabka Zdrój.

11 listopada 2012, niedziela

Pogoda iście wiosenna, słońce i powyżej 10 stopni

Powrót mija nam sprawnie. Wyjeżdżamy rano tuż po 8:00, dojeżdżamy do Warszawy niewiele po 17.00. Tym razem jedziemy prosto na Kraków i Radom.

Zajeżdżamy jeszcze pod rabczański kościół pw. Marii Magdaleny z 1606 (wczoraj było już za ciemno na zrobienie zdjęcia…).

Kosciół pw. św. Marii Magdaleny (pocz. XVII) - żegnamy Rabkę.

Kosciół pw. św. Marii Magdaleny (pocz. XVII) – żegnamy Rabkę.

W celach turystycznych zatrzymujemy się dwa razy. Pierwszy postój urządzamy sobie w Jędrzejowie, gdzie mamy nadzieję obejrzeć słynne Muzeum im. Przypkowskich, gromadzące imponującą kolekcję zegarów i przyrządów astronomicznych. Mimo informacji, że jest czynne codziennie oprócz poniedziałków (wejścia co pół godziny od 8:00 do 15:00 włącznie) czekamy i czekamy i nikt nie przychodzi. Ku naszemu rozczarowaniu muzeum okazuje się zamknięte. Może to z powodu dzisiejszego święta? Szkoda. Pocieszamy się tylko tym, że kiedyś na pewno wrócimy tu z dziećmi – chłopakom na pewno spodoba się bogata kolekcja zegarów słonecznych.

Mimo niepowodzenia w zwiedzaniu muzeum udaje się nam zaliczyć drugą atrakcję turystyczną, która przyciągnęła nas do Jędrzejowa – najstarsze opactwo cysterskie w Polsce (klasztor został założony w XII w.). Oglądamy dokładnie trójnawowy kościół św. Wojciecha (XVIII w. przeb. barokowa), udaje nam się nawet uczestniczyć we mszy świętej. Zespół opactwa robi wrażenie, choć jest tu zdecydowanie mniej pozostałości romańskich niż w odwiedzonym przez nas w lutym Wąchocku. Przypominamy sobie również Koprzywnicę. To wspaniałe uczucie, że znamy coraz więcej wspaniałych miejsc w Polsce i coraz częściej wszystko zaczyna się nam układać w spójny obraz!

Jędrzejów, Muzeum im. Przypkowskich.

Jędrzejów, Muzeum im. Przypkowskich.

Widoczna kopuła obserwatorium astronomicznego.

Widoczna kopuła obserwatorium astronomicznego.

Pan Twardowski w Jędrzejowie.

Pan Twardowski w Jędrzejowie.

Śpiesz się powoli... Na rynku w Jędrzejowie.

Śpiesz się powoli… Na rynku w Jędrzejowie.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie - najstarsze w Polsce.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie – najstarsze w Polsce.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie.

Opactwo Cystersów w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Kościół św. Wojciecha (XVIII przeb. barok.) w Jędrzejowie.

Barokowe wnętrza kościoła św. Wojciecha w Jędrzejowie.

Barokowe wnętrza kościoła św. Wojciecha w Jędrzejowie.

Widać XVIII-wieczne organy.

Widać XVIII-wieczne organy.

Drugi turystyczny postój zaplanowaliśmy w Radomiu (wcześniej zatrzymaliśmy się na obiad tuż przed Radomiem). Nie zliczę, ile razy przejeżdżaliśmy przez to miasto po drodze do Rzeszowa i nigdy nie odwiedziliśmy go w innych celach niż gastronomiczne. Dziś wykorzystujemy okazję, że jesteśmy bez dzieci i łatwiej nam zatrzymać się na zwiedzenie. Radom to duże miasto, szczycące się długą, doniosłą historią. Trochę rozczarowują więc nas nieco zaniedbane okolice rynku. XIX-wieczny ratusz ma ciekawą architekturę, ale jakoś tak gryzie się z otoczeniem. Właściwie jedynym, na czym można z przyjemnością zatrzymać na dłużej wzrok, są dwie kolorowe barokowe (XVII w.) kamieniczki, tzw. Dom Gąski i Dom Esterki. Z rynku kierujemy się na ulicę Żeromskiego. Po drodze oglądamy zabytkowy kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. w stylu neogotyczkim przez Piusa Dziekońskiego na pocz. XX w.). Spacer kończymy zwiedzeniem kościoła św. Katarzyny i klasztoru bernardynów (XV/XVI w.). Przylegający do kościoła wirydarz i zabytkowe nagrobki zostały w 2010 roku pięknie odnowione; jest to miejsce o wyjątkowym klimacie. Z ciekawością oglądamy też pogrążone w półmroku wnętrze dwunawowej świątyni.

Rynek w Radomiu. W tle kosciół św. Jana Chrzciciela.

Rynek w Radomiu. W tle kosciół św. Jana Chrzciciela.

Dawne kolegium pijarów, obecnie Muzeum im. Malczewskiego.

Dawne kolegium pijarów, obecnie Muzeum im. Malczewskiego.

Radomski ratusz (poł. XIX).

Radomski ratusz (poł. XIX).

Dom Gąski i dom Esterki.

Dom Gąski i dom Esterki.

Kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. pocz. XX).

Kościół św. Jana Chrzciciela (XIV, przeb. pocz. XX).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Kościół św. Katarzyny w zespole klasztoru Bernardynów (XV-XVI).

Zabytkowe nagrobki okalające wirydarz.

Zabytkowe nagrobki okalające wirydarz.

Wnętrze kościoła św. Katarzyny (XV-XVI).

Wnętrze kościoła św. Katarzyny (XV-XVI).

Ul. Żeromskiego, Radom.

Ul. Żeromskiego, Radom.

Z Radomia jedziemy już prosto do domu. Na szczęście na wjeździe do Warszawy nie ma korków, więc bez zbędnej zwłoki docieramy do naszych kochanych chłopaków. I to właśnie w randkach we dwoje jest najpiękniejsze  – wyjazd jest wspaniały, ale chce się z niego wracać, bo czekają na nas nasze Skarby!

Okolice Gór Kamiennych – część II

2 maja 2012, środa

28 oC, piękne lato, po południu zbierało się na burzę

Wyprawa do Skalnego Miasta Adrszpach w Czechach (4 godziny „spacerku”, ok. 5,5 km)

Mieszkamy tak blisko (kilka km w linii prostej), że grzechem byłoby nie zajrzeć do tego miejsca, zwłaszcza, że mamy świeżo w pamięci zeszłoroczne zwiedzanie wspaniałych Gór Stołowych.

Od wejścia widać profesjonalne turystyczne przygotowanie tego miejsca – duże parkingi, sklepiki, restauracje, dobre oznakowanie itp. Koniecznie trzeba mieć ze sobą czeskie korony, my – nasz błąd – nie mamy i musimy wymienić pieniądze po złodziejskim kursie (no ale to było wliczone w koszty).

Szczególnie zachwyca nas pierwsza część trasy, głównie dlatego, że jesteśmy tu wcześnie rano (ruszamy o 8:40) i dłuższą chwilę idziemy sami, podziwiając piękno ogromnych skał (Sebuś zachwyca się głównie towarzyszącym nam cały czas potokiem, do którego namiętnie wrzuca kamienie i patyki… dla każdego coś miłego). Warto pamiętać o dodatkowym ubraniu dla dzieci, bo między skałami, zwłaszcza rano, bywa naprawdę zimno (widzieliśmy nawet resztki śniegu).

Potem dajemy się naciągnąć na masową atrakcję, czyli przejażdżkę łódkami po jeziorku. Dla dzieci warto, bo to frajda, jednak obiektywnie to nic ciekawego… 50 koron od głowy, na łódce ściśnięte 60 osób, a trasa „rejsu” ma zaledwie ok. 200 m i trwa 5 minut.

Już od dojścia do łódek opuszczamy koryto potoku i zaczynają się schody – dosłownie! Coraz więcej wejść i zejść, ale przygotowanych wygodnie, nawet Sebuś radzi sobie świetnie. Jednak jeżeli ktoś jest z ciężkim wózkiem, albo nie ma siły na podejścia, to można wrócić płaską trasą wejściową.

Cudownie nam się włóczy po tych skałach, niestety już późnej w coraz liczniejszym towarzystwie, głównie Polaków (cóż, urok długiego weekendu).

Podsumowując: wszystko jest tutaj jakby większe, bardziej imponujące i potężne niż nasz Szczeliniec czy Błędne Skały, ale trochę brakuje tego kameralnego klimatu i wąskich przejść. Oczywiście nie można porównywać tych miejsc, po prostu każdy musi zobaczyć je wszystkie, bo według nas to atrakcja na skalę co najmniej europejską!

Chłopcy spisują się dziś świetnie – te 4 godziny na nogach nawet nam dały się we znaki, a oni właściwie nie okazywali zmęczenia… Niesamowite.

Na koniec trafiamy do restauracji Skalne Miasto przy parkingu, gdzie zjadamy mięsko z knedlikami (szczerze mówiąc średnie), a chłopcy rosół i kotlet z kurczaka (niezłe), nie zrażając się kiepskim poziomem obsługi.

Skalne Miasto, Czechy.

Skalne Miasto, Czechy.

Jezioro Piaskownia.

Jezioro Piaskownia.

Dzban.

Dzban.

Głowa cukru.

Głowa cukru.

Zaraz wejdziemy w prawdziwy labirynt skał.

Zaraz wejdziemy w prawdziwy labirynt skał.

Gotycka brama zaprasza do środka.

Gotycka brama zaprasza do środka.

Skalne Miasto.

Skalne Miasto.

Diabelski most.

Diabelski most.

Mały wodospad.

Mały wodospad.

Nasi dzielni turyści.

Nasi dzielni turyści.

Przez skały do przystani łódek.

Przez skały do przystani łódek.

Łódką po Adszpaskim Jeziorku.

Łódką po Adszpaskim Jeziorku.

To chyba krab z bajki.

To chyba krab z bajki.

Skalne Miasto.

Skalne Miasto.

Kochankowie.

Kochankowie.

My z przodu, tuptupiści ciągną tyły.

My z przodu, tuptupiści ciągną tyły.

Noga Tyma jest naprawdę bardzo kontuzjowana...

Noga Tyma jest naprawdę bardzo kontuzjowana…

To chyba jakiś wieloryb.

To chyba jakiś wieloryb.

Panorama Skalnego Miasta urzekła nawet Tyma.

Panorama Skalnego Miasta urzekła nawet Tyma.

Uff, można odpocząć.

Uff, można odpocząć.

21. ... i podziwiać Skalne Miasto.

Starosta.

Starosta.

Mysia nora.

Mysia nora.

Popołudniowy objazd okolicy

Jeździmy, szukając miejscowych perełek, przy okazji pozwalając chłopcom poszaleć w roli cyklistów.

Najpierw jedziemy do Kochanowa, gdzie oglądamy tamtejszy krzyż pokutny (z ok. XIV-XVI w., stawiany zwykle przez mordercę w miejscu popełnionej zbrodni) oraz średniowieczny kamienny stół sędziowski (zachowany praktycznie w całości „zestaw mebli sądowych”), gdzie przeprowadzamy rozprawę naszego sądu rodzinnego (która na szczęście kończy się ugodą!)

Potem jedziemy do Chełmska Śląskiego, które zaskakuje nas nie tylko pięknie zachowanymi oryginalnymi ponad trzystuletnimi domami tkaczy (tzw. Dwunastu Apostołów, chociaż „Judasz” spłonął), lecz także przepięknym rynkiem z cudnymi, choć strasznie zaniedbanymi kamieniczkami z XVII-XVIII w.(niesamowicie trafne jest przewodnikowe określenie, że „miejsce to ma perwersyjny prowincjonalny urok”…)

Średniowieczny krzyż pokutny w Kochanowie.

Średniowieczny krzyż pokutny w Kochanowie.

Średniowieczny krzyż pokutny w Kochanowie.

Średniowieczny krzyż pokutny w Kochanowie.

Do stołu sądowego w Kochanowie.

Do stołu sądowego w Kochanowie.

Średniowieczny stól sądowy, Kochanów.

Średniowieczny stól sądowy, Kochanów.

SĄD RODZINNY.

SĄD RODZINNY.

Ugoda.

Ugoda.

Domy tkaczy (pocz. XVIII) w Chełmsku Śląskim.

Domy tkaczy (pocz. XVIII) w Chełmsku Śląskim.

Domy tkaczy (pocz. XVIII) w Chełmsku Śląskim.

Domy tkaczy (pocz. XVIII) w Chełmsku Śląskim.

Barokowe podcieniowe kamieniczki (XVII-XVIII) w Chełmsku Śląskim.

Barokowe podcieniowe kamieniczki (XVII-XVIII) w Chełmsku Śląskim.

3 maja 2012, czwartek 

24 oC, przyjemnie, ale przelotne deszcze i burze po południu zamieniają się w jedną wielką burzę z ulewami

Wyprawa w Góry Sokole (ok. 4,5 godziny z dojazdem)

Podjeżdżamy pod schronisko Szwajcarka, główną bazę wypadową w tej okolicy, zarówno dla „zwykłych” turystów, jak i dla wspinaczy (droga dość kiepska i trudno ją znaleźć, ale dzięki informacjom ze strony internetowej schroniska udaje nam się bez problemu).

Wybieramy się na chyba najpopularniejszy w tej okolicy czerwony szlak na Sokolik. To również jak dotąd najbardziej zatłoczona trasa naszego wyjazdu, na szczęście nie ma tu raczej zorganizowanych grup, tylko ekipy kilkuosobowe, często z dziećmi (bo szlak dość krótki, a efektowny).

Mijamy Husyckie Skały i ruszamy wygodnymi zakosami na szczyt. R. i T. urządzają po drodze zbójeckie napady na M. i S., którzy oczywiście niczego się nie spodziewają:-)

Na szczycie Sokolika (642 m n.p.m.) cieszy oko kilka sporych skałek, na które wchodzą „skałkowcy”; my zadowalamy się zdobyciem punktu widokowego na szczycie (schody są bezpieczne, ale niektóre osoby mogą mieć problem z lękiem wysokości).

Tymuś nasz dzisiejszy cel wycieczki określa mianem „parówki”, ponieważ firma Sokołów wypuściła na rynek parówki dla dzieci o nazwie Sokoliki:) Sebuś (na szczęście) nie jest zainteresowany zdobywaniem szczytu, wystarczyły mu kamienie i odrobina swobody w okolicy szczytu. Obaj chłopcy b. dzielnie dziś maszerują.

Wycieczkę kończymy posiłkiem ze schroniskowego bufetu: pierogami ruskimi (niestety nie były domowe) i zupą jarzynową.

Zarówno schronisko, jak i najbliższa okolica mają swój klimat, tylko budynek wymaga remontu i może należałoby się zastanowić, czy koniecznie trzeba tu wpuszczać tyle samochodów (ale nie narzekamy na to, bo dzięki temu z dziećmi było nam łatwiej dotrzeć do punktu wyjścia).

W samochodzie tym razem zasypiają obaj chłopcy i po powrocie do domu śpią jeszcze ponad godzinę (bo dzisiaj po raz kolejny wstali kilkanaście minut po 5 rano…

Góry Sokole od strony Karkonoszy.

Góry Sokole od strony Karkonoszy.

Schronisko Szwajcarka (30. XIX), Rudawy Janowickie.

Schronisko Szwajcarka (30. XIX), Rudawy Janowickie.

Na Sokolik.

Na Sokolik.

'Skróty' Tyma.

'Skróty’ Tyma.

Na Sokolik.

Na Sokolik.

Zbójcy na szlaku.

Zbójcy na szlaku.

Zbójcy porwali Sebusia.

Zbójcy porwali Sebusia.

Sokolik (642 m n.p.m.), Góry Sokole, Rudawy Janowickie.

Sokolik (642 m n.p.m.), Góry Sokole, Rudawy Janowickie.

Widok z Sokolika na Karkonosze.

Widok z Sokolika na Karkonosze.

Widok z Sokolika.

Widok z Sokolika.

Mały Sokolik.

Mały Sokolik.

Wyprawa do sztolni „Włodarz” w kompleksie Riese (Olbrzym):  zwiedzanie 1,5 godziny

To bardzo tajemnicze miejsce pozwala puścić wodze fantazji na temat przeznaczenia skomplikowanych podziemnych konstrukcji i ewentualnych skarbów, jakie jeszcze mogą kryć podziemia w Górach Sowich.

Podczas wędrówki przez podziemne korytarze zaskakuje nas ilość błota, jaka zostaje na naszych butach, spodniach i kurtkach… głównie za sprawą szarpiącego się na rękach Sebusia. Dla małych dzieci nie jest to pewnie najlepsza atrakcja (no, może poza możliwością nieustannego wrzucania kamyczków do kałuż), ale Tymuś jest już bardzo zadowolony i nawet sporo wynosi z seansu filmowego w podziemnej sali kinowej (Sebusiowi natomiast podczas projekcji najbardziej podobają się wybuchy… Krzyczy: „bomba, bomba”!)

Kulminacją wyprawy jest „rejs” łodziami po zalanym odcinku sztolni – to naprawdę oryginalna atrakcja!

Przewodnik opowiada ciekawie i nie przeszkadzają mu dzieciaki. Wynosimy z Olbrzyma dużo refleksji na temat tysięcy ludzi, którzy zakończyli swoje życie w tym miejscu (nawet Tymuś wpada w refleksyjny nastrój, przyswajając różne informacje o okresie wojny). Ciekawie snuje się nam też domysły na temat hipotetycznego przeznaczenia sztolni i ewentualnych ukrytych w nich skarbach i tajemnicach.

Włodarz - kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz – kompleks Riese (Olbrzym).

Który kask będzie pasował...

Który kask będzie pasował…

Włodarz - kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz – kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz - kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz – kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz - kompleks Riese (Olbrzym).

Włodarz – kompleks Riese (Olbrzym).

Na łodziach.

Na łodziach.

Dzielni turysci do wyjścia!.

Dzielni turysci do wyjścia!.

4 maja 2012, piątek

Przed południem przelotny deszcz 16oC, po południu pogodnie, 20 oC

W związku z ciemnymi chmurami na horyzoncie, które widzimy rano z okna, rezygnujemy ze spaceru w góry i przyjmujemy Plan B: zwiedzanie ruin gotyckiego zamku piastowskiego w Bolkowie (XIII w., potem rozb.).

Zwiedzanie ruin zamków z dziećmi lubiliśmy od zawsze, więc – jak się spodziewaliśmy – miło spędzamy czas i tym razem. Dla Tymusia największą atrakcją – jak zawsze – jest wejście na wieżę; Sebuś natomiast standardowo rozgląda się za kamyczkami i kałużami, w które można by je wrzucać. Na szczyt wieży też dzielnie sam wchodzi.

Miejsce jest godne polecenia, przyjazne i dobrze przygotowane na przyjęcie turystów. Już sam widok na pofalowane pola z zamkowej wieży byłby dla nas wystarczającym powodem, by tu przyjechać.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

To prawdziwie męska sprawa.

To prawdziwie męska sprawa.

Muzeum Zamkowe.

Muzeum Zamkowe.

Wchodzimy na wieżę.

Wchodzimy na wieżę.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Ruiny zamku Piastów (XIII) w Bolkowie.

Na wieży bolkowskiego zamku.

Na wieży bolkowskiego zamku.

Rycerskie zdobycze chłopaków.

Rycerskie zdobycze chłopaków.

Sebus przed wycieczką.

Sebus przed wycieczką.

I Sebuś po wycieczce.

I Sebuś po wycieczce.

W drodze powrotnej Sebuś oczywiście – jak zawsze zasypia, ale – o dziwo – budzi się przy przenoszeniu z samochodu. Dzięki temu po krótkim odpoczynku w domu możemy ruszyć na kolejną wyprawę: do Kolorowych Jeziorek (k. Wieściszowic) w Rudawach Janowickich. (Po drodze jemy obiad w przyklasztornej restauracji w Krzeszowie – pyszne domowe jedzenie, niestety, nie najtańsze.)

Rudawy Janowickie mają swój niepowtarzalny urok. Urzekł nas już Sokolik, a dzisiejsza wyprawa utwierdziła nas tylko w tym przekonaniu. A na pewno było by jeszcze milej, gdyby nie towarzyszyły nam ciągle przewijające się grupki ludzi (uroki długiego majowego weekendu…)

Jeziorka powstały w wyrobiskach po dawnych kopalniach, a swój niespotykany kolor wody zawdzięczają obecnym w skałach minerałom. Kolorowe Jeziorka nie są może jakoś nadzwyczaj spektakularne: są niewielkie i kolor wody prezentuje się mniej jaskrawie niż na folderach reklamowych (na pewno najlepiej je odwiedzić w słoneczny dzień). To raczej miejsce kameralne, ale o wyjątkowym, niepowtarzalnym charakterze.

Sebuś jest zachwycony, bo może wrzucać swoje kamyczki do woli. M. może się więc spełniać turystycznie: razem z Tymusiem (sam chętnie wprosił się na dalszy spacer! Takiego mamy kumpla, ha!) zostawia „tuptupistów” nad Błękitnym Jeziorkiem i idą zobaczyć trzeci, najdalej położony, Zielony Stawek (który, nota bene, najbardziej rozczarowuje: jest tak niepozorny, że M. z T. przeoczają go i zapędzają się szlakiem dużo za daleko; T. nazywa stawek „stawkiem przegapkiem”).

Aha, uwaga na drogi prowadzące do kolorowych jeziorek! My, nieświadomi niczego, wybieramy wariant z Kamiennej Góry przez Raszów i Wieściszowice: droga jest tak dziurawa i zakałużowiona, że M. obgryza wszystkie paznokcie na dojeździe (choć, musimy przyznać, jest bardzo malowniczo).

Z Raszowa do Wieściszowic (Rudawy Janowickie).

Z Raszowa do Wieściszowic (Rudawy Janowickie).

Kolorowe Jeziorka w Rudawach Janowickich.

Kolorowe Jeziorka w Rudawach Janowickich.

Żółte Jeziorko.

Żółte Jeziorko.

Gdzie by tu wrzucić kamień...

Gdzie by tu wrzucić kamień…

O, tu można!.

O, tu można!.

Czerwone Jeziorko (zabarwione żelazem).

Czerwone Jeziorko (zabarwione żelazem).

Między Żółtym i Czerwonym Jeziorkiem...

Między Żółtym i Czerwonym Jeziorkiem…

Błękitne Jeziorko.

Błękitne Jeziorko.

Błękitne Jeziorko.

Błękitne Jeziorko.

Odopczynek przy ZIelonym Stawku.

Odopczynek przy ZIelonym Stawku.

PRZESZKODA, czyli to, co Tymo lubi najbardziej.

PRZESZKODA, czyli to, co Tymo lubi najbardziej.

Na parkingu czeka tuptupista.

Na parkingu czeka tuptupista.

Po powrocie z wycieczki chłopcy mają siłę poszaleć jeszcze na swoich rowerkach w okolicy domu. Dobrze, dobrze, może wreszcie dłużej pośpią!

5 maja 2012, sobota  

Kolejny piękny dzień, 23 oC, pogoda psuje się na dobre dopiero wieczorem (ale mieliśmy szczęście!)

Piękna pogoda zachęca nas do wycieczki górskiej, więc rezygnujemy z planów zwiedzenia Zamku Grodno i wybieramy się na wycieczkę z Karpacza do Schroniska nad Łomniczką (żółtym szlakiem; 9:00-15:00 z dojazdami).

Miło wrócić w miejsce, w którym byliśmy podczas lutowych mrozów – Karpacz na wiosnę wygląda tak inaczej, że nawet zastanawiamy się, czy nie pokręciliśmy dróg. Karkonosze z ośnieżonymi szczytami na tle łąk pełnych kwitnących mleczy wyglądają po prostu bajkowo.

Szlak jest bardziej nachylony niż alternatywne (czerwone) dojście spod dolnej stacji „Zbyszka”, ale mamy krótszy dystans do pokonania, co jest lepsze dla naszych chłopców.

Tymusiowi wyraźnie podoba się szlak ułożony z dużych kamieni, skacze po nich jak mała kózka. Dla Sebusia natomiast atrakcją numer jeden jest – jak nietrudno zgadnąć – płynąca po lewej stronie szlaku Łomniczka i małe strumyczki przepływające przez nasza drogę. Wiele razy zatrzymujemy się, żeby Sebuś mógł zaspokoić swoją dziką żądzę wrzucania kamyków do wody. Na szczęście większość drogi w górę S. daje się wnieść w nosidle, dzięki czemu wchodzimy całkiem sprawnie (ok. 1,15’).

Schronisko nad Łomniczką jest niewielkie, klimatyczne i z turystyczną atmosferą (brak prądu, dach z patyków itp.) Sebusia po wyjściu z nosidła rozpiera energia – nawet chcemy go sprzedać chatarowi na rok na przyuczenie (niestety, nie daje się namówić:). Zjadamy pyszne naleśniki i żurek i zarządzamy odwrót.

Wracamy tą samą drogą. Dobrą połowę trasy S. pokonuje na własnych nóżkach mimo nierównej, kamienistej nawierzchni!

W samochodzie chłopcy natychmiast odpadają, a my wydłużamy drogę powrotną o urokliwą przejażdżkę na Przełęcz Okraj. Z drogi roztaczają się naprawdę cudne widoki… Na Przełęczy Okraj M. wyskakuje opstrykać schronisko i upolować pieczątkę.

Wiosenne Karkonosze z okolic Kowar.

Wiosenne Karkonosze z okolic Kowar.

Wiosenne Karkonosze z okolic Kowar.

Wiosenne Karkonosze z okolic Kowar.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

,,Zmęczony piesek''.

,,Zmęczony piesek”.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Do schroniska Nad Łomniczką.

Schronisko Nad Łomniczką.

Schronisko Nad Łomniczką.

Zmęczony turysta...

Zmęczony turysta…

Schronisko Nad Łomniczką.

Schronisko Nad Łomniczką.

Schronisko Na Przełęczy Okraj.

Schronisko Na Przełęczy Okraj.

Wracamy dość późno i mamy przed sobą perspektywę pakowania, więc na popołudniową wycieczkę wybieramy krótki cel: Bacówkę pod Trójgarbem w Górach Wałbrzyskich.

Bacówka jest położona w naprawdę urokliwym miejscu, jest przed nią sporo miejsca na rekreację, widać resztki wiat i placu zabaw. Tym bardziej dziwi nas, że wszystko jest zamknięte na głucho i obiekt wyraźnie niszczeje. Szkoda.

Chłopcy chwilę szaleją na rowerkach, po czym, poganiani zbliżającą się burzą, pakujemy towarzystwo do samochodu i wracamy do siebie, by oddać się upojnemu pakowaniu wieczorem.

Bacówka PTTK Pod Trójgarbem.

Bacówka PTTK Pod Trójgarbem.

Bajkowe widoki przed schroniskiem.

Bajkowe widoki przed schroniskiem.

...ale mi wesoło...

…ale mi wesoło…

Poszalejmy z mamą...

Poszalejmy z mamą…

Udał nam się wyjazd...

Udał nam się wyjazd…

Jestem zawadiaka...

Jestem zawadiaka…

Zgodnie stwierdzamy, że wyjazd udał nam się na piątkę z plusem. Tereny ziemi kamiennogórskiej są wprost wymarzone do aktywnej turystyki, idealne na krótsze i dłuższe wakacje z rodziną.

Waligóra, Skalnik, Ślęża i Chełmiec

26 kwietnia 2012, czwartek

Słonecznie i ciepło, ok. 20 stopni

Warszawa – Kraków; 16:30–22:45, 295 km

To wstyd, że te miasta nie mają lepszego połączenia drogowego… Jedzie się tak sobie, spory ruch, zwłaszcza końcówka i wjazd do Krakowa daje nam się we znaki (chociaż nie było korka ze względu na późną porę).

Po drodze postój w fajnym McD za Tarczynem i przy stacji benzynowej z widokiem na podświetlone ruiny zamku w Chęcinach (potem chłopcy zasnęli i przenieśliśmy ich śpiących do łóżek w hotelu).

Nocleg w Domu Turystycznym w Nowej Hucie: rozsądny stosunek ceny do jakości, a przy tym blisko miejsca jutrzejszej konferencji R.

27 kwietnia 2012, piątek

25oC, po prostu upał… Pięknie!

Rano jemy śniadanie w hotelu, a potem M. spędza z chłopcami upojne półtorej godziny w pokoju, a R. szybko załatwia uczestnictwo w konferencji. Wracając, kupuje dla chłopców małe flagi na zbliżający się Dzień Flagi. To atrakcja dnia: chłopcy biegają i wymachują nimi, krzycząc: „Polska gola”.

Kraków – Gorzeszów; 10:30–17:40, 370 km

Znaczna część drogi mija naprawdę szybko dzięki autostradzie. Mimo że płatna i zatłoczona, to jednak wygodna. Zatrzymujemy się na zupę w restauracji przy stacji Shell: znośny żurek, ale drogo i kiepski wybór jedzenia; na plus – przyzwoity plac zabaw.

Potem chłopcy śpią, a my przejeżdżamy w tym czasie aż w okolice masywu Ślęży, żeby zjeść obiad w schronisku – Domu Turysty PTTK „Pod Wieżycą” w Sobótce: poza weekendem można podjechać samochodem pod samo schronisko. Sam budynek nie grzeszy może urodą, ale obiady dają dobre – jemy pomidorówkę, gołąbki i pierogi ruskie; niezapomniane wrażenia z toalety bez drzwi (bo właśnie był remont) 🙂

Bardzo podobają się nam widoki na Ślężański Park Krajobrazowy, stuningowane przez pola kwitnącego rzepaku na „przedpolu”.

Potem jeszcze krótki postój w Świdnicy, żeby opstrykać największy w Europie Kościół Pokoju.

Gorzeszów

Zatrzymujemy się w agroturystyce o wdzięcznej nazwie „EkoKrasnoludki”. Dom ładnie wykończony, mamy „podwójny” pokój – w części z aneksem kuchennym lokujemy chłopców, a my zajmujemy „salon” – będzie naprawdę wygodnie i… bardzo tanio (płacimy tylko 75 zł za dobę). Na zewnątrz brakuje placu zabaw (jest tylko piaskownica), ale chłopcom to nie przeszkadza, bo zaraz dosiadają swoich pojazdów – roweru i „tuptupa” i objeżdżają okolice.

Postój na autostradzie Kraków-Wrocław.

Postój na autostradzie Kraków-Wrocław.

Postój na autostradzie Kraków-Wrocław.

Postój na autostradzie Kraków-Wrocław.

Ślęża z okien samochodu.

Ślęża z okien samochodu.

PTTK pod Wieżycą.

PTTK pod Wieżycą.

Widok sprzed schroniska.

Widok sprzed schroniska.

Ewangelicki Kościół Pokoju (XVII) w Świdnicy.

Ewangelicki Kościół Pokoju (XVII) w Świdnicy.

Ewangelicki Kościół Pokoju (XVII) w Świdnicy.

Ewangelicki Kościół Pokoju (XVII) w Świdnicy.

Ewangelickie nagrobki.

Ewangelickie nagrobki.

Katedra w Świdnicy (XIV-XV).

Katedra w Świdnicy (XIV-XV).

28 kwietnia 2012, sobota   

25oC, pięknie

Aż buzie nam się śmieją, gdy wyglądamy rano za okno, a tam piękne słoneczko i ani jednej chmurki na niebie! Chłopcy tez nie mogą doleżeć w łóżkach i zaraz po 6:00 przychodzą do nas.

Rano rozmawiamy chwilę z gospodarzami, chłopcy oglądają mieszkającego w samochodzie (!) króliczka i malutką owieczkę pijącą z butelki mleko.

Na Waligórę (936 m n.p.m.); ~9.00-13.00

Wycieczką na najwyższy szczyt Gór Kamiennych inaugurujemy nasz pobyt. I to w wielkim stylu!

Chłopcy spisują się na medal. Mimo bardzo stromego podejścia od schroniska Andrzejówka, Tymuś dosłownie wbiega na górę, wybierając tylko „trudne warianty” – jak sam to określa, a Sebuś też dużą część drogi pokonuje na nóżkach (schodzi praktycznie zupełnie samodzielnie). Naprawdę kumple na medal nam rosną.

My cieszymy oczy ciekawymi krajobrazami Gór Kamiennych: wierzchołki rzeczywiście są strome i regularne, jak na wulkaniczny rodowód przystało. Mimo początku majowego weekendu nie ma dzikiego tłumu turystów; spotyka się raczej koneserów.

Chłopaki zwracają uwagę raczej na innego typu atrakcje: huśtanie się na szlabanie i podnoszenie suchych konarów (Tymo) czy szukanie kamieni i kałuż (czynności powiązane) i odpływów na drodze (Sebuś).

Nie chcemy ryzykować zejścia najkrótszym stromym wariantem, więc decydujemy się nadłożyć drogi i naokoło (szlaki: żołty i czarny) zejść do schroniska Andrzejówka. (Decyzja bardzo trafna i – zwłaszcza z dziećmi – godna polecenia). Wszystkim nam wesoło, urządzamy konkurs „kto zna więcej piosenek z kategorii…”

Przemiłym uwieńczeniem wycieczki jest obiad w schronisku Andrzejówka. Schronisko ma niesamowicie klimatyczny wystrój. Każdemu detalowi można się przyglądać: wszystko ślicznie wyrzeźbione w drewnie. Jedzeniu też nie można nic zarzucić. Najadamy się jak bąki żurkiem, zupą gulaszową, pierogami ruskimi i naprawdę pysznymi naleśnikami z serem.

Od schroniska Andrzejówka na Waligórę.

Od schroniska Andrzejówka na Waligórę.

Przed Sebusiem nasz cel - Waligóra.

Przed Sebusiem nasz cel – Waligóra.

Na Waligórę - można się pohuśtać na szlabanie!.

Na Waligórę – można się pohuśtać na szlabanie!.

Stromizna, a Tymo śmiga.

Stromizna, a Tymo śmiga.

Przed atakiem szczytowym przyda się odpoczynek.

Przed atakiem szczytowym przyda się odpoczynek.

Uff, można wyjśc z nosidła.

Uff, można wyjśc z nosidła.

07. Waligóra (936 m n.p.m.), Góry Kamienne.

Waligóra (936 m n.p.m.), Góry Kamienne.

08. Waligóra (936 m n.p.m.), Góry Kamienne.

Waligóra (936 m n.p.m.), Góry Kamienne.

09. A to nasz Wyrwidąb.

A to nasz Wyrwidąb.

10. Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

11. Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

13. Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

Z Waligóry do Rybnicy Leśnej.

'Miało być lato, jest zima'

'Miało być lato, jest zima’

14. Schronisko Andrzejówka.

Schronisko Andrzejówka.

16. Schronisko Andrzejówka.

Schronisko Andrzejówka.

15. Schronisko Andrzejówka.

Schronisko Andrzejówka.

 

Schronisko Andrzejówka.

Schronisko Andrzejówka.

Wracając, przejeżdżamy przez Sokołowsko. Oglądamy dawne budynki sanatoryjne (szcz. ciekawy jest lekko „gargamelowaty” ogromny ceglany Grunwald) i ceglaną cerkiew z pocz. XX w. Seba pochrapuje z tyłu. Odpadł zaraz po wejściu do samochodu, a i Tymowi niewiele brakowało.

Po powrocie Sebuś śpi, T. biega trochę po podwórku, a R. załatwia najpotrzebniejsze zakupy.

Rezerwat „Głazy Krasnoludków” k. Gorzeszowa

To ostatni bastion Gór Stołowych, a jednocześnie atrakcja położona najbliżej naszej kwatery; dzisiaj posłużyła nam jako wybieganie chłopców przed snem:)

Przy parkingu jest spory teren, który doskonale wykorzystuje miejscowa młodzież i nie tylko (ogniska, grille itp.); w samym rezerwacie – pojedynczy turyści. Chłopcy dosiadają swoich maszyn i, o dziwo, świetnie sobie radzą na lokalnej błotnisto-kamienistej drodze do zwózki drewna! T. i M eksplorują okolice skałek, robią fotoreportaż, a na koniec „zasypiają” na łączce obok parkingu; Sebuś i R. idą dzielnie (choć niespiesznie) wzmiankowaną drogą u podnóża skał (Sebuś nie przepuścił chyba żadnej kałuży, zasypując je wprost kamieniami, patykami i szyszkami). Tymusiowi chyba brakowało towarzystwa młodszego brata, bo kilka razy mówił: „czekamy na tuptupistów”

18. Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

 

20. Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

21. Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

22. Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

23. Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Rezerwat Głazy Krasnoludków.

Czekamy na tuptupistów.

Czekamy na tuptupistów.

Po powrocie chwilę bawimy się na naszym podwórku z nowoprzybyłymi dziećmi.

29 kwietnia 2012, niedziela

26 oC, ładnie, wręcz upalnie, ale bardzo wietrznie, zwłaszcza w górach

Wyprawa na Skalnik (945 m n.p.m.): ok. 4 godz. z dojazdem

Dziś wycieczka na najwyższy szczyt Rudaw Janowickich. Wybieramy dojście od strony Czarnowa, dojeżdżamy wąziuteńką drogą pod dawne schronisko Czartak; po drodze zadziwia nas widok faceta w białej spódnicy (… który okazuje się mieszkańcem tutejszej farmy Hare Kriszny).

Wejście w większości po kamieniach i leśnych drogach przez las, trochę się dłuży. Główny wierzchołek nie jest zbyt spektakularny (zalesiony grzbiet bez wyraźnej kulminacji); robimy tu obowiązkowe zdjęcia i piknik na kocu, korzystając z nieobecności innych turystów.

Druga kulminacja – Ostra Mała nadrabia efektownością za główny wierzchołek (trzy skałki, na jednej z nich punkt widokowy z którego ładnie widać Karkonosze i Rudawy); Tymuś z radością wspina się na środkową skałkę, a najchętniej wlazłby na każdą po kilka razy…

Sebuś wręcz zadziwia nas swoją sprawnością i determinacją – pokonuje na własnych nóżkach ok. połowę dystansu zarówno w górę, jak i w dół; przed samochodem w końcu jednak zasypia w nosidle i śpi jeszcze dwie godziny w domu.

Z Czarnowa na Skalnik.

Z Czarnowa na Skalnik.

Z Czarnowa na Skalnik.

Z Czarnowa na Skalnik.

Z Czarnowa na Skalnik.

Z Czarnowa na Skalnik.

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Skalnik (945 m n.p.m., Rudawy Janowickie).

Chłopcy w siódmym niebie...

Chłopcy w siódmym niebie…

Punkt widokowy w okolicy Skalnika.

Punkt widokowy w okolicy Skalnika.

Punkt widokowy w okolicy Skalnika.

Punkt widokowy w okolicy Skalnika.

Widok na Karkonosze.

Widok na Karkonosze.

Podczas drzemki Sebusia Tymo rozgrywa z R. pierwszy cały mecz w piłkarzyki (który oczywiście nieznacznie wygrywa:)

Zamek w Książu (prawe 4 godziny z obiadem i dojazdem)

Największy zamek na Śląsku, pochodzi z XIII w., przebud. XVIII w., należał niegdyś do Hochbergów.

Nas uderza przede wszystkim tłum ludzi, którzy wylewają się z zamku i okolicznych parkowych alejek (niedzielna kulminacja kilkudniowych targów i towarzyszącego im jarmarku). Tenże tłum bardzo skutecznie uprzykrza nam spacer, praktycznie uniemożliwiając pokonywanie parkowych alejek na rowerze czy tup-tupie.

W końcu jakoś docieramy w okolice zamku, ale, głównie ze względu na późną porę, odpuszczamy sobie zwiedzanie, poprzestając na chwili zabawy z nadmuchiwanym ludzikiem i drewnianymi zwierzątkami.

Na koniec i… na deser podchodzimy kilkadziesiąt metrów na świetnie położony punkt widokowy, który pozwala docenić ogrom i urodę zamku!

Wcześniej po drodze jemy spóźniony obiad w Karczmie Kamiennej w Czarnym Borze (to bardzo niedoreklamowany obiekt, a szkoda, żeby stał pusty, bo ma bardzo ciekawe wnętrza, a do tego gotują tu dobrze i niedrogo); wsuwamy po pierogach i odrobinie schabowego od Tyma.

Karczma w Czarnym Borze z XVIII-w rodowodem.

Karczma w Czarnym Borze z XVIII-w rodowodem.

Karczma w Czarnym Borze z XVIII-w rodowodem.

Karczma w Czarnym Borze z XVIII-w rodowodem.

Późnogotycko-renesansowy zamek w Książu (XII, przeb. XVIII w).

Późnogotycko-renesansowy zamek w Książu (XII, przeb. XVIII w).

Zamek w Książu.

Zamek w Książu.

Zamek w Książu.

Zamek w Książu.

... i na krokodylu.

… i na krokodylu.

Na punkt widokowy Skały Olbrzyma.

Na punkt widokowy Skały Olbrzyma.

Tata-siłacz.

Tata-siłacz.

Tymo zadziwia nas swoją kondycją: przez cały dzień jest ruchu, wydaje się nawet mniej zmęczony niż my! Pada dopiero o 21:00.

30 kwietnia 2012, poniedziałek 

26 oC, upalny letni dzień – cudnie

Wyprawa na Ślężę (717 m n.p.m.): ok. 7 godzin, w tym 2,5 godz. dojazdów

Dojazd upływa nam jak zwykle w miłej atmosferze dzięki płycie Justynki i Tomka.

Zaplanowaliśmy wejście możliwie najkrótszym szlakiem żółtym z Przełęczy Tąpadła, ale mimo to jednak prawie 350 m przewyższenia i ok. 1,5 godziny marszu (w naszym tempie…)

Trasa prowadzi równomiernie nachyloną kamienistą drogą, a trudy marszu dzisiaj bardzo łagodzi wyjątkowo miłe otoczenie – soczysta wiosenna zieleń młodych liści i ciepłe promienie słońca ubarwione śpiewem ptaków… poezja!

Intensywność kontaktu z naturą potęguje spotkanie trzech mieszkańców ślężańskich lasów: popielicy, myszki polnej i niewielkiego ciemnego węża (zaskrońca?). Niestety, żaden nie chciał zapozować nam do zdjęcia.

Na szczycie atmosfera pikniku; robimy obowiązkowe zdjęcia z kaplicą na szczycie i z rzeźbą niedźwiedzicy sprzed ok. 2,5 tys. lat, a potem oddajemy się błogiej przyjemności konsumpcji kiełbasy z grilla (bo, niestety, jedzenie w schronisku albo z proszku, albo z grilla), a na deser dogadzamy sobie szarlotką („domową”).

Chłopcy, niestety, nie czują ani powagi miejsca, ani zmęczenia i zapamiętale biegają, a potem wygłupiają się przy jedzeniu. Sebek bywa nieznośny – rozrzuca jedzenie i bije wszystkich, a zwłaszcza Tyma. A tyle trudu wkładamy w wychowanie…

Obaj chłopcy z każdym dniem mają chyba coraz więcej sił; dzisiaj Seba wszedł połowę a zszedł 80% trasy, zasypiając dopiero w samochodzie (za to spał potem łącznie przez 3 godziny i nie można go było dobudzić…). Tymuś natomiast chodzi już jak wytrawny turysta, utrzymuje równe tempo i w ogóle nie marudzi, a po powrocie zaraz znowu biegnie na podwórko.

Spotykamy dzisiaj mnóstwo rodzin z większymi i mniejszymi dziećmi, nawet kilkutygodniowymi maluchami w chustach. To jakieś takie pozytywne.

Ślęża - nasz cel.

Ślęża – nasz cel.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

W wiacie Sebuś szukał króliczków.

W wiacie Sebuś szukał króliczków.

Nie ma króliczków...

Nie ma króliczków…

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Z Przełęczy Tąpadła na Ślężę.

Przed nami szczyt Ślęży.

Przed nami szczyt Ślęży.

Przed nami szczyt Ślęży.

Przed nami szczyt Ślęży.

Ślęża (718 m n.p.m.) .

Ślęża (718 m n.p.m.) .

Tymo zafascynował się zabawką z Książa...

Tymo zafascynował się zabawką z Książa…

Rzeźba datowana na 400-700 r p.n.e.

Rzeźba datowana na 400-700 r p.n.e.

Ślęża (718 m n.p.m.).

Ślęża (718 m n.p.m.).

Schronisko Na Ślęży.

Schronisko Na Ślęży.

Schronisko Na Ślęży.

Schronisko Na Ślęży.

Szczyt Ślęży (718 m n.p.m.).

Szczyt Ślęży (718 m n.p.m.).

Aniołki (z różkami).

Aniołki (z różkami).

Aniołki (z różkami).

Aniołki (z różkami).

Ze Ślęży na Przełęcz Tąpadła - widać wały kultowe.

Ze Ślęży na Przełęcz Tąpadła – widać wały kultowe.

Popołudniowy spacerek po Gorzeszowie

Jak co dzień próbujemy jeszcze przed wieczorem „wybiegać” chłopców na rowerze i tup-tupie. Tym razem ograniczamy się do najbliższych okolic, bo jest już późno, przy okazji robimy zdjęcia Diabelskiej Maczudze (imponującemu głazowi przy drodze).

Nasi chłopcy bardzo łatwo nawiązują kontakty zarówno z tubylcami, jak i z innymi gośćmi w naszym gospodarstwie; Sebuś robi furorę swoim tuptupem, tutaj nikt „czegoś takiego” nie widział, a Tymuś umawia się na następny dzień na zabawę z koleżanką z pokoju obok.

Wycieczka po Gorzeszowie.

Wycieczka po Gorzeszowie.

Diabelska Maczuga.

Diabelska Maczuga.

Diabelska Maczuga i Tymo.

Diabelska Maczuga i Tymo.

O, woda!!!.

O, woda!!!.

1 maja 2012, wtorek

27 oC, upał, a po południu burze z przelotnym deszczykiem

Wyprawa na Chełmiec (851 m n.p.m.): ok. 4 godziny z dojazdem

Najwyższe wzniesienie Gór Wałbrzyskich to ostatni szczyt KGP w Sudetach, który został nam do zdobycia!

Po drobnych problemach orientacyjnych ze znalezieniem właściwej drogi w Boguszowie podjeżdżamy kilkaset metrów trasą górniczej drogi krzyżowej i ruszamy. Dzisiejsza wędrówka okazuje się w sumie bardzo przyjemna i mało uciążliwa; początek kamienistą drogą, a potem leśnym żółtym szlakiem (skrót na szczyt, miejscami dość stromy, ale też ma miłe fragmenty trawersujące zbocza z pięknym bukowym lasem)

Na samym szczycie… „majówka”: ogniska, grille, msza pod krzyżem itp.

My robimy dokumentację fotograficzną, wchodzimy na wieżę widokową (lada dzień w budynku ma ruszyć punkt gastronomiczny), podbijamy pieczątki w książeczkach KGP i zmywamy się na własny piknik (puszczanie baniek itp.)

Droga w dół mija bardzo sprawnie, choć w tym czasie zdążają się wytworzyć chmurki z których przed samym samochodem zaczyna nieźle padać.

Chłopcy jak zwykle spisali się na medal; Tymuś to prawdziwy, wytrawny turysta, ma krzepę jak stary i nie bał się wejścia na strome schody na wieży (dużo starsze dzieci się bały), a Sebuś też coraz mniejszą część drogi idzie w nosidle, nie chce do niego wsiadać, twierdząc: „dam radę”; obaj tylko czasami są trochę nieznośni… nasze urwisy…!

Chełmiec (851 m n.p.m.) - nasz dzisiejszy cel.

Chełmiec (851 m n.p.m.) – nasz dzisiejszy cel.

Z Boguszowa na Chełmiec górniczą drogą krzyżową.

Z Boguszowa na Chełmiec górniczą drogą krzyżową.

Stacja górniczej drogi krzyżowej.

Stacja górniczej drogi krzyżowej.

Z Boguszowa na Chełmiec.

Z Boguszowa na Chełmiec.

Nabieramy sił.

Nabieramy sił.

Sebuś nadal nabiera...

Sebuś nadal nabiera…

Z Boguszowa na Chełmiec.

Z Boguszowa na Chełmiec.

Z Boguszowa na Chełmiec.

Z Boguszowa na Chełmiec.

Chelmiec (851 m n.p.m.), Góry Wałbrzyskie.

Chelmiec (851 m n.p.m.), Góry Wałbrzyskie.

Chelmiec (851 m n.p.m.), Góry Wałbrzyskie.

Chelmiec (851 m n.p.m.), Góry Wałbrzyskie.

Tymo na wieży widokowej na Chełmcu.

Tymo na wieży widokowej na Chełmcu.

Widok z Chełmca na Wałbrzych, Ślęża w tle.

Widok z Chełmca na Wałbrzych, Ślęża w tle.

Widok z Chełmca na Karkonosze ze Śnieżką i Rudawy Janowickie.

Widok z Chełmca na Karkonosze ze Śnieżką i Rudawy Janowickie.

Z Chełmca do Boguszowa.

Z Chełmca do Boguszowa.

Wizyta w Krzeszowie (ok. 2,5 godziny)

Wygłodniali zaczynamy zwiedzanie od… Restauracji Rustykalnej, gdzie zjadamy pierogi ze szpinakiem i pizzę (jedzenie niezłe, obsługa kiepska), w tym czasie trochę straszy nas deszczyk i grzmoty, ale w końcu nie ma większego deszczu.

Oglądamy pocysterski zespół klasztorny: kościół klasztorny Wniebowzięcia NMP, kościół św. Józefa, klasztor. Budynki pochodzą w większości z XVII-XVIII w., chociaż cystersi żyli w tym miejscu już od XIII stulecia; uderza niesamowite bogactwo zdobień zarówno fasad, jak i wnętrz.

Podjeżdżamy jeszcze pod Górę św. Anny i wchodzimy pod kaplicę św. Anny, po drodze i u celu wyprawy oglądając urzekające widoki na założenie klasztorne na tle Gór Kruczych, Karkonoszy i chylącego się ku zachodowi słońca. Chłopcy oczywiście zaliczają przy okazji obowiązkową przejażdżkę rowerowo-tuptupową.

Na koniec podjeżdżamy jeszcze do krzeszowskiego Betlejem z XVII-wiecznym drewnianym pawilonem letnim pośrodku stawu oraz oglądamy z okien samochodu kilka malowniczo położonych barokowych kaplic kalwaryjskich (z XVIII w.).

Podsumowując, zadziwiamy się, że jest w tych tak ciekawych okolicach naprawdę mało turystów (jak na środek długiego weekendu majowego) , a miejsce jest co najmniej tak samo urocze i piękne jak choćby Kazimierz n. Wisłą. Ale może to i dobrze!

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Barokowy kościół klasztorny cysyersów, XVIII, Krzeszów.

Z Krzeszowa na Górę Św. Anny.

Z Krzeszowa na Górę Św. Anny.

Widoki na zespół pocysterski w Krzeszowie.

Widoki na zespół pocysterski w Krzeszowie.

Renesansowo-barokowa kaplica Św. Anny.

Renesansowo-barokowa kaplica Św. Anny.

Krzeszowskie krajobrazy - można się zakochać.

Krzeszowskie krajobrazy – można się zakochać.

Kaplice kalwarii krzeszowskiej (XVIII).

Kaplice kalwarii krzeszowskiej (XVIII).

Letni pawilon Opatów (XVII).

Letni pawilon Opatów (XVII).