22 sierpnia 2016, poniedziałek
Nareszcie pięknie i słonecznie, tylko jeszcze chłodno, zwłaszcza rano, w dzień do 21 st.
Ferrata Ivano Dibona w masywie Cristallo
Masyw Cristallo z Tofany di Dentro.
Miało być lekko, w miarę łatwo i z pięknymi widokami, czyli tak: wjazd dwoma wyciągami na początek ferraty, przejście jej i powrót do pośredniej stacji wyciągu. Niestety, wszystko potoczyło się zupałnie inaczej.
Na pierwszy dzień dobrej pogody planujemy niezbyt trudną, ale długą i widokową ferratę Ivano Dibona. Jej przejście zajmuje około pięciu godzin, ale na sam początek ferraty wjeżdża się dwoma wyciągami. Potem trzeba jeszcze wrócić do stacji pośredniej wyciągów, ale razem można sprężyć się przed zamknięciem i być z powrotem przy samochodzie ok. 17:00. Tyle teoria.
Meldujemy się na parkingu przy Ristorante Rio Gere o 9:00.
Rio Gere – zaczynamy.
Parking jest duży i bezpłatny, ale dzisiaj stosunkowo pusty. Myślimy sobie: dobra nasza, pewnie tak wcześnie przyjechaliśmy. Idziemy do kasy wyciągów, a tam wielki plakat informuje, że drugi (dłuższy) wyciąg jest … zamknięty. Po prostu zbaranieliśmy, zwłaszcza, że dzisiaj rano w Internecie jeszcze sprawdzaliśmy cennik biletów i nie było żadnej informacji na ten temat. Nie rozumiejąc do końca treści plakatu, pytamy pani w kasie, do kiedy będzie zamknięty ten wyciąg, licząc, że może za kilka dni tu wrócimy. Pani rozbraja nas zupełnie niechętną odpowiedzią „FOREVER”! Dopiero wtedy dociera do nas treść plakatu (a właściwie doczytujemy angielską wersję: „closed due to end of technical life”). Wyciąg po prostu dożył końca swoich dni!
Ale co teraz z naszym planem? Krótka burza mózgów i spojrzenie na schemat szlaków. Stwierdzamy zgodnie, że nie jedziemy nigdzie indziej, tylko próbujemy przejść chociaż kawałek ferraty, wchodząc na nią „od środka”, czyli przez żleb za połową jej trasy i próbując przejść chociaż fragment w kierunku Forcella Stounies. Kupujemy bilet na wyciąg Rio Gere – Son Forca. Liczymy, że oczywiście zdążymy nim zjechać przed zamknięciem, czyli przed 17:00.
Wyciąg jest bardzo komfortowy, w porannym chłodzie miło zamknąć pokrywę kanapy i oglądać cudne widoki. Na górze lokalizujemy nieczynny wyciąg, którym mieliśmy pokonać kolejne 710 m przewyższenia. Urocze kolorowe kubełki nadal wiszą na linie, nieświadome tego, że skończą jako żyletki. A pod kubełkami widzimy długi i stromy żleb całkowicie zasypany piargiem. A w żlebie ludzi idących w górę… Nie braliśmy pod uwagę wchodzenia tędy, bo w przewodniku spotkaliśmy opinie, że zejście nim wymaga „umiejętności poruszania się w żywym piargu”, co zdecydowanie nas nie zachęciło. Jednak ferrata Ivano Dibona korci, więc czemu i my nie mielibyśmy spróbować? Na pewno w górze są jakieś zakosy. W końcu o podchodzeniu nikt nie pisał, bo kto by podchodził, jak jest wyciąg. Tylko że teraz go nie ma!
Pierwszy etap to wjazd kolejką krzesełkową.
Przy górnej stacji znajduje się schronisko Son Forca.
Na przełęcz Forcella Staunies mieliśmy wjechać tymi pięknymi gondolkami. Niestety, to było tylko marzenie…
Pierwsza część trasy idzie nam całkiem dobrze, czujemy się trochę, jakbyśmy podchodzili w górę trasą narciarską (kiedyś w ten sposób wchodziliśmy w zimie na Chopok). Im bliżej końca żlebu, tym bardziej stromo, a kamyczki coraz luźniej związane z podłożem. Piarg po prostu usypuje się spod nóg, brniemy w nim po kostki, mając wrażenie, że zaraz zjedziemy kilkadziesiąt metrów w dół. Co chwila słychać łoskot sypiących się skądś kamieni. Mało przyjemne uczucie. Na przełęcz Forcella Stounies docieramy po nieco ponad 2 godzinach zupełnie wykończeni. Wita nas widok budynku Rifugio Lorenzi. Niestety, obecnie schronisko jest zamknięte – prawdopodobnie z racji „zakończenia życia” wyciągu straciło rację bytu. Obecnie zamiast setek czy nawet tysięcy ludzi dociera tutaj maksymalnie kilkadziesiąt osób dziennie. Dla nas to akurat dobrze, bo nie lubimy tłumów w górach i właśnie możliwość ich uniknięcia zaważyła dzisiaj o tym, że nie zmieniliśmy planów pomimo zamknięcia wyciągu. Chowamy się przed wiatrem za budynkiem kasy wyciągu, bo wieje straszliwie. Na zacienionych miejscach wiszą świeże sople.
Po dwóch godzinach wreszcie koniec naszej męki. Na przełęczy wita schronisko Lorenzi.
W panoramie dominuje imponująca Croda Rossa.
Odpoczynek w pięknej scenerii z żebrzącymi o jedzenie wieszczkami dobrze nas regeneruje. Ruszamy dalej! Wchodzimy po metalowych schodkach, mijając tablicę poświęconą patronowi ferraty. Potem drabinka i już – jesteśmy na grani! Widoki przecudowne – nie będziemy nawet próbować ich opisać. Po chwili pojawiają się dodatkowe atrakcje – tunel (w którym również wiszą spore sople, co pozwala prawidłowo ocenić panującą dzisiaj temperaturę…) i wiszący mostek. Podobno do niedawna właśnie do tego miejsca docierały tłumy ludzi z wyciągu. Dzisiaj tu pusto i pięknie. Mostek faktycznie robi wrażenie – buja się, w dole przepaść – wszystko tak, jak ma być!
Na początku ferrata przeprowadza przez krótki tunel.
Pokonanie szczeliny umożliwia słynny mostek Ponte Cristallo.
Spotkaliśmy tu dwoje turystów, którzy przy okazji załapali się na zdjęcie, już z następnej drabinki.
Konstrukcja z lin i desek ma 27 m długości.
Ostatni rzut oka na schronisko Lorenzi i cudowny żleb, którym weszliśmy pod górę.
Ferrata Ivano Dibona w ogóle jest przepiękna, ale te pierwsze kilkaset metrów robi zdecydowanie największe wrażenie. Na nas szczególnie odcinki samą granią z przecudownymi widokami – właśnie po to tu przyszliśmy. Stwierdzamy, że nie mamy czasu na podejście w bok na szczyt Cristallino d’Ampezzo. Pocieszamy się, że widoki z grani są prawie równie rozległe, więc zdobycie pierwszego w naszej karierze trzytysięcznika poczeka.
Początkowy odcinek ferraty Ivano Dibona.
Można zrobić wypad na widokowy szczyt Cristallino d’Ampezzo (3008 m).
Przez nami Tofany.
Staramy się iść sprawnie, mając jeszcze nadzieję, że zdążymy na zjazd wyciągiem. Mijamy przełęcz Forcella Grande, szczyt Cresta Bianca i kolejną przełęcz Forcella Padeon. Po drodze sporo pozostałości stanowisk strzelniczych z I wojny światowej i pozostałości baraków z tego okresu.
Przy trasie znajduje się wiele pozostałości konstrukcji z okresu II wojny światowej.
Na przełęczy Forcella Grande jest węzeł szlaków i kolejne pozostałości wojenne.
Widok z przełęczy Forcella Grande.
Widoki na ferracie Dibona to istna uczta dla oczu.
Nad panoramą góruje czerwona Croda Rossa.
Odcinki typowo ferratowe są na Dibonie przeplatane odcinkami wysokogórskich szlaków.
Przejście najbardziej eksponowanych fragmentów ułatwiają drewniane półki.
W jednym z baraków urządzono biwak Forcella Padeon (lub Buffa di Perrero). Zatrzymujemy się w nim na postój po około dwóch godzinach drogi. Nie chcielibyśmy tu spędzać nocy – wnętrze zawalone jakimiś rusztowaniami, nie ma drzwi, ani okien. Zimno jak w psiarni. Na odpoczynek się jednak nadaje, są nawet cztery krzesła. Powoli zdajemy sobie sprawę, że nie zdążymy na wyciąg, nawet planując zejście przed końcem ferraty. No nic, trudno, dla tych pięknych widoków warto zejść kolejne kilkaset metrów na dół!
W jednym z baraków można przenocować – biwak Buffa di Perrero.
Kolejny odcinek trasy na charakter wysokogórskiego szlaku, jednak nadal jest bardzo przyjemny. Szczególnie zapada nam w pamięć trawers Vecchio del Forame po imponujących półkach skalnych. Niesamowicie piękny szlak!
Przed nami szczyt Vecchio del Forame.
Trawersujemy go z wykorzystaniem naturalnej półki skalnej.
Ekspozycja jest ogromna, ale mamy cały czas możliwość asekuracji.
Wędrówka granią kończy się dziś dla nas na przełęczy Forcella Alta. Po zejściu około dwustu metrów żlebem spadającym z przełęczy, ferrata Ivano Dibona zakręca w prawo, na dalszą część grani, już sporo niższej w tym miejscu. Po małym odpoczynku idziemy dalej w dół, do podnóży grani. Myśleliśmy, że zejście będzie już łatwe i przyjemne, niestety przed nami kolejne kłopoty.
Na przełęczy Forcella Alta opuszczamy ferratę Ivano Dibona.
Wieszczki to zawodowe żebraczki.
Rzut oka do tyłu na fantastyczne barwy skał.
Jeszcze w skałach, za chwilę już tylko piargi.
Gdy szlak sprowadził nas po niewygodnych piargach oraz skałkach i progach (częściowo ubezpieczonych – z radością witamy skały po uciążliwym zsuwaniu się na kamyczkach) okazuje się, że na sporym fragmencie szlak się obsunął i mamy do pokonania ogromną wyrwę. Robimy to z niemałymi trudnościami – częściowo zjeżdżając razem z kamieniami, niestety nie tylko drobnymi… W kolejnym żlebie napotykamy podobne kłopoty. Tutaj już jednak nie jest tak stromo, więc przeprawa idzie sprawniej.
Spoglądamy za siebie, próbując odszukać przebieg szlaku, którym zeszliśmy.
Ostatnie dwie godziny naszej wędrówki to spory odcinek podejścia doliną Padeon u podnóży grani, którą szliśmy w kierunku Son Forca. Nie podchodzimy już do samego schroniska, tylko kierujemy się na Passo Son Forca. Kamienistą drogą, a potem szlakiem schodzimy na parking. Jesteśmy w samochodzie o ponad trzy godziny później niż planowaliśmy.
Z powrotem na parkingu. Zdążyliśmy tuż przed zmrokiem.
Do naszej Sottogudy docieramy już zupełnie po ciemku, o 21:30.
Nasz czas: 9:00 – 20:00 (z wjazdem wyciągiem), ok. 12 km, 1000 m w górę, 1500 m w dół
Co prawda nie udało nam się przejść całej trasy ferraty Ivano Dibona, jednak nie żałujemy naszych dzisiejszych planów ani ich realizacji. Na trasie sie zabrakło wrażeń ferratowych ani widokowych. Do tego sporo niespodzianek i nowych doświadczeń. Choćby umiejętność chodzenia po piargach i bezpiecznego zsuwania się nimi. Albo przejście szlaku „dla ludzi ze skłonnością do samoudręczenia”, jak w swoim przewodniku napisał Tkaczyk o podejściu żlebem na Forcella Staunies. Tyle wrażeń, a to dopiero pierwszy dzień naszych prawdziwych dolomickich wędrówek!